Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiedma - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2018
Ebook
7,10 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiedma - ebook

Czy wiedźmy latają na miotłach? Jak wygląda sabat? Których ziół użyć w razie choroby? Poznaj świat rytuałów i zaklęć. Świat, w którym czci się lasy, rzeki, słońce i księżyc. Świat, który oprócz ludzi zamieszkują: domowiki, kikimory, rusałki, mamuny, strzygi, południce i wiele innych dobrych lub złych demonów z mitologii słowiańskiej. Poznawaj go wraz z główną bohaterką Wiedmą. Wszak wiedma, czyli wiedźma, to niewiasta, która wie…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8155-090-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ręce boga

Las wokół Jeziora Lędo jeszcze się nie przebudził do nocnego życia. Trwał w bezruchu i ciszy, jakby nasłuchując z niepokojem, czy nie powróci burza, która niczym despotyczny władca panoszyła się, przygniatając do ziemi niepokorne drzewa i roztrzaskując w pył każdego, kto ośmielił się unieść czoło w jej obliczu. Ręce boga Peruna raz po raz miotały błyskawicami i nie sposób było przewidzieć, z której strony uderzą. Przyroda zamarła więc w trwodze, czekając, aż gniew boga bogów minie. Ptaki pochowały się między konarami drzew, w dziuplach, inne zwierzęta w norach i gęstych zaroślach.

Złowrogą ciszę przerywał tylko cichy, rytmiczny plusk wody. To ludzie. Tylko oni bywają najmniej pokorni wobec potęgi Natury. Niewielkie czółno przemykało po spokojnej już tafli ciemnej wody. W jego wnętrzu siedziało dwoje ludzi. Szeroki w ramionach mężczyzna, z wprawą przecinający wiosłem czarną wodę, i młodziutka dziewczyna, odwrócona od przewoźnika, spoglądająca w kierunku, w którym podążała łódź.

Dziewica była odświętnie ubrana w beżową, lnianą, długą suknię, spod której wystawał płowy fragment spodniej części odzieży. Na stopach miała ciżmy z cielęcej skórki z rzemykiem owiniętym wokół kostki. Buty były nowe, jeszcze trochę uciskały nieprzyzwyczajone nogi. Włosy, rozpuszczone na znak żałoby, ujarzmiała kolorowa krajka. Podobna opasywała jej biodra. Tuż przy nogach leżał skrupulatnie związany worek, wypełniony niewielkim dobytkiem.

Dwoje ludzi płynących czółnem nie zamieniło ze sobą ani słowa. Mężczyzna nie chciał rozmawiać z młodą kobietą, która nocą TAM się udaje. To miejsce zawsze budziło jego lęk. Często przybijał do tej wyspy, bo mieszkał w pobliżu jeziora, więc wynajmowano go jako przewoźnika. Nigdy jednak nie wysiadał z czółna i z ulgą oddalał się, wypełniwszy swoje zadanie.

Ona też nie próbowała nawiązać rozmowy. Zamyślona trzymała w dłoni przewieszony na szyi święty kamyk. Zastanawiała się, jaki los ją czeka. Przypominała sobie pierwsze spotkanie z wiedźmą, panią Ostrowia. Już kilka wiosen temu właścicielka wyspy wydawała jej się bardzo stara. Pamiętała, że energia i siła staruchy nie pasowały do jej pochylonej sylwetki. Czarownica budziła powszechny strach i respekt. Ludzie bali się jej, a jednocześnie mieli świadomość, jak bardzo jest im potrzebna. Nazywano ją Wiedmą, bo dużo wiedziała: jak leczyć zwierzęta, ludzi, przyjmować porody, zapewnić ziemi urodzaj. Mówiono, że ma magiczną moc. Pamiętała jej przenikliwe, siwe oczy. Nigdy wcześniej ani później takich nie widziała. Było w nich życie i była w nich śmierć.

Młoda kobieta zanurzyła dłoń w zimnej toni. Chłód jeziora przeniknął do jej serca. „Może wskoczyć do wody?” — pomyślała. „Gdybym zrobiła to szybko i niespodziewanie, nie zdążyłby mnie wyłowić” — rozważała. Mocniejszy plusk wody, uderzonej przez wiosło, otrzeźwił ją i szybko wyjęła rękę z toni. „O czym ja myślę?” — uzmysłowiła sobie z przerażeniem.

Łódź mknęła dalej. Księżyc powoli przegrywał w walce z ciemnością. Mgły, unoszące się nad wodą i lasem, pochłaniały jego blask. „Za chwilę nic nie będzie widać” — pomyślała ze smutkiem. Zauważyła jednak, że łódź zaczyna kierować się w stronę brzegu. Ostrowie — rozpoznała to miejsce, choć nigdy tu nie była. Słyszała jednak opowieści tych, którzy je odwiedzali. Ojciec też opowiadał matce, gdy myśleli, że ona już śpi.

Wyspa nie miała łagodnie schodzących ku wodzie brzegów, ale ostre, kamieniste skarpy. Rosnące na klifach drzewa pochylały się, rozpościerając rozczapierzone konary i sprawiając wrażenie, jakby chciały pochwycić w swe szponiaste ramiona śmiałków, którzy odważyli się zbliżyć.

Przewoźnik wiedział, że jest jedno miejsce, do którego można podpłynąć łodzią. Dziewczyna wkrótce też je ujrzała. Był to niewielki cypel, wcinający się w wodę. Stała tam słusznej postury, ciemna postać. „Jestem oczekiwana” — uzmysłowiła sobie młoda niewiasta i poczuła lekki zawrót głowy.

Mężczyzna, którego rysów dobrze nie widziała, pomógł jej wysiąść z łodzi, gestem ręki pokazał, że ma iść za nim, i od tej pory ani się nie odwrócił, ani nie przemówił. Kolejna wędrówka, tym razem piesza, również odbywała się w milczeniu. Człowiek szedł powoli, pewnie, jakby znał drogę na pamięć. Dziewczyna starała się dorównać mu kroku i choć czuła, że idą po wydeptanej ścieżce, co chwila o coś się potykała.

Wokół rosły drzewa. Miała wrażenie, jakby zagajnik był pełen żywych istot. Nie widziała ich, ale wydawało jej się, że je słyszy. „To tylko krople deszczu spadają z drzew” — przekonywała się w duchu. Po chwili ujrzała małe światełko, unoszące się między drzewami. Potem drugie, trzecie. Było ich coraz więcej. „Świetliki” — uśmiechnęła się w duchu. „Skąd tu one? Przecież jeszcze chłodne noce” — zdziwiła się. Świetliste robaczki wyraźnie były nią zainteresowane. Otaczały ją wokół, kłębiły się, towarzysząc przez chwilę. Nagle zawirowały koliście i tłumnie odleciały w kierunku, w którym podążali.

Szli blisko stromych brzegów, gdyż dziewczyna słyszała od czasu do czasu plusk wody, dochodzący gdzieś z dołu. Po chwili ujrzała drewnianą chatę, z której wydobywała się smużka dymu. Gdy zbliżali się, wokół domostwa wszczął się niewielki ruch, jakiś ptak poderwał się z zarośli z głuchym krzykiem, po nim usłyszała tupot kopyt, szum w zaroślach, jakby coś się pospiesznie w nich chowało.

Mężczyzna pchnął uchylone drzwi, za którymi pełgało światło. Nie wszedł jednak, tylko przytrzymał je, przepuszczając gościa. Dziewczyna drżąc nieco ze strachu i zimna, wsunęła się do środka. W pomieszczeniu unosiła się woń wrotycza. Na legowisku pod miękkim, futrzanym nakryciem leżała właścicielka chaty oraz całej wyspy.

„Zmieniła się” — pomyślała dziewczyna, przyglądając się kobiecie, która budziła we wszystkich taki strach. Leżała z przymkniętymi oczami, włosy niegdyś srebrzyste stały się białe, twarz i nos wyostrzyły się, przybyło zmarszczek, oddech miała ciężki, świszczący, głowa jej lekko drżała.

— Jestem — powiedziała cicho, niepewna, czy staruszka śpi, czy tylko odpoczywa. Wiedźma otworzyła oczy. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Prawie przezroczyste tęczówki przypominały niebo po burzy.

— Dotrzymałaś obietnicy — powiedziała zachrypniętym głosem. Dziewczyna nic nie odrzekła.

W izbie zrobiło się jaśniej, ogień w palenisku zachłannie obejmował świeże drewno, które przed chwilą dołożył mężczyzna. Dwa koty — jeden o srebrzystej sierści, drugi złocistej leniwie odsunęły się od zbyt gorącego żaru. Staruszka z trudem usiadła.

— Wyrosłaś na piękną niewiastę Biwio — stwierdziła, mierząc wzrokiem gościa. — Usiądź — wskazała drżącą ręką swoje posłanie.

Dziewczyna posłusznie usiadła. Staruszka chwyciła jej gładką dłoń i zajrzała w oczy.

— Przeliczyłam się. Mój czas się zbliża. Nie zdążę cię nauczyć — mówiła z trudem.

„Nauczyć?” — dziewczyna nie bardzo rozumiała, o czym mówi ta stara kobieta.

— Tak. Nauczyć — powiedziała wiedźma, jakby czytała w jej myślach. — Nie potrzebowałam niewiasty do posług. Chciałam ci przekazać wiedzę.

Staruszka zmęczona opadła na posłanie. Mówienie męczyło ją. Oddech stawał się przyspieszony i coraz bardziej świszczący.

— Moje ciało staje się nieposłuszne — powiedziała, przymykając oczy. Odwróciła głowę do ściany.

— Aczli zostaniesz, wyrzekniesz się stadła, będziesz budzić strach, bo ludzie nie lubią inszości. Nauczę cię, ile zdołam, ale nie zdążę przekazać wszytkiego. Przeto masz prawo odejść. Miłosz cię jutro o świcie odwiezie.

Zapadło milczenie. Biwia rozejrzała się, nie wiedząc, co robić, jak się zachować. Koty podniosły się z podłogi i wskoczyły na posłanie swojej pani. Mężczyzna siedział przy palenisku, z napięciem spoglądając w jej stronę.

Pomyślała o rodzinnym domu, ojcu, matce, siostrach oraz ukochanym bracie, który nigdy nie pogodził się z jej decyzją. Przypomniała sobie jego prośby, błagania, nawet łzy. Odgrażał się, pragnął płynąć zamiast niej. Nie chciał słuchać żadnych argumentów. Biwia obiecała mu, że wróci.

— Zostanę z tobą — zwróciła się do wiedźmy.

Wiedziała, że postępuje słusznie. „To dla ciebie bracie” — pomyślała.Bliźni brat

Ogień w palenisku powoli skrywał się w drobinach żaru. W izbie zrobiło się ciemno. Mężczyzna zniknął na stryszku i słychać było, jak układa się do snu. Biwia, leżąc na włochatym, szorstkim posłaniu, wsłuchiwała się w świszczący, nierówny oddech wiedźmy. Nie mogła zasnąć. Przymknęła oczy, znów powracając do wspomnień, do ostatniego z nią spotkania. Zaczęła sobie przypominać zrozpaczonych, bezradnych rodziców: zapłakaną matkę i trzęsące się ręce ojca. Nikt nie zwracał zbytniej uwagi na krzyczące w kołysce niemowlę. Rodzice z niepokojem spoglądali na posłanie, gdzie leżał Bartus. Dusza jej duszy, powiernik wszystkich myśli, uczuć, pragnień, lustrzane odbicie — bliźni brat. Chłopiec miał przymknięte oczy, na twarzy zlanej potem, pokrytej czerwonymi plamami, widoczne były rezygnacja i ból. Ciałem, upstrzonym wybroczynami, wstrząsały dziwne dreszcze.

— Wyruszam jeszcze dziś — Biwia usłyszała stłumioną rozmowę rodziców.

— Pamiętasz? Wtedy nam pomogła — indagował ojciec, a matka tylko nerwowo usiłowała stłumić drżenie własnych ramion.

Biwia domyślała się, o kim rozmawiali. Poprzedniej nocy słyszała podobną, prowadzoną szeptem, gorączkową dyskusję. Zrozumiała, że ojciec wybiera się na Ostrowie, wyspę Wiedmy.

O świcie już go nie było. Biwia na zmianę z matką nosiły ciężkie cebry wody, zanurzały w nich lniane prześcieradła, chusty i okrywały nimi rozpalone ciało Bartusa. W kołysce pod ścianą kwiliła niedawno urodzona siostrzyczka, dla której nikt teraz nie miał czasu.

Nagle w drzwiach stanęła… ona. Nozdrza mieszkańców podrażniła kamforowa woń wrotycza. Kobieta miała na sobie szarą suknię i długą wełnianą narzutkę w tym samym kolorze. Głowę skrywał głęboki kaptur. Wydawało się, że staruszka ma garb, dopiero, gdy rozsupłała pleciony sznurek na piersi i zdjęła pelerynę oraz kaptur, Biwia odkryła, że był to duży worek przewieszony na plecach. Talię wiedźmy opasywał jasnobeżowy sznur, na którym było zawieszonych mnóstwo mniejszych woreczków. Kobieta nie nosiła czepca. Dziewczynka przyglądała się jej długim, srebrzystym włosom, zaplecionym w koronę. Największe jednak wrażenie wywarły na niej oczy Wiedmy. Półprzezroczyste, przenikliwe spoczęły na Biwii, kołysce i w końcu na Bartusie. Staruszka podeszła do niego i dotknęła twarzy chłopca, z uwagą przyglądając się czerwonym plamom.

— Cały gorze — powiedziała wreszcie. — Przynieście jajec — zażądała.

Matka właśnie przystawiła do piersi płaczące całą siłą swych płucek niemowlę, więc Biwia prędko pobiegła do komory. Gdy wróciła z koszykiem jaj, zobaczyła, że wiedźma masuje stopy brata. Potem starucha sięgnęła do kobiałki, wyjęła dwa jajka, rozbiła je i rozlała na piersiach oraz brzuchu chorego.

— Zimnej wody przynieś. I dołóż do ognia, bo musi zawrzeć — wydawała kolejne polecenia.

Jeszcze nie skończyła mówić, a Biwia stała już z cebrzykiem u progu. Wracając do izby, zobaczyła Wiedmę pochyloną nad bratem. Stara dotykała jego czoła, szyi, piersi, szepcząc półgłosem zaklęcia. Kobieta, widząc zainteresowanie dziewczyny, zaczęła mówić głośniej:

— Idź precz, dziki gościu, tam, gdzie człek nie mieszka, gdzie wiatr nie wieje, gdzie kur nie pieje.

Potem splunęła. Najpierw na wschód, potem na południe i zachód.

Dziewczynka dołożyła do ognia i nastawiła w glinianym garncu wodę, przypatrując się bacznie czynnościom wiedźmy. Stara kobieta wysupłała z woreczka wosk.

— Włóż to do miski i postaw na kamieniu przy ogniu — zwróciła się do dziewczyny. — Trza odczynić uroki.

Biwia pilnowała roztapiającego się w naczyniu wosku. Zastanawiała się, jak wygląda odczynianie uroków. Tymczasem Wiedma znów uciskała stopy Bartusa. Musiała bardzo mocno je ugniatać, gdyż chłopiec chwilami aż się kurczył z bólu. Siostra zaniepokojona stanęła tuż obok brata, obawiając się, że wiedźma zamiast mu pomóc, tylko wzmaga jego ból.

Kobieta obejrzała się. Dziewczyna twardo wytrzymała jej przenikliwe spojrzenie.

— Zetrzyj to z niego — powiedziała, wskazując ręką na mokrą chustę w cebrzyku i na pół ścięte białko z jajek na ciele chłopca.

Wiedźma uważnie obserwowała Biwię.

— Teraz zrób ze świeżymi jajcami to samo co ja — staruszka wydawała polecenia, nie przestając wpijać pazurów w stopy Bartusa. Dziewczyna bez słowa wykonywała wszystko, co nakazywała jej ta niezwykła kobieta.

Skrzypnęły drzwi. Ojciec wniósł gałęzie tarniny i zaczął układać przy palenisku.

— Czy będą dobre? — zapytał nieśmiało.

— Tak, Dagonie — wiedźma chwyciła przez zapaskę gorącą miskę z woskiem. –Wrzuć tarninę do ognia, niech złe przepędzi. A ty — zwróciła się do Biwii — weź czerpak i nabierz zimnej wody. Teraz podłóż, bo wosk lać będziem.

Biwia przytrzymała czerpak nad głową Bartusa, a wiedźma, lejąc do nabieraka wosk, zaczęła inkantację:

— Mocny, północny, wschodni i zachodni, gnębiący, życie odbierający, polewam cię wodą i odsyłam do suchego gaju, w złoty piach. Tam hulaj, dokazuj, ale jego zostaw. Czerwonej krwi nie spijaj, sinych żył nie wyciągaj. Mocny, północny, wschodni i zachodni, gnębiący, życie odbierający, polewam cię wodą…

Po trzykrotnym powtórzeniu zaklęcia Wiedma odstawiła misę. Wzięła czerpak i przyjrzała się plamie pływającego wosku.

— Dagonie, zabierz czerpak z woskiem i jajca odczyniające. Wynieś je het na rozstaje dróg poza sioło i tam zakop w piachu.

Biwia sprawnie zaczęła zbierać rozlane jajko z piersi i brzucha Bartusa, potem przemyła jego ciało szmatką. Podała to wszystko ojcu, który szybko wyszedł z chaty z nieczystym, by pozbyć się go jak najprędzej.

Gdy dziewczyna posprzątała wokół łóżka brata, wiedźma wyciągnęła jeden z woreczków.

— Zdejmij garniec z ognia. Wrzuć trzy garści ziela i przykryj.

— Może ja pomogę — podeszła usłużnie matka Biwii, której udało się wreszcie uśpić niemowlę.

— Nie — odezwała się oschle wiedźma. — Ona mi pomaga.

— Nastaw znowu wodę. Potrzebny jest drugi napar — rzuciła w stronę zwinnej pomocnicy.

Sama natomiast schłodziła mokrą chustą czoło i skronie chłopca, który otworzył już całkiem przytomnie oczy. Biwia zauważyła, że jego ciało już nie podrywało się w dziwnych wstrząsach. Leżał spokojnie, patrząc to na wiedźmę, to znów na Biwię.

Starucha wyjęła z worka niewielkie gliniane naczynie i nasmarowała chorego lepką, żółtawą mazią.

— Dajcie co ciepłego do okrycia.

Matka zdjęła z belki chustę. Gdy Bartus już leżał szczelnie owinięty, wiedźma poczęła z kolejnych woreczków wysupływać suche ziele, mrucząc coś pod nosem. Zdjęła garniec z ognia i powtarzając zaklęcia śpiewnym głosem, przyrządzała kolejny napar. Pierwszy, przygotowany przez Biwię, nie był już wrzący. Staruszka uniosła nieco ciało chłopca i podała mu miksturę. Chory pił chętnie, nawet łapczywie. Jednak po paru łykach wiedźma odsunęła od jego ust naczynie.

— Podawajcie mu ten napar o jutrzni, w południe, wieczorem i dwa razy w ciągu nocy. Jeśli dożyje rana, będzie zdrów — powiedziała, kładąc go ostrożnie na posłaniu.

— Ten drugi napar jest dla was. Pijcie go aż do nowiu, zanim zaczniecie śniadać i wieczerzać, to może was niemoc nie weźmie. Przyjdę, gdy Dadźbóg zacznie nowy dzień.

Pozbierała swoje worki, zarzuciła pelerynę, kaptur i ruszyła ku wyjściu. Przy drzwiach zatrzymała się na chwilę. Wzięła opartą o ścianę wiklinową miotłę. Biwia była przekonana, że zaraz zdarzy się coś niezwykłego, że zobaczy, jak czarownica poleci na niej. Ta jednak tylko odwróciła drapakę i postawiła wiechciem ku górze.

— I niech tak stoi, by złe odstraszało.

Zniknęła za drzwiami, a w chacie jeszcze długo unosiła się woń wrotycza.

Córka Dagona na zmianę z matką czuwały przy Bartusie całą noc. Słońce było już wysoko, gdy wiedźma po raz kolejny stanęła u progu, a za nią ojciec. Mężczyzna wyglądał, jakby minęło już parę lat, a nie godzin. Włosy stały się bielsze, oczy zapadły gdzieś głęboko za żółtawą opuchlizną twarzy. Nie przywitał się, o nic nie zapytał, tylko podszedł do śpiącego i chwycił go za rękę. Bartus drgnął, otworzył oczy i uśmiechnął się. Twarz ojca natychmiast się wypogodziła. Chłopiec wyglądał o wiele lepiej. Starucha zebrała z jego ciała lepką maź i nałożyła świeżą.

— Będzie żył — powiedziała krótko. — Dawajcie mu ten napar tak samo przez trzy dni i noce. A ten drugi pijcie świtaniem i przed nocą.

Starucha stanęła gotowa do wyjścia, ale nie wychodziła. Wyraźnie nad czymś się zastanawiała, na coś czekała.

— Jak możemy ci się odwdzięczyć? — spytał ojciec.

— Dobrze wiecie, czego chcę. Ale czy mi to dacie?

Rodzice spojrzeli na siebie zdziwieni. Matka nerwowo zaczęła kołysać na rękach niemowlę. Ojciec rozejrzał się po izbie, jakby zastanawiając się, czym mógłby obdarować wybawicielkę.

— Nie wiemy, Wiedmo — odparł cicho. — Czego od nas żądasz?

— Chcę… ją — odparła starucha, wskazując kosturem na Biwię.

— Co takiego?! — krzyknęła matka, kładąc szybko niemowlę do kołyski i osłaniając swoim ciałem starszą córkę.

— To, to niemożliwe — powiedział cicho ojciec.

— Życie jest dużo warte — powiedziała wiedźma i oparłszy się o kostur, czekała. — Macie bliźnie dziatki. A sami wiecie, że jedno dla ludzi, a drugie dla bogów przeznaczone. Syn was na starość będzie wspierał, drugiej córki też się doczekaliście — dodała, wskazując na kołyskę. — Pewnie jeszcze się i następne narodzi. A ja potrzebuję niewiasty do pomocy.

— Nie mogę ci jej oddać — zaszlochała matka, przytulając pierworodną.

— Ja pójdę do niej — powiedziała Biwia, wysuwając się delikatnie z roztrzęsionych ramion matki. Podeszła do wiedźmy i patrząc jej prosto w oczy, powiedziała krótko:

— Możesz mnie zabrać, Wiedmo. — Biwia mogłaby przysiąc, że na twarzy staruchy przemknął uśmiech.

— Wrychle przyjdziesz. Jeszcześ nie źrzała. Będę na ciebie czekać — powiedziała. Uniosła dłonie za głowę, rozsupłała rzemyk. Biwia ujrzała okrągły kamyk z wydrążonym przez wodę otworem. Nawęza, należąca do Wiedmy, spoczęła na jej piersiach.

— To święty kamień. Niechaj ci służy, zapewni dobry los i nie pozwoli zapomnieć o obietnicy.

Po chwili już jej nie było.Święty Dąb

Obudziło ją ciepło i mruczenie. Bursztynowy kot leżał rozciągnięty tuż przy jej twarzy. Gdy się ruszyła, zabłysły mu złociste ślepia, miauknął krótko, jakby na przywitanie, i z powrotem położył głowę, wydobywając gdzieś ze swojego wnętrza przyjazne mruczenie. Biwia dotknęła delikatnie jego puszystego futra, potęgując hipnotyczne brzuchomówstwo towarzysza. Rozejrzała się. Nikogo w izbie nie było. Słońce przez szpary dostawało się do wnętrza chaty. Ogień znów wesoło tańczył żółtym płomieniem, obejmując duży garniec. Przy ścianie, obok przepierzenia, stał kamienny piec, a przy nim sążnista ława zastawiona glinianymi i drewnianymi naczyniami. Po drugiej stronie izby stała druga, nieco niższa, na której rozłożone było legowisko Wiedmy, a przy nim rzeźbiona, drewniana skrzynia. Drzwi, otwarte na oścież, skrzypiały, poruszane wiatrem.

Dziewczyna, zawstydzona swoim lenistwem, pospiesznie złożyła posłanie, układając pled i skóry pod ścianą. Gdy się odwróciła, zobaczyła u wejścia chaty mężczyznę. To był ten sam, który przyprowadził ją poprzedniego wieczoru. Poznała go po barczystych, choć już nieco pochylonych ramionach. Był stary. Miał siwe włosy, opadające bezładnie na plecy, twarz ogorzałą od słońca. Niby spoglądał na nią, uśmiechając się przyjaźnie, ale jednocześnie jego wzrok sięgał gdzieś dalej, jakby dostrzegał ją w innym miejscu niż stała. Przytrzymywał dwa jesionowe kloce. Musiały być dość ciężkie, bo żyły na jego rękach nabrzmiały od wysiłku.

— Może w czymś pomóc? — zapytała pospiesznie. Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy, wtaczając się do wnętrza izby i zrzucając drewno przy palenisku.

Wyszła z chaty. Przed przestronną komorą siedziała Wiedma i przesypywała jakieś zioła, mrucząc śpiewnie pod nosem. Rzuciła szybkie spojrzenie na dziewczynę i nie przerywając monotonnego śpiewu, powróciła do swojego zajęcia. Biwia, czując wyrzuty sumienia, rozejrzała się i dojrzawszy wiklinową miotłę, chwyciła ją pospiesznie.

— To ja może pozamiatam — ofiarowała się, chcąc jak najszybciej zatrzeć złe wrażenie, i wzniosła brudnoszary pył zamaszystymi pociągnięciami drapaki.

— Ostaw to — Wiedma nawet nie podniosła wzroku. — Ty masz się uczyć, a nie tracić czas.

Młoda adeptka pokornie odstawiła miotłę wiechciem do góry. Chciała wytrzeć ręce w siebie, ale przypomniała sobie, że ma nowo uszyty strój, więc strąciła dłonią z dłoni niewidoczny pył.

— Jestem gotowa — oświadczyła z zapałem.

— Do czego? — starucha uniosła brwi i uważnie spojrzała na dziewczynę.

— Do nauki — odparła zdziwiona pytaniem.

— Pierwej musisz przebyć próbę, bych mogła cię wprowadzić — Wiedma perfekcyjnie maskowała wszelkie emocje na twarzy.

— Próbę? — Biwia spojrzała z lękiem na susz rozłożony na wyciosanym z drewna stole.

— Tako. Próbę — powtórzyła beznamiętnie czarownica. — Inicjację. Jeśli ją przebędziesz, odczytasz znaki i nimi się pokierujesz, staniesz się wiedźmą. Wtedy dopiero pojmiesz, czym jest magia.

— A jeśli nie zdołam?

— To już niczego nie pojmiesz. I nie polatasz na miotle — zaśmiała się, jak z dobrego żartu. — Nawet nią nie pozamiatasz.

— Jak ona będzie wyglądać? Ta inicjacja — Biwii humor staruchy jednak nie bardzo się udzielał.

— To, dziecino, wie tylko ten, kto ją przebył. Jutro ostatnia noc pełni. Musimy się spieszyć. A teraz chodźmy śniadać. Miłosz uwarzył nam kaszę.

Stara z trudem podniosła się. Dziewczyna usłużnie pochwyciła ją pod ramię, pomagając wstać.

— Miłosz to twój mąż?

Intrygowała ją ta milcząca postać. Nigdy nie spotkała mężczyzny, który wbrew tradycji wykonuje tyle kobiecych prac.

— Brat — sapnęła wiedźma. — Pomaga mi. Prowadzi gospodarstwo, uprawia ziemię przy chacie, warzy jadło.

— Ani razu nic nie rzekł.

— Bo on nie mówi.

Dzień upłynął Biwii na poznawaniu wyspy. Starucha pokazała jej zbiory ziela, nasion, korzeni i kory złożone w specjalnie na nie przeznaczonej szopie, zwanej owinem. Weszły również do wkopanej głęboko ziemianki, w której przechowywali żywność. Biwia zauważyła, że tego mieszkańcom wyspy nie brakowało, bo ludzie odwdzięczali się, jak mogli, za pomoc w chorobach, odczynianiu uroków, zamawianiu Pogody i urodzaju Matki Ziemi Mokoszy. Oglądała też zioła przy chacie, które kwitły rozbujałe wiosennym słońcem, wykluwające się z ziemi jarzyny, zboża. Odwiedziła zwierzęta w zagrodzie, nakarmiła kozy. Życie z pozoru przebiegało tu zwyczajnie. Niepokoiło jednak Biwię zachowanie wiedźmy, która co pewien czas zwracała się do jakichś wyimaginowanych postaci, to pokrzykiwała na kogoś, kogo nie było, to znów uśmiechała się, potakiwała albo zaprzeczała. Dziewczyna słyszała, że ludzie przed śmiercią widzą jakieś osoby, rozmawiają z nimi, jednak ci, w których życie jeszcze mocno siedzi, nie dostrzegają ich. Bała się, czy aby Wiedma nie jest właśnie w takim stanie. Jednak z drugiej strony staruszka była bardzo ożywiona. Wyglądała znacznie lepiej niż poprzedniego wieczoru.

Potem udały się do Świętego Gaju. Położony był w zachodniej części wyspy. Ogrodzony żerdziami, składający się głównie z dębów, wśród których najważniejszą rolę odgrywał najstarszy, rozłożysty, częściowo zwęglony od uderzenia pioruna. Kobiety weszły na świętą ziemię w nabożnym skupieniu. Złożyły pod Perunowym drzewem ofiarę z koziego mleka i kurzych jaj. Dąb, osmolony ręką boga, przyjął łaskawie żertwę. Kobiety trzykrotnie obeszły go, Wiedma rozpoczęła inkantację, prosząc o siłę i wytrzymałość dla młodej adeptki czarownictwa, o pomyślną inicjację i cierpliwość w zdobywaniu wiedzy. Kazała dziewczynie dotknąć dębowego pnia i czekać, aż spłynie na nią energia, która drzemie w sokach drzewa.

— To moc płynąca z jego korzeni, z Matki Ziemi, ale i z niebios, od Pana Nieba, który objawił swą siłę piorunem, przeorał korę pnia świętego drzewa, by złączyć się z Mokoszą — wyjaśniła Wiedma.

Biwia czuła tę energię, którą dąb się z nią dzielił. Część drzewa była uschnięta i zwęglona, ale reszta żyła, tworząc swoistą dychotomię. Drzewo scalało w sobie witalność i obumieranie. Dziewczyna wzruszona osunęła się na kolana i dotknęła czołem kory pnia.

— Dziękuję ci, Święty Dębie, łączniku Nieba i Ziemi, życia i śmierci. Panie, którego korona sięga chmur, a druga wrasta głęboko w ziemię. Dziękuję za moc, której mi udzieliłeś.

Modlitwa w ustach dziewczyny układała się sama. Stara Wiedma z zadowoleniem patrzyła, jak Wybrana jednoczy się z Naturą. Była dobrej myśli.Domowik i mandragora

Delikatne drapnięcie w szyję przeraziło Biwię. Odruchowo sięgnęła dłonią, natrafiając na miękkie futro bursztynowego kota. Przeciągał się, plącząc pazury w jej włosach. W chacie panował jeszcze półmrok, ale śpiew ptaków na zewnątrz ogłaszał nowy dzień.

Biwia poderwała się, rozglądając pospiesznie. Włosy, splecione wieczorem w warkocz, teraz rozpuszczone i skołtunione plątały się po twarzy, ramionach. Wyglądały jak konopne pakuły. Dziewczyna nie znosiła, gdy ktoś dotykał jej włosów, nigdy nie pozwalała się nikomu uczesać, ani nawet pogłaskać. Spojrzała gniewnie na kocura jak na winowajcę.

— A uczciłaś po wieczerzy domowika? — spytała Wiedma, wyraźnie rozbawiona widokiem niecodziennej fryzury przyszłej adeptki czarownictwa.

— Zapomniałam — westchnęła dziewczyna.

— Nasz domowik jest bardzo usłużny, ale gniew go bierze, gdy się go zaniedba. Dobrze, że cię nie pocałował, bobyś miała krosty przez kilka zachodów Dadźboga.

Biwia energicznie wzięła się za składanie pledu. Co chwila jednak chwytała włosy i spoglądała na nie z nieszczęśliwą miną.

— Legnij jeszcze. Przed tobą ciężki dzień. Potrzeba ci dużo sił.

— Wyspałam się, Wiedmo. Pójdę do studni zmoczyć włosy.

— Weź ługu i ciepłej wody z garnca. Umyj się cała, bo tak się godzi. Wszak dziś twoje przejście. Na przepierzeniu wisi płótno, wytrzesz się nim. I weź to — staruszka trzymała w ręku rogowy, zdobiony reliefami grzebień.

Kiedy Biwia wróciła, Wiedma wciąż siedziała na posłaniu i zbierając kosmki siwych włosów, które wyślizgnęły się z niezgrabnie splecionej kosy, nuciła śpiewne zaklęcia na rozpoczęcie dnia. Zaśpiewki jakby dodawały staruszce sił. Z większą werwą zarzuciła suknię, ale paski po bokach, które się rozplątały, wymykały się ze zgrabiałych rąk.

— Pomogę ci — zaofiarowała się Biwia.

Starucha pokornie pozwoliła na to. Odziana jak należy, wzięła oparty o ścianę kostur i wspierając się na nim, sięgnęła po leżący na klepisku wór. Bez słowa wyszła na zewnątrz. Biwia prędko otuliła się ciepłą, wełnianą peleryną i ruszyła za nią.

— Ty zostań — osadziła ją Wiedma. — Wysusz włosy przy ogniu, posil się teraz, bo wieczerzać dzisiaj nie będziemy. Odpoczywaj.

— A! — odwróciła się jeszcze na odchodnym — Zawrzyj przyjaźń z domowikiem! I zadbaj o kota, bo on już sobie ciebie wybrał na panią. Okaż mu, że się zgadzasz.

Gdy Biwia umyta grzała się przy ogniu, wszedł Miłosz. Spojrzał na nią życzliwie, choć był wyraźnie zatroskany. Szukał czegoś długo w skrzyni, potem wyszedł. Powrócił ze skopkiem mleka i kozim serem. Dziewczyna wzięła ułożone na ławie miski i cztery spośród nich napełniła mlekiem. Podniosła ostrożnie pierwszą i zaniosła w kąt chaty.

— Domowiku, dobry demonie, opiekunie tego domu, przyjmij tę skromną żertwę i przyjmij mnie w tych progach.

Postawiła miskę na klepisku i ruszyła po drugą. Tę położyła przed bursztynowym kotem.

— Kocie, wybrałeś mnie na swą panią, więc teraz jako twoja pani nadaję ci imię Jantar. Od dzisiaj będę cię karmić i strzec. Ciebie też proszę o opiekę, gdy zajdzie potrzeba.

Trzecią podała Miłoszowi.

— Dziękuję ci za posiłek. Będzie to dla mnie zaszczyt śniadać z tobą.

Miłosz wypił jednym haustem mleko. Urwał kawał sera i włożył do ust. Położył dłoń na ramieniu Biwii, zmuszając ją delikatnie, by usiadła. Gestem ręki pokazał, by zaczekała. Zniknął na stryszku. Po chwili wrócił i z zadowoleniem wręczył dziewczynie zawiniątko. Odwinęła burą szmatkę. Aż jęknęła na widok odsłoniętej zawartości. Trzymała w ręku korzeń, będący ludzką karykaturą. Wyglądał jak rozłożona wygodnie na posłaniu postać. Wydawało się, że miała przymknięte oczy i szelmowski uśmiech. Na bocznym korzeniu, podobnym do ręki, widniała okrągła narośl.

— Mandragora — wyszeptała z nabożną czcią. — Ponoć strach ją zbierać bez magicznych obrzędów, bo potrafi zabić krzykiem. Mówili w siole, że otwiera dźwirze, zdradza miejsca, które bogacą, uśmierza ból i przynosi szczęście. I że rodzi się z nasienia wisielca.

Miłosz z powagą pokiwał głową. Potem sięgnął do paska i wyciągnął nóż. Był to kozik z żelaznym ostrzem i rogową rękojeścią, na której widniała lunula — symbol Księżyca w pierwszej kwadrze. Mężczyzna pokazał na migi, że chce uciąć fragment korzenia. Biwia przyklęknęła i z namaszczeniem położyła zawiniątko na ziemi. Gdy Miłosz zbliżył ostrze noża do mandragory, dziewczyna zatrzymała jego rękę.

— Chyba nie powinniśmy jej kaleczyć.

Miłosz zaprzeczył ruchem głowy i znów zbliżył żelazo do humanoidalnego korzenia.

— Poczekaj — Biwia chwyciła jego rękę. — Zapytajmy ją, czy możemy. Ponoć potrafi mówić.

— Mandragoro, magiczny alurniku, azali pozwolisz nam użyć twej mocy? Oddaszli część siebie na nasz użytek?

Zaczęli z napięciem przyglądać się rozespanej postaci. Mandragora milczała. Jednak po chwili dostrzegli delikatne poruszenie. Głowa magicznej istoty pochyliła się w lekkim ukłonie, jakby na powitanie albo na znak przyzwolenia. Miłosz zdecydowanym ruchem odciął narośl w miejscu przypominającym dłoń. Biwia obmyła mandragorę w mleku, potem w wodzie i delikatnie osuszyła. Na powrót otuliła płócienną szmatką i ostrożnie ułożyła na pieńku przy ścianie, obok swoich rzeczy. Potem wzięła od brata Wiedmy odcięty kawałek korzenia.

— Nada się dziś w nocy, nieprawdaż? — spytała niemego.

Miłosz przytaknął z powagą.

Dziewczyna wyciągnęła z podróżnego worka płócienny mieszek i umieściła w nim fragment magicznej rośliny. Potem przytroczyła go do krajki opasującej suknię.

— Niech mi sprzyja — szepnęła.Swaróg — bóg nieba, najbardziej pierwotny w słowiańskich wierzeniach; z Perunem stanowią transformację tego samego bóstwa.

Sposób zakreślania kręgu został zaczerpnięty z książki Geralda Gardnera Współczesne czarownictwo.

Wymienione składniki roślinne mają działanie halucynogenne, w większych dawkach trujące.

Kaptorga — schowek na amulety (nawęzy).

Krasny — piękny.

Tako — tak.

Ongiś — kiedyś.

Raróg — w mitologii słowiańskiej ognisty ptak, wcielenie samego Swaroga lub jego towarzysz.Uroczne oczy

Obudził ją gwar. W izbie domowik z Jantarem bawili się w chowanego. Opiekuńczy demon domowy był niewielkiego wzrostu i nie różnił się zbytnio od ludzi. Miał rude włosy i równie rude wąsy, brodę oraz krzaczaste brwi. Kiedy śmiał się, jego oczy przypominały kabłączki, zawieszane na krajkach wystrojonych niewiast. Nosił szarobury strój gospodarski, przypominający barwą klepisko w chacie. Łatwo mu więc było ukryć się w izbie, choć jego rude włosy były niewidoczne tylko na tle ognia.

Domowik z kotem dokazywali, ale nie oni byli sprawcami hałasu. Dochodził z zewnątrz. Biwia szybko się przyodziała i wyjrzała przez uchylone drzwi. Na ławie przed chatą siedziały trzy niewiasty. Na drugiej naprzeciw rozsiadła się Wiedma, drżące ręce wspierając na kosturze. Jedna z przybyłych skarżyła się na coś, popłakiwała, wycierając co rusz oczy i nos w zapaskę. Nerwowo poprawiała co chwila chustkę na głowie, wciskając pod nią siwe włosy. Druga słuchała narzekań pierwszej, kiwała głową ze współczuciem, aż jej się czepiec przekrzywił. Trzecia była o wiele młodsza od pozostałych. Miała dziecięcą twarz i wielkie, zielone oczy. Siedziała na samym brzeżku ławy, zapatrzona gdzieś w dal, zdawała się nieobecna myślami.

Pierwsza opowiadała o chorobie męża. Nie mogła go przyprowadzić, bo stary nie mógł chodzić.

— Taka puchlina — żywo gestykulowała, pokazując na swoje kolano. — Kraśna cała. I grudowata.

Wiedźma przywołała ruchem głowy Biwię.

— Młoda Wiedma — przedstawiła kobietom. — Przyucza się.

— Słyszeliśmy. Ludzie w siole gadali — pospiesznie przytaknęła kobieta w czepcu.

Dziewczyna przycupnęła nieśmiało obok swej nauczycielki.

— Mąż jej zaniemógł — staruszka wyjaśniła uczennicy. — Nie może chodać. Kolano mu spuchło, pokraśniało. Mówi, że grudowate.

— Jakby kto mu tam ostrych kamieni nasypał — płaczliwie dodała kobieta w chustce.

— Widzi mi się, że podagra go złapała — zawyrokowała Wiedma. — Co byś radziła na takową niemoc? — zwróciła się do Biwii.

Młoda czarownica skuliła się, miętosząc w dłoniach zapaskę. Miesiąc ostatniej nocy już zdążył powrócić na niebo w całej swej okazałości od pamiętnej chwili, gdy był świadkiem jej przejścia. Do tego czasu poznała już wiele ziół, dowiedziała się, jak i kiedy je zbierać, przechowywać, podawać i na jakie są przypadłości. Uczyła się też zaklęć. Lecz cóż znaczy jeden powrót nocnego syna Swaroga? Jej wiedza była jak kropla w jeziorze Lędo.

— Zdaje się, że podagrycznik trza podać i korzeń łopianu — zaczęła wymieniać. — Sok z żegawki pomoże pozbyć się grudek.

— Żegawkę macie pewno pod chatą — Wiedma zwróciła się do kobiety. — Zbierać codziennie po rosie, zalewać wrzącą wodą i trzymać chwilę pod przykryciem, aż ciepłe się zrobi. Niech wasz dużo pije. Do żegawki dodacie podagrycznik. A z korzenia łopianu zrobicie odwar.

— Przynieś z owinu podagrycznik i łopian — nakazała Biwii. Dziewczyna z ulgą ruszyła w stronę szopy. Dopiero co wczoraj skończyła oczyszczać korzenie młodego, wiosennego łopianu. Drugie ziele też już znała.

— Jutro będziem na przysiółku, to do was zajrzym. Zaklęcia trza odprawić — usłyszała, jak stara mówi do kobiety w chustce.

Gdy wracała z owinu, Wiedma właśnie kończyła wypytywać kobietę, co jadają na co dzień.

— Szczawiu ani grochu mu nie podawajcie. A jak wisznie będą, niech ich dużo je. Zasuszcie mu, to potem kompot wiszniowy będziecie warzyć.

— A ja wam mówię, że to przez sąsiadkę. Ona ma takie uroczne oczy, że jak pojrzy, to aże przeszywa. Ać była u was kilka dzionków temu — perorowała druga kobieta, zwracając się do tej w chustce.

— Ta ciągle swoje. Blekotu się najedliście? Soli chciała nabyć — odparowała pierwsza. — Sól odstrasza złe moce, chroni od uroków. Uciekałaby przed słonym, a nie prosiłaby, iżby jej dać.

— Ja wam mówię. Jak pojrzała na moją krowę, Mućka mleka przez tydzień nie dawała.

— Bo jakby wasz nie zgonił biduli, toby i mleko miała — kobieta w chustce twardo broniła sąsiadki.

— Do Peruna! Urok waszemu mężowi zadała, a wy jej jeszcze bronicie? — oburzyła się ta w czepcu.

— Sól odstrasza złe, a u nas soli pod dostatkiem — odparła małżonka chorego na podagrę. — Bo mój w żupach solnych robi — wyjaśniła wiedźmom. — Dlatego ja tu wam za poradę dwa garnce soli przyniesłam.

Druga, nie chcąc w niczym ustąpić sąsiadce, też się zwróciła bezpośrednio do starej wiedźmy:

— Ja się wolę od uroków ustrzec. Widać sól nie ma takiej mocy. Nie będę czekała aż mnie jaki paralusz chwyci i dlatego się tu do was, Wiedmo, wybrałam. Bo tu samo plucie nie wystarczy.

— Młoda Wiedma wam podpowie, jak się przed urocznymi oczami a i złymi zaklęciami ustrzec — odparła staruszka.

— Urwijcie ruty i noście w kaptordze dzień i noc. Ona nawet przed bazyliszkowymi oczami uchroni — Biwia musiała pokonać nieśmiałość, służąc potrzebującej radą.

— Tylko tyle? — zapytała zawiedziona kobieta.

— Możecie też wziąć trzy pazury kreta, oko borsuka i wnętrzności żaby. To wszystko polać krwią z czarnego kura, zarżniętego na rozstaju dróg, gdy Miesiąc jest w nowiu. Potem zmieszać z niedźwiedzim sadłem i posypać popiołem ze spalonej osiki. Po trzech dniach pomazać tym ciało, a uroczne oczy odwrócą się — przedstawiła alternatywną recepturę Wiedma.

— Do Peruna! Żabę to ja jeszcze najdę, ale oko borsuka? I kreta upolować! Hm. Do nowiu jeszcze daleko. A kur nie może być taki nakrapiany? Albo biały z czarnymi piórami na szyi?

— Czarny — ucięła krótko Wiedma.

— Oj, tyle fatygi — rzekła zafrasowana kobieta w czepcu. — Kobiałkę jajek wam tu przyniesłam za poradę — postawiła koszyk z darami pod stopami wiedźm. — To mnie już mus iść, iżby za dnia czarnego kura po domach poszukać. Może gdzie dostanę? — dodała.

Kobieta poprawiła czepiec, z desperacją szarpnęła suknią i na odchodnym zwróciła się do sąsiadki:

— Mój czeka w łodzi, to was też przewiezie, jak i nas przywiózł.

— A podwika? — spytała kobieta w chustce, pokazując na młodą dziewczynę, siedzącą na samym brzeżku ławy. Dziewczątko rzeczywiście do tej pory ani razu się nie odezwało.

— Ja wrócę z przewoźnikiem albo wpław popłynę — odparła cichutko, przestraszona nagłym zainteresowaniem.

— Wpław? Przed świętowaniem Stada? Chceszli, żeby cię utopiec pochwycił? — zbulwersowała się kobieta w czepcu. — Jak tam sobie chcesz. Może cię za żenę weźmie. Teraz na pewno szuka jakiej podwiki do swaćby.

Machnęła ręką na dziewczynę. Kobiety ruszyły w drogę. Ta w czepcu żywo gestykulowała, co chwila chwytając się za głowę. Druga szła, milcząc. Przyciskała do piersi zawinięte w zapasce zioła, mające uleczyć jej męża.

— Przecie taka maść zmieszana z krwią po trzech dniach będzie wydawać paskudną woń — rozmyślała na głos Biwia.

— Acz jak się taką omaści, każdy ją ominie z daleka. I ten z urocznymi i ten z nieurocznymi oczami — uśmiechnęła się Wiedma.

— Dlaczego nie wolała ruty? Rośnie jej pod dostatkiem.

— Niektórym się zdaje, aczli więcej w co trudu włożą, to pewniejszy będzie skutek — odparła staruszka z westchnieniem. — No i będzie miała o czym opowiadać.

— A ty czego chcesz, dziecino? — stara zwróciła się do nieśmiałej zielonookiej dziewczyny. — Sercowe strapienia?

Dziewczę pokiwało głową i spuściło wzrok.

— Wy wszytko wiecie, Wiedmo.

— Do tego nie trza jasnowidzieć. Miętosisz ten lubczyk w garści, aż ci ręce zzieleniały.

— Bo ja go podaję memu oblubieńcowi już wiele dzionków, a on nic, ani myśli o swaćbie. Może lubczyk nie taki? — wyciągnęła w stronę starej wiedźmy dłoń ze zmiętym zielskiem.

— A ty chcesz, żeby cię za żenę wziął i stadło z tobą założył?

— No tak. Jak każda — odparła zawstydzona dziewczyna.

— Lubczyk dziecino — zaczęła wyjaśniać Wiedma — to pomaga w afekcie, ale nie zmusi młokosa do ustatkowania. Wrzuć do ognia zdechłego nietoperza. Potem weź jego gnatki. Tylko uważaj — te w kształcie wideł odpędzają miłość, a te jak grabie — przyciągają.

— Drwicie ze mnie jak z tamtej w czepcu? — spytało nieufnie dziewczę.

— Ja z niej nie drwiłam. Każdy wybiera taki lek, jaki mu odpowiada — odparła poważnie starucha. — Jest też inna rada na twe troski. Trza nosić w kaptordze kawałek sznura wisielca. Oderwij z takowego powrozu jedno włókno i wrzuć lubemu do piwa. Obaczysz, że uchwyci kawalera. Młodzian będzie jak pies na niewidzialnym sznurze.

— Skąd ja wezmę nietoperza, a tym bardziej sznur wisielca? — zmartwiło się dziewczę. — Jeden sąsiad to się powiesił na jabłoni dwie wiosny temu i nikt go nie chciał tknąć, bo mówili, że nieczysty. Już taki smród się rozchodził, że trzeba było z daleka omijać. Wreszcie dali wędrownemu cały wór słoniny, żeby wisielca zdjął i zakopał za siołem. To go wziął razem ze sznurem.

— Wędrowny go ze sznurem na pewno nie zakopał. Kto by tam się takiej nawęzy pozbył — Wiedma uśmiechnęła się cierpko. — Idźcie obie — zwróciła się do Biwii i zatroskanej dziewczyny. — W owinie do belki na górze jest przytroczony sznur. Weźcie kozik od Miłosza i odetnijcie powróz tak na pół paznokcia.

Po chwili obydwie panny z przejęciem majstrowały przy narzędziu, które kiedyś przyniosło komuś śmierć.

— Jak cię wołają? — spytała Młoda Wiedma.

— Libusza — odparło zielonookie dziewczę.

— Gdzie będziesz świętować Sobótki?

— Na Bukowym Grabie. Przyjdziesz?

— Nie wiem. Obaczę, co Wiedma powie — oparła. — A jaki jest ten twój luby? — spytała z ciekawością.

— Rosły i silny jak dąb. A jak się uśmiechnie, aże jaśniej się robi. I tak na mnie patrzy, że czuję, jakby sama Łado na mnie zstępowała.

— Oj, miły ci jest — westchnęła Biwia.

— A ty nie masz jeszcze oblubieńca? — spytała Libusza.

— Nie. Tu tylko starzy albo chorzy bywają. A i czasu na miłowanie nie ma — westchnęła Młoda Wiedma. — Ty nie musisz nawet czarów używać na tego swojego. Masz oczy jak młode listki brzozy, możesz zauroczyć każdego.

— Ja tam wolę mu do piwa wrzucić włókno powrozu. To pewniejsze. Nawet jak oczy zamknę, to się mi nie urwie — stwierdziła rozsądnie.

Po chwili Libusza oddalała się z Miłoszem w stronę łodzi. Wiedma trzymała w ręku dwa kabłączki z brązu — dar za pomoc w swaćbie. Odwróciła się w stronę Biwii i zawiesiła je na krajce opasującej czoło dziewczyny, tuż przy skroniach.

— Na Sobótki jak znalazł — stwierdziła, z satysfakcją przyglądając się Młodej Wiedmie. — Pasują do twych żywicznych oczu.Kabłączek — wczesnośredniowieczna ozdoba słowiańska w kształcie otwartego krążka; noszona przez niewiasty; kabłączek skroniowy.

Kraśny — czerwony.

Chodać — chodzić.

Podagra — artretyzm, dna moczanowa, objawiająca się ostrym zapaleniem stawów, bolesnym obrzękiem.

Podagrycznik — podagrycznik pospolity, roślina lecznicza o właściwościach moczopędnych i przeciwzapalnych; obecnie bardzo popularna na terenie Polski jako trudny do usunięcia chwast.

Łopian — jako roślina lecznicza wspomaga trawienie, łagodzi bóle reumatyczne, usuwa toksyny, ma działanie przeciwgorączkowe.

Żegawka — pokrzywa. Pokrzywa zwyczajna jest bardzo przydatna w ziołolecznictwie. Uzupełnia niedobory żelaza, ma właściwości moczopędne, ściągające, przeciwzapalne i wiele innych.

Odwar — uzyskuje się w wyniku gotowania, w przeciwieństwie do naparu powstającego poprzez zalanie wrzącą wodą (bez gotowania).

Blekot — blekot pospolity to roślina trująca, o liściach podobnych do pietruszki.

Paralusz — paraliż.

Ruta — ruta zwyczajna jest rośliną leczniczą o właściwościach rozkurczowych i moczopędnych, ma też właściwości poronne; w kulturze Słowian roślina magiczna, chroniąca przed złymi czarami.

Bazyliszek — mityczne stworzenie będące kompilacją koguta, węża i żaby; niebezpieczne, gdyż zabijało wzrokiem.

Kur — kogut.

Podwika — młoda kobieta.

Stado — słowiańskie święto wiosny, płodności. Wspomina o nim w kronice Jan Długosz.

Utopiec — demon wodny, stawał się nim zazwyczaj człowiek, który się utopił.

Żena — żona.

Swaćba (swadźba) — małżeństwo, słowiańska ceremonia zawarcia ślubu.

Lubczyk — roślina lecznicza, ale też przypisywano jej właściwości magiczne, miała przynosić szczęście w miłości; uważana za afrodyzjak.

Afekt — miłość, uczucie.

Sobótki — palenie ognisk połączone z obrzędami i tańcami; poprzedzały święta Stada lub Noc Kupały.

Łado — według Borysa Rybakowa bóstwo związane z miłością i wegetacją; używano też tego słowa na określenie oblubieńca (wg Aleksandra Brücknera).Sabat — zlot czarownic.

Szarawary — szerokie, bufiaste spodnie.

Pójdźka — ptak z rodziny puszczykowatych, według wierzeń niekiedy wzywa do krainy zmarłych.

Nawia — miejsce, gdzie według Słowian podążają duchy zmarłych.

Wąpierz — zmarły, którego ciało nie zostało spalone, wstający z grobu, by żywić się krwią żywych; późniejsze nazwy to: upiór, wampir.

Sumnienie — archaiczna forma słowa „sumienie”.

Czędo — dziecko.

Maciora — matka.

Wnęka — wnuczka.

Strzyga — krwiożerczy demon żeński.Ślemię — element konstrukcji dachu, górna belka oparta na słupach.

Lel i Polel — postacie z mitologii słowiańskiej, wspomniane przez kronikarza Macieja Miechowitę.

Piołun — bylica piołun to roślina lecznicza, ale też mająca silne toksyczne działanie; w kulturze ludowej przypisywano jej magiczne właściwości ochronne.

Togodla — przeto, więc, dlatego.

Konwalia i bluszcz są roślinami trującymi.

Bełt — niewidzialny demon sprowadzający ludzi na błędne szlaki.

Dobrochoczy — demon leśny.

Boginki — pierwotna nazwa rusałek, zwanych również wiłami, gdyż odbierały ludziom rozum.Zażynki

— Zażynki mają się ku końcowi. Zjednam ludzi do budowy domostwa — zaproponowała Biwia.

Zadrapania i sińce już prawie zniknęły z jej ciała. Szykowała się do podróży. Miała odwiedzić rodziców i poszukać robotników, którzy po żniwach wzniosą na Ostrowiu drugą chatę.

Wprawdzie po ostatnich przeżyciach Młoda Wiedma przestała naciskać na swoją nauczycielkę, by pozwoliła zostać Damroce i jej synowi, ale tym razem wtrącił się Miłosz. Zaprowadził siostrę na polanę, wyznaczył plan chaty i położył w tym miejscu rzeczy Damroki. Nie chciał, by w przyszłości Biwia została całkiem sama na wyspie. Wiedma po namyśle przyznała bratu rację. Wybudowanie drugiej chaty pozwalało obejść prawo.

— Zostań tam aż do Wieńcowego. Na Kupałę się nie wybrałaś, to poświętuj ninie — zachęcała stara.

Biwia domyślała się, że podczas żniw musi być ciężko rodzicom. Zabrakło jej i brata, a młodsze siostry nie nadawały się jeszcze do pomocy, co gorsza, same wymagały troskliwej opieki. Chciała też wypytać, czy nie wiedzą we wsi czegoś o Bartusie. Z ubolewaniem uświadamiała sobie, że boginka Kele tak zaprzątnęła jego myśli i wolę, że niezwykła więź, która ich łączyła, została zerwana. Możliwe, że sam Bartus zamknął jej dostęp do swojego świata.

Dziewczyna wrzuciła do czółna tobołek wypełniony ziołami, maściami oraz podarkami dla rodzeństwa. Jantar wyprzedził ją i usadowił się przy burcie, nieśmiało pomiaukując. Z uśmiechem wysadziła kota na brzeg. Ten jednak, oburzony ingerencją swej pani, ponownie wskoczył do łódki.

— Pozwól mu towarzyszyć — poradziła Wiedma. — Od wypadku z drzewem nie odstępuje cię ani na krok. Zdechnie nam tu z tęsknoty.

Kiedy Biwia dotarła do rodzinnej osady, chaty były prawie opustoszałe. Wszyscy pracowali w polu, przy zażynkach. Zastała jednak matkę, która wraz z dwiema innymi niewiastami szykowały posiłek dla żniwiarzy. Dagonowa trzymała najmłodsze dziecię przy piersi i wciąż pilnowała drugiej córki, by nie zrobiła sobie krzywdy. Pozostałe niewiasty również obarczone były małymi dziećmi. Biwia, po długich uściskach z matką i siostrami, zadeklarowała, że zaniesie posiłek żeńcom.

Pogoda sprzyjała zażynkom. Słońce przygrzewało od wielu dni. Gdy Młoda Wiedma niosła poczęstunek, zbliżało się południe. Gorące powietrze zatrzymywało dech. Wydawało się, że wszystko zamarło w upale. Rozgrzana ziemia miejscami parzyła. Biwia zwyczajem mieszkańców wsi wędrowała boso, buty mając przytoczone do paska. Dźwigała bukłaki z wodą i piwem oraz tobołek wypełniony jedzeniem. Dotarła do pól, gdzie trwały zażynki. Rozejrzała się. Wokół stroszyły się ścierniska, nieco dalej pracowały kobiety i dziewczęta w kolorowych chustkach na głowach. Zbierały kłosy i układały w snopki. Mężczyźni w słomianych kapeluszach dzierżyli w rękach sierpy i co rusz pochylali się, niknąc w łanach zboża, które kładło się pokornie pod żelaznym ostrzem.

Podbiegli do niej mali chłopcy, którym już dawno znudziło się pomaganie przy pracach polowych. Poprosiła, by przywołali żeńców. Cieszyła się na spotkanie stryjów, stryjenek, sąsiadów, stryjecznego rodzeństwa i przyjaciółek, z którymi przesiadywała wieczorami przy studni.

Tylko ojciec z czułością ją powitał. Pozostali podziękowali za posiłek, który rozłożyła w cieniu lasu, jednak trzymali się od niej z daleka, podejrzliwie spoglądając na nią i na kręcącego się u jej stóp kota. Próbowała zagadnąć do dziewcząt, z którymi miała kiedyś tyle tematów do rozmów. One jednak odpowiadały półgębkiem, spoglądając gdzieś w bok, jakby obawiały się, że rzuci na nie urok. Zrobiło jej się przykro. Zwłaszcza że podobnie zachowywała się też Lanka, najlepsza przyjaciółka, rówieśnica, którą traktowała zawsze jak rodzoną siostrę. Ta spoglądała co chwila ze strachem na swą matkę Siecinę i przy każdej próbie nawiązania rozmowy przez Młodą Wiedmę pochylała głowę, skubała nerwowo cieniutki, postrzępiony warkocz i szukała wymówki, by jak najszybciej się oddalić. Przełykając gorzki smak swej odmienności, czarownica postanowiła wziąć się do pracy.

— Nie idź w pole w samo południe — ostrzegał ojciec. — Gorąc, a tyś też zmęczona. Mamy sobie tyle do opowiedzenia.

— Ojcze, legnij trochę w cieniu i odpocznij. Ostanę u was kilka dzionków, zdążymy.

Ruszyła w stronę łanów, jak najdalej od lasu i posilających się żeńców. Zaczęła zbierać kłosy. Wprawnie wiązała powrósła i przewiązywała nimi snopy zboża. Powietrze aż pulsowało od żaru. Płócienna suknia przyklejała się do spoconego ciała, wykwitając ciemnoszarymi plamami potu. Słone strużki spływały po dekolcie i pod piersiami. Gorące powietrze niemal parzyło oczy, usta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: