Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiersze wybrane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiersze wybrane - ebook

Tomasz Różycki jest jednym z najwybitniejszych poetów swojego pokolenia. Jego wiersze – doceniane zarówno w Polsce, jak i na świecie, mówią rzeczy przejmujące i ważne, dotykają realnego świata, opatrują jego rany. Są świadectwem siły słów właściwie użytych. Pokazują, że polszczyzna może stać się mową czegoś, co powinno zostać powiedziane, co jest konieczne jak oddech, ale wymyka się naszym codziennym – udręczonym i ogłupiałym - słowom.

Publikacja jest edycją autorskiego wyboru wierszy pochodzących ze wszystkich tomów lirycznych.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65614-23-0
Rozmiar pliku: 695 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Koniec wieków

Ach, mówię wam, tyle znaków, tyle cudów,

w każdej chwili: mgła rano, mgła wieczorem

i całe miasto w jednej kałuży. Zardzewiała

furtka zostawia wzór na dłoni, o świcie gawrony

czeszą siwą trawę. Na wszelki wypadek nie

wysyłam listów, nie dopalam papierosów, liczę

kreski w lustrze, ręce chowam za siebie. Za oknem

pociąg zwalnia na spotkanie deszczu. Zgubiłem

dowód i nie roszczę praw. Co to wszystko może

znaczyć, powiedzcie mi, próbowałem z nim o tym

porozmawiać, nocą jest taniej, ale zajęte,

zajęte. Rano otwieram drzwi, otwieram gazetę,

otwieram oczy, ani słowa. O, mówię wam, ile

znaków, ile pustych miejsc.Entropia

Ten czerwiec, kiedy słońce gasi trawniki

nad Odrą i kruszą się mosty, powiedziałem,

że nie mamy ojczyzny, zaginęła w transporcie,

a może rozniosły ją na grzywach armie konne,

a poeci przekręcili jej imię, przemieliły ją

czcionki gazet. Dlatego każdy uniósł, co mógł

pod powiekami, ziemię, piasek, cegły, całe płaty

nieba i zapach traw, i teraz nie wiadomo,

co z tym robić, jak zamknąć oczy, jak spać

i płakać. Jest czerwiec i coraz ciężej z nią iść.

Pytam, dlaczego nie spalili Lwowa, dlaczego

nie zamienili tego w popiół, lekki dym,

nikt nie musiałby nosić takiego ciężaru całe

życie i nawet we snach po stokroć upadać.To drugie życie

Głód zapisuje po dwadzieścia stron dziennie, linijka

pod linijką, wszędzie widać jego imię, na lustrze

i na talerzach, nie może znaleźć odpowiedniego słowa

dla tego, co już wie, żadnego zaklęcia. Jego fantastyczna

powieść rośnie.

Obserwuję te wysiłki z boku, nieco w cieniu, w wygodnym

fotelu na tarasie. Lipiec rozpala kwartały powietrza,

więc dobrze jest wycofać się z piekła choć na moment,

nabrać dystansu w usta.

Nowe rozdziały są jeszcze bardziej szalone. Oto całe

plemiona wyruszają na konkwistę, banki wystawiają

świadectwa wiary, chronologia rwie się i przybywa postaci,

wszyscy naznaczeni tym samym głodem i tuszem, ale słowo

nie jest odnalezione.

To dopiero początek, wiem. Nie zaparłem się niczego,

a jednak nikt mnie nie rozpoznał. Nikt nie zna tej roli.Wiem

także coś o końcu, ale nie poruszam się i cisza znosi tu

tekturowe pudła, buduje wokół piramidy z zawstydzenia,

nieme wieże.

Niedługo to zmieni się. Głód pożre słowa, całą pustkę

przypadków, która potrafi się mścić. Zaklęcie pozostanie

tuż obok, lecz opowieść nie odnajdzie sensu. Będą inne,

cudownie fałszywe modlitwy, i stanie się –

– nadejdą nowe armie, zima i żarłoczne watahy.

Głód przemówi w wilczym narzeczu i nie będzie liter.

Wtedy będą wołali i na czyste kartki pól wyjdzie z ciemności

nowy satrapa, niemy błazen, czarny duch poezji.Siedem dowodów na istnienie

Dziś, szóstego września, świat ukrywa swą płeć

pod chłodnymi dłońmi. Zdaje się, że jeszcze śpi,

powieki nieba przymknięte, wątłe włókna roślin

utkane są na wzór zrozumiały tylko na negatywie.

Czas spala się w węgiel, pyłki kwiatów i ziół

wędrują przez nieistniejące granice, siadają

na włosach i ustach, rysy wypogadzają się,

zmęczenie ustępuje. Można dotknąć wszystkich ran,

kolejno, bez bólu. Delikatnie rozpościera się mapa,

rozkłada się zetlałe płótno i w każdym miejscu

widać ślady, na niebie, ziemi i wodzie, plamy

i pieczęcie, odbity kształt ciała. Szorstką

tkankę piasku przenika już światło, rysuje

na niej twarz. Jest tak ostre, że trzeba mrużyć

oczy. Nie do wiary, jak ciemność pospiesznie

wciska się w szczeliny, zmarszczki dnia.Utopia

Owszem, listopad, dużo słońca. Zmarznięte

liście kleją się do butów. Spacer, owszem,

ironicznie, kończy się na cmentarzu, nie

w nadziei cudu, ale że inne miejsca są

dla nas zabronione. Już upatrzyłem sobie

ten grobowiec, z nitką ciszy, przestronny,

w sam raz na zimę. Jeżeli szmer, to gaworzenie

mrówek, wiwaty czerwi, żale myszy. Tam

postawimy biurko, tam łóżko. Wyobraź sobie

tylko te sny, bez końca, polarne noce, kręgi

na ścianach, dotykanie barw, olśnienia, pod

powiekami schowane grudy słońca. Dopiero

tam odżyjemy, skoro nie można po prostu. Oszaleć,

owszem, ale bez świtów, bez prześwietlonych błon.Anioł

Pracuję we śnie. Wstaję i wychodzę, a chodnik pokryty jest

jasnym nalotem. Wchodzę tam, kiedy śpi i biorę ją tak, jak jest;

na wznak, na brzuchu, albo skuloną, i wtedy poruszają się

ściany, meble i za oknem ulice i dalej, aż poczuje te wszystkie

nierealne rzeczy, jak płyną miliony słów, te nieprawdopodobne

obrazy i zaczynają cicho krążyć, ach, wypełniać ją.

Tak pracuję co noc, jestem niewidzialny. I potem siedzę i patrzę,

jak porusza powiekami i drgają jej palce. I nawet wiem, co widzi,

gdy zaczyna płakać.

Ach, pracuję przez sen, kocham ją przez sen. Co noc zostawiam

w niej to wszystko, oczekuję dziecka. A potem wracam tymi ulicami,

wszystko jest nieruchome, domy, drzewa i dalej. A na skórze

mam jasny nalot. I kiedy słyszę, że budzi się z krzykiem, wiem:

ktoś inny pracuje na jawie.Vaterland

Marzec, sezon królowania tłustych wiatrów

zza Odry. W olszynie i w krzakach pohukują

germańskie bożki. Trochę śpię, a trochę czytam,

ale koniec wciąż odkładam na jutro, na dzień,

kiedy przyjdzie wiosna i rzuci żagiew w środek

moich snów. Trochę śpię, a trochę idę przez sen

wzdłuż rzeki i wypatruję tej łodzi, czy już

dobiła do zaślinionych mgłą brzegów, czy już.

I to jest zdziecinnienie, weltschmerz, grudka soli

na dnie popiołu po spalonym mieście, które

noszę w pudełku od zapałek. Nie daj się zwieść

wiatrom, bo porwą cię, uniosą i porzucą

gdzieś w lasach, wśród szwargotów hożych cór Germanii,

sowich okrzyków. Jestem tu od dawna, trochę

śpię i czytam. Nie mówiłem ci o tym, ale

często budzę się w tej pustej łodzi, na środku

rzeki, i wypatruję cię na brzegu, we mgle.Post scriptum

Wciąż czekam na list stamtąd, a dostaję inne. Z kopert

wysypują się słowa, kwiaty, zeschłe liście. Oglądam stare

zdjęcia i nie mogę przestać, często do świtu czekam,

aż odwróci się.

Wciąż żadnej wiadomości, ani nawet plotki. Choćby

zza tych drzwi, może zza tej ściany. Przykładam ucho

i słychać westchnienia. Kiedy zamykam oczy, myśląc,

że tym razem właśnie.

To niemożliwe, żeby ani słowa. Tyle zostało śladów,

tyle rzeczy. Stary zegarek pokazuje czas, więc nie minęło

nic od tamtej pory. Ta sama godzina, ta niedziela, pachnie

ogród po deszczu, wiosna. Myślę, że to jest

gdzieś obok, wystarczy sięgnąć ręką. Wystarczy

zamknąć oczy, przejść przez ścianę. To musi nadejść,

listonosz też czeka. Dzień jest pogodny, lekki i gdzieś

z powietrza obserwuje nas.Później, w innym życiu

Chagallowi

Nigdy nie potrafiłem umrzeć. Nieśmiertelność

jest latającą rybą z mojego snu, zanurzałem ją w temperach,

namaszczałem olejami, cynobrem i chromem,

widziałem jak płynie nad domem i łąkami.

Nie było żadnych granic, na anielskich skrzydłach

zjawiała się wciąż ta sama melodia na skrzypce, tańczyły

koty z ludzką twarzą, ludzie o koźlich głowach.

Byliśmy wszystkim, każdym stworzeniem;

te skrzydła unosiły nas z pogromów, niebo

odwracało się nad Witebskiem i Paryżem, upadały

obłoki, a my płynęliśmy smugą sadzy z krematorium,

nosiłaś welon i ślubną suknię, i żyliśmy zawsze,

urodzeni tyle lat temu, że pamiętam pierwsze

kolory i tę ulatującą oknem rybę. Nieprawda,

że nie myślałem o śmierci, ale ona okazała się

snem, zupełnie innym życiem. Pytałem

wszędzie i wszystkich gdzie jest kres i nigdzie

się nie zatrzymywaliśmy. Czas nie zna granic,

po prostu nie istnieje. To latająca ryba, a gdzieś

nad nią my, nasza miłość, nasze wieczne urodziny.Misja

Dziś wybieram się na poszukiwania na południe.

Wzdłuż zardzewiałej siatki, w dzielnice, o których

nasi geografowie plotą już bzdury. Po drobnych śladach

rozpoznaję cię w rozmiękłej ziemi, według wdeptanych nasion.

Ale dalej już koniec: krzaki trzeba dopiero nazwać,

nieochrzczone ścieżki, dzika mowa przedmieść, brak waluty,

obce plemiona, rozbiegana architektura. To wszystko trzeba

dopiero wziąć w posiadanie, w imieniu, skolonizować gesty,

ustanowić prawa i składnię.

Na razie jestem leniwy, palę tytoń, zadowalam się handlem

wymiennym. Na razie oni jeszcze wierzą w słowa i szklane

paciorki, przyprowadzają mi kobiety. Na razie jeszcze

nie mówię o tobie. Dopóki to mnie mają za boga, jestem bezpieczny.A więc wojna

Musieliśmy coś przegapić, widocznie dużo działo się kiedy

spaliśmy, za naszymi plecami poprzesuwano meble, zmieniono

oficjalny język i walutę i teraz obudziliśmy się w innym kraju.

I nawet nie jest to sprawa oficjalnych kolorów.

Po prostu musieliśmy zbyt długo spać, zapomnieć o podstawowych

rzeczach, skoro teraz przynoszą nam rachunki, odcinają dopływ.

Skoro nasze dokumenty należą teraz do obcego państwa, które

budzi śmiech i trwogę.

Musieliśmy przeoczyć jakiś ważny szczegół, któryś decydujący

moment, skoro dokoła rzeczy zupełnie nieznane, a na przedmieściach

padają niewyobrażalne przekleństwa. Na wywołanych zdjęciach

dopiero teraz widać, jak ktoś pastwi się nad naszym dzieciństwem.

Musieliśmy zbyt długo zajmować się sobą, zbyt długo przebywać

we śnie, jeśli nie rozpoznajemy żartów, a zwykłe zabawy przerażają

nas. Musiało się coś stać, o czym nie wiemy.

Musiało się coś stać tej nocy, kiedy zamknęliśmy drzwi naszego pokoju

i w tej głuchej ciszy ciemność pozostawiona tam postąpiła

o trzy kroki, pod próg.Dziura

To jest dziura w skraju nieba, pomiędzy

chmurami. Jeśli unieść się i spojrzeć z bliska,

można przez chwilę zobaczyć tamten świat.

Tamto miasto, siną rzekę i tamtych ludzi

w pokoju. Ale cóż mogą znaczyć te papiery,

bałagan, niedopita kawa, te papierosy na stole?

Kim jest ta kobieta, tak zgrabnie udająca

ciebie ruchem i ciałem, i ten obok mężczyzna,

małpujący mnie? I cóż to za speszone spojrzenia,

gorączkowe ubieranie, rozczochrane włosy

i ledwie widoczne drżenie rąk? To nieme

poruszanie ustami w naszą stronę,

to, że nagle zaczynają mówić, wołać coś?

I ten, w decydującej chwili, olbrzymi palec

zatykający ją?

październik 1998Języki

Brudne przedwiośnie w brudnym mieście,

jakby mgła zarosła ulice i ganki. To jest

szczególna noc, w niej gadałem długo ze snem,

sen gadał ze mną potrójnym językiem,

wyniósł mnie wysoko i pokazał miasto,

labirynt z bestią w środku. W blokowiskach

już śpią, przez otwarte usta wygląda dusza,

kwaśny obłok wódki. W kamienicach śpią,

dzieci wyruszają w podróż, kobiety czekają

na swych mężów, przez otwarte usta dostęp

ma diabeł i Pan Bóg, miłość też przez usta

się staje, śmierć wchodzi bezszelestnie jak czad,

z oddechem wychodzi dusza i krąży po omacku

w korytarzach, zbiera pajęczyny ze ścian. To będzie

twoje – powiedział i odszedł. Otwieram oczy

i milczę, milczę, w ustach trzymam nić.

marzec 1998
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: