Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia (niekoniecznie)dyplomatyczne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wspomnienia (niekoniecznie)dyplomatyczne - ebook

Stanisław Ciosek – urodzony gawędziarz – zdradza kulisy decyzji władz PRL-u, upadku systemu i powstania rządu Tadeusza Mazowieckiego. Opowiada również o naszym wschodnim sąsiedzie, o transformacji Związku Radzieckiego w Rosję i o przyczynach takiej a nie innej mentalności jej obywateli.
Polityczny życiorys narratora sprawił, że podczas misji w Moskwie Ciosek nie narzekał na brak kontaktów, nawet z najważniejszymi osobami na Kremlu. Przychodzono doń, by pomówić po duszam o tamtejszej specyfice i poznać doświadczenia polskich przemian.
Jako jedyny dyplomata poznał w 1991 roku, na kilka tygodni przed tak zwanym puczem Janajewa, szczegóły przewrotu od jego… organizatora. Mocno niedysponowany wiceprezydent ZSRR nie zadawał siebie sprawy, że rozmawia nie z dawnym towarzyszem z organizacji młodzieżowej lecz z ambasadorem niezależnego kraju. Do Warszawy dotarło ostrzeżenie.
Niniejsza książka to nie tylko analiza bardziej i mniej poważnych szeroko rozumianych spraw wschodnich, ale również błyskotliwe anegdoty i mało znane kulisy wydarzeń. Czytelnik po raz pierwszy będzie miał okazję dowiedzieć się, między innymi, kto spowodował słynną niedyspozycję „goleni prawej” Aleksandra Kwaśniewskiego podczas obchodów 59. rocznicy zbrodni katyńskiej.

Stanisław Ciosek (ur. 1939) – działacz PZPR, poseł na Sejm PRL, ambasador w ZSRR i Rosji, znawca problematyki wschodniej. Do partii wstąpił w roku 1959, wcześniej rozpoczynając działalność w Zrzeszeniu Studentów Polskich (kierował tą organizacją od 1969 do 1973 r.). W połowie lat 70. został pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Jeleniej Górze. Podczas karnawału »Solidarności« prowadził – już jako minister do spraw związków zawodowych – w imieniu władz negocjacje z opozycją. W stanie wojennym był nieformalnym łącznikiem rządu z kościelnymi hierarchami i doradcami zdelegalizowanej „Solidarności”. Następnie, już oficjalnie, współorganizował przygotowania do okrągłego stołu. Po 4 czerwca 1989 roku, okrzyknięty przez partyjnych kolegów winnym porażki wyborczej, ustąpił z władz partii. Kilka miesięcy później został nominowany przez rząd Tadeusza Mazowieckiego ambasadorem Polski w ZSRR. Na placówce w Moskwie pozostawał aż do 1996 roku. Po powrocie do kraju pracował przez dziesięć lat jako doradca Aleksandra Kwaśniewskiego do spraw międzynarodowych i polityki wschodniej. Obecnie zasiada w zarządzie Stowarzyszenia Wspierania Współpracy Gospodarczej ze Wschodem – Klub Wschodni oraz we władzach Fundacji „Amicus Europae” i Stowarzyszenia Euroatlantyckiego. Jest przewodniczącym rady Polsko-Rosyjskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. Członek Stowarzyszenia Ordynacka.

Jan Osiecki – z wykształcenia socjolog, z zawodu i pasji dziennikarz. Przez piętnaście lat odsłaniał kulisy prac polityków, przygotowując materiały dla „Newsweeka”, Radia PiN, Programu III Polskiego Radia oraz innych redakcji. Jest autorem wywiadu rzeki „Zbigniew Religa. Człowiek z sercem w dłoni” oraz współautorem serii książek „Ostatni lot”, dziennikarskiego śledztwa dotyczącego przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. 

Ewa Charitonow – inżynier od probówek, spiritus (bardzo à propos) movensprzedsięwzięcia, od lat robi wszystko, żeby żyć wygodnie i z przymrużeniem oka. Obdarzona licznymi talentami, poczuciem humoru i dystansem do świata, realizuje wciąż odkrywane pasje, z przyjemnością pozostawiając innym miejsce na prezentację dokonań.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-890-3
Rozmiar pliku: 5,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z NOTATNIKA AMBASADORA

ZAMIAST TRADYCYJNEGO WSTĘPU

Nigdy nie zapomnę wydanego przez greckiego ambasadora w Moskwie przyjęcia dla korpusu dyplomatycznego państw chrześcijańskich. Uroczystość odbywała się z okazji imienin ówczesnego patriarchy Kościoła prawosławnego i całej Rosji Aleksego II.

Jako dziekanowi europejskiej części korpusu – a więc najstarszemu stażem ambasadorowi z naszego kontynentu – przypadł mi zaszczyt zabawiania rozmową głowy rosyjskiej Cerkwi. Siedziałem tuż przy solenizancie.

Przypisane mi obowiązki wypełniałem gorliwie, dbając, aby przy stole nie zapadała krępująca cisza. Od słowa do słowa, w pewnym momencie dyskusja zeszła na sposób zbierania datków w świątyniach.

– A jak to przebiega u prawosławnych? – zaciekawiło mnie.

– Do woreczka, do woreczka – objaśnił patriarcha. – Wierny wkłada do niego rękę i nikt nie widzi, ile tam zostawia. Wysokość ofiary to sprawa między wiernym a Bogiem. A u was? – zainteresował się w rewanżu.

– A u nas – mówię – na tacę. I wszyscy widzą. To sprawa między wiernym a Kościołem, który ma swoje potrzeby.

Aleksy II zamyślił się głęboko.

– Interesujące… Nie wiedziałem… – Pogładził się po białej brodzie. – Chyba będę musiał to przemyśleć – stwierdził w końcu.

Nie sprawdzałem, czy nie przyłożyłem wówczas ręki do zmiany obyczaju.

***

Podczas tego samego przyjęcia po drugiej stronie patriarchy posadzono dopiero co odwołanego ze stanowiska rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Andrieja Kozyriewa. Jego obecność na spotkaniu była wartością samą w sobie, znakiem nowych czasów. W podobnych przypadkach w minionych latach tacy byli urzędnicy po prostu zapadali się w niebyt, a tu pełne honory.

Zapamiętałem następującą sytuację: w pewnej chwili Aleksy zwrócił się do Kozyriewa.

– I cóż, synu, będziesz teraz robił? – zapytał uprzejmie o plany na przyszłość.

Minister speszył się nieco. Najwyraźniej nie miał jeszcze pomysłu na nową rolę dla siebie.

– Będę pisał pamiętniki – odparł uprzejmie.

– A prawdę w nich, synu, napiszesz? – zaciekawił się Aleksy.

Kozyriew począł mu obszernie objaśniać złożoność sytuacji depozytariusza tajemnic państwowych, zwracając uwagę na obowiązek chronienia interesów kraju, niezależnie od tego, czy pozostaje się ministrem, czy nie. Patriarcha wysłuchał cierpliwie. Pokiwał głową.

– To ty już lepiej, synu, nie pisz tych pamiętników – poradził życzliwie.

Trzeba było widzieć tę scenę! Aleksy, postawny mężczyzna z okazałą białą brodą, w równie białym, wysokim kukolu z welonem, tradycyjnym nakryciu głowy zwierzchników Cerkwi prawosławnej, haftowanym w złote serafiny, co przydawało mu rozmiarów i majestatu. A przy nim skromnej postury, drobniutki były minister. Jeszcze zziajany po biegu, bo przybył do ambasady spóźniony…

Ostatecznie Kozyriew rady nie posłuchał i pamiętniki napisał (mam nawet egzemplarz z miłą dedykacją). Jednak swoją twórczością furory nie zrobił. Musiał zastosować autocenzurę. Przez przyzwoitość i obowiązek.

Podobna historia miała miejsce podczas wydawanego przeze mnie przyjęcia na cześć kończącego misję w Moskwie brytyjskiego ambasadora. Zagadnąłem go, czy napisze wspomnienia, w końcu był świadkiem przełomu – zaczął urzędowanie w ZSRR, a skończył w Rosji.

– Panie kolego, u nas jest przyjęte, że wszystko, co wie, widzi i słyszy ambasador Jej Królewskiej Mości, jest wyłączną własnością Jej Królewskiej Mości – odparł wyniośle.

Zrozumiałem niestosowność pytania, zadanego przez człowieka strzygącego trawnik od niedawna, podczas gdy Wyspiarze robią to od wieków. Ale poczułem się lepiej, gdy okazało się, że jednak pamiętniki napisał, choć z efektem takim samym jak w przypadku Kozyriewa.

Teraz zwrócono się do mnie, by o Rosji i mojej misji dyplomatycznej w tamtym kraju napisać lekko. To karkołomne zadanie. Misja była przecież ciężka, trwała, gdy miały miejsce wydarzenia o wymiarze historycznym. Trudno pisać w ten sposób również o tym, co dzieje się teraz, gdy płonie granica między Rosją a Ukrainą i nikt nie wie, jak i kiedy to się skończy. Nie wiem, czy znaleźliśmy ze współautorami dobry sposób, przemieszaliśmy tematy błahe z tymi poważnymi. O sprawach ciężkich opowiadamy poważnie, a o lekkich z przymrużeniem oka. Może na przekór temu, co dociera wciąż ze Wschodu. Bo tam życie ma wiele barw, nie tylko czerń i biel, i ludzie wcale nie chcą stamtąd uciekać.

Nauczony doświadczeniami ministra Kozyriewa i wspomnianego chwilę wcześniej ambasadora brytyjskiego w Moskwie, postanowiłem nie tworzyć memuarów, ale raczej przybliżyć Czytelnikowi czas, w którym żyłem i pracowałem, posiłkując się okruchami pamięci. Czasem składają się one w spójne obyczajowe obrazki, nierzadko w opowiastki z morałem, czasem to tylko anegdota…

WSPOMNIENIA Z PRL

DROGA DO GÓRY

W latach 70. w pewnych kręgach krążył dość popularny dowcip: Stanisław Ciosek poszedł do góry. Tylko dlaczego do Jeleniej?

W Jeleniej Górze moja kariera partyjna i państwowa zaczęła się na dobre.

Wcześniej, na studiach, rzuciłem się w wir działalności w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Aktywność pochłonęła mnie bez reszty, w końcu zajmowałem się sprawami przez duże S. Po kilku latach zostałem nawet przewodniczącym Rady Naczelnej ZSP. Jednak coś za coś – właśnie z powodu zaangażowania pozauczelnianego zrobiłem tylko absolutorium, nie broniąc pracy magisterskiej. Na szczęście po siedmiu latach moja żona, zawsze pragmatycznie nastawiona do życia, wymusiła uporczywym wierceniem mi dziury w brzuchu ukończenie edukacji jak należy. Miała rację. Nie tylko zresztą w tej sprawie.

Wymagało to niemało zachodu – bo w międzyczasie moją elitarną (czterystu studentów, niemal indywidualny tok nauczania!) Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Sopocie, dawną Wyższą Szkołę Handlu Morskiego, połączono z Wyższą Szkołą Pedagogiczną, powołując do życia Uniwersytet Gdański – ale zakończyło się sukcesem. Tytuł magistra zdobyłem, będąc już szefem ZSP. Musiałem się mocno starać, w mojej sytuacji nie wypadało przecież zdać na tróje. Poza tym profesorowie wcale nie zamierzali traktować mnie ulgowo, było dokładnie na odwrót. Zanim doszło do egzaminu dyplomowego, musiałem zdać kilkanaście dodatkowych, wynikających ze zmiany programu nauczania, ale dyplom uzyskałem uniwersytecki.

Moja obrona zbiegła się w czasie z planowanymi przez partię zmianami w działaniu organizacji młodzieżowych. W kierownictwie PZPR powstawała koncepcja zjednoczenia ruchu młodzieżowego. Wymyślono, aby z pięciu organizacji – Związku Młodzieży Wiejskiej, Związku Młodzieży Socjalistycznej, ZSP, Związku Harcerstwa Polskiego oraz Kół Młodzieży Wojskowej – stworzyć jedną. Pasowało to do ustrojowego modelu, zwłaszcza że sojusznicy coraz głośniej wypominali Polsce wypaczenia. Nie dość, że królowało u nas rolnictwo indywidualne, a nie PGR-y, to na dodatek w państwie, które z założenia miało być ateistyczne, Kościół utrzymywał wyjątkowo silną pozycję. No i do tego jeszcze ruch młodzieżowy rozbity na kilka organizacji. Dwie pierwsze sprawy nie podlegały dyskusji – Gierek w konstytucji usankcjonował istnienie rolnictwa indywidualnego, a ówczesnej roli Kościoła nikt będący przy zdrowych zmysłach nie miał odwagi ograniczać.

Słowem, aby choć trochę uspokoić narzekania sojuszników, rzucono na pożarcie struktury młodzieżowe, mimo że wielu zainteresowanych sprzeciwiało się zmianom. Największy opór wystąpił w harcerstwie i ZSP, organizacjach o długiej tradycji. Natomiast siłą prącą ku zjednoczeniu było kierownictwo ZMS, który zyskiwał na nim najwięcej. Był najbliżej partii.

Zastanawialiśmy się, jak wybrnąć z opresji, i w rezultacie powstała koncepcja stworzenia w miarę luźnej federacji związków młodzieżowych, nie zaś jednego, który miałby wchłonąć pozostałe. Dla uspokojenia oczekiwań radykałów do nazwy każdej organizacji, poza harcerstwem, dodano przymiotnik „socjalistyczny”. Wszystko zostało przygotowane, ustalono nawet, kto będzie rzeczonej federacji szefował. Tuż przed wprowadzeniem zmian przyszłe kierownictwo zaproszono do gmachu Komitetu Centralnego, na spotkanie Edwardem Gierkiem.

Być może to, że właśnie obroniłem pracę magisterską, dodało mi animuszu, bo na forum wygłosiłem mowę w obronie dotychczasowego modelu. Pomyślałem sobie, że nic mi nie mogą zrobić, mam dyplom, mam zawód, najwyżej podejmę gdzieś normalną pracę. Kierownictwo partii posłuchało, popatrzyło i w końcu udało się na naradę we własnym gronie. Po jakimś czasie nastąpiło podsumowanie.

– Szanowni towarzysze! – oświadczył Gierek. – Kolegialnie doszliśmy do porozumienia, że federacja powstanie zgodnie z założeniami. I że zgodnie z waszymi propozycjami na przewodniczącego rekomendować będziemy towarzysza… Cioska.

Słuchałem w osłupieniu. Po pierwsze nie popieraliśmy zgodnie idei; wraz ze mną sprzeciwiali się jej harcerze. Po drugie nikt nigdy nie wysuwał mojej kandydatury na szefa! Miał nim zostać zupełnie ktoś inny, kto – co więcej – czekał już na ostatnim piętrze gmachu, w Wydziale Organizacyjnym KC PZPR, na symboliczną nominację.

Cóż, wola pierwszego sekretarza nie podlegała dyskusji.

Tak oto zostałem przewodniczącym Rady Głównej Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej. Jej zarząd pilnie przestrzegał zasady, by nie rugować z przestrzeni politycznej zrzeszonych organizacji, by służyć wyłącznie reprezentowaniu kraju na zewnątrz i wspólnym przedsięwzięciom. Wszystkie ugrupowania wchodzące w jej skład zachowały własne budżety, więc realna władza pozostała w „starych” rękach. Decyzje, również te personalne, dotyczące sposobu działania poszczególnych związków, zapadały wewnątrz nich samych, federacja wypowiadała się wyłącznie w sprawach międzynarodowych i ogólnych. Wymyśliliśmy wspólny dla wszystkich jej członków element wizualny – krawat z biało-czerwonym paskiem. Spodobał się młodzieży, był chętnie noszony, zwłaszcza że zadbaliśmy w Łodzi, aby zrobiono go z dobrego jedwabiu.

Mimo wszystko byłem chyba niewystarczająco mocnym ogniwem jednoczącym polską młodzież, bo po dwóch latach dość niespodziewanie wezwano mnie do ówczesnego sekretarza KC Edwarda Babiucha.

– Towarzyszu Ciosek, dobrze was oceniamy – usłyszałem. – Ale w związku z reformą administracji kraju i powstaniem nowych województw mamy dla was, do wyboru, stanowisko pierwszego sekretarza komitetu wojewódzkiego w Jeleniej Górze i przewodniczącego tamtejszej rady narodowej.

– A co jeszcze mam do wyboru? – zadałem naiwne pytanie.

Babiuch i towarzyszący mu kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR Zdzisław Żandarowski popatrzyli po sobie wymownie, najwyraźniej zaskoczeni prostodusznością kandydata. A ja dopiero wtedy połapałem się, że moje zachowanie jest wyjątkowo niestosowne. Druga opcja pozostała nieujawniona… Zdałem sobie sprawę, że albo się godzę, albo mogę zawiesić karierę polityczną ma kołku.

Oświadczyłem, że oczywiście, przyjmuję stanowisko. Wyraziłem wdzięczność i podziękowałem za nowe wyzwania. Bo niby co miałem zrobić? W partii panowała dyscyplina, chyba nawet większa niż w wojsku. Zresztą dlatego właśnie po rozwiązaniu PZPR już nigdy nie wstąpiłem do żadnej partii.

Wychodząc z gabinetu Babiucha, byłem tak zestresowany, że zamiast na korytarz trafiłem… do szafy. Nie zauważyłem, że drzwi prowadzące na zewnątrz sekretariatu nie znajdują się dokładnie na wprost tych do gabinetu. Oprzytomniałem, dopiero gdy zobaczyłem wieszaki.

WSPOMNIENIA Z PRL

WALKA Z KOMUNĄ

Trochę już chodzę po tym świecie, a spotkałem, jak do tej pory, zaledwie jednego ideowego komunistę z krwi i kości – dziadka mojej żony. Staruszek żył prawie sto lat i nawet na chwilę nie zaprzestał walki o dobro proletariatu. Przyszedł moment, że zaatakował PZPR, próbując wciągnąć w tę batalię i mnie.

Co dziadek przeżył, to jego – wcielenie do carskiej armii, długie lata służby, czynne walki na dalekim wschodzie Rosji i w Chinach. Aż przyszła rewolucja i trafił do grupy żołnierzy chroniących samego Lenina. Wtedy zawładnął nim komunizm, raz i na zawsze. U schyłku życia, w latach 60., związał się z grupą Kazimierza Mijala. Dla niewtajemniczonych – byłego szefa kancelarii Bieruta, członka-założyciela KC PZPR i ministra w rządach Bieruta i Cyrankiewicza. Mijal, odsunięty po październiku 1956 roku, a następnie wyrzucony z partii, w połowie lat 60. założył nielegalną Komunistyczną Partię Polski i zwekslował w kierunku maoizmu. Potem uciekł z kraju do Albanii i z Tirany przesyłał dokumenty dla sympatyków KPP, między innymi via chińska ambasada. Zaś wszystkowiedzące służby dokładnie sprawdzały za bramą, kto i z czym wychodzi z gmachu placówki.

Dziadka żony i innych leciwych mijalowców SB znało doskonale, ale traktowało staruszków litościwie. Zabierano im tylko bibułę i dyskretnie odwożono do domu. Tam zaś dziadek spotykał się z kolegami z czasów czynnej walki o powszechny komunizm i spiskował ile wlezie. Nieco przygłuche towarzystwo zamykało się w pokoju, ale nie dało się nie słyszeć, o czym mowa. Snuto plany ogólnoświatowej rewolucji i dzielono stanowiska w przyszłym rządzie.

– Ty będziesz ministrem wojny – dobiegało zza ściany. – Ty głównodowodzącym. Ty... – jeszcze kimś innym.

I tak co jakiś czas.

Dziadek, jako działacz ruchu robotniczego z rzeczywiście bogatym życiorysem bojownika o ustrój, otrzymywał emeryturę specjalną. Z jego punktu widzenia bardziej prestiżową niż wysoką. I na dodatek niewaloryzowaną.

– Niech no Stasio tu przyjdzie! – zawołał kiedyś ze swego pokoju. Miał zwyczaj zwracać się do mnie w trzeciej osobie. – Napiszemy podanie o podwyżkę!

Kiedy pojawiłem się z kartką papieru i długopisem, zaczął dyktować. Uzasadnienie wniosku pamiętam do dziś: „Muszę mieć podwyższoną emeryturę, aby się dobrze odżywiać i dożyć czasów, kiedy klasa robotnicza zwycięży. Bo to, co się teraz dzieje, jest wbrew interesom klasy pracującej”. I jeszcze kilka podobnych kwiatków. Strasznie władzy ludowej nawrzucał.

– To teraz co z tym robimy? – zapytał, gdy postawiłem ostatnią kropkę.

Trzeba było złożyć to pismo w biurze podawczym KC PZPR, gdzie podwiozłem go samochodem.

Rozum wrócił mi dopiero w gmachu komitetu. Wskazałem dłonią na okienko.

– Teraz dziadek musi tam podejść i przekazać swój wniosek – poinstruowałem go gromko, żeby usłyszał, i czmychnąłem za kolumnę. Jako działacz ruchu młodzieżowego byłem w KC dość częstym gościem. Ochrona znała mnie doskonale.

– Niech no się Stasio nie chowa za filar! – zawołał nieustraszony komunista na cały głos. – Niech no Stasio tu przyjdzie! Razem będziemy walczyć z tym reżimem!

Mimo to pismo zostało przyjęte, ja nie miałem jakichkolwiek nieprzyjemności.

A za jakiś czas dziadkowi podwyższono emeryturę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: