Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszyscy w górę! - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszyscy w górę! - ebook

Nowy Jork, Manhattan – dzielnica młodych i bogatych, gdzie trwa nieustanna pogoń za pieniędzmi i władzą.

Evelyn Beegan ma dwadzieścia sześć lat, jest bystra i dowcipna, ale nie czuje się pewnie w towarzystwie. Robi wszystko, by odnaleźć swoją ścieżkę w życiu i uwolnić się spod wpływu apodyktycznej matki. Wśród uprzywilejowanych kolegów czuje się gorsza. Jednak kiedy zaczyna pracę dla portalu społecznościowego dla elit, jest zmuszona się do nich zbliżyć.

Werbując nowych członków portalu, wkracza do środowiska najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi. Bycie częścią tego świata coraz bardziej ją uzależnia. Kiedy jej rodzina wpada w kłopoty, Evelyn desperacko stara się utrzymać pozory. Walczy, choć grunt usuwa jej się spod nóg…

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-152-9
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wielu kochało się we mnie, szczęście było tuż tuż i szło, zdawałoby się, ze mną ramię w ramię; żyłam beztrosko, nie starając się zrozumieć samej siebie, nie wiedząc, czego oczekuję i czego żądam od życia, a czas płynął i płynął… Mijali mnie ludzie ze swoją miłością, migały jasne dni i ciepłe noce, śpiewały słowiki, pachniało sianem, a to wszystko – tak miłe i urzekające we wspomnieniu – mijało szybko, bez śladu, zarówno w moim życiu, jak i w każdym innym, i nie cenione znikało jak mgła… Gdzie to wszystko?

Antoni Czechow,
Opowiadanie pani N. (1887)¹

Ten odległy brzeg nie jest chyba tak daleko.

Stephen Sondheim, Opening Doors
(z musicalu Merrily We Roll Along, 1981)Rozdział pierwszy

Sheffield – Enfield

– Twoje perłowe kolczyki są zniszczone. Zaczynają przypominać zęby trzonowe – powiedziała do córki Barbara Beegan. Pasztet, który dziobała nożem koktajlowym, był tak nagrzany przez słońce, że konsystencją prawie przypominał masło. – Nigdy ich nie zdejmujesz?

Prawa ręka Evelyn błyskawicznie powędrowała do ucha i potarła kolczyk. Rzeczywiście był chropowaty w dotyku. Kupiła sobie te kolczyki jako prezent z okazji ukończenia liceum i przez lata nie zdejmowała ich przed wejściem pod prysznic, pływaniem czy grą w tenisa, więc najwyraźniej straciły swoją nienaganną formę, ale zwróciła na to uwagę dopiero teraz. – Chciałaś, żebym je założyła – odparła.

– Chciałam, żebyś wyglądała jak widz meczu lacrosse’a, nie jak zawodniczka. Mogłabyś je przynajmniej raz na jakiś czas wypolerować. Ludzie na pewno się zastanawiają, dlaczego nie potrafisz dbać o swoje rzeczy. W tym pasztecie chyba jest salmonella. Może wystawiłabyś coś innego?

Evelyn przecisnęła się obok beżowego mercedesa, rocznik 1985. Kiedy ukończyła kurs wprowadzający w prywatnym liceum Sheffield, matka kupiła ten samochód. Zobaczyła bowiem, że w przeciwieństwie do nich – Beeganów – żadna z bogatych mamuś nie przyjechała nowiutkim bmw. Mercedes stał zaledwie kilka centymetrów od kolejnego samochodu – starego volvo. Żaden z samochodów zaparkowanych na boisku nie wyglądał na nowszy niż z 1996 roku. Evelyn otworzyła drzwi i wsunęła rękę do koszyka piknikowego, który stał na tylnym siedzeniu. Wymacała trójkąciki sera opakowane w folię, ciepłe wino… Ciepłe opakowanie serków topionych? W końcu zdecydowała się na tapenadę – doszła do wniosku, że pastą oliwkową najtrudniej się zatruć. Z oddalonego o kilkaset metrów Boiska Pierwszego dobiegł ryk – ludzie na trybunach zaaprobowali jej wybór. Byli pochłonięci meczem lacrosse’a Sheffield – Enfield, zorganizowanym przez jej liceum z okazji zjazdu absolwentów.

Evelyn potrząsnęła głową, żeby włosy opadły jej na uszy, i podeszła do stołu ustawionego koło bagażnika samochodu. Jak wiele innych stał na Boisku Drugim Akademii Sheffield, które na czas dzisiejszego meczu zamieniono na parking. Niektóre stoliki udekorowano transparentami z napisem: SHEFFIELD – ENFIELD WIOSNA 2006. Stowarzyszenie absolwentów udostępniło je wychowankom, których roczne dotacje przekraczały dziesięć tysięcy dolarów. Na stoliku po lewej dostrzegła sery pleśniowe triple crème. Białe kręgi roztapiały się na tackach w majowym upale. Po prawej butelki białego wina i Pellegrino pociły się zmęczone pobytem na dworze. Zobaczyła sędziwych absolwentów, którzy dreptali niepewnym krokiem w szkolnych swetrach – mimo upału koniecznie chcieli je mieć na sobie. Spróbowała wyryć sobie ten obraz w pamięci. Na pewno zainteresowałby jej szefów z People Like Us.

Już miała zawrócić i pójść do hali, kiedy usłyszała chlupot i zobaczyła Charlotte, która zbliżała się do niej, triumfalnie wymachując dwoma pudełkami krakersów. W drugiej ręce trzymała styropianowy kubek. Jak na drobną osóbkę o biodrach tak wąskich, że często musiała kupować ubrania w Gap Kids, zostawiała ogromne wgłębienia w ziemi, kiedy tak szła, stawiając długie kroki w kaloszach. Włosy miała spięte w koński ogon, ale przez wilgoć w powietrzu jej bladą twarz okalała aureola orzechowych loczków. – Sukces! – powiedziała, podchodząc do Evelyn. – Babs sprzedałaby mnie handlarzom białych niewolników, gdybym ich nie znalazła.

– Nie wysłała cię chyba po krakersy? Mówiłam jej, żeby tego nie robiła. Przepraszam, Char.

– Przynajmniej krakersy to coś, co jestem w stanie znaleźć. Bałam się, że wyśle mnie po męża dla ciebie – powiedziała Charlotte i wystawiła język. Evelyn kopnęła ją w piszczel, ale stopa odbiła się od gumowego kalosza.

– Masz – Charlotte podała jej styropianowy kubek. – To cydr.

– W maju?

– W maju – odpowiedziała Charlotte, naśladując brytyjski akcent. – Przepracowałaś jeden dzień w People Like Us i już nie pamiętasz zwyczajów zwykłych ludzi?

– Pracuję tam od trzech tygodni i właśnie realizuję mój plan. Chcę ściągnąć do nas elity tego kraju – Evelyn objęła gestem widownię – Dziś jest dzień zapisów do People Like Us. Tylko że oni jeszcze o tym nie wiedzą.

– Ach, Charlotte, namierzyłaś krakersy! – Barbara Beegan podeszła do dziewcząt i stanęła obok. Rzucała na nie klocowaty cień. Jej wypedikiurowane stopy były ściśnięte paskami sandałów na płaskim obcasie. Sandały były dobrane do pastelowoniebieskich, plisowanych spodni, które wybrzuszały się na masywnych udach, i świeżo wyprasowanej białej koszuli. Obrazu dopełniały włosy w kolorze masła, ułożone w grube fale, i duże ciemne okulary. W młodości, dzięki diecie opartej na zielonych jabłkach, Barbara Beegan miała szczupłą sylwetkę. Dziś jednak była korpulentna i maskowała dodatkowe kilogramy starannie skrojonymi ubraniami. Jak zawsze pachniała skórą. Na widok pudełek zmarszczyła brwi. – Ale w tych tutaj jest pieprz.

Charlotte spojrzała bez słowa na Evelyn i zrobiła minę jak z Krzyku Muncha.

– No cóż, pani Beegan, tylko takie znalazłam.

– W takim razie będziemy chyba musiały się tym zadowolić – stwierdziła Barbara, patrząc ponad głową Charlotte.

– Powiedz dziękuję, mamo – odezwała się Evelyn.

– Tak, dziękuję – odparła Barbara bez entuzjazmu. Otworzyła pudełko i zaczęła układać krakersy w półkole.

– Do usług – powiedziała Charlotte i lekko się ukłoniła. – O, tam jest pan Marshon, który uczył historii na roku przygotowawczym. Myślisz, że wciąż jest na mnie zły za to, że odegrałam defenestrację praską jego śnieżną kulą? Pójdę się tylko przywitać, za chwilkę wracam.

Evelyn wykorzystała okazję, żeby się wymknąć. Trawa Boiska Drugiego była błotnista, poorana śladami opon i kaloszy Tretorn. Charlotte miała na tyle rozsądku, aby je włożyć. Evelyn brnęła przez wyboje. Z zainteresowaniem patrzyła, jak jeden z absolwentów próbuje jednocześnie zatrzymać drepczące dziecko i wytrzeć labradora, który najwyraźniej kąpał się w rzece Ammonoosuc. Kiedy na nią spojrzał, zakaszlała i odwróciła wzrok.

Od ukończenia szkoły minęło osiem lat i w tym czasie nie wracała zbyt często do Sheffield. Nie chciała słuchać, jak koleżanki z klasy chwalą się dziećmi, pracą i ślubami, kiedy ona z braku lepszego pomysłu wciąż zajmowała się marketingiem podręczników. Z kolei Barbara była oddaną absolwentką, mimo że nigdy nie chodziła do Sheffield. Co roku dzwoniła i próbowała ją wypchnąć na mecz Sheffield – Enfield. Evelyn za każdym razem odmawiała. W ramach pokuty musiała wysłuchiwać wciąż tego samego wykładu o tym, że się starzeje, że powinna szybko kogoś poznać i nie wolno jej rezygnować z szansy, iż wśród absolwentów spotka odpowiedniego kandydata.

Ten rok był inny. Kilka miesięcy temu wydawca podręczników wręczył jej wypowiedzenie, ale udało jej się zaczepić w People Like Us – portalu społecznościowym, adresowanym do elity wśród elit. Nawet Charlotte, która miała nosa do biznesu, uważała, że zbliża się boom na portale społecznościowe. Evelyn przeczuwała, że jeśli odniesie sukces w People Like Us, będzie mogła do woli przebierać w ofertach pracy.

Podczas rozmowy kwalifikacyjnej kilkakrotnie nawiązała do Sheffield i, po przypomnieniu sobie wykładów z cyklu „Powieść z okresu Gilded Age”, także do Newport. Kiedy jeden z dyrektorów generalnych zapytał, jak zamierza dotrzeć do potencjalnych członków, zablefowała. Wspomniała o dwóch przyjęciach dobroczynnych na Upper East Side i dała do zrozumienia, że brała w nich udział, choć wcale jej tam nie było. Wymyślanie szczegółów na temat przyjęć, aranżacji kwiatowych i lokalnych drinków przychodziło jej zaskakująco łatwo. Może i czuła się z tym niekomfortowo, ale tłumaczyła sobie, że na rozmowach kwalifikacyjnych każdy nagina prawdę. Z wynagrodzeniem w wysokości 46 000 dolarów i opcjami na akcje – Charlotte mówiła, że w dzisiejszych czasach tak właśnie to wygląda – została dyrektorem do spraw członkowskich w People Like Us. Odpowiadała za zachęcanie elit do zakładania profili na portalu. Trzy tygodnie po rozpoczęciu pracy musiała w końcu kogoś zwerbować i z tą myślą pojawiła się na meczu.

Co jakiś czas do jej uszu dobiegały fragmenty bojowego okrzyku z Boiska Pierwszego, gdzie właśnie trwała trzecia kwarta meczu. Kojarzyła ten okrzyk z czasów, kiedy przyjechała do Sheffield jako nowa uczennica, tak zwany świeżak. Był to hymn na cześć szkolnej maskotki – gryfa. Zgarbiony mężczyzna o jasnoniebieskich oczach odwrócił głowę w stronę stadionu i dzielnie zamachał malutką flagą Sheffield, jakby zaraz miał stamtąd nadciągnąć oddział żołnierzy i odbić go z niewoli.

Chłodny, szary kamień, z którego była zbudowana szatnia, tłumił wszystkie dźwięki. Evelyn ruszyła dobrze znaną ścieżką do łazienki dziewcząt, po jednej stronie mijając lodowisko hokejowe, a po drugiej basen do gry w piłkę wodną. W łazience, w świetle jarzeniówek, pochyliła się nad szarą, betonową umywalką cuchnącą piwem – musieli tu być młodsi absolwenci, przez cały dzień nie widziała nikogo starszego z piwem – i pełną plastikowych kubeczków. Sięgnęła do torebki, wyjęła futerał na okulary, a stamtąd flanelową ściereczkę do czyszczenia szkieł. Nachyliła się tak mocno, że dostrzegła cienką warstwę sebum na nosie. Zaczęła pieczołowicie pucować jeden z kolczyków, żeby błyszczał jak na obrazach Vermeera. Rzeczywiście był chropowaty, ale kiedy przed spotkaniem z matką jak zawsze oglądała się od stóp do głów, nie zwróciła na to uwagi.

Przelotnie spojrzała sobie w oczy. Pewnego razu, kiedy miała dwanaście lat, jeden z prawników współpracujących z ojcem powiedział jej, że kiedyś zostanie prawdziwą pożeraczką serc, ale jak dotąd się to nie spełniło. W wieku dwudziestu sześciu lat czuła, że jej rysy wciąż jeszcze nie dojrzały, a skoro tak się nie stało do tej pory, to już się nie stanie. Jej włosy miały kolor mysiego brązu i zwisały bezwładnie poniżej ramion. Twarz była za długa, nos zbyt spiczasty, niebieskie oczy za małe. Jedyną częścią ciała, którą uważała za naprawdę zjawiskową, był jej wskazujący palec. Oparła się sugestiom matki – choć „sugestie” to w tym przypadku delikatne określenie – i nie zrobiła pasemek ani nie umówiła się na sesję makijażu w Nordstrom. Pokazujesz wszystkim wokół, że ci nie zależy, powtarzała Barbara.

Tak czy inaczej, w ten weekend panował między nimi tymczasowy rozejm. Barbara uważała, że pójście do tej szkoły było jedynym słusznym krokiem w jej życiu, nawet jeśli później tego nie wykorzystała. Zaczęła obiecująco: zaprzyjaźniła się z Prestonem Hackingiem, którego matka była z Winthropów (porządna bostońska rodzina, jak mawiała Barbara), a ojciec, ma się rozumieć, z Hackingów. Wciąż miała dobry kontakt z Prestonem, ale nie zrobiła z tego żadnego użytku. Jej najlepszą przyjaciółką z Sheffield była Charlotte Macmillan, córka członka zarządu Procter & Gamble. Barbara nadal mówiła o niej: ta dziewczyna z kitkami – z powodu fryzury, którą miała Charlotte, kiedy się poznały.

Evelyn potarła drugi kolczyk. Zginając się nad umywalką tak bardzo, że jej głowa prawie dotykała lustra, obróciła kolczyk i go wypolerowała. Potem zrobiła to jeszcze raz, na wszelki wypadek. Matka nie będzie już mogła jej skrytykować.

Usłyszała, że ktoś idzie, odskoczyła od lustra i odkręciła wodę. Gdy do środka wpadli absolwenci z bordowymi literami S wymalowanymi na policzkach, miała przynajmniej wiarygodne wytłumaczenie. – Dobry mecz – powiedziała wesoło i oderwała kawałek papierowego ręcznika.

Kiedy szła w stronę karcianego stolika za samochodem matki, czuła, że błoto próbuje wessać jej baletki. Z powrotem na posterunku zaczęła ostrożnie rozsmarowywać pastę oliwkową na pieprzowych krakersach, które tak bardzo zgorszyły matkę.

– No, no, no, a oto i moje kochane kłopoty.

Głos Prestona Hackinga był wysoki, nosowy i dobrze znajomy. Gdy go usłyszała i zobaczyła za sobą krawędź jego znoszonych top-siderów, ostrożny uśmiech przyklejony do jej ust, odkąd wyszła z szatni, zmienił się w banana od ucha do ucha. Okręciła się na palcach i zarzuciła mu ręce na szyję. Preston podniósł ją z okrzykiem i opuścił, kiedy poczuł, że z wysiłku zabrakło mu powietrza.

Wyglądał dokładnie tak samo jak w czasach Sheffield. Był wysoki i chudy, miał gęste, lekko kręcone włosy, czerwone okulary i usta, na których zawsze malował się półuśmiech. Miał szlachetne rysy człowieka, który nigdy nie wdał się w bójkę i grzecznie poddawał się otrzęsinom, urządzanym dobrze wychowanym świeżakom. Kiedyś słyszała, że dał się na wiele godzin przykleić taśmą do pomnika założyciela Sheffield, a kiedy prześladowcy go uwolnili, poczęstował ich cygarem, które trzymał w kieszeni marynarki. Było kubańskie.

Przez ramię miał przewieszony zabytkowy sweter. Wyglądał na gryzący i należał do jego dziadka. Albo pradziadka – Evelyn nie mogła sobie przypomnieć.

– Pres! Myślałam, że zostawiłeś mnie na pastwę towarzystwa geriatrycznego. Co cię zatrzymało?

– Miałem i wciąż mam ogromnego kaca. Pomyślałem sobie, że nie zniosę tej radosnej szkolnej atmosfery, którą roztaczają wokół siebie tacy jak ty. Boże, kobieto, co było w tych martini?

– Może coś ci dosypali?

– Żeby tylko. W takich miejscach podają chyba samogon. Wiedziałem, że trzeba było kupić coś w mieście. Nie można ufać barmanom ze wsi w New Hampshire. Zrobisz mi krwawą?

Evelyn wyjęła jedną ze szklanek z ciętego kryształu, które matka przywiozła z Maryland, nalała odrobinę wódki z butelki w skórzanym etui i zmieszała z sokiem pomidorowym. Zastanowiło ją, skąd matka wzięła te wszystkie barmańskie akcesoria. Pojawiły się hurtem, kiedy rodzina przeprowadziła się z rancza na przedmieściach do starego rozpadającego się domu w Bibville. Była wtedy w szkole podstawowej. Wraz z przeprowadzką nastał czas arystokratycznych manier i eleganckiego szkła, pomyślała, kiedy patrzyła, jak wódka wypływa z butelki.

– Mama przywiozła chyba seler naciowy, ale teraz gdzieś pobiegła. Lód też był, ale się roztopił. Chyba będziesz musiał się zadowolić ciepłym sokiem pomidorowym.

– Oj tam. Gadanie. Więcej wódki. Jeszcze. Jeszcze. Jeszcze. Dobrze. Jeżeli szybko się nie napiję, zwymiotuję na cały ten piękny piknik.

Pociągnął długi haust.

– A teraz, skoro już ugasiłeś pragnienie, może byś się na coś przydał? Babs i ja próbujemy zrozumieć, jak się rozkłada te krzesła. Nie potrafimy tego rozgryźć.

– Tak, wszyscy pamiętamy twoje nieudane podejścia do pracy fizycznej. Zostaw to mnie. Zawsze marzyłem, żeby być twoim pomagierem.

Preston postawił szklankę na zderzaku, wziął krzesło, przykucnął i zaczął przy nim majstrować. Gdy wróciła Barbara Beegan, poderwał się na nogi. – Pani Beegan, bardzo mi miło.

– Preston, jak cudownie. Evie mówiła, że wczoraj w nocy młodzi zrobili sobie wycieczkę i widziała cię wśród nich. Cieszę się, że dziś to ja mam okazję cię zobaczyć.

– Już nie tacy młodzi. Nie mówiła, że teraz zaliczamy się do absolwentów w średnim wieku? Kiedy od ukończenia szkoły mija więcej niż pięć lat, jest już po wszystkim.

Evelyn trąciła go łokciem, starając się, żeby to wyglądało na przypadek, gdyby matka akurat patrzyła w ich stronę, ale było już za późno.

– Ma prawie trzydziestkę – odparła Barbara. – Nic dziwnego.

– Mam dwadzieścia sześć lat, mamo. To nie jest prawie trzydziestka – wymamrotała Evelyn. Ale kiedy mijała obecnych studentów, zdawała sobie sprawę, że dla nich jest jedną z wielu starszawych absolwentek, snujących się po dormitoriach podczas meczu Sheffield – Enfield i rozprawiających o tym, jaki kolor miał dywan za ich czasów.

– Prawie dwadzieścia siedem – powiedziała Barbara. Odwróciła się, żeby widzieć córkę.

– Prawie dwadzieścia pięć – odparła Evelyn.

Preston rozłożył kopniakiem jedno krzesło, potem drugie. – Gotowe… i gotowe. Obie wyglądacie, jakbyście znalazły źródło wiecznej młodości. Pani córka jak zwykle zaprzęgła mnie do ciężkiej pracy. Czy pan Beegan też tu jest?

Evelyn podała mu drinka. – To za twoją ciężką pracę. Nie, tata musiał w ten weekend zostać w pracy.

– No cóż, na pewno mu przykro, że to przegapi.

Nie było odpowiedzi, więc Preston wziął do ręki krakersa. – Czytałem w „Journalu” o sprawie, w którą był zaangażowany. Chyba chodziło o pozew przeciwko firmie farmaceutycznej w…

– Czyż nie zawsze o to chodzi? – przerwała Barbara wesołym tonem. – Całe wieki cię nie widziałam. Mieszkałeś w Londynie?

– Właśnie wróciłem do Nowego Jorku – odparł Preston.

– To wspaniale. Czy to nie wspaniałe, Evie? Zawsze jej mówię, że powinna lepiej się orientować, co słychać u jej dawnych znajomych. Jak się mają twoi dawni znajomi? Ten kochany Nick? I twój przystojny brat? Są kawalerami?

Evelyn podała matce krakersa z serkiem śmietankowym. – Już dobrze, mamo. Nie musimy oceniać każdego, kogo zna Preston, pod kątem tego, czy się nadaje na męża.

– Ja tylko rozmawiam. Evelyn potrafi być taka przeczulona. No dobrze. Opowiedz mi o sobie, Preston. Na pewno się z kimś spotykasz.

– Prawdziwa miłość nie zna gładkiej drogi², pani Beegan.

– Oczywiście, przed tobą jeszcze szmat czasu, zanim będziesz musiał się ustatkować – powiedziała Barbara.

Evelyn przewróciła oczami i włożyła do ust krakersa. Preston zapewnił Barbarę, że w Nowym Jorku żyje mu się dobrze, a praca niezależnego inwestora idzie jak po maśle (choć Evelyn nigdy nie potrafiła określić, co dokładnie robi i w co inwestuje). – Evelyn świetnie sobie radzi w mieście – powiedział. Uznała to za eleganckie kłamstwo. Barbara nasunęła okulary na czubek głowy. Jej błękitne oczy pojaśniały od komplementu, jakby to jej dotyczył. Po tej wymianie zdań odstąpili od siebie płynnie jak po odtańczeniu menueta. Barbara powiedziała, że znajdzie im miejsca na trybunach, i poszła.

Nagle, od strony samochodów trzy rzędy dalej, dobiegł ich ryk: Ha – CKING!, z oktawą różnicy między pierwszą sylabą a drugą. Po chwili ten sam głos: „Beegs!”.

– Dobry Boże! – zawołał Preston.

Evelyn spojrzała w tamtą stronę. Wołał ich Phil Giamatti, chłopak ze wsi w New Hampshire, który w jednej z młodszych klas przedawkował kofeinę. Toczył się w ich stronę. Niewprawnemu oku mógłby się wydawać jeszcze bardziej elegancko ubrany niż Preston. Evelyn domyślała się, że jego fioletowa koszula w kratę to Thomas Pink, a spodnie to Nantucket Redsy. Na nogach miał mokasyny od Gucciego, bez skarpetek. Evelyn pamiętała, jak przyjechał do szkoły w za dużej batystowej koszuli button-down i dżinsach. Dziś na kilometr czuć było od niego forsą i wodą kolońską, której butelki z pewnością sprzedawano w etui z czarnej skóry.

– Jak się macie, ludziska? – chwycił Evelyn grubymi dłońmi, nachylił się i złożył jej na policzku mokry pocałunek. – Fajnie się tak wyrwać z Manhattanu, co nie?

– Zawsze miło jest wrócić do Sheffield – odparła beznamiętnie Evelyn. W szkole nie lubiła Phila, bo zawsze na testach próbował spisywać od Charlotte. Teraz, kiedy miał pieniądze, nie lubiła go jeszcze bardziej.

– Co nie? No i dobrze jest się wyrwać z pracy. Bankowość to wariactwo.

– Tak słyszałam.

– Jak się ma takie podejście jak ja, praca trwa non stop. O piątej rano na nogach, do biura, i tak do pierwszej w nocy. Ale, jak to mówią, ciężko pracuj, ostro baluj, co nie? Szampan, kobiety… Modelki i bąbelki!

– Modelki i bąbelki to nie do końca moja bajka – odparł Preston wyniośle.

– Modelki to nie twój styl, Preston?

Evelyn poczuła, że robi jej się gorąco w uszy. Miała nadzieję, że Phil nie zmierza do tego, o czym pomyślała. – Styl Presa… – zaczęła.

– Wolisz modeli? – przerwał jej Phil. – To ci bardziej odpowiada?

Nie musiała nawet patrzeć na Prestona, by wiedzieć, że zrobił się czerwony. – Preston sam jest modelem, Phil – odparła lodowato. Nie była to może najlepsza riposta, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. – Powodzenia z tą twoją bankowością.

– Hej, żartowałem tylko! – zawołał za nimi Phil, kiedy odchodzili. – Hej, hej, Hacking? Beegs?

Evelyn wróciła do stolika i zaczęła zmieniać ułożenie noży koktajlowych. Chciała dać Prestonowi czas, żeby ochłonął. W końcu głośno przełknął ślinę. – Nie wiem, o czym on mówił – powiedział.

– Ja też nie – odparła spokojnie. Ponownie napełniła mu szklankę i zmieniła temat. – Co byś wolał?

– Noo, dawaj – Preston natychmiast się włączył do ich starej gry.

– Wolałbyś siedzieć koło Phila Giamattiego na każdym przyjęciu do końca życia czy mieć w ogrodzie przed domem składany basen?

– Cóż za elitaryzm, droga Evelyn. Jak się nazywa ta strona, dla której teraz pracujesz? Nie Nasza Klasa, Kochanie?

– Bardzo śmieszne. Wiesz, że mam zamiar cię zapisać.

– Co to, to nie! Wystrzegam się technologii.

– Będziesz musiał się do niej przekonać. Masz rodowód, szanowane stare nazwisko i zapewne uzależnionych od alkoholu wujów, którzy zostawią ci wielkie fortuny. Mojej firmie zależy na właśnie takich ludziach. Nie martw się. Pomogę ci przygotować uroczy profil.

– A tak w ogóle, odpowiedź brzmi: składany basen. Zbyt cenię przyjęcia, żeby je spędzać z ludźmi pokroju Phila.

– Zgoda – odparła Evelyn.

Nagle pojawiła się Charlotte. Objęła ich oboje chudymi ramionami.

– O czym rozmawiamy? – spytała.

– O Philu Giamattim – odparła Evelyn.

– Nie zwerbujesz go chyba do PLU?

– Moja droga – powiedziała Evelyn, zadzierając brodę i patrząc z góry na Charlotte. – To nie jest kaliber PLU.

– Moja droga, ja bym się nie odważyła. Absolutnie nie PLU – odpowiedziała Charlotte z udawanym brytyjskim akcentem. – Ev dostaje chyba punkty jak łowca nagród. Tym więcej, z im bardziej starożytnego rodu wywodzi się ten, kogo zwerbuje.

– Cóż, mogę to zaakceptować, jeśli to dzięki People Like Us Evelyn pojawiła się w Sheffield – powiedział Preston. – Miło znów być razem.

– W Nowym Jorku nie mogliśmy się oczywiście sprężyć na tyle, żeby zorganizować spotkanie. Ale taki właśnie jest Nowy Jork, prawda?

Evelyn dokręciła butelkę wódki. Jak młodość, to w Nowym Jorku, powtarzali nabożnym tonem mieszkańcy jej rodzinnego Bibville, choć sami nigdy tam nie mieszkali. Evelyn próbowała pokochać to miasto i czasem jej się udawało. Na przykład wtedy, kiedy w rześką jesienną noc, wyperfumowana i w butach na wysokim obcasie, kiwała na taksówkę na Park Avenue, kiedy fontanna w Lincoln Center tańczyła w nocnym świetle albo kiedy siedząc na drugim balkonie, patrzyła, jak Alfred Molina jako Tewje śpiewa Sunrise, Sunset i czuła, że jej umysł się uspokaja. Miasto szumiało w sposób, jakiego nie dało się doświadczyć w Bibville, i trudno tu było złapać taksówkę, bo każdy gdzieś się śpieszył. Z początku dodawało jej to energii, ale potem zaczęło działać na nerwy.

Nauczyła się, jak żyć w Nowym Jorku. Wiedziała już, że nie należy chodzić na lunch do koreańskich barów z jedzeniem na wynos ani kupować niemarkowych skórzanych butów ze szklanych witryn w Midtown. Nauczyła się, że pośrodku wagonów metra jest zawsze więcej miejsca niż na końcu i że kwiaty w bodegach – sklepikach spożywczych prowadzonych przez Latynosów – zwykle pochodzą z pogrzebów. A jednak nie żyła nowojorskim życiem. Chociaż miała wielkie plany, większość dni upływała jej na wleczeniu się z domu do pracy i z pracy do domu, a jej życie stało w miejscu. W Nowym Jorku było tłoczno, głośno, brudno i albo za gorąco, albo za zimno. Proste sprawy, jak zrobienie zakupów, wymagały ogromnych nakładów czasu i energii. Po powrocie ze spożywczaka zawsze spływała potem.

Myślała, że kiedy Charlotte i Preston wrócą do Nowego Jorku, będzie mogła bardziej się wyluzować. Liczyła na to, że wszyscy troje będą na okrągło trzymać się razem jak wesoła gromada postaci z musicali Sondheima. Że przez cały tydzień będą zgłębiać tajemnice życia i miłości w swoich małych mieszkankach, a w niedziele będą się spotykać, popijać wino na dachach domów i doładowywać sobie nawzajem akumulatory. A tymczasem, kiedy Char pracowała jako analityk w Goldman Sachs, widywały się może raz na dwa tygodnie i Char mówiła tylko o tym, jak dużo ma pracy. Po roku wróciła na Harvard do szkoły zarządzania. Mniej więcej od roku znów była w Nowym Jorku i pracowała dla Graystone – prężnej firmy private equity – co oznaczało, że większość wieczorów i weekendów miała już zajętych. Z kolei Preston po powrocie z Londynu obracał się w swoim prestiżowym towarzystwie. Evelyn utrzymywała kontakt z koleżankami z college’u Davidson, ale ich drogi coraz bardziej się rozchodziły. Jedna była aktorką i niedawno przeprowadziła się do Bushwick. Evelyn musiałaby dwa razy przesiadać się do innego metra i prawdopodobnie również sprawić sobie nóż, żeby tam bezpiecznie dotrzeć.

Cztery lata od ukończenia college’u Davidson minęły jednocześnie za wolno i za szybko. Nagle Evelyn zorientowała się, że ma dwadzieścia kilka lat, a jej życie nie wygląda tak, jak by sobie tego życzyła. Dziewczyny w jej wieku albo parły do przodu, robiąc karierę, albo angażowały się w poważne związki, które wkrótce zaowocują pierścionkami i przyjęciami zaręczynowymi. Matka zaproponowała, że zapłaci za zamrożenie jej jajeczek. Nie odrzuciła od razu jej oferty. Nie żeby szczególnie chciała mieć męża i dzieci. Po prostu zdała sobie sprawę, że chciałaby wreszcie znaleźć swoje miejsce. Sprawić, by ludzie, patrząc na nią, dochodzili do wniosku, że jest interesująca i warto z nią porozmawiać, i nie musieli się męczyć, wypytując z grzeczności o szczegóły jej życia, by zaraz potem o niej zapomnieć. (– Murray Hill, tak? – Nie. Upper East Side. – Aha… i Bucknell? – Nie. Davidson).

Portal People Like Us mógł być jej szansą, nawet jeśli rodzice patrzyli na to inaczej. Ojciec stwierdził, że grupa docelowa firmy nie potrzebuje kolejnego sposobu na odcięcie się od całej reszty. Odpowiedź matki brzmiała: – Czyli zamiast zadać sobie trochę trudu i poznać ciekawe nowojorskie towarzystwo, będziesz zarabiała na byciu kimś w rodzaju ich konsjerża? To po to posłaliśmy cię do Sheffield?

Musiała przyznać, że długo bała się ludzi, których teraz miała werbować. We wcześniejszej fazie meczu wyłowiła z tłumu kilkoro z nich i zaczęła się zastanawiać, czy za jakiś czas nie dostaną za swoje – czy faceci nie zmienią się w brzuchatych pijusów, a kobiety nie przywiędną. To by udowodniło, że matka niesłusznie dopatrywała się w tej grupie uroku. A jednak dziewczyny wyglądały świetnie, były wyluzowane i swobodne, ich skóra miała najdelikatniejszy odcień opalenizny z prywatnych plaż, a na nadgarstkach pobrzękiwały emaliowane bransoletki od Hermèsa. Faceci byli przystojni i pewni siebie: bankierzy, prawnicy i przyszli politycy. Podsłuchała, jak rozprawiają na temat złamania etykiety w jednym z prywatnych klubów w San Francisco, i początkowo się wycofała, ze strachu, że ją zignorują i poczuje się jak kompletne zero. Ale potem pomyślała o swojej nowej pracy i zmusiła się do rozmowy z tymi, których znała przez Prestona. Dzięki temu udało jej się wytypować kilku kandydatów do PLU. Evelyn była zdeterminowana, chciała udowodnić rodzicom i wszystkim, którzy jej nie zauważali, że jest kimś. To miasto myślało, że jej się nie uda. Myliło się.

Do Prestona podszedł przyjaciel jego ojca, zaczęli rozmawiać. Evelyn i Charlotte ruszyły w stronę stadionu.

Kiedy – walczymy – walczymy – literackimi

Tropami – i moty – wami – i lejtmotywami, bo nasza

Szkoła – słynie – z melancholii

Li – teratów, po – etów laureatów i

Jeśli – lacrosse nie – jest naszą domeną, to

Niech – nasi rywale – spróbują – się zmierzyć

Z penta – metrem jam – bicznym, aluzją, ripostą,

Porównaniem

I z grą słów!

Pod koniec przyśpiewki kibice Sheffield zgubili rytm, ale „z grą słów” wykrzyczeli unisono, jakby to była największa zniewaga przeciwnej drużyny.

Barbara zajęła pół rzędu gigantycznym kocem z polaru. Kiwała na Charlotte i Evelyn. Sheffield zdobyło piłkę i publiczność krzyczała, kiedy Evelyn wciskała się na miejsce.

– Twój kolczyk wygląda, jakby był poplamiony – powiedziała Barbara.

– Mamo, zaraz wrzucę ten kolczyk w tłum, jeśli nie przestaniesz o nim gadać – odparła Evelyn, kiedy usłyszała prychnięcie Charlotte.

Barbara zmieniła pozycję na kocu. Tłum zawył w zbiorowym opadającym arpeggiu, kiedy drużyna Enfield odzyskała piłkę.

Nie czas się smucić, nie czas dołować, kiedyś będziecie dla nas pracować – rozbrzmiał okrzyk od strony Sheffield.Rozdział drugi

Następny przystanek: Lake James

Evelyn spojrzała na łóżko, zawalone sukienkami, swetrami, dżinsami, butami, sandałami i ubraniami od Patagonii, i po raz kolejny próbowała wybrać tylko to, co jej się przyda podczas weekendu w górach Adirondack.

Zadzwoniła komórka. Evelyn podniosła klapkę. – Cześć, mamo – powiedziała.

– Weźmiesz Lilly? – zapytała Barbara.

– Naprawdę, mamo? Dzwonisz, żeby się dowiedzieć, co pakuję? Już kiedyś byłam u Prestona, pamiętasz? Ciebie tam nie było.

– Zobaczysz, nie pożałujesz, że wzięłaś sukienkę Lilly Pulitzer na letni weekend – powiedziała stanowczo Barbara.

Evelyn wybierała się na Dzień Pamięci do letniego domku Prestona w Lake James w górach Adirondack. Chciała zwerbować kolejnych członków People Like Us. Kiedy zaczęła pracę, najpierw czekała kilka dni, aż dyrektorzy – Arun i Jin-ho – powiedzą jej, jakie ma cele i jak mogłaby je zrealizować. Stanąć z formularzami zgłoszeniowymi w miejscu, gdzie rodzice uczniów Spence odbierają swoje dzieci? Niczego się nie dowiedziała. People Like Us był start-upem w pełnym tego słowa znaczeniu: zajmowali nieodnowione biuro w Chelsea ze składanymi stolikami zamiast biurek i beżowymi IBM-ami – pozostałością po jakimś innym start-upie.

Pomysłodawcą i fundatorem serwisu był siedemdziesięcioletni Szwajcar z Habsburgów. Chodziło mu o narzędzie, które pozwoliłoby mu nawiązywać kontakty z ludźmi jego pokroju, kiedy podróżował do Dubaju albo na Malediwy. Zatrudnił Aruna i Jin-ho, absolwentów szkoły zarządzania Stanford, i zostawił wszystko w ich rękach. Oni zaś najwyraźniej zdali się całkowicie na Evelyn w kwestii sposobu pozyskiwania użytkowników. Zaczęła od studiowania witryny New York Appointment Book i stron społecznościowych „Timesa”. Chciała się zorientować, kto jest kim w tym elitarnym gronie i kogo People Like Us chciałoby zwerbować w Ameryce. Uważała, że należy zacząć od samej śmietanki i w ten sposób zyskać rozgłos i aurę ekskluzywności.

Na szczycie jej listy była Camilla Rutherford. Na żywo widziała ją tylko raz, w barze w Picholine, kiedy czekała na rozpoczęcie Barbara Cook’s Broadway! w teatrze Vivian Beaumont i popijała piwo Old Speckled Hen, za które przepłaciła. Kierownik sali przez dobre dwadzieścia minut wisiał na telefonie i opisywał komuś krok po kroku, jak dojechać do nich z Chelsea. Kiedy Camilla weszła do środka, kelnerzy zamilkli, jakby właśnie zjawiła się Madonna, a kierownik sali zaczął przepraszać za to, że jego wskazówki były tak niejasne. Evelyn nie rozumiała jego skruchy. Słyszała przecież, że pilotował ją doskonale. Rzuciła okiem na Camillę. Sama jej pewność siebie – nie mówiąc już o pięknych włosach i idealnie wyprasowanej jedwabnej bluzce – sprawiła, że Evelyn poczuła się wymięta, jej włosy nagle wydały się przetłuszczone, a paznokcie u nóg zaniedbane.

Babs dobrze wiedziała o Camilli i jeszcze podczas nauki w Sheffield chciała z niej zrobić przyjaciółkę Evelyn. Ona, rzecz jasna, też o niej słyszała. Camilla z Saint Paulów była tematem rozmów za każdym razem, kiedy nowojorskie towarzystwo Prestona wracało z wakacji. Camilla piastowała stanowisko szefa działu wydarzeń specjalnych w „Vogue’u”, zarezerwowane dla pięknych i szykownych, tych, którzy samą swoją obecnością dodawali blasku przyjęciom. Na Appointment Booku, portalu społecznościowym, na który rzeczywiście zaglądali bywalcy modnych przyjęć, Camilla jawiła się jako niekwestionowane centrum Młodego Nowego Jorku. W wielowarstwowej sukience w kolorze kawy z mlekiem siedziała rozparta na ławce w Metropolitan Museum z okazji przyjęcia w skrzydle egipskim. Na spotkaniu grupy Young Collectors Council w Muzeum Guggenheima miała na sobie czarną jedwabną bluzkę i spódnicę z zygzakowym wzorem, i trzymała w ręku szampana. W osobliwym, inspirowanym flamenco stroju, w którym Evelyn nigdy by się nie pokazała, brała udział w Komu Bije Dzwon – zbiórce pieniędzy dla Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, utrzymanej w klimacie hiszpańskiej wojny domowej. Zaliczenie Camilli do grona potencjalnych użytkowników było łatwe. Prawdziwym wyzwaniem było skłonienie jej, żeby się zarejestrowała.

Rozmyślając nad tym, przypomniała sobie, że Camilla, tak jak Preston, ma domek letniskowy w Lake James, i już wiedziała, co robić. Do ludzi tego pokroju należy trafiać na ich terenie. Nie na ulicach miast, gdzie może ich zaczepić byle akwizytor czy kaznodzieja z podkładką do pisania przekonujący do odnawialnych źródeł energii, lecz w ich trudno dostępnych domkach letniskowych. Samą swoją obecnością w tym miejscu pokazałaby, że jest jedną z nich. Wysłała do Prestona maila z pytaniem, czy będzie spędzał Dzień Pamięci w Shuh-shuh-gah, swoim domku w Lake James, a on odpisał: Comme d’habitude.

Mogę się wbić? – zapytała, a on odpowiedział po prostu: Oui. Załatwianie spraw ze starymi przyjaciółmi było tak przyjemnie proste.

Kilka dni wcześniej przedstawiła Arunowi i Jin-ho swoją strategię na przykładzie zdjęć z Komu Bije Dzwon i kilku innych wydarzeń. – Spójrzcie na interakcje między tymi ludźmi – powiedziała. – Dlaczego zjawili się na tej zbiórce, jeśli nie przywiodła ich tutaj miłość do biblioteki? Ponieważ poprosili ich o to znajomi. „Kup stolik”. „Zyskaj status Wspierającego”. Tak działa ten świat. Najważniejsi są influencerzy. To oni ustalają trendy. Dyktują, na których imprezach trzeba bywać. Dokąd jechać na wakacje. Na jakich portalach społecznościowych warto założyć konto. Skupianie się na ilości zamiast na jakości to niezawodna recepta na to, żeby stracić wiarygodność w tej grupie. Powinniśmy więc zastosować ich własną taktykę. Rekrutację jeden na jednego – będziemy się zwracać bezpośrednio do nich, jakbyśmy organizowali zbiórkę funduszy na bibliotekę. Sprzedaż bez rozgłosu.

Zamówiła eleganckie kartonowe wizytówki i wręczyła je pracownikom, którzy pojechali do Nantucket, na Martha’s Vineyard, do Hamptons i do Aspen, żeby w Dniu Pamięci wręczyć je odpowiednim ludziom. Arun i Jin-ho byli pod wrażeniem.

Barbara nie przestawała trajkotać. Evelyn podeszła do okna i przesunęła palcem po grubej warstwie brudu, która zebrała się tam w ciągu nocy. – Tyle czasu minęło, odkąd ostatni raz widziałam Prestona, zanim pojawił się na meczu – kontynuowała Barbara. – Co się z wami stało?

– Nic się nie stało. Mieszkał w Londynie przez… ile to było… trzy lata? Prawie się z nim nie widywałam.

– No i ten jego brat. Miły młody człowiek. Sheffield wyszło im na dobre.

– Bing studiował na Akademii Medycznej na Wyspach Dziewiczych, bo nie dostał się na żadną uczelnię w Stanach. Poza tym ma ośmioletnie dziecko.

– No cóż. Nie wykluczaj mężczyzn, którzy byli żonaci. Rozwodnicy mogą być bardzo wdzięczni za to, że mają młodą, ładną kobietę u swego boku.

– Mamo, ten telefon ma przycisk Zakończ i nie zawaham się go użyć – Evelyn przyłożyła telefon ramieniem do ucha i zaczęła wrzucać ubrania do torby. Do odjazdu pociągu pozostało niewiele czasu.

– Zawsze myślałam, że ty i Preston weźmiecie ślub – ciągnęła Barbara. – Ma cudowne maniery i dobrze gra w tenisa. Z takim człowiekiem życie byłoby proste. Pomyśl, jak łatwo przyjmowałoby się gości albo chodziło na przyjęcia z mężem, który lubi nawiązywać kontakty i za każdym razem ma coś zabawnego do powiedzenia. Preston zawsze jest królową balu. A raczej królem.

Evelyn złożyła gruby wełniany sweter. Też się nad tym zastanawiała – co by było, gdyby po prostu wzięła ślub z Prestonem. Ich ścieżki przypominałyby cyfrę 8 – w ciągu dnia każde robiłoby swoje, nocami spotykaliby się na przyjęciach i kolacjach, a potem znowu się rozdzielali. Prawdopodobnie mieliby kochanków na boku. Sceny z małżeńskiego życia z Prestonem zawsze wyobrażała sobie w czerni i bieli. Nieodłącznymi akcesoriami były malutkie okrągłe kieliszki do martini i długie cygarniczki. Ale nie mogła sobie wyobrazić nocy spędzonej w jednym domu, nawet pomijając techniczne aspekty migania się od współżycia. Wzdrygała się na samą myśl o czymś tak obrzydliwie intymnym jak jego mokra szczoteczka do zębów.

– Jakie masz plany na lato, Evelyn?

– Na razie Lake James – odparła, choć wiedziała, że matka pyta o resztę lata. Kilku marketingowców z jej poprzedniej firmy miało zamiar wynająć domek na wybrzeżu New Jersey, ale nawet gdyby było ją na to stać, nie umiałaby rozmawiać z ludźmi, którzy sypią szczeniackimi, świńskimi żartami i cytują Golfiarzy. Z drugiej strony lato w Nowym Jorku również nie wydawało się kuszące – w zeszłym roku oznaczało to samotne picie w gorące weekendy olbrzymich ilości piwa Sam Adams Summer Ale, któremu towarzyszyło wrażenie, że poza paradą Dominican Day zupełnie nic się nie dzieje.

– Robisz to tylko po to, żeby sprzedać swoją stronę internetową. Tak czy inaczej, nie możesz co weekend liczyć na gościnność matki Prestona. Kobieta stanu wolnego to obciążenie dla każdej gospodyni. Trudno jest jej znaleźć kawalera do obiadu.

– Mamo, to już ustalone, jadę do Lake James. Pogódź się z tym, dobrze? I po raz czternasty powtarzam: nie sprzedaję strony internetowej.

– Zapakowałaś Lilly?

Evelyn potrząsnęła głową. – Do widzenia, mamo – powiedziała, zakończyła rozmowę przyciskiem i wepchnęła do torby sukienkę Lilly Pulitzer.

Zaciągnęła torbę do skrzypiącej windy i przeniosła przez hol budynku. Mieszkała na Upper East Side, w wynajmowanym mieszkaniu, na które ledwo było ją stać, choć znajdowało się w „nieprzyjemnej” części dzielnicy, jak ujęła to matka. Nigdy wcześniej nie mieszkała na Manhattanie i początkowo nie zdawała sobie sprawy, że pożądana dzielnica może być atrakcyjna tylko w połowie. Jej budynek nosił nazwę Petit Trianon i mieścił się na Siedemdziesiątej Czwartej Ulicy, po niewłaściwej stronie Trzeciej. Kiedy Barbara wysyłała jej listy, zawsze pisała: Evelyn Topfer Beegan, Le Petit Trianon, jakby to była wiejska posiadłość.

Minęła stojące w holu rośliny o fluorescencyjnej zielonej barwie, które walczyły o trochę słońca. Aloes był teraz na topie. Jego gigantyczne macki leżały smętnie na kraciastej podłodze. Jakiś czas temu roślina się rozrosła i młody konserwator przesadził odrosty do małych doniczek, które postawił w holu, i przed tą prowizoryczną szkółką roślin umieścił napis: Za darmo w dobre ręce. Tego samego dnia, w drodze powrotnej z bodegi, zauważyła, że zdążył je już obsikać jakiś bezdomny. Stały w ciemnej, cuchnącej kałuży.

Siedem godzin później Evelyn wysiadła na stacji Lake James. Na niebie wisiały nisko szare chmury, zwiastujące opady śniegu. W maju, kiedy reszta Nowego Jorku oddawała się we władanie lata, góry Adirondacks trzymały się zimy tak kurczowo, jak tylko mogły. Zima była ich porą roku, nie zamierzały jej puścić tak łatwo. Evelyn zadrżała. Pociąg odjechał z łoskotem. Wiedziała, że stacja leży blisko szosy, ale nie słyszała samochodów.

Preston ściągnął na weekend całą ekipę. Między innymi Nicka Geary’ego, swojego najlepszego kumpla od czasów gimnazjum. Nick uczęszczał do Enfield i Dartmouth, a potem pracował w sektorze produktów konsumenckich Morgan Stanley. Charlotte miała z nim stały kontakt służbowy, bo w swojej firmie private equity zajmowała się pozyskiwaniem produktów. Miał być także jakiś kolega Nicka z Morgan Stanley. Charlotte też go znała. Zdecydowała się przyjechać w ostatniej chwili, bo Evelyn ciągle wierciła jej dziurę w brzuchu. Mieli się zjawić Bing, jego dziewczyna i dziecko. Evelyn miała nadzieję, że przynajmniej kilkoro z nich uda się zwerbować, a innych chętnych chciała znaleźć na przyjęciach w Lake James.

Musiała przyznać, że Lake James było wspaniałe. Nawet dworzec. Widziała przed sobą mały niebieski betonowy budynek, tej samej długości co peron, a za nim zielone drzewa, które rozciągały się we wszystkie strony. Nagle wiatr przybrał na sile, a potem równie gwałtownie ucichł. Liście drzew zaszumiały, imitując odgłos deszczu, ale po chwili znowu zapadła cisza.

Evelyn była ubrana bardziej „na lato” niż „w góry”, więc mocno otuliła się bawełnianym kardiganem. Spojrzała w lewo i na drugim końcu peronu dostrzegła wysokiego, czarnowłosego mężczyznę w ciemnym garniturze. Wyglądał mniej więcej na jej równolatka, ale ramiona miał pochylone do przodu, przez co się garbił, jakby był o wiele starszy. Wpatrywał się w drzewa i wyglądał na zagubionego.

Oboje ruszyli w kierunku dworca i dotarli tam w tej samej chwili. Chwycił za gałkę w drzwiach, trochę się z nią męczył, ale w końcu udało mu się otworzyć i przytrzymał jej drzwi. Miał ponad metr osiemdziesiąt siedem wzrostu, a jego twarz skojarzyła jej się z chorwackim koszykarzem, którego widziała, kiedy zmuszono ją do obejrzenia meczu Lakers-Knicks. Spoglądał na nią z góry małymi, czarnymi oczkami. Poszła przodem do małej kwadratowej poczekalni o niebieskich ścianach, wzdłuż których stały proste drewniane ławki. Jeszcze raz spojrzała na niego ostrożnie, próbując dopasować do któregoś z członków ekipy z Lake James. Ale najwyraźniej zbyt intensywnie przyglądała się jego garniturowi.

– Wracam z pracy – wypalił i pociągnął za krawat.

– Domyśliłam się – odparła Evelyn z uśmiechem. – Albo to, albo Lake James staje się ważnym centrum biznesowym.

Lekko się uśmiechnął, ale zdenerwowanie nie zniknęło z jego twarzy. – Czyli ty pewnie jesteś Evelyn? Nick mówił, że przyjedziesz tym samym pociągiem.

A więc kolega Nicka. Preston nie mówił o nim nic, oprócz tego, że pracuje w Morgan Stanley, ale nie wyglądał na kogoś z paczki Nicka – wydawał się nieokrzesany, ale na swój sposób sympatyczny. – Evelyn Beegan – powiedziała. – Zatrzymasz się u Prestona?

Poczerwieniał, kiedy ściskał jej dłoń. – Tak, yy… nie wspomniał o tym? Że będziemy w tym samym pociągu? Przepraszam. Pracuję z Nickiem i on pomyślał, że byłoby fajnie, gdybym dołączył. Dołączył do was.

– No tak. Na pewno będzie fajnie. Przepraszam, nie dosłyszałam imienia – odparła Evelyn. Chłopak był tak spięty, że sama czuła się przy nim swobodnie.

– O rany, przepraszam. Scot. Scot Tannauer.

Wyciągnął rękę, ale równie szybko ją cofnął i potrząsnął dłonią, jakby cierpiał na zespół cieśni nadgarstka. Nie potrafiła stwierdzić, czy jest nią zauroczony, czy po prostu boi się ludzi. Rozejrzał się dookoła. – Nigdy nie byłem w górach Adirondack. Czytałem o nich.

– Nie wiedziałam, że pisano o tych górach.

– O tak. Można poczytać o ich historii, o cudownych domkach letniskowych, o Vanderbiltach i innych rodzinach, które tu przyjeżdżały.

– Już wtedy przyjeżdżali tu bankierzy – odparła Evelyn i lekko się roześmiała.

– A… no tak, zrozumiałem żart – powiedział i spojrzał na swój garnitur.

– Ojej, nie. Nie miałam na myśli…

– Przepraszam. Po prostu… Nie. Ja tylko…

– O czym to mówiłeś? Cudowne domki letniskowe?

– Tak. Architektura jest naprawdę niezwykła. Utrzymana w ciekawym stylu, który skopiowano w niektórych parkach narodowych, ale naprawdę tylko tam.

Evelyn już miała zapytać, kim byli architekci, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł Nick Geary. Miał na sobie białe spodenki tenisowe i białą koszulkę polo. Jego włosy wciąż miały odcień czekoladowego brązu i opadały na czoło, oczy były tak samo ciemnoniebieskie jak dawniej, cera tak samo idealna, a usta miały intensywnie czerwony kolor, za który dziewczyny potrafiłyby zabić. Jedynym problemem były jego dziurki od nosa – wielkie i drgające. Na pewno nie raz zaznały koki, pomyślała Evelyn, uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. – Nick!

– Evelyn. Kopę lat. Jak tam śpiewanie? – zapytał z większym zainteresowaniem, niż się spodziewała. – Sir – zwrócił się do Scota – Przydzielono mi dziś rolę pańskiego szofera. Wskakujcie. Evelyn, taki wielki bagaż na trzy dni? Jezu Chryste.

– Śpiewanie? – zapytał Scot.

– Kiedy poznałam Nicka, bardzo interesowały mnie musicale. Jestem zaskoczona, że pamięta.

– Aha – odparł Scot. Zabrzmiało to jak rżenie konia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: