Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Working It - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Wrzesień 2016
Ebook
31,50 zł
Audiobook
108,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Working It - ebook

Emmy marzy o modowej karierze w Nowym Jorku. Zostaje asystentką w jednej z agencji modelingowej, a praca pod rządami Fiony staje się koszmarem. Tylko Ben, niesamowicie przystojny model trzyma ją w tym miejscu. Gdy ich romans nabiera tempa, przeszłość mężczyzny wychodzi na jaw. Ich świat zmienia się całkowicie...

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-915-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autorki

Nie za­mie­rza­łam pi­sać tej książ­ki z po­dwój­ną nar­ra­cją. Naj­pierw na­pi­sa­łam ją z per­spek­ty­wy Emmy, ale Ben nie chciał się za­mknąć. Wciąż sły­sza­łam w gło­wie jego głos, więc w koń­cu ustą­pi­łam, da­jąc mu pięć mi­nut i do­da­jąc kil­ka opi­sów z jego per­spek­ty­wy. Nie to pla­no­wa­łam. Może było to nie­co nie­kon­wen­cjo­nal­ne, ale gdy Ben coś każe, sta­ram się być grzecz­ną dziew­czyn­ką i słu­chać. Po­tra­fi być bar­dzo prze­ko­nu­ją­cy. Sami zo­ba­czy­cie.Prolog

Dziś

Mi­nął mie­siąc, od­kąd wi­dzia­łam go po raz ostat­ni, ale moje cia­ło wciąż wy­czu­wa­ło, że jest bli­sko. Skó­ra na kar­ku mro­wi­ła, a ręce same za­ci­ska­ły się wo­kół pasa, jak­by pró­bo­wa­ło nie roz­paść się na drob­ne ka­wał­ki.

Spoj­rza­łam przez ra­mię i zo­ba­czy­łam wy­cho­dzą­ce­go przez szkla­ne drzwi Bena Sha­wa z ba­ga­żem w dło­ni. Był taki przy­stoj­ny. Moje ser­ce ści­snę­ło się bo­le­śnie.

Daw­no wy­par­te wspo­mnie­nia na­gle po­wró­ci­ły. Jego wiel­kie dło­nie do­ty­ka­ją­ce mo­ich bio­der, peł­ne war­gi mu­ska­ją­ce moją szy­ję… Te wszyst­kie dzi­kie wy­zna­nia, któ­re szep­tał mi do ucha. To, jak jego pięk­ne usta ukła­da­ły się w pół­u­śmie­szek, gdy sta­ra­łam się mu od­mó­wić. Moje ser­ce, choć zła­ma­ne, biło tyl­ko dla nie­go. Moje dło­nie pra­gnę­ły go do­ty­kać, moje cia­ło żą­da­ło jego bli­sko­ści. A ja nic nie mo­głam z tym zro­bić.

W ze­szłym mie­sią­cu rzu­ci­łam pra­cę i wy­je­cha­łam z No­we­go Jor­ku, by wró­cić do ro­dzin­ne­go domu w Ten­nes­see, gdzie mo­głam czuć się bez­piecz­nie. A te­raz sta­łam na kra­węż­ni­ku przed La­Gu­ar­dią, jed­nym z naj­ru­chliw­szych lot­nisk świa­ta, by spo­tkać się z Be­nem, fa­ce­tem, przez któ­re­go ode­szłam.

Jesz­cze mnie nie za­uwa­żył. Od­ry­wa­jąc od nie­go wzrok, sku­pi­łam się na tym, jak stąd zwiać. Od­wró­ci­łam się i za­czę­łam pstry­kać pal­ca­mi, chcąc przy­wo­łać tak­sów­ka­rza, ale ten prze­je­chał obok, jak­bym w ogó­le nie ist­nia­ła. A to za­sko­cze­nie… Pie­prze­ni no­wo­jor­scy tak­sów­ka­rze. Kie­dy znów się od­wró­ci­łam, oczy Bena ska­no­wa­ły sto­ją­ce w rzę­dzie sa­mo­cho­dy. Sta­łam le­d­wie kil­ka me­trów od nie­go, ale mnie nie wi­dział. Po­czu­łam za­rów­no ulgę, jak i wiel­ki żal.

– Emmy…

Tembr jego gło­su spra­wił, że ko­la­na się pode mną ugię­ły. Za­mknę­łam oczy. Jak śmiał się do mnie w ogó­le od­zy­wać? Ja­kiś czas temu stra­cił do tego pra­wo. W pie­kle po­win­no być spe­cjal­ne miej­sce dla by­łych chłop­ków, któ­rzy za­płod­ni­li ja­kąś obcą ko­bie­tę. Pod­nio­słam rękę i spró­bo­wa­łam za­trzy­mać ko­lej­ną tak­sów­kę. Nic z tego.

– Emmy, po­cze­kaj…

Zmniej­szył dzie­lą­cy nas dy­stans i wy­cią­gnął dłoń w moją stro­nę.

Nie do­ty­kaj mnie. Od­su­nę­łam się od nie­go gwał­tow­nie. Nie mo­głam znieść do­ty­ku jego cie­płych pal­ców na mo­jej skó­rze. Wy­wo­ła­ło­by to tyl­ko wspo­mnie­nia, któ­re sta­ra­łam się trzy­mać w ry­zach. Ob­ser­wo­wa­łam prze­jeż­dża­ją­ce sa­mo­cho­dy. Nie by­łam w sta­nie spoj­rzeć mu w twarz.

– Co tam u dziec­ka?

Nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Ką­tem oka wi­dzia­łam, że prze­ły­ka śli­nę i wpy­cha ręce do kie­sze­ni.

– Po­win­ni­śmy po­roz­ma­wiać.

– Nie mam ci nic do po­wie­dze­nia.

– Ale ja mam. Jest kil­ka rze­czy, o któ­rych po­win­naś wie­dzieć.

Niby o czym po­win­nam wie­dzieć?

Ob­ró­ci­łam się, żeby się z nim skon­fron­to­wać, sma­ga­jąc go wło­sa­mi po twa­rzy. Miał pod­krą­żo­ne oczy. Wy­glą­dał kosz­mar­nie. Wi­dać było, że bez­sen­ność znów ude­rzy­ła w nie­go z peł­ną mocą. Kie­dyś mi po­wie­dział, że tyl­ko wte­dy, gdy śpię obok, jest w sta­nie ją kon­tro­lo­wać. Za­mknę­łam oczy na krót­ką chwi­lę, ale wspo­mnie­nia po­wró­ci­ły. My­śli o jego roz­grza­nym cie­le, o tym, jak mam­ro­tał przez sen i do­ty­kał usta­mi tego de­li­kat­ne­go miej­sca na mo­jej szyi, znów się po­ja­wi­ły.

Mój żo­łą­dek aż pod­sko­czył. Trzy­maj się, Emmy… Wzię­łam głę­bo­ki wdech, chcąc się ja­koś obro­nić przed łza­mi, któ­re na­pły­wa­ły do mo­ich oczu.

Ten wy­so­ki, pięk­ny męż­czy­zna miał wła­dzę nad wszyst­ki­mi mo­imi zmy­sła­mi. Wy­glą­dał tak wspa­nia­le, że mu­sia­łam wal­czyć z si­ła­mi przy­cią­ga­nia, żeby nie rzu­cić się w jego ra­mio­na. Mimo że mi­nę­ło tro­chę cza­su, moje cia­ło nie za­po­mnia­ło.

Nie mo­głam uwie­rzyć, że kie­dyś my­śla­łam, iż mógł być mój. Pa­trząc w jego orze­cho­we oczy, któ­re oka­la­ły ciem­ne rzę­sy, po­czu­łam ty­siąc róż­nych emo­cji. To, jak na mnie pa­trzył, jego mę­ski za­pach… Na­gle osza­la­łam, za­wład­nę­ła mną tę­sk­no­ta tak wiel­ka, że po­chło­nę­ła mnie całą. Już za­wsze mia­ło tak być. Ko­cha­łam go. Ko­cha­łam każ­dą cząst­ką sie­bie. Nie było moż­li­wo­ści, żeby się po­go­dzić z jego utra­tą. Pa­trze­nie na nie­go wy­ma­ga­ło zbyt wie­le wy­sił­ku. To tak, jak­by pa­trzeć na słoń­ce. Za­mru­ga­łam, zer­ka­jąc na brud­ny chod­nik. Po­trze­bo­wa­łam chwi­li, by ze­brać my­śli.

– Jest mój kie­row­ca. – Wska­zał sto­ją­cy przy kra­węż­ni­ku czar­ny se­dan. – Po­zwól mi za­brać cię do domu i wszyst­ko wy­ja­śnić.

Pod­niósł moją wa­liz­kę, po czym spoj­rzał na mnie tymi swo­imi pięk­ny­mi ocza­mi.

Czu­łam, że mój opór top­nie­je i zni­ka. Wła­śnie dla­te­go ode­szłam, dla­te­go nie od­bie­ra­łam jego te­le­fo­nów. Miał za­miar mi po­wie­dzieć, że jej nie ko­cha i że to wszyst­ko było tra­gicz­ną po­mył­ką. Boże, po­móż mo­je­mu zła­ma­ne­mu ser­cu, ale na­pa­wa­łam się tym! Zna­łam sie­bie i wie­dzia­łam, że nie mogę żyć w jej cie­niu, wie­dząc, że mają wspól­ną prze­szłość, ale by­łam grzecz­ną dziew­czyn­ką z Po­łu­dnia, więc po­dą­ży­łam za Be­nem do sa­mo­cho­du.Emmy

Czte­ry mie­sią­ce wcze­śniej

Prze­kli­na­jąc za­war­tość swo­jej gar­de­ro­by, wy­cią­gnę­łam gra­na­to­wą ołów­ko­wą spód­ni­cę i kre­mo­wą je­dwab­ną bluz­kę. Mimo że no­si­łam już ten ze­staw na po­cząt­ku ty­go­dnia, moje pole do po­pi­su było dość ogra­ni­czo­ne. Mia­łam plan, że jak tyl­ko do­sta­nę pen­sję, wszyst­ko od razu wy­dam na ciu­chy, jeś­li oczy­wi­ście utrzy­mam się w tej pra­cy. Sama nie wie­dzia­łam, któ­ra z wer­sji jest bar­dziej praw­do­po­dob­na – to, że mnie wy­le­ją, czy to, że sama odej­dę. Przez ostat­nie dwa ty­go­dnie pra­co­wa­łam dla agen­cji mo­de­lek i mo­de­li Sta­tus Mo­del Ma­na­ge­ment w No­wym Jor­ku. By­łam pro­stą dziew­czy­ną ze wsi i prze­czu­wa­łam, że to się skoń­czy ja­kąś po­raż­ką, ale przy­naj­mniej do­brze pła­ci­li.

Wło­ży­łam bluz­kę w spód­ni­cę i spoj­rza­łam na swój pro­fil w lu­strze. Fuj. Jak ba­nia. Prze­cze­sa­łam gór­ną szu­fla­dę w po­szu­ki­wa­niu maj­tek uci­sko­wych i szyb­ko za­ło­ży­łam je pod spód­ni­cę, prze­kli­na­jąc gło­śno w trak­cie ca­łej tej ope­ra­cji. Boże, te ga­cie były okrop­ne. Roz­pu­ści­łam wło­sy i lek­ko na­ta­pi­ro­wa­łam koń­ców­ki. Po­win­nam za te wło­sy po­dzię­ko­wać ma­mie. Szyb­ko wkle­pa­łam pod­kład na cie­nie pod ocza­mi i po­ma­lo­wa­łam usta błysz­czy­kiem. No, o wie­le le­piej. Po raz ostat­ni spoj­rza­łam na sie­bie w lu­strze. Nie­źle. Da­le­ko mi było do su­per­mo­del­ki, ale wy­glą­da­łam po­rząd­nie. Spoj­rza­łam na ze­gar. Cho­le­ra, by­łam spóź­nio­na.

Na sto­py wsu­nę­łam je­dy­ną parę szpi­lek, jaką po­sia­da­łam – cie­li­ste pum­py, któ­re we­dług mnie pa­so­wa­ły do wszyst­kie­go – i ru­szy­łam chwiej­nym kro­kiem w stro­nę drzwi. Zwa­żyw­szy na to, że mia­łam na so­bie ob­ci­słą spód­ni­cę do ko­lan i te cho­ler­ne majt­ki ha­mu­ją­ce prze­pływ krwi, cho­dze­nie było du­żym wy­zwa­niem. Szyb­ko zła­pa­łam muf­fi­ny, któ­re upie­kłam wczo­raj dla sze­fo­wej i ko­le­gów, a po­tem wy­szłam z miesz­ka­nia.

Czerw­co­wy wia­te­rek tań­czył wo­kół mo­ich kos­tek, kie­dy szłam tęt­nią­cą ży­ciem uli­cą. Mi­ja­łam mnó­stwo żół­tych tak­só­wek. Za­pach spa­lin, cie­płe­go chle­ba i mo­czu wy­peł­niał po­wie­trze, wal­cząc o uwa­gę prze­chod­niów. Sprze­daw­ca hot do­gów uśmiech­nął się do mnie, gdy prze­cho­dzi­łam obok. Nie­mal zo­sta­łam roz­je­cha­na przez ro­we­rzy­stę w cza­sie po­ko­ny­wa­nia jezd­ni. W od­da­li wi­dzia­łam bu­dy­nek Me­tLi­fe. Na­gle do­pa­dła mnie ogrom­na tę­sk­no­ta za do­mem. To miej­sce ni­jak się mia­ło do Ten­nes­see.

Mimo że miesz­ka­łam tu już kil­ka ty­go­dni, by­łam pew­na, że do no­wo­jor­skich kor­ków nie je­stem w sta­nie się przy­zwy­cza­ić. Cza­sem się za­sta­na­wia­łam, czy aby nie wzię­łam na sie­bie zbyt wie­le, ale to mi nie prze­szka­dza­ło w sta­wia­niu ko­lej­nych kro­ków.

Kie­dy do­tar­łam do pra­cy, by­łam już spóź­nio­na, więc po­gna­łam na tych swo­ich ob­ca­sach przez mięk­ki dy­wan w holu i skie­ro­wa­łam się w stro­nę biu­ra asy­sten­ta, tuż obok po­ko­ju sze­fo­stwa. Kil­ka osób pod­nio­sło gło­wy, gdy prze­cho­dzi­łam, za­sta­na­wia­jąc się w du­chu, czy w wie­ku dwu­dzie­stu dwóch lat może mi wy­siąść ser­ce.

Po­czu­łam cięż­kie, eg­zo­tycz­ne per­fu­my prze­pla­ta­ją­ce się z za­pa­chem skó­ry i aż mu­sia­łam się po­wstrzy­mać od kich­nię­cia. Sama sie­dzi­ba agen­cji, zbu­do­wa­na z ma­to­we­go szkła, była bar­dzo no­wo­cze­sna, a dwu­dzie­ste pię­tro ofe­ro­wa­ło pięk­ny wi­dok na Cen­tral Park. Uwiel­bia­łam pa­trzeć na zie­lo­ne ko­ro­ny drzew. Nie są­dzi­łam, że kie­dy­kol­wiek za­tę­sk­nię za tym wi­do­kiem, ale w No­wym Jor­ku to cał­kiem moż­li­we.

Moje biur­ko było usia­ne przy­naj­mniej dwu­na­sto­ma sa­mo­przy­lep­ny­mi kar­tecz­ka­mi, a każ­da z nich za­wie­ra­ła pra­wie nie­moż­li­we do od­czy­ta­nia wia­do­mo­ści za­pi­sa­ne nie­dba­łym pi­smem Fio­ny. Cho­le­ra. Czy­li sie­dzi w pra­cy od rana. Kom­plet­nie nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go woli się ko­mu­ni­ko­wać ze mną za po­śred­nic­twem kar­te­czek. Ni­g­dy jesz­cze nie na­pi­sa­ła do mnie e-ma­ila – albo coś krzy­czy ze swo­je­go po­ko­ju, albo coś ba­zgrze, a ja mu­szę zga­dy­wać, co na­pi­sa­ła. Ode­rwa­łam pierw­szą z kar­te­czek, któ­ra była w mia­rę czy­tel­na. „Spro­wa­dzić Bena”.

Opa­dłam na krze­sło i za­czę­łam ukła­dać te wszyst­kie wia­do­mo­ści. Jed­ną kar­tecz­kę, któ­ra ewi­dent­nie była za­pi­sa­na hie­ro­gli­fa­mi, wło­ży­łam do pla­sti­ko­wej ko­szul­ki i za­ję­łam się resz­tą. Naj­pierw sta­ra­łam się od­gad­nąć, o któ­re­go Bena jej cho­dzi. Spraw­dzi­łam bazę i zo­ba­czy­łam, że w agen­cji jest trzech. Dwóch z nich nie pra­co­wa­ło przez kil­ka ostat­nich mie­się­cy, więc uzna­łam, że cho­dzi jej o Bena Sha­wa, jed­ne­go z naj­po­pu­lar­niej­szych mo­de­li. Wzię­łam głę­bo­ki od­dech i wy­krę­ci­łam jego nu­mer.

– Tak? – od­po­wie­dział ni­ski głos.

– Hmm, hej. Tu Emmy Clar­ke ze Sta­tus. Fio­na chcia­ła­by się z tobą dzi­siaj zo­ba­czyć.

– Okej. – Chy­ba był tro­chę po­iry­to­wa­ny. – O któ­rej?

Otwo­rzy­łam jej ka­len­darz, kar­cąc się w my­ślach, że nie przy­go­to­wa­łam so­bie tej in­for­ma­cji wcze­śniej. Na szczę­ście mój kom­pu­ter chciał dziś współ­pra­co­wać i szyb­ko za­ła­do­wał dane. Fio­na była wol­na przed po­łu­dniem.

– Mo­żesz przyjść o któ­rej­kol­wiek chcesz przed po­łu­dniem.

– Ja­sne – od­parł. – Będę póź­nym ran­kiem.

I roz­łą­czył się bez po­że­gna­nia.

Wes­tchnę­łam i odło­ży­łam te­le­fon. Czy­li za­da­nie nu­mer je­den wy­ko­na­ne. Nie było aż tak źle. Te­raz mu­sia­łam się za­jąć e-ma­ila­mi. Lu­bi­łam mieć do­stęp do we­wnętrz­nych me­cha­ni­zmów, ja­ki­mi rzą­dzi się agen­cja, a Sta­tus Mo­del Ma­na­ge­ment była jed­ną z naj­po­tęż­niej­szych w No­wym Jor­ku, czę­sto wy­gry­wa­ją­cą kon­trak­ty opie­wa­ją­ce na sied­mio­cy­fro­we kwo­ty. Moja sze­fo­wa, Fio­na, re­pre­zen­to­wa­ła wy­łącz­nie mo­de­li. Nie do­ga­dy­wa­ła się z ko­bie­ta­mi. Kie­dyś na­wet po­wie­dzia­ła, że nie zno­si es­tro­ge­nu.

Moim za­da­niem, jako jej asy­stent­ki, było ogar­nia­nie bazy mo­de­li i prze­ka­zy­wa­nie jej in­for­ma­cji do­ty­czą­cych zle­ceń spe­cjal­nych. Gdy przy­cho­dzi­ły proś­by o kon­kret­ny ko­lor wło­sów, oczy, wzrost i wagę, mu­sia­łam przej­rzeć bazę i zna­leźć ide­al­ne­go fa­ce­ta, po czym wy­słać zdję­cia do ak­cep­ta­cji Fio­nie. Ta pra­ca mia­ła swo­je plu­sy. Głów­nym była oczy­wi­ście moż­li­wość ga­pie­nia się przez cały dzień na sek­sow­nych męż­czyzn. I jesz­cze mi za to pła­ci­li.

Mu­sia­łam znać naj­drob­niej­sze szcze­gó­ły do­ty­czą­ce każ­de­go mo­de­la, by móc okre­ślić, któ­ry z nich się na­da­je do kon­kret­nej pra­cy – do se­sji w ma­ga­zy­nie, na wy­bieg, do se­sji fit­ness czy li­fe­sty­le – za­nim od­dam port­fo­lio Fio­nie. Mia­łam do­stęp do naj­in­tym­niej­szych in­for­ma­cji do­ty­czą­cych kil­ku­set mło­dych męż­czyzn, z któ­ry­mi pra­co­wa­li­śmy. Mu­sia­łam znać wiel­kość sto­py każ­de­go z nich, ich dzi­wac­twa, a na­wet ta­kie fak­ty, jak ten, że Nico nie może pra­co­wać z Se­ba­stia­nem, po­nie­waż kie­dyś się spo­ty­ka­li i nie skoń­czy­ło się to zbyt do­brze. Albo ten, że Leo nie może prze­by­wać w po­bli­żu tiu­lu i piór, bo ma fo­bię.

Moim za­da­niem było do­pil­no­wać, żeby wszyst­ko na pla­nie szło gład­ko. Wie­le razy fo­to­gra­fo­wie oka­zy­wa­li się gor­si niż mo­de­le – wy­ma­ga­ją­cy, na­dę­ci, z ten­den­cją do po­ni­ża­nia mo­de­li, gdy coś nie szło po ich my­śli. Już zdą­ży­łam się na­uczyć, że część mo­jej pra­cy to me­dia­cje – mu­sia­łam uspo­ko­ić sy­tu­ację, spro­stać wy­ma­ga­niom fo­to­gra­fa i do­ga­dać się z mo­de­lem.

Oczy­wi­ście, moim naj­więk­szym wy­zwa­niem było ra­dze­nie so­bie z Fio­ną Sto­ne, su­ko­wa­tą Bry­tyj­ką, dy­rek­tor­ką agen­cji. Ona to do­pie­ro była rzad­kim ga­tun­kiem. Gdzieś po­mię­dzy trzy­dziest­ką a czter­dziest­ką, nie­sa­mo­wi­cie pięk­na, ide­al­nie pa­so­wa­ła do tych wszyst­kich ślicz­nych lu­dzi, któ­rzy pra­co­wa­li dla niej. By­stra, je­śli cho­dzi o pro­wa­dze­nie biz­ne­su, w kon­tak­tach mię­dzy­ludz­kich ra­dzi­ła so­bie dość sła­bo. Była cwa­na, prze­bie­gła i przede wszyst­kim bez­li­to­sna. Twar­do ne­go­cjo­wa­ła w imie­niu mo­de­li, czę­sto za­pew­nia­jąc im dzię­ki temu więk­sze za­rob­ki i lep­sze kon­trak­ty, ale rzą­dzi­ła że­la­zną (za­dba­ną) ręką. A ja mia­łam przy­jem­ność uże­rać się z nią na co dzień. Szczę­ścia­ra…

Moje nie­wiel­kie biur­ko sta­ło za­raz po pra­wej stro­nie drzwi do jej biu­ra, tak że mo­gła spoj­rzeć z wy­so­ko­ści swo­je­go nie­ska­zi­tel­ne­go czer­wo­ne­go fo­te­la i zo­ba­czyć, czym się aku­rat zaj­mu­ję. Tak więc za­ku­py on­li­ne, prze­glą­da­nie Fa­ce­bo­oka i pry­wat­nych wia­do­mo­ści od­pa­da­ły.

Po­gra­tu­lo­wa­łam so­bie, że nie by­łam re­cep­cjo­nist­ką czy asy­stent­ką pro­du­cen­ta. One wy­glą­da­ły na jesz­cze bar­dziej nie­szczę­śli­we. Ja przy­naj­mniej wy­lą­do­wa­łam na sta­no­wi­sku asy­stent­ki pani dy­rek­tor! Wy­wra­ca­jąc ocza­mi, przy­po­mnia­łam so­bie, jak po­twor­nie nie­pew­na by­łam pod­czas swo­je­go pierw­sze­go dnia pra­cy po­śród tych wszyst­kich sty­lo­wych ko­biet. Wte­dy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że pra­ca z Fio­ną bę­dzie cał­kiem no­wym ro­dza­jem tor­tur. Skry­ty­ko­wa­ła wszyst­ko: od mo­ich brą­zo­wych wło­sów po­przez brak sty­lu aż do po­łu­dnio­we­go ak­cen­tu.

W pierw­szy piąt­ko­wy wie­czór po­szłam na hap­py hour z Gun­na­rem i in­ny­mi asy­sten­ta­mi. Za­pew­niał mnie wte­dy, że Fio­na ma taki styl by­cia i wca­le mnie nie nie­na­wi­dzi. Naj­wy­raź­niej już wy­trzy­ma­łam dłu­żej niż trzy po­przed­nie asy­stent­ki ra­zem wzię­te. Gun­nar oka­zjo­nal­nie pra­co­wał z Fio­ną, więc wie­dział, o czym mówi. Po jego prze­mo­wie uda­ło mi się prze­ko­nać samą sie­bie, że mogę wszyst­ko. Że osią­gnę suk­ces tam, gdzie inni po­le­gli. Nie było mowy, że­bym się pod­da­ła i ucie­kła z pod­wi­nię­tym ogo­nem. To była moja pierw­sza praw­dzi­wa pra­ca, i to w No­wym Jor­ku. Uda mi się! A wie­dząc, że w pla­nach były wy­jaz­dy do Pa­ry­ża i Me­dio­la­nu, jesz­cze moc­niej chcia­łam, żeby mi się uda­ło. W moim domu nikt nie miał ta­kich moż­li­wo­ści. By­ła­bym głu­pia, gdy­bym zre­zy­gno­wa­ła tyl­ko dla­te­go, że nie lu­bię swo­jej sze­fo­wej.

Moje roz­my­śla­nia na­gle prze­rwał bry­tyj­ski ak­cent Fio­ny.

– Prze­stań się śli­nić i przy­pro­wadź tu swój ty­łek.

Cho­le­ra! Na ekra­nie mo­je­go kom­pu­te­ra wid­nia­ło aku­rat zdję­cie pół­na­gie­go mo­de­la. Ups… Pod­nio­słam się z krze­sła i po­pro­wa­dzi­łam swój ustro­jo­ny w ob­ci­słą spód­ni­cę ty­łek do biu­ra sze­fo­wej. Była nie­na­gan­nie ubra­na, jak za­wsze. Mia­ła na so­bie lnia­ną su­kien­kę od Ver­sa­ce, ja­skra­wo­fio­le­to­wy szal i szpil­ki od Pra­dy, naj­wyż­sze, ja­kie w ży­ciu wi­dzia­łam. Przy nich Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding wy­pa­dał na­praw­dę bla­do. Jej wło­sy były spię­te w luź­ny kok, a pięk­ną twarz oka­la­ły po­je­dyn­cze ciem­ne ko­smy­ki.

– Tak, pani Sto­ne?

– Wiesz, któ­ra jest go­dzi­na?

Jej dro­go odzia­na sto­pa ude­rza­ła ryt­micz­nie o pod­ło­gę, pod­czas gdy jej wzrok na­wet nie pod­niósł się zza ekra­nu kom­pu­te­ra. Stuk, stuk, stuk.

O cho­le­ra. Czy to było pod­chwy­tli­we py­ta­nie?

– Hmm, dzie­sią­ta…

Opar­ła się na fo­te­lu, przy­glą­da­jąc mi się ba­daw­czo.

– I?

I? I co? Spoj­rza­ła na mnie kar­cą­co, przez co ser­ce za­czę­ło mi wa­lić jak osza­la­łe. Ob­lał mnie zim­ny pot. Po dzie­się­ciu se­kun­dach mar­twej ci­szy, pod­czas któ­rej z obrzy­dze­niem omia­ta­ła mnie wzro­kiem, spra­wia­jąc, że chcia­łam się scho­wać za do­nicz­ką, w koń­cu się ode­zwa­ła:

– Pora na moją her­ba­tę.

Ra­cja. Jej her­ba­ta. Ja­kież to bry­tyj­skie… Po­drep­ta­łam w stro­nę nie­wiel­kiej kuch­ni tak szyb­ko, jak szyb­ko po­zwa­la­ły mi na to spód­ni­ca, majt­ki i szpil­ki, by pod­grzać wodę. Do fi­li­żan­ki wrzu­ci­łam to­reb­kę En­glish Bre­ak­fast i wy­szłam stam­tąd aku­rat wte­dy, gdy ktoś wcho­dził do biu­ra. Wspa­nia­le… By­łam pew­na, że obe­rwę za wpusz­cza­nie nie­pro­szo­nych go­ści.

– Ben, ko­cha­ny, wejdź.

Fio­na wska­za­ła skó­rza­ną sofę sto­ją­cą przed jej biur­kiem.

Czy­li to był Ben Shaw. Zo­ba­cze­nie go na ekra­nie kom­pu­te­ra to jed­no, a spoj­rze­nie na to sma­ko­wi­te cia­cho na żywo to zu­peł­nie coś in­ne­go. Aż za­czę­łam się śli­nić… Był wy­so­ki, pe­łen gra­cji, miał ciem­ne wło­sy, sze­ro­kie ra­mio­na, wy­raź­nie za­ry­so­wa­ną szczę­kę i peł­ne usta, któ­re były stwo­rzo­ne do ca­ło­wa­nia.

Za­sta­na­wia­łam się przez chwi­lę, czy zo­sta­nę ob­sztor­co­wa­na za to, że wpu­ści­łam ko­goś do jej biu­ra bez za­po­wie­dzi, ale Fio­na była cała w skow­ron­kach.

Ben­ja­min Ri­ley Shaw, zło­ty chło­pak agen­cji. Nasz naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­ny mo­del, naj­le­piej za­ra­bia­ją­cy, z naj­wyż­szą pro­wi­zją. Wi­dząc go po raz pierw­szy na żywo, prze­sta­łam się za­sta­na­wiać, dla­cze­go tak jest. Miał nie­zwy­kłą aurę – aż pro­mie­nio­wał. Moje oczy nie­świa­do­mie zwra­ca­ły się w jego kie­run­ku. Był naj­bar­dziej znie­wa­la­ją­cą oso­bą w po­miesz­cze­niu. Przez to, że chwi­lę wcze­śniej przej­rza­łam jego me­trycz­kę, czu­łam się dość nie­swo­jo, ale i nie­co pew­niej. Wzrost: 190 cen­ty­me­trów, oczy: orze­cho­we, wło­sy: brą­zo­we, roz­miar sto­py: 46 cen­ty­me­trów, roz­miar gar­ni­tu­ru: 42L, we­wnętrz­na dłu­gość no­gaw­ki: 86 cen­ty­me­trów…

Pa­trzy­łam w ci­szy, jak Fio­na wsta­je z fo­te­la, ob­cho­dzi biur­ko i na­chy­la się, ocie­ra­jąc się pier­sia­mi o jego tors. Uca­ło­wa­ła po­wie­trze na wy­so­ko­ści jego po­licz­ków, a on wciąż stał bez ru­chu, grzecz­nie po­zwa­la­jąc jej na to, ale nie od­wza­jem­nia­jąc jej czu­ło­ści. Po­do­ba­ło mi się to z ja­kie­goś po­wo­du. Fio­na była strasz­ną suką.

– Wspa­nia­le cię wi­dzieć, Ben, ale czy po­trze­bu­jesz cze­goś, mój dro­gi? – za­py­ta­ła, od­su­wa­jąc się tyl­ko odro­bi­nę.

Fuj… Nie za mało tej pry­wat­nej prze­strze­ni?

Ben od­su­nął się od niej w wy­jąt­ko­wo ele­ganc­ki spo­sób.

– Po­dob­no mia­łem się tu dzi­siaj zja­wić – od­parł bez­na­mięt­nie.

Od razu prze­nio­sła wzrok na mnie, a ja po­czu­łam, że fi­li­żan­ka w mo­jej dło­ni za­czy­na się trząść. Jej mor­der­czy wzrok mnie spa­ra­li­żo­wał. Żą­da­ła wy­ja­śnień.

– Ale two­ja… not­ka… Było na­pi­sa­ne, żeby spro­wa­dzić Bena – wy­mam­ro­ta­łam.

Jego wzrok po­wę­dro­wał w moją stro­nę, na co mój żo­łą­dek aż pod­sko­czył. Spo­koj­nie… Jego oczy mia­ły orze­cho­wy ko­lor i było wi­dać w nich tyle smut­ku i nie­szczę­ścia, że aż mnie zmro­zi­ło. Kie­dy tak wpa­try­wał się we mnie, moje jaj­ni­ki wy­ko­na­ły ta­niec, cał­ko­wi­cie prze­ciw­sta­wia­jąc się ogra­ni­cze­niom na­ło­żo­nym przez majt­ki uci­sko­we. Ten gość czy­nił ist­ne spu­sto­sze­nie w moim li­bi­do.

Z trud­no­ścią od­wró­ci­łam wzrok i sku­pi­łam się na Fio­nie, któ­ra dra­ma­tycz­nie wzdy­cha­ła.

Po chwi­li od­par­ła szy­der­czo:

– Chcia­łam, że­byś spraw­dzi­ła Bena, jego wy­mia­ry, i za­dzwo­ni­ła do pro­jek­tan­ta.

Po­krę­ci­ła gło­wą, jak­bym była to­tal­ną idiot­ką.

Znów spoj­rza­łam na Bena, a fi­li­żan­ka za­dy­go­ta­ła na spodecz­ku. Sta­ra­łam się za­nieść her­ba­tę na jej biur­ko, ale jego wzrok spra­wiał, że to sta­ło się nie­wy­ko­nal­ne. Fi­li­żan­ka wraz ze spodkiem upa­dły z im­pe­tem na pod­ło­gę.

Na­czy­nia roz­trza­ska­ły się, spry­sku­jąc go­rą­cą wodą moje nie­osło­nię­te ubra­niem miej­sca. Rany, ależ to było go­rą­ce! Skrzy­wi­łam się i zro­bi­łam krok w tył, sta­ra­jąc się oce­nić stra­ty. Cho­le­ra! Wiel­ka ciem­na pla­ma roz­le­wa­ła się na be­żo­wym dy­wa­nie, a ja wy­glą­da­łam jak pod­eks­cy­to­wa­ny szcze­niak, któ­ry zsi­kał się przed jed­nym z naj­przy­stoj­niej­szych mo­de­li na świe­cie. Weź się w garść!

Na twa­rzy Bena po­ja­wił się gry­mas, a Fio­na wy­da­ła z sie­bie jęk nie­za­do­wo­le­nia.

– To nie­by­wa­łe, że ona po­tra­fi w ogó­le cho­dzić i mó­wić w tym sa­mym cza­sie. Jest z Ten­nes­see – rzu­ci­ła, jak­by to wszyst­ko wy­ja­śnia­ło.

Moja twarz pło­nę­ła. By­łam za­że­no­wa­na. Lu­bi­łam swo­je wiej­skie wy­cho­wa­nie i nie za­mie­ni­ła­bym go na ża­den pre­stiż ani de­si­gner­skie met­ki. Nie by­łam z Lon­dy­nu, wiel­kie mi rze­czy. Nie mo­głam jej po­zwo­lić na to, by mnie tak trak­to­wa­ła.

– Prze­pra­szam, zaj­mę się tym – po­wie­dzia­łam i z pod­nie­sio­nym czo­łem ru­szy­łam w kie­run­ku swo­je­go biur­ka.Ben

Ten­nes­see, co? To wy­ja­śnia­ło tę słod­ką me­lo­dyj­ność w jej gło­sie. Asy­stent­ka Fio­ny… Po pierw­sze była ko­bie­tą. Po dru­gie wciąż była ko­bie­tą. Fio­na nie do­ga­dy­wa­ła się z ni­kim tej sa­mej płci.

Gdy­by nie te krą­gło­ści, wy­glą­da­ła­by tak nie­win­nie w tej swo­jej ołów­ko­wej spód­ni­cy i wpusz­czo­nej bluz­ce. Ale do dia­bła, te krą­gło­ści… Ape­tycz­ny ty­łek i duże pier­si. Nie gap się, czło­wie­ku! Nie chcesz chy­ba, żeby ci sta­nął.

Jej nie­win­ność była uro­cza, inna. De­li­kat­ny róż za­kwitł na jej po­licz­kach, a zęby wbi­ły się głę­bo­ko w dol­ną war­gę. Mia­ła ciem­ne wło­sy za­ło­żo­ne za uszy. Spoj­rza­ła mi w oczy; wy­glą­da­ła na za­gu­bio­ną, a po chwi­li fi­li­żan­ka już le­ża­ła na pod­ło­dze. Przez mo­ment oba­wia­łem się, że cały Man­hat­tan – albo Fio­na – po­łkną ją w ca­ło­ści i wy­plu­ją. Chcia­łem się nią za­opie­ko­wać. To było dziw­ne i obce. I nie­zbyt mile wi­dzia­ne. Nie zna­łem tej dziew­czy­ny. Nie po­win­na mnie ob­cho­dzić. A jed­nak ob­cho­dzi­ła. Nie mo­głem za­prze­czyć tej na­głej che­mii, temu tłu­mio­ne­mu dresz­czo­wi, gdy na­po­tka­łem jej wzrok, temu po­wie­wo­wi świe­że­go po­wie­trza. Skła­mał­bym, gdy­bym po­wie­dział, że nic nie po­czu­łem, ob­ser­wu­jąc, jak wije się nie­pew­nie przede mną.

Fio­na spoj­rza­ła na mnie, owi­ja­jąc dłoń wo­kół mo­je­go bi­cep­sa i przy­po­mi­na­jąc mi, po co się tu zja­wi­łem.

– No cóż, jak już tu je­steś, mój dro­gi, mo­żesz mnie za­brać na lunch.

– Ja­sne – od­par­łem au­to­ma­tycz­nie.

Do­brze zna­łem te jej gier­ki. Chcia­ła mnie zo­ba­czyć, ale nie za­mie­rza­ła się do tego przy­znać. Do­brze to zna­łem, ale ta ślicz­na dziew­czyn­ka jesz­cze nie. A te­raz zo­sta­ła po­trak­to­wa­na jak ja­kiś wiej­ski głu­pek.

Gdy­by była świa­do­ma mo­ich praw­dzi­wych in­ten­cji, nie pa­trzy­ła­by tak na mnie tymi swo­imi sza­ro­nie­bie­ski­mi ocza­mi. Gdy­by wie­dzia­ła, jak zde­mo­ra­li­zo­wa­ny je­stem, po­le­cia­ła­by do Ten­nes­see, nie od­wra­ca­jąc się za sie­bie. Taką jak ona zjadł­bym w ca­ło­ści. Po­siadł­bym ją. Tak, ta myśl była ku­szą­ca. Ob­ser­wo­wa­łem ją z za­in­te­re­so­wa­niem, za­sta­na­wia­jąc się nad ko­lej­nym ru­chem.

– Prze­pra­szam, zaj­mę się tym.

Ten­nes­see pod­nio­sła gło­wę i ru­szy­ła w stro­nę swo­je­go biur­ka. Jej pew­ność sie­bie była w strzę­pach.

Pa­trząc, jak od­cho­dzi, po­my­śla­łem, że faj­nie bę­dzie się nią za­ba­wić. Pew­nie jest mięk­ka i nie­win­na. Te jej ide­al­ne kształ­ty wręcz się pro­si­ły o moje dło­nie. No ale Fio­na – pew­nie szyb­ko po­ka­za­ła­by pa­zur­ki, a zbyt wie­le dla mnie zro­bi­ła. Cho­le­ra, była moją me­ne­dżer­ką. Nie mia­łem za­mia­ru zro­bić nic głu­pie­go, na przy­kład prze­spać się z jej asy­stent­ką tyl­ko po to, żeby ją wku­rzyć. Nie­zbyt do­bry ruch dla mo­jej ka­rie­ry… Mój ku­tas bę­dzie mu­siał zo­stać w spodniach.Emmy

Szep­ty do­bie­ga­ją­ce z po­ko­ju Fio­ny po­wstrzy­ma­ły mnie przed po­wro­tem. Przej­rza­łam szu­fla­dę w po­szu­ki­wa­niu do­dat­ko­wej rol­ki pa­pie­ro­wych ręcz­ni­ków, któ­re tam trzy­ma­łam. Cze­ka­łam, aż wyj­dą, żeby po­sprzą­tać ten cały ba­ła­gan, ale oni zda­wa­li się nie spie­szyć. Nie sły­sza­łam dys­ku­sji, bo mó­wi­li szep­tem.

Za każ­dym ra­zem, gdy so­bie przy­po­mi­na­łam, jak na mnie pa­trzył, moje ser­ce pod­ska­ki­wa­ło. Wąt­pię, żeby lu­dzi in­te­re­so­wa­ło w nim coś poza wy­glą­dem. Ale ja, o dzi­wo, chcia­łam go po­znać. To była głu­pia myśl i nie mia­łam po­ję­cia, skąd się na­gle wzię­ła. Może to ta moja ma­ło­mia­stecz­ko­wość, wiej­ska goś­cin­ność lub coś ta­kie­go. Chcia­łam się za­opie­ko­wać tym fa­ce­tem, wy­gła­dzić zmarszcz­ki, któ­re miał na czo­le. Głę­bia jego oczu, któ­re wpa­try­wa­ły się we mnie o se­kun­dę za dłu­go…

Jak­by moje my­śli od­cią­gnę­ły go od Fio­ny, Ben na­gle wy­szedł z jej biu­ra.

– Po­pa­rzy­łaś się?

Po­trze­bo­wa­łam chwi­li, żeby zro­zu­mieć py­ta­nie. A tak, moje nogi. Upo­ko­rze­nie sku­tecz­nie za­blo­ko­wa­ło ból, ale te­raz, gdy o tym wspo­mniał, po­czu­łam, że tro­chę pie­ką. Gdy tak pa­trzył na mnie w sku­pie­niu, mu­sia­łam przy­po­mnieć swo­im ustom, jak się mówi.

– Tyl­ko na no­gach – wy­du­ka­łam.

Do­sko­na­le. Po­staw­cie przede mną pięk­ne­go fa­ce­ta, a ja za­mie­nię się w mam­ro­czą­cą idiot­kę. Ta pra­ca nie dzia­ła­ła zbyt do­brze na moje po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

Jego oczy opa­dły na moje na­gie go­le­nie, a ja od razu za­po­mnia­łam o bólu.

Na­gle obok nie­go po­ja­wi­ła się Fio­na. Wrzu­ci­ła po­mad­kę do to­reb­ki mar­ki Fen­di (to coś kosz­to­wa­ło wię­cej niż mój mie­sięcz­ny za­ro­bek), pod­nio­sła gło­wę i za­czę­ła osten­ta­cyj­nie po­cią­gać no­sem.

– Co to za za­pach? – Na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas. Pa­trzy­ła to na Bena, to na mnie. Je­dy­ne, co czu­łam, to nie­biań­ski za­pach upie­czo­nych prze­ze mnie pysz­no­ści, któ­ry wy­do­sta­wał się z po­jem­ni­ka na biur­ku. – Śmier­dzi jak prze­two­rzo­ny cu­kier.

– Upie­kłam ja­go­do­we muf­fi­ny. – Pod­nio­słam po­kry­wę i po­czu­łam cu­dow­ny za­pach, któ­ry przy­po­mniał mi, że na rzecz ubra­nia się w coś re­pre­zen­ta­tyw­ne­go i wy­pro­sto­wa­nia wło­sów zre­zy­gno­wa­łam dziś ze śnia­da­nia. – Chcia­ła­byś jed­ną, za­nim je za­nio­sę do kuch­ni?

Ben spoj­rzał na pod­ło­gę, jak­by chciał ukryć uśmiech, a Fio­na spoj­rza­ła na mnie, jak­bym była sza­lo­na. Jaki znów mia­ła pro­blem? Zda­je się, że mój gest był głu­pim po­my­słem. Po­cią­gnę­łam no­sem i pod­nio­słam gło­wę. By­łam dum­na z mo­ich muf­fi­nów, ale po­gar­da ka­pią­ca z jej czer­wo­nych ust na­tych­miast mi uświa­do­mi­ła, że przy­no­sze­nie smacz­nych wy­pie­ków do agen­cji mo­de­li rów­na­ło się za­bi­ciu szcze­niacz­ka.

Fio­na jęk­nę­ła i po­wo­li po­szła w swo­ją stro­nę. Zer­k­nę­łam na moje po­pa­rzo­ne her­ba­tą nogi. Moja wia­ra w sie­bie umar­ła.

– Hej, dziew­czy­no od muf­fi­nów… – Głos Bena był ni­ski i wład­czy. Zer­k­nę­łam na nie­go, a on na­gro­dził mnie tym swo­im sek­sow­nym spoj­rze­niem. – Za­dbaj o to, żeby przy­ło­żyć lód na te opa­rze­nia.

Nie by­łam w sta­nie nic po­wie­dzieć, ale uda­ło mi się przy­tak­nąć. Od­wró­cił się na pię­cie i udał się za Fio­ną, uśmie­cha­jąc się do sie­bie.

Chi­chot, któ­ry po chwi­li do mnie do­tarł, uświa­do­mił mi bo­le­śnie, że współ­pra­cow­ni­cy już pew­nie ob­sta­wia­ją, jak dłu­go tu za­ba­wię.Emmy

Dzię­ko­wa­łam bo­gom, że był pią­tek, kie­dy przy­wle­kłam swój ża­ło­sny ty­łek do miesz­ka­nia, któ­re dzie­li­łam z El­lie. Je­dy­ne, cze­go chcia­łam, to wło­żyć dre­sy, zjeść za­mó­wio­ną chińsz­czy­znę i wy­pić kil­ka li­trów ta­nie­go wina.

El­lie była w kuch­ni, kie­dy przy­je­cha­łam, i chy­ba mia­ła po­dob­ne pla­ny. Wła­śnie otwie­ra­ła wino, a ra­czej mo­co­wa­ła się z kor­kiem. Nasz kor­ko­ciąg był kupą zło­mu.

– Emmy! – za­wo­ła­ła, gdy mnie zo­ba­czy­ła. – Prze­ży­łaś ko­lej­ny ty­dzień?

– Tak jest. – Zdję­łam kurt­kę i rzu­ci­łam ją na za­ba­ła­ga­nio­ny stół. – Dzię­ki Bogu.

– To do­brze, bo tro­chę się mar­twi­łam, że nie dasz rady. Wiesz, szan­sa na miesz­ka­nie przez trzy mie­sią­ce w Pa­ry­żu… Mo­gła­bym za to pra­co­wać na­wet dla sa­me­go sza­ta­na. A na­wet uro­dzi­ła­bym mu dzie­ci.

Wy­bu­chłam śmie­chem i przy­ję­łam kie­li­szek wy­peł­nio­ny wi­nem aż po brze­gi.

– Za­nim się pu­ścisz z sza­ta­nem… Wiem na pew­no, że nie ku­pi­ła mi bi­le­tu.

El­lie po­pra­wi­ła swo­je sek­sow­ne ner­dow­skie oku­la­ry i upi­ła łyk wina.

– Je­śli tak dłu­go uda­ło ci się prze­trwać te jej wa­ha­nia na­stro­jów i gów­niar­skie obe­lgi, to je­steś dziel­na. Ja od­pu­ści­ła­bym już pierw­sze­go dnia. Jak to szło? Szyk ro­dem z Kmar­ta?

Aż się wzdry­gnę­łam na to wspo­mnie­nie. To był mój pierw­szy dzień. Sie­dzia­ły­śmy w jej wy­staw­nym biu­rze, roz­ma­wia­jąc o mo­ich za­da­niach i obo­wiąz­kach. Na­gle Fio­na wspo­mnia­ła o biu­ro­wym dress co­dzie. Po­wie­dzia­ła, że musi dbać o wi­ze­ru­nek fir­my i mój szyk ro­dem z Kmar­ta nie bę­dzie to­le­ro­wa­ny. By­łam ubra­na zgod­nie z dress code’em, a przy­naj­mniej tak my­śla­łam: czar­ne spodnie, ko­szu­la na gu­zi­ki… Fio­na nie wie­dzia­ła, że kil­ka nie­po­chleb­nych ko­men­ta­rzy mnie nie od­stra­szy.

Za­wsze chcia­łam od ży­cia wię­cej. Dzię­ki wspar­ciu ro­dzi­ców do­brze zna­łam swo­ją war­tość. Spe­cja­li­zo­wa­łam się w ko­mu­ni­ka­cji i kre­acji mody. Nie po­trze­bo­wa­łam Ligi Blusz­czo­wej ani sze­ścio­cy­fro­wych ofert pra­cy. Pra­gnę­łam tyl­ko wy­ła­mać się z fi­nan­so­we­go kry­zy­su, ja­kim była eg­zy­sten­cja od wy­pła­ty do wy­pła­ty.

Ży­łam skrom­nie, wciąż roz­my­śla­jąc o ame­ry­kań­skim śnie. Źle wy­na­gra­dza­ni, cięż­ko pra­cu­ją­cy ro­dzi­ce. Mo­bil­ny dom w ma­leń­kim mia­stecz­ku w Ten­nes­see. Młod­szy brat wy­gra­ża­ją­cy każ­de­mu chło­pa­ko­wi, któ­ry oka­zał mi choć cień za­in­te­re­so­wa­nia. Jako dzie­ciak wspi­na­łam się na drze­wa, by­łam che­er­le­ader­ką, a w li­ceum mo­głam sy­piać u ko­le­ża­nek.

Po otrzy­ma­niu dy­plo­mu i zdo­by­ciu pra­cy jako asy­stent­ka w pre­sti­żo­wej agen­cji mo­de­lin­gu w No­wym Jor­ku, wie­dzia­łam, że je­stem na do­brej dro­dze. Czu­łam, że uda mi się speł­nić ma­rze­nia.

Moja współ­lo­ka­tor­ka wy­cią­gnę­ła na blat kra­ker­sy i ser, od­cią­ga­jąc mnie sku­tecz­nie od mo­ich my­śli. Po­pi­ja­ła to wszyst­ko wi­nem, a ja pa­trzy­łam na nią z uśmie­chem. Była dziew­czy­ną z ikrą, nie­zwy­kle za­baw­ną, a ja by­łam szczę­śli­wa, że to wła­śnie u niej wy­naj­mo­wa­łam po­kój. Na­sze hi­sto­rie były zu­peł­nie róż­ne. El­lie była py­ska­tą no­wo­jor­czan­ką, któ­ra nie po­zwa­la­ła, by kto­kol­wiek choć zer­k­nął na nią z dez­apro­ba­tą. Ja by­łam jej prze­ci­wień­stwem: po­ma­ga­łam kacz­kom po­ko­nać jezd­nię i nie po­tra­fi­łam przejść obok bez­dom­ne­go, nie da­jąc mu kil­ku do­la­rów.

– Okej, mu­si­my cię przy­go­to­wać na tę two­ją eu­ro­pej­ską przy­go­dę! Bę­dziesz po­trze­bo­wa­ła zmia­ny. Wy­lasz­czy­my cię dla tych go­rą­cych mo­de­li. Nowe ciu­chy. Fry­zu­ra. Zero wę­glo­wo­da­nów. Wino się nie li­czy… – rzu­ci­ła El­lie, na­kła­nia­jąc mnie do ko­lej­ne­go łyka.

Jej en­tu­zjazm mnie roz­ba­wił.

– Spo­koj­nie! Nie bę­dzie prze­cież żad­nych modeli – za­pew­ni­łam.

Nie po­trze­bo­wa­łam bi­le­tu w jed­ną stro­nę do mia­sta zła­ma­nych serc, wciąż jed­nak nie mo­głam prze­stać my­śleć o Be­nie Sha­wie. Te sek­sow­ne oczy, peł­ne usta…

My­śla­łam o nim cią­gle od na­sze­go nie­zręcz­ne­go spo­tka­nia wy­peł­nio­ne­go roz­le­wa­niem her­ba­ty na dy­wan i han­dlo­wa­niem ja­go­do­wy­mi muf­fi­na­mi. To Ben był po­wo­dem, dla któ­re­go ja i Fio­na mia­łyś­my je­chać do Pa­ry­ża i Me­dio­la­nu. Jako agen­cyj­ny zło­ty chło­pak zo­stał za­an­ga­żo­wa­ny do kil­ku kam­pa­nii w naj­go­ręt­szych sto­li­cach mody. A Fio­na, bar­dzo sła­bo ukry­wa­jąc fakt, że się w nim zwy­czaj­nie buja, po­wie­dzia­ła, że za­wsze z nim po­dró­żu­je, gdy tyl­ko wy­jeż­dża na za­gra­nicz­ne zle­ce­nia. Nie mo­głam jej wi­nić. Sama pra­wie się w nim za­bu­ja­łam.

El­lie za­my­ślo­na krę­ci­ła kie­lisz­kiem.

– Po­win­ny­śmy za­dbać o to, że­byś ko­goś bzyk­nę­ła jesz­cze przed wy­jaz­dem. Ina­czej bę­dziesz strasz­nie na­pa­lo­na.

– Co? Je­stem pro­fe­sjo­na­list­ką.

El­lie po­krę­ci­ła gło­wą i par­sk­nę­ła. Nie chcia­łam być tą, któ­ra ją bo­le­śnie uświa­do­mi, że więk­szość mo­de­li to geje.

W koń­cu prze­sta­ła się na mnie ga­pić, wzię­ła menu re­stau­ra­cji i wy­krę­ci­ła nu­mer.

– Po­pro­szę dwie sa­łat­ki ze szpi­na­kiem i gril­lo­wa­nym kur­cza­kiem…

Pod­nio­słam py­ta­ją­co brew.

– Żad­nych wę­glo­wo­da­nów – rzu­ci­ła szep­tem.

To było tro­chę przy­gnę­bia­ją­ce: usły­szeć od współ­lo­ka­tor­ki, że mu­sisz schud­nąć. Ja­sne, mo­gła­bym zrzu­cić parę kilo, ale szpi­nak? Se­rio?

– Przez kil­ka na­stęp­nych mie­się­cy bę­dziesz prze­by­wa­ła głów­nie w to­wa­rzy­stwie mo­de­li – wy­ja­śni­ła, gdy skoń­czy­ła za­ma­wiać.

Chy­ba nie ro­zu­mia­ła, że będę pra­co­wać, a nie szu­kać męża. Znów przy­po­mnia­łam so­bie Bena. Jak Boga ko­cham, już ni­g­dy w ży­ciu nie zjem żad­nych wę­glo­wo­da­nów…

Kie­dy ra­zem z Fio­ną po­szli na lunch, przej­rza­łam jego tecz­kę. Mo­głam spo­koj­nie po­wę­szyć. Był ide­al­ny. Pod­ręcz­ni­ko­wy. Gdy­bym mia­ła opi­sać swo­je­go ide­al­ne­go fa­ce­ta, to Ben Shaw był­by tym, któ­re­go ze­słał­by mi Bóg, Ku­pi­dyn czy kto­kol­wiek inny. Wy­so­ki, bar­czy­sty, z cie­ka­wy­mi ry­sa­mi twa­rzy. Mój puls przy­spie­szył, kie­dy zo­ba­czy­łam jego zdję­cia bez ko­szul­ki, a po­tem jesz­cze bar­dziej, gdy zo­ba­czy­łam go w bok­ser­kach. Gład­kie, krą­głe mię­śnie, zło­ta skó­ra, sze­ścio­pak, na­brzmia­łe usta, pięk­ne oczy. Już by­łam go­to­wa zdjąć majt­ki pod biur­kiem, kie­dy wró­ci­ła Fio­na. Szyb­ko po­za­my­ka­łam jego zdję­cia, prze­kli­na­jąc się w du­chu, że nie wy­sła­łam kil­ku na swo­je pry­wat­ne kon­to do póź­niej­szej in­spek­cji.

Po­krę­ci­łam gło­wą, żeby po­zbyć się ero­tycz­nych my­śli. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej po­trze­bo­wa­łam, to za­ko­chać się w mo­de­lu, z któ­rym pra­cu­ję. Będę mu­sia­ła za­cho­wać ja­sność umy­słu, je­śli mia­łam za­miar prze­trwać te kil­ka mie­się­cy tuż obok nie­go. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że mu­szę się za­opa­trzyć w duże opa­ko­wa­nie ba­te­rii… Tak, do­dat­ko­wa tor­ba peł­na ba­te­rii po­win­na wy­star­czyć.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnejPodziękowania

Nie prze­trwa­ła­bym pro­ce­su pi­sar­skie­go bez mo­ich czy­tel­ni­ków. Ża­łu­ję, że nie mogę dać wam wszyst­kim po jed­no­roż­cu i sta­rym, do­bry uści­sku. Dzię­ku­ję, że wciąż mnie wspie­ra­cie – je­stem pod wra­że­niem! Za­wdzię­czam wam wszyst­ko i KO­CHAM WAS! Dzię­ku­ję, że dzię­ki wam to wszyst­ko sta­ło się re­al­ne. Naj­lep­sze jesz­cze przede mną!

WIEL­KIE DZIĘ­KI dla nie­zwy­kłych mo­de­li, któ­rzy wspie­ra­li pro­ces twór­czy; dla nie­sa­mo­wi­te­go Dona Ho­oda, przy­ja­ciel­skie­go Le­vie­go Al­le­na i nie­zwy­kle za­an­ga­żo­wa­ne­go Scot­ta Mo­sleya za to, że po­dzie­li­li się ze mną swo­ją wie­dzą. Wszy­scy oni po­świę­ci­li swój cen­ny czas na to, by od­po­wie­dzieć na moje py­ta­nia i do­star­czyć mi szcze­rych in­for­ma­cji o swo­ich przy­go­dach. Do­dat­ko­wo dzię­ku­ję So­phie Camp­bell, któ­ra opo­wie­dzia­ła mi o swo­ich do­świad­cze­niach jako dziew­czy­ny mo­de­la. To było nie­zwy­kle po­moc­ne, moja mała! Wszy­scy w mo­jej książ­ce je­ste­ście gwiaz­da­mi.

Dzię­ku­ję moim kry­ty­kom i re­cen­zen­tom za to, że po­mo­gli mi prze­mie­nić ma­szy­no­pis w po­wieść. Pa­da­jąc na ko­la­na, chcia­łam po­dzię­ko­wać pięk­nej Sali Po­wers i nie­sa­mo­wi­cie uta­len­to­wa­nej Ky­lie Scott. My­ślę, że to nie przy­pa­dek, że obie je­ste­ście z Au­stra­lii. Ewi­dent­nie do­da­ją wam tam coś do wody… Dzię­ku­ję rów­nież pan­nie El­lie za wiel­kie wspar­cie i mi­łość.

He­ather Ma­ven, je­steś nie­zwy­kle po­moc­nym kry­ty­kiem i cu­do­twór­czy­nią, je­śli cho­dzi o po­wa­la­ją­ce za­po­wie­dzi ksią­żek. Jej­ku! I jesz­cze Car­men Erick­son – dzię­ku­ję ci za re­dak­tor­skie wspar­cie.

Mo­je­mu uko­cha­ne­mu mę­żo­wi, któ­ry jest in­spi­ra­cją mo­ich ksią­żek, dzię­ku­ję szcze­gól­nie moc­no. Moja praw­dzi­wa mi­łość za­bi­ja dla mnie pa­ją­ki, przy­no­si ro­sół, kie­dy je­stem cho­ra, i po­zwa­la się bu­dzić w środ­ku nocy tyl­ko dla­te­go, że mia­łam zły sen i nie mogę za­snąć. Ko­cham cię po­nad wszyst­ko, sło­dzia­ku. Naj­lep­sze­mu. Mę­żo­wi. Na. Świe­cie. To bło­go­sła­wień­stwo, że mogę ci to­wa­rzy­szyć w tej po­dró­ży! Bu­ziak!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: