Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna Harta - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Grudzień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wojna Harta - ebook

Rok 1944. Niemiecki obóz jeniecki dla amerykańskich lotników. Monotonię życia w niewoli przerywa brutalne morderstwo. Dowody obciążają otoczonego powszechną niechęcią oficera. Wszyscy są przekonani o jego winie. Tylko Tommy Hart, młody nawigator bombowca, w cywilu student prawa na Harvardzie, ma wątpliwości.

Tommy jest w obozie od dwóch lat. I od dwóch lat nie opuszcza go poczucie winy. Jako jedyny przeżył z załogi zestrzelonego B-25. Wtedy nie mógł ocalić kolegów. Teraz może ocalić niewinnego człowieka. Jeśli tylko zdoła wygrać proces, jaki zarządza komendant obozu. Jeśli zdoła odsłonić ukryte motywy i zaciekłe nienawiści, odróżnić wroga od sojusznika i ujawnić szokującą prawdę...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5722-8
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog: Nocne niebo

Teraz był starym człowiekiem i lubił ryzykować.

W oddali naliczył trzy oddzielne słupy wody, niczym mosty pomiędzy gładką, błękitną powierzchnią wody na skraju nurtu zatokowego a szaroczarnym kłębowiskiem chmur zwiastujących burzę, która późnym popołudniem nieubłaganie nadciągała z zachodu. Wodne słupy tworzyły wąskie stożki wypełnione ciemnością, wirowały z taką samą siłą, jaka kryła się w ich lądowych kuzynach – tornadach. Nie miały jednak tej przerażającej gwałtowności, charakterystycznej dla burz na lądzie. Tworzyły się z narastającego upału, wiatru i wody, aż w końcu zmieniały w łuk łączący chmury i ocean. Staremu człowiekowi wydawały się majestatyczne, gdy ciężko poruszały się wśród fal. Widoczne z odległości wielu kilometrów, łatwo pozwalały uniknąć spotkania z nimi – i tak właśnie zrobiły wszystkie łodzie znajdujące się na skraju potężnej rzeki, płynącej na północ z głębi ciepłego Morza Karaibskiego. Starzec został na morzu sam – jego łódź podnosiła się i opadała zgodnie z ruchem fal, silnik milczał, a założone wcześniej dwie przynęty tkwiły bez ruchu na atramentowej powierzchni wody.

Przyglądał się trzem spiralom i oceniał, że słupy wodne znajdują się w odległości jakichś dziesięciu kilometrów, ale huragan szalejący wewnątrz każdego z nich z prędkością większą niż trzysta sześćdziesiąt kilometrów na godzinę może szybko pokonać ten dystans. Miał wrażenie, że słupy wody stopniowo nabierają szybkości, jakby stały się lżejsze i poruszały się bardziej zwinnie. Wydawały się tańczyć ze sobą, przesuwając się w jego kierunku niczym mężczyźni popisujący się na parkiecie, zabiegający o względy atrakcyjnej dziewczyny. Jeden zatrzymywał się i czekał, podczas gdy dwa pozostałe kręciły się w powolnym rytmie, po czym nagle przybliżał się, drugi zaś usuwał na bok. Przypominało to menueta tańczonego przez dworzan w renesansowym pałacu. Potrząsnął głową – nie, to nie tak. Znowu wpatrzył się w ciemne leje wody. Może to raczej kadryl tańczony w wiejskiej stodole przy wibrującym dźwięku skrzypiec? Pod tchnieniem kapryśnego podmuchu bryzy chorągiewka na jednym z wysięgników gwałtownie załopotała, a potem odleciała z wiatrem, jakby przestraszyła się nadciągającego wichru.

Stary człowiek głęboko wciągnął haust gorącego powietrza.

To mniej niż dziesięć kilometrów – pomyślał. Raczej pięć.

Wodne leje, jeżeli tylko zechcą, mogą pokonać ten dystans w parę minut. Nawet przy możliwościach dwustukonnego silnika zamocowanego na rufie, zdolnego przenieść rybaka po falach z prędkością trzydziestu pięciu węzłów, na ucieczkę było już za późno – stary o tym wiedział. Jak burza będzie chciała, to go dopadnie.

Ten taniec na wodzie miał pewną elegancję i styl. Odbywał się energicznie i entuzjastycznie. Wytężył słuch i przez chwilę wyobrażał sobie, że wiatr niesie muzykę. Słyszał głos rogów, dudnienie bębnów, ostre dźwięki szarpanych strun, szybki, zdecydowany refren gitary. Spojrzał w ciemniejące niebo, na płynące w jego kierunku burzowe chmury przecinające błękitny nieboskłon nad Florydą. Muzyka big bandu – pomyślał. Właśnie tak. Jimmy Dorsey i Glenn Miller. Muzyka jego młodości. Buchająca jazzowym podnieceniem i potęgą, zatracająca się w dźwięku trąbki.

Powietrze przeszyło uderzenie pioruna – stary widział, jak zygzak błyskawicy spływa do oceanu. Wiatr nasilał się, szeptał ostrzegawczo, szarpał chorągiewkami i linami umocowanymi do klamer. Starzec jeszcze raz popatrzył na wodne słupy; niecałe cztery kilometry – ocenił.

Zwiewaj, a będziesz żył. Zostaniesz – zginiesz.

Uśmiechnął się do siebie. Mój czas jeszcze nie nadszedł.

Szybkim ruchem przekręcił kluczyk w stacyjce na desce rozdzielczej i zapalił potężny silnik Johnsona. – Motor warknął, jakby niecierpliwie czekał na komendę, robiąc mu wyrzuty, że powierzył swoje życie kaprysom elektronicznego rozrusznika i spalinowego napędu. Mężczyzna położył łódź na boku i wykonał półkolisty skręt, aby pozostawić burzę za plecami. Gęste kropelki deszczu zostawiały ślady na znoszonej, niebieskiej koszuli dżinsowej – stary poczuł na ustach świeży smak deszczówki. Szybko przeszedł na rufę i wciągnął obie przynęty. Zatrzymał się na moment, przyglądał się wodnym lejom. Były już tylko o trzy i pół kilometra, wielkie i przerażające, patrzyły na niego z góry, jak gdyby zaskoczone lekkomyślnością ludzkiej drobiny. Zrodzone przez przyrodę giganty zatrzymały się porażone bezczelnością człowieka, niepewne, co robić, zaszokowane jego wyzwaniem. Ocean zmieniał barwę – głęboki błękit przechodził w intensywną, ciemną szarość, jakby starał się złączyć z nadchodzącym sztormem.

Żeglarz roześmiał się, słysząc następny grom, który niczym huk z armaty znacznie bliżej rozerwał powietrze.

– Nie złapiesz mnie – krzyknął pod wiatr. – Jeszcze nie tym razem.

Szeroko otworzył przepustnicę. Płaska łódź pomknęła przez coraz wyższe fale, silnik zawył szyderczym śmiechem, dziób uniósł się do góry, później opadł i pruł ocean w kierunku jasnego nieba i ostatnich promieni słońca zachodzącego po długim, letnim dniu.

Zgodnie ze swoim zwyczajem pozostawał na wodzie długo po zachodzie słońca. Sztorm błąkał się w oddali, być może sprawiając kłopoty wielkim kontenerowcom, regularnie przemierzającym szlak w górę i w dół Cieśniny Florydzkiej. Powietrze stało się bardziej przejrzyste, na wolnym od chmur ciemnym niebie rozbłysły pierwsze gwiazdy. Nadal było gorąco, nawet na morzu; powietrze trzymało starego w oślizłym, wilgotnym uścisku. Już nie łowił ryb – zrezygnował wiele godzin temu. Usiadł na przenośnej lodówce na rufie z opróżnioną do połowy butelką zimnego piwa w ręce. Uświadomił sobie, że jego ostatni dzień nadejdzie wtedy, gdy silnik przestanie pracować albo on nie dość szybko przekręci kluczyk zapłonu, a podobna do dzisiejszej burza udzieli mu ostatniej lekcji. Na tę myśl poczuł wewnętrzny dreszcz. Uznał, że życie miał luksusowe, pełne sukcesów i szczęśliwych wydarzeń, a wszystko to zawdzięczał najbardziej zaskakującym przypadkom.

Życie jest łatwe, kiedy człowiek powinien umrzeć – pomyślał.

Ale przecież jeszcze żyje.

Odwrócił się, popatrzył na północ. Widział poświatę nad leżącym dziewięćdziesiąt kilometrów dalej Miami. Otaczała go wilgotna ciemność. Atmosfera Florydy przesycona była jakąś rozwiązłością, wywołaną, jak podejrzewał, wszechobecnym upałem i wilgotnością. Czasem, kiedy spoglądał w niebo, zaczynał tęsknić za przejrzystymi nocami w rodzinnym stanie Vermont. Tamtejsza ciemność zawsze wydawała mu się napięta, rozciągnięta na niebie do granic wytrzymałości.

Przebywał na wodzie po to, żeby spojrzeć na nieboskłon nad głową, niezakłócony światłem i miejskim zgiełkiem. Potężna Gwiazda Północna, konstelacje znane mu równie dobrze jak oddech śpiącej obok żony. Szukał je wzrokiem, ciesząc się ich stałością.

Orion i Kasjopeja, Baran i łowczyni Diana, bohaterski Herkules i skrzydlaty koń Pegaz. Najłatwiejsze ze wszystkich dwie Niedźwiedzice, Wielka i Mała, które po raz pierwszy rozpoznał jako dziecko, ponad siedemdziesiąt lat temu.

Wciągnął w płuca parne powietrze. Odezwał się głośno, z głębokim, południowym akcentem. Nie mówił tak na co dzień. Ten sposób mówienia charakteryzował kogoś, kogo znał dawno temu; krótko, lecz dobrze.

– Znajdź nam drogę do domu, Tommy, zgoda? – zapytał.

Te słowa brzmiały melodyjnie, niemalże śpiewnie. Upłynęło z górą pięćdziesiąt lat, a on ciągle miał w uszach beztroskie, wesołe tony, które kiedyś słyszał przez interkom bombowca. Głos potrafił przebić się nawet przez ogłuszający huk silników i wybuchy pocisków niemieckich dział przeciwlotniczych.

Odpowiedział, tak jak robił to dziesiątki razy:

– Nie martw się. Potrafię znaleźć bazę z zamkniętymi oczami.

Potrząsnął głową. Ostatnim razem nie udało się. Wtedy wszystkie jego umiejętności, odczytywanie sygnałów radiowych, obliczenia i oznaczanie gwiazd za pomocą oktantu, nie zdały się na nic. Znowu usłyszał ten głos: „Znajdź nam drogę do domu, Tommy, zgoda?”

Przepraszam – odpowiedział duchom. Zamiast drogi do domu znalazłem śmierć.

Pociągnął łyk piwa i przyłożył chłodne szkło butelki do czoła. Wolną ręką sięgnął do kieszeni koszuli, gdzie schował stronę „New York Timesa” z tego dnia. Palce znieruchomiały na papierze. Nie musiał czytać tego jeszcze raz. Zapamiętał tytuł: „W wieku siedemdziesięciu siedmiu lat zmarł sławny pedagog. Wywierał wpływ na demokratycznych prezydentów”.

Teraz ja będę ostatnim, który wie, co naprawdę się wydarzyło – pomyślał.

Odetchnął głęboko. Przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył z najstarszym wnukiem, kiedy ten miał zaledwie jedenaście lat i przyszedł do niego z fotografią w ręce, jednym z kilku zdjęć, jakie stary człowiek zachował z czasów młodości. Był wtedy niewiele starszy od wnuczka. Siedział obok żelaznego pieca, pogrążony w lekturze. Na przeciągniętym pod sufitem sznurku wisiały szorstkie, wełniane ubrania. Na stole stała niezapalona świeca. Chudy, prawie jak suchotnik, miał krótko przystrzyżone włosy. Na zdjęciu widać było jego rozjaśnioną lekkim uśmiechem twarz, jakby czytał coś zabawnego. Wnuczek zapytał:

– Kiedy to zostało zrobione, dziadku?

– Podczas wojny. Jak byłem żołnierzem.

– Co robiłeś?

– Byłem nawigatorem na bombowcu. Przynajmniej przez jakiś czas. Potem byłem tylko jeńcem, czekającym na koniec wojny.

– Byłeś żołnierzem; zabiłeś kogoś, dziadku?

– Pomagałem zrzucać bomby. A one zapewne zabijały ludzi.

– Ale nie jesteś pewny?

– To prawda. Nie jestem.

Rzecz jasna, kłamał.

Czy zabiłeś kogoś, dziadku? – pomyślał.

Potem przyszła uczciwa odpowiedź: Tak. Zabiłem człowieka. I to nie za pomocą bomby zrzuconej z powietrza. Ale to długa historia.

Pomacał schowany w kieszeni nekrolog i poklepał materiał koszuli.

Teraz mogę powiedzieć – pomyślał.

Jeszcze raz spojrzał w niebo i westchnął głęboko. Potem zajął się wypatrywaniem wąskiej zatoczki prowadzącej do Whale Harbor. Znał na pamięć wszystkie boje nawigacyjne, wszystkie światła, jakimi upstrzony był brzeg Florydy. Znał miejscowe prądy i codzienne przypływy, czuł, jak łódź ślizga się po wodzie, wiedział, kiedy nawet odrobinę zbacza z kursu. Sterując w ciemności posuwał się wolno, ale nieprzerwanie, ze spokojną pewnością człowieka, który późną nocą krąży po własnym domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: