Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Witaj, nieznajomy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Witaj, nieznajomy - ebook

Kobieta, która żyje na przekór swoim czasom. Mężczyzna, który łamie wszystkie zasady.

Czwarta część serii o rodzinie Ravenelów to solidna porcja gorącego romansu!

Doktor Garrett Gibson, jedyna kobieta wykonująca zawód lekarza w Anglii, jest swobodna i niezależna jak mężczyzna, dlaczegóż więc nie mogłaby jak oni korzystać z przyjemności życia? Jednak nigdy nie miała ochoty wdać się w romans. Aż do teraz.

Ethan Ransom, były detektyw Scotland Yardu, jest równie szarmancki, co tajemniczy; plotkują o nim, że dokonał zabójstwa i nie wiadomo, jakiej sprawie służy. Przez jedną upojną noc Garrett i Ethan dają się ponieść namiętności, by potem znów stać się sobie obcy.

Jako nieślubne dziecko Earla, odrzucone przez ojca, Ethan nie ma dobrego zdania o wyższych sferach, ale ulega czarowi dzielnej i pięknej Garrett. Mimo postanowienia, że po tej upojnej nocy będą się nawzajem unikać, Garrett zostaje wciągnięta w najbardziej niebezpieczną z dotychczasowych misji Ethana. Kiedy sprawy zaczynają iść źle, Garrett musi się wykazać umiejętnościami i odwagą, żeby go uratować. A Ethan, w obliczu zdradzieckiego rządowego spisku, gotów jest podjąć każde ryzyko z miłości do najbardziej niezwykłej kobiety, jaką spotkał w życiu.

Kolejna świetna książka w serii o rodzinie Ravenelsów. Kleypas pisze elegancką prozą, jej bohaterka jest fascynująca, a wiktoriański Londyn oddany z historyczną pieczołowitością.

"Kirkus Reviews"

Kleypas sprawia, że czujesz intensywność każdej chwili: każdy gorący pocałunek i całą ekscytującą akcję, która prowadzi do doskonałego zakończenia. Romanse Lisy Kleypas nie mają sobie równych.

"RT Book Reviews"

Elegancka, kreślona pewną ręką proza i uważna charakterystyka bohaterów zdobią każdą stronę książki "Witaj, nieznajomy". To wspaniała historia miłosna, z idealnie dobraną parą.

"BookPage"

Lisa Kleypas (ur. 1964) - bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Autorka mieszka w stanie Waszyngton wraz z mężem i dwójką dzieci.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-918-5
Rozmiar pliku: 494 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Londyn, lato 1876

Ktoś ją śledził.

Niepokój zjeżył jej skórę na karku. Od pewnego czasu Garrett miała wrażenie, że jest obserwowana za każdym razem, gdy odbywa swą cotygodniową wizytę w izbie chorych przytułku dla ubogich. Na razie nic nie potwierdzało zasadności jej obaw – nikogo nie dostrzegła, nie słyszała żadnych kroków – ale poczucie czyjejś obecności nie ustępowało.

Zmierzała przed siebie szybkim tempem, ze skórzaną lekarską torbą w prawej ręce i hikorową laską w drugiej. Jej wzrok rejestrował każdy szczegół otoczenia. Położona we wschodnim Londynie dzielnica Clerkenwell była miejscem, gdzie należało zachować ostrożność. Na szczęście Garrett znajdowała się tylko dwie przecznice od nowej głównej ulicy, gdzie mogła liczyć na wynajęcie dorożki.

Kiedy przechodziła ażurową kładką nad Fleet Ditch, paskudny odór ścieków uderzył w jej nozdrza z taką siłą, że aż wycisnął jej łzy z oczu. Miała ochotę zakryć usta i nos perfumowaną chusteczką, ale nikt z miejscowych by tak nie zrobił, a Garrett chciała jak najmniej rzucać się w oczy.

Wśród poczerniałych od sadzy kamieniczek, ustawionych blisko siebie jak zęby w szczęce, panowała nienaturalna cisza. Większość tych najbardziej zniszczonych, opróżniona i pozamykana, czekała na wyburzenie pod nową zabudowę. Światło lamp stojących na obu końcach ulicy przedzierało się przez mgłę, która od jakiegoś czasu wieczorami niemal zasłaniała krwisty księżyc. Lada chwila dzielnicę mieli gęsto zaludnić wszelkiego rodzaju naciągacze, kieszonkowcy, pijacy i prostytutki; Garrett miała nadzieję, że wydostanie się stamtąd, zanim to nastąpi.

Odruchowo zwolniła, kiedy z cuchnących oparów wyłoniło się kilka postaci. Trzech żołnierzy w strojach noszonych po służbie z rechotliwym śmiechem zbliżało się z naprzeciwka. Garrett przeszła na drugą stronę ulicy i starała się ukryć w cieniu. Za późno – jeden z nich zauważył ją i skręcił w jej stronę.

– To się nazywa mieć szczęście – zawołał do swoich kompanów. – Dziewczyna do wieczornej zabawy sama wpada nam w ręce.

Garrett zmierzyła ich chłodnym spojrzeniem, zaciskając palce na główce laski. Wszyscy trzej pili, prawdopodobnie spędzili cały dzień w tawernie; zwykli żołnierze w wolnym czasie mieli do wyboru niewiele rozrywek. Serce Garrett przyspieszyło.

– Pozwólcie mi przejść, panowie – odezwała się szorstko, próbując ich ominąć.

Zastąpili jej drogę, śmiali się przy tym i machali rękami.

– Mówi jak dama – stwierdził najmłodszy z nich. Nie miał czapki, skręcone rude włosy sterczały mu jak małe sprężynki.

– Żadna z niej dama – parsknął drugi, osiłek o grubo ciosanych rysach, bez kurtki. – Nie chodziłaby wieczorem całkiem sama. – Odsłonił żółte zęby w pogardliwym uśmiechu. – Stań pod murem i zadrzyj kieckę, ślicznotko. Mam ochotę na numerek za trzy pensy.

– Jest pan w błędzie – oznajmiła Garrett; chciała ich obejść, ale stanęli jej na drodze. – Nie jestem prostytutką. Są jednak w pobliżu burdele, gdzie możecie zapłacić za tego rodzaju usługi.

– Ale ja nie chcę płacić – powiedział z brzydkim grymasem największy z nich. – Chcę za darmo. Już.

Garrett nieraz była zaczepiana i obrażana przy okazji wizyt w zubożałych dzielnicach Londynu. Odbywała treningi z mistrzem fechtunku, żeby umieć się bronić w takich sytuacjach. Czuła jednak zmęczenie po obejrzeniu co najmniej dwudziestu pacjentów i złość, że musi się użerać z trzema natrętami, podczas gdy pragnęła jedynie wrócić do domu.

– A przyszło wam do głowy, że jako żołnierze Jej Królewskiej Mości macie obowiązek bronić honoru kobiety, zamiast ją napastować?

Ku jej zgorszeniu uwaga bynajmniej ich nie zawstydziła, tylko wprawiła w jeszcze większą wesołość.

– Trzeba jej dać nauczkę – włączył się trzeci, krępy, o twarzy zeszpeconej ospą i opadających powiekach.

– Chętnie się nią zajmę – zaproponował ten najmłodszy, chwytając się za krocze. Naciągnął materiał spodni, żeby uwydatnić kształt przyrodzenia.

Ten o posturze osiłka skrzywił się złośliwie.

– Pod ścianę, paniusiu. Jesteś dziwką czy nie, i tak się z tobą zabawimy.

Dziobaty wyciągnął zza paska bagnet i uniósł w górę, pokazując ząbkowane ostrze.

– Rób, co mówi, bo inaczej potnę cię jak bekon na skwarki.

Garrett poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.

– Wyciąganie broni po służbie jest nielegalne – powiedziała chłodno, choć serce dudniło jej w uszach. – To wraz z publicznym opilstwem i gwałtem ściągnie na was karę chłosty i co najmniej dziesięciu lat więzienia.

– W takim razie może utnę ci język, żebyś nikomu nie wygadała – zadrwił.

Nie miała wątpliwości, że umiałby spełnić swoją groźbę. Jako córka byłego konstabla wiedziała, że wyciągnięcie noża oznacza gotowość do jego użycia. Niejeden raz zdarzyło jej się w przeszłości zakładać szwy na rozciętym policzku lub czole kobiety, której gwałciciel zechciał zostawić po sobie „pamiątkę”.

– Keech – powiedział do niego ten młodszy – nie ma co straszyć biednej dziewczyny. – Następnie zwrócił się do Garrett: – Daj nam zrobić to, czego chcemy. Pójdzie łatwiej, jak nie będziesz się opierać.

Czerpiąc siłę z przypływu złości, Garrett przypomniała sobie, jak według rady ojca należy postępować w chwili konfrontacji. „Utrzymuj odpowiednią odległość. Nie daj się otoczyć. Mów, żeby zająć ich uwagę, kiedy będziesz wybierać dogodny moment”.

– Po co stosować przemoc wobec kobiety? – spytała, ostrożnie stawiając lekarską torbę na ziemi. – Jeśli robicie to z braku pieniędzy, dam wam tyle, żeby starczyło na wizytę w burdelu. – Ukradkiem sięgnęła do zewnętrznej kieszeni, gdzie trzymała zawinięte w skórę noże chirurgiczne. Zacisnęła palce na cienkim srebrnym trzonku skalpela i zręcznie ukryła go w dłoni. Znajomy delikatny ciężar narzędzia dodał jej otuchy.

Kątem oka dostrzegła, że krępy żołnierz z bagnetem zachodzi ją z boku.

W tym samym momencie dziobaty zaczął się do niej zbliżać.

– Weźmiemy te pieniądze – zapewnił ją. – Ale najpierw zrobimy z ciebie użytek.

Garrett poprawiła chwyt, opierając kciuk na płaskiej stronie trzonka. Potem ostrożnie ułożyła palec wskazujący na grzbiecie ostrza. Wykorzystaj to narzędzie, pomyślała. Cofnęła rękę, po czym wykonała zamach, nadgarstkiem do przodu, żeby zachować precyzję ruchu. Piekielnie ostry koniec skalpela wbił się w policzek napastnika, który ryknął wściekle, jakby z niedowierzaniem, i zastygł w bezruchu. Garrett bez chwili zwłoki odwróciła się ku łotrowi z bagnetem i z całych sił uderzyła laską w jego prawy przegub. Zaskoczony, krzyknął z bólu i wypuścił niebezpieczną broń. Garrett ponowiła atak, tym razem waląc w lewy bok, tak mocno, że usłyszała chrzęst łamanego żebra. Wtedy wycelowała końcem laski w krocze przeciwnika, a kiedy zgiął się wpół, dokończyła dzieła, wymierzając cios od dołu w szczękę.

Mężczyzna klapnął na ziemię niczym niedopieczony suflet.

Garrett pochwyciła bagnet i natychmiast wykonała obrót, żeby stawić czoło dwóm pozostałym żołnierzom. Znieruchomiała zaskoczona, tylko jej pierś falowała w przyspieszonym oddechu.

Na ulicy panowała cisza.

Obaj mężczyźni leżeli powaleni na ziemię.

Czy to miał być jakiś podstęp? Udawali nieprzytomnych, żeby ją zwabić?

Niemal dygotała od skumulowanej, wynikającej z napięcia energii; jej ciało z ociąganiem przyswajało fakt, że zagrożenie minęło. Zebrawszy w sobie odwagę, postanowiła się bliżej przyjrzeć leżącym; zrobiła ku nim parę kroków, uważając przy tym, by się trzymać poza zasięgiem ich rąk. Wprawdzie jej skalpel pozostawił krwawiącą ranę w policzku jednego z napastników, ale nie na tyle poważną, by mogła doprowadzić do utraty świadomości. Na skroni miał czerwony ślad po ciosie wymierzonym z dużą siłą.

Przeniosła uwagę na młodszego, któremu z nosa, najprawdopodobniej złamanego, buchała krew.

– Co, u diabła… – mruknęła, rozglądając się po opustoszałej ulicy. Znów ogarnęło ją to dziwne wrażenie czyjejś niewidocznej obecności. Ktoś musiał się kryć w pobliżu. Przecież ci dwaj żołnierze nie pobili się między sobą. – Wyjdź i pokaż się – rzuciła głośno w pustkę, choć robiąc to, czuła się trochę głupio. – Nie ma potrzeby skradać się jak szczur za kredensem. Wiem, że chodzisz za mną od tygodni.

Męski głos rozległ się z tak niespodziewanej strony, że zaskoczona omal nie wyskoczyła z butów.

– Tylko we wtorki.

Odwróciła się na pięcie, wypatrując swego rozmówcy. Dostrzegła drobny ruch w progu jednej ze zrujnowanych kamieniczek i mocniej ścisnęła w dłoni uchwyt bagnetu.

Nieznajomy wychynął z cienia. Na początku widziała jedynie zarys męskiej sylwetki. Był wysoki i proporcjonalnie zbudowany, miał na sobie prostą koszulę, szare spodnie i rozpiętą kamizelkę. Głowę okrywała mu płaska czapka z niewielkim daszkiem, jakie zwykle nosili robotnicy portowi. Podszedł bliżej i zdjął ją, odsłaniając krótko przycięte, proste ciemne włosy.

Garrett odetchnęła, rozpoznawszy go w końcu.

– To znowu pan! – wykrzyknęła.

– Doktor Gibson – odpowiedział z szybkim skinieniem, po czym umieścił czapkę z powrotem na głowie. Na moment przytrzymał wyprostowane palce przy daszku w geście, który miał wyrażać uszanowanie.

Stał przed nią detektyw Ethan Ransom ze Scotland Yardu. Garrett spotkała go wcześniej dwukrotnie, pierwszy raz przed prawie dwoma laty, kiedy towarzyszyła lady Helen Winterborne podczas wizyty w niebezpiecznej części mias­ta. Okazało się wówczas, ku irytacji Garrett, że Ransom został wynajęty przez męża lady Helen, by je śledzić i nad nimi czuwać.

Przed miesiącem spotkała Ransoma znowu, w swojej klinice, po tym, jak młodsza siostra lady Helen, Pandora, została poważnie ranna podczas ulicznego ataku. Ransom zachowywał się wówczas bardzo spokojnie, starał się nie absorbować nikogo swoją obecnością i może nawet pozostałby niezauważony, gdyby nie to, że wyróżniał się niezwykłą, choć trochę mroczną męską urodą. Miał pociąg­łą twarz, usta o zdecydowanej, mocnej linii, nos prosty, nieco pogrubiony na środku, jakby kiedyś uległ złamaniu. Oczy, okolone gęstymi rzęsami, dość głęboko osadzone, patrzyły bystro i przenikliwie. Nie mogła sobie przypomnieć ich koloru.

Uznałaby go za przystojnego, gdyby nie pewna szorstkość w stylu bycia, pozbawiająca go typowego dla dżentelmena wyrafinowania. Pod powierzchowną ogładą dało się u niego wyczuć awanturniczy rys charakteru.

– Kto pana wynajął tym razem, żeby mnie pan śledził? – spytała ostro, wykonując zgrabny obrót wokół laski opartej o ziemię. Efektowny manewr w istocie stanowił popis jej zręczności, którego nie potrafiła sobie odmówić.

Twarz Ransoma rozjaśnił błysk wesołości, ale odpowiedział jej całkiem poważnym tonem:

– Nikt.

– Więc skąd pan się tu wziął?

– Jest pani jedyną lekarką w całej Anglii. Byłoby szkoda, gdyby się pani coś stało.

– Nie potrzebuję ochrony – oznajmiła. – Co więcej, gdybym potrzebowała, nie pana bym do niej zatrudniła.

Ransom posłał jej trudne do rozszyfrowania spojrzenie, po czym zbliżył się do żołnierza, którego unieszkodliwiła ciosami laski. Nieprzytomny mężczyzna leżał na boku. Ransom czubkiem buta przetoczył go na brzuch, wyciągnął z kieszeni kamizelki kawałek sznura i związał leżącemu ręce na plecach.

– Jak pan sam widział – ciągnęła Garrett – bez trudu powaliłam tego typa. I z dwoma pozostałymi też dałabym sobie radę sama.

– Nie, nie dałaby pani rady – odparł spokojnie.

Garrett żachnęła się z irytacją.

– Przeszłam szkolenie z posługiwania się laską jako bronią u jednego z najlepszych maître d’armes w Londynie. Umiem pokonać kilku przeciwników naraz.

– Popełniła pani błąd.

– Jaki?

Ransom wyciągnął rękę po bagnet, który niechętnie mu oddała.

– Po tym, jak wytrąciła mu pani broń z ręki, powinna ją pani kopnięciem odrzucić poza jego zasięg. Tymczasem pani się po nią schyliła, odwrócona do reszty napastników tyłem. Dopadliby panią, gdybym nie interweniował. – Spojrzał na zakrwawionych żołnierzy, którzy jęcząc, zaczynali dawać oznaki życia, i zwrócił się do nich z nieskrywaną przyjemnością: – Jeśli któryś z was się poruszy, odetnę mu jaja i wrzucę je do rzeki. – Niedbałość jego tonu tylko potęgowała grozę ostrzeżenia.

Obaj natychmiast znieruchomieli.

Ransom ponownie skupił całą uwagę na Garrett.

– Walka w studiu mistrza fechtunku to nie to samo, co walka na ulicy. Tacy ludzie… – spojrzał z pogardą na leżących na ziemi napastników – nie czekają uprzejmie na swoją kolejkę, żeby odbyć pojedynek. Atakują jednocześnie, wszyscy naraz. Wystarczyło, by jeden z nich pani dosięgnął, a laska stałaby się bezużyteczna.

– Bynajmniej – obruszyła się Garrett. – Dźgnęłabym go końcem i powaliła mocnym uderzeniem.

Ransom zbliżył się do niej. Stanął w odległości wyciągniętego ramienia i rzucił jej wyzywające spojrzenie. Garrett wytrzymała je, choć przebiegł ją dreszcz niepewności. Nie bardzo wiedziała, co myśleć o Ethanie Ransomie, który zdawał się posiadać cechy niewystępujące u zwykłych śmiertelników. Odnosiło się wrażenie, że sam stanowi groźną broń – smukły i muskularny, z kocią zręcznością w ruchach. Nawet kiedy stał nieruchomo, emanował skrywaną mocą.

– Proszę wypróbować to na mnie – zachęcił cicho, wciąż patrząc jej w oczy.

Garrett zamrugała, zbita z tropu.

– Chce pan, żebym uderzyła go laską? Teraz?

Ransom potwierdził szybkim skinieniem.

– Nie chciałabym zrobić panu krzywdy – mruknęła z wahaniem.

– Nie zrobi… – zaczął i w tym samym momencie Garrett wykonała gwałtowne pchnięcie laską.

Nie brakowało jej szybkości działania, ale Ransom zareagował błyskawicznie. Wykonał unik, odwracając się bokiem, tak że metalowy koniec jedynie przejechał mu po żebrach. Chwycił laskę w połowie długości i mocno pociągnął ku sobie, przez co Garrett straciła równowagę. Objął ją jedną ręką, a drugą odebrał jej broń. Tak łatwo, jakby rozbrajanie ludzi gołymi rękami stanowiło dla niego dziecinną zabawę.

Garrett stała unieruchomiona, przyciśnięta plecami do twardej męskiej piersi, zupełnie bezradna. Z zaskoczenia i złości nie mogła złapać oddechu.

Może to brak powietrza sprawił, że ogarnęła ją dziwna bezwolność i nagle przestała dostrzegać otaczający ich świat. Istniał tylko mężczyzna obejmujący ją od tyłu mocnymi ramionami. Przymknęła oczy, napawając się lekko cytrusowym zapachem jego oddechu, kołysana równomiernym falowaniem jego torsu, oszołomiona tumultem we własnym sercu.

Zaśmiał się cicho i natychmiast magiczny czar chwili prysł. Garrett spróbowała się wyswobodzić z uścisku.

– Proszę się ze mnie nie śmiać – powiedziała ze złością.

Ransom puścił ją ostrożnie i dopiero widząc, że stanęła pewnie na nogach, oddał jej laskę.

– Nie śmiałem się z pani. Po prostu podobało mi się, że wzięła mnie pani z zaskoczenia. – Uniósł ręce w geście poddania, oczy błyszczały mu wesołością.

Garrett powoli opuściła laskę. Miała świadomość, że rumieni się jak piwonia. Wciąż miała wrażenie, że czuje na sobie jego ramiona, jakby dotykiem odcisnął na niej trwały ślad.

Ransom sięgnął do kieszeni kamizelki i wyciągnął mały srebrny gwizdek w kształcie rurki. Dmuchnął trzykrotnie, wydobywając z urządzenia głośne, przeszywające świsty.

Garrett domyśliła się, że wzywa patrolującego okolicę konstabla.

– Nie używa pan policyjnej terkotki? – spytała. Jej ojciec, kiedy pracował w King’s Cross, zawsze nosił przy sobie taki przyrząd. Żeby wszcząć alarm, należało wykonywać okrężny ruch drewnianym uchwytem, mechanizm zaczynał wówczas głośno klekotać.

Ransom pokręcił głową.

– Terkotki są zbyt kłopotliwe. Poza tym musiałem swoją oddać, kiedy opuszczałem policję.

– Nie pracuje pan już w policji? – wyraziła zdziwienie. – To kto pana obecnie zatrudnia?

– Nie jestem oficjalnie zatrudniony.

– Ale wykonuje pan jakieś zadania dla rządu?

– Owszem.

– Jako detektyw?

Ransom zastanawiał się przez dłuższą chwilę, zanim udzielił odpowiedzi:

– Czasami.

Garrett zmrużyła oczy, zastanawiała się, jakież to czynności wykonywane dla rządu nie mogły być powierzone zwykłej policji.

– Czy pańskie działania są legalne?

Odsłonięte w uśmiechu zęby błysnęły bielą w zapadającym zmroku.

– Nie zawsze – przyznał Ransom.

Oboje się odwrócili, kiedy nadszedł policjant ubrany w niebieską bluzę i spodnie, z ręczną latarnią w dłoni.

– Halo – zawołał, zbliżając się do nich. – Jestem konstabl Hubble. To wy podnieśliście alarm?

– Ja – powiedział Ransom.

Hubble, zażywny mężczyzna o rumianej, spoconej z wysiłku twarzy, przyjrzał mu się uważnie spod wąskiego daszka hełmu.

– Jak pan się nazywa?

– Ransom – padła spokojna odpowiedź. – Pracowałem wcześniej w wydziale K.

Konstabl szeroko otworzył oczy.

– Słyszałem o panu, sir. Dobry wieczór. – Zmienił ton, w jego głosie pojawiła się nuta podziwu i szacunku. Co więcej, przyjął też inną pozę, niemal uniżoną, z lekko opuszczoną głową.

Ransom wskazał mu mężczyzn na ziemi.

– Przyłapałem tych trzech pijanych nicponi, kiedy napastowali i okradali damę, a wcześniej zagrozili jej tym. – Podał konstablowi bagnet.

– Na Boga! – wykrzyknął Hubble, spoglądając na winowajców z odrazą. – Do tego są żołnierzami, tym większy wstyd! Mogę spytać, czy dama ucierpiała od napaści?

– Nie – uspokoił go Ransom. – W istocie doktor Gibson miała dość przytomności umysłu, żeby odepchnąć jednego z nich laską i wybić mu tę broń z ręki.

– Doktor? – Konstabl przyjrzał się Garrett z nieskrywanym zdumieniem. – Jest pani lekarką? Tą, o której piszą w gazetach?

Garrett przytaknęła, szykując się do obrony. Ludzie rzadko dobrze przyjmowali wiadomość o kobiecie z medycznym wykształceniem.

Nie przestając się na nią gapić, Hubble pokręcił głową.

– Nie spodziewałem się, że będzie taka młoda – rzucił na boku do Ransoma, nim znów zwrócił się do Garrett: – Proszę mi wybaczyć… ale dlaczego została pani lekarzem? Przecież nie brakuje pani urody. Co tam, znam w swoim wydziale co najmniej dwóch kawalerów, którzy chętnie by się z panią ożenili. – Zamilkł na chwilę. – O ile umie pani gotować i szyć, ma się rozumieć.

Garrett prychnęła w duchu, widząc, że Ransom z trudem powstrzymuje uśmiech.

– Obawiam się, że umiem zszywać jedynie rany – oznajmiła.

Największy z powalonych żołnierzy uniósł się na łokciu i wycedził z pogardą:

– Kobieta lekarz. To nienormalne. Założę się, że pod tą spódnicą ma kutasa.

Ransom zmrużył oczy. Cała wesołość wyparowała z niego w jednej chwili.

– A co powiesz na kopniaka w łeb? – rzucił, podchodząc bliżej.

– Panie Ransom – odezwała się szorstkim tonem Garrett – nie godzi się atakować przeciwnika, który już leży na ziemi.

Detektyw zatrzymał się w pół kroku i tylko groźnie spojrzał na żołnierza.

– Biorąc pod uwagę, co zamierzał pani zrobić, ma szczęście, że jeszcze oddycha.

W ostatnich słowach Ransoma Garrett usłyszała nuty irlandzkiego akcentu i to odkrycie szczerze ją zainteresowało.

– Halo! – rozległ się okrzyk kolejnego funkcjonariusza, który się do nich zbliżał. – Usłyszałem gwizdek.

Ransom podszedł do niego, żeby zamienić kilka słów, a Garrett w tym czasie sięgnęła po lekarską torbę.

– Rana na policzku tego żołnierza może wymagać szwów – zwróciła się do konstabla Hubble’a.

– Nie zbliżaj się do mnie, ty diablico! – wrzasnął ranny.

Hubble spiorunował go wzrokiem.

– Zamknij się, bo inaczej przedziurawię ci gębę z drugiej strony.

Przypomniawszy sobie, że nie odzyskała jeszcze skalpela, którym cisnęła w napastnika, Garrett zwróciła się do stróża porządku:

– Konstablu, czy mógłby pan unieść lampę wyżej i oświetlić ulicę? Chciałabym poszukać narzędzia, którym wcześniej rzuciłam w tego człowieka. – Nagle do głowy przyszła jej niepokojąca myśl. – On wciąż może je mieć.

– Nie ma – rzucił przez ramię Ransom, na moment przerywając rozmowę z drugim funkcjonariuszem. – Ja je mam.

Garrett pomyślała o dwóch rzeczach jednocześnie: Jak to możliwe, że ją słyszał, skoro prowadził rozmowę z kimś innym w pewnej odległości? A po drugie…

– Podniósł pan skalpel w trakcie walki? – spytała z oburzeniem. – Dopiero co pouczał mnie pan, żeby nigdy tego nie robić.

– Ja nie przestrzegam tych zasad – odparł szybko Ransom i powrócił do przerwanej konwersacji.

Garrett szeroko otworzyła oczy, zaskoczona spokojną arogancją tego wyznania. Marszcząc czoło, odciągnęła Hubble’a na stronę i spytała szeptem:

– Co pan wie o tym człowieku? Kim on jest?

– Pyta pani o detektywa Ransoma? – Konstabl także mówił ściszonym głosem. – Wychował się tu, w Clerkenwell. Zna każdą piędź ziemi w tym mieście i ma pełną swobodę poruszania się po nim. Kilka lat temu zgłosił się do policji i został przydzielony do wydziału K. Groźny przeciwnik w walce. Nieustraszony. Na ochotnika patrolował zakazane dzielnice, gdzie inni funkcjonariusze nie mieli odwagi zaglądać. Mówią, że zawsze pociągała go praca detektywa. Miał bystry umysł i oko do nietypowych szczegółów. Po nocnych dyżurach w terenie szedł do policyjnego archiwum i przeglądał akta niewyjaśnionych spraw. Rozwiązał zagadkę morderstwa, z którym detektywi z jego komendy latami nie dawali sobie rady, oczyścił imię służącego niesłusznie oskarżonego o kradzież biżuterii i odzyskał pewien zaginiony obraz.

– Innymi słowy – mruknęła Garrett – przekraczał zakres służbowych obowiązków.

Hubble przytaknął ruchem głowy.

– Komisarz rozważał pociągnięcie go do odpowiedzialności za niesubordynację. Ale ostatecznie zamiast tego doradził awansowanie Ransoma z funkcjonariusza czwartej kategorii na inspektora.

Garrett zrobiła wielkie oczy.

– Chce pan powiedzieć, że pan Ransom awansował o pięć poziomów w swoim pierwszym roku pracy? – wyszeptała z niedowierzaniem.

– Nie roku, tylko w ciągu pierwszych sześciu miesięcy. Jednak zanim doszło do egzaminu na nową funkcję, Ransom wystąpił z policji. Został zwerbowany przez sir Jaspera Jenkyna.

– Któż to taki?

– Wysoka figura w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. – Hubble zamilkł, wyraźnie zakłopotany. – No cóż, tylko tyle mi wiadomo.

Garrett odwróciła się, żeby spojrzeć na sylwetkę Ransoma, rosłą i postawną, rysującą się wyraźnie w blasku lampy. Stał w swobodnej pozie, z rękoma wsuniętymi niedbale w kieszenie. Dostrzegła jednak nieznaczny ruch jego głowy, świadczący o uważnym śledzeniu otoczenia. Nic nie mogło ujść jego uwadze, nawet umykający szczur na końcu ulicy.

– Panie Ransom… – zagadnęła go niepewnie.

Natychmiast przerwał rozmowę i obrócił się do niej.

– Tak, pani doktor?

– Czy będę musiała złożyć zeznania na temat wydarzeń dzisiejszego wieczoru?

– Nie. – Ransom przeniósł wzrok z jej twarzy na twarz konstabla Hubble’a. – Lepiej dla wszystkich, żebyśmy chronili tożsamość pani… i moją, przyznając konstablowi Hubble’owi zasługę unieszkodliwienia tych typów.

Hubble zaczął protestować.

– Sir, nie mógłbym sobie przypisywać pańskiej odwagi.

– Ja także wykazałam się odwagą – przypomniała cierpkim tonem Garrett. – Pokonałam jednego z nich za pomocą skalpela.

Ransom podszedł do niej.

– Niech pani się zgodzi – poprosił ściszonym głosem. – Dostanie pochwałę i nagrodę pieniężną. Nie jest łatwo wyżyć z pensji posterunkowego.

Znając aż za dobrze szczupłość dochodu niskich rangą stróżów prawa, Garrett mruknęła ugodowo:

– Oczywiście.

Kącik ust Ransoma wyraźnie drgnął.

– W takim razie zostawimy ich z tym bałaganem, a ja odprowadzę panią do głównej ulicy.

– Dziękuję, ale naprawdę nie potrzebuję eskorty.

– Jak pani sobie życzy – odparł Ransom, niezrażony, jakby spodziewał się odmowy.

Garrett zerknęła na niego podejrzliwie.

– I tak pan za mną pójdzie, prawda? Jak lew skradający się za zbłąkaną łanią.

Uśmiech pogłębił drobne zmarszczki wokół jego oczu. Kiedy jeden z funkcjonariuszy mijał ich z latarnią, promień światła wydobył błysk zdumiewająco błękitnych tęczówek pod długimi, gęstymi rzęsami.

– Tylko do momentu, aż bezpiecznie zasiądzie pani w dorożce – powiedział.

– W takim razie wolę, żeby pan szedł obok mnie, tak jak chodzą normalni ludzie. – Wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. – Poproszę o mój skalpel.

Ransom sięgnął pod wewnętrzną cholewkę buta i wyciągnął niewielkie lśniące narzędzie.

– Piękna rzecz – wyraził uznanie, przyglądając się z podziwem wydłużonemu ostrzu. – I ostra jak diabli. – Ostrożnie podał jej skalpel. – Czym pani ostrzy?

– Pastą diamentową. – Zapakowała skalpel, po czym jedną ręką uniosła lekarską torbę, a drugą chwyciła laskę. Zdumiała się, kiedy Ransom wyraził gotowość przejęcia od niej ciężaru.

– Proszę pozwolić – mruknął.

Garrett cofnęła się, zaciskając palce mocniej na skórzanym uchwycie.

– Mogę ją ponieść sama.

– Oczywiście. Ale ja oferuję pomoc z uprzejmości wobec damy, nie kwestionuję pani możliwości.

– Zaproponowałby pan to samo lekarzowi mężczyźnie?

– Nie.

– Wolałabym więc, żeby postrzegał mnie pan jako lekarza, nie damę.

– Dlaczego musi pani być albo jednym, albo drugim? – wyraził zdziwienie Ransom. – Jest pani i jednym, i drugim. Nie widzę problemu w niesieniu torby damie i jednocześnie żywieniu szacunku dla jej zawodowych kompetencji.

Mówił rzeczowym tonem, ale coś w jego wzroku sprawiało, że czuła się nieswojo, być może intensywność spojrzenia, niespotykana między obcymi sobie ludźmi. Widząc jej wahanie, wyciągnął rękę i ponaglił łagodnie:

– Proszę.

– Dziękuję panu, ale poradzę sobie sama.

Ruszyła w stronę głównej ulicy. Ransom zrównał z nią krok i wsunął ręce do kieszeni.

– Gdzie nauczyła się pani tak rzucać nożem?

– Na Sorbonie. Grupa studentów medycyny uczyniła z tego grę, która często stanowiła ich rozrywkę po zajęciach na uczelni. Zbudowali tarczę na tyłach jednego z laboratoriów. – Po krótkiej pauzie dodała: – Nigdy mi się nie udało dobrze opanować techniki rzutu od dołu.

– Dobry rzut z góry całkowicie wystarczy. Jak długo mieszkała pani we Francji?

– Cztery i pół roku.

– Młoda kobieta uczęszczająca do najlepszej szkoły medycznej na świecie – pomyślał na głos Ransom – daleko od domu, pobierała nauki w obcym języku. Ma pani mocny charakter, pani doktor.

– Żadna szkoła medyczna tu, na miejscu, nie pozwoliłaby studiować kobiecie – przypomniała mu Garrett. – Nie miałam wyboru.

– Mogła pani zrezygnować.

– Tego nigdy nie brałam pod uwagę – zapewniła go z uśmiechem.

Minęli zniszczony budynek z zamkniętym sklepem od frontu; powybijane okna prowizorycznie zaklejono papierem. Ransom wyciągnął rękę, żeby przeprowadzić Garrett wokół sterty pustych muszli po ostrygach, potłuczonych naczyń i czegoś, co wyglądało na zepsuty miech do rozniecania ognia. Odruchowo żachnęła się, czując jego dłoń na ramieniu.

– Nie musi się pani obawiać mojego dotyku – powiedział. – Chciałem tylko pomóc pani sforsować przeszkodę.

– To nie strach. – Po momencie wahania, trochę speszona, wyjaśniła: – Chyba mam za mocno ugruntowany nawyk niezależności. – Nim ruszyli dalej, Garrett przyłapała Ransoma na tęsknym spojrzeniu skierowanym na jej lekarską torbę. Zachichotała pod nosem, po czym złożyła mu propozycję: – Pozwolę ją panu nieść, jeśli będzie pan do mnie mówił ze swoim prawdziwym akcentem.

Ransom zatrzymał się i popatrzył na nią zaskoczony; między jego ciemnymi brwiami zarysowała się pionowa zmarszczka.

– Kiedy mi się wymknęło?

– Usłyszałam, kiedy pan groził jednemu z żołnierzy. I ten gest, kiedy pan dotykał czapki… wolniej, niż zwykle robią to Anglicy.

– Miałem irlandzkich rodziców, ale wychowałem się tu, w Clerkenwell – oznajmił spokojnie. – Nie wstydzę się tego. Jednak czasami akcent przeszkadza. – Wyciągnął rękę i czekał, aż Garrett odda mu torbę. Wtedy uśmiechnął się i przemówił całkiem innym głosem, dźwięcznym i głębokim, jakby stopniowo podgrzewanym na wolnym ogniu: – No to jak, dziewczyno, co miałbym ci powiedzieć?

Garrett odpowiedziała dopiero po chwili, zaskoczona dziwnym napięciem, które w niej budził.

– Zanadto się pan spoufala, panie Ransom.

Nie przestawał się uśmiechać.

– Och, ale taka jest cena, jeśli chce się słuchać irlandzkiego akcentu. Będzie pani musiała przystać na trochę słodkości.

– Słodkości? – spytała ostrożnie, ruszając przed siebie.

– Komplementów na temat pani wdzięku i urody.

– To się chyba nazywa bałamuceniem – odparła szorstko. – I proszę, żeby mi go pan oszczędził.

– Jest pani mądrą, intrygującą kobietą – ciągnął, jakby nie słyszał jej studzącej uwagi. – A do tego mam wielką słabość do zielonych oczu…

– Mam laskę – przypomniała mu Garrett, rozgniewana, że tak śmiało sobie z niej żartuje.

– Nie mogłaby pani mnie nią zranić.

– Być może nie – przyznała, zaciskając palce na uchwycie. Następnie wykonała błyskawiczny poziomy ruch, uderzając go nie na tyle mocno, by wyrządzić poważną szkodę, lecz wystarczająco, by udzielić surowej lekcji.

Tymczasem, ku rozczarowaniu i złości Garrett, to ona dostała nauczkę. Cios został zablokowany jej własną lekarską torbą, a Ransom odebrał jej laskę, wykręcając ją tak, że musiała puścić uchwyt. Torba upadła na ziemię, znajdujące się w środku narzędzia zadźwięczały głośno. Nim Garrett na dobre zorientowała się w sytuacji, stała przyciśnięta do piersi Ransoma, unieruchomiona laską przytkniętą do szyi.

Zniewalająco aksamitny głos odezwał się tuż przy jej uchu.

– Sygnalizujesz swoje zamiary, kochana. To niedobry zwyczaj.

– Proszę mnie puścić – wysyczała w bezsilnej złości.

Ransom nie zwolnił uścisku.

– Przekręć głowę.

– Co?

– Proszę przekręcić głowę na bok, żeby osłabić nacisk na tchawicę i móc chwycić laskę prawą ręką.

Garrett uświadomiła sobie, że Ransom instruuje ją, jak się wyswobodzić. Z ociąganiem usłuchała polecenia.

– Proszę chwycić od spodu, żeby chronić gardło – powiedział Ransom. Czekał, aż zastosuje się do jego rady. – O, właśnie tak. A teraz proszę pociągnąć za koniec laski i wbić mi lewy łokieć w żebra. Lekko, z łaski swojej. – Kiedy wykonała zalecony ruch, pochylił się do przodu jak zgięty bólem. – Dobrze. Teraz proszę chwycić laskę obiema rękami… szerzej… i mocno skręcić, równocześnie wymykając się pod moim ramieniem.

Garrett zastosowała się do wskazówek i… jak za sprawą cudu była wolna. Odwróciła się i spojrzała na Ransoma, oszołomiona i jednocześnie zafascynowana. Nie wiedziała, czy powinna mu dziękować, czy raczej zdzielić go odzyskaną laską po głowie.

Ransom z bezczelnym uśmiechem schylił się po torbę. Nie dość tego – miał czelność podsunąć jej ramię, jakby byli stateczną parą udającą się na spacer do Hyde Parku. Ignorując jego gest, ruszyła przed siebie.

– Przyduszenie od przodu to najczęstszy sposób atakowania kobiet – odezwał się spokojnie. – Drugi to przytrzymywanie od tyłu ramieniem naciskającym na szyję. Trzeci sposób to chwyt od tyłu i uniesienie. Ten mistrz fechtunku nie nauczył pani, jak się bronić bez laski?

– Nie – przyznała niechętnie Garrett. – Nie zajmuje się nauczaniem walki wręcz.

– Dlaczego Winterborne nie zapewnił pani powozu ze stangretem na te wyjścia? Nie należy do biednych i zwyk­le dba o swoich ludzi.

Garrett zmarszczyła brwi na wzmiankę o Winterbornie, właścicielu kliniki, założonej na potrzeby niemal tysiąca osób pracujących w jego domu towarowym. Rhys Winterborne zatrudnił ją, podczas gdy nikt inny nie chciał dać jej szansy – i już choćby za to zyskał jej dozgonną lojalność.

– Pan Winterborne zaproponował, że odda mi do dyspozycji powóz – przyznała. – Jednak nie chcę od niego więcej, niż już mi zapewnił, a poza tym przeszłam szkolenie w zakresie samoobrony.

– Wykazuje pani nadmierną pewność siebie, pani doktor. Umie pani tyle, by stanowić zagrożenie dla samej siebie. Istnieje kilka prostych sposobów, które mogą pomóc uciec przed napastnikiem. Mógłbym panią ich nauczyć w jedno popołudnie.

Wyszli zza rogu na główną ulicę. Grupki niechlujnie odzianych ludzi wystawały w progach i przy schodach domów, a chodnikiem ciągnęły sznury pieszych w najrozmaitszych strojach. Wzdłuż torów tramwajowych przejeżdżały konie, wozy i bryczki. Garrett stanęła przy krawężniku, żeby wypatrywać dorożki.

Czekając, zastanawiała się nad tym, co powiedział Ransom. Najwyraźniej wiedział znacznie więcej od jej nauczyciela fechtunku na temat walk ulicznych. Manewr z laską zrobił na niej duże wrażenie. Miała ochotę odesłać go do diabła, jednak musiała w duchu przyznać, że ją zaintrygował.

Mimo wcześniejszej niedorzecznej uwagi o „słodkościach” była pewna, że Ransom nie ma wobec niej żadnych romantycznych zamiarów, co zdecydowanie jej odpowiadało. Nigdy nie pragnęła związku, który mógłby jej przeszkadzać w karierze. Owszem, zdarzały jej się niewiele znaczące miłostki… pocałunek skradziony przez pewnego przystojnego studenta medycyny na Sorbonie… niewinny flirt podczas tańca… ale celowo unikała mężczyzn, którzy mogliby stanowić rzeczywistą pokusę. A jakakolwiek głębsza znajomość z tym zuchwalcem Ransomem musiała prowadzić do kłopotów.

Mimo to chciała poznać kilka sztuczek przydatnych w razie ulicznej potyczki.

– Jeśli się zgodzę, żeby pan mnie uczył – zaczęła – czy obieca pan, że przestanie mnie śledzić podczas moich wtorkowych wypraw?

– Jasne – odpowiedział szybko Ransom.

Zbyt szybko.

Garrett przyjrzała mu się sceptycznie.

– Jest pan prawdomównym człowiekiem, panie Ransom?

Zaśmiał się pod nosem.

– Przy mojej pracy? – Obejrzał się przez ramię, zobaczył nadjeżdżającą dorożkę i przywołał ją skinieniem dłoni. Następnie skupił spojrzenie na twarzy Garrett. – Przysięgam na grób mojej matki, że nie musi się pani mnie bać.

Dorożka z klekotem zatrzymała się tuż obok nich.

Garrett w jednej chwili podjęła decyzję.

– Świetnie. Zatem proszę się ze mną spotkać jutro o szesnastej w klubie szermierczym Baujarta.

W oczach Ransoma pojawił się błysk satysfakcji. Patrzył, jak Garrett wsiada do dwukołowego pojazdu. Z wprawą wynikającą z doświadczenia ominęła zwisające lejce i wspięła się na siedzenie pasażera.

Podając jej torbę, Ransom zawołał do woźnicy:

– Jedź tak, żeby zanadto damy nie wytrzęsło. – Nim Garrett zdążyła się sprzeciwić, stanął na podnóżku i podał woźnicy kilka monet.

– Sama mogę za siebie zapłacić – zaprotestowała.

Ransom wbił w nią spojrzenie i wcisnął jej coś do ręki.

– Prezent – mruknął i zeskoczył na ziemię. – Do jutra, pani doktor. – Dotknął palcami daszka czapki i pozostał w tej pozie, dopóki dorożka nie ruszyła.

Lekko oszołomiona, Garrett spojrzała na otrzymany podarek – srebrny gwizdek, jeszcze trochę ciepły od dotyku jego ciała.

Co za tupet, pomyślała… i mocno zacisnęła gwizdek w dłoni.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: