Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkiego najlepszego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszystkiego najlepszego - ebook

Kim jest Iza i jaką skrywa tajemnicę? Jej historię układamy z kawałków, jak puzzle. Znajdujemy je w opowieściach dziewięciu kobiet, które z Izą pracują, mieszkają, dzielą z nią pasje i codzienne nawyki. Widzą ją, oceniają i mierzą własną miarą. Czy słusznie?

Każdy rozdział to fragment obrazu, a zarazem osobna całość. Odkrywamy powoli mroczny sekret Izy, a jednocześnie ekscytujemy się przygodami pozostałych kobiet. Poznajemy je rozczochrane, w trakcie życiowej demolki: rozstania, remontu, awansu, wypadku. Jesteśmy z nimi, gdy brną z koniem przez las, odkrywają w ogródku czołg, wkładają rękawice bokserskie lub łapią na wędkę szczupaka. Kibicujemy im, gdy próbują pokonać traumę i odzyskać smak życia.

Kobiety walczą i szukają nowego sensu, bo na ich losach kładzie się cieniem przemoc. Ta przypadkowa, codzienna, doświadczana w pracy, na ulicy, a także w domu, ze strony najbliższych. Taka, która bywa niewidoczna, lecz przerasta i zatruwa kęsy codzienności niczym plamka pleśni na chlebie.

Kobiety stawiają jej czoła i szukają nowego sensu w obliczu straty i zmiany. Muszą sobie przy tym radzić z oczekiwaniami innych. Słyszą, że powinny być miłe i skromne, a jednocześnie najlepsze. Że powinny być zaradne, a jednocześnie czekać na rycerza na białym koniu. Mają cieszyć się z małych rzeczy – a jednak życzą sobie „wszystkiego najlepszego”! Jak to pogodzić?

„Wszystkiego najlepszego” to książka pełna humoru, lecz mroczna. O miłości, stracie i zemście – i o woli przetrwania.

Katarzyna Wasilewska – doktorka psychologii i biolożka, zainteresowana narracjami jako terapią. Autorka powieści, opowiadań, sztuk teatralnych i scenariuszy telewizyjnych. Pracowała też jako wykładowczyni na UW i w SWPS, kierowniczka w Centrum Nauki Kopernik, redaktorka miesięcznika popularnonaukowego. Prowadzi warsztaty psychologiczne i twórcze.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-99336-3
Rozmiar pliku: 335 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KOŃ

Miłka szła obok swojej klaczy, trzymając się jej grzywy. Nie miała już sił. Zastęp wlókł się noga za nogą i nawet duży Adam, najbardziej rubaszny z uczestników rajdu, nie próbował już udawać, że to przyjemna wycieczka.

Za mostkiem odpoczniemy – obiecywała sobie Miłka. Spojrzała na światełka w dolinie. Okna leśniczówki wabiły obietnicą kolacji i snu. Nie była jednak pewna, czy da radę tam dojść. Słońce już dawno zaszło, z niskich chmur siąpiła równa mżawka. Ekipa marzła, marudziła i klęła. Jak daleko jeszcze? Czy wiemy, gdzie jesteśmy? Byli w drodze od czternastu godzin, z czego ostatnie dwie przeszli obok koni w deszczu i ciemnościach.

Przewodnik rajdu, Stefan Pałka, zwany pieszczotliwie Pałą, obiecywał, że do celu został kilometr, ale mówił to już od co najmniej dwóch godzin. Miłka wyczuwała w jego głosie niepewność źle maskowaną pigwówką z manierki.

Tylko drzewa były spokojne. Przyglądały się turystom, tak jakby pytały: naprawdę szukaliście dziczy i przygód?

Milena brała to do siebie osobiście. Gdzie ja się pchałam! – westchnęła. Czy ja się nigdy nie nauczę? Znowu dałam się podpuścić!

Zapatrzona w rozmytą przestrzeń weszła na niski mostek – o ile można tak było nazwać tę konstrukcję. Kamieniste brzegi strumienia były połączone po prostu dwoma dużymi betonowymi kręgami do szamba, ułożonymi obok siebie.

Miłka weszła na nie i pociągnęła za sobą konia.

Zachcianka uznała, że to zbyt wiele. Zatrzymała się, prychnęła i zastrzygła uszami. Miłka znów pociągnęła wodze i zaczęła przemawiać do zwierzęcia jak do dziecka. Innych metod nie uznawała. Wystarczająco dużo szarpała się z życiem na co dzień.

– No chodź! Tam za mostkiem czeka kolacja i odpoczniemy! – tłumaczyła, głaszcząc klacz po szyi.

Hucułka spojrzała na nią, jakby rozumiała każde słowo. Pomyślała jeszcze chwilę, obwąchała ziemię i w końcu zrobiła pierwszy niepewny krok. Weszła na mostek.

Miłka odetchnęła z ulgą.

Już prawie przeszły na drugi brzeg, gdy dziewczyna poczuła nagle uderzenie w bark. To był koń! Straciła równowagę i runęła przez krzaki do lodowatej wody. Tylko jej prawa stopa została na mostku przyciśnięta końskim brzuchem. Zachcianka leżała na betonowym kręgu, kwiczała i szarpała się, żeby wstać.

Miłka poczuła ból. Pod jej kurtką rozlała się lodowata fala zimna i wściekłości. To nie tak miało być! Nienawidzę tego dupka! – przeklęła w duchu.

Ludzie zaczęli krzyczeć, obok mostka zarżał źrebak. Zachcianka szarpnęła się i poderwała do góry, młócąc przednimi kopytami. W każdej chwili mogła zmiażdżyć kostkę Miłki lub dosięgnąć ją kopytem. Dziewczyna zaklęła w duchu. Musiała się wydostać! Przekręciła stopę i jakimś cudem wysunęła ją spod kobyły. I cała znalazła się w wodzie.

Pała podszedł, stanął nad nią i zaczął machać rękami.

– Co ty, kurwa, wyrabiasz? Wyłaź!

On tu rządził! Nie zamierzał pozwolić na to, aby sytuacja wymknęła mu się spod kontroli! Miał na to jeden sprawdzony sposób – głośne wyrażanie emocji przy użyciu słów uważanych za wulgarne.

Adam podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.

– Wyluzuj, gościu!

– Miłka, żyjesz? – zawołała Aśka.

Nie była pewna. Jej klacz zablokowała mostek, ludzie wpadli w popłoch. Cztery osoby, które zdążyły przejść wcześniej, teraz starały się powstrzymać swoje rumaki przed panicznym galopem w mrok. Dwa hucuły, które szły jako ostatnie, robiły teraz wszystko, żeby pognać za kolegami. Jeden z nich zaplątany w wodze był gotów pokonać mostek choćby po trupach, co akurat było możliwe.

Zlazła na dno strumienia i zaczęła gramolić się po kamieniach, starając się nie myśleć o tym, co zgniło w błocie, które ją oblepiało. Wiedziała, że ma przed sobą zaledwie kilka minut adrenalinowego haju, zanim naprawdę poczuje ból, zmęczenie i ziąb. Kilka minut, żeby cokolwiek zrobić.

Przypomniała sobie znów, dlaczego tu jest. Pomyślała o Konradzie. Zagryzła zęby i wstała z kamienistego dna.

Podeszła do mostka. Natychmiast zrozumiała, co się stało. Kopyto Zachcianki tkwiło zaklinowane w szczelinie między betonowymi kręgami. Klacz leżała z zadnią nogą wyciągniętą nienaturalnie do tyłu i kolejny raz próbowała wstać.

Pała ciągnął ją za wodze.

– Wstawaj, kurwa! – krzyczał.

Jednak Zachcianka nie była w stanie wyrwać nogi z pułapki. Milena widziała, że nie ma na to szans. Łzy na jej twarzy zmieszały się z deszczem i błotem.

– Zaczekaj! – zawołała.

Ale Pała nie chciał czekać. Chlasnął Zachciankę wodzami przez szyję.

Milena skoczyła i wyrwała je z rąk.

– Noga jej uwięzła! – krzyknęła.

Pała spojrzał tak, jakby przemówił do niego własny koń. Odsunął się od zwierzęcia i obszedł dokoła. Zaświecił czołówką na kopyto.

Zobaczył kałużę krwi wymieszanej z błotem. Zatoczył się i sięgnął po manierkę.

– Ja pierdolę! – powiedział.

Milena wyjątkowo się z nim zgodziła. Z poszarpanej pęciny lała się krew. Za każdym razem, gdy Zachcianka próbowała wstać, zrywała sobie tylko skórę i powiększała ranę.

– To tętnica, kurwa! – Pała zaczął szarpać palcami swoją siwą brodę. Źrebak stojący nieopodal zarżał, jakby wszystko rozumiał. Kobyła zawtórowała.

Dziewczyna pochyliła się nad klaczą. Krew była jasna, ale sączyła się powoli. Może uda się zatamować krwotok, jeśli wyjmą nogę? – pomyślała.

Wsadziła dłoń do dziury i wymacała kopyto. Zaczęła analizować sytuację. Trzeba by rozsunąć betonowe kręgi albo powiększyć otwór albo zmienić położenie konia… – pomyślała. Tylko jak przesunąć kobyłę ważącą prawie pół tony? Jak namówić ją, żeby się cofnęła i przesunęła kopyto do najszerszej części otworu, w miejsce, gdzie się zapadła? Milena spojrzała w oczy Zachcianki oszalałe z bólu.

– Uważaj! – krzyknął Pała. W tej samej chwili klacz wierzgnęła wolnym kopytem. Była gotowa walczyć do końca i zabić każdego, kto się zbliży.

Pała dreptał w kółko, mnąc w dłoniach kowbojski kapelusz, którego używał zamiast kasku. Mamrotał pod nosem.

– Pierdolony strumyczek jebaniutki! Jak to się, kurwa, stało?!

Zrozpaczony zaczął pchać betonowy krąg gołymi rękami. Kilka osób podskoczyło, żeby mu pomóc, lecz to – oczywiście – nie mogło się udać. Klacz znów spróbowała wstać, ale jedynym widocznym efektem jej wysiłków były nowe strużki krwi mieszające się z błotem.

Pała zastosował drugi ze znanych sposobów radzenia sobie z trudami życia – znalazł winnego.

– To twoja wina, głupia babo! Jak ty ją, kurwa, prowadziłaś? Przecież hucuł sam by nie wlazł do dziury! – wrzasnął. – Zaraz złamie nogę i będzie ją można tylko dobić!

Wziął piersiówkę i pociągnął długi łyk. Zachwiał się i usiadł na ziemi. Jasne było, że nie miał żadnego awaryjnego scenariusza. Zastygł zapatrzony w przestrzeń pustym wzrokiem.

Milena zadrżała. Poczuła nową falę martwej złości. Przypomniała sobie Konrada.

Nie było jednak na to czasu. Co prawda, nie znała się na koniach, ale znała się na wypadkach. Napatrzyła się na izbie przyjęć i zwykle była w stanie ocenić szybko szanse pacjenta. Teraz w niepewnym świetle latarek widziała, że liczyła się każda sekunda. Klacz traciła siły i krew.

Złapała kobyłę za łeb i przycisnęła do ziemi.

– Przytrzymaj mi ją! – krzyknęła do Adama. – Nie może wstawać!

Adam posłusznie chwycił głowę zwierzęcia. Klacz kwiknęła, ale przestała się szarpać. Drżała z bólu rozciągnięta wzdłuż mostka. Milena schyliła się nad Zachcianką i złapała ją za nogę.

Zaparła się o ziemię i poczuła całą duszą, jak bardzo ma dość! Wszystkiego! Tego rajdu, deszczu, Pały i podobnych mu buców, budowlanej prowizorki, zimna, brudu i smrodu błota, a nade wszystko jego! Konrada!

Naładowana złością pociągnęła za kopyto.

Kobyła szarpnęła się i odtrąciła ją na bok. Miłka upadła w błoto.

Aśka spuściła głowę. Pała milczał, siedząc w kucki i kiwając się na kamieniu.

Adam popatrzył na Miłkę i pokręcił głową.

– Nie da się – powiedział.

Spojrzała najpierw na niego, potem na resztę ekipy, a w końcu na źrebię, które dreptało przy brzegu, wyciągając szyję w stronę leżącej matki. Spojrzała na siebie.

I rozpłakała się jak dziecko.

Jej koszmar zaczął się w słoneczny poranek przy śpiewie ptaków dobiegającym zza okna sypialni. Konrad przeciągnął się w wymiętej pościeli. Patrzył na Miłkę, która próbowała poskromić swoje ciemne loki i zrobić fryzurę do pracy. Poniedziałek, nie ma zmiłuj.

– Daj spokój, nie płacą ci za fryzurę! – mruknął i wyciągnął się na całą długość łóżka. Było dla niego za krótkie i stopy dyndały mu śmiesznie poza krawędzią. Mimo to wyglądał obłędnie. Szerokie ramiona, gładka, opalona skóra, pod nią wyraźne mięśnie. Jaskółka wytatuowana na szyi tuż nad tętnicą pulsowała delikatnie, jakby próbowała odlecieć. Milena popatrzyła na męża z czułością. Jaki on jednak śliczny! – pomyślała.

Spojrzała w lustro i wygładziła palcem zmarszczkę pomiędzy brwiami. Dziś nie chciała jej mieć, bardziej nawet niż w inne dni. Dziś chciała być młoda. Puściła oko do Konrada i wpięła kolejną spinkę.

– Nic nie rozumiesz! Koczek to moje narzędzie pracy! – powiedziała.

Traktowała kwestię fryzury i stroju bardzo poważnie. Zauważyła, że pacjenci mniej z nią dyskutowali, gdy miała żakiet. Prosta elegancja była jej zbroją, ochroną zarówno przed zarazkami, jak i ludzką upierdliwością.

Bo na Miłkę łatwo było patrzeć z góry. Metr pięćdziesiąt, wielkie oczęta, często traktowana jak dziewczynka w świecie dorosłych. Dlatego nadrabiała fasonem. W poniedziałek rano czy pod koniec weekendowego dyżuru prezentowała się nienagannie. Makijaż, włosy w kok, spodnie w kancik i bluzka, kołnierzyk. W swojej służbowej szafce miała nawet turystyczne żelazko i korzystała z niego czasem na dyżurach. Nasiąkła tym jeszcze podczas studiów. Pamiętała, co powtarzał im profesor od interny, że dobry lekarz to ambasador zdrowia i musi być dobrze ubrany. Potem ścigał na egzaminach adeptki, które wyróżniały się krzykliwym lakierem na paznokciach, kwiecistością sukien czy fantazją w doborze fryzur. Miłka uważała, że to nie było fair, ale zapamiętała lekcję.

Utrwaliła kok lakierem i uśmiechnęła się do męża.

– Ładnie? – zapytała.

Konrad szukał czegoś w komodzie obok łóżka.

– Ślicznie ci, Milutku! – sapnął, przerzucając zawartość szuflady. Wyjął z niej kopertę.

– Chodź na chwilkę. Coś ci pokażę!

Miłka spłonęła rumieńcem. Wsunęła za uszy ostatni niesforny kosmyk i przysiadła na łóżku obok mężczyzny.

Ten spojrzał na nią rozbawiony.

– Myślałaś, że zapomniałem, co?

Oczy miał ciemne jak gorzka czekolada. Pocałował ją ostrożnie w policzek.

– Ja zawsze pamiętam o tobie, kochana! Wszystkiego najlepszego! – powiedział.

I podał jej kopertę.

– To prezent! Zobacz! – powiedział i przytulił ją do wydepilowanej piersi.

Miłka oswobodziła się z objęć męża i sięgnęła po okulary do czytania. Wyjęła z koperty broszurę i wpatrzyła się w zdjęcie przedstawiające jeźdźca na szczycie góry porośniętej jodłami.

– Urodzinowy kowboj? – zapytała. – Mam zacząć palić marlboro?

– Nie, głuptasku! O czym ty myślisz? To nie kowboj, tylko rajd konny! Wszystko opłacone, nawet zachody słońca – oznajmił Konrad i przewrócił żonę na łóżko.

Wlazł na nią okrakiem i wpakował dłoń pod jej bluzkę, nie zważając na protesty.

– Chcesz minetkę przed pracą? – zamruczał. I zaczął całować ją w szyję.

– Głupi jesteś! – fuknęła, próbując zepchnąć go z siebie.

Przytrzymał ją. Jej obie dłonie mieściły się w jego jednej.

– Szybki numerek?

– Przestań! Będę wymięta! – parsknęła.

– Jesteś taka słodka! – szepnął.

A potem zszedł z niej i wyjaśnił, o co chodziło z kowbojem.

Jej prezentem urodzinowym miała być wyprawa konna przez góry. Najbliższy weekend, jesienna puszcza, jelenie na rykowiskach, kameralna grupa, leśniczówka w górach i konie huculskie.

– Bajka! – zachwalał. – Posiedzimy przy ognisku, posłuchamy jeleni przy zachodzie słońca! Zobaczyłem tę ofertę i od razu pomyślałem o tobie, kwiatuszku! Jak ty będziesz ślicznie wyglądała, galopując przez połoniny!

Widać było po nim, że cieszy się jak smarkacz. Wypiął dumnie pierś, oczekując wdzięczności i pochwał. Miłka nie słuchała go jednak.

Szukała wzrokiem czegoś, w co mogłaby wytrzeć spocone dłonie. Owszem, lubiła konie i od lat co drugi weekend ćwiczyła dosiad w stajni pod miastem. Ale lubiła też higienę. I swoją instruktorkę Dorotę. Oraz poczucie bezpieczeństwa, świeże ręczniki i bieżącą wodę. Nie znosiła zaś kleszczy, komarów, źle ujeżdżonych zwierząt i przypadkowych instruktorów. Jak ona wytrzyma dwa dni w górach na półdzikich hucułach?! Dwie doby bez wody i prądu?

Spojrzała na Konrada. Jego mina świadczyła o tym, że nie przyjmuje reklamacji.

– Potrzebujesz tego! Odpoczniesz, wyluzujesz się. Jesteś ostatnio taka spięta! – powiedział, tym razem patrząc jej w oczy całkiem poważnie.

Spuściła głowę i zamyśliła się.

– Dziękuję, kochany… – szepnęła.

Potem zaś spojrzała na zegarek, poprawiła bluzkę i ruszyła do kuchni zaparzyć sobie kawę.

Była w szoku. Liczyła na karnet do SPA albo spektakularny bukiet kwiatów, jak co roku. Ale rajd konny? Co za pomysł!

Z drugiej strony, może Konrad miał trochę racji? Wracała codziennie do domu w stanie skrajnego zmęczenia. Coraz gorzej spała. Piła za dużo kawy… Jej troskliwy wielkolud zaszalał, ale przecież miał dobre intencje! Po dobrym espresso uznała, że nie ma co grymasić. Pojedzie z nim w te góry. Przetrwa jakoś dwa dni i może nawet będzie przyjemnie? Aktywny wypoczynek na łonie natury na pewno jej się przyda, biorąc pod uwagę wszystko, co spadało na nią ostatnio w pracy…

Urodziny czy nie, robota czekała, a Milena przyszła spóźniona. Recepcjonistka Anusia wyraźnie ożywiła się na jej widok.

– Pani Milenko! Doktor Pyszczyk szukała pani! – zawołała.

Milena przecisnęła się przez tłum czekający pod jej gabinetem. Widziała, co ją czeka. Powiesiła kurtkę na wieszaku, włączyła komputer i otworzyła pierwszą z kopert piętrzących się na biurku.

Poniedziałki były szczególnie trudne. Oprócz zapisanych osób przychodzili też ludzie, którzy rozchorowali się nagle w weekend oraz ci, którzy po prostu poczuli się samotni lub niepewni siebie i pomyśleli, że fajnie byłoby porozmawiać z kimś o zdrowiu.

Pracowała w tym szpitalu od skończenia studiów i widziała już wszystko. Kto mógł dziś przyjść? Każdy. Wysportowany czterdziestolatek z gorączką (Waśnie wróciłem z Malezji, ale to chyba nie ma znaczenia?). Kobieta, która od lat co poniedziałek miała zawał (Tym razem na pewno, pani doktor!). Wąsaty emeryt ze spuchniętą szczęką (A przecież dokładnie zaplombowałem tę dziurę w zębie cementem!). Mężczyzna lat trzydzieści z bólem odbytu (Niechcący usiadłem na butelkę szamponu pod prysznicem, taki wypadek…). Młoda matka z siniakiem na skroni szukająca porady w sprawie pajączków na nogach. Kierownik banku żądający na cito skierowania na rezonans kręgosłupa (Bo przy jeździe rowerem robi mi się mokry ślad na koszulce!). Staruszka pragnąca przedstawić swoje przemyślenia na temat wpływu pogody na długość kolejek w aptekach. Inna z zapytaniem, czy flegamina jest na receptę? Księgowy, który domaga się skierowania do chirurga, bo uciskają go nowe buty…

Na szczęście, większość jej godzin pracy zapełniali pacjenci zupełnie zwyczajni. Ci z przeciążeniami stawów, nieżytami dróg oddechowych, kolkami nerkowymi, atakami korzonków i sercami bijącymi w złym rytmie. Milena znała ich wszystkich, jakby byli jej siostrami i braćmi, a może nawet lepiej? Widziała ich bez biustonoszy, bez spodni, bez majtek. Bez masek. Wypisywała im recepty, kierowała do specjalistów, ale przede wszystkim wysłuchiwała ich historii. Patrzyła w oczy tym wszystkim ludziom i dzień w dzień starała się zrozumieć, czego potrzebują bardziej – antybiotyku czy psychiatry?

Pacjenci ją lubili. Dlatego właśnie pod jej gabinetem czekały najdłuższe kolejki, a Iwonka zawsze dawała radę kogoś jej dopchnąć. Tym razem złapała Milenę w drodze do toalety i powiedziała te słowa tak prędko, jakby czytała reklamę w radiu.

– Pacjent na cito od doktor Pyszczyk, kładę kartę na biurku!

Milena nie umiała odmówić. Szczególnie, że tego pacjenta poleciła jej sama kierowniczka.

Wytworny blondyn w sile wieku wszedł bez pukania, pocałował ją w dłoń i od razu usiadł na jej krześle.

– Skierowanie na tomografię! Natychmiast! To nie może czekać! – powiedział.

Milena znała jego twarz z okładek gazet i Pudelka. Kochały tego człowieka media i kochała też zapewne kierowniczka Pyszczyk, bo przekazała Miłce, żeby zapisać go na wszystkie potrzebne badania niezależnie od szpitalnych limitów.

Lekarka przeprosiła grzecznie i odzyskała biurko. Blondyn przesiadł się nieco urażony. A ona poczuła, że trzeba go udobruchać.

– Co panu dolega? – zapytała.

– Codziennie po obudzeniu muszę się odsikać.

– A czy towarzyszy temu ból? Jakieś trudności z oddaniem moczu?

– Nie.

Mężczyzna pokręcił głową i poprawił krawat. W gabinecie było gorąco.

– A mocz jak pan oddaje? Po kropelce? Czy jedną strugą?

– Normalnie, sikam i leci.

– Rozumiem…

Milena była przyzwyczajona, że mężczyźni zgrywają przed nią twardzieli.

– Niech mi pan jeszcze powie, od kiedy pan czuje, że coś jest nie tak?

– Od zawsze. Przecież mówię, że mam wrodzony przerost prostaty! I żądam, aby nareszcie ktoś potraktował mnie w tym szpitalu poważnie!

Mężczyzna uderzył pięścią w stół. Milena zrozumiała, dlaczego doktor Pyszczyk nie przyjęła celebryty osobiście. Nie umiała też wyrazić, jak bardzo miała dość kaprysów swojej kierowniczki. Przeklęła ją w myślach, a potem wystawiła skierowanie, którego wcześniej odmówiła wielu innym.

Blondyn wyszedł, ale Milena nie poczuła ulgi, bo zobaczyła następną kartę na stosie. Musiała odbyć tę rozmowę, chociaż wiele by oddała, żeby tego nie robić.

Tleniona blondynka o urodzie sprzedawczyni parówek weszła do jej gabinetu ze spuszczoną głową. Usiadła na krawędzi krzesła, jakby bała się zająć więcej przestrzeni.

– Pani Iza Stępień? – zapytała Milena.

A potem wygłosiła jej zwykłą formułę o tym, że wyczerpano wszystkie możliwości terapii i że zgon męża nastąpił o drugiej czterdzieści trzy.

Czuła się głupio. Nie umiała rozmawiać o śmierci. A jednak musiała, bo do internisty przychodzili wszyscy. Czasem ci, którym ku swojej rozpaczy nie mogła już pomóc. Jak Jacek Stępień.

Zobaczyła go dwa dni temu na dyżurze i poznała od razu. Tak niewiele się zmienił, odkąd tańczyli razem poloneza na studniówce! Miał trochę mniej włosów na głowie i kilka zmarszczek, ale ciągle tak samo zmysłowe usta. Ten sam pieprzyk koło pępka. Po operacji usiadła przy jego łóżku i patrzyła, jak oddycha. Wiedziała już, że się nie obudzi. Tym bardziej czuła, że powinna z nim być.

Tej nocy wróciło do niej wszystko. Jak czytali razem wiersze w sali chemicznej, jak całowali się w szatni. Myślała wtedy, że po maturze pojadą razem w Bieszczady. Zamiast tego przysłał jej pocztówkę z Londynu, a ona poznała Konrada na Caryńskiej.

Nie wiedziała, że znów tu mieszkał. Że został profesorem, że pracowali dwie ulice od siebie. Wyglądał naprawdę dobrze, pomimo że od lat musiał leczyć ból brzucha tabletkami i whisky. Patolog, który opisywał wczoraj jego żołądek i wątrobę, nie zostawił złudzeń.

Teraz siedziała tu jego żona, a Milena musiała zachowywać się profesjonalnie, jak obcy człowiek, jak lekarz. Musiała wyjaśnić, dlaczego nie żył. A przecież już nie wiedziała o nim niczego, od lat. Nawet tego, że miał żonę. Co mogła powiedzieć?

Blondynka nie płakała. Spojrzała na nią oczami błękitnymi jak lodowe cukierki i zapytała tylko o jedno:

– Na co umarł?

Wóda i prochy – pomyślała Miłka, lecz nie powiedziała tego na głos. Wyjaśniła oględnie, że bezpośrednią przyczyną była niewydolność wielonarządowa.

– Czy możemy jakoś pomóc, pani Izo? – dodała.

– Nie, nie trzeba. Chyba, że pani doktor umie zrobić sprawę spadkową?

Lekarkę zatkało.

– Niestety, nie – wykrztusiła.

Przekazała pyzatej dokumenty i pokazała gestem drzwi. Ta wstała z krzesła, poprawiła loczki i założyła na ramię turkusową torebkę. Zmroziła Milenę uśmiechem i wyszła.

Dziewczyna poczuła, że musi zrobić sobie przerwę.

Na korytarzu spotkała pielęgniarkę Iwonkę. Była to tęga baba, mogłaby obdzielić empatią pół szpitala. Gdyby – oczywiście – ktoś chciał brać ten towar, zupełnie niedoceniany w podupadającej, źle zarządzanej jednostce budżetowej. Miłka lubiła pogadać z Iwonką.

– I jak poszło, pani doktor? Dać jej coś?

– Nie sądzę. To na pewno była jego żona?

– A co?

– Właśnie nic. Zero emocji. Jakbym jej powiedziała, że zabrakło parówek w sklepie! Dziwna jakaś.

Iwonka pokiwała głową.

– Dziwne jest to, że ona w ogóle stoi na nogach! – odparła.

Miłka zauważyła błysk w oczach pielęgniarki.

– Tak? A dlaczego? – zapytała.

– Doktor jej nie pamięta? Była u nas rok temu. Córeczka wtedy jej zginęła. Wypadek, samochód na drodze.

Miłka zamilkła. Nie pamiętała. Nie było jej przy tym. Może miała urlop? Ale Iwonce mogła wierzyć.

A więc Jacek stracił dziecko… I miał taką żonę! Może dlatego tyle pił? Musiał tu być rok temu, dlaczego wtedy się nie spotkali? Nie żeby to cokolwiek zmieniło, ale zobaczyłaby go żywego, zamiast… Dlaczego nie miała szansy mu pomóc?

Wracając do domu, nie mogła odpędzić myśli, że coś ją ominęło. Poczuła się najbardziej bezradną lekarką na świecie. Dzień jej urodzin dobiegał końca, a ona marzyła tylko o ciepłej kąpieli i łóżku.

I dostała obie te rzeczy, a nawet więcej. Konrad jakby czytał jej w myślach. Czekał na nią z wanną pełną gorącej wody, pizzą i prosecco. Zaśpiewał sto lat, napchali się jak dzieciaki. Po kąpieli ułożył dziewczynę w pościeli i zrobił jej dobrze. Mimo to Milena wierciła się pod kołdrą i nie mogła zasnąć.

Konrad wyczuł ten niepokój.

– Za dużo pizzy? – zapytał.

Nie odpowiedziała, tylko wtuliła się głębiej pod jego pachę. Najchętniej schowałaby się tam cała.

– Znowu ta Pyszczyk?

– Jakbyś zgadł.

– Co za babsko! Niech sama leczy swoich świrów!

– Jest moją kierowniczką, to nie takie proste…

– Daj spokój, ona cię zamęczy. Powiedz jej, że się zwolnisz i przejdziesz do prywatnej przychodni. Przynajmniej będziesz wreszcie zarabiać prawdziwe pieniądze!

Konrad miał najlepsze intencje, ale – niestety – nie umiał słuchać inaczej, niż udzielając rad. To zaś doprowadzało Milenę do szewskiej pasji. I znała tylko jeden sposób, by podzielić się tym ze światem.

– Czemu płaczesz? – zapytał zdezorientowany Konrad. – Co ja powiedziałem? No weź!

Próbował przytulić się do niej, ale go odepchnęła.

– O co ci chodzi?

Miłka nie miała już ochoty na żadne wyjaśnienia, na przytulanki ani w ogóle na nic. Potrzebowała jedynie zasnąć i odpocząć. Może jutro będzie lepszy dzień?

Następnego ranka wstała bez budzika, zaspana zeszła do kuchni i nastawiła ulubioną kawę. Jak co dnia podeszła do okna wychodzącego na taras, żeby popatrzeć na zieloną przestrzeń.

Spojrzała i zamarła.

– Konrad! Konrad, chodź tu natychmiast! – zawołała.

Jej głos rozległ się od strychu po piwnicę i prawdopodobnie mógłby włączyć alarm u sąsiadów, gdyby jakiś mieli. Na ich osiedlu budynki stały jednak na tyle daleko, że sąsiedzi nie widzieli się z okien. Milena lubiła swój dom za to, że z kuchni rozpościerał się fantastyczny widok na ogród, za którym widać było rdzawe ugory i sosnowy zagajnik. W dalszym planie pejzaż uzupełniała ściana brzóz, z których jesienią sypały się złote liście. Piękno natury o każdej porze roku.

Tego ranka Miłka nie widziała sosenek, ugoru ani brzóz. Nawet trawnika nie widziała. Zamiast niego ujrzała czołg.

– Konrad! Co to jest?!! – krzyknęła znów.

Ale Konrad znów nie odpowiadał. Czyżby nie słyszał? Może był w toalecie? Albo może przeczuwał aferę i wyszedł?

Milena postanowiła zaczekać, choć wzbierała w niej furia. Nie będzie go szukać. Poczeka tu, aż przyjdzie i wszystko wyjaśni!

Dokończyła espresso, choć właściwie już go nie potrzebowała. Czekała na Konrada, gapiąc się w okno i obmyślając ostre słowa. Bo tym razem zrobi to! Powie mu, co myśli!

Jeszcze wczoraj rano ogród był pusty. To znaczyło, że Konrad kupił czołg i postawił na posesji w jej urodziny! Jak mógł?! Przecież wiedział, jak lubiła to miejsce! Ile serca włożyła w ten trawnik! Zrył wszystko tym gruchotem!

Miarka się przebrała, a ona znajdzie w sobie dość siły i stanowczości, żeby zaprotestować!

Od lat miała z tym kłopot. To przecież nie pierwszy jego wyskok. Jej rozkoszny, niegrzeczny chłopiec był jak rollercoaster. Kochał nieliniowe podejścia i dzikość serca. Miał własną firmę marketingową i wariacki styl pracy – tygodniami nie robił nic, a potem brał duże projekty, zarywał weekendy i święta.

Miał też tysiące znakomitych pomysłów dziennie. Czasami zarabiał na nich kokosy, a czasem wszystko tracił. Przez pół roku nie miał nawet na rachunki, a potem spłacał wszystko i kupował jej absurdalną biżuterię. Bywało, że znikał bez uprzedzenia. Odnajdywał się na paralotni w Interlaken lub na kutrze rybackim na Bałtyku. Kiedyś przez tydzień robił w domu śliwki w occie, aż zabrakło miejsca w piwnicy. Gubił klucze i telefony, znajdował obce psy do przygarnięcia, gotował egzotyczne dania, znajdował komórki i klucze zagubione rok wcześniej i otwierał ludzkie serca jednym uśmiechem. Wrócił do domu z jaskółką wytatuowaną na szyi, pomimo że powtarzała mu, jak zakaźne są wirusy zapalenia wątroby typu C.

Był przygodą! I za to właśnie kochała go całym sercem. Od początku ich związku miała też świadomość, do jakiego gatunku należy jej mąż. Na pewno nie wyszła za urzędnika. Uwielbiała go takim, jakim był. Lubiła z nim rozmawiać, lubiła się z nim kochać. Nie zrobisz z niedźwiedzia myszy – mówiła sobie. I starała się tolerować niespodzianki Konrada z cierpliwością i spokojem. Unikała awantur, nie chciała się kłócić. Milczała i czekała, aż sytuacja wróci do normy. Czasami zwyczajnie nie czuła się na siłach, żeby walczyć o cokolwiek z tym wielkim chłopcem.

Kochała Konrada, ale wolała własny porządek w szafie, poranny rytuał picia kawy i codziennie taką samą drogę do pracy. Uwielbiała chodzić w jednych ciuchach i słuchać w kółko kilku piosenek. Kiedy Konrad burzył ten ład, dostawała szału. Niekiedy odnosiła wręcz wrażenie, że łobuz delektował się oburzeniem w jej oczach,

Niektóre jego wyskoki bolały ją mocniej. Integracje z nimfetkami. Kredyty zaciągnięte bez jej wiedzy. Tygodniowe popijawy. Kiedyś wydał po kryjomu całe ich wspólne oszczędności na nową paralotnię! Za każdym razem czuła, że ma ochotę krzyczeć i walić pięściami na oślep. Albo uciekać.

Lecz – oczywiście – tego nie robiła.

Tym razem uznała, że czas postawić sprawę jasno. Jeśli kogoś szanujesz, to nie kupujesz mu bez uprzedzenia czołgu, prawda? I nie stawiasz go, ot tak, pod oknami wspólnego domu! Tu chodzi o zasady! – obmyślała argumenty i słowa dostatecznie mocne, a zarazem spokojne. Słowa, którymi wyrazi swój sprzeciw, ale nie wywoła awantury. Zanim jednak zdążyła przemyśleć dokładnie tok przyszłej rozmowy z Konradem, usłyszała telefon.

– Konrad? Myślałam, że jesteś w domu?

– Chciałem przynieść ci świeże bułeczki, Milutku… – wyszeptał. – Na śniadanko…, pamiętaj, że cię kocham…

Milena usłyszała w głosie męża ból. I coś jeszcze w tle… Wycie karetki?

– Konrad, co się dzieje?! – krzyknęła, ale nie otrzymała odpowiedzi. Telefon rozłączył się.

Bułeczki…, a więc pojechał po zakupy? Miał wypadek?

Miłka zarzuciła kurtkę na piżamę i wybiegła przed dom. Zobaczyła toyotę na podjeździe. Odetchnęła – nie wziął auta, czyli jest w pobliżu. Tylko gdzie? Wskoczyła do swojego opla i ruszyła w górę uliczki do najbliższego sklepu.

Za zakrętem przy stacji kolejowej zobaczyła zbiegowisko. W centrum uwagi gapiów, z nogą wspartą o śmietnik, leżał na chodniku jej własny mąż. Na parkingu obok stała karetka pogotowia. Ekipa właśnie rozkładała nosze.

Konrad zobaczył Miłkę i jej pomachał. Przypadła do noszy i położyła mu rękę na czole. Był rozpalony i zlany potem. Na policzku miał wielki siniak.

– Nieźle się urządziłem! – oznajmił z jękiem, lecz i dumą w głosie.

Milena usiłowała potem dowiedzieć się od męża i od gapiów, jak właściwie doszło do wypadku. Jakim cudem złamał kość strzałkową na dwóch schodkach do sklepu? On, amator sportów ekstremalnych?!

Konrad nie wiedział, bo nic nie pamiętał. Ani upadku, ani momentu złamania. Może poślizgnął się na liściu? Może zagapił się na niebo? Może potrącił go rower? Dość, że dał radę. Właścicielka piekarni natychmiast wezwała ambulans, a godzinę później koledzy Mileny już skanowali mężczyznę i składali go do kupy.

– Za miesiąc będzie tańczył! – powiedział chirurg, gdy skończyli.

Konrad był z siebie zadowolony.

– Ładny gips! – pochwalił, leżąc na szpitalnym łóżku. Blady był jak pościel, a jego noga wisiała na skomplikowanym stelażu.

Milenie zupełnie nie było do śmiechu. Wiedziała, co go czeka. Kilka tygodni leżenia, ból, żmudna rehabilitacja... Jeśli nie będzie powikłań, oczywiście! Jak on mógł tak się załatwić? O tej nieszczęsnej końskiej wyprawie, na którą mieli razem pojechać za trzy dni, już nawet nie miała siły myśleć. Pozamiatane. Zresztą może to nawet i lepiej – pomyślała Milena. I zajęła się ważniejszymi sprawami.

Od razu zaczęła planować pracę i opiekę nad chorym. Od jutra weźmie zwolnienie. Potem pozamienia się z koleżankami na dyżury i jakoś to będzie… Tylko pacjentów żal. Czekali do niej nieraz po kilka miesięcy, przyjeżdżali z daleka. Trzeba do nich podzwonić, umówić nowe terminy…

Będzie też musiała oddać na jakiś czas dodatkowe godziny w szpitalu. To ją zaboli finansowo, a przecież dojdą leki i rehabilitacja… Konrad w tym stanie nie pociągnie biznesu, czyli zostanie tylko jedna pensja, więc czeka ich mały kryzys. No ale trudno. Dadzą radę. Byle noga się wygoiła…

– Milutku, nie martw się niczym… – wyszeptał Konrad, jakby czytał jej w myślach.

– Dobrze, króliczku… – odpowiedziała. I posmutniała jeszcze bardziej.

Na koniec bowiem przypomniał jej się także czołg. I zdała sobie sprawę, że nie umie robić wyrzutów o wystrój ogródka człowiekowi z nogą w gipsie.

Z drugiej strony, jeśli to przełoży, będzie miała tego grata na stałe! I nie ma co żałować Konrada, bo przecież musiał wiedzieć, że czeka go trudna rozmowa…

Jasne, że wiedział! Dlatego właśnie tak mi wczoraj i dziś nadskakiwał – uprzytomniła sobie.

Zobaczyła to wyraźnie jak na dłoni. Te świece, kąpiel, pizza, prosecco. Ta minetka i przytulaski. Nie chodziło mu wcale o jej urodziny! To była zasłona dymna, żeby ją urobić! Przecież normalnie nigdy nie chodził dla niej rano po świeże bułeczki!

Podjęła decyzję. Teraz albo nigdy!

– Konrad, znalazłam w ogródku czołg. Wyjaśnisz mi to? – zapytała.

Spojrzał na nią jak na dziecko, które protestuje przeciwko natce w zupie.

– To nie jest czołg, kobieto! To transporter opancerzony!

– Wszystko jedno! Nie chcę go mieć!

– Daj spokój, naprawdę tak ci przeszkadza? – zrobił słodkie oczy, chwycił Miłkę za dłoń i zaczął kolejno całować jej palce. – Nie przesadzaj, Miluś!

– Co? Ja nie przesadzam! Ja go nie chcę! Czy mógłbyś coś zrobić, żeby zniknął?

– Weź, nie bocz się!

– Proszę, potraktuj mnie poważnie!

– Oczywiście! On tu jest tylko na chwilę, potem przewiozę go do Michała – machnął ręką, jakby wszystko już było załatwione.

Milena znała jednak męża nie od dziś.

– Potem, czyli kiedy? – zapytała.

– O Jezu, nie wiem! – skrzywił się z bólu. – Jak Rafał da znać! – dodał.

Uznał wątek za zamknięty, wziął z szafki przy łóżku pilot i włączył telewizor.

Milena natomiast poczuła, że tonie.

Znała Michała. Rekonstruował stare pojazdy i sprzedawał pasjonatom. Chwalił się, że nieźle na tym zarabia. Jedyny kłopot polegał na tym, że Michał słynął z luźnego podejścia do świata. Dlatego tak się z Konradem przyjaźnili. Terminy też traktował swobodnie i zawalał robotę wszystkim swoim klientom. Nie raz chwalił się przed Mileną i Konradem, jaki jest rozrywany i jak bardzo nie ma czasu. Jak długo robi to czy inne zlecenie – pół roku, rok, dwa… Oznaczało to, że żelastwo mogło zostać pod jej domem na najbliższe miesiące, a może nawet lata.

– Ale Konrad, ja nie chcę czekać… – westchnęła.

Oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na nią poważnie. Na czole pojawiła mu się pionowa zmarszczka, która nie wróżyła nic dobrego.

– Będziesz robić aferę? Teraz? – zapytał.

– Nie robię afery, tylko chcę poważnie porozmawiać, a ty mnie zbywasz! I to nie pierwszy raz! – źrenice Mileny zwęziły się w szparki, a jej głos stracił zwykłą miękkość.

– Milutku, co się z tobą dzieje? – Konrad uniósł brwi.

To jednak nie był koniec. Zaczęła krzyczeć.

– Nie milutkuj mnie więcej! Mam dość! Ciągle mi mówisz, że przesadzam albo że nic nie rozumiem! A ja rozumiem i już tak nie mogę! – sama była zaskoczona gwałtownością swojej reakcji.

– Wiesz co, chyba powinnaś odpocząć – Konrad wypuścił z rąk pilota. Zepchnął dłoń, którą Milena trzymała na jego piersi. – Zostaw mnie teraz i idź sobie odpocznij czy coś, dobra? Ja się stąd nie ruszę przez parę dni – dodał z ironią.

– Co? Mam cię zostawić samego?

– Tak. Pojedź sobie gdzieś. Z koleżankami, do spa. Palić staniki i ponarzekać na mężów, ok?

Miłkę aż zatkało z oburzenia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: