Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wędrówki Stryjaszka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wędrówki Stryjaszka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 216 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WĘ­DRÓW­KI STRY­JASZ­KA.

Na­przód po­trze­ba nam ob­ja­śnić, kto był Stry­ja­szek i za­zna­jo­mić się z nim bli­żej.

Skąd i od jak daw­na zo­stał uda­ro­wa­ny tym ty­tu­łem, dla cze­go nie tyl­ko krew­ni ale i obcy, tak go na­zy­wa­li, mniej­sza o to, dość że to na­zwi­sko Stry­jasz­ka, tak ja­koś pa­so­wa­ło do jego in­dy­wi­du­al­no­ści ca­łej, iż uj­rzaw­szy go, zda­wa­ło się że ono w zu­peł­no­ści za­stę­pu­je jego imię i na­zwi­sko. Cza­sa­mi do tej na­zwy Stry­jasz­ka, do któ­rej on już tak przy­wykł, do­da­wa­no z żar­to­bli­wym przy­ci­skiem ko­cha­ny, któ­ry to przy­do­mek miał za­stę­po­wać wy­raz głu­pi, po­czci­wy, dzi­wacz­ny; inni mie­li go za tak so­bie po­czci­we­go ale pro­ste­go i nie­uczo­ne­go czło­wie­ka, a mało kto znał istot­nie pana Mi­cha­ła. Ale bo też pan Mi­chał jak­by umyśl­nie grał rolę pro­sta­ka przed ludź­mi i w naj­nie­ko­rzyst­niej­szy spo­sób nie raz im się przed­sta­wiał. Jak­bym wi­dział jego po­stać i min­kę gdy­bym go wam chciał przed­sta­wić. Mie­li­by­ście przed sobą czło­wie­ka su­che­go, ni­skie­go, lat prze­szło sześć­dzie­się­ciu, nie­co po­chy­lo­ne­go na­przód, drob­nych ale mi­łych ry­sów twa­rzy, oczu czar­nych ży­wych jesz­cze i bie­ga­ją­cych, gło­wy si­we­mi po­pru­szo­nej wło­sa­mi, z ma­łe­mi bie­lut­kie­mi wą­si­ka­mi nie­co w górę za­krę­co­ne­mu. Uj­rze­li­by­ście go w sza­racz­ko­wej, skrom­nej ale czy­stej ka­po­cie, kro­jem sur­du­ta wy­ro­bio­nej i szczel­nie pod szy­ją za­pię­tej, w chu­st­ce bia­łej na szyi, czy­stej za­wsze i śnież­nej bia­ło­ści (in­ne­go ko­lo­ru chust­ki nig­dy u nie­go wi­dzieć nie było moż­na od lat daw­nych), z kol­czy­kiem w jed­nem uchu, z rę­ka­mi w tył sple­cio­ne­mi, wy­bi­ja­ją­ce­go takt pal­ca­mi o dłoń i cho­dzą­ce­go drob­nym krocz­kiem po po­ko­ju. Twarz jego miła i po­cią­ga­ją­ca po­kry­ta już była zmarszcz­ka­mi, któ­re oko­ło ust już znacz­nie dol­ną war­gą na wierzch­nią za­cho­dzą­cych, ukła­da­ły się w ten do­bro­dusz­ny a po­czci­wy wy­raz, w oczach zaś bie­ga­ją­cych cie­ka­wość i ży­cie nie­zwy­czaj­ne w tym wie­ku, dziw­ną sta­no­wi­ły sprzecz­ność z tą pro­stacz­ko­wa­tą min­ką, w któ­rej bacz­niej­sze oko do­strze­gło by że jest nad­ro­bio­ną.

Wi­dzę go jak na re­ko­men­da­cje, od­da­je czę­ste ukło­ny, i znów cho­dzi po po­ko­ju sil­niej bi­jąc o dłoń pal­ca­mi, jak od­po­wia­da na­przód zwy­czaj­nem swem przy­sło­wiem: "bo­daj wy tak zdro­wi byli, ja so­bie pro­sty szla­chet­ka i kwi­ta"; jak po­tem sta­je, wy­do­by­wa okrą­głą ta­ba­kier­kę ro­go­wą i wy­stuk­nąw­szy na niej cap­strzyk pal­ca­mi, czę­stu­je, i sam na­chy­liw­szy się ni­sko, pod­no­sząc brwi do góry, po­rząd­ną dozę za­ży­wa.

Na pierw­szy raz Stry­ja­szek nie za­chwy­cił­by was wca­le i nie za­jął, nie do­pa­trzy­li­by­ście tam ani ro­zu­mu, ani ser­ca i ani jed­ne­go z tych przy­mio­tów, któ­re­by mu wyż­szą ja­kąś nada­wa­ły war­tość i po­cią­ga­ły ku nie­mu, ale po­znaw­szy go bli­żej, gdy ten jego anor­mal­ny stan się zmie­niał, któ­ry zwy­kle przy ob­cych przy­bie­rał i do­zwa­lał go wi­dzieć ta­kim, ja­kim był w isto­cie; po­zna­li­by­ście że pod tą, sza­racz­ko­wą ka­po­tą, ukry­wa­ło się ser­ce zło­te, pra­we, czu­łe, że w tej gło­wie go­ści­ły myśl, ro­zum, nie tyle wpraw­dzie na­uko­wy, ile przez do­świad­cze­nie i zna­jo­mość lu­dzi na­by­ty, a w tej du­szy szla­chet­ność, uczyn­ność, po­ezja praw­dzi­wa, prze­cho­wa­ne były w ca­łej swej mło­dzień­czej ży­wo­ści.

Przez roz­ma­ite losu ko­le­je, bę­dąc w ze­tknię­ciu ze świa­tem, na­uczył się on le­piej niż kto inny po­zna­wać lu­dzi, od­ga­dy­wać z po­wierz­chow­nej łu­pi­ny istot­ną ich war­tość we­wnętrz­ną. W po­zna­niu i oce­nia­niu pręd­kiem lu­dzi, pan Mi­chał tem był bie­glej­szym, że miał w tem nie­ja­kie upodo­ba­nie ba­dać roz­ma­ite od­cie­nia ser­ca ludz­kie­go i za­sta­na­wiać się nad tym róż­no­rod­nym du­cha ży­wio­łem. Z pil­no­ścią i cie­ka­wo­ścią lu­bił on, że tak po­wiem, ana­li­zo­wać zwy­kłe sła­bo­ści i sła­bost­ki ludz­kie, te prze­są­dy i uprze­dze­nia spo­łe­czeń­skie i wni­kać się sta­rał w głąb ser­ca i du­szy tych, któ­rzy od­gry­wa­li rolę w wiel­kiej ko­me­dyi ży­cia, cią­gle się po­wta­rza­ją­cej, a tak roz­ma­itej, jak roz­ma­itym jest ży­wioł du­cha ludz­kie­go. Stąd śmiesz­no­ści nie raz go śmie­szy­ły, złość i nik­czem­ność obu­rza­ła go i smu­ci­ła; cno­ta, pięk­ność, szla­chet­ność, ra­do­wa­ły go i roz­czu­la­ły nie raz do łez. Ale wszyst­kie te wra­że­nia bacz­nie ukry­wał on przed ob­ce­mi, od­gry­wa­jąc jak już po­wie­dzie­li­śmy, rolę pro­stacz­ka, co mu wie­le do­po­ma­ga­ło do swo­bod­niej­szych nad ludź­mi stu­djów.

Oko­ło Wło­dzi­mie­rza na Wo­ły­niu, po­sia­dał pan Mi­chał cząst­kę zie­mi, dusz kil­ka­na­ście i do­mek skrom­ny po­śród szu­mią­cych wy­so­kich so­sen, gdzie sa­mot­nie jako wdo­wiec sie­dział, grosz zbie­rał, i w obec tej przy­ro­dy, któ­rej pięk­no­ści poj­mo­wał, mo­dlił się i pra­co­wał.

Przed sied­miu laty, gdy żona jego jesz­cze żyła, miesz­ka­li w Kró­le­stwie, trzy­ma­jąc małą dzier­żaw­kę w oko­li­cy, w któ­rej żyli licz­ni ich krew­ni, roz­ma­itych uży­wa­ją­cy sy­tu­acyj ma­jąt­ko­wych i spo­łe­czeń­skich, ale dzier­ża­wa ja­koś szła mu nie do­brze i go­rzej jesz­cze od po­przed­nich, po któ­rych od lat daw­nych cho­dził w tych stro­nach. Moż­ni krew­ni nie tyl­ko że mu nie do­po­ma­ga­li w kło­po­tli­wem jogo po­ło­że­niu, ale wsty­dzi­li się jego pro­ste­go ubra­nia i ma­łej dzier­żaw­ki i nie ra­dzi się do ku­zy­no­stwa przy­zna­wa­li; bied­niej­si i uczciw­si nie byli w sta­nie mu do­po­módz; gdy mu więc wszyst­ko szło co­raz go­rzej, gdy nad­to uko­cha­na żona mu umar­ła, ze smut­kiem w du­szy, prze­ko­na­ny że ła­twiej jest od ob­cych spo­dzie­wać się cze­goś jak od krew­nych, po­rzu­cił te stro­ny i po­szedł w służ­bę do jed­ne­go z ma­gna­tów wo­łyń­skich. Tam jego czyn­ność, sprę­ży­stość, zna­jo­mość go­spo­dar­ki i nie­po­szla­ko­wa­na uczci­wość pręd­ko po­zna­ne­mi i oce­nio­ny­mi zo­sta­ły; ja­koż po kil­ku la­tach uda­ro­wał go ów ma­gnat w na­gro­dę tą cząst­ką zie­mi na któ­rej za­miesz­kał pan Mi­chał; a go­spo­da­ru­jąc umie­jęt­nie, ży­jąc oszczęd­nie, w krót­kim cza­sie uzbie­rał ka­pi­ta­lik kil­ku­dzie­się­cio­ty­sięcz­ny. Co do jego krew­nych, za­po­mnie­li oni o Stry­jasz­ku gdy im zszedł z oczu, a i on im się nie przy­po­mi­nał; nie wie­dzia­no na­wet w któ­rych stro­nach prze­by­wał, nie wie­dzia­no więc tem bar­dziej, że jego po­zy­cya ma­jąt­ko­wa sta­ła się o wie­le lep­szą od nie­jed­ne­go z krew­nych, któ­ry cho­ro­wał na pana i wsty­dził się go daw­niej. Za­mi­ło­wa­ny ba­dacz cha­rak­te­rów, za­pra­gnął Stry­ja­szek po sied­miu la­tach od­wie­dzić swych krew­nych i zna­jo­mych, po­znać ich te­raź­niej­sze sy­tu­acje i stu­djo­wać ich ser­ca, a na­wet je­że­li­by któ­ry z nich praw­dzi­wie na jego przy­jaźń za­słu­żył i od­po­wie­dział wy­ma­ga­niom w jego po­ję­ciach, o god­no­ści i uczci­wo­ści czło­wie­ka, ob­my­ślić za­pis swe­go ka­pi­ta­li­ku i tego ka­wał­ka zie­mi, któ­ry w na­gro­dę swej pra­cy otrzy­mał, bo na drzwiach jego sy­pial­nej iz­deb­ki wy­pi­sa­ne były kre­dą te sło­wa:

"Bóg wi­dzi, czas ucie­ka, śmierć goni, wiecz­ność cze­ka".

Po­le­ciw­szy więc pie­czy wier­ne­go sta­re­go słu­gi za­rząd swe­go ma­ją­tecz­ku, po­sta­no­wiw­szy przy­brać min­kę pro­stacz­ko­wa­tą, któ­ra te­raz wię­cej ani­że­li kie­dy­kol­wiek wy­da­ła mu się sku­tecz­ną, wy­ru­szył ze swej "Hresz­czat­ki" i w dość od­le­głą pu­ścił się dro­gę w daw­ne swe stro­ny, tak do­brze so­bie zna­jo­me, a ma­ją­ce dlań tyle mi­łych a za­ra­zem bo­le­snych pa­mią­tek.

* * *I.

Po dwu­dnio­wej po­dró­ży po­wol­nej i jed­no­staj­nej, wjeż­dżał wresz­cie pan Mi­chał w stro­ny tak do­brze so­bie zna­jo­me. Je­chał on swo­ją bry­czul­ką, pro­stą wy­pla­ta­ną i nie­po­ma­lo­wa­ną, za­sła­ną ru­skim w nie­bie­skie pasy dy­wa­ni­kiem, za­przę­żo­ną, we dwa drob­ne i po­dró­żą, zmę­czo­ne kasz­tan­ki, któ­re jego wier­ny "Ha­ra­sym" w kasz­ta­no­wa­tej suk­ma­nie i ka­pe­lu­szu sło­mia­nym po­pę­dzał. Sam ubra­ny w swój strój zwy­czaj­ny, to jest w sza­racz­ko­wą… ka­po­tę, bia­łą chust­kę, w ogrom­nym sło­mia­nym ka­pe­lu­szu ró­żo­wym, prze­wią­za­nym wstąż­ką, po­chy­liw­szy się nie­co na­przód i oparł­szy się obie­ma rę­ka­mi o la­skę z to­por­kiem, wy­glą­dał ze swym ekwi­pa­żem na ja­kie­goś mi­zer­ne­go szla­chet­kę lub ofi­cja­li­stę.

Wie­czór pięk­ny, ci­chy czerw­co­wy z tyra świe­żym po­wie­wem, z tą świe­żo­ścią ro­ślin­no­ści, buj­nie w tej po­rze roz­wi­nię­tej, z temi roz­licz­ne­mi od­gło­sa­mi stwo­rzeń, roz­ta­czał swój urok na oko­li­ce. Dla pana Mi­cha­ła dość było pro­ste­go a mi­łe­go ob­raz­ku oko­li­cy, wi­do­ku pięk­ne­go lasu, zie­lo­nej łąki, ob­szer­ne­go łanu zbo­ża, aże­by uczuć, na­pa­wać się lubo tym wi­do­kiem i ci­cho wy­szep­ta­ną mo­dli­twą wznieść się do Twór­cy tych cu­dów, dla zwy­czaj­ne­go oka tak po­spo­li­tych i nie­zaj­mu­ją­cych. To też ze łzą w oku, z ser­cem wzru­szo­nem, z tę­sk­ną cie­ka­wo­ścią wi­tał te stro­ny tak peł­ne dlań mi­łych i tę­sk­nych wspo­mnień, a w ową chwi­lę przy­oble­czo­nych uro­kiem naj­po­etycz­niej­szej u nas pory roku.

Po­pa­sał on na po­łu­dnie w jed­nej z kar­cze­mek do­brze gna­nych, w któ­rej nowi już go­spo­da­rze miesz­ka­li, i tam wy­py­tu­jąc się o oko­licz­ne dwo­ry, po­wziął wia­do­mość, że jed­ni z jego krew­nych i zna­jo­mych po­umie­ra­li, inni się po­wy­no­si­li, więk­sza zaś część miesz­ka­ła w tych co i daw­niej miej­scach. Co zaś do wio­ski do któ­rej na noc­leg zdą­żał, do­wie­dział się, że żyją w niej da­le­cy jego krew­ni bra­cia Rep­kie­wi­cze, wraz z pan­ną Kry­sty­ną.

O za­cho­dzie słoń­ca przy­był pan Mi­chał do Pe­re­tocz­ka; tak się na­zy­wa­ła owa wio­ska dwóch bra­ci, i wje­chał na dzie­dzi­niec przede­dwór. Był to do­mek dra­ni­ca­mi kry­ty, dłu­gi, nie­sy­me­trycz­ny, bo na­wet i ko­min wzno­sił się nie po­środ­ku; jed­na stro­na znacz­nie dłuż­sza od dru­giej, mie­ści­ła w so­bie trzy okna, dru­ga dwa tyl­ko, dwa je­dy­nie całe w tym dwor­ku, inne zaś były po­wy­bi­ja­ne i pa­pie­rem gę­sto ob­le­pio­ne; ga­nek sta­ru­szek zda­wał się chwiać na dwóch drew­nia­nych ku­la­wych słup­kach i wy­rznię­tem we fron­cie okiem, ze smut­kiem spo­glą­dał na za­ro­sły dzie­dzi­niec i na bu­dyn­ki ota­cza­ją­ce go, po­dob­nież sta­re, ku­la­we i po­pod­pie­ra­ne. Wjeż­dża­jąc na dzie­dzi­niec usły­szał pan Mi­chał ogrom­ne wy­cie psów wy­cho­dzą­ce z od­dziel­nej szop­ki przy­cze­pio­nej do obo­ry, któ­re tem gło­śniej­szem się wy­da­wa­ło, że tuż za dom­kiem gę­sta ścia­na so­sno­we­go lasu po­wta­rza­ła echem naj­mniej­szy od­głos na dzie­dziń­cu po­wsta­ły.

"Wszyst­ko tak jak było," po­my­ślał pan Mi­chał i wy­siadł­szy przed gan­kiem, ka­zał Ha­ra­sy­mo­wi za­cze­kać póki go do staj­ni nie od­pra­wią, a wszedł­szy do sion­ki nie zbyt czy­stej, pa­mię­ta­jąc daw­ne roz­po­ło­że­nie, skie­ro­wał się we drzwi na pra­wo.

W po­ko­ju ob­szer­nym, dość wid­nym z bel­ko­wa­nym su­fi­tem i pod­ło­gą z tar­cic, pro­ste­mi przy­stro­jo­nym me­bla­mi, któ­re­go je­dy­ną, zbyt­ko­wą… ozdo­bą było lu­stro nie wiel­kie i kil­ka szty­chów w ram­ki drew­nia­ne opraw­nych przed­sta­wia­ją­cych woj­ny Na­po­le­ona, za­stał pan Mi­chał ko­bie­tę wy­so­ką, su­chą, już nie mło­dą z twa­rzą pod­wią­za­ną, bez czep­ka, w skrom­nym szla­frocz­ku let­nim, za­ma­szy­ście ocie­ra­ją­cą z ku­rzu sto­lik okrą­gły o jed­nej no­dze przed ka­na­pa sto­ją­cy, i od razu po­znał w niej pan­nę Kry­sty­nę, sio­strę dwóch bra­ci Rep­kie­wi­czów. Ze zdzi – wier­nem pa­trzy­ła pan­na na przy­by­łe­go za­wie­siw­szy swą ro­bo­tę.

– Nie wiem czy mnie ku­zyn­ka do­bro­dziej­ka po­zna­je, – rzekł kła­nia­jąc się, i zbli­żyw­szy się ujął jej su­chą rękę do po­ca­ło­wa­nia.

– Jak mamę ko­cham, tak nie przy­po­mi­nam so­bie; coś jest, jest… – rze­kła za­kło­po­ta­na, kra­sząc swe usta uśmie­chem, któ­ry panu Mi­cha­ło­wi dał wi­dzieć, że czas jej ząb­ki znacz­nie wy­tra­cił i po­kru­szył.

– A nie pa­mię­ta­szże ku­zyn­ka do­bro­dziej­ka Stry­jasz­ka, bo­daj wy tak zdro­wi byli, – od­rzekł śmie­jąc się i jesz­cze raz ca­łu­jąc jej rękę.

– Oto ja głu­pia! oto ja szla­ma­zar­na! jak mamę ko­cham, no pro­szę, a to do­pie­ro! – za­czę­ła dy­ga­jąc i po­pra­wia­jąc szla­frocz­ka; – a praw­da! a bo­daj­że! bar­dzom rada, nie­chże ku­zy­nek się roz­go­ści, czy mnie co oma­mi­ło? A to do­pie­ro! – i po wie­lu jesz­cze wy­krzyk­ni­kach, prze­pra­sza­jąc Stry­jasz­ka, że go na chwi­lę opu­ścić musi, po­bie­gła ogar­nąć się, jak mó­wi­ła.

Pan Mi­chał tym­cza­sem cho­dził drob­nym kro­kiem po po­ko­ju, bi­jąc takt pal­ca­mi o dłoń i przy­pa­try­wał się po­ko­jo­wi, w któ­rym o ile pa­mię­tał, nic nie przy­by­ło, nic nie uby­ło, tyl­ko się py­łem i bar­wą sta­ro­ści po­kry­ło.

Nie­ba­wem głos cien­ki i prze­ni­kli­wy dał się sły­szeć na gan­ku.

– A od­jedź so­bie do staj­ni, het, het, nie tam, w pra­wo kole bro­wa­ru! – i pan­na Kry­sty­na po­wró­ci­ła do go­ścia, z chu­s­tecz­ką na szyi, bez ob­wią­za­nia twa­rzy, z wło­sa­mi ugła­dzo­ne­mi i szla­frocz­kiem sta­ran­nie opię­tym.

Za­siadł­szy obo­je, za­czę­li wza­jem­nie so­bie ro­bić py­ta­nia.

– Pan Stry­ja­szek gdzieś te­raz miesz­ka, że nie wie­my gdzie?

– Sie­dzę so­bie na Wo­ły­niu, na ma­łym ka­wa­łecz­ku grun­tu.

– To już i grosz musi być?

– Et gdzie tam, bo­daj my tak zdro­wi byli, za­wsze jak był chu­dy pa­cho­łek tak i je­stem, ale gdzież bra­cia, zdro­wi?

– O joj, Igna­cy wy­glą­da jak rydz, a Fran­cisz­ko­wi ta­koż nic nie bra­ku­je.

– A gdzież są?

– A gdzież­by byli? na po­lo­wa­niu…. już to te po­lo­wa­nie to cią­gle u nich w gło­wie… ani to go­spo­dar­stwa do­pil­no­wać komu, ani co.. toż żeby jesz­cze je­sie­nią, i zimą, ale bez ca­lu­sień­kie lato i za­wsze, a to na dzi­ki, a to na wil­ki, a to na kacz­ki… at!

– Więc za­wsze tak pas­sjo­no­wa­ni do po­lo­wa­nia?

– Gdzie? jesz­cze go­rzej, a psy to u nich całe bo­gac­two, żeby ja tu nie była, toby dom do góry no­ga­mi te psy prze­wró­ci­li… ale może Stry­ja­szek po­zwo­li co z po­dró­ży, może co prze­ką­si, kur­cząt­ko ze śmie­ta­ną i z try­bul­ką, albo kawy ze śmie­tan­ką i su­char­ka­mi na ma­śle, szko­da że na obiad nie przy­je­chał, bo mie­li­śmy dziś ro­sół z ma­ka­ro­ni­kiem i pie­trusz­ką, po­tem sztu­kę mię­sa z cy­bul­ko­wym so­sem, albo musz­tar­dą, jak kto chciał… po­tem ka­fal­jo­ry z bu­łecz­ką i ma­słem…

Stry­ja­szek, wy­do­byw­szy ta­ba­kier­kę, za­czął po niej bęb­nić pal­ca­mi i mru­gać trosz­kę ocza­mi, bo przy­po­mniał so­bie szcze­gól­niej­sze za­mi­ło­wa­nie pan­ny Kry­sty­ny do dro­bia­zgo­we­go opo­wia­da­nia o obia­dach i przy­pra­wach.

Do­szedł­szy punk­tu­al­nie aż do koń­ca ob­ja­du, nie­prze­po­mniaw­szy na­wet kawy czar­nej z cu­krem, za­czę­ła zno­wu na­le­gać czy cze­go nie po­zwo­li.

Po­dzię­ko­wał pan Mi­chał oświad­cza­jąc, że za­trzy­mać się pra­gnie z je­dze­niem do po­wro­tu my­śli­wych, któ­rzy za­pew­ne wró­cą nie­ba­wem, a wró­cą z do­brym ape­ty­tem. Tym­cza­sem roz­py­ty­wał się o tych krew­nych i zna­jo­mych, któ­rych miał za­miar od­wie­dzić. Pan­na Kry­sty­na re­cy­to­wa­ła mu jak z księ­gi. – Hra­bia to fumy za­wsze, na­dę­te to, a dłu­gów moc okrut­na, i ma­ją­tek het precz oszar­ga­ny. Igna­cy był tam kie­dyś na obie­dzie jak chciał do­stać pro­cent od swo­jej sum­ki, to po­wia­dał, że była grzy­bo­wa zupa z włosz­czy­zną…

– A Gu­cio w Ho­ro­dysz­czu? oj­ciec mu sły­sza­łem umarł przed dwo­ma laty?

– O to znów hula ino wciąż, tyl­ko bale, za­ba­wy…

– A Wej­cher­to­wie czy żyją,?

– O joj, i kupa mają kon­so­la­cji, co­raz wię­cej; by­łam tam kie­dyś na obie­dzie, ale mi się nie po­do­ba­ła przy­pra­wa…

– A Ka­zio jak się też pro­wa­dzi?

– 0! to spo­koj­ne i sta­ty­stycz­ne.

– A Rot­mi­strzo­wie po­czci­wi?

– Też żyją spo­koj­nie, ale od­pra­wi­li ku­cha­rza i mają te­raz ku­char­kę i t… d.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: