Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspaniałość Ambersonów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspaniałość Ambersonów - ebook

Nagroda Pulitzera!

Ambersonowie to najznakomitsza rodzina w mieście. Mieszkają w wielkim domu, wydają fantastyczne przyjęcia, wbrew upływającemu czasowi przeciwstawiają się wszelkim zmianom. Isabel, dziedziczka fortuny, wychodzi za mąż za człowieka całym życiem oddanego jedynie interesom. Wynagradza jej to syn, George, którego kobieta uwielbia ponad wszystko.

Po wielu latach w mieście zjawia się jej przyjaciel z młodości, teraz biznesmen inwestujący w automobile; towarzyszy mu dorosła córka, Lucy.

Historia rozciąga się na lata. Z jednej strony to melodramat, z drugiej opowieść o upadku pewnego stylu życia. Stare układy społeczne i rodowe majątki przestają mieć takie znaczenie jak niegdyś.

W takim świecie nie ma też miejsca dla rozpieszczonego dziedzica XIX-wiecznej fortuny. Jego wiara, że wszyscy powinni go kochać i wielbić po prostu za to, że jest, wreszcie zderzy się z rzeczywistością. George gardzi samochodami, podświadomie chcąc, by świat się zatrzymał, a producent automobili – przyjaciel matki – budzi w nim tak ogromną złość, że chłopak rzuci na szalę nawet własne uczucia.

Książka została zaadaptowana na film w 1942 roku przez Orsona Wellesa. W 2002 roku powstała kolejna ekranizacja, tym razem telewizyjna.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-532-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Major Amberson zbił fortunę w 1873 roku, kiedy inni fortuny tracili, i wtedy właśnie zaczęła się wspaniałość Ambersonów. Wspaniałość, jak wielkość ich fortuny, jest zawsze czymś względnym, co mógłby dziś dostrzec nawet Lorenzo Wspaniały, gdyby przypadkiem odwiedził w 1916 roku Nowy Jork; Ambersonowie byli wspaniali w swoich dniach i w swoim miejscu. Ich splendor trwał wiele lat, czego świadkiem było Midland, rosnące i przekształcające się w duże miasto, a apogeum osiągnął w okresie, gdy każda licząca się rodzina trzymała dla swych dzieci psa rasy nowofundlandzkiej.

W tym mieście, w tamtych czasach, wszystkie kobiety noszące jedwabie albo aksamity znały wszystkie inne kobiety noszące jedwabie albo aksamity, a gdy któraś kupiła sobie futro z fok, nawet chorzy podbiegali do okna i wyglądali, by zobaczyć, jak idzie ulicą.

Nie widać już było konnych jeźdźców, kłusujących na wyścigi ulicami; w zimowe popołudnia na National Avenue i Tennessee Street pojawiały się szybkie, lekkie sanie; wszyscy rozpoznawali zarówno pasażerów, jak i powożących. Z kolei w letnie wieczory rozpoznawano kierujących lekkimi, śmigłymi pojazdami mknącymi w zawody, podobnie jak zimą sanie. Znając wszystkie konie i powozy, każdy mógł nawet z odległości pół mili zidentyfikować na ulicy sylwetkę jeźdźca, a także udających się na targ, na przyjęcie, wracających do domu z biura albo ze sklepu na południowy obiad czy na wieczorną kolację.

We wczesnych latach tego okresu osobista elegancja zależała bardziej od materiału, z którego zrobiony został strój, niż od kroju i wyglądu. Jedwabnych sukni nie trzeba było przerabiać, gdy miały już rok lub więcej; wciąż były eleganckie – przecież uszyte były z jedwabiu. Ludzie starzy, rządcy, szefowie i kierownicy nosili popelinowe garnitury, garnitury z irchowymi spodniami; widziano też ludzi w różnym wieku, u których wysoki jedwabny kapelusz sterczał na głowie zuchwale jak rura od piecyka. W miastach i na wsiach nie noszono innych kapeluszy, a nawet wiosłowano w nich bez żadnego skrępowania.

Ciągłe zmiany modnych fasonów i zastępowanie ich arystokratycznymi wzorami powodowało bogacenie się i rośniecie w siłę krawców damskich i męskich, szewców oraz kapeluszników, musieli oni bowiem wykazywać ogromny spryt i wiele rozmaitych zdolności, by szyć i tworzyć nowe stroje, zastępujące stare fasony. Pojawił się, niczym prawdziwa zaraza, kapelusz „derby” – jednego sezonu mógł mieć wielkość wiadra, innego był płaski jak łyżka. W domach trzymano przyrząd do zdejmowania wysokich butów, chociaż buty z wysokimi cholewami zaczęły już ustępować butom z getrami, a te, ulegając wymogom mody, przybierały różne kształty, wpierw z przodem jak małe pudełko, a potem z palcami jak dziób łodzi wyścigowej.

Pogniecione, pomarszczone spodnie uważano za przejaw prostactwa, bowiem zagnioty dowodziły, że ta część garderoby była przechowywana na półce; takie spodnie nazywano „znoszonymi”.

Na początku lat osiemdziesiątych, gdy u kobiet weszły w modę grzywki i turniury, u ówczesnych modnisiów zwanych dandysami pojawiły się różne odmiany eleganckich strojów. Dandys nosił spodnie tak ściśle przylegające jak pończochy, buty o szpicach ostrych niczym sztylety, na głowie melonik typu derby, krótki płaszcz o kroju chesterfield, zwany też dyplomatką, najczęściej zapinany na jeden guzik, z boleśnie uciskającym wyprasowanym do połysku kołnierzem wysokości trzech cali, a jego kolejną ozdobę szyi stanowił obfity, bufiasty krawat albo maleńka kokardka, bardziej pasująca do warkocza lalki. Na wieczór zakładał jasnobrązowy płaszcz, tak krótki, że poniżej jego skraju widać było pięć cali czarnej kurtki; jednak po jednym lub dwóch sezonach przedłużał płaszcz aż do pięt i zamieniał obcisłe spodnie na przypominające nadmuchane torby. Potem więcej już go nie widziano, ale mówiono, że w słownikach wymyślono na niego nowe określenie: impertynent.

Były to – bardziej niż dzisiejsze – czasy „włochate”. Z upodobaniem noszono brody i powszechne było coś takiego jak dziwaczne kajzerowskie wąsy na podobieństwo kłów dzika. Widywało się też obfite baczki na wzór dundrearowskich bujnych bokobrodów1; wąsy opadały niczym lambrekiny, zasłaniając usta; spotykano senatorów Stanów Zjednoczonych noszących mgiełkę białych bokobrodów spływających aż na kark i żaden dziennikarz w kraju nie uważał, że ta ozdoba jest na tyle charakterystyczna, aby ich ośmieszyć.

Z pewnością niewiele trzeba, by udowodnić, że w krótkim czasie miała nastąpić zmiana stulecia!

Na początku okresu świetności Ambersonów większość domów w Midland miała łagodną, przyjemną dla oka architekturę. Co prawda brakowało im stylu, ale brakowało też pretensjonalności i nawet nie udawały, że mają jakiś styl. Stały na przestronnych terenach ocienianych resztkami lasu – wiązami, orzechami i bukami, z tu i ówdzie ciągnącymi się szpalerami wysokich platanów w miejscach, gdzie opadający teren prowadził strumienie zmieniające się w rozlewiska.

Dom każdego prominentnego rezydenta zwrócony był frontem do Military Square, National Avenue oraz Tennessee Street. Zbudowano go z cegieł na kamiennym fundamencie albo z drewna na ceglanej podmurówce. Takie domy miały zwykle z przodu i z tyłu werandy, a często również werandę z boku. Miały także w części frontowej hall, hall boczny, a nierzadko też hall w części tylnej. Z hallu frontowego prowadziło troje drzwi do trzech pokojów: salonu, pokoju dziennego i biblioteki; pomieszczenie zwane biblioteką gwarantowało, że jego nazwa nie jest bezpodstawna – ponieważ ci ludzie rzeczywiście kupowali książki. Ogólnie rodzina częściej przebywała w bibliotece niż w pokoju dziennym, podczas gdy przychodzących z formalną wizytą wprowadzano do salonu, miejsca przerażająco wypolerowanego i wściekle niewygodnego. Tapicerka mebli w bibliotece bywała trochę zużyta, za to nieprzyjazne krzesła i kanapa w salonie zawsze sprawiały wrażenie nowych, jakby mimo całego używania i poniewierania powinny przetrwać tysiąc lat.

Na piętrze znajdowały się sypialnie; „pokoje mamy i taty” były największe; mniejsze przeznaczano dla jednego lub dwóch synów, jeszcze inne zaś dla jednej lub dwóch córek. Każdy z tych pokojów miał podwójne łóżko, toaletkę z umywalką, biurko, szafę i mały stoliczek, bujany fotel, często krzesło lub dwa, które jako trochę uszkodzone wędrowały na piętro z parteru, gdzie już nie pasowały; były nie dość cenne, żeby je naprawiać, a jednocześnie zbyt cenne, aby je wynieść na strych. Był tam też „pokój zapasowy”, dla gości (w którym zwykle trzymano maszynę do szycia); pokój ten w latach siedemdziesiątych w związku z rosnącymi wymaganiami zamieniano na łazienkę. W nowych domach łazienkę architekci lokowali od razu. Stare domy pozbywały się kredensu albo nawet dwóch i umieszczały obok kuchennego pieca bojler, szukając miejsca odosobnienia i skupienia się – każdy w swej własnej łazience. Właśnie wtedy w Ameryce narodziło się wiele dowcipów o hydraulikach2.

Na tyłach domu, na piętrze, znajdował się też posępny, mały pokoik zwany „pokojem dla dziewczyny”, a w stajniach mieściła się kolejna sypialnia przylegająca do strychu na siano, zwana „pokojem dla chłopca”. Wybudowanie domu i stajni kosztowało siedem do ośmiu tysięcy dolarów3 i ludzie posiadający dość pieniędzy, żeby inwestować w tego rodzaju luksusy, byli klasyfikowani jako bogacze. Płacili lokatorce „pokoju dla dziewczyny” dwa, a później trzy dolary na tydzień. Zazwyczaj była to Irlandka albo Niemka, ale mogła też być Skandynawką, lecz nigdy miejscową, chyba że przypadkowo byłaby kolorowa. Mieszkający w stajni mężczyzna albo młodzieniec otrzymywał podobne
wynagrodzenie, ale zatrudniano też kolorowego woźnicę, który zajmował się wożeniem gości.

W przyjemne poranki po wschodzie słońca zaułki za stajniami pełne były wesołego gwaru; wzdłuż zapylonych dróg słychać było śmiechy i okrzyki przy żywym akompaniamencie szorowania koni szczotkami i grzebieniami oraz stukania narzędziami o płoty i ściany stajni, bowiem czarni lubili czyścić konie zgrzebłem w zaułku, gdzie mogli plotkować głośno, a nie szeptem. Czuli, że hałasując, nie profanują tego miejsca. Wcześnie wstające dzieci słyszały ich wulgarne zwroty i określenia, a potem cytowały je dorosłym, prosząc o wyjaśnienie, niekiedy w zupełnie niewłaściwych momentach; natomiast dzieci mniej dociekliwe po prostu powtarzały je w jakimś porywie przekory, chociaż pociągało to za sobą poważne konsekwencje, dobrze zapamiętane w późniejszych latach życia.

Ale to wszystko już minęło: ci ciemnowłosi mężczyźni z miasta Midland i konie, które z takim zapałem szczotkowali i bili, czule przeklinając – dobre stare konie już nigdy nie będą się oganiać od much machnięciami ogonów. Dla nich wszystkich na pierwszy rzut oka równie dobrze mogły być bizonami – albo bawołami, z których nieostrożni jeźdźcy zsuwali się, zatrzymując w pół drogi od ziemi. Stajnie zmieniono na inne, podobne pomieszczenia albo zburzono, tak jak drewutnie, gdzie trzymano drewno do pieca kuchennego albo na podpałkę, o które dziewczęta i chłopcy zawsze się kłócili – kto powinien je przynosić. Konie, stajnie, drewutnie i całe plemię pracowników najemnych – wszystko to odeszło. Odeszło szybko, a jednak tak cicho, że my, którym służyli, nawet nie zdążyliśmy tego zauważyć.

Zniknęło też coś innego. W tamtych czasach po mieście jeździły małe powozy komunikacji ulicznej, pokonujące długie trasy wiodące po morderczych brukach. Przy tylnych drzwiach wejściowych tych powozów nie było platformy, tylko stopień, na którym ludzie rozpaczliwie tłoczyli się, moknąc podczas złej pogody, gdy powóz był całkiem wypełniony. Jeśli pasażerowie nie byli zbyt roztargnieni, wsuwali opłatę za przejazd w specjalny otwór; w środku nie było bowiem konduktora, tylko woźnica, który stukał ponaglająco łokciem w szybę drzwi swej małej platformy, jeżeli ktoś ociągał się z uiszczeniem opłaty. Pojazd był ciągnięty przez jednego muła, który zatrzymywał się, gdy pasażerowie wsiadali albo wysiadali. Tak naprawdę jednak przystanki zawdzięczano życzliwości woźnicy, który szczególną sympatią darzył kobiety. Kiedy jakaś dama zagwizdała z okna na piętrze swego domu, pojazd zatrzymywał się i czekał, aż ta zamknie okno, założy kapelusz i płaszcz, zejdzie na dół, znajdzie parasol, poinstruuje dziewczynę, co zrobić na kolację, i wyjdzie.

Ówcześni pasażerowie nie mieli zastrzeżeń do tego rodzaju galanterii woźnicy, bowiem część z nich spodziewała się po nim tego samego, gdy znajdzie się w podobnej sytuacji. Przy dobrej pogodzie muł robił milę w nieco mniej niż dwadzieścia minut, chyba że przystanki były zbyt długie; gdy nastały tramwaje, milę pokonywały w pięć minut, a nawet mniej, i nie czekały już na nikogo. Ich pasażerowie wcale nie byli tym zachwyceni, bowiem im szybciej podróżowali, tym mniej mieli czasu! W okresie poprzedzającym morderczy postęp ludzie zaczynali prowadzić coraz szybsze życie, jednak w sumie na wszystko znajdowali czas: na myślenie, na rozmowę, na czytanie i na czekanie na umówioną damę!

Mieli nawet czas na tańce, na kadryle, lansjery, a nawet na racquette czy na lendlery i polki. Rozsuwano drzwi między salonem i pokojem dziennym, rzucano na podłogę dywany, wypożyczano kilka palm w donicach, zatrudniano kilku włoskich muzyków, wciskano ich pod schody w głównym holu – i zaczynały się szalone noce!

Ci ludzie najczęściej bawili się w okresie Nowego Roku; organizowano wtedy prawdziwy festiwal – coś, czego nikt od dawna nie widział. Kobiety gromadziły pomagierów, hostessy pilnowały „domu otwartego”, a beztroscy mężczyźni, wypomadowani, wystrojeni i wyperfumowani, w saniach, powozach czy w ciężkich dorożkach, krążyli od jednego domu otwartego do drugiego, przy wejściu zostawiali w wymyślnych koszykach jakieś fantazyjne wizytówki, a potem wybiegali jeszcze bardziej rozbawieni i beztroscy, o ile ich ulubionym napojem był poncz. Ale zawsze był – i w ciągu nieskończenie długiego popołudnia przechodnie mogli widzieć żywo gestykulujące i machające ręce w obcisłych rękawiczkach o barwie cytryny na tle urywanej muzyki i piosenek, które cichły za nimi, gdy powozy kursowały w górę i w dół ulicy.

Utrzymywanie domu otwartego było miłym zwyczajem, który zanikł, tak jak zanikły całodzienne pikniki w lesie, a także najpiękniejszy ze zwyczajów – wyśpiewywanie serenad. Kiedy żwawa i pełna wigoru dziewczyna odwiedzała miasto, nie mogła uniknąć wysłuchania serenady; tak naprawdę żaden gość nie mógł się od tego wymigać. W letnie noce młodzi mężczyźni organizowali orkiestrę pod oknem ładnej dziewczyny – albo, o ile to było możliwe, pod oknem jej ojca lub niedomagającej ciotki, starej panny – flet, harfa, skrzypce, wiolonczela, trąbka oraz kontrabas mogły prezentować pod gwiazdami takie piosenki jak Zapamiętaj mnie, Marzę, żeby zamieszkać w Marble Halls, Srebrne nici wśród złota, Kathleen Mavourneen albo Pożegnanie żołnierza.

Na te szczególne dni oferowano też inne utwory muzyczne: Olivetti, The Macotte, Dzwony Normandii i piosenki z Giroflé-Girofla oraz z Fra Diavolo4; w innych dniach fundowano coś jeszcze lepszego, jak Pinafore, Piraci z Penzance oraz Cierpliwość. To ostatnie dzieło było bardzo popularne w Midland i w ogóle wszędzie, bowiem pomagało pobudzać „poczucie estetyki”, którego tak bardzo potrzebowano daleko od Londynu, gdzie z solidnych starych mebli zaczęto robić jakieś przerażające przedmioty. Panny piłowały etażerki na pół i złociły resztki dobrego mebla. Obcinały bieguny bujanych foteli, a potem złociły kikuty nóg; pozłacały sztalugi wspierające pastelowe portrety zmarłych wujów. W tym nowym duchu sztuki sprzedawały stare zegary i zastępowały je nowymi, współczesnymi, a woskowe sztuczne kwiaty zastępowały woskowymi sztucznymi owocami, chroniąc te śmieci szklanymi kopułkami. Przybierały wazy pawimi piórami albo pękami pałek wodnych, sumakami czy słonecznikami i stawiały te wazy na gzymsach kominków lub na marmurowych blatach stołów. Na pluszowych powłoczkach poduszek haftowały stokrotki (które nazywały „margerytkami”)
i słoneczniki, a także sumaki, pałki wodne, sowy i pawie pióra. Potem rozrzucały poduszki po podłogach, a ojcowie potykali się o nie w ciemności i przewracali. Wbrew solennym zapewnieniom córki też dołączyły do haftujących i haftowały stokrotki, słoneczniki, sumaki, pałki wodne, sowy i pawie pióra na narzutach, którymi miały czelność pokrywać kanapy z końskiego włosia; na tamburynach malowały sowy, stokrotki, słoneczniki, sumaki, pałki wodne, pawie pióra. Wieszały na żyrandolach chińskie papierowe parasolki; przypinały do ścian papierowe wachlarze. Te dziewczęta uczyły się malować w chińskim stylu, śpiewały nowe piosenki Paolo Tostiego; czasem nadal praktykowały stary, dystyngowany zwyczaj damskiego omdlewania i były wielce czarujące, gdy w trzy lub cztery jechały wiosennym rankiem faetonem.

Krokiet i lekkie łucznictwo uprawiali ludzie młodzi i dość aktywni, by zdobyć się na taki wysiłek; ludzie w średnim wieku grali w euchre5. W sąsiedztwie Hotelu Amberson stał budynek teatru i gdy Edwin Booth6 zameldował się w nim na noc, wszyscy, których było stać na bilet, zjawili się tam; w mieście wynajęto wszystkie dorożki. Również Czarny kanciarz zapełnił salę, lecz wtedy publiczność składała się prawie wyłącznie z mężczyzn; wyglądali na zaniepokojonych, gdy wracali do domu zaraz po tym, jak kurtyna w końcu opadła, ostatecznie skrywając zadziwiające dziewczyny przebrane za wróżki. Jednak teatr nieczęsto miewał takie powodzenie – ludzie w mieście wciąż byli bardzo oszczędni.

Oszczędni, ponieważ byli synami albo wnukami wczesnych osadników, żyjących w dziczy rozciągającej się od wschodu i południa, w pionierskich wozach, z toporami i bronią palną, bez centa przy duszy. Pionierzy musieli oszczędzać, inaczej skazaliby się na śmierć; musieli gromadzić zapasy żywności na zimę albo towary przeznaczone na sprzedaż za żywność i często bali się, że zbiorą wszystkiego za mało – i zostawili ślad tej obawy w swoich synach, a potem wnukach. W umysłach wielu z nich oszczędność była tak zakorzeniona, że stawała się drugą religią: należy oszczędzać choćby tylko ze względu na samo oszczędzanie – to była ich najwcześniejsza nauka i dyscyplina. Bez względu na to, jak dobrze im się powodziło, nie trwonili pieniędzy na „sztukę” albo na zwyczajne zbędne luksusy i rozrywkę; czuli, że robiąc to, popełniają grzech.

Zaprzeczeniem tego wszystkiego była wspaniałość Ambersonów, rzucająca się w oczy jak dęta orkiestra na pogrzebie. Major Amberson kupił dwieście akrów ziemi na końcu National Avenue i na tym terenie wytyczył szerokie ulice i skrzyżowania; wybrukował je cedrowymi blokami i ograniczył kamiennymi krawężnikami. Tu i tam na przecięciu ulic wzniósł fontanny, a w stałych odstępach umieścił żeliwne posągi pomalowane na biało z wyraźnymi napisami na piedestałach: Minerwa, Herkules, Wenus, Gladiator, Imperator August, Apollo, Staghound, Mastiff, Greyhound, Jelonek, Antylopa, Jeleń. Większość leśnych drzew pozostawiono w spokoju, by rozkwitły, i z odpowiedniej odległości albo przy świetle księżyca było tu naprawdę pięknie; ale zakochani w rosnącym mieście obywatele nie chcieli odległości ani światła księżyca. Taki mieszkaniec miasta nigdy nie widział Wersalu, ale stojąc przed fontanną Neptuna w Dodatku Ambersona w pełnym świetle południa, cytując ulubione porównanie z lokalnej gazety, oznajmiał, że zdecydowanie przewyższa ona tę w Wersalu. Od samego początku wszystkie te dzieła sztuki oznaczały zysk, wiele z nich dobrze się sprzedało i wokół powstało coś w rodzaju nagłego popytu na kolejne domy. Nowa arteria, stanowiąca niejako kontynuację National Avenue, została nazwana Bulwarem Ambersona, i tu – w punkcie łączącym Bulwar z Avenue – major Amberson zarezerwował dla siebie cztery akry, na których zbudował własny dom – rezydencję Ambersonów.

Ta budowla stała się dumą miasta. Licowana kamieniem, miała łukowe sklepienia, wieżyczki i obramowane kamieniem werandy oraz zwracający się ku miastu portyk z drzwiami wejściowymi. W centralnym hallu frontowym znajdowały się ogromne schody z czarnego rzeźbionego orzecha, a z kopuły wznoszącej się trzy kondygnacje nad parterem przeświecały przez zielone szybki promienie słońca. Większą część drugiego piętra zajmowała sala balowa, wyposażona na jednym końcu w galerię dla muzyków, wykonaną również z czarnego orzecha. Mieszkańcy miasta opowiadali obcym, że cały ten rzeźbiony czarny orzech kosztował sześćdziesiąt tysięcy dolarów. „Sześćdziesiąt tysięcy za samą stolarkę! Tak, sir, a także za drewno na posadzki w całym domu! Żadnych dywanów za wyjątkiem brukselskich w salonie frontowym, słyszałem, że nazywają go pokojem recepcyjnym. Zimna i gorąca woda na piętrach i na parterze, w każdej sypialni umywalki! Kredensy w całym domu wykonane nie z orzecha, ale z solidnego mahoniu! Nie fornir – solidny mahoń! Ośmielam się przypuszczać, sir, że sam prezydent Stanów Zjednoczonych miałby chętkę zamienić Biały Dom na nową rezydencję Ambersonów, gdyby major dał mu okazję – lecz, na wszechmocnego dolara, założę się z panem o pańskie życie, że major tego nie zrobi!”

Gość odwiedzający miasto mógł być pewny, że otrzyma dalsze objaśnienia, gdyż jednej rozrywki nigdy nie pomijano, a mianowicie małej wycieczki po mieście – nawet jeśli wymagałaby ona wynajęcia konia – której punktem kulminacyjnym zawsze była rezydencja Ambersonów.

„Proszę spojrzeć na ten zielony dom, stojący tam przy placu” – opowiadał zawsze przewodnik. „I zwrócić uwagę na stajnię zbudowaną z cegły! Wielu mogłoby sądzić, że jak na stajnię budynek jest za duży; wyposażono go w bieżącą wodę, a na piętrze znajdują się cztery pokoje dla dwóch wynajętych ludzi i kolejny dla całej rodziny. Jeden z tych ludzi stale przebywa w rezydencji, zaś inny, żonaty, mieszka nad stajnią; jego żona jest praczką. Mają cztery boksy dla koni i nowy rodzaj fantazyjnych pojazdów, jakich jeszcze nigdy pan nie widział! Dwa z tych „wozów”, jak je nazywają, mogą lecieć, lecieć wysoko… za wysoko jak dla mnie! Zdaje się, że kupują każdy nowy pojazd, jaki został wymyślony. No i uprząż – cóż, dzięki dzwonkom wszyscy w mieście wiedzą, kiedy Ambersonowie wyjeżdżają po zmroku. To miasto nigdy nie było świadkiem takiego szyku; to będzie kosztowne, gdyż wielu ludzi będzie próbowało im dorównać. Żona majora razem z córką popłynęły do Europy i moja żona mówiła mi potem, że po powrocie zaczęły pijać herbatę o piątej po południu. Mnie się wydaje, że takie picie przed kolacją może zaszkodzić na żołądek – w każdym razie herbata z pewnością tu nie pasuje, no, chyba że jest się chorym czy coś podobnego. Moja żona mówiła, że Ambersonowie nie przyrządzają zielonej sałaty tak jak inni – nie siekają jej z cukrem i octem, ale polewają ją oliwą i octem i jedzą osobno, nie z resztą posiłku. Jedzą też oliwki; takie zielone owoce, coś jak twarde śliwki, ale przyjaciel wspomniał mi, że smakują jak gorzkie pekany. Moja żona poszła kupić trochę oliwek; jeżeli zjesz dziewięć, mówiła, to je polubisz. Cóż, nie zjadłbym dziewięciu niedobrych orzechów, żeby je polubić, i oliwki też zamierzam zostawić w spokoju. To jakieś babskie danie, choć podejrzewam, że prawie wszyscy będą się zmuszać do zjedzenia dziewięciu – teraz, gdy Ambersonowie sprowadzili je do miasta. Tak, sir, zaczęli jeść te oliwki, nie zważając na to, czy zachorują po nich czy nie. Wygląda na to, że chcieliby oszaleć, gdyby tylko dzięki temu mogliby być tak ważni jak Ambersonowie.

Stary Aleck Minafer – to chyba nasz najbliższy stary dziwak – pewnego dnia przyszedł do mojego biura i bliski udaru opowiedział mi o swojej córce, Fanny. Okazało się, że panna Isabel Amberson dostała jakiegoś psa – nazywają go bernardynem – no i Fanny zapragnęła mieć takiego samego. Na to stary Aleck powiedział jej, że on nie lubi psów z wyjątkiem rat terrierów, ponieważ te tępią myszy, ale ona uparła się przy tamtym i ostatecznie się zgodził. Wtedy, na Boga! powiedziała, że Ambersonowie kupili swojego psa, i nie da się takiego wziąć za darmo: kosztują coś od pięćdziesięciu do stu dolarów! Stary Aleck chciał wiedzieć, czy słyszałem, żeby ktoś kiedyś kupił psa – przecież zwykle wystarczy kogoś poprosić, nawet o nowofundlandczyka albo setera. Powiedział, że widzi sens w zapłaceniu Murzynowi dziesięciu, a nawet dwudziestu pięciu centów za utopienie psa, ale płacić pięćdziesiąt dolarów, a może i więcej… cóż, sprawiał wrażenie, jakby miał się udławić własnymi słowami, i to zaraz, na miejscu, w moim biurze! Oczywiście wszyscy wiedzieli, że major Amberson jest człowiekiem interesu, ale takie wyrzucanie pieniędzy na psa czy inne rzeczy... niektórzy myślą, że to doprowadzi go do ruiny, jeśli rodzina się nie sprzeciwi”.

Pewien obywatel, opowiedziawszy to wszystko gościowi odwiedzającemu miasto, dodał po pełnej zadumy pauzie:

– To brzmi jak rozrzutność, ale gdy widzisz tego psa na spacerze z panną Isabel, wydaje się wart tych pieniędzy.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– No cóż, sir – odparł ów obywatel – ona nie ma więcej jak osiemnaście, dziewiętnaście lat i… nie wiem, jak to określić, ale wygląda wtedy na zachwycającą młodą damę!

1 Lord Dundreary – uosobienie dobrodusznego, bezmózgiego arystokraty, rola teatralna stworzona przez Edwarda Askew Southerna; jest symbolem mężczyzny o szczególnym zaroście – z przesadnie krzaczastymi bokobrodami zwanymi też „dundrearowskimi wąsami” .

2 Oto jeden z nich: Jaka jest definicja obrzydzenia? Widok hydraulika od kanalizacji obgryzającego paznokcie.

3 Dolar amerykański pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku miał większą wartość niż dziś, chociaż najniżej stał w latach 1861–1865, gdy Stany były pogrążone w wojnie secesyjnej.

4 Giroflé-Girofla – opera buffa Charlesa Lecocqa; Fra Diavolo – opera komiczna Daniela Aubera.

5 Rodzaj amerykańskiej gry w karty podobnej do pokera.

6 Edwin Booth (1833–1893) – aktor amerykański odbywający tournée po całych Stanach i po stolicach Europy, głównie grając w sztukach Szekspira. Jego brat John Wilkes Booth zastrzelił prezydenta Stanów Zjednoczonych Abrahama Lincolna.ROZDZIAŁ 2

Inna mieszkanka miasta wygłosiła dość sugestywną opinię na temat urody panny Isabel Amberson. Mowa o pani Henry Franklin Foster, największym autorytecie literackim i liderze intelektualnym społeczności – tak właśnie nazwały ją dzienniki, kiedy założyła Kobiecy Klub Tennyson. Każde jej słowo na temat sztuki, literatury i teatru przyjmowano bardziej jak literę prawa niż opinię.

Oczywiście kiedy do Midland po triumfalnym tournée po wielkich miastach w końcu dotarła sztuka teatralna Hazel Kirke7, wielu ludzi czekało na choćby orientacyjną opinię o niej pani Henry Franklin Foster. Niektórzy wręcz wystawali w lobby teatru, gdy widzowie wychodzili, po czym otoczyli ją ciekawskim kręgiem.

– Nie widziałam tej sztuki – poinformowała ich.

– Jak to! Przecież widzieliśmy panią w środku czwartego rzędu!

– Owszem – odparła z uśmiechem – ale siedziałam zaraz za Isabel Amberson. Nie widziałam nic poza jej falującymi brązowymi włosami i przepięknym karczkiem.

Wyrozumiali miejscowi młodzieńcy (wszyscy byli obdarzeni cnotą wyrozumiałości) pogodzili się z tym, co im powiedziała czarująca pani Henry Franklin Foster; poświęcili więc czas na starania, by ujrzeć twarz panny Amberson, kiedy łaskawie się do nich odwróci. Obserwatorzy mówili, że zwracała się do nich dość często, a szczególnie do dwóch z nich: jeden, dość błyskotliwy młodzieniec, dzielnie o to walczył, drugi zaś zwyciężył w tym współzawodnictwie – jeśli nie urodą, to wytrwałością. Ten błyskotliwy prowadził z nią korespondencję po niemiecku i posyłał sonety z bukietami – sonety, którym nie brakowało ani melodii, ani dowcipu. Był to chłopak wielkoduszny, biedny, ale dobrze ubrany, a jego zdumiewająca zdolność przekonywania stała się jedną z przyczyn wiecznych długów. Nikt nie wątpił, że mógłby przekonać Isabel, lecz niefortunnie pewnej nocy przyłączył się do zbyt wesołej gromadki i podczas serenady w świetle księżyca na trawniku przed rezydencją Ambersonów łatwo go rozpoznano, gdy zdeptał gitarę i musiał zostać odeskortowany do czekającego powozu. Wśród wyśpiewujących serenady był też jeden z braci panny Amberson i gdy grupa się rozproszyła, pozostał całkiem bezradny, oparty o drzwi frontowe; major zszedł na dół w szlafroku i kapciach, aby wciągnąć go do środka i łagodnie skarcić, z trudem walcząc z silną pokusą wybuchnięcia głośnym śmiechem. Panna Amberson jawnie śmiała się ze swego brata, a następnego dnia tylko starający się o nią chłopak nie był w dobrym nastroju – odmówiła spotkania się z nim, gdy prosił o wybaczenie.

„Zdaje się, że bardzo się przejmujesz instrumentami!” – pisał do niej. „Obiecuję, że już nigdy żadnego nie zniszczę”.

Nie odpowiedziała na liścik, chyba że za odpowiedź można uznać ogłoszenie jej zaręczyn dwa tygodnie później. Wybrała wytrwałego Wilbura Minafera, niełamiącego instrumentów ani serc i niewyśpiewującego serenad.

Kilku zawsze wszystko przewidujących ludzi utrzymywało, że nie są tym zaskoczeni, ponieważ mimo iż Wilbur Minafer „może nie jest Apollem”, był „solidnym młodym biznesmenem, regularnie uczęszczającym do kościoła”, a Isabel Amberson była „jak na tak ostentacyjną dziewczynę – ładna i rozsądna”. Jednak zaręczyny te wprawiły w zdumienie młodzież oraz większość ojców i matek i stały się głównym tematem – obok zasadniczego problemu, jakim była literatura – następnego spotkania Kobiecego Klubu Tennyson.

– Wilbur Minafer! – wykrzyknęła jedna z członkiń, modulacją głosu dając do zrozumienia, że całą zbrodnię wyjaśnia samo nazwisko. – Wilbur Minafer! To najdziwniejsza rzecz, o jakiej słyszałam! Ona wybrała Wilbura Minafera tylko dlatego, że chłopak, którego każda kobieta wolałaby tysiąc razy bardziej, trochę zaszalał jednej nocy podczas serenady!

– Nie – zaprzeczyła pani Henry Franklin Foster. – To nie tak. To nawet nie dlatego, że ona boi się poślubić hulakę, bo chce być bezpieczna. Nie dlatego, że jest religijna albo nienawidzi dzikości; nawet nie dlatego, że nienawidzi dzikości w nim.

– Ale spójrz, jak go po tym potraktowała.

– Nie, to nie dlatego – mówiła dalej mądra pani Henry Franklin Foster. – Gdyby tylko mężczyźni wiedzieli – na szczęście nie wiedzą – że kobieta tak naprawdę nie dba o to, czy mężczyzna oddaje się rozpuście, czy nie, o ile jej to nie szkodzi, i takie sprawy nic nie obchodzą Isabel Amberson!

– Pani Foster!

– Tak, naprawdę. Obchodzi ją, że on robi z siebie błazna na jej podwórku. Przez to Isabel myśli, że on kompletnie się nią nie przejmuje. Prawdopodobnie się myli, ale właśnie tak myśli i teraz jest już za późno myśleć o czymś innym, bowiem wkrótce wyjdzie za mąż – zaproszenia zostaną rozesłane w przyszłym tygodniu. To będzie coś wielkiego, na miarę Ambersonów: ostrygi na blokach lodu i orkiestra spoza miasta – szampan, ostentacyjne prezenty; ogromny prezent od majora. Potem Wilbur weźmie Isabel na dobrze zaplanowaną, krótką podróż poślubną, jakiej sam potrafi sprostać, a ona stanie się dla niego dobrą żoną i będzie rozpieszczać taką gromadkę dzieci, jakiej jeszcze to miasto nie widziało.

– Skąd, na Boga, tyle pani wie, pani Foster?

– A czyż ona nie kocha Wilbura? – zapytała prowokująco. – No, może nie będzie miała aż tyle dzieci, bo mogłyby ją zrujnować!

To proroctwo nie sprawdziło się tylko w pojedynczych szczegółach, poza tym jej przewidywania były dokładne. Ślub odbył się w stylu wspaniałości Ambersonów: były ostrygi na lodzie, był ogromny prezent majora: wierny model zespołu budynków, jaki zostanie wzniesiony przez burmistrza na terenie Dodatku Ambersona. Orkiestra z pewnością nie była lokalna i nie brakowało w niej wiolonczeli, muzycy przybyli zgodnie z przepowiednią, a następnego dnia rano doniosła o tym gazeta. I o północy wciąż wznoszono toasty szampanem na cześć panny młodej, chociaż ona sama wymknęła się w podróż poślubną już o dziesiątej. Para wróciła do miasta po czterech dniach, co zdawało się wyraźnie dowodzić, że Wilbur
rzeczywiście zabrał Isabel na dobrze zaplanowaną krotką podróż, jakiej potrafił sprostać. Według wszystkich doniesień od samego początku była dla niego „dobrą żoną”, ale tu, w finalnej części proroctwa, zaszła nieścisłość. Wilbur i Isabel nie mieli dzieci; mieli tylko jedno.

– Tylko jedno – przyznała pani Henry Franklin Foster. – Ale pewnie zostało rozpieszczone za całą gromadkę.

Nikt nie zaprzeczył.

Mając lat dziewięć, Georgie Amberson Minafer, wnuk majora, został księciem grozy nie tylko w Dodatku Ambersona, ale w wielu innych dzielnicach, przez które galopował na swym białym kucu.

– A niech mnie, co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że całe miasto należy do ciebie! – narzekał rozgoryczony robotnik, gdy Georgie rozjechał kupę przesianego piasku.

– Jak dorosnę, będzie do mnie należało – odparł dumny dzieciak. – Założę się, że już teraz należy do mojego dziadka!

I zdziwiony robotnik, nie mogąc znaleźć kontrargumentu, aby mu odpowiedzieć na tę przesadzoną przechwałkę, umiał tylko wymruczeć:

– Och, obciągnij sobie kamizelkę!8

– Nie pleć bzdur! Doktor mówił, że to niezdrowo! – odpowiedział natychmiast chłopiec. – Jednak powiem ci, co zrobię: ja się zajmę własnymi sprawami, jeśli ty wytrzesz podbródek9!

Taki był zwyczajny żargon ulicznych rozmówek w owych czasach; i w tych sprawach Georgie stał się prawdziwym ekspertem. Nie nosił żadnej kamizelki, żeby ją obciągać. Osobliwym faktem było to, że skraj aksamitnej kurtki i spodni zdobiony był frędzlami w celu upodobnienia go do Małego Lorda Fauntleroya10, chociaż matka George’a nie miała wyczucia do tego rodzaju ubiorów, co było ciągłym zmartwieniem jej syna; ubierała go zgodnie z doktryną mówiącą, iż uczeń szkolny musi nosić tego rodzaju dekoracje – a zatem nosił nie tylko jedwabną szarfę i jedwabne pończochy, ale też szeroki koronkowy kołnierz na czarnym aksamitnym ubranku, na który opadały długie brązowe loki, często pozlepiane rzepami.

Za wyjątkiem takiej powierzchowności (która nie była jego dziełem, tylko matki) Georgie nie przejawiał żadnego podobieństwa do powieściowego małego Cedrica. Trudno wyobrazić sobie, aby słynne słowa chłopca: „Dziadku, oprzyj się na mnie”, mogły wyjść z ust George’a. Miesiąc po swoich dziewiątych urodzinach, na które major podarował mu kuca, zdążył już zaznajomić się z najtwardszymi chłopakami w odległych częściach miasta i hart ducha bogatego małego chłopca z długimi lokami pod wieloma względami zdobył uznanie starszych od niego. Bił się z nimi, ucząc się, jak wpadać w szał w odpowiednim momencie, kiedy wybuchać płaczem ze złości, kiedy sięgać po kamień, wydawać wycie z groźbą zabicia i usiłować spełnić tę groźbę. Starcia często prowadziły do zbliżeń i Goergie opanował sztukę mówienia rzeczy bardziej ekscytujących niż: „Nie rób tego!” albo: „Doktor mówił, że to niezdrowo!”.

Tak więc pewnego letniego popołudnia jakiś obcy chłopak, znudzony siedzeniem na słupku bramy wielebnego Mallocha Smitha, ujrzał nagle Georgiego Ambersona Minafera zbliżającego się szybko na białym kucu i zawołał z goryczą:

– Zobaczcie no tego osła! Spójrzcie na te loczki! Powiedz no, chłopcze, gdzie ukradłeś tę oliwkową szarfę matki!

– Twoja siostra ukradła ją dla mnie – wypalił natychmiast Georgie, powstrzymując kuca. – Skradła i dała mi.

– Idź obciąć sobie włosy! – rzucił ostro obcy chłopiec. – Ja nie mam żadnej siostry!

– Wiem, że nie masz żadnej w domu – odpowiedział Georgie. – Miałem na myśli tę, co siedzi w więzieniu.

– Złaź z kuca! Wyzywam cię!

George zeskoczył na ziemię, a obcy chłopak zsunął się ze słupka bramy wielebnego pana Smitha, jednak zrobił to za bramą.

– Wyzywam cię na zewnątrz – powiedział Georgie.

– A ja ciebie wyzywam tu. Wyzywam…

Były to jednak bardzo niefortunne wyzwania; Georgie natychmiast przeskoczył płot i cztery minuty później pani Smith, słysząc dziwne odgłosy, wyjrzała przez okno, po chwili zaś wrzeszcząc, wpadła do gabinetu pastora. Pan Malloch Smith, ten ponurobrody metodysta, wyszedł na frontowy dziedziniec, gdzie zastał przebywającego u niego gościnnie siostrzeńca przygotowanego do odegrania głównej roli w widowisku prezentującym masakrę. Z wielką trudnością natury fizycznej udało się panu Smithowi dać siostrzeńcowi szansę uciec do domu, bowiem George był twardy i szybki, a w takich sprawach nadzwyczaj skuteczny; a jednak po groteskowej bójce pastorowi udało się rozdzielić walczące strony i potrząsnąć Georgiem.

– Przestań! Przestań natychmiast! – wykrzyknął z wściekłością George i wyrwał się pastorowi. – Chyba nie wiesz, kim jestem!

– Owszem, wiem! – odparł gniewnie pan Smith. – Wiem, kim jesteś. Przynosisz hańbę matce! Twoja matka powinna się wstydzić, że pozwoliła…

– Zamknij się i nie mów, że moja matka powinna się za siebie wstydzić!

Doprowadzony do rozpaczy pan Smith nie był w stanie zakończyć tego dialogu z godnością.

– Powinna się wstydzić – powtórzył. – Kobieta, która pozwala takiemu złemu dziecku jak ty…

Ale Georgie już wskoczył na siodło kuca. Zanim puścił go w galop, zwrócił się do wielebnego Mallocha Smitha:

– Zajmij się własnymi sprawami, ty stary koźle, ty! – krzyknął wyraźnie. – Pilnuj swego nosa i zamknij się… i idź do piekła!

Tego rodzaju przedwcześnie dojrzali chłopcy – nawet wśród bogaczy – zdarzają się częściej, niż dorośli mogą sobie wyobrazić. Jednak dla wielebnego Mallocha było to nowym doświadczeniem i pozostawiło go w stanie wielkiego rozdrażnienia. Natychmiast siadł i napisał list do matki Georgiego, opisując w nim jego przestępstwo zgodnie z zeznaniami siostrzeńca; i ten list pani Minafer otrzymała jeszcze przed powrotem syna. A kiedy chłopak zjawił się w domu, odczytała mu wiadomość z przygnębieniem:

Droga Pani,

Pani syn wyrządził mojemu domowi wielką przykrość. Niesprowokowany napadł na mojego małego siostrzeńca, którego obecnie goszczę, znieważył go, nazywając niewłaściwie i obraźliwie twierdząc, że kobiety z jego rodziny przebywają w więzieniu. Potem próbował zmusić swego kuca, żeby kopnął to dziecko, a kiedy mój siostrzeniec, który ma tylko jedenaście lat i od którego pani syn jest dużo starszy i silniejszy, próbował uniknąć upokarzania i spokojnie odejść, zaczął go gonić po zamkniętym terenie mojej posiadłości i brutalnie atakować. Gdy się pojawiłem, Pani syn obrzucił mnie obelgami, kończąc takim bluźnierstwem jak „Idź do piekła!”, co słyszałem nie tylko ja, ale i moja żona oraz sąsiadka. Ufam, że taki stan niezdyscyplinowanego zachowania musi zostać napiętnowany ze względu na podtrzymanie reputacji całej rodziny, do której ten niesforny dzieciak należy.

George w trakcie czytania listu wtrącał mrukliwie jakieś uwagi i gdy matka skończyła, rzekł:

– Ten stary osioł kłamie!

– George, nie wolno ci tak mówić, „kłamie”. Czy ten list nie mówi prawdy?

– Cóż… – odparł Georgie – …ile mam lat?

– Dziesięć.

– A tam jest napisane, że jestem starszy od jedenastoletniego chłopca.

– To prawda – stwierdziła Isabel. – Tak jest napisane. Ale czy część nie jest prawdą, Georgie?

Syn uznał, że znalazł się w trudnym położeniu, i milczał.

– Georgie, czy powiedziałeś mu to, o czym on tu pisze?

– Co takiego?

– Czy mu powiedziałeś… no, czy powiedziałeś „Idź do piekła”?

Georgie przez dłuższą chwilę sprawiał wrażenie markotnego; potem rozpogodził się.

– Posłuchaj, mamo; dziadek nawet nie wytarłby sobie butów tą historią, prawda?

– Georgie, nie wolno ci…

– Chcę powiedzieć, że żaden z Ambersonów nie ma z nim nic wspólnego, prawda? On nawet ciebie nie zna, mamo, czyż nie?

– To nie ma nic do rzeczy.

– Ależ tak, ma! Chcę przez to powiedzieć, że nikt z rodziny Ambersonów nie pójdzie do niego i nikt nigdy nie przyjmie go w domu; nie zapraszali go i pewnie nawet nie wpuściliby go do siebie.

– Nie o tym rozmawiamy.

– Założę się – ciągnął Georgie stanowczo – założę się, że jeśli zechce się nami zobaczyć, zostanie wpuszczony bocznymi drzwiami!

– Nie, kochanie, oni…

– Tak, mamo, oni tak zrobią! Więc co to ma za znaczenie, jeśli powiedziałem mu coś, co mu się bardzo nie podobało? Nie rozumiem, czemu nie miałbym powiedzieć tego rodzaju człowiekowi wszystkiego, na co mam ochotę.

– Po prostu nie, Georgie. I nie odpowiedziałeś mi, czy powiedziałeś mu coś tak strasznego, jak pisze w tym liście.

– No… – zaczął Georgie. – W każdym razie on powiedział mi coś, co mnie doprowadziło do wściekłości. – Nie podał matce dalszych szczegółów; nie wyjaśnił, że „do wściekłości” doprowadziły go potępiające słowa pana Smitha: „Twoja matka powinna się wstydzić”, a także: „Kobieta, która pozwala takiemu złemu chłopcu…” – nawet przez myśl mu nie przeszło, by na własne usprawiedliwienie zacytować te obelgi.

Isabel potrząsnęła głową.

– To były okropne słowa, kochanie. W tym liście nie wydaje się zbyt taktowny, ale…

– To hołota – stwierdził Georgie.

– Nie wolno tak mówić – zganiła go łagodnie matka. – Gdzie się nauczyłeś takich brzydkich słów? Gdzie słyszałeś, żeby ktoś takich używał?

– Słyszałem je w wielu miejscach. Zdaje mi się, że po raz pierwszy u wuja George’a Ambersona. Powiedział tak raz do taty. Tacie się to nie spodobało, ale wuj George tylko się roześmiał, a potem powtórzył swoje słowa ze śmiechem.

– To nie było właściwe z jego strony – powiedziała, ale chłopak instynktownie wyczuł w jej głosie brak przekonania.

Wielką wadą Isabel było to, że cokolwiek Ambersonowie zrobili, szczególnie jeśli Amberson był akurat jej bratem George’em albo jej synem Georgiem, wydawało jej się dobre. Wiedziała, że po tym liście powinna być dla syna bardziej surowa, ale bycie surową było ponad jej siły; i wielebny pan Smith odniósł sukces tylko w tym, że poczuła do jego urazę.

Twarz Georgiego – absolutnie taka, jaką winna być twarz Ambersonów – nigdy nie wydawała się jej piękniejsza. Zawsze sprawiał wrażenie niezwykle pięknego, gdy próbowała być dla niego surowa.

– Musisz mi przyrzec – powiedziała niepewnie – że nigdy więcej nie użyjesz takich słów.

– Przyrzekam – odparł natychmiast… i zaraz wyszeptał pod nosem: „Chyba że ktoś mnie znowu tak zdenerwuje!”.

Zadośćuczynił w ten sposób zasadzie, według której – jak szczerze wierzył – nigdy nie kłamał.

– Dobry chłopiec – stwierdziła.

Georgie wybiegł na podwórze. Kara dobiegła końca.

Na podwórzu zebrała się grupa podziwiających go przyjaciół; słyszeli już o jego przygodzie, znali treść listu i teraz chcieli zobaczyć, co się z nim „stanie”. Przewidywali, że w wyniku kary będzie miał zakaz jazdy kucem dalej niż do końca alei i z powrotem.

Byli jego prawdziwymi zwolennikami; Georgie był ich przywódcą, rzeczywiście ważną osobą wśród dorastającej młodzieży, i często mu nadskakiwano; w alei zachwycali się nim także Murzyni, którzy chichotali i wykrzykiwali pochlebstwa. Często też słyszał, jak dobrze ubrani ludzie mówili o nim z podziwem. Kiedyś na chodniku, gdzie kręcił bączkiem, zebrało się wokół niego kilka kobiet.

– Poznaję, to Georgie! – wykrzyknęła jedna z nich i zwróciła się do innych, niczym jakaś prezenterka: – To jedyny wnuk majora Ambersona!

Inna dodała:

– Czyżby? – I cmoknęła.

Dwie kolejne wyszeptały:

– Taki przystojny!

Georgie, rozdrażniony, że go otoczyły, przerwał zabawę, obrzucił je zimnym wzrokiem i rzucił propozycję:

– Och, wynajmijcie sobie salę!11

Jako Amberson był już postacią publiczną i jego przygoda z wielebnym Mallochem Smithem na frontowym podwórku stała się powszechnym tematem w mieście. Wielu ludzi – jeśli mieli okazję go spotkać – patrzyło na niego z niesmakiem, ale to nie miało dla Georgiego żadnego znaczenia, ponieważ naiwnie wierzył – jak większość dorastającej młodzieży – że z konieczności podlega nieustannemu śledzeniu jako niezwykłe zjawisko; zdawał się nie pojmować, że te pełne obrzydzenia spojrzenia mają z nim jakiś związek. A jeśliby nawet go dostrzegł, najprawdopodobniej nie przejąłby się bardziej, niż żeby mruknąć: „Hołota!”; zapewne wykrzyczałby to słowo. Z pewnością większość ludzi wierzyła w opowieść, która obiegła miasto zaraz po pogrzebie pani Amberson, kiedy Georgie miał jedenaście lat. Chłopiec poróżnił się z przedsiębiorcą pogrzebowym na temat rozmieszczenia członków rodziny; wyraźnie było słychać jego pełen oburzenia głos: „No, kto jest najważniejszą osobą na pogrzebie mojej babci?”. Potem wychylał głowę z okna głównego powozu z żałobnikami i gdy mijał ich przedsiębiorca pogrzebowy, krzyczał:

– Hołota!

Byli też ludzie – dorośli ludzie – którzy wyrażali tęskną nadzieję, że za swego życia doczekają dnia, w którym ten chłopak otrzyma zasłużoną karę (użyli nawet ostrego sformułowania, dużo lepszego od „dostanie to, na co zasłużył”, które wiele lat później zabrzmiało jako „otrzyma sprawiedliwą karę”.) Coś musiało go pewnego dnia dopaść, a oni chcieli przy tym być! Lecz Georgie nic o tym nie wiedział i wszyscy wyczekujący jego upadku odeszli zawiedzeni; ich pragnienie rosło w miarę, jak szczęśliwy dzień spełnienia coraz bardziej się oddalał. Wspaniałości Georgiego nie umniejszyła nawet historia z Mallochem Smithem; a raczej ją zwiększyła, i wśród innych dzieci (a szczególnie dziewczynek) dodała mu prestiżu: nieustannie towarzyszył mu szatański splendor chłopca, który powiedział pastorowi, żeby poszedł do piekła.

7 Hazel Kirke – sztuka autorstwa amerykańskiego aktora i dramaturga S. MacKaye’a. Wystawiono ją w różnych teatrach na świecie ponad dwa tysiące razy. Pierwotnie nosiła tytuł An Iron Will.

8 W owych czasach noszono krótsze, wiązane u dołu kamizelki i należało je obciągać, aby uporządkować garderobę, ale w slangu z czasem zaczęło to oznaczać „pilnuj własnego nosa”.

9 W czasach George’a „wytrzeć podbródek” znaczyło po prostu „zamknąć się”.

10 Mały Lord Fauntleroy – postać z powieści angielskiej pisarki Frances Hodgson Burnett. Jego strój stał się wzorem dla chłopców z rodzin amerykańskiej klasy średniej.

11 W ulicznym slangu owych czasów znaczyło to, żeby znalazły sobie miejsce, gdzie mogą się do woli wykrzyczeć.ROZDZIAŁ 3

Do dwunastego roku życia Georgiego jego edukacja odbywała się w domu; nauczyciele przychodzili do niego i ci obywatele miasta, którzy tęsknili za upadkiem chłopca, często mówili: „Zaczekajcie, aż pójdzie do publicznej szkoły; wtedy dopiero zobaczycie!”.

Jednak gdy w wieku lat dwunastu Georgie został posłany do prywatnej szkoły w mieście i gdy z instytucji nie dochodziły żadne informacje ani nawet plotki, że dostał to, na co zasłużył – ci, którzy tego chcieli, musieli cierpliwie czekać z rosnącym niezaspokojonym głodem na spełnienie marzenia. Mimo iż zuchwałość i impertynencja Georgiego często były wręcz nieznośne, nauczyciele byli nim zafascynowani. Nie lubili go – był na to zbyt arogancki – ale utrzymywał ich w takim stanie emocjonalnym, że więcej myśleli o nim niż o pozostałych dziesięciu uczniach. Emocje, jakie w nich wywoływał, były zwykle skutkiem ich zranionego szacunku do samych siebie, chociaż czasem był to po prostu podziw. Na tyle, na ile zdążyli się zorientować, Georgie dość oszczędnie przyswajał sobie lekcje, choć niekiedy słyszano w klasie jego godną podziwu błyskotliwą odpowiedź, jakiej nieczęsto udzielali inni uczniowie; no i z łatwością zdawał egzaminy. Bez dostrzegalnego wysiłku zdobywał podstawy liberalnej edukacji, równocześnie nie ucząc się absolutnie niczego o sobie.

Czekający na jego upadek nadal czekali, gdy Georgie w wieku szesnastu lat został wysłany do wielkiego prywatnego gimnazjum. „Teraz – powtarzali z radością – na pewno go dopadną! Dostanie za swoje! Znajdzie się wśród chłopców tak samo ważnych jak on i oni wykopią z niego ten cały farsz, gdy zacznie się przy nich puszyć i wymądrzać! Och, warto by było to zobaczyć!”

Mylili się. Gdy Georgie wrócił do domu parę miesięcy później, wciąż tak samo się puszył. Został relegowany przez władze uczelni – obraza, jakiej się dopuścił, została określona „bezczelnością i bluźnierstwem”; w rzeczywistości chłopak wydał dyrektorowi szkoły instrukcje niemal identycznie ze zgłoszonymi kiedyś przez wielebnego Mallocha Smitha.

Jednak nie dostał nauczki i ci, którzy na to liczyli, czuli się rozgoryczeni, gdy znowu ujrzeli go na ulicach jadącego dwukółką z karygodną szybkością, zmuszającego pieszych do panicznej ucieczki i ogólnie zachowującego się tak, jakby był właścicielem całej Ziemi.

Zdegustowany kupiec w średnim wieku handlujący artykułami żelaznymi, jeden z tych, którzy pragnęli upadku Georgiego, musiał uciekać na chodnik, żeby uniknąć stratowania, i zapomniał się tak dalece, że użył ulubionej w tym roku ulicznej zniewagi:

– Oszalałeś! Czy twoja matka wie, co tu wyprawiasz?

Georgie nawet na niego nie spojrzał, tylko zręcznie strzelił długim biczem i niewiele poniżej pasa ze spodni kupca uniosła się chmura kurzu. Ten nie był na to przygotowany i wrzasnął, szukając czegoś, czym mógłby rzucić w chłopca, ale nie znalazłszy, uznał, że pozostaje mu tylko krzyknąć w ślad za szybko oddalającą się dwukółką.

– Zabieraj się stąd, bo ci ściągnę spodnie, szczeniaku!

Georgie nie dał mu poznać, że to słyszał. Dwukółka skręciła za rogiem, wywołując tam zamieszanie, i kawałek dalej zatrzymała się przed Blokiem Ambersonów – czterokondygnacyjnym budynkiem w starym stylu, z biurami prawników, ubezpieczycieli i pośredników nieruchomości, a także ze sklepem z towarami drobnymi i pasmanterią na parterze.

Georgie przywiązał spienionego konia do słupa telegraficznego i przez chwilę stał, patrząc krytycznie na budynek, który wydał mu się jakiś nędzny i odrapany; chłopak pomyślał, że dziadek powinien zastąpić go czterdziestokondygnacyjnym czy nawet jeszcze wyższym drapaczem chmur, takim, jakie młody Amberson widział ostatnio w Nowym Jorku, gdy zatrzymał się tam na kilkudniowy odpoczynek w drodze powrotnej do domu z pogrążonej w smutku szkoły. Przy wejściu na schody wisiały przymocowane do ściany tabliczki z blachy ocynkowanej, na których widniały nazwy lokatorów wyższych pięter, i Georgie postanowił wziąć sobie na pamiątkę jedną z nich, gdy pójdzie na studia, teraz jednak zostawił je w spokoju i wspiął się zużytymi schodami na trzecie piętro – windy nie było – wszedł w ciemny korytarz i trzy razy zapukał w drzwi. Były to tajemne drzwi, z górną połową matowo przeszkloną, nienoszące żadnego napisu informującego, kto zajmuje apartament; na górze jednak, nad framugą, widniały cztery litery nabazgrane częściowo fioletowym atramentem, częściowo miękkim ołówkiem: F.O.T.A., a powyżej, na tynku, wydrapano kochaną przez chłopców w okresie dojrzewania trupią czaszkę i skrzyżowane piszczele.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: