Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiersze złego czasu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiersze złego czasu - ebook

W czasach, kiedy poeta dorastał i układał swoje poema walczące, nazywał siebie: Andrzej Niewiarowski – wyraz niewiary w lepszą przyszłość, która nigdy nie nadejdzie. Skazany na brak nadziei ze swoich uczuć hodował kwiaty śmierci, niczym usprawiedliwienie młodzieńczej egzystencji pełnej zwątpienia, rezygnacji i lęku, że własne myśli i czyny spełnia nie on, lecz ktoś inny.
Wiersze, które zaczęły powstawać w połowie lat osiemdziesiątych, a formowały się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, oparły się próbie czasu. Zrodzone z potrzeby wykrzyczenia szeroko pojętego bólu istnienia we wszystkich jego przejawach są po prostu zapisem przeżywanych naonczas stanów szczególnych, nieporadnych prób pojęcia, czym jest świat dookoła. Każde z napisanych słów powstało z życiowego doświadczania, które namacalnie zaistniało we wszechświecie poety, wyłoniło się z ducha, a zrodziło z materii, która je uformowała i ukształtowała.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-947112-1-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W czasach, kiedy dorastałem i układałem swoje poema walczące, nazywałem siebie Andrzej Niewiarowski. Imię Andrzej zawsze mi się podobało, a nazwisko Niewiarowski było wyrazem niewiary w lepszą przyszłość, która nigdy nie nadejdzie. Skazany na brak nadziei, ze swoich uczuć hodowałem kwiaty śmierci, niczym usprawiedliwienie młodzieńczej egzystencji pełnej zwątpienia, rezygnacji i lęku, że własne myśli i czyny spełniam nie ja lecz ktoś inny.

Powodem, dla którego zdecydowałem się ujawnić wiersze, które zaczęły powstawać w połowie lat osiemdziesiątych, formowały się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a które od tamtego czasu leżały w szufladzie, jest moje subiektywne przeświadczenie, że oparły się one próbie czasu. Mam dwa razy więcej lat niż wtedy, kiedy je pisałem. To znaczy od chwili, kiedy przestałem je pisać, minęło dwa razy więcej lat niż miałem ja sam, gdy je pisałem. Tak zwane życie, które od tamtej pory działo się, wzbogacało moje doświadczenie, raczej skromne w wieku kilkunastu lat, kiedy zamieniałem w słowa to co chciało się ze mnie wydostać i to właśnie czas, jaki minął od chwili ich napisania, pozwala zweryfikować wymowę zapisanych linijek. Kiedy je czytam w wieku czterdziestu kilku lat, to zadziwia mnie adekwatność opisu niektórych przeżyć, tak jakby nie pisał ich nastolatek, tylko doświadczony przez życie rozbitek.

Wiersze te, zrodzone z potrzeby wykrzyczenia szeroko pojętego bólu istnienia we wszystkich jego przejawach, są po prostu zapisem przeżywanych naonczas stanów szczególnych, nieporadnych prób pojęcia, czym jest świat dookoła. Kiedy nie dawałem już rady, siadałem nad kartką papieru, wyciszałem się, odgradzałem się od świata zewnętrznego niewidzialnym kloszem i spoglądając w głąb swojego jestestwa, usiłowałem zwerbalizować uczucia, myśli, doznania czy wrażenia, które się we mnie kotłowały. Każde z napisanych słów powstało z doświadczania, które namacalnie zaistniało w moim wszechświecie, wyłoniło się z ducha a zrodziło z materii, która je uformowała i ukształtowała.

Jeżeli ktoś dopatrzy się w niektórych porównaniach, metaforach czy sformułowaniach grafomanii, to ja takiej osobie odpowiadam: każdy przejaw smutku, rozpaczy lub beznadziei jest grafomański, nasze uczucia są grafomańskie, nasza potrzeba bliskości jest grafomańska, nasze życie jest grafomańskie.

Poema walczące z lat młodzieńczych

Mój to jest Eden

Gdzie Demeter płacząca szuka pocieszenia

Wśród nieprzebranych nurtów Acherontu

Pieśni swe śpiewają kochankowie Kaliope

***

Nie z mojego wiersza są słowa

Które stanowią niezaprzeczalny fakt

Mojego istnienia

Chwila wiersza pełna łaska

I nędzne wiersze piszą poeci

Pustowiersznym poezja readers estetom

***

Zacząć najtrudniej ale co dalej

Zobaczyć że nie można nie pisać

Czy wciąż to samo tylko inaczej

Czy może wciąż dookoła dookoła

Klucząc i zaledwie przeczuwając

Stając na progu tego co chce być widziane

Ale nie może się przebić przez

Z podświadomości z nieświadomości

Przeczucia że istnieć mogę jeszcze raz

I jakby stamtąd spływała na mnie

Odrętwiająca obojętnością na otaczający świat radość

Jestem zniewolony by ją opisać

Klucząc dookoła wciąż dookoła

Czy to już jest sedno istota TO

***

Zacząć najtrudniej bo się nie chce

I pisać dalej poprzez zniechęcenie

Odgrzebując zastygłe kwiaty przeszłości

Naciągając na nie nowy smak

Uczuć które się już dawno zapomniało

Oczęta rozpalone wylęgają się

Z twarzy bez konturów – to lęk

Szedłem w górę bardzo

Aż sam sobie umykałem

Jakbym przenikał nie do przejścia faktury

Tylko

Tylko

Tylko te spojrzenia

Tylko te obrazy

Tylko te zdarzenia

Tylko te słowa

***

Pisać przez własną słabość

poprzez zniechęcenie i obrzydzenie

poprzez bełkot świata

Pisać wciąż to samo i znowu

Pisać wbrew sobie z nienawiścią

poprzez nieprawdziwe określenie w przestrzeni

Naokoło ciągle to samo udręczenie

Znowu ten sam wiersz pisany

Przez to samo obrzydłe przemęczenie

Uczucia progu dorosłości są pokarmem lęku

To jest znowu ten sam wiersz

Wiersz pisany poprzez ból słońca

Który powinienem przezwyciężyć

Poprzez ból po wzniosłości którego

Zostaje wiersz co być nie powinien

Zostają tylko słowa bo nie godzimy się

Umierać w ciszy milczeniu i zapomnieniu

***

Ile można pisać wierszy by nie zwariować

I czy w ogóle można pisać by nie zwariować

Nigdy słowa nie układają się tak jak powinny

Bo za mało ich albo w ogóle nie istnieją

Po co mówić jeżeli nie można dotknąć

Smutek był we mnie zawsze odkąd pamiętam

Dlatego śmiech mój zawsze będzie fałszywy

Ale czy wolno się jeszcze śmiać beznogiemu

***

Są ślady stóp moich na drogach tej ziemi

Byłem ale wracam już zmieniony

Komory serca obrośnięte bólem kłującym

Na ściankach żył zakrzepła krew

Szubienica z tętnic podcinana strachem

Są jeszcze ślady stóp moich na drogach tej ziemi

Byłem ale wracam lękiem otoczony

W nowe ale wciąż te same strony

Hodując żal co jest świadectwem wędrówki

Którą w swych ramionach kołysze śmierć

***

W każdy dzień i w każdą noc

Wciąż to samo na okrągło

Cały czas jedno i to samo

Nawet ból się nie zmienia

Obojętność i zniechęcenie wrastają

We mnie coraz silniej

W każdy dzień i w każdą noc

Wciąż to samo – wyobcowanie

Nieustannie te same cykle

Narodziny i śmierć radość i płacz

W każdy dzień i w każdą noc

Wciąż to samo – wyobcowanie

Nic się nie zmienia

Jest wciąż takie same

Ciągłe niezmienne jak śmierć

Na tej planecie – wyobcowanie

Wciąż to samo

W każdy dzień i w każdą noc

***

Zgubiłem gdzieś radość życia

W pogardzie mając zmurszałość więzi

Zgubiłem gdzieś radość życia

Bo między ludźmi jej nie było

Zgubiłem gdzieś radość życia

W uciekaniu do swojego środka

Zgubiłem gdzieś radość życia

W milczeniu którym się bronię

Zgubiłem gdzieś radość życia

Bo pośród ludzi jej nie znalazłem

Zgubiłem gdzieś radość życia

A może wcale jej nie znałem

***

Zgubiłem gdzieś swój smutek między wierszami

Które doprowadzały mnie do rozpaczy

Zgubiłem gdzieś swój smutek między murami

Świątyni milczenia budowanej z ulotnych szykan

Zgubiłem gdzieś swój smutek między płatkami

Nienawiści której już nic nasycić nie może

Zgubiłem gdzieś swój smutek między ideałami

Które wchłonęły produkowane sny i marzenia

Syntetyczne doznania i wybrakowane uczucia

***

Bezradny wobec bezmiaru życia

Stoję przed otwartą butelką

Wódki

Oto jest odpowiedź na wszystkie pytania

Nieuświadomiony do końca instynkt

Odarty z siebie samego

Nie ma już nic

I dlatego pozostaje tylko

Przerażenie ogromem egzystencji

I wielkością własnych słabości

***

Dojrzewam do ciebie które jesteś

Jesteś jak słowa które o tobie mówią

Słabością dorastam do ciebie

Które o mnie doskonale wiesz

Coraz bardziej wyszukaną słabością

I lękiem wyrosłym do granic Absurdu

***

Nocy, przykryj mnie płaszczem ciemności

I nie pozwól aby dzień przeklęty

Tak bezkarnie się ze mnie naigrawał

Świt sztyletem w serce mi się wpija

Pobudza je do żywszego działania

Uwalnia lęki i każe nienawidzić

Świt sztyletem w serce mi się wpija

I ucieka krew i serce zamiera

Choć zadrżało czując chłód metalu

Nie zostało już nic i tylko lęk

Nieustanny strach przed życiem

Stanowi niezbicie o moim istnieniu

Dzień jaśniejący w zorzy witam

Jak świadka który potwierdzi moją winę:

O dziewiętnaście lat za długo żyję

W jasności dnia oni drwić

I śmiechem upokarzać zaczną

Nie wiedząc ile kosztuje istnienie

***

Tam mnie nie chciano

Tam zawsze się bałem

Tam miłość we mnie zabijano

Tam żadnych praw nie miałem

Tam zawsze łaską był

Okruch chleba i dobrego słowa

Wyprowadziłem się stamtąd ucieczką

Która zdziera buty w wyśnionym marszu

Poprzez biały od widoku śmierci lęk

Który jest moją słabością moją siłą moją wiarą

Moim buntem moją walką moim przetrwaniem

Które zawsze jest skarłowaciałym smutkiem

Na skrzydłach nocy i łonie desperacji zakwitłym

***

Mieć gdzie być

by było co jeść

bo głód ze strachu wyrosły

gorączkowo szuka zaspokojenia

Mieć gdzie być

by było co jeść

Mieć z kim być

by chciało się żyć

Nade mną krzyk mew

Przede mną cichy brzeg

Za mną słońce

Wszystkie barwy po stokroć intensywne

Wszystkie kolory po stokroć jak tęcza

Poszum wiatru poranka

I słońce nade mną

W błękicie nieba skąpane

Mieć gdzie być

Mieć z kim być

by chciało się żyć

I ponazywać rzeczy nienazwane

I pokochać odnalezioną miłością

I oddać wszystko temu co daje

I ponazywać każdą chwilę

I tak patrzeć by bolały oczy

I tak się śmiać by płakać

I tak płakać by nie starczyło łez

I cieszyć się odnalezioną radością

I kochać by nie starczyło sił

Tam gdzie będzie już moje miejsce

Tam gdzie będzie już nasze miejsce

I także tam gdzie się będzie chciało żyć

Każdego ranka wychodząc w słońce

W zieleni tak intensywne

I ciepłe w każdej z dróg

Tylko mieć gdzie być

by starczyło jeść

Tylko mieć z kim być

by się chciało tak żyć

***

Obojętność nie zawiera się w słowie

Obojętności nikt nie wypowie

Obojętności nikt ogarnąć nie zdoła

Tego stanu wszelakiej równowagi

***

i te wiersze

te potoki wierszy

i te słowa

te potoki słów

nie moje słowa

jestem ja

ale nie ma słów

co by się same układały

w monolit skał

wroga czasu

ale te wiersze

te potoki wierszy

rozsiewa je wiatr

złowieszczo nocą po kocich łbach

bezbrzeżne zimne przestrzenie

tylko te wiersze

te potoki wierszy

pisane cierpieniem artystów

i ci artyści

całe potoki artystów

i te ich wiersze

od razu znalazły się słowa

w których nie ma człowieka

ale są wiersze

są artyści są słowa

potoki słów zalewające

bezbrzeżne zimne przestrzenie

są artyści

ale nie ma człowieka

***

Wścieknę się zaraz jeśli nie napiszę choćby słowa

A ono potem rozrośnie się w linijkę

Wiersza pisanego z konieczności chwili

Chociaż czasem drażni własny świat

Kreowany dla własnej przyjemności

By się duma mogła karmić

Z tanich pochlebstw i słów uznania

Znad rzeki pisane na skraju łąki

Kiedy słońce za chmurami

Bo wtedy mniej bolą oczy

Ani ciebie mam ani ciebie

Bardziej jest miłością

Wiejący wiatr czy zapach łąki

Aniżeli twoja bliskość obok

Wyobrazić sobie Boga jeżeli jest

Jako siłę sprawczą wszystkiego ruchu

I nie można nie pisać w takiej równowadze

Nieodparta chęć by wejść do rzeki

Obmyć nogi i nazbierać kwiatów

Jako świadectwo mojego spokoju

***

Kłębuszek lęku i grudka istnienia

Cały jestem w trzewiach

Zatruwanych zbyt ostrym widzeniem

Nadmierne wyostrzone odczuwanie i egoizm

Jakikolwiek by on nie był – mały czy duży

Ferment z trzewi

Transportuje niestrudzona biała krew

Depresji do włókienek nerwów

Którymi oplecione jest moje ciało

I one każą kopać gryźć i bić

Lub w sobie się skupiać

Wtedy cała esencja jestestwa jest w trzewiach

Skąd do głowy toczy ją

Czerwona jak róża krew

Tryskającego z rozłupanego serca

Ptaka którego ostro zakończone pazury

Szarpią co rusz co krok rozpadające się

Mięso trzewi zatrutych rzeczywistością

Tak powstały ferment

Rozlewają obficie w mój mózg

***

Kanał - cała wielkość igły ze strzykawką

Struktura gnijącego ciała

Oto jest początek i kres świata

Oto jest zaczątek Wszechświata

W świadomości że jesteśmy rozpędzoną bryłą w kosmosie

***

Czułem się Nowym Jorkiem

Poczułem w sobie Nowy Jork

Z siebie całego Sztukę robić

Podporę wartości pierwszych

Ciosać słowa na kamieniu

Siłą że jestem Nowym Jorkiem

***

Nudno

Ale żeby tylko senność

Bo jeszcze i żyły oplatające mózg

podobne stają się kanałom wyschniętym

w których muł się osadza i fekalia

Nuda gdzie niedowład jest wysiłkiem

bo krwi za mało by myśli toczyć nieustannie

arteriami betonu w Nowym Jorku

że niby ulica tego miasta jest analogią

mojej żyły nad lewą skronią

Ferment z dna czaszki

poprzez siebie samego do mózgu się przedostaje

o którym tylko nabrzmiałe skronie stanowią

Reszty nie ma chociaż funkcjonuje

Rozproszeniu ulega istnienie

Na miliardy naszych ciał
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: