Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystko będzie dobrze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 sierpnia 2020
Ebook
24,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko będzie dobrze - ebook

Rok z życia dwóch serdecznych przyjaciółek Honoraty i Arlety. Honorata z oddaniem pracuje w ośrodku pomocy społecznej. Dzięki jednej z podopiecznych zyskuje wymarzoną rodzinę i spełnia swoje najskrytsze marzenie. Tymczasem Arleta poślubia - jak jej się wydaje - wymarzonego księcia z bajki.

Jest pierwszy dzień Nowego Roku. Skatowana przez męża Arleta trafia do szpitala. Mimo że rany goją się szybko, dziewczyna zmaga się z niepewnością i strachem. Szczęśliwie los stawia na jej drodze silne i mądre kobiety, dzięki którym krok po kroku odnajduje prawdziwą siebie i przekonuje się, że życie pisze dla niej całkiem nowy scenariusz.

Wszystko będzie dobrze to poruszająca opowieść o mocy nadziei, kobiecej przyjaźni i… Rudziku, odnalezionym kocie. Wszystko będzie dobrze. Nie ma sytuacji bez wyjścia.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66573-31-4
Rozmiar pliku: 494 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Złapała za klamkę, uchyliła drzwi, obejrzała się za siebie i po raz ostatni ogarnęła wzrokiem mieszkanie. Jego mieszkanie. Kot miauczał ze zdwojoną siłą, jakby na zapas. Pomyślała, że to najukochańsze na świecie stworzenie wyczuwa nadchodzące zmiany. Schyliła się i pogładziła miękką, rudozłotą sierść.

– Nie mogę cię zabrać, Rudziku – wyszeptała, gdy zwierzątko poddało się pieszczocie. – Nie dziś. – Pociągnęła nosem, podniosła się i przekroczyła próg. Zegarek wskazywał 00.00. Jakie to wymowne – pomyślała.

„Beze mnie zginiesz jak Andzia w parku” – przywołała w myślach słowa, które wbiły się w jej mózg.

– Niedoczekanie twoje! – odpowiedziała głośno i przekręciła klucz w drzwiach. Wyszła przed blok i ruszyła do centrum. Nikogo nie dziwił widok samotnie spacerującej dziewczyny. W taką noc, jedyną noc w roku, uliczki jej miasta wypełniały gwar, muzyka, śmiech, wystrzały korków od szampana i huk petard – kolorowych, podniebnych baletnic. Szła pewnym krokiem, choć nieśpiesznie, i uśmiechała się do ludzi. Pomyślała, że nawet nie musi wymuszać tego uśmiechu – kąciki wręcz same się unosiły. Pierwszy raz od dawna uśmiechała się szczerze. I było to miłe uczucie.

– Szczęśliwego Nowego Roku! – Usłyszała od grupki mijających ją młodych ludzi, świętujących nadejście nowego.

Tak, to z pewnością będzie szczęśliwy nowy rok – pomyślała, a na głos wypowiedziała:

– Szczęśliwego Nowego Roku! – by po chwili krzyknąć co sił w piersiach: – SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! Niech nam się darzy! Niech mi się darzy!

Przez moment miała ochotę obejrzeć się za siebie i spojrzeć w okna mieszkania, ale powstrzymała się. „Jesteś wolna! – krzyknęło coś wewnątrz niej. – Arleta, jesteś już wolna!”

***

Pokój w hotelu otulił ją ciepłem. Położyła torbę na fotel. Rozebrała się i oparła o ścianę, naprzeciw której stało ogromne łóżko. Ten widok sprawił, że tego wieczoru po raz kolejny coś w niej krzyknęło: „Już nigdy nie będziesz spała na podłodze. Nigdy!”.

Wzięła głęboki wdech i z impetem rzuciła się na łóżko. Było miękkie i wygodne. Leżała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w sufit. Zza okna dochodziły sylwestrowa muzyka i śmiechy ludzi. Pomyślała, że mimo bolesnych decyzji przepełnia ją radość. W kąciku oka pojawiła się niezapowiedziana łza. Co to, to nie! – skarciła się w duchu. Na ten rok miała tylko jedno postanowienie: ani jednej łzy! Niech więc tak będzie – pomyślała i otarła dłonią oczy.

Wstała i otworzyła laptopa. Dziś nie zamierzam się smucić. Od dziś – poprawiła się w myślach – od dziś nie zamierzam się smucić. A właściwie już dziś zamierzam cieszyć się każdą sekundą życia – dokończyła swoją afirmację.

– Już dziś otwieram drzwi do swojego życia! – wypowiedziała na głos.

Jeden rok. Dwanaście miesięcy. Pięćdziesiąt dwa tygodnie. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Osiem tysięcy siedemset sześćdziesiąt godzin. Pięćset dwadzieścia pięć tysięcy sześćset minut i trzydzieści jeden milionów pięćset trzydzieści sześć tysięcy sekund celebrowania wolności – wyliczyła, rozmyślając, ile szans stworzyło jej życie już dziś! I tym razem zamierza wykorzystać je wszystkie. Zbyt wiele chwil – tak przecież ulotnych – przeciekło jej przez palce. Skoro życie jest tylko jedno, więcej nie zamierza pozwolić sobie na marnotrawstwo. Wyjęła z lodówki szampana i przekąski.

– Jestem wolna i zamierzam świętować tę świętą chwilę – powiedziała i uśmiechnęła się do swoich słów. Nalała szampana i podniosła napełniony kielich. – Za moje nowe, wspaniałe życie – wzniosła toast i wypiła do dna.

Nie lubiła alkoholu, ale na tę noc, na tę ważną chwilę, kupiła szampana. Takiej okazji nie mogła i nie chciała przegapić. Na blacie stolika, obok alkoholu i przekąsek, leżały również pięknie oprawiony notes i pióro marki Parker. Kupiła ten komplecik specjalnie na tę chwilę. Wypatrzyła notatnik w niewielkiej księgarni. Stał na wystawie, tylko jeden – zdawało się, że czekał właśnie na nią. Na okładce widniał wygrawerowany obraz kobiety z rozłożonymi ramionami. Były jak skrzydła ptaka albo anioła, z których wyfruwały na wolność ptaki. Usiadła i rozpoczęła pracę nad nową drogą od dekretu.

Wybaczenie – Uwolnienie – Otwarcie – Podziękowanie – Afirmacje – uzupełniała skrupulatnie tytuły kolejnych rozdziałów. Z każdą postawioną literą czuła, że odpływa to, co ją mierziło i trzymało w niewidzialnych więzach, a jednocześnie przypływa nowa, dobra energia. Kiedy doszła do Afirmacji, czuła się całkiem dobrze ze sobą i światem.

Ja, Arleta Szyszkowska, jestem warta miłości.

Ja, Arleta, zasługuję na miłość.

Minęło trochę czasu, zanim postawiła ostatnią kropkę. Rozprostowała plecy, odłożyła pióro i zmrużyła oczy. Teraz mogę świętować – powiedziała w myślach. Wstała, napełniła lampkę szampanem, upiła łyk i rozkoszowała się chwilą. Z zamyślenia wyrwał ją sygnał komunikatora. Zerknęła na ekran.

– Co mi strzeliło do głowy? Że też się nie wylogowałam! – powiedziała ze złością, widząc, kogo licho niesie w tak podniosłej chwili.

Zaraz, chwila… Arletko, jesteś wolna! – pomyślała i wykonała jeden zgrabny ruch myszką, wskazując opcję: „Usuń”.

– Od dziś moje życie jest moje! – krzyknęła w stronę ekranu.

Telefon nie przestawał wibrować. O dziwo, nie robiło to na niej najmniejszego wrażenia. Wiedziała, kto znajduje się po drugiej stronie niewidocznych fal. Z całą pewnością nie był to Stevie Wonder ze swoim „Dzwonię, by powiedzieć, że cię kocham”. O tak, z całą pewnością nie byłaby to podobna wiadomość. Nie interesowało jej, co ma do powiedzenia jej już prawie były mąż.

„Ani mi się waż!” – po raz kolejny zakrzyknął wewnętrzny głos, gdy chciała wyciszyć telefon. Kimkolwiek był ten obrońca, miał rację. Nie będzie wyciszać telefonu i nie zmieni numeru tylko dlatego, że jej już prawie były mąż próbuje się z nią skontaktować.

– Nie jestem ci już ani podległa, ani uległa, więc wal się! – powiedziała w kierunku smartfona i zaczęła chichotać. Gadająca z telefonami, dobre – zaśmiała się w duchu do siebie. – No mała, limit alkoholu na dziś i na cały następny rok wyczerpany – wydała werdykt, po czym wróciła na wygodne łoże. – Honorko, wracaj – wypowiedziała w przestrzeń, zanim wpadła w ramiona Morfeusza.

***

Obudził ją hałas. Struchlała. Zanim wróciła świadomość tego, gdzie jest, serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Usiadła gwałtownie na łóżku. Łapała oddech. Boże, zaspałam. Co ja teraz zrobię? Co powiem? Pytania przebiegały przez głowę, powodując nieprzyjemne uczucie, jakby wewnątrz obijały się o czaszkę, roztrzaskując jej głowę na drobne kawałki. Złapała i ścisnęła ją odruchowo. Usłyszała śmiechy. Przytomność umysłu powoli wracała. Rozejrzała się po pokoju. Sylwester, hotel… No tak, wszystko w porządku, jest w hotelu. Odetchnęła. Włączyła lampkę nocną, sprawdziła, która jest godzina, i na powrót wsunęła się pod kołdrę. Spałam krótko – pomyślała. Niemiłe przebudzenie nie dawało jej spokoju. Włączyła telewizor, żeby zagłuszyć to nieprzyjemne odczucie. Muzyka płynęła, a ona przymknęła oczy i analizowała napływające myśli.

Odeszła. Nie planowała tego. To działo się samo, jakby poza nią. Czuła się postawiona obok. Była jak w transie. Szła, jakby prowadził ją ktoś niewidzialny. Może to był jej anioł stróż? Choć w niego akurat wątpiła. Bo albo po prostu nie istniał, albo był nieczuły, leniwy, albo najwyraźniej tylko spał. I przespał najtrudniejsze momenty jej życia. Może nawet całe jej życie. W każdym razie nie było go, kiedy go potrzebowała. Z czasem przestała odmawiać tak dobrze jej znaną modlitwę:

Aniele Boży, stróżu mój,

Ty zawsze przy mnie stój.

Rano, wieczór, we dnie, w nocy

Bądź mi zawsze ku pomocy,

Strzeż duszy, ciała mego,

Zaprowadź mnie do żywota wiecznego.

Amen.

Jeszcze niedawno miała wrażenie, że te ostatnie słowa, „żywota wiecznego”, niedługo się ziszczą. Była zmęczona brakiem pomocy. Miała ochotę wylogować się z życia. Tak – jej anioła stróża z całą pewnością nie było, nie istniał. Przecież nie mógł przy niej stać ktoś, kogo nie ma, kto nie istnieje. Teraz już wiedziała, że jeśli ktokolwiek ją teraz prowadził, była to jej dusza. Jej iskra, która wreszcie dotarła do zamkniętego na jej wołanie serca. Tyle razy pokazywała, dawała jej znaki, ale ona była głucha i ślepa. Strach był silniejszy, zagłuszał pragnienia duszy. Ale już po wszystkim, już zrozumiała. Teraz tylko z nią będzie iść przez własne życie.

I właśnie przy tej analizie przyszło jej na myśl opowiadanie. Pomyślała, że wszystko ma jakiś cel. Może ta chwila tu i teraz jest po to, by wreszcie spełnić swoje marzenie. Wstała. Usiadła przy stoliku, gdzie niedawno pisała dekret, wzięła do ręki pióro i spisała to, co niosło jej powołanie.

Prawdziwy macho, nie jakieś tam pierdu-pierdu, pitu-pitu. W takim kobiety zakochują się zupełnie jak w małych szczeniaczkach. Małe szczeniaczki są rozkoszne, słodkie, do zagłaskania. Mężczyźni grzecznością niegrzeszący są dla płci pięknej równie atrakcyjni jak wyżej wspomniane szczeniaczki. Paradoks. Szczeniaczka da się ułożyć, rasowego macho nie. A mimo to jest wiele zwolenniczek kwaśnych jabłek. Margaret, dawniej Małgorzata, taką właśnie zwolenniczką kwaśnych jabłek była. Poznała swojego macho na wyjeździe. Pojechała za wielką wodę za chlebem. Za chlebem, bo tu były bułki prosto z piekarenki Tuż za Rogiem, zbyt codzienne i zbyt ciepłe. Pojechała, bo dusiła ją monotonia, zabijała nuda i wszechobecna powtarzalność. A powtarzalność doprowadzała Margaret do furii. Nieraz przez tę cholerną powtarzalność miała ochotę walnąć swojego faceta, któremu nadała przydomek Fajtłapa, tak żeby się w końcu opamiętał. Może wtedy dotarłoby do jego cholernie poukładanego świata, że ona potrzebuje tego czegoś. Nie rutyny i bez wątpienia nie tej powtarzalności, codziennych świeżych, jeszcze ciepłych bułeczek z piekarenki Tuż za Rogiem. Ona chciała prawdziwego chleba, najlepiej razowego na zakwasie! Co z tego, że po nim zawsze dopadała ją zgaga. „Wyjeżdżam. Wyjeżdżam za tydzień”, powiedziała, spoglądając we wpatrzone w nią oczy, w których czaiły się niewypowiedziane pytania: Dokąd? Dlaczego? Po co? Usta zastygły. Tylko kąciki lekko opadły pod ciężarem niewypowiedzianego. – „Dlaczego nic nie mówisz? Ty cholerny klaunie! Ta twoja pantomima, ta twoja zasrana pantomima” – mówiła, a klaun patrzył za nią wzrokiem zbitego szczeniaka. Przywoływał w sobie obrazy, kiedy to słowa były jak pieszczota, jak dotyk, jak balsam. Nie rozumiał. Dbał, kochał, szanował, nieba uchylał…

Czekał. Czekał, wędrując co dzień po bułki do piekarenki Tuż za Rogiem. Kupował tylko jedną – dla niej. Po co więcej, przecież nie czuł już głodu. Potem, wracając, zaglądał do skrzynki na listy, tej na kluczyk i tej wirtualnej. W smartfonie nieustannie sprawdzał wiadomości, te jednak nigdy nie nadeszły. Trzysta sześćdziesiąt pięć bułek z piekarni Tuż za Rogiem wypełniło kuchenne blaty. Trzysta sześćdziesiąt pięć zeschniętych bułek odliczyło rok.

Stanęła przed drzwiami, które zamknęła za sobą dwanaście miesięcy temu. Zapukała, jakby się bała, że kiedy włoży klucz do zamka, ten ani drgnie. Czuła, że tym razem może być nieprzewidywalnie. Zapukała raz jeszcze, tym razem mocniej, jakby z każdym puk, puk wracała wiara w przewidywalność. Już sięgała po pęk kluczy, kiedy usłyszała: „Chwileczkę”. Poczuła ulgę. Poczuła ulgę, że nie musi mierzyć się z niepewnością. Zobaczyła światełko w judaszu, usłyszała, jak zgrzyta zasuwa, pomyślała, że trzeba ją naoliwić… I wtedy drzwi się uchyliły, otwierając jej drogę do domu, do przewidywalnego, do tego, od czego uciekła i do czego wróciła. Do przewidywalnego. Tam, za wielką wodą, zrozumiała, że właśnie tego pragnie: przewidywalnego. Z rozmyślań wyrwał ją hałas upadającego przed nią worka. „To twoje”. – Usłyszała, zanim drzwi odcięły jej drogę powrotną. Sięgnęła po pakunek, zajrzała niepewnie do środka i już wiedziała, że nie musi sprawdzać, czy zamki są wymienione. Były. Odwróciła się i schodek po schodku zmierzała w nicość. Chleb okazał się czerstwy. Ale kiedy to odkryła, było już za późno na wyświechtane: „To był błąd, przepraszam”.

W torbie pod drzwiami leżało spakowanych trzysta sześćdziesiąt pięć przewidywalnych bułek z piekarenki Tuż za Rogiem. Nie były już ciepłe ani świeże.

Zakończyła opowiadanie, przeczytała je i pomyślała, że właśnie o takim ciepłym, troskliwym mężczyźnie marzyła. Jeszcze nie dziś, nie teraz. Ale kiedyś, kiedy będzie gotowa, życie postawi na jej drodze tego, który będzie ją kochał. Odłożyła pióro i z tą pełną nadziei myślą wróciła do łóżka.

***

Granat nieba rozjaśniały miliardy drobnych kolorowych iskierek. Cały świat huczał, podniebnym spektaklem zapowiadając przyjście nowego. Cóż za wspaniała chwila – pomyślała. Przekraczając próg, jednym małym stąpnięciem kończyła stare i rozpoczynała nowe.

***

Odpływała w krainę snów, kiedy usłyszała ciche, jakby nieśmiałe pukanie do drzwi. Uniosła głowę, nasłuchiwała przez chwilę, ale za drzwiami panowała cisza. Zdawało mi się – powiedziała w myślach. Chyba jestem przewrażliwiona – dodała. I już miała przyłożyć głowę do poduszki, kiedy odgłos pukania rozległ się na nowo. Tym razem nie było to ciche ani nieśmiałe pukanie. Tym razem przybrało na sile – i to mocno.

Co za szalona młodzież – pomyślała. Podeszła do drzwi, uchyliła je i zamarła, a jej serce na chwilę zamarło razem z nią. Za drzwiami hotelowego pokoju stał ON. Metr siedemdziesiąt sześć chodzącego ideału. Usiłowała przełknąć ślinę. Jej gardło wydało tylko głuchy odgłos. Zakrztusiła się. Rząd śnieżnobiałych zębów zabłysnął w dobrze jej znanym uśmiechu. Poczuła mimowolne drżenie brody. Wyrzucił przed siebie rękę, zaciśnięta pięść zawirowała przed jej twarzą, zaśmiał się, po czym rozprostował palce i przeczesał dłonią gęste czarne włosy. Zareagowała bezwiednie, skuliła się w sobie. Widziała, jak jego muskularne ciało pulsowało, napinając i puszczając mięśnie. Znała to na pamięć. Powróciły obrazy zafascynowanego własną rzeźbą „kulturysty”. Spuściła wzrok.

– Nie wpuścisz mężusia? – padło pytanie, i nim zdążyła zareagować, ON był już w środku. – Co, nie przywitasz Nowego Roku z mężem? A może czekasz na księcia z bajki? A może książę już był, przeleciał cię i odjechał? – zadrwił.

Arleta stała jak mumia. Czuła, jakby od stóp do głów oplatały ją niewidoczne bandaże, a jej ciałem i umysłem owładnął paraliż. W głowie kłębiło się pytanie: „Skąd się tutaj wziąłeś?”. Usta jednak odmówiły posłuszeństwa. Miała wrażenie, że w jej gardło wbija się jakiś klin i dlatego nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Chciała uciekać. Coś wewnątrz niej krzyczało: „Uciekaj!”. Umysł robił swoje, a zdradzieckie ciało swoje. Zawsze tak było. Strach, ten wszechogarniający ją strach, był niezawodny. Paraliżował i trzymał niczym bezbronną ofiarę we wnykach kłusownika. Stała jak zamurowana, jak opleciona siecią silnych macek, czekając na… cud?

– Może zamkniesz drzwi? Będziesz tak stała do usranej śmierci? – zapytał.

To pytanie zadziałało jak nieprzyjemny dźwięk porannego budzika. Drgnęła, przez ciało przebiegł bolesny dreszcz. Mimo woli zamknęła drzwi. Była poza ciałem i poza czasem. ON postawił na stoliku butelkę szampana, po czym odwrócił się i zapytał szyderczo:

– Co, zdziwiona? Owszem, Dom Pérignon, w końcu jest sylwester, prawdaaa? – przeciągnął sylabę. – Bawmy się. W taką noc nie wypada się nie bawić, prawdaaa? – przeciągnął ponownie, sprawiając sobie tym niemałą przyjemność. – I mam do ciebie dwa zasadnicze, a właściwie trzy zasadnicze pytania – kontynuował, upajając się swoją grą. – Pierwsze – uniósł w górę kciuk – gdzie są kieliszki?

Arleta drgnęła, jej ciało zareagowało, jakby to pytanie było nakazem tresera: „Daj głos”, ale pozostała na miejscu. Odruchowo zerknęła na stolik, choć picie z nim czegokolwiek nie wchodziło w grę. Co za syf – pomyślała – ja ciągle się boję.

Powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem.

– Stoliczku, nakryj się – powiedział teatralnym głosem. – Kie-lisz-ki… – sylabizował, wiedząc, co uzyska, po czym niezrażony, zadawał kolejne pytania: – Drugie, czy może przypadkiem czegoś nie zgubiłaś? Czegoś bardzo ważnego? Czegoś, czego, mam nadzieję, nikt oprócz ciebie… – zrobił wymowną pauzę – i mnie – skłonił się przy tym w jej stronę – taką mam nadzieję, nie czytał?

W pokoju zaległa cisza. Było od niej tak gęsto, że Arleta odniosła wrażenie, jakby szczelnie ją owijała i dociskała jej klatkę piersiową. Poczuła, że robi jej się niedobrze, a cała krew spływa do stóp. Patrzyła na niego i miała wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. ON powolnym ruchem, jakby odwlekał wyrok, jakby sycił się, karmił tą nieodwracalną chwilą, triumfalnie wyjmował z kieszeni marynarki dziennik – jej dziennik. Obracał go w dłoniach, obwąchiwał jak zwierzę obwąchuje ofiarę.

O Boże, nie! – przemknęło jej przez myśl. – Tylko nie to! – W całym tym zamieszaniu zapomniała o dzienniku. Prowadziła go od dawna. – Boże, a co, jeśli ON to przeczytał? – Miała wrażenie, a właściwie wiedziała, że w tych ułamkach sekund ważą się jej losy. Natłok myśli rozrywał jej umysł, boleśnie pulsujące skronie potęgowały lęk.

– O, widzę, że czacha dymi? – zaśmiał się szyderczo. – Może pomogę, żeby się mojej kochanej żoneczce nie przepaliły styki. – Popukał się w czoło. – No, nie mógłbym przecież do tego dopuścić, prawda? – wysyczał przez zęby. – Tak, czytałem. Byłbym tu wcześniej, ale nazbyt mnie pochłonęła ta fascynująca lektura. Może gdybyś odebrała telefon… – ściszył wymownie głos. – A, i żebym nie zapomniał – wskazał dziennikiem w jej stronę – czapki z głów za inwencję. Ułatwiłaś mi sprawę, opisując, gdzie się będziesz podziewać. No, czapki z głów. – Zaimprowizował gest. – Co tak zamilkłaś? Może jednak coś powiesz, bo mam wrażenie, że szykujesz się do roli w niemym filmie O sierotce i złym wilku, a ja bajek nie znoszę…

Arleta trzęsła się jak osika. Czytał. No to już po mnie. Umysł podsuwał różne obrazy.

– Co, strach u dupy? – zaśmiał się. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Szykuj kieliszki. Aha, o mały figiel bym zapomniał… I trzecie pytanie, kluczowe: Co… ty… tu… kurwa robisz?!

– Yyyy… aaa… ja… Miało cię nie być i poo… pomyślałam.

– Ha, ha, ha, ja pierdolę, ty pomyślałaś? I co, i co takiego pomyślałaś, szmato?! Że możesz tak zwyczajnie odejść? Że dam się tak wykołować? Wszystkie jesteście takie same. Tylko kasa, kasa, kasa. Pieprzone dziwki. Jedna bezpłodna, druga chciała mnie wrobić w dzieciaka. Ale nie ze mną te numery! – wrzeszczał rozjuszony.

Arleta nie mogła pojąć, o czym on mówi. Ale w tej chwili i tak nie miało to żadnego znaczenia. Dla niego nie od dziś była tylko zwykłą bezpłodną krową.

– Jaaa?! To wszystko, o czym napisałaś, to ja?! Niedoczekanie twoje! I co? Co powiesz teraz?! Może mam przytoczyć kilka cytatów z tego wybitnego dzieła, co?! Pisać się zachciało, co? No to masz to swoje pisanie. Ja jestem nieczułym bydlakiem?! Źle ci było, bidulko?! – syczał na jednym wdechu. Jego szczęka zaciskała się coraz mocniej, uwydatniając kości i zarys drgających pod nieogoloną skórą mięśni, a wraz z nią rosnącą, zwierzęcą dzikość w oczach.

Arleta wodziła oczami za czerwoną okładką, która niebezpiecznie zbliżała się do jej twarzy. ON, wymachując dziennikiem, podchodził coraz bliżej. Tym razem odczytała na jego twarzy grymas sytości. Przez głowę przemknęła jej myśl, że ON karmi się jej strachem. Zatrzymał się. Uśmiechnął się z niemałą satysfakcją.

– Śmierdzisz strachem. – Wykrzywił twarz w pogardzie. Odłożył dziennik, wziął do ręki butelkę Dom Pérignon.

Arleta zobaczyła w jego oczach furię. Wiedziała, co się za chwilę wydarzy.

– Ja… ja… – chciała się jeszcze tłumaczyć.

– Co? Co ty? Ty, kurwa, nie żyjesz! No po prostu nie żyjesz! – To były ostatnie słowa, które zdążyła zapamiętać, zanim…

***

Świat nieprzyjemnie zawirował, a potem przywrócił ją do rzeczywistości. Nieważkość. Tak właśnie się czuła, kiedy próbowała podnieść głowę. Ciało było bezwładne. Lewituję – przemknęło gdzieś w umyśle. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Usiłowała unieść powieki, ale bezskutecznie. Maleńkim prześwitem w oczach ogarnęła najbliższe otoczenie. Świadomość wracała powoli. Delikatny ruch ręki powodował wyjątkowy ból. Oddech kłuł setkami bagnetów. Straciła przytomność.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: