Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieczność bez ciebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wieczność bez ciebie - ebook

W scenerii współczesnego Zamościa rozgrywa się dramat znanej arystokratycznej rodziny. Zbliżający się ślub pary polskich emigrantów, hrabiego Adama i pięknej pani adwokat Kamili, wywołuje szereg dziwnych zdarzeń. Zagadkowe morderstwo w zamojskim hotelu staje się pretekstem do wyjaśnienia tajemnicy rodowej sprzed stu lat. W rozwikłaniu sprawy pomaga policji agentka Interpolu Klara, która wraz ze swoim greckim mężem spędza wakacje w Zamościu. Wieczność bez ciebie to historia miłości, w której dawne animozje stanęły bohaterom na przeszkodzie do szczęścia.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-33-2
Rozmiar pliku: 919 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Choć świa­tło słoń­ca wciąż roz­świe­tla­ło ho­ry­zont czer­wo­ną po­świa­tą, nad cmen­ta­rzem w Tar­na­wat­ce po­wo­li za­pa­dał zmierzch. Od stro­ny Ukra­iny groź­nie kłę­bi­ły się gra­na­to­wo­czar­ne chmu­ry. Za­byt­ko­wa część ne­kro­po­lii po­ło­żo­na była bli­żej dro­gi. Garst­ka gro­bow­ców z po­czer­nia­ły­mi i po­prze­krzy­wia­ny­mi ka­mien­ny­mi ta­bli­ca­mi przed­sta­wia­ła smut­ny wi­dok. Je­dy­ny do­brze za­cho­wa­ny po­mnik, usy­tu­owa­ny w od­da­le­niu od in­nych, pod sa­mym mu­rem cmen­tar­nym, i po­zba­wio­ny krzy­ża, jesz­cze po­tę­go­wał wra­że­nie przy­gnę­bie­nia.

Tym­cza­sem nie­opo­dal, w no­wej czę­ści cmen­ta­rza, kró­lo­wa­ły wy­pu­co­wa­ne bu­dow­le z la­stri­ka, mar­mu­ru i kosz­tow­ne­go gra­ni­tu. Oko­licz­ni miesz­kań­cy wzno­si­li swo­im bli­skim po­mni­ki świad­czą­ce o gu­ście i za­moż­no­ści wciąż ży­ją­cych krew­nych. Tej nie­dzie­li, w dniu od­pu­stu ku czci apo­sto­łów Pio­tra i Paw­ła, ustro­jo­ne ko­lo­ro­wy­mi kwia­ta­mi i roz­świe­tlo­ne pło­mie­nia­mi zni­czy gro­by upior­nie roz­we­se­la­ły mo­no­ton­ny kra­jo­braz. Od dro­gi wiej­ski cmen­ta­rzyk wy­glą­dał jak roz­sy­pa­ny wśród pól barw­ny bu­kiet.

Bar­ba­ra sie­dzia­ła na drew­nia­nej ła­wecz­ce i wpa­try­wa­ła się w owal­ną fo­to­gra­fię męża. Jesz­cze nie po­go­dzi­ła się z jego śmier­cią. Wciąż za nim tę­sk­ni­ła, a że po­cho­wa­ła go z dala od domu, w ro­dzin­nym gro­bow­cu, od nie­daw­na była czę­stym go­ściem w tej oko­li­cy. W po­głę­bia­ją­cej się sza­rów­ce wi­dać było tyl­ko za­rys zdję­cia. Może dla­te­go wy­obra­zi­ła so­bie, że Jan zno­wu się do niej uśmie­cha. Do­pa­dły ją wspo­mnie­nia. Na­wet nie za­uwa­ży­ła, kie­dy cmen­tarz opu­sto­szał.

Z za­du­my wy­rwał ją war­kot sil­ni­ka, do­bie­ga­ją­cy od stro­ny dro­gi.

— O Boże, ostat­ni au­to­bus — jęk­nę­ła i po­de­rwa­ła się na rów­ne nogi.

Jej spoj­rze­nie prze­mknę­ło bły­ska­wicz­nie po od­jeż­dża­ją­cym z przy­stan­ku au­to­sa­nie, prze­śli­znę­ło się po za­chmu­rzo­nym nie­bie i za­trzy­ma­ło na sta­rej czę­ści cmen­ta­rza. Na za­po­mnia­nym przez wszyst­kich po­zba­wio­nym krzy­ża gro­bow­cu pod cmen­tar­nym mu­rem. Sko­ro spóź­ni­ła się na ostat­ni au­to­bus, mimo póź­nej pory za­mie­rza­ła tam pójść. Tak czę­sto koń­czy­ła swo­je wi­zy­ty na cmen­ta­rzu, ale tym ra­zem nogi od­mó­wi­ły jej po­słu­szeń­stwa. Do­słow­nie wro­sły w żwi­ro­wą alej­kę. Bar­ba­ra jak urze­czo­na sta­ła i wpa­try­wa­ła się w mi­go­cą­cy punkt, któ­ry roz­świe­tlał ła­god­nym żół­tym świa­tłem cmen­tar­ny mur do­kład­nie tam, gdzie wy­pa­try­wa­ła zna­jo­mej mo­gi­ły. Wy­raź­nie było wi­dać, że w naj­ciem­niej­szym ką­cie ne­kro­po­lii, na do­glą­da­nym od lat tyl­ko przez nią gro­bie pło­nie znicz. Da­ła­by gło­wę, że kie­dy przy­szła na cmen­tarz, nie było go. Ni­g­dy do­tąd nie wi­dzia­ła tam żad­nych świec, oprócz tych, któ­re sama przy­nio­sła. Po­czu­ła, że ob­le­wa ją zim­ny pot.

— W do­dat­ku ten list…

Przy­po­mnia­ła so­bie o bia­łej ko­per­cie, we­tknię­tej ja­kiś czas temu w skrzy­dło drzwi, i ogar­nę­ła ją pa­ni­ka. Ser­ce wa­li­ło jej w pier­si jak osza­la­łe. Na cmen­ta­rzu było zu­peł­nie pu­sto.

— Może to tyl­ko przy­pa­dek — uspo­ka­ja­ła się, zer­ka­jąc ukrad­kiem w kie­run­ku opusz­czo­nej mo­gi­ły.

Gdzieś w po­bli­żu wiatr po­ru­szył czub­ka­mi do­rod­nych tui. Za­sze­le­ści­ły za­ro­śla. Bar­ba­ra na­gle stra­ci­ła ocho­tę na od­wie­dzi­ny ka­mien­ne­go ru­mo­wi­ska. Za­czę­ła się spie­szyć. Pod­nio­sła z ław­ki to­reb­kę i, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, szyb­kim kro­kiem ru­szy­ła w kie­run­ku wyj­ścia.

To się wszyst­ko na pew­no da ja­koś ra­cjo­nal­nie wy­ja­śnić — po­cie­sza­ła się w my­ślach.

Wi­dok par­kin­gu przed cmen­ta­rzem nie był obie­cu­ją­cy. Nie­wiel­ka, po­kry­ta dziu­ra­wym as­fal­tem za­tocz­ka świe­ci­ła pust­ka­mi. Star­sza pani sta­nę­ła na skra­ju lo­kal­nej dro­gi i bez­rad­nie roz­glą­da­ła się wo­ko­ło. O tej po­rze na bocz­nej dro­dze w Tar­na­wat­ce mo­gła li­czyć tyl­ko na cud. Tak­sów­ka do Za­mo­ścia kosz­to­wa­ła ma­ją­tek, ale za­wsze to ja­kiś po­mysł. Da­ła­by te­raz wszyst­ko, byle tyl­ko zna­leźć się w domu. Za­czę­ła ner­wo­wo grze­bać w du­żej czar­nej to­reb­ce. Za­wsze mia­ła w niej nie­opi­sa­ny ba­ła­gan, ale prze­cież gdzieś na dnie po­win­na być ko­mór­ka.

— Tu jej nie ma, i tu też nie?

Po­trzą­sa­ła skó­rza­nym wor­kiem i de­ner­wo­wa­ła się co­raz bar­dziej. W koń­cu nie­zręcz­ny ruch ra­mie­niem w kie­run­ku zam­ka do bocz­nej kie­sze­ni roz­wią­zał pro­blem po­szu­ki­wań. Cała za­war­tość to­reb­ki wy­sy­pa­ła się na jezd­nię.

— No, to pięk­nie! — ko­bie­ta aż krzyk­nę­ła.

Na twa­rzy wy­szły jej czer­wo­ne pla­my. Na as­fal­cie le­ża­ły te­raz jej oso­bi­ste rze­czy. Je­dy­ne po­cie­sze­nie, że na szczy­cie tej cał­kiem po­kaź­nej gór­ki zna­lazł się te­le­fon. Bar­ba­ra rzu­ci­ła się na jezd­nię i za­czę­ła zbie­rać po­roz­rzu­ca­ne dro­bia­zgi. No­tes, dłu­go­pis czy grze­bień mo­gły się zna­leźć w każ­dej dam­skiej to­reb­ce, ale obec­ność nie­któ­rych przed­mio­tów le­żą­cych na jezd­ni na­wet dla wła­ści­ciel­ki była za­sko­cze­niem.

— Sta­te­czek Pio­tru­sia? — Oglą­da­ła ze zdu­mie­niem za­baw­kę wnu­ka. — Bi­le­ty do kina? Czyż­bym o czymś za­po­mnia­ła? — za­nie­po­ko­iła się. Ostat­nio mia­ła co­raz więk­sze pro­ble­my z pa­mię­cią. — Aaa, to sprzed roku. — Ode­tchnę­ła z ulgą. — Ach, ta sta­rość — żach­nę­ła się. — Swo­ją dro­gą, nic dziw­ne­go, że trud­no mi co­kol­wiek zna­leźć w tej to­reb­ce. Po co to wszyst­ko no­szę? — za­sta­na­wia­ła się.

W koń­cu na jezd­ni po­zo­stał już tyl­ko znicz, któ­ry wy­padł z tor­by i po­tłukł się na ka­wa­łecz­ki. Fio­le­to­we szkieł­ka we­so­ło po­ły­ski­wa­ły na as­fal­cie. Bar­ba­ra przy­po­mnia­ła so­bie o nie do koń­ca uda­nej wi­zy­cie na cmen­ta­rzu i od­wró­ci­ła się w kie­run­ku ne­kro­po­lii. Choć czu­ła wciąż nie­po­kój, wszyst­ko wo­ko­ło wy­glą­da­ło zwy­czaj­nie. Cmen­tarz, jak to cmen­tarz. Dla więk­szo­ści lu­dzi był miej­scem ostat­nie­go spo­czyn­ku i wiecz­ne­go spo­ko­ju.

A co z tymi… — przy­glą­da­ła się z od­da­li opusz­czo­nej mo­gi­le — któ­rzy za­bra­li ze sobą do gro­bu po­nu­re ta­jem­ni­ce i sami po­szu­ka­li w śmier­ci uko­je­nia? Nie­ocze­ki­wa­nie i w tro­chę nie­do­rzecz­nym miej­scu star­sza pani za­czę­ła snuć prze­my­śle­nia. Na par­kin­gu wśród pól ogar­nę­ła ją no­stal­gia za mi­nio­ną mło­do­ścią. Było tak ci­cho i tak spo­koj­nie, jak to bywa la­tem na Roz­to­czu. Pach­nia­ło sia­no i brzę­cza­ły świersz­cze.

Na „prze­pra­szam”, któ­re pa­dło na­gle zza ple­ców, ser­ce pod­sko­czy­ło jej do gar­dła.

— Je­zus Ma­ria, a pan to kto?! — wrza­snę­ła prze­ra­żo­na.

— Zgu­bi­łem się. Spo­koj­nie, je­stem fo­to­gra­fem, a nie du­chem. — Mło­dy męż­czy­zna za­żar­to­wał i ro­ze­śmiał się.

— To miał być dow­cip, mło­dy czło­wie­ku? — ob­ru­szy­ła się.

— Rze­czy­wi­ście, chy­ba nie­zręcz­nie się wy­ra­zi­łem. — Obu­rze­nie star­szej pani zbi­ło z tro­pu żar­tow­ni­sia.

Bar­ba­ra bez sło­wa ob­ser­wo­wa­ła go po­nad gru­by­mi szkła­mi oku­la­rów, któ­re, o dzi­wo, uda­ło jej się wy­cią­gnąć z to­reb­ki za pierw­szym ra­zem. Był mło­dy, świet­nie ubra­ny i bar­dzo przy­stoj­ny.

Ślicz­ny dzie­ciak — my­śla­ła. — Przy­po­mi­na mi ko­goś do­brze zna­ne­go. Ale kogo? Ja­kie­goś ak­to­ra?

— Wo­ła­łem już z sa­mo­cho­du, ale nie usły­sza­ła mnie pani, dla­te­go pod­sze­dłem bli­żej — za­czął się tłu­ma­czyć.

Wy­raź­nie usi­ło­wał za­trzeć złe wra­że­nie.

— Je­stem tu prze­jaz­dem. Wy­bra­łem się na wy­ciecz­kę po oko­licz­nych cer­kwiach i pró­bo­wa­łem wró­cić do Za­mo­ścia. Tam­tę­dy. — Mach­nął ręką w stro­nę Ty­mi­na. — Ale co to za dro­ga, same dziu­ry, cho­le­ra — wy­rwa­ło mu się. — Chcia­łem po­wie­dzieć, że ta dro­ga jest fa­tal­na, pro­szę pani — po­pra­wił się.

Fa­tal­na i w do­dat­ku w prze­ciw­nym kie­run­ku — po­my­śla­ła Bar­ba­ra. Z tru­dem stłu­mi­ła par­sk­nię­cie i uśmiech­nę­ła się uprzej­mie.

— Po­ja­dę z pa­nem — za­pro­po­no­wa­ła. — Po­ka­żę inną dro­gę, bo, jak­by to panu po­wie­dzieć, tam­ta fa­tal­na nie pro­wa­dzi do Za­mo­ścia.

W błę­kit­nych oczę­tach roz­mów­cy po­ja­wił się wy­raz nie­do­wie­rza­nia.

— Nie?

— Ano nie — po­twier­dzi­ła.

Ma taki pięk­ny sa­mo­chód i gar­ni­tur. Do­brze, że so­bie nie ku­pił mapy. Spadł mi jak z nie­ba — my­śla­ła, spo­glą­da­jąc na nie­go spod oka.

— A nie wy­bie­ra się pani na cmen­tarz? — Prze­rwał jej roz­my­śla­nia.

— Prze­ciw­nie, wła­śnie wra­cam.

Za­żyw­na sta­rusz­ka ener­gicz­nie pod­ję­ła kon­wer­sa­cję i za­raz tego po­ża­ło­wa­ła. Jej roz­mów­ca zdzi­wił się. Pa­trzył to na nią, to na roz­bi­ty znicz, to na cmen­tarz i zno­wu na nią. Po­czer­wie­nia­ła z za­że­no­wa­nia.

— By­łam już na cmen­ta­rzu. Za­mie­rza­łam od­wie­dzić dwa gro­by, ale za­czę­ło się ściem­niać i roz­my­śli­łam się.

Te­raz to ona się tłu­ma­czy­ła, a on uważ­nie ją ob­ser­wo­wał.

— Na par­kin­gu wy­pa­dło mi wszyst­ko z to­reb­ki i znicz, któ­ry mi zo­stał, po­tłukł się. Zresz­tą dzi­siaj i tak na gro­bie, któ­ry od­wie­dzam, ktoś już za­pa­lił świe­cę. O tam. — Po­ka­za­ła ręką wciąż wi­docz­ną z od­da­li pło­ną­cą lamp­kę.

— Gdzie, gdzie? — za­in­te­re­so­wał się. Wpa­try­wał się w mi­go­cą­cy sa­mot­nie pło­myk, jak­by chciał wzro­kiem prze­nik­nąć po­głę­bia­ją­cy się mrok. — Tam? Tam pod sa­mym mu­rem? — do­py­ty­wał się.

— Tak — po­twier­dzi­ła, za­sko­czo­na jego re­ak­cją.

Mia­ła wra­że­nie, że twarz wpa­trzo­ne­go w cmen­tar­ny mur męż­czy­zny prze­szła bły­ska­wicz­ne prze­obra­że­nie. Wy­krzy­wio­na brzyd­kim gry­ma­sem, po­sta­rza­ła się w jed­nej chwi­li o kil­ka lat. Bar­ba­ra po­czu­ła się nie­swo­jo, szcze­gól­nie że gdy od­wró­cił się zno­wu w jej stro­nę, jego wzrok był chłod­ny i prze­ni­kli­wy. Przez chwi­lę son­do­wał ją uważ­nym spoj­rze­niem, a po­tem nie­spo­dzie­wa­nie uśmiech­nął się i… zno­wu wy­glą­dał jak chło­piec. W koń­cu zro­bił za­pra­sza­ją­cy gest i ru­szył w kie­run­ku sa­mo­cho­du. Po dro­dze za­py­tał obo­jęt­nym to­nem:

— To tam też jest cmen­tarz?

— Jest. To bar­dzo sta­ra ne­kro­po­lia — od­par­ła ci­cho star­sza pani.

Dziw­na zmia­na na twa­rzy roz­mów­cy, kie­dy pa­trzył na cmen­tarz, za­nie­po­ko­iła ją. Za­czę­ła na­wet ża­ło­wać po­chop­nej pro­po­zy­cji wspól­nej po­dró­ży. Wte­dy na­gle po­wie­dział:

— Strasz­nie wy­glą­da cmen­tarz o zmierz­chu. Aż mi ciar­ki po ple­cach prze­szły. Wstyd się przy­znać, ale za nic bym tam te­raz nie wszedł.

Bar­ba­ra ode­tchnę­ła z ulgą.

Miły chło­pak, chy­ba mi się coś przy­wi­dzia­ło. Jak to mówi Pio­truś, nie­po­trzeb­nie się sama na­krę­cam.

Wspo­mnie­nie po­wie­dzon­ka wnucz­ka tro­chę zmniej­szy­ło po­dejrz­li­wość Bar­ba­ry. By do­dat­ko­wo roz­wiać jej wąt­pli­wo­ści na te­mat wspól­nej po­dró­ży z nie­zna­jo­mym, jak na ży­cze­nie zza za­krę­tu dro­gi wy­ło­nił się pro­boszcz miej­sco­wej pa­ra­fii.

— Prze­bóg, pani pro­fe­so­ro­wo, pani wciąż tu­taj? O tak póź­nej po­rze? W do­dat­ku wi­dzę, że wy­bie­ra się pani w po­dróż w bar­dzo mi­łym to­wa­rzy­stwie. Sze­ro­kiej dro­gi. Szczęść wam Boże.

Du­chow­ny drep­tał skra­jem dro­gi ku po­bli­skim za­bu­do­wa­niom. Gru­biut­ki, na krót­kich nóż­kach, ra­czej to­czył się drob­nym truch­tem, niż szedł przed sie­bie. Nie za­mie­rzał się wca­le za­trzy­my­wać. Uśmiech­nię­ty od ucha do ucha uniósł na po­wi­ta­nie ron­do nie­wiel­kie­go ka­pe­lu­sza i po chwi­li znik­nął im z oczu.

To spo­tka­nie osta­tecz­nie uspo­ko­iło Bar­ba­rę. A że szczu­pły męż­czy­zna o chło­pię­cych ry­sach od pierw­szej chwi­li zdo­był jej sym­pa­tię, mimo chwi­lo­wych wąt­pli­wo­ści sko­rzy­sta­ła z za­pro­sze­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: