Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko, czego pragnę - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszystko, czego pragnę - ebook

Życie Caitlin jest w rozsypce. Małżeństwo – z mężczyzną, którego wszyscy wokół uważają za ideał – się rozpada, a wraz z nim poczucie własnej wartości młodej kobiety. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest szukać szczęścia od nowa.

Nancy, czteroletniej córeczce Caitlin, buzia się nie zamykała: mówiła w samochodzie, w przedszkolu, w czasie zabawy z bratem Joelem. Lecz kiedy nagle rodzice się rozstali i tato się wyprowadził, dziewczynka przestaje się odzywać.

Eva, ciocia Nancy, niedawno owdowiała i jest bardzo samotna, jeśli nie liczyć towarzystwa dwóch zdezorientowanych mopsów. Trudno jej sobie wyobrazić przyszłość bez męża, ale również bez marzeń, z których dla niego zrezygnowała.

Odkąd jednak wyraziła zgodę, by co dwa tygodnie odwiedzały ją dzieci brata, obydwie z Caitlin będą musiały skonfrontować się z prawdą na temat swych małżeństw – oraz uświadomić sobie, czego pragną naprawdę.



Słodko-gorzka, urocza i koniec końców mówiąca o odkupieniu win. Jedna z tych książek, dzięki którym chcesz przeżyć lepiej własne życie. - Jojo Moyes

Doskonała lektura, inteligentna i głęboko wzruszająca. - Sophie Kinsella

Czasem człowiek musi się po prostu porządnie wypłakać, a nikt nie potrafi zagrać na strunach serca tak jak Lucy Dillon. Powraca z opowieścią o dwóch kobietach; Caitlin – niedawno rozwiedzionej, ze strzaskanym poczuciem własnej wartości i czteroletnią córeczką Nancy, która przestała mówić, oraz świeżo owdowiałej Evie, której rozsypał się świat. Do tej sagi o złamanych sercach, uzdrowieniu oraz nadziei dorzućcie parkę przeuroczych mopsów – i śmiało możecie mnie nadziać na widelec, bo jestem ugotowana. - Red Online

Pełna ciepła i mądrości, wspaniale napisana książka. - Sun on Sunday

Książki Lucy Dillon sprawiają, że świat jest lepszym miejscem. - Heat

Niewiarygodne, ale "Wszystko, czego pragnę" to moja pierwsza powieść autorstwa Lucy Dillon – lecz z pewnością nie ostatnia. Zachwyciła mnie i wzbudziła we mnie wiele rozmaitych uczuć. To piękna, subtelna historia rodziny pokonującej wyboisty odcinek na swojej drodze.- On My Bookshelf

Doskonała wakacyjna lektura na plażę. - Woman’s Own

Zawsze odkrywam, że powieści Lucy Dillon są przepełnione dowcipem i mądrością. - Jenny Colgan

Lucy Dillon zdobyła nagrodę Romantic Novelists’ Association Novel of the Year w 2010 roku za „Psy, Rachel i cała reszta”. Jej pozostałe powieści - „Policz do stu”, „Spacer po szczęście”, „Szczęśliwe zakończenie” - zajęły wysokie miejsca na listach bestsellerów. Lucy urodziła się w Cumbrii. Obecnie dzieli swój czas pomiędzy Londyn a doliną Wye.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-711-6
Rozmiar pliku: 726 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Oxford Street, Londyn

Nancy ściskała torebkę z orzechami w karmelu i patrzyła na lampki tańczące między budynkami po obu stronach Oxford Street, iskrzące się na ciemnym niebie jak złote i srebrne gwiazdy, podczas gdy chodnikami poniżej śpieszyły setki tysięcy przechodniów. Siedziała na górnym poziomie autobusu; cieszyła się, że nie znajduje się w tłumie w dole. Wszyscy poruszali się tak szybko, przepychali się i szturchali. Na przystanku Joel o mało się nie zgubił, aż tatuś zaczął krzyczeć, a potem dodał coś, przez co mamusia też się zezłościła.

Dziewczynka zerknęła na starszego brata, by się upewnić, czy nadal siedzi obok. Joel pozdrawiał tłumy, jakby był królową, tak samo jak kiedy jeździli autobusem w domu, w Bristolu. Twierdził, że trenuje na przyszłość, gdy będzie sławny.

Nancy z mamusią zajmowały jedno z przednich siedzeń na piętrze wielkiego czerwonego autobusu, a Joel z tatusiem tłoczyli się po przeciwnej stronie przejścia. Chłopiec przycupnął na samym brzegu; machał ręką i udawał, że spada, za każdym razem, kiedy autobus skręcał.

Nancy to śmieszyło, ale tatusia nie. Chociaż czekało ich spo­tkanie z Mikołajem – punkt kulminacyjny całej serii magicznych wydarzeń – był w złym humorze. Był w złym humorze od samego przyjazdu.

– Policjant do mnie odmachnął! – zawołał Joel zachwycony. – Patrzcie! Policjant macha!

Tatuś chwycił go za rękę.

– Uspokój się! To nie czas ani miejsce na popisy. – Patrząc ponad ozdobioną pomponem czapką syna, spiorunował wzrokiem mamusię. Oczy miał zaczerwienione i niemiłe. – Przeklęty Oxford Circus. W Boże Narodzenie. Obłęd.

– Jest fantastycznie! – Mamusia przytuliła Nancy. – Zapamiętasz wyprawę do Świętego Mikołaja na całe życie, prawda, Fancy Nancy?

Dziewczynka kiwnęła głową, nie mogąc oderwać wzroku od zagniewanej twarzy ojca. Kiedy się złościł, zupełnie nie przypominał zwykłego siebie, przez co czuła się w środku dziwnie, jak przy obcym człowieku. Zacisnął wargi i wyjął komórkę.

Nancy ogarnęła nagła panika. A jeśli Mikołaj pomyśli, że tatuś się gniewa, bo ona i Joel byli niegrzeczni? Uzna, że nie zasługują na prezenty? Aż zaburczało jej w brzuszku.

Mamusia nachyliła się, uniosła nausznik jej czapki i szepnęła:

– Pamiętaj, że zostało ci jeszcze jedno życzenie!

Ulubiona książka Nancy opowiadała o zaczarowanym kocie spełniającym życzenia. Druga najbardziej ulubiona mówiła o małej dziewczynce i jej mamie, które zwiedzały ciekawe miejsca w Londynie. Zdążyli już zobaczyć Big Bena, wielki diabelski młyn i dziesięć czarnych taksówek.

– Najwyżej trzy życzenia dziennie – wtrącił się tatuś, ale Nancy nie potrzebowała ostrzeżenia. Z bajki o kocie wiedziała, że jeśli jest się zachłannym albo samolubnym przy wymyślaniu życzeń, źle się to kończy. Należało bardzo uważać.

– O Boże, spaaaaaaadam! – wrzasnął Joel dramatycznie.

– Joel! – Tatuś chwycił go za kaptur. – Zachowuj się albo odpuszczamy sobie Hamleysa i wracamy prosto do domu.

Panika Nancy rosła. Mikołaj na nich czeka – tak powiedziała mamusia. Co sobie pomyśli, jeśli nie przyjadą, bo Joel jest niegrzeczny?

Mamusia wychyliła się i przyciągnęła chłopca na miejsce obok siebie, sadzając Nancy na swoich kolanach, żeby się zmieścił. Otoczyła oboje ramionami, ale Nancy nie potrafiła się z tego cieszyć, kiedy tatuś patrzył rozzłoszczony z drugiej strony autobusu. Czy poskarży się Mikołajowi? Czy po to wyjął komórkę? Czy właśnie wysyła Mikołajowi esemesa? Zrobiło jej się niedobrze.

– Uspokój się, Joel. Ty też masz jeszcze jedno życzenie – przypomniała mama. – Co to będzie?

– Chcę… chcę… – Chłopiec mówił zbyt głośno i ludzie zaczęli oglądać się na nich. – CHCĘ…

Nancy chciała powiedzieć: „Cicho, Joel!”, ale w głowie miała chaos.

– Joel! – To był najbardziej przerażający z głosów tatusia, cichy i syczący.

Mamusia lekko położyła synowi dłoń na ustach, ale nachyliła się i pocałowała go w pompon na czapce. Zrozpaczona Nancy zobaczyła, że oczy mamy lśnią wilgotnym blaskiem, a gdy zamrugała, jej rzęsy pozostawiły na skórze ciemne ślady. Chyba też się martwiła z powodu Mikołaja.

Chcę, żeby tatuś sobie poszedł, a wtedy ja i Joel, i mamusia sami pójdziemy na spotkanie z Mikołajem, pomyślała Nancy i natychmiast ogarnęło ją mroczne wrażenie, jakby zrobiła coś bardzo złego.

Zanim zdążyła cofnąć życzenie i poprosić o coś lepszego, autobus zatrzymał się z szarpnięciem i pasażerowie zaczęli podnosić się z miejsc, blokując przejście wilgotnymi płaszczami oraz torbami pełnymi zakupów, szurając niecierpliwie w stronę schodów. W autobusie zrobiło się nagle nieprzyjaźnie i wcale nie zabawnie.

Żołądek dziewczynki wywinął koziołka.

– Regent Street! – rzucił tatuś i wstał, schylając głowę, żeby nie uderzyć w niski sufit.

Nancy obejrzała się i zobaczyła, że ludzie za nimi wstają, i ci dalej także, a kiedy znowu spojrzała przed siebie, granatowego płaszcza tatusia nigdzie nie było widać. Tato zniknął! Tylko ściana nieznajomych, pustych twarzy przed nią oraz ciemne, roziskrzone niebo za szybą za jej plecami.

– Ruchy, ruchy, oboje – popędzała mamusia, sięgając po swoją torebkę, plecak Joela i plecak Nancy z flagą brytyjską, ale dziewczynka tkwiła w miejscu jak skamieniała. Spełniło się! Tatuś zniknął! A jeśli autobus ruszy, zanim zdążą wysiąść? Mogą go nigdy nie znaleźć! Zażyczyła sobie, żeby zniknął, i tak się stało!

– Pośpiesz się, Nancy! – Mamusia wyciągnęła rękę, ale mała przecisnęła się obok niej; jej nogi tak bardzo chciały biec, aż się bała, że popędzą same: zbiegną po stopniach autobusu, pozostawiając jej ciało w tyle.

– Nancy! – zawołała mama, lecz dziewczynka przemykała wśród pasażerów, nie zwracając uwagi na ich okrzyki i burknięcia.

Jedyne, o czym myślała, to o tatusiu; żeby go znaleźć, uwiesić się u jego ręki i powstrzymać go przed zniknięciem. Nie chciała tego! Tak naprawdę tego nie chciała! Tatuś może powiedzieć Mikołajowi, co chce, tylko niech go nie pochłania ten straszny tłum.

Nie było go przy schodach. Nie było przy drzwiach. Zniknął. Przecisnęła się obok pasażerów uczepionych żółtych rurek i zeskoczyła ze stopnia na zatłoczony chodnik. Doleciał ją aromat przypiekanych orzechów, cynamonu i świąt, ale w ustach czuła jedynie obrzydliwy smak wymiotów, jak kiedy chorowali oboje z Joelem na grypę.

Z jej piersi wyrywały się potężne, spazmatyczne szlochy.

Londyn nie miał w sobie nic magicznego. Przerażał ją. Wszystko zdawało się głośne i obce. W sklepach było gorąco, a potem lodowato zimno. Jedzenie smakowało inaczej. A tatuś nie wyglądał jak tatuś. Mamusia też zdawała się inna. Nie rozmawiali ze sobą; kłócili się o rzeczy, o które w domu nigdy się nie spierali. Nancy chciała, chciała, chciała, żeby byli z powrotem w Bristolu, we własnym domu z zielonym kominkiem na końcu ulicy i czarnym kotem w sąsiedztwie. Zatęskniła za tym, by poczuć, jak tatuś trzyma ją za jedną rękę, a mamusia za drugą, tak bardzo, że omal się nie rozpłakała. Ale już wykorzystała swoje trzy życzenia. Nie zostało jej ani jedno i nie mogła tego naprawić.

A potem go zobaczyła: stał w wejściu do sklepu, sprawdzając coś w komórce.

Zalała ją nagła ulga. Czy to ona sprowadziła go swoim życzeniem? Czy potrafiła teraz tego dokonać? Czy Londyn słucha jej rozkazów? Zadygotała; myśl wydawała się zbyt wielka, by się pomieścić w jej głowie.

– Tatusiu! – zawołała i rozpłakała się, biegnąc w jego stronę. Jakiś rower skręcił raptownie, rowerzysta zaklął, ale prawie tego nie zauważyła.

Ojciec podniósł wzrok, kiedy rzuciła się na niego całym ciężarem, i zatoczył się od siły jej uścisku.

– Uważaj, Nancy – powiedział, a jego głos brzmiał tak znajomo, że przestała zwracać uwagę na wszystko wokół. Wszystko prócz zapachu jego płaszcza i dotyku jego ramion.

– Nie odchodź, tatusiu! – zapłakała. – Nie odchodź!

– Nie odejdę, Nancy – zapewnił, ale jego głos wydawał się bardzo odległy.Rozdział pierwszy

Kiedy Patrick otworzył notes z listą spraw do omówienia podczas mediacji, Caitlin wbiła paznokcie w dłonie. Próbowała sobie przypomnieć, gdzie czytała, że właśnie te drobiazgi, którymi były partner podbił nasze serce, na koniec sprawiają, że mamy ochotę zamordować go widelcem.

Patrick wciąż był przystojny z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i gęstymi brązowymi włosami, które rosły szybciej niż jej własne; nadal tryskał energią i wyglądał irytująco świeżo, jak na kogoś rzekomo usychającego z tęsknoty za żoną i dziećmi. (Zapewne dzięki temu, że mógł się dobrze wyspać, pomyślała kąśliwie). Nadal pachniał kawą i płynem po goleniu; jak zwykle uprzejmie otworzył jej cholerne drzwi przed sesją mediacji; nadal nosił przy mankietach spinki w kształcie żelkowych fasolek, które dostał na Boże Narodzenie od Joela i Nancy – ale wszystko to przestało się liczyć wobec jego bezustannej, męczącej, doprowadzającej do furii manii kontrolowania wszystkich wokół, którą kiedyś uznała błędnie za staroświecką galanterię.

Rozwód i separacja, doszła do wniosku, wydobywają z takich ludzi to, co najgorsze. W większym nawet stopniu niż małżeństwo.

– A gdybyśmy tak mogli podliczyć dodatki do przychodów? – Postukał piórem w stronę. – Nie jestem pewien, czy liczby, które podała moja żo… – Jego rysy stężały na mgnienie, odsłaniając nagłą bezbronność, lecz ta chwila zginęła wśród pośpiesznie cytowanych faktów. – Obliczenia, które podała Caitlin, wydają się błędne. Przejrzałem cotygodniowe rachunki za żywność, na przykład, i nic się nie zgadza. – Zrobił pauzę. – Dosłownie.

Caitlin wpatrywała się w kaktusa na biurku mediatorki. Dawniej Patrick uwielbiał ją nazywać swoją żoną; wymawiał te słowa z niemądrym uśmiechem, jakby nie potrafił do końca uwierzyć we własne szczęście. Lecz taki właśnie był: jej rycerz w lśniącej zbroi; jedyny kierowca, który zatrzymał się za jej zepsutym renaul­tem na wietrznym poboczu autostrady M25 – już prawie sześć lat temu. Oddychała ciężko w panice, z wystraszonym wielkookim Joelem w foteliku na tylnym siedzeniu i z komórką niemogącą złapać sygnału, podczas gdy rozpędzone samochody śmigały obok, wstrząsając jej kruchym wozem. Patrick zapukał w szybę, co powinno ją wystraszyć, ale miał w twarzy coś tak uczciwego, tak jawną troskę o los kobiety z małym chłopcem, która znalazła się w tarapatach, że poczuła, iż jest bezpieczna. Wśród ulewnego deszczu poszedł zadzwonić z budki SOS (miał odpowiedni strój na niepogodę, ona nie) i zaczekał z nimi na przybycie pomocy drogowej. Caitlin przyłapała się na tym, że gdy reflektory furgonetki Związku Automobilowego przecięły otaczające ciemności, z początku niezgrabnie wsunęła dłoń w rękę Patricka, dziękując bez słów, a on już jej nie wypuścił.

A potem – naturalnie po tym, jak kilka pełnych troskliwości randek przerodziło się w czarująco kurtuazyjny związek – zaczął ratować Caitlin na najrozmaitsze sposoby. Potężnie wszystko zabałaganiła. Dom, finanse, własne życie. Dla niego jednak nie istniał tak irytujący problem, by nie dało się go rozwiązać. Nic w ich małym domku nie było tak poważnie zepsute, by nie mógł się tym zająć i tego nie naprawić. Nienawidził nieporządku, nie znosił niesprawiedliwości; sam wypełniał formularze zwrotu opłat bankowych, gołymi rękami ratował pająki z wanny. Nowoczesny rycerz. Caitlin – samotna matka ze „zmarnowanymi” studiami i kompletnie wyczerpanym zasobem szacunku dla samej siebie – nie posiadała się ze szczęścia, że ktoś jej przybył na odsiecz.

Lecz właśnie owo metodyczne opanowanie teraz, gdy ich małżeństwo posypało się do tego stopnia, iż nawet on spisał je na straty, przypominało torturę wody. Podczas gdy Patrick mówił, Caitlin zdumiewała się sprawnością, z jaką na użytek mediatorki rozłożył na osobne stosiki przyczyny i przewiny – niczym elementy ich pierwszej szafy z Ikei, by nie zgubić ani jednej śrubki czy podkładki. Garść czynników, które przeważyły szalę tutaj; plik racjonalnych argumentów tam. Zgrabnie, schludnie i nieodwołalnie; żadnych lepkich emocji, które mogłyby utrudnić wyciągnięcie wniosków.

I na tym polega różnica między nami, dumała Caitlin, gdy tymczasem Patrick skierował laserowy promień swojej uwagi na dodatki do przychodów. Ona podeszła do kwestii separacji tak jak do składania szafy z Ikei w czasach przed poznaniem męża: żadnych drobiazgowych konsultacji z fachowymi instrukcjami, tylko rzucenie się na oślep na stojący przed nią problem, czego konsekwencją były ból, bezsilna złość, a na koniec łzy, za które mogła mieć pretensje tylko do siebie. Łzy, wino i godziny spędzone na czytaniu internetowych poradników dotyczących separacji, które równie dobrze mogły być pisane po szwedzku. Najgorsza jednak była podszyta wyrzutami sumienia rozpacz, że przez własną niefrasobliwość zdołała zgubić malutki kluczyk imbusowy do serca Patricka.

Kiedyś uważał ją za ideał. Teraz ledwie potrafił spojrzeć jej w oczy, a szczęśliwy, dający oparcie, bezpieczny związek, za jakim tęskniła całe życie, legł w gruzach.

Osunęła się niżej na plastikowym krześle. Może po prostu za bardzo się różnili, żeby się udało na dłuższą metę. Nawet w tej chwili, podczas gdy Patrick rozmawiał z mediatorką, w jakimś zakamarku jej mózgu przyczaiła się radość, że nareszcie może wkładać naczynia do zmywarki tak, jak ona uważa za stosowne, i zafundować sobie blond pasemko we włosach, i nie znosić jego krytycznych spojrzeń. Poradzi sobie. Radziła sobie wcześniej. Problem polegał na tym, jak nie zniszczyć życia dwojga wplątanych w dramat przerażonych świadków, zasługujących na coś lepszego niż uwikłanie w spór rodziców.

Myśl o zrobieniu sobie bardzo dyskretnego tatuażu została w jej umyśle wyparta przez wizję wystraszonych buź Joela i Nancy; wzdrygnęła się. Ale z pewnością będzie lepiej, jeśli dzieci nie utkną w pułapce między dwojgiem handryczących się dorosłych.

– Podczas tej pierwszej sesji nie musimy finalizować żadnych decyzji finansowych – oznajmiła Andrea, mediatorka. Jej głos był miły, lecz wyraz twarzy jasno dawał do zrozumienia, że nie zamierza marnować przydzielonej godziny na wkupywanie się w ich łaski. – Priorytetem jest wypracowanie porozumienia w sprawie dzieci. A mówimy o… – Zerknęła w dół na notatki. – Joelu, jak widzę, mającym lat dziesięć, i czterolatce Nancy.

– W przyszłym miesiącu skończy cztery i pół roku – poprawiła Caitlin. – Pięć dziesiątego września.

Uśmiechnęła się do Andrei, która wyglądała na matkę – zrozumie, że tak naprawdę jedynie ten element mediacji ma znaczenie. Nie pieniądze. Nie to, komu przypadnie samochód.

– Nie mogę uwierzyć, że we wrześniu pójdzie do szkoły! Mój mały łobuziak.

– Nasz mały łobuziak – podkreślił Patrick i Caitlin skrzyżowała nogi w kostkach, by zmilczeć.

Owszem, powinna powiedzieć nasz. Wciąż jej wytykał takie rzeczy, dopatrując się złej woli, choć wcale nie zamierzała mu dokuczyć. Lecz przecież to ona dawała dzieciom jeść; rozumiała ich zabawny, wciąż ewoluujący język; potrafiła przewidzieć łzy, zmęczenie, śmiech, głód. To jej życie kręciło się wokół ich snu, wszy, niekończących się pytań oraz nastrojów wahających się od miłości po złość; nieustannie wyciągniętych rąk. Patrick zawsze wtedy wtrącał z suchym uśmieszkiem, że on jedynie za nie płaci. Co bardzo skutecznie wprawiało oboje w podły nastrój.

– Chcę współuczestniczyć w ich wychowaniu – dodał. – Jest dla mnie ważne, by spotykać się z nimi jak najczęściej.

Mimo woli spojrzała na niego z ukosa. Pracował tak dużo, że nawet przed rozstaniem praktycznie nie widywał dzieci. Stłumiła pokusę, by go spytać o imiona trzech ulubionych misiów Nancy, wiedząc, że nie potrafiłby ich wymienić. Nie wiedział nawet, że córeczka ustawia je w pewnej kolejności. Zmieniającej się co tydzień.

– Co? – Zwrócił się do niej i uniósł brwi; zauważyła świeże ślady siwizny w jego ciemnych bakach. – Chcesz powiedzieć, że to też ci się nie podoba? Żeby dzieci widywały nas oboje?

– Oczywiście, że nie! – Boże, był taki wkurzający. – Dlaczego miałoby mi się to nie podobać, na miłość boską?

W powietrzu wisiało niewypowiedziane oskarżenie. Taka podłość była zupełnie nie w jego stylu. Już mnie nawet nie lubi ani trochę, pomyślała żałośnie. Tak to jest, kiedy ktoś cię wynosi na piedestał; w którymś momencie zawsze spadniesz.

– To dobrze, że chcą się państwo podzielić odpowiedzialnością. – Andrea sięgnęła po pióro, żeby to zanotować. – Jak wygląda obecnie państwa sytuacja mieszkaniowa? Caitlin, nadal mieszka pani w rodzinnym domu w Bristolu?

Kiwnęła głową.

– Tak, jest moją własnością.

– I kto teraz robi uszczypliwe uwagi? – odparował Patrick. – Dom jest nasz.

Nie pozwoliła się sprowokować.

– Należał do mojej babci, zapisała mi go w testamencie. Mieszkam w nim, odkąd urodził się Joel. Patrick wprowadził się po naszym ślubie, wyprowadził się w styczniu. Gdy dostał nową pracę.

– To nie nowa praca, tylko ta sama w innym miejscu – uściślił.

Andrea zapisała coś w notesie.

– A gdzie, Patricku, pan obecnie mieszka?

Ha! Śmiało, pomyślała Caitlin. Powiedz jej.

Nastąpiła krótka pauza, gdy formułował odpowiedź, tak by stawiała go w możliwie korzystnym świetle.

– Obecnie szukam czegoś… na początku tego roku zostałem przeniesiony przez moją firmę do Newcastle.

Pięć poniedziałkowych poranków temu. Caitlin przypomniała sobie, że niedługo walentynki, i coś zapadło się w jej piersi. Zawsze co najmniej tuzin róż i kilka słodkich, czułych liścików włożonych do kieszeni jej płaszcza albo wsuniętych do torebki. Ale nie w tym roku. Już nigdy.

– Czterysta pięćdziesiąt kilometrów stąd – dodała, by zapełnić bolesną pustkę. – Twoim zdaniem to rozsądne, by Joel i Nancy co tydzień odbywali dziewięćsetkilometrową podróż tam i z powrotem?

– Co? A ty uważasz za rozsądne odmawiać przeprowadzki, kiedy mąż otrzymał szansę na poprawę sytuacji całej rodziny, bo lubisz swój salon?

Wygłosił to tonem sugerującym, że dotarł do kresu swej cierpliwości, aż dłonie same zacisnęły się jej w pięści.

Przekręciła się na krześle, by widział jej wściekłość – w oczach, jeśli nie w słowach.

– Skoro dyskutujemy o rozsądku, to nie uważam za rozsądne szukania pracy na drugim końcu kraju, nie informując o tym rodziny.

– Nie szukałem pracy! Zostałem wysłany przez centralę… w ramach zwykłych obowiązków! – Wyrzucił ręce w górę. – Co miałem zrobić? Powiedzieć, że nie pojadę, bo mojej żonie bardziej zależy na oryginalnym kominku niż na mnie? To tak nie działa, Caitlin. Nie zawsze ma się wybór.

Zagryzła wargę. Nie chodziło jedynie o kominek, wiedział o tym. Choć w pewnym sensie też. To przy tym kominku babcia pomagała jej składać na nowo strzaskany świat, kiedy po studiach wszystko się posypało; to przy nim wykarmiła oboje dzieci i obserwowała Patricka, gdy wpatrywał się w buzię śpiącej Nancy wstrząśnięty siłą własnej miłości. Przy szczapach płonących w palenisku czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Tak jak kiedyś przy Patricku. I owszem, nie chciała go porzucać. To nie był główny powód, lecz ostatnia kropla. Symboliczna kropla.

Spojrzała znowu na Andreę zdecydowana ocalić godność.

– Fakt, że nie musimy spłacać kredytu hipotecznego, ma dla nas wielkie znaczenie finansowe. Dzieci mają własne pokoje. Joel chodzi do świetnej szkoły, Nancy też ją zacznie we wrześniu, a w pobliżu znajduje się plac zabaw. I mam niedaleko do pracy, bo ja też pracuję, chociaż nie zarabiam tak dobrze jak Patrick i…

Zmusiła się, żeby powiedzieć szczerą prawdę, skoro Patrick, jak się zdawało, nie chciał jej słyszeć.

– Nie czułam, że nasz związek przetrwa to posunięcie. Ledwie ze sobą rozmawialiśmy. Nie chcę wyrywać stąd dzieci jedynie po to, by przywieźć z powrotem.

Utkwił w niej przenikliwe, przenikające do wnętrza czaszki spojrzenie. Sprawiające, że miała ochotę paplać, co jej ślina na język przyniesie, żeby tylko przestał… patrzeć.

– I tylko z tego jednego powodu nie chciałaś opuścić Bristolu? Odpowiedz szczerze.

Zbita z tropu podniosła na niego wzrok.

– Szczerze nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

Nie pierwszy raz rzucał podobną uwagę, nie tłumacząc, o co chodzi. Próbowała się dopytać, lecz wykręcał się od odpowiedzi, jakby powinna była wiedzieć. Okej, od jakiegoś czasu nie układało im się najlepiej. Wszyscy niewyspani, przepracowani i cierpiący na niedobór seksu rodzice stają się drażliwi i opryskliwi. Lecz „nie najlepiej” gdzieś po drodze stężało w kamienne milczenie. Miłość nie ulotniła się zupełnie: w początkach grudnia udało im się wyrwać do miasta z okazji urodzin Caitlin i było tak, jakby oboje przypomnieli sobie, czemu się w sobie zakochali. Caitlin wbiła się w cętkowaną spódnicę z pełnego koła; Patrick wrócił z pracy wcześniej i pierwszy raz od miesięcy wsunął dłoń w jej rękę, gdy wędrowali piechotą do centrum. Zauważyła swoje odbicie w szybie: ciemne kręcone włosy, szkarłatne wargi; wystrzałowa laska o talii jak osa na randce z przystojniakiem – i zrobiło się jej lekko na sercu, jakby doczepiono do niego milion balonów. W pubie po kilku cydrach i godnej Comedy Store parodii szkolnej sztuki Joela w jej wykonaniu Patrick śmiał się tak jak kiedyś. Wydawał się dziesięć lat młodszy i szczęśliwszy. Wracali do domu bez pośpiechu, nie odbierając telefonów od opiekunki; pod lampą uliczną Caitlin przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Dzięki Bogu, pomyślała z ulgą, gdy wsunął ramię pod jej zimową kurtkę, objął ją w talii i przygarnął do siebie, wszystko będzie dobrze.

Tymczasem kolejny tydzień był koszmarny. Przyszła spóźniona z cotygodniowych zajęć zumby, co zawsze go denerwowało, przez co z kolei ona zaczynała się irytować – on się niepokoił, gdy wracała samotnie w ciemne noce, a ona nienawidziła poczucia, że jest „monitorowana”. Joel złapał wszy; suszarka się zepsuła, a gwarancja przepadła, bo Caitlin zapomniała ją zarejestrować. Potem szef Patricka zadzwonił w sprawie pracy. Zaczęli dyskutować. Najpierw uprzejmie, potem – gdy Joel i Nancy leżeli już w łóżkach poza zasięgiem słuchu – dyskusja stała się dość ostra. Gdy jechali z dzieciakami do Londynu w ramach bożonarodzeniowej niespodzianki, każde z nich powiedziało trochę za dużo, a zarazem za mało. Nie kłócili się już: gorzej, milczeli. Ceglany mur urazy wyrósł z obu stron. Gdy Patrick ponownie wrócił do tematu, Caitlin uświadomiła sobie, że nie usłyszał ani jednego z przytoczonych przez nią argumentów – albo je zlekceważył.

Kiedy nieco później, po Nowym Roku, oświadczył, że musi podjąć decyzję, Caitlin – zaskoczona między napadem złości Nancy a plecakiem Joela – wypaliła coś w guście, by postawił na pierwszym miejscu pracę, skoro i tak zamierza to uczynić. Wciąż rzucał jej posępne spojrzenia mówiące „podpadłaś mi”, a ona naprawdę nie miała pojęcia, czym się naraziła. Poza tym, że nie była idealną kobietą, za jaką zawsze chciał ją uważać.

Wstyd zalał ją falą.

– Caitlin? – ponagliła Andrea. – Wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć. O opiece naprzemiennej?

Spróbowała się skupić na tym, co najważniejsze w tej chwili.

– Nie chcę, by Joel i Nancy odnieśli wrażenie, że to ich wina… nie chcemy, żeby sytuacja odbiła się na nich bardziej, niż to nieuniknione. Joel jest… No cóż, nie pamięta swojego biologicznego ojca, bo on nigdy nie był obecny w jego życiu… – urwała, ponieważ nawet po dziesięciu latach nie potrafiła tego zgrabnie wyjaśnić.

Patrick skwapliwie wykorzystał sposobność.

– Joel nazywa mnie „tatą”, odkąd skończył cztery lata. Mam nadzieję, że uważa mnie za swojego ojca. Ja zawsze kochałem jego i Nancy dokładnie tak samo. Dokładnie tak samo.

– Oczywiście, że tak.

Oczami duszy Caitlin zobaczyła tamtą chwilę na hałaśliwej autostradzie, kiedy wyjął płaczącego Joela z fotelika, by go przenieść do wozu pomocy drogowej, i łzy chłopca obeschły natychmiast. I wówczas zrozumiała. I Joel też. Oto dobry mężczyzna; nie jest już sama. A jednak zmienił zdanie. Nie w odniesieniu do Joela czy Nancy, lecz w odniesieniu do niej. Do nich.

– Nie ulega wątpliwości, że obojgu państwu bardzo zależy na ich szczęściu. – Ton Andrei brzmiał pojednawczo. – To doskonały początek. Poszukajmy więc neutralnego terenu na weekendy. Czy dzieci mają dziadków, którzy chętnie wystąpią w roli gospodarzy?

– Niestety; mój ojciec zmarł, kiedy byłem zupełnie mały, a matka jest w domu opieki. – Wrażliwy Patrick zniknął, na posterunek wrócił menedżer. Caitlin sięgnęła po wystygłą kawę, żałując, że to nie jest coś mocniejszego.

Jak tylko dotrę do domu, wypiję kieliszek bardzo zimnego, bardzo dobrego wina, pomyślała. Ślina napłynęła jej do ust na samą myśl. Jak tylko Joel się położy. Nie było już w pobliżu Patricka wzdychającego z dezaprobatą na widok butelki.

– Caitlin?

– Moi rodzice mieszkają na północy Londynu.

– Okej. – Andrea zwróciła się znowu do Patricka. – Jacyś inni krewni? Ciotki, wujkowie? Może rodzice chrzestni? Przyjaciele rodziny?

Caitlin ze zdziwieniem usłyszała, jak Patrick odchrząkuje i mówi:

– Właśnie chciałem zaproponować moją siostrę. Mieszka w Longhampton… to nie za daleko na weekendowy wypad. Nieco ponad sto kilometrów.

– Eva? – Zabrzmiało to dramatyczniej, niż Caitlin chciała, ale co tam. Eva?

– Owszem, Eva. – Wydawał się zaskoczony. – Skąd ta reakcja?

– Stąd, że ta biedna kobieta niedawno owdowiała! – Potrafił być niewyobrażalnie tępy, jeśli chodzi o emocjonalne potrzeby innych ludzi. – Poważnie uważasz wysyłanie Joela i Nancy do kogoś, kto wciąż jest w żałobie, za właściwe dla którejkolwiek ze stron?

– Od śmierci Micka minęły dwa lata – zauważył trzeźwo. – A ona nie należy do osób, które spędzają resztę życia, chodząc w czerni i odmawiając kontaktów ze światem.

– Skąd możemy wiedzieć? Nigdy się z nią nie spotykamy.

Naprawdę dwa lata? Au. Ostatni raz widzieli Evę na pogrzebie Micka. Caitlin szczerze zamierzała regularnie odwiedzać szwagierkę, ale całe miesiące znikały jej wśród kinderbalów, zakupów i ogarniania najpilniejszych domowych spraw, a Eva często wyjeżdżała na wakacje. Zresztą nie należała do ludzi, do których Caitlin mogłaby tak po prostu zadzwonić. Uosabiała to wszystko, czym Caitlin nie była. Prowadziła własną firmę. Obracała się wśród celebrytów. Miała dwa psy oraz zero rodziny i zdawało się, że całkowicie jej to odpowiada. Caitlin nigdy nie wiedziała, o czym z nią rozmawiać, więc ich konwersacje zawsze się kończyły na uprzejmych rozważaniach o pogodzie.

I ten niesamowity dom. Nawet teraz na samo wspomnienie poczuła się zaniedbana.

– Trudno też powiedzieć, by miała warunki do przyjmowania dzieci, prawda? Jej dom jest cały w bieli. Białe sofy, białe dywany, białe… wszystko.

I szkło. Gdzie spojrzeć, szkło – bez najmniejszej plamki. Piękne, lecz mało atrakcyjne dla parki tryskających energią maluchów.

– Nie rozumiem, co tu mają do rzeczy dywany. – Patrick pokręcił głową, jakby zachowywała się irracjonalnie. – To ich ciotka. Należy do rodziny. Z pewnością zechce nam pomóc.

Caitlin rzuciła, widząc w tym szansę:

– Pytałeś ją chociaż?

Jego twarz drgnęła.

– Owszem.

– Wcale nie.

Wmieszała się Andrea:

– No tak, nie powinniśmy podejmować ostatecznych decyzji, póki się nie upewnimy, że mają szansę realizacji.

– Moja siostra okazuje wielkie wsparcie w tym bolesnym dla wszystkich okresie – oznajmił Patrick i Caitlin wiedziała, że improwizuje w locie, bo potrafił wygłaszać takie puste, menedżerskie kazania przez sen. Ogromnie by się zdziwiła, gdyby w ogóle kontaktował się z Evą od obowiązkowego bożonarodzeniowego telefonu z życzeniami.

Kolejna myśl poruszyła jej wyobraźnię.

– A psy?

– Co z nimi? – Obrócił się na krześle.

– Jeśli nie przywykły do dzieci, mogą wykazywać zachowania terytorialne. Czyta się o strasznych wypadkach, kiedy zwierzęta nienawykłe do maluchów nagle stają się agresywne. Nawet te miłe.

W takiej właśnie sytuacji pewien jack russell wyszarpał niewielki, ale wrażliwy kawałek ciała z łydki Caitlin, gdy była dziec­kiem. Od tamtej pory z wielką nieufnością traktowała nawet rzekomo łagodne osobniki. Myśl o Joelu starającym się wciągnąć niezbyt zachwyconych ulubieńców Evy do zaimprowizowanej zabawy w musical albo o Nancy próbującej je przytulić zbyt mocno, niczym ustawione w rządku pluszaki… Dreszcz przebiegł jej po skórze.

– Jakiej rasy psy ma pańska siostra? – spytała Andrea spokojnie.

– Mopsy. Parę tłustych mopsów, na miłość boską, nie wściek­łych rottweilerów. Jeśli już, to one będą się bały, żeby Joel na nich nie usiadł.

– Czemu zawsze bagatelizujesz moje obawy? – rzuciła Caitlin ostro.

– Nie bagatelizuję! Po prostu nie rozumiem, czemu się skupiasz na nieistotnych drobiazgach, ignorując poważniejsze sprawy. Co masz przeciwko temu, żeby dzieci zostawały u Evy?

I znowu to spojrzenie. Oskarżające, zranione.

Pokręciła głową; poczucie klęski zamknęło jej usta. Nie miała nic przeciwko. Prócz jednej rzeczy: Nie chcę, żebyś zabierał mi dzieci.

Usta Patricka zacisnęły się w cienką kreskę.

– Poza tym zyskujesz wolny weekend. Czy nie tego chciałaś? Ciągle się skarżyłaś, że zupełnie nie masz dla siebie czasu. Przestrzeni. Zdecyduj się wreszcie.

Och, już pamiętam, czemu zdecydowaliśmy się na separację, pomyślała, zaciskając pięści. Teraz już pamiętam.

Andrea pchnęła pudełko chusteczek higienicznych po blacie; Caitlin uświadomiła sobie, że sprawia wrażenie, jakby się chciała rozpłakać.

– Może mogłaby tam pani pojechać z dziećmi przed pierwszym weekendem z Patrickiem? Dzięki temu Joelowi i Nancy sytuacja wydałaby się bardziej naturalna, a pani mogłaby się upewnić co do niezbędnych zmian.

– Ja też powinienem być obecny – stwierdził Patrick.

– Oczywiście. – Andrea wyglądała na zmęczoną.

Jakie to wyczerpujące, pomyślała Caitlin, godzina za cholerną godziną wysłuchiwać par awanturujących się niczym przedszkolaki o największy kawałek ciasta.

– Jest kwestią absolutnie kluczową, by wizyty stały się dla Nancy i Joela pozytywnym, podnoszącym na duchu doświadczeniem.

– Jesteś w stanie to zaakceptować? – Patrick spojrzał na nią, unosząc brwi.

Wydawało się, że wszystkie rozmowy z nim tak się kończą. Jakby była wleczona przez pociąg, do którego początkowo zamierzała wsiąść. Kiedy on się tak zmienił? – dumała. Czy ten nowy mężczyzna wyjąłby szlochającego malucha z zepsutego samochodu? Czy na pierwszą randkę oprócz tulipanów przyniósłby w prezencie kable do akumulatora, kanister ropy i trójkąt ostrzegawczy?

Andrea patrzyła na nią. Caitlin wzięła się w garść. Może Eva w ogóle się nie zgodzi. Pewnie nie zechce, by Joel i Nancy przewracali do góry nogami jej nieskazitelny, wyłożony białą wykładziną dom. Może nawet już tam nie mieszka. Może przeniosła się do drugiej siedziby Micka, gdziekolwiek się znajdowała… w Prowansji czy w Saint-Tropez. Gdzieś, gdzie wszyscy noszą płócienne kostiumy, popijają dżin z tonikiem i znają Cliffa Richarda.

– W porządku – oznajmiła. – Zadzwoń do Evy i spytaj, czy ma wolny weekend na spotkanie z nami.

– Zrobię to dzisiaj po południu – zapewnił. – Potem się zastanowimy, co dalej.

– Wspaniale! – W głosie Andrei brzmiała ulga. – Zatem mamy jedną pozytywną decyzję, którą możemy wynieść z dzisiejszej sesji. Dobra robota.

– Może zdążymy omówić kilka kwestii dotyczących miesięcznego budżetu, o których wspomniałem? – spytał Patrick. – Skoro jestem na miejscu.

Caitlin podniosła wzrok na zegar. Zostało tylko pięć minut. Zdawało jej się, jakby tkwili w tym miejscu wiele godzin.

– Nie – odparła Andrea stanowczo. – Zakończmy na pozytywnej nucie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: