Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia wygnanki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia wygnanki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 291 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Przed kil­ku­na­stu laty żyła w War­sza­wie ko­bie­ta śred­nie­go wie­ku; po­siać jej szczu­pła i wy­so­ka, twarz nad­zwy­czaj­nie bla­da, sza­ra suk­nia, szat] czar­ny, i ka­pe­lusz z czar­ną za­sło­ny zna­ne były; wszyst­kim miesz­kań­com Sta­re­go mia­sta, bo w tej; czę­ści War­sza­wy ob­ra­ła so­bie schro­nie­nie. – Nie żą­da­ła ona nic, od ni­ko­go, nie wcho­dzi­ła z ni­kim w sto­sun­ki, słu­ży­ła so­bie sama, przy kup­nie roz­ma­itych do ży­cia po­trzeb­nych przed­mio­tów, mó­wi­ła złą pol­sz­czy­zną, a gdzie było moż­na po, fran­cuz­ku. – Są­sie­dzi na­zy­wa­li ją róż­nie: po­kut­ni­cą, war­jat­ką, naj­czę­ściej sta­rą pan­ną, ale kil­ka osób zna­ją­cych ją z bli­ska wie­dzia­ło: że się na­zy­wa­ią Miss Bet­ty, że była an­giel­ką, że z ro­dzi­ną fran­cuz­kich wy­chodź­ców po­dró­żo­wa­ła po ca­łym pra­wie świe­cie, i ze znacz­nym za­pa­sem pie­nię­dzy a znacz­niej­szym jesz­cze roz­licz­nych wia­do­mo­ści, osia­dła na resz­tę ży­cia w na­szem mie­ście.

Dziec­kiem jesz­cze bę­dąc zna­łam ją z wi­dze­nia, póź­niej, kie­dy sie­dzi­bę swo­ja, prze­nio­sła do domu w któ­rym ro­dzi­na moja miesz­ka­ła, są­siedz­two, kil­ka drob­nych przy­sług któ­re ode­mnie przy­ję­ła, a naj­wię­cej może moja mło­dość, zbli­ży­ły nas do sie­bie; od ukło­nów przy­szło do roz­mo­wy, da­lej do wspól­nych prze­cha­dzek po ta­ra­sie zam­ko­wym, tej ulu­bio­nej schadz­ce ów­cze­snych sta­ro­miej­skich dzie­ci; na­ko­niec, po roku może zna­jo­mo­ści otwo­rzy­ły się dla mnie drzwi jej miesz­ka­nia któ­re w dzie­cin­nej wy­obraź­ni roz­ko­ły­sa­nej dziw­ne­mi o miss Bet­ty po­wie­ści, ma­lo­wa­łam so­bie jak cza­ro­dziej­ski jaki przy­by­tek.

Na trze­ciem pię­trze były dwie nie­du­że iz­deb­ki, czy­sto wy­bie­lo­ne, z bia­łą co ty­dzień mytą pod­ło­gą; w pierw­szej z nich ko­mi­nek słu­żył do przy­rzą­dza­nia po­sił­ku, tu sta­ły go­spo­dar­skie sprzę­ty, kil­ka krze­seł, sto­lik do ro­bo­ty, w oknach wy­cho­dzą­cyh na je­zu­ic­ką dzwon­ni­cę, za bia­łą fi­ran­ką wi­sia­ły klat­ki z ka­nar­ka­mi, i sta­ły kwia­ty nie dro­gie lecz za­wsze świe­że. – W tej iz­deb­ce miss Bet­ty przyj­mo­wa­ła oso­by, któ­re cie­ka­wo­ścią… lub życz­li­wo­ścią wie­dzio­ne od­wie­dza­ły ją cza­sa­mi; w dru­giej zaś gdzie wszyst­kie swo­je cho­wa­ła skar­by, by­wa­ła tyl­ko mała licz­ba wy­bra­nych jej przy­ja­ciół, i to w chwi­lach szcze­gól­ne­go uspo­so­bie­nia go­spo­dy­ni, w chwi­lach kie­dy o swo­jej i swo­ich prze­szło­ści mó­wić mia­ła ocho­tę.

Dru­gi ten po­ko­ik moż­na­by wziąść za mu­zeum rzad­kich i kosz­tow­nych rze­czy; gdyż oprócz sto­łu, ka­na­py, i kil­ku krze­seł, cały ob­wód jego zaj­mo­wa­ły sza­fy z szkla­ne­mi drzwia­mi, a w nich za zie­lo­ne­mi fi­ran­ka­mi wi­sia­ły nie­zna­ne mi w ów­czas tka­ni­ny" sie­ci, fu­tra, le­ża­ły ogrom­ne musz­le, igły, igli­ce z pro­ste­go drze­wa, ka­my­ki róż­ne­go kształ­tu, owa­dy, mo­ty­le, na­czy­nia gli­nia­ne, – naj­waż­niej­sze zaś miej­sce zaj­mo­wał wiel­ki no­wo­ziem­ski pies, sta­ran­nie wy­pcha­ny, i dwie ślicz­ne pa­pu­gi. – W pierw­szych cza­sach mo­je­go by­wa­nia w tym przy­byt­ku oso­bli­wo­ści, mnie­ma­łam że miss Bet­ty zaj­mu­je się bar­dzo na­uką hi­stor­ji na­tu­ral­nej, lecz póź­niej, kie­dy co-wiu­czór wol­no mi było sie­dząc na ma­łym sto­łecz­ku słu­chać jej opo­wia­dań; – kie­dy wi­dząc ła­twość z jaką ro­zu­mia­łam jej mowę do­pi­ła mi do tłu­ma­cze­nia li­sty, i wy­pi­sy z dzien­ni­ka oso­by bar­dzo jej dro­giej, po­zna­łam: że przed­mio­ty te nie dla umy­słu, lecz dla ser­ca jej nie­opi­sa­ną war­tość mia­ły, bo do każ­de­go przy­wią­zy­wa­ło się wspo­mnie­nie isto­ty, któ­rą miss Bet­ty przez pierw­szą po­ło­wę ży­cia swo­je­go wśrod zgry­zot i udrę­czeń po ca­łym szu­ka­ła świe­cie, a któ­rej stra­tę opła­ki­wa­ła przez resz­tę dni swo­ich.

Przez kil­ka lat zna­łam miss Bet­ty… to­wa­rzy­stwo jej przy­czy­ni­ło się znacz­nie do roz­wi­nię­cia umy­słu mego, w jej roz­mo­wie ła­twiej­szą jak w książ­kach znaj­do­wa­łam na­ukę, a po­mna jak w mło­dym wie­ku chci­wie chwy­ta­łam szcze­gó­ły jej opo­wia­dań, mnie­mam że i czy­tel­ni­kom moim przy­jem­nie be­dzie do­wie­dzieć się, zkąd po­cho­dzi­ły oso­bli­wo­ści za­mknię­te w iz­deb­ce miss Bet­ty, i dla­cze­go tak mi­łe­mi jej były. – W na­stę­pu­ją­cych za­tem kart­kach obok wia­do­mo­ści któ­rych rze­lel­ność stwier­dzić moż­na świa­dec­twem pi­sną i łu­dzi uczo­nych, za­my­ślam po­dać dzie­je oso­by, zaj­mu­ją­cej naj­pięk­niej­sze­mi przy­mio­ta­mi ser­ca i umy­słu, zga­słej wprzód, nim dziw­ne jej ży­cia wy­pad­ki do po­wszech­nej wia­do­mo­ści dojść mo­gły; – część ich wpraw­dzie na­le­ży, do ogó­łu, gdyż po­łą­czo­ną jest z waż­ne­mi dla ludz­ko­ści zda­rze­nia­mi, lecz część bliż­sza jej ser­ca, my­śli, uczu­cia, ni­ko­mu pra­wie zna­ne­mi nie są, bo tyl­ko miss Bet­ty udzie­lić ich była w sta­nie, a po jej śmier­ci w mo­jej je­dy­nie po­zo­sta­ły pa­mię­ci.I. WIL­TON – HALL.

Przy koń­cu ośm­na­ste­go wie­ku, o dwie mile od Glas­go­wa stał za­mek Wil­ton-hall zwa­ny, od­wiecz­na dzie­dzi­na Wil­to­nów ro­dzi­ny; – Sta­ro­żyt­na to była bu­do­wa, cięż­ka, nie­zgrab­na, ręką cza­su przy­ćmio­na, okna jej w nie­rów­nych od sie­bie po­wy­bi­ja­ne od­stę­pach, świad­czy­ły, że wzno­sząc ją nie zwa­ża­no by­najm­niej na har­mon­ję i ze­wnętrz­ną ozdo­bę, a dwie sza­re wie­że ster­czą­ce po bo­kach zam­ku jak dwaj po­sęp­ni straż­ni­cy, drzwi z gru­bych tar­cic dę­bo­wych że­la­zne­mi prę­ta­mi obi­te, i szcząt­ki sta­re­go muru w któ­rym gdzie­nieg­dzie strzel­ni­ce wi­dać było, do­wo­dzi­ły: że miej­sce to nie za­wsze było bez­piecz­nem, że się tu czę­ste i cięż­kie sta­cza­ły wal­ki.

W cza­sie o któ­rym wspo­mi­nam, miej­sce kłó­tli­wych i bit­nych ba­ro­nów za­jął spo­koj­ny lord Wil­lon, bie­gły dwo­rza­nin i po­li­tyk, a mło­da pięk­na jego mał­żon­ka za­sia­dła w sze­ro­kiem krze­śle, któ­re przed laty po­waż­nym, su­ro­wym szkoc­kim my­la­dies słu­ży­ło; – za­mek zaś lubo nie zmie­nił jesz­cze po­nu­rej po­wierz­chow­no­ści swo­jej, we­wnątrz prze­cież mie­ścił wszyst­ko, czem tyl­ko smak wy­twor­ny i wiel­kie do­stat­ki ozdo­bić i umi­lić ży­cie po­tra­fią.

Pew­ne­go ran­ka, na mięk­kim traw­ni­ku zaj­mu­ją­cym śro­dek ogrom­ne­go dzie­dziń­ca; dzie­cię w pro­ste ubra­ne su­kien­ki igra­ło z mło­dym wy­żłem, a przy że­la­znej kra­cie na dro­gę wy­cho­dzą­cej dwie oso­by róż­ne wie­kiem, ubio­rem, i uło­że­niem żwa­wą pro­wa­dzi­ły roz­mo­wę.

Mło­da dzie­wi­ca w szkoc­kich gó­ra­lek ubra­niu, w krót­kiej krat­ko­wa­nej spód­nicz­ce w czar­nym gor­se­cie z pod któ­re­go cien­kie bia­łe rę­ka­wy sze­ro­ko na jej drob­ne ręce spa­da­ły, ślicz­ne­mi błę­kit­ne­mi oczy­ma po­glą­da­ła na nie­mło­de­go czło­wie­ka sto­ją­ce­go po dru­giej stro­nie kra­ty, i po­trzą­sa­jąc smut­nie gło­wą słu­cha­ła słów jego.

Męż­czy­zna ow, lubo po­rząd­nie ubra­ny, lubo ła­god­nie mó­wią­cy, miał ja­kiś dzi­ki wy­raz w po­marsz­czo­nej twa­rzy, a z wiel­kich czar­nych oczu prze­ma­wia­ło obłą­ka­nie, owa cięż­ka a tyle w Szko­cji sza­no­wa­na nie­do­la.

– No Mar­jo! mó­wił; bądź do­brą dla ojca? daj mi jesz­cze co wię­cej.

– Nie­mam oj­cze ko­cha­ny! od­rze­kła dziew­czy­na, przed ty­go­dniem po­sła­łam mat­ce wszyst­ko co mia­łam; – czy­liż nie wiesz o tem?

– Nie wiem, bo już daw­no nie by­łem w domu,

– Jak­to? krzyk­nę­ła z prze­ra­że­niem Mar­ja, wię­cej jak od ty­go­dnia błą­kasz się oj­cze po dro­gach? – a bied­na Bet­ty?

– Bied­na? spój­rzyj na nią, jak jej twa­rzycz­ka kwit­nie, jak się oczy śmie­ją – bied­na! coż to jej… przy mnie bra­ku­je?

Wes­tchnę­ła Mar­ja.

– Ależ oj­cze! wszak sam kil­ku gro­szy żą­dasz ode­mnie?

– To co in­ne­go! to dla za­spo­ko­je­nia mego przy­wi­dze­nia, ale na po­trze­bach, na wy­go­dach ży­cia nig­dy mi nie zby­wa, bo.., wi­dzisz… to­bie i po­ci­chu mogę to po­wie­dzieć – wi­dzisz ten kij?… to la­ska czar­no­księz­ka; gdzie tyl­ko stą­pię przyj­mu­ją mnie mile, na pierw­sze sło­wo otwie­ra­ją się przedem­ną drzwi cha­ty i bra­my pa­ła­cu, dla mnie naj­cie­plej­szy ką­cik, naj­lep­sze je­dze­nie, naj­wy­god­niej­sze po­sła­nie, – jam pan ca­łe­go kra­ju, a to wszyst­ko mo­iej la­sce wi­nie­nem, o! to ta­li­zman.

Mar­ja zno­wu po­trzą­snę­ła gło­wą, a w oczach łzy jej sta­nę­ły, bo wie­dzia­ła ona że ta­li­zma­nem ojca była utra­ta ro­zu­mu.

– Wi­dzisz, mó­wił da­lej: że Bet­ty nie bied­na… – za te kil­ka pen­ców coś mi dała ku­pię jej kol­czy­ki; ale nie mam nic dla żony, – wra­ca­ni z po­dró­ży, dłu­giej, da­le­kiej, cóż żo­nie przy­nio­sę?…

– Je­że­li o to idzie, za­wo­ła­ła we­so­ło Mar­ja, oto masz oj­cze ko­cha­ny! weź ten pier­ścio­nek ja sję obej­dę bez nie­go, a dla mat­ki, oh! dla dro­giej mat­ki mo­jej, od­da­ła­bym wszyst­kie w świe­cie klej­no­ty, choć­bym ich tyle mia­ła co my­la­dy.

– Do­braś dziew­czy­na! bądź zdro­wa… A pa­mię­taj o przy­rze­cze­niu….. jak bę­dziesz mia­ła bry­lan­ty.

– W tej chwi­li otwo­rzy­ła się kra­ta, ka­re­ta lor­da Wil­ton wje­cha­ła na dzie­dzi­niec, Mar­ja po­sko­czy­ła ku dziew­czyn­ce któ­ra w igrasz­kach z wy­żłem sto­czy­ła się na brzeg traw­ni­ka, i o mało pod ko­nie nie wpa­dła, a kie­dy ją pod­nio­sła, już obłą­ka­ne­go nie było przy ka­re­cie, już na­wet głos brzmią­cy któ­rym ja­kąś sta­rą dzi­wacz­ną nu­cił piosn­kę, znikł w od­da­le­niu.

Nie bar­dzo się tem za­smu­ci­ła Mar­ja, gdyż szcze­gól­nym tra­fem Gil­bert za­po­mniał ma­lej Elż­bie­ty, a sio­stra tro­skli­wa o los dzie­cię­cia któ­re obłą­ka­ny ze zbyt­ku przy­wią­za­nia wszę­dzie wo­dził z sobą, szczę­śli­wa była my­ślą, że na pół już zdzi­cza­ła dziew­czyn­ka, po­wró­ci do zwy­czaj­ne­go ży­cia w zam­ku lady Wil­ton, któ­rej po­zwo­le­nie na to, ła­two się wy­jed­nać spo­dzie­wa­ła.

Sko­ro obie­dwie sio­stry we­szły do po­ko­iku Mar­ji, Bet­ty po­si­liw­szy się co­kol­wiek, usia­dła w sta­rem krze­śle z po­rę­cza­mi, a znu­żo­na dro­gą i za­ba­wą usnę­ła w krót­ce twar­dym snem dzie­cię­cym; – mło­da zaś po­ko­jo­wa za­ję­ła się przy­rzą­dza­niem do­mo­we­go ubio­ru dla my­la­dy, któ­rej co chwi­la wy­glą­da­no z Glas­go­wa.

Nie­dłu­go, sta­ry Da­niel ka­mer­dy­ner lor­da wszedł do po­ko­ju, trzy­ma­jąc w ręku drew­nia­ną gło­wę a na niej ogrom­ną wy­pu­dro­wa­ną pe­ru­kę; skło­nił się ce­re­mo­nial­ne dziew­czy­nie, i chcąc so­bie w tej chwi­li przy­najm­niej zy­skać jej przy­chyl­ność, za­czął roz­mo­wę od uwag nad pięk­no­ścią śpią­cej Bet­ty, da­lej chwa­lił zręcz­ność z jaką Mar­ja opi­na­ła wstąż­ka­mi ko­ron­ko­wy kor­ne­cik, a w koń­cu, niby od nie­chce­nia do­dał sta­ry dwo­rak:

– Już to wia­do­mo że pan­na Mar­ja zręcz­ną jest i umie­jęt­ną we wszyst­kiem, jak to pan­na wszyst­ko w po­rząd­ku utrzy­mu­je! jak sza­le i fu­tra od mo­lów chro­nić umie! – pięk­na to sztu­ka, i nie­raz mnie­by się tak­że przy­da­ła; bo wy­znam że choć już tyle lat mam za­szczyt zwać się ka­mer­dy­ne­rem My­lor­da, nie wiem jak na­przy­kład za­pa­ko­wać pe­ru­kę na kil­ka mie­się­cy; a do­pie­ro w przy­szłym roku na ze­bra­nie par­la­men­tu po­trzeb­ną bę­dzie. – Może mi pan­na Mar­ja udzie­li swo­ich wia­do­mo­ści? – a może na­wet w do­bro­ci swo­jej ze­chce ten sza­cow­ny stroj gło­wy wziąść pod swo­ją wy­łącz­ną opie­kę?

– Bar­dzo chęt­nie! rze­kło dziew­czę nie mo­gąc się wstrzy­mać od uśmie­chu, pro­szę po­sta­wić na sto­li­ku tę sza­now­ną, pe­ru­kę, już ja ją do przy­szłej wio­sny prze­cho­wam.

Układ­ny sta­rzec wśród ukło­nów i po­dzię­ko­wań wy­su­nął się za drzwi, a Mar­ja za­mknąw­szy je na klucz, po­sko­czy­ła do dru­gie­go wyj­ścia, pro­wa­dzą­ce­go do po­ko­ju lady Wil­ton, któ­ra w tej wła­śnie chwi­li po­wró­ci­ła z Glas­go­wa.

Mar­ja była ulu­bio­ną swej pani, od kil­ku lat wzię­ta do zam­ku wy­uczy­ła się wszel­kich ro­bót ko­bie­cych; zręcz­na, prze­myśl­na, głę­bo­ko po­boż­na, cza­sem we­so­ła jak dzie­cię; cza­sem jak sie­ro­ta tkli­wa, zjed­na­ła so­bie wzglę­dy My­la­dy, a prze­sta­jąc sama na jej przy­chyl­no­ści, hoj­ne dary pani swo­jej przy­sy­ła­ła mat­ce, któ­ra o kil­ka mil od Wil­ton-hal­lu w ma­leń­kiej miesz­ka­jąc chat­ce, pra­co­wa­ła usil­nie na wy­ży­wie­nie sze­ścio­let­niej Bet­ty, i męża, nie­gdyś jed­ne­go z naj­lep­szych cie­śli, dziś przez nie­szczę­śli­we spad­nię­cie z rusz­to­wa­nia po­zba­wio­ne­go ro­zu­mu.

Zmie­nia­jąc ubra­nie, my­la­dy opo­wia­da­ła Mar­ji, ja­kie wi­dzia­ła stro­je i ha­fty, ja­kich na­ku­pi­ła to­wa­rów, jak mię­dzy wszyst­kie­mi skle­pa­mi do jed­ne­go szcze­gól­niej się tło­czo­no, bo w nim na krót­ki czas osiadł złot­nik świe­żo z Lon­dy­nu przy­by­ły, i po­sia­da­ją­cy za­pas naj­bo­gat­szych… i naj­mod­niej­szych klej­no­tów.

– Patrz na ten krzy­żyk, mi­ster­na ro­bo­ta! i łań­cu­szek sto­sow­ny bar­dzo nie­praw­daż?

– Prze­ślicz­ny jest my­la­dy!

– Nie­chże ci słu­ży moje dzie­cię.

– Czy po­dob­na pani! tak kosz­tow­ny klej­not…

– Nie dro­go go ku­pi­łam; – przy­tem, lu­bię że­bym w domu nie sama tyl­ko ład­nie ubra­ną była, a tyś taka ską­pa, że chy­ba ja o two­im stro­ju my­śleć mu­szę.

Sło­wa te wy­mó­wi­ła ludy Wil­ton z przy­ja­znym uśmie­chem, bo wie­dzia­ła dla cze­go Mar­ja tak oszczęd­ną była dla sie­bie; – za­ru­mie­nio­ne dziew­czę uca­ło­wa­ło z uczu­ciem jej rękę, a lady Wil­ton rze­kła da­lej:

– Prócz po­trzeb­nych spra­wun­ków, po­zwo­li­łam też so­bie na nie­ma­ły zby­tek; – spoj­rzyj na moją gło­wę Mar­jo! cóż?….

– Wi­dzę pani!, – oh! co za świet­ne piór­ko! czy to wszyst­ko bry­lan­ty? o! to pew­no nie mało kosz­tu­je; – ale co też dla pani zbyt kosz­tow­nem być może!

– Jed­nak­że dłu­go się nad tem kup­nem na­my­śla­łam, bo trzy­sta fun­tów szter­lin­gów to ogrom­na sum­ma!

– Trzy­sta fun­tów! praw­da, to ma­ją­tek! rze­kła Mar­ja.

– Dla cie­bie; – ale dla bo­ga­tych i zby­tek cza­sem bywa obo­wiąz­kiem; z cze­góż­by żyli kup­cy i rze­mieśl­ni­cy gdy­by­śmy się stro­ić nie chcie­li?

– Pani za­pew­ne każe to scho­wać do swo­jej go­to­wal­ni?

– Jesz­cze nie; – chcę żeby my­lord ten nowy strój zo­ba­czył; – weź­że ko­chan­ko to­czek, któ­ry oto Ro­bert przy­niósł w pu­deł­ku, przy­mo­cuj do nie­go to stru­sie pió­ro, osadź je w szru­becz­kę co tu pod bry­lan­ta­mi ukry­ta, i przyjdź mi po­pra­wić wło­sy.

Mar­ja wy­szła do swo­jej iz­deb­ki, bo tam mia­ła po­trzeb­ne do szy­cia na­rzę­dzia, od­śnie­ży­ła stro­ik zmię­ty co­kol­wiek po­dró­żą, przy­szy­ła bia­łe po­wiew­ne pió­ro, wpię­ła bry­lan­to­wą spin­kę, my­śląc mi­mo­wol­nie, jak szczę­śli­wie i spo­koj­nie bied­na jej mat­ka żyć­by mo­gła za sum­mę na to świe­ci­deł­ko wy­da­ną, i usta­wiw­szy to­czek na pod­staw­ce wró­ci­ła do pani.II. DZIE­CIN­NA ZA­BA­WA.

Pod­czas gdy Mar­ja zaj­mu­je się prze­bie­ra­niem lady Wil­ton, i ukła­da­niem przy­wie­zio­nych no­wo­ści, ma­leń­ka Bet­ty otwo­rzy­ła oczy, prze­tar­ła je, otrzą­snę­ła się z dłu­gie­go snu… i uj­rzaw­szy się samą, po­stą­pi­ła ku drzwiom do sie­ni, by się na świe­ży traw­nik wy­do­stać, gdzie zna­jo­my jej wy­żeł wy­ska­ki­wał ocho­czo; lecz drzwi były za­mknię­te, prze­zor­na Mar­ja klucz z nich na­wet wy­ję­ła. – Bet­ty, po­pa­trzyw­szy oknem na dzie­dzi­niec, i sły­sząc głos Mar­ji w przy­le­głym po­ko­ju, pew­na że ją sio­stra w krót­ce uwol­ni, nie zbli­ży­ła się na­wet do drzwi lady Wil­ton, bo na­wy­kła do wiel­kie­go dla niej usza­no­wa­nia, lecz czyn­na i żywa wy­na­la­zła so­bie wnet za­ję­cie i za­ba­wę.

Ogrom­na wy­pu­dro­wa­na pe­ru­ka naj­przód ścią­gnę­ła jej uwa­gę, – wi­dzia­ła ją ona po­przed­nio na gło­wie lor­da Wil­ton, i dzie­cin­nym zwy­cza­jem wy­obra­zi­ła go so­bie w po­sta­ci drew­nia­nej gło­wy, a kła­nia­jąc się jej ni­ziut­ko, roz­po­czę­ła roz­mo­wę, na ja­ką­by się w obec­no­ści praw­dzi­we­go pana zam­ku nig­dy zdo­być nie śmia­ła.

– Jak się masz ma­leń­ka? – daw­no tu je­steś? ja­dłaś obiad? może ci cze­go po­trze­ba? – może chcesz pie­nię­dzy?

Wszyst­ko to niby w za­stęp­stwie lor­da jak naj­grub­szym wy­ma­wia­ła gło­sem, i za każ­dem py­ta­niem od­po­wia­da­ła za sie­bie pi­skli­wie:

– Zdro­wam my­lor­dzie! – przed go­dzi­ną przy­szłam z oj­cem, ale nie wiem gdzie mi się po­dział. – Ja­dłam, dzię­ku­ję. – Je­że­li ła­ska my­lor­da, to­bym pro­si­ła o jed­ną z tych la­le­czek co na wa­szym sto­li­ku sto­ją. – O! pie­nią­dze! pie­nią­dze! bar­dzo je lu­bię, a jesz­cze bia­łe, świe­cą­ce, i oj­ciec­by się ze mną, nie­mi za­ba­wił.

– A! otóż i My­la­dy! rze­kła mała ga­dul­ka dy­ga­jąc przed czep­kiem chwie­ją­cym się na drew­nia­nej pod­staw­ce. – Jak pięk­nie ubra­na! jak jej do twa­rzy! – O! ale to nie sztu­ka, ład­ne­mu we wszyst­kim ład­nie. – Zo­ba­czę jak też my­lor­do­wi w cze­pecz­ku bę­dzie.

To mó­wiąc, wspię­ła się do sto­li­ka, i na gę­ste bia­łe kę­dzio­ry pe­ru­ki wło­ży­ła wy­twor­ny to­czek.

– Ha! ha! ha! a to za­baw­nie! wo­ła­ła klasz­cząc w ręce; – bo też ja to ja­koś na ba­kier wsa­dzi­łam. – No! te­raz? pfe! szka­rad­nie! – już to wi­dać pa­nom w czep­kach nie ład­nie.

Zdję­ła lek­kie ubra­nie z pe­ru­ki, lecz po chwi­li znów rze­cze:

– W cóż my­lor­da ubio­rę? – a! już wiem; odej­mę ten świe­cą­cy ka­wa­łek, to bę­dzie ko­ro­na; – i pu­sta dzie­ci­na nie zna­jąc war­to­ści rze­czy, śmia­łą ręką od­piąw­szy bry­lan­to­we piór­ko, za­tknę­ła je w sztucz­ne skrę­ty; – po­pra­wia, prze­chy­la, spo­glą­da to w tą to w ową stro­nę; po­wta­rza­jąc wy­ra­zy sta­re­go Da­nie­la, któ­re raz przy­pad­kiem uchwy­ci­ła:

– A to fe­ral­ny dzień ja­kiś! już wi­dzę my­lor­do­wi nie do­go­dzę. – Ale kie­dy tak, do­da­ła: to nic nie dam; – pro­szę so­bie zo­stać w tej umą­czo­nej szo­pie; – nie! nie po­trze­ba ko­ro­ny, już się i tak ubie­li­ła.

Lecz próż­no chce od­piąć kosz­tow­ny klej­not, licz­ne koń­ce, szrub­ka i trzpień zło­ty za­to­nę­ły we wło­sach, i ile razy wy­cią­gnie piór­ko z jed­nej stro­ny, ty­le­kroć z dru­giej moc­niej je jesz­cze za­głę­bi, po chwi­li, zło­to i bry­lan­ty przy­pru­szo­ne ob­fi­cie pu­drem zni­kły pra­wie z przed oczu Elż­biet­ki, a roz­gnie­wa­na próż­nem usi­ło­wa­niem dziew­czyn­ka, trzep­nę­ła jesz­cze parę razy pe­ru­kę drob­ną lecz nie lek­ką rącz­ką, i od­ska­ku­jąc od sto­łu rze­kła:

– Już temu chy­ba sama Mar­ja po­ra­dzi!

Na­gle na spo­koj­nym dzie­dziń­cu Wil­ton-hal­lu nie­zwy­kły ha­łas dał się sły­szyć; dzwon­ki, pisz­czał­ki, dzi­kie śpie­wy ja­kieś za­brzmia­ły, Bet­ty sko­czy­ła do otwar­te­go okna, i wnet lord Wil­ton, i jego pe­ru­ka, i za­ko­pa­na w niej mnie­ma­na ko­ro­na zni­kła jej z pa­mię­ci.III. CY­GA­NI.

Gro­ma­da cy­ga­nów w dzi­kich pod­sko­kach snu­ła się po dzie­dziń­cu, czar­ne ich i twar­de wło­sy uno­si­ły się za każ­dem po­ru­sze­niem, ubiór dzi­wacz­ny, naj­czę­ściej z róż­no­barw­nych pła­tów zło­żo­ny, męż­czyź­ni z ki­ja­mi w ręku i tor­ba­mi na ple­cach, ko­bie­ty z dzieć­mi w płach­tach na ra­mio­nach za­wie­szo­nych, star­sze dzie­ci za­le­d­wie ubra­ne, a wszyst­kich twa­rze ogo­rza­łe, rysy ostre, ję­zyk obcy, i zręcz­ne prze­ła­my­wa­nie się w nie­zna­jo­mym tań­cu ma­low­ni­czy przed­sta­wia­ło wi­dok.

W sa­mym środ­ku gro­ma­dy, na dwój­kol­nym wóz­ku sie­dział sta­rzec po­waż­ny; – twarz jego pięk­na lubo rów­nie jak in­nych ogo­rza­ła, wło­sy zu­peł­nie bia­łe spa­da­ją­ce mu na ra­mio­na, ubiór pra­wie cały, i ka­pe­lusz na gło­wie od­zna­cza­ły go jako na­czel­ni­ka; – i rze­czy­wi­ście był on przed­mio­tem czci i po­sza­no­wa­nia ca­łej cze­re­dy, był to król cy­gań­ski, je­dy­ny ich wład­ca w ca­łym kra­ju, któ­ry rów­nież jak oni, bez domu, bez ro­dzi­ny, wę­dro­wał po ca­łej Szko­cji, i dziś w jed­nem, ju­tro w dru­giem zgro­ma­dze­niu od­bie­rał na­leż­ne so­bie hoł­dy, udzie­lał na­uki, i wy­mie­rzał spra­wie­dli­wość.

Przy­by­cie tych nie­spo­dzie­wa­nych i nie­pro­szo­nych go­ści, całą lud­ność zam­ko­wą ścią­gnę­ło na dzie­dzi­niec, na­wet lady Wil­ton nie mo­gła się oprzeć cie­ka­wo­ści, i po­chy­lo­na w oknie po­glą­da­ła i przy­słu­chi­wa­ła się z za­ję­ciem, jak cy­gan­ki to z kart, to z ręki wró­ży­ły słu­żą­cym, i jak ci w mia­rę złych lub do­brych prze­po­wied­ni, da­rzy – li wróż­ki, już pie­niędz­mi, już do stro­ju po­trzeb­ne­mi przed­mio­ta­mi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: