Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystko pod kontrolą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko pod kontrolą - ebook

Są takie wyzwania, do których trzeba dojrzeć.

Karolina uwielbia swoją pracę i niezależność, którą ceni ponad wszystko. Wiadomość o ciąży sprawia jednak, że poukładany dotąd świat wymyka jej się z rąk. Kobieta czuje, że nie jest gotowa na to wyzwanie, i obawia się, że nie poradzi sobie z samotnym macierzyństwem. Na szczęście może liczyć na wsparcie przyjaciółek.

Nadzieję na lepsze jutro daje jej także niespodziewane spotkanie z dawnym znajomym. Łukasz urzeka ją wyrozumiałością i ciepłem, stopniowo przywracając wiarę w miłość. Na drodze rozwijającego się związku staje jednak jego nietypowa pasja.

Czy każda z nas jest stworzona do bycia mamą? Jak odnaleźć uczucia, które zdają się nie istnieć? A może miłość, którą nosimy w sobie, potrzebuje czasu i ciepła, aby rozkwitnąć na dobre?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66736-40-5
Rozmiar pliku: 543 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czerwone wino, gorzka czekolada

Stół był niemal cały czerwony. Tak zażyczyła sobie Ewa i postanowiłam zrobić wszystko, aby życzenie przyjaciółki spełnić, bo przecież to był jej dzień, w którym po raz pierwszy pokazywała światu swoje prace. Wygładziłam dłonią lekkie zagniecenie na obrusie w kolorze delikatnego rubinu i odsunęłam się, aby sprawdzić, czy z boku też wszystko prezentuje się idealnie. Rozsypane płatki róży dodawały całości wyrafinowania. Dopełniały go butelki czerwonego wina z wyższej półki oraz lśniące czystością, jakby dopiero wyciągnięte ze zmywarki, kieliszki na czerwony trunek.

Stół był niemal czerwony, bo aby utonął w całkowitej czerwieni, należałoby najpierw ściągnąć białe talerzyki z kostkami gorzkiej czekolady, która miała być równie wyrafinowaną zagryzką do alkoholu.

Klasa! Tak przynajmniej sądziła Ewa, bo dla mnie wszystko wyglądało jak degustacja wina na środku pierwszego lepszego supermarketu. Ale przecież jej tego nie powiedziałam. Przyjaźń nie zawsze polega na mówieniu wszystkiego wprost, czasem ważne jest również milczenie.

– O, tu jesteś! – Podbiegła do mnie. Zauważyłam, że jest lekko zdenerwowana. Tak, dodatkowa krytyka tylko niepotrzebnie jeszcze bardziej by ją zestresowała. Któż by jednak nie był stremowany w takiej sytuacji? – Podaj mi kieliszek. Napiję się. – Wyciągnęła dłoń w moim kierunku, a ja podałam jej to, o co prosiła.

Chwyciła czaszę kieliszka i tak mocno oplotła ją palcami, że miałam wrażenie, iż ta zaraz pęknie.

– Spokojnie, nie denerwuj się. Chciałabym ten kieliszek zabrać z powrotem do domu – powiedziałam.

W końcu to ja wszystkie te naczynia wyszorowałam i tu przyniosłam. Prezent od dawnego kochanka. Kieliszki wciąż lśnią, podczas gdy nasze uczucie jest jak szyba dowolnego busa na polskich drogach – zabłocona, z ograniczoną widocznością.

Odkorkowałam pierwszą butelkę, nalałam trochę trunku Ewie i zanim z powrotem włożyłam korek, czerwona kropla spłynęła po szyjce prosto na mój palec. Nie znajdując serwetki – czy naprawdę to ja musiałam o wszystkim myśleć? – zlizałam z palca kroplę i pierwszy raz od prawie roku poczułam smak alkoholu w ustach. Był słodki i pociągający, ale na więcej nie mogłam sobie pozwolić. Dziewięć miesięcy w ciąży, teraz czas karmienia piersią. Spokojnie mogę startować w konkursie na tytuł abstynentki roku.

– Boże, Karola, a jak nikt nie przyjdzie? – Ewka odkleiła usta od kieliszka, zostawiając na nim ślad czerwonej szminki. – Mogłam tak długo z tym nie zwlekać. Miałabym już wszystko za sobą.

To prawda. Lena odkryła talent Ewy niemal rok temu i nic nie stało na przeszkodzie, aby zorganizować wernisaż w pierwszych tygodniach po sylwestrze. Przez kilka lat malowania obrazów do szuflady, którą w tym wypadku był strych w domu Ewki, nasza przyjaciółka nazbierała wystarczającą liczbę prac, aby móc je wreszcie pokazać światu. Ale wtedy pojawiły się wątpliwości, głównie w głowie Ewki. „Czy jestem wystarczająco dobra? Co powiedzą ludzie?” Na marginesie, wątpliwości typowe nie tylko dla Ewy, ale dla większości z nas. Opinia innych ludzi to jeden z największych demotywatorów na świecie.

W efekcie wernisaż odbywał się dopiero dziś, październikowego popołudnia, po niemal roku zmieniania przez Ewę koncepcji i malowania nowych obrazów, pół roku od wyjazdu Leny do Nowego Jorku i dwa miesiące po tym, jak w moim życiu pojawiła się Róża.

– Przestań, wernisaż zaczyna się dopiero za pół godziny. Ludzie jeszcze przyjdą – uspokoiłam przyjaciółkę.

– Tak myślisz? W takim razie sprawdzę, czy każda praca jest dobrze podpisana – powiedziała Ewka i skierowała się w stronę staroświeckich sztalug, na których usytuowane były jej obrazy, co dawało wrażenie, jakby cała kolekcja wciąż znajdowała się w prywatnej pracowni malarskiej, a nie w sali wystawowej Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tarnobrzegu.

– Myślę, myślę. A wszystkie prace ja podpisałam, więc możesz być spokojna.

– Na wszelki wypadek sprawdzę. Poza tym muszę się czymś zająć. Trema mnie zaraz zeżre.

Istnieją kobiety, które bez względu na to, ile lukrowanych pączków zjedzą, zawsze wyglądają tak, jakby żywiły się jedynie powietrzem i energią słoneczną. Istnieją też kobiety, które, nawet żywiąc się jedynie powietrzem i energią słoneczną, zawsze będą wyglądały jak lukrowany pączuś. Ewka należała do tej pierwszej kategorii. Odwróciła się, a czerwona suknia, uszyta specjalnie na tę okazję, miękko zafalowała wokół kostek. Rozkloszowana u dołu, idealnie dopasowana u góry, podkreślała jej fantastyczną figurę. Matka dwójki dzieci? Naprawdę?

Ja zdecydowanie byłam lukrowanym pączusiem, zwłaszcza od czasu, kiedy w moim brzuchu zaczęła rosnąć Róża. Po tym jak wreszcie z niego wyskoczyła, wciąż nie mogłam wrócić do dawnej wagi, mimo że zdrowe żywienie od lat stanowiło mój nawyk.

– O rany! Ktoś chyba idzie! – Ewka zbladła i drżącą dłonią chwyciła mnie za ramię.

Na schodach prowadzących do sali wystawowej rozległ się gwar rozmów zbliżających się pierwszych gości.

– Zaraz tu padnę! Karola, złap mnie za rękę i uciekajmy stąd.

– Na to jest już za późno. Weź się w garść, dziewczyno, wyglądasz jak milion dolarów, obrazy są znakomite. No powiedz, co może pójść źle? – Wyswobodziłam się z jej uścisku i odsunęłam na tyle, aby to Ewa była na pierwszym planie.

– Nie wyduszę z siebie ani jednego słowa.

– Ja będę mówić pierwsza, a ty na początek zacznij się po prostu uśmiechać.

– Spróbuję. Kurde, mam nadzieję, że Konrad zdąży z dzieciakami. Dodałoby mi to otuchy.

– Popatrz. Stali bywalcy, mili starsi ludzie, przestań się denerwować. – Po raz kolejny spróbowałam uspokoić Ewkę.

Widziałam, że wchodzący goście to ta sama ekipa, która pojawia się zawsze, gdy coś dzieje się w naszej bibliotece. Nieważne, czy chodzi o spotkanie autorskie, wernisaż, wystawę. Zawsze są niezawodni.

– Mamo, mamo, wyglądasz jak moja lalka! – Ula, siedmiolatka, która po Ewce odziedziczyła nie tylko kasztanowe włosy, ale też niebieskie oczy, podbiegła do niej i się przytuliła.

Za nią przydreptał Szymek, brat bliźniak Uli, a na końcu Konrad, mąż Ewy.

– Ślicznie wyglądasz, kochanie. – Od razu ją skomplementował, a błysk w jego oku zdradzał, że mówi szczerze.

– Dobrze, że jesteście.

– Opiekunka do mamy trochę się spóźniła, ale ostatecznie zdążyliśmy na czas – dodał mąż Ewki.

Julia Kawęcka, teściowa Ewy, była chora na alzheimera, którego zdiagnozowano u niej około rok temu. Na szczęście choroba ostatnio nie postępowała szybko, ale starsza pani niemal cały czas potrzebowała opieki.

No dobrze, ale przecież koneserzy lokalnej sztuki z pewnością chcą posłuchać o tym, jak to się stało, że ta urocza kobieta zaczęła malować obrazy. Choć z drugiej strony ten starszy pan z białym kołnierzykiem wystającym spod eleganckiego swetra i w brązowych spodniach z kantem wydaje się już wystarczająco usatysfakcjonowany samym spoglądaniem na figurę Ewki. „Po kiego czorta mi jej sztuka?” – zdawała się wyrażać jego mina. Faceci, bez względu na wiek, wszyscy są tacy sami. Mają te świdrujące oczka, gotowe wyskoczyć z orbit, gdy na horyzoncie pojawia się atrakcyjna kobieta.

Wystarczy, Karola, szybko. Przypomnij sobie przygotowane wcześniej przemówienie i zaczynaj witać gości – ponagliłam się w myślach. Powstrzymałam irytację, a na zewnątrz starałam się przybrać profesjonalny wyraz twarzy połączony z miłym, ciepłym uśmiechem.

– Proszę, proszę bardzo, niech państwo wchodzą, częstują się lampką wina, czekoladą – zachęcałam przybywających, których z każdą minutą było coraz więcej.

Kiedy wybiła osiemnasta, sala była już pełna ludzi i gwaru rozmów. Czuć było atmosferę oczekiwania, którego nie zamierzałam przedłużać, więc wzięłam mikrofon do ręki.

– Szanowni państwo – zaczęłam. – Ogromnie się cieszę, że tak licznie przybyliście na wydarzenie, które jest absolutnie wyjątkowe. Przecież nieczęsto zdarza się wernisaż naszej miejscowej artystki. W dodatku tak utalentowanej, o czym możecie się przekonać, spoglądając na jej prace. Ewa jest żoną i matką, a w wolnych chwilach poświęca się swojej pasji. Jak widzicie, tematem przewodnim prezentowanych obrazów jest nasze miasto. Znajdziecie na nich zabytki z okolicy: Zamek Dzikowski, Sanktuarium Matki Bożej Dzikowskiej. Na kilku obrazach przedstawione zostało też Jezioro Tarnobrzeskie czy plac Bartosza Głowackiego. Co jeszcze wyróżnia prace Ewy? Artystka ma wyczulone oko na pęknięcia, skazy, niedoskonałości. Na jej obrazach nie znajdziecie sielankowych widoków, infantylnego zachwytu nad malowanym krajobrazem, lecz właśnie perspektywę skierowaną na to, co wstydliwe, co chciałoby się ukryć. I w tym, myślę, przejawia się jej dojrzałość artystyczna oraz wyjątkowość. Żeby nie przedłużać, ode mnie tyle. Więcej powie wam sama artystka.

Przekazałam mikrofon Ewie.

– Dziękuję ci, kochana, za tak piękny wstęp. Nic dodać, nic ująć, choć nie wiem, czy zasłużyłam na miano artystki…

– Zasłużyłaś. Nie kryguj się – przerwałam jej, co spotkało się z sympatią zebranych gości.

No bo jak inaczej interpretować przyjazne uśmiechy? Sama znowu się uśmiechnęłam, choć tak naprawdę miałam ochotę sprzedać Ewce kuksańca. Do cholery, nie po to przesiedziała na strychu tyle godzin, mieszając kolory, a potem nanosząc je na płótno, by teraz umniejszać wartość swojej pracy. Czy my, kobiety, wyzbędziemy się wreszcie nieśmiałości, braku pewności siebie, skromności przekazywanych z pokolenia na pokolenie? W skrócie: tego koszmarnego pakietu kobiecych „cnót”, które powodują, że nie wierzymy w siebie i swoje możliwości.

– Okej, nie będę się spierać, chcę podziękować osobom, bez których ten wernisaż w ogóle nie mógłby się odbyć. Przede wszystkim dziękuję tobie, Karolino, że zamiast spędzać teraz czas ze swoją dwumiesięczną córeczką, nie tracić ani jednej chwili z uroków macierzyństwa, jesteś tutaj. Dziękuję, że wszystko tak pięknie zorganizowałaś. Drugiej osoby wprawdzie nie ma teraz z nami, ale śmiem twierdzić, że gdyby nie ona, to moje obrazy do tej pory zalegałyby na strychu. Nasza przyjaciółka, Lena, która teraz wiedzie szczęśliwe życie w Nowym Jorku, pewnego dnia wpadła do mnie z dziwacznym pytaniem, czy mam coś swojego. Chodziło jej o to, czy robię coś poza wychowywaniem dzieci i byciem żoną mojego męża. Pokazałam jej moje prace, a ona uznała, że są na tyle dobre, że można je pokazać światu. Taka, w skrócie, jest geneza całego przedsięwzięcia. Oczywiście dziękuję również mojemu mężowi za wsparcie, którego mi udziela, oraz moim cudownym dzieciakom za to, że po prostu są. Zapraszam do oglądania obrazów, dodam tylko, że niektóre są także na sprzedaż. A jeśli macie państwo jakieś pytania, to na nie również z chęcią udzielę odpowiedzi.

A potem były te wszystkie kurtuazyjne rozmowy, wymuszone i niewymuszone uśmiechy, grupki skupione wokół poszczególnych obrazów, podziwiające je i sączące wino z kieliszków. Iluzja wielkiej sztuki i wielkiego miasta. Pomyślałam o Lenie i nowojorskich galeriach, które ma na wyciągnięcie ręki. Szczęściara!

Ale najważniejsze, że Ewka była zachwycona. Ja zresztą też. Nie tylko wyrwałam się z chaosu wszechotaczających pieluch i kosmetyków dla niemowląt, ale też ten wernisaż po prostu świetnie mi wyszedł. Usatysfakcjonowana Ewa, zadowoleni goście. Pełen sukces.

– Udało mi się sprzedać trzy prace! – wykrzyknęła rozpromieniona gwiazda wieczoru, gdy po wernisażu wyszliśmy z biblioteki. – Słuchaj, Karola, a może wyskoczymy na jakieś piwko? Konrad odwiezie dzieciaki do domu, a my poświętujemy mój sukces.

– Chyba zapomniałaś, jak to jest być kilka tygodni po porodzie. Piwko?

– Przecież możesz napić się bezalkoholowego albo soku.

– Anka siedzi z Różą już kilka godzin. Nie chcę jej dłużej wykorzystywać.

– Przecież ona ją uwielbia. Jeszcze jedna godzinka to żadne wykorzystywanie.

– Innym razem, Ewka.

– Sztywniara – zażartowała, ale była w tym odrobina prawdy.

Tak, jestem sztywniarą. Lubię mieć wszystko zaplanowane, dopięte na ostatni guzik, a nie znoszę nieprzewidzianych sytuacji i zawirowań. Ciąża była dla mnie takim zawirowaniem. Kompletnie nie byłam na nią przygotowana. Róża jest już na świecie, a ja wciąż próbuję to wszystko jakoś ogarnąć.

– Znajdę inną opiekunkę dla Róży i niebawem wyskoczymy gdzieś we trzy – ucięłam temat.

– Ech, nie dasz się przekonać. Może cię chociaż odwieziemy do domu?

– Nie ma takiej potrzeby, przyjechałam swoim autem.

Pożegnałyśmy się i każda wróciła do siebie. Ewa do wymarzonego domku na przedmieściach, o którym pewnie śniła już w szkole podstawowej, a ja do trzypokojowego mieszkania na Serbinowie odziedziczonego po zmarłych dziadkach, których bardzo kochałam i nigdy nawet nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek mogliby mnie zostawić. Ich śmierć była dla mnie ogromnym ciosem, mimo że byłam już dorosłą kobietą, gdy zmarli.

– Ciii… – Anka przywitała mnie od progu ściszonym głosem i palcem przyłożonym do ust. – Przed chwilą zasnęła.

– Pewnie niebawem znowu się przebudzi. Będzie głodna, narobi w pieluchę albo ot tak, po prostu zacznie płakać z tylko jej wiadomego powodu – westchnęłam.

– Jak wernisaż? – zapytała Ania, nie zważając na moje marudzenie.

– Rewelacyjnie. Wszystko się udało, Ewka była zachwycona, choć miałam wrażenie, że trema zeżre ją już na samym początku.

– To świetnie. Będę już lecieć, więc pogadamy później. Mam jeszcze dziś trening, ale polecam się na przyszłość. Róża jest cudna. – Anka związała ogniście czerwoną czuprynę w niedbały koczek na czubku głowy i sięgnęła po kurtkę. – Słuchaj, czy Lena się do ciebie odzywała ostatnio? – zapytała, odwracając się już przy samych drzwiach.

Pokręciłam głową.

– Wsiąknęła w ten Nowy Jork i pewnie już o nas zapomniała. Szkoda, nie?

– Pewnie – przytaknęłam.

– Brakuje mi naszych wspólnych wyjść. Ja, ty, Ewka i Lena.

– Może niedługo wyskoczymy gdzieś we trzy, już to proponowałam Ewie. Muszę tylko znaleźć kogoś do opieki nad Różą. Może moja mama się zgodzi.

– Byłoby fajnie. Dobra, lecę, bo nie zdążę na trening. Na razie.

– Udanego treningu.

Tylko zamknęłam drzwi za Anką, a z małego pokoju rozległ się płacz Róży. Relaksująca kąpiel? Zapomnij, Karola. Nawet szybki prysznic nie wchodził w grę, mimo że po męczącym dniu o niczym innym nie marzyłam.

Zrzuciłam płaszcz i buty. Klucze od domu, które od samego wejścia wciąż trzymałam w dłoni, położyłam obok torebki. Wysunęła się z niej tabliczka gorzkiej czekolady zabrana z wernisażu Ewki. Wino jednak miało większe wzięcie; jeśli chodzi o czekoladę, nie było potrzeby dokładania kolejnych kostek.

Czerwone wino, gorzka czekolada. Jak ostatnie lata mojego życia.

Słodycz czerwonego trunku to czas romansu z Krzysztofem. Przeminął jak posmak wina spróbowanego przeze mnie na wernisażu Ewki.

Została gorzka czekolada. Tak, tym właśnie było dla mnie samotne macierzyństwo. Gorzką czekoladą, od łamania której bolą palce, a na języku zostaje cierpki posmak.

– Już idę! – rzuciłam bardziej do siebie niż do Róży, która przecież i tak nic nie rozumiała.Mężczyzna jak marzenie

But na wysokim obcasie nie zagwarantuje, że znajdziesz wymarzonego faceta. Nawet kolor nie gra tu roli. Daj dziewczynie odpowiednie buty, a podbije świat? Czy Marilyn Monroe miała na myśli szpilki? I czy projektanci szpilek myślą o ich praktycznym zastosowaniu? Wątpię. Kobieta ma po prostu świetnie wyglądać

Postawiłam stopy w wygodnych adidasach na osi wózka Róży i starałam się płynnie poruszać nim do przodu i do tyłu. Z plecaka wyciągnęłam smartfona, w uszy włożyłam słuchawki i w ten sposób miałam zamiar spędzić jedno z pewnie ostatnich tak ciepłych popołudni tej jesieni. Jednak rozkosz łapania przyjemnie grzejących promieni słońca, lekko odbijających się od moich nigdy niefarbowanych, ciemnoblond włosów, przerwał sygnał nadchodzącej wideorozmowy.

Rozchyliłam usta w szerokim uśmiechu i odebrałam jak najszybciej. Na wyświetlaczu pojawiła się okolona burzą blond loków twarz Leny.

– No cześć, kochana, aleś się długo nie odzywała. Świetnie wyglądasz, byłaś tam u fryzjera? – zapytałam.

– Tak. Karol zrobił mi prezent i umówił na wizytę w jednym z najlepszych salonów.

– Łał. To ci się facet trafił. Opowiadaj, co u ciebie.

– Spaceruję po Central Parku. Poczekaj, pokażę ci.

Lena odwróciła wyświetlacz i skierowała go na widok przed sobą, po czym powoli zaczęła obracać telefon; obraz zmieniał się niczym na mapie Google.

– Wygląda jak łąka w środku lasu – skomentowałam.

I naprawdę tak wyglądał, z tą różnicą, że na rozłożonych kocach odpoczywali ludzie, a nieco dalej, niczym pomarańczowo-żółte placki, rysowały się małe, okrągłe przestrzenie bez trawy – chyba boiska do gry. Całkiem daleko, zza liściastych drzew, nad ich koronami, wystrzeliwały w górę drapacze chmur.

– Można tu trochę poodpoczywać. Gdyby nie te drapacze, odnosiłoby się wrażenie, jakby w ogóle nie było się w dużym mieście. – Lena znowu skierowała wyświetlacz telefonu w swoją stronę.

Zauważyłam, że sama siedzi na kocu, a obok leży książka. Przewodnik po Nowym Jorku.

– Karol w pracy?

– Tak, a ja postanowiłam trochę pozwiedzać. Mieszkam tu już kilka miesięcy, a tak naprawdę nawet nie poznałam miasta. Zaczęłam od Central Parku, jest najbliżej Piątej Alei, gdzie mieszkamy.

– Mieszkacie przy Piątej Alei? Nieźle.

– No, Karol nie jest jakimś tam byle kucharzem. To szef kuchni w jednej z najlepszych restauracji. Powiem ci, że sama nie zdawałam sobie sprawy, że jest tu tak dobrze urządzony.

– Szczęściara z ciebie, co? Mieszkasz z facetem marzeń w wymarzonym mieście.

– Opowiadaj lepiej, co u was.

– Ja właśnie jestem z Różą, też w parku, a właściwie w arboretum.

Nie pytając Leny o zdanie, obróciłam swój telefon, aby mogła przyjrzeć się wąskim alejkom, niskim krzewom, a także blokom – które nie wystrzeliwały w górę aż tak jak drapacze w Nowym Jorku – odgrodzonym od arboretum nie pokaźnymi, liściastymi drzewami, a murem. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, że przecież to blokowisko było kiedyś zwane Manhattanem!

Kątem oka zauważyłam niskiego okularnika z dzieckiem. Chłopiec o wyglądzie cherubinowego blondynka z pewnością nie miał więcej niż trzy lata. Natomiast okularnik, poza tym, że był niski, to był też całkiem przystojny. I dobrze zbudowany. Pomyślałam, że często musi przebywać na siłowni.

– Jej, pokaż Różę! Za Tarnobrzegiem aż tak się nie stęskniłam.

– Dobrze, tylko za głośno się nie zachwycaj, bo nie chcę, żeby mi się obudziła.

– Jest śliczna i bardzo podobna do ciebie – powiedziała Lena, gdy telefon znowu skierowałam na siebie.

Może i jest podobna do mnie, ale oczy ma Krzysztofa. I te oczy do końca życia będą mi o nim przypominać. Duże, migdałowe, zupełnie niemęskie.

– Córeczka mamusi – dodała Lena. – A jak się czujesz na macierzyńskim? Nie tęsknisz za pracą?

– To dopiero niecałe dwa miesiące, ale trochę tęsknię. O ile oczywiście mam na to czas. Z Różą nie można się nudzić. Ale wiesz? Ostatnio to nawet trochę popracowałam, zorganizowałam w mojej bibliotece wernisaż Ewce.

– Pewnie była zadowolona. Ty i ta twoja dokładność, zawsze idealne zorganizowanie. Wszystko z pewnością było dopięte na ostatni guzik.

– No, Ewka nie narzekała.

– A jak tam Anka?

– Dalej spotyka się z Szymonem…

– O, popatrz, kto by pomyślał, znając Ankę, nie?

– Ostatnio nawet adoptowali wspólnie kota ze schroniska. Wprawdzie mieszkają jeszcze oddzielnie, kot z Anką, ale to ich wspólny zwierzak.

– Rany, jeszcze się nam Anka ustatkuje!

– A tak poza tym, to strasznie za tobą tęsknimy – powiedziałam trochę z wyrzutem, pamiętając, że dziewczyny ostatnio narzekały na brak kontaktu z Leną.

– No to się szykuj, mam wiadomość. Niebawem przylatuję do Polski. Zorganizujemy babski wieczór.

– O kurde! Ale dziewczyny się ucieszą. A obrazy Ewki, te, których jeszcze nie sprzedała, można oglądać w bibliotece przez najbliższe dwa tygodnie. Sama zobaczysz, jak się wystawa udała. W ogóle Ewka namalowała jeszcze kilka nowych obrazów… A zresztą, pogadamy, jak przylecisz. Już myślałyśmy, że wsiąkłaś w ten Nowy Jork i o nas zapomniałaś.

– A przestań! Słuchaj, muszę kończyć, chyba zaraz zacznie padać, a ja nie wzięłam parasola.

– Okej. To następnym razem widzimy się na żywo?

– Myślę, że tak. Kupiłam bilet na przyszły tydzień. Spadam, Karola. Cholera, już kropi.

Lena się rozłączyła. Okularnik wyjął z kieszeni kurtki kinder niespodziankę i podał chłopcu, na co ten zareagował przyklaśnięciem małych, jeszcze dość pulchnych rączek i od razu zaczął rozpakowywać czekoladowe jajko. Spojrzałam na Różę i wyobraziłam sobie, że za trzy lata także będzie takim jeszcze pulchnym dziewczątkiem i pewnie zawsze przy kasie w markecie będzie mnie męczyć o kinder niespodziankę. Jak wszystkie dzieci.

I znowu to samo. Nie poczułam nic na myśl o mojej córce za kilka lat. Żadnego ciepłego uczucia, żadnej dumy, troski… Tymczasem cherubinek rozsmarowywał czekoladę po całej buzi i zdawał się świetnie bawić. Podobnie jak dwie matki z wózeczkami przed sobą, siedzące nieopodal mnie. Najmniej rozbawiony był okularnik, szukający chusteczek w kieszeniach.

– Faceci z dzieckiem są tacy nieporadni – skomentowała pierwsza mamuśka, tleniona blondynka wyglądająca na wielbicielkę solarium.

– Ale zawsze są w tym tacy słodcy, co nie? – dołączyła się druga, niemal kopia pierwszej, choć zdecydowanie zamiast za solarium bardziej przepadała za hialuronowymi wypełniaczami do ust.

Tak, facet niepotrafiący sobie poradzić z brudnym dzieckiem jest słodki. A matka w podobnej sytuacji? Będzie po prostu nieporadną kobietą wystawioną na ostracyzm przez inne matki, pewnie te same, które w nieporadnym facecie z dzieckiem widzą słodycz.

Blondyny chichotały. Schyliłam się i ze schowka w wózku Róży wyciągnęłam opakowanie chusteczek nawilżanych, z którym podeszłam do okularnika.

– Weź, bo mały zaraz zacznie rozsmarowywać czekoladę po ubraniu – powiedziałam i podałam facetowi chusteczki.

Wyjął jedną z wyrazem wdzięczności na twarzy.

– Dzięki, byłem pewien, że wziąłem jakieś ze sobą – odparł i zaczął wycierać twarz chłopca.

– Nie ma za co – odpowiedziałam i chciałam odejść, ale facet zatrzymał mnie.

– Właśnie zamierzaliśmy skoczyć z synem do kawiarni na jakieś ciastko. Przyłączycie się?

Kinder niespodzianka? Ciastko? Matka faszerująca dzieciaka taką ilością słodyczy od razu zostałaby zlinczowana!

– Raczej nie. Wracamy do domu. Muszę nakarmić małą, a robienie tego w kawiarni mogłoby jeszcze kogoś obrzydzić – powiedziałam z ironią.

– Właściwie to na początku powinienem zapytać, czy jesteś wolna, ale skoro powstrzymuje cię tylko dyskomfort karmienia w miejscu publicznym…

– Ej, zwariowałeś? Ja ci tylko dałam chusteczkę, a ty wyskakujesz z pytaniem o stan cywilny? I nie, nie czuję dyskomfortu. Po prostu bywa, że inni mają z tym jakiś problem, więc wolę się nie narażać.

– Co za wtopa! A chciałem tylko jakoś się odwdzięczyć za pomoc w uratowaniu odzieży Filipka.

– Wystarczy zwykłe dziękuję – powiedziałam, trochę studząc emocje.

– Mam na imię Łukasz, a ty?

– Karolina. I chyba będę już wracać do domu – odparłam, bo robiło się późno.

– To co? Może chociaż cię trochę odprowadzę?

– Dla każdej, która ci pomoże, jesteś taki miły?

– Od piętnastu minut zbieram się w sobie, aby do ciebie podejść, a to ty podeszłaś do mnie. Mam nie wykorzystać okazji?

– Okej – powiedziałam i wróciłam po Różę. Spała jak aniołek. – No to ci się udało wyrwać mamuśkę.

Pchnęłam wózek do przodu. Łukasz wraz z synem ruszyli z nami. W bramie chciał mnie przepuścić. Zaprotestowałam.

– Mamy równouprawnienie, nie musisz mnie puszczać przodem.

– Tak, jasne. Feminizm kończy się wtedy, gdy trzeba wnieść pralkę na czwarte piętro.

Popatrzyłam na jego ramiona. Były umięśnione i sprawiały wrażenie silnych, ale wzrost Łukasza? Był ode mnie niższy chyba z pięć centymetrów i to całkowicie dyskwalifikowało go jako siłacza, który podołałby zadaniu z pralką.

– Prędzej mogę wyobrazić sobie Anitę Włodarczyk taszczącą pralkę na czwarte piętro niż ciebie. A przecież jest kobietą.

– Przynajmniej już od początku wiem, na czym stoję.

– Nie bądź taki pewny.

Rany boskie! Czy ja naprawdę flirtuję? I to z facetem, którego przed chwilą poznałam w parku? Właściwie sama nie wiem, czy to flirt czy złośliwość. Chyba wypadłam trochę z obiegu.

Gdy doszliśmy do miejsca, w którym nasze drogi miały się rozejść, Łukasz poprosił mnie o numer telefonu.

– To nie jest najlepszy pomysł – odparłam. – Jestem samotną matką z niespełna dwumiesięcznym dzieckiem, naprawdę nie mam czasu na nowe znajomości.

– A ja jestem samotnym ojcem z trzylatkiem. – Na te słowa chłopiec zareagował szczerym, dziecięcym śmiechem, przypominając o sobie. – I chętnie bym wreszcie kogoś poznał. Dasz się kiedyś zaprosić na kawę?

– W porządku. Kawa za jakiś czas – zgodziłam się niezobowiązująco.

Łukasz wyciągnął smartfona i zapisał mój numer.

– Dzięki, fajnie mi się z tobą gadało. Zadzwonię.

Rozeszliśmy się. I właściwie od razu o nim zapomniałam. Nie rozpamiętywałam każdego słowa przez niego wypowiedzianego, nie zastanawiałam się nad każdym swoim zdaniem. Było mi obojętne, jak mnie odebrał. Nie obchodził mnie mój wygląd. Nie czułam motylków w brzuchu. Uśmiechałam się, ale tylko dlatego, że było całkiem zabawnie.

Zupełnie inaczej było z Krzysztofem. Dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Ziemia wtedy zadrżała. W tamtym czasie byłam studentką polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, zachłyśniętą życiem w dużym mieście, literaturą przez duże L, dziewczyną z głową pełną marzeń i pomysłów na życie w Krakowie, miejscu, które pokochałam od pierwszego wejrzenia i byłam przekonana, że to właśnie w nim spędzę resztę życia. Regularnie jednak wracałam do Tarnobrzega. Do rodziców, do przyjaciółek. I to właśnie podczas jednego z takich powrotów poznałam Krzysztofa.

W tutejszej bibliotece odbywało się spotkanie z autorem, którego kompletnie dziś nie pamiętam. Wybrałam się na nie, usiadłam na krześle i czekałam, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak ten jeden wieczór zaważy na reszcie mojego życia. Autor się spóźniał, widownia się niecierpliwiła, aż tu nagle wchodzi on. Brunet o ciepłej karnacji, oczach niebieskich, ale chłodnych jak stal, z brodą jeszcze ciemną, ale już gdzieniegdzie przyprószoną lekką siwizną, zupełnie nieodbierającą mu urody. Wręcz przeciwnie, sprawiał dzięki temu wrażenie dojrzałego i doświadczonego, zupełne przeciwieństwo chłopaków, których znałam z uczelni. Usiadł nieopodal i w ogóle mnie nie zauważył. Za to ja musiałam się bardzo pilnować, żeby skupiać wzrok na autorze, który wreszcie się pojawił, i nie uciekać ciągle spojrzeniem w kierunku przystojnego bruneta.

Tego wieczoru zwariowałam! To było szaleństwo pochłaniające mnie przez następne lata. Nastąpiło jakieś zwarcie, przeszła iskra, rozpoczęła się reakcja chemiczna. Zdarzyło się coś, czego nie doświadczyłam nigdy wcześniej ani później. Zapragnęłam poznać tego bruneta o chłodnym spojrzeniu, zbliżyć się do niego, bez względu na wszystko. Nawet bez względu na żonę, która usiadła obok niego.

Wiedziałam, że prędzej czy później brunet będzie mój. Bo w innym wypadku wszystko straci sens. Głowę pełną marzeń o krakowskim życiu wypełnił całkowicie mężczyzna jak marzenie.Dobra mama

Nigdy nie marzyłam o macierzyństwie. Rzadko wypowiadałam te słowa na głos, a gdy ktoś mnie o to pytał, starałam się unikać odpowiedzi albo odpowiedziawszy, ze spokojem wysłuchiwałam komentarzy:

„A kto ci na starość poda szklankę wody?”

„Jak urodzisz, to wszystko się zmieni”.

„Kobieta najpełniej realizuje się w macierzyństwie”.

Tak, nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nawet jako mała dziewczynka częściej bawiłam się w szkołę, gdzie byłam nauczycielką, niż w dom, w którym plastikowe lalki w zabawkowych wózkach miały udawać żywe dzidziusie. I dopóki nie zostałam matką, wydawało mi się, że pytania o macierzyństwo, o to, kiedy będziesz mieć dziecko, są jednymi z najmniej komfortowych pytań, jakie może usłyszeć kobieta, która nie planuje rodzicielstwa.

Myliłam się. Dopiero gdy urodziłam Różę, zrozumiałam, że mając już dziecko, narażasz się na jeszcze większy ostracyzm, twierdząc, że nigdy dziecka nie pragnęłaś. Dlatego wciąż ratuję się spokojem albo unikaniem udzielania odpowiedzi na pytania dotyczące macierzyństwa. Cholera, wydaje mi się, że jestem kobietą o szerokich horyzontach, a płoszą mnie sytuacje, w których powinnam jasno wypowiadać własne zdanie. A może chodzi o to, że te wszystkie tradycyjne wzorce również we mnie tkwią, tak że podświadomie sama się obawiam mówić wprost o tym, czego chcę? W każdym razie moja mama pewnie nigdy nie miała podobnych dylematów. Zawsze chciała mieć dziecko i pewnie żałowała, że urodziła tylko jedno.

Różowe wstążeczki, kolorowe sukieneczki, spinki do włosów, jakich tylko zapragnęłam, lalki o karminowych ustach i lazurowych oczach… Miałam wszystko, co najukochańsza i jedyna córeczka powinna mieć. Moja mama była najlepszą mamą na świecie, a ja czułam się naprawdę kochana.

I wszystko wskazywało na to, że Róża będzie mieć też najlepszą na świecie babcię.

Maria Lasocka – szare oczy, naturalne włosy, nigdy niefarbowane, za to regularnie ondulowane, styl skromny, ale z klasą, czyli moja matka w całej okazałości. Właśnie kołysała na rękach Różę, która po krzyku potrafiącym niemalże skruszyć szyby w oknach zasypiała prawie jak aniołek. Gdyby nie łezka przy oku, nikt by nie uwierzył, że przed chwilą płakała.

– Nakarmiłaś ją dobrze?

– Tak, mamo. Sutki będą mnie znowu boleć przez cały wieczór.

– Zostawiłaś wystarczającą ilość pieluch?

– W łazience masz nowe opakowanie. Poza tym wyluzuj, wychodzę tylko na trzy godziny. Wszystko, co trzeba, zostawiłam. Ale w razie czego dzwoń.

Najlepsza babcia, ale też wciąż dobra mama, bo przecież zgodziła się zająć Różą, podczas gdy ja miałam dziś długo wyczekiwane wyjście. Lena wreszcie przyjechała i zamierzałyśmy zrobić sobie z dziewczynami u niej babski wieczór.

Pukanie do drzwi.

– Otworzę, to pewnie Ewka przyjechała po mnie.

– Cześć, kochana, świetnie wyglądasz. – Przyjaciółka od razu skomentowała mój nowy kombinezon, kobiecy, ale nowoczesny; jak damskie garnitury, w których też z chęcią bym chodziła, gdybym tylko miała ku temu jakieś okazje. – Dzień dobry, pani Mario. Bycie babcią pani służy, też świetnie pani wygląda.

– Dziękuję, a jak twoje dzieciaki? – spytała moja mama.

– A, dobrze. Bardzo podoba im się w pierwszej klasie.

– Już takie duże? Ale jak mawiała moja babka, cudze dzieci szybko rosną.

– Sama nie wiem, kiedy to się stało. Pewnie zanim się obejrzę, zaczną już chodzić na randki.

– Albo mieć własne dzieci.

Ewka podeszła do mojej mamy i zbliżyła twarz do Róży.

– Boże, jaka śliczna. Mogę ją przez chwilę potrzymać?

– Tylko ostrożnie, dopiero zasnęła.

Ewa wprawnym ruchem przejęła Różę. Nie przestawała się zachwycać.

– Naprawdę słodziutka, aż zatęskniłam za czasami, gdy Ula i Szymek byli takimi maleńkimi bobasami.

– Jesteś jeszcze młoda, Ewuniu – moja mama zawsze zdrabniała imiona moich przyjaciółek – nic nie stoi na przeszkodzie.

– Kto wie, kto wie… – Ewka zaśmiała się.

A ja patrzyłam na moją mamę i moją przyjaciółkę, bezsprzecznie zdobywczynie ex aequo pierwszego miejsca dla najlepszej matki na świecie.

I było mi żal.

Nie siebie, ale Róży, bo poczułam, że ja nigdy nie będę tak dobrą mamą.

A przecież każda mała dziewczynka zasługuje na najlepszą mamę na świecie.

– Ewa, musimy lecieć, zaraz się spóźnimy. – Przerwałam ten zlot najlepszych matek, bo faktycznie czas naglił.

– Odłóż ją od razu do łóżeczka – poleciła moja mama.

Ewa zgrabnie ułożyła Różę w łóżeczku i przykryła kocykiem.

– Do widzenia, pani Mario.

– Do widzenia, Ewuniu. Bawcie się dobrze.

Wyszłyśmy.

Lena otworzyła drzwi. Od progu przywitał nas Grubasek, bury kocur przyłasił się nam do łydek i zdawał się równie podekscytowany z powrotu do domu jak my na widok Leny.

– Przyleciałaś z kotem? – wyrwało mi się, bo uznałam, że to dość zaskakujące, zwłaszcza gdy wpada się tylko na kilka dni.

– Tak, Karol dużo pracuje, pewnie nawet nie miałby czasu nakarmić Grubaska. Wchodźcie, co będziecie tak stały?

Weszłyśmy i od razu uściskałyśmy Lenę.

– Kochana, ale tęskniłyśmy. Nasza paczka bez ciebie jest jak… ja wiem? Trzej muszkieterowie bez… No, jak nazywał się ten, co się do nich przyłączył?

– D’Artagnan – pośpieszyłam z pomocą Ewce.

– Nasza wspaniała, oczytana Karola. Co byśmy bez ciebie zrobiły? – powiedziała Ewka i nie było w tym ani grama sarkazmu.

– Ja też strasznie za wami tęskniłam.

Lena odwzajemniła uścisk.

– Anka już jest?

– Jestem, jestem. Nie to, co te dwie spóźnialskie. – Na potwierdzenie z salonu dobiegł głos Anki.

– Upiekłam ciasto, malinową chmurkę, zjemy do kawki, a potem może jakieś winko? Anka przyniosła – zaproponowała Lena.

Jej mieszkanie było całkowitym uosobieniem jej samej. Ziemniaki trzymane w szafce na buty (to podobno schowek przed kocurem), w chlebaku karma dla kota, filiżanki na tej samej półce co kasze i makarony, no a talerze – w jej stylu – w szafce obok pudełek z herbatą i puszek z kawą.

Wariactwo!

A przynajmniej ja bym tu popadła w lekkie szaleństwo. Przekona się o tym każdy, kto dla odmiany zajrzy do mojego mieszkania, gdzie nawet kosmetyki w łazience mam poukładane według wielkości i koloru opakowań. Nie chcę przez to powiedzieć, że Lena jest wariatką. Po prostu zawsze uważałam, że układa sobie życie według nie do końca zrozumiałych dla mnie reguł. Kocham ją jednak tak samo mocno jak Ewkę i Ankę. Każda różna, wszystkie w jednej, idealnie zgranej paczce.

– Rany! Już zapomniałam, jak świetne ciasta pieczesz… – Malinowa chmurka rozpływała się w ustach Ewki, podczas gdy ona rozpływała się nad smakiem ciasta. – No i jak ci tam w tym Nowym Jorku?

Zadzwonił mój telefon. Nieznany numer. Szybko odłożyłam aparat na bok, mając nadzieję, że dziewczyny nie zwrócą na to uwagi. Chyba się udało. Lena od razu zaczęła opowiadać:

– Miasto jest przepiękne, chociaż do tej pory nie udało mi się jeszcze wszystkiego zwiedzić. Karol pracuje, mieszkamy w pobliżu Central Parku. Już trochę się zaaklimatyzowałam i powoli zaczynam myśleć, co będę tam robić. Możliwości jest tyle, że sama nie wiem, w którą stronę pójść. Na początku myślałam o otworzeniu kawiarni, ale teraz nie jestem pewna. I w zasadzie tyle. A co tam u ciebie, Anka? U Karoli i Ewki mniej więcej wiem, co się dzieje, za to ty mało zdradzasz.

– Intensywne treningi, z Szymonem czuję się już trochę jak w starym dobrym małżeństwie, wiesz? Nawet adoptowaliśmy kota.

– Karola mi wspominała.

– Twój też budzi cię codziennie o czwartej nad ranem?

– Budził. Ale go wychowałam. Po prostu nie reaguj, z czasem zrozumie, że jego zabiegi nic nie dają, i odpuści.

– Taaa… Jak mam nie reagować, kiedy przychodzi do łóżka, włazi mi na klatkę piersiową i mruczy? Jeśli nie wstanę od razu, urządza sobie rodeo. Skacze po mnie i strzela łapką prosto w twarz.

– No, mój tylko chodził po mieszkaniu i miauczał. Dokuczliwe, ale jakoś przeczekałam.

– A czym karmisz?

– Tylko mokrą karmą…

Jeśli komuś, kto nie ma dzieci, rozmowy dwóch matek o swoich pociechach wydają się nużące, to musi też wiedzieć, że rozmowa dwóch kociar – kocich mam? – dla kogoś kompletnie nierozumiejącego fascynacji tymi stworzeniami jest równie nudna.

– Umyję kubki po kawie i przyniosę kieliszki – wtrąciłam się.

– Są na suszarce, musiałam je wcześniej umyć. W końcu nie było mnie tu kilka miesięcy.

– Okej. Dam sobie radę. Ale nie pytam, gdzie trzymasz je zazwyczaj.

– W szafie z ciuchami.

Popatrzyłyśmy zaskoczone, choć właściwie wcale nie powinno nas to dziwić.

– No co? W kuchni nie mam już miejsca.

– Mogłabyś wziąć udział w tym programie, gdzie babka przyjeżdża i pomaga dobrze zorganizować przestrzeń w domu – powiedziałam i zniknęłam w kuchni.

Zaledwie zdążyłam odkręcić wodę, kiedy tuż za mną pojawiła się Lena.

– Dobra, mów, kto do ciebie dzwonił. Tym razem nie zbagatelizuję takich sygnałów, jak wtedy, gdy miałaś romans z Krzysztofem, a my kompletnie niczego nie zauważyłyśmy.

Zaśmiałam się. Myślałam, że nikt nie dostrzegł tego telefonu. Tymczasem Lena okazała się czujna.

– Nie wiem. Nie mam zapisanego tego numeru. Ale pewnie facet, którego poznałam w parku tego dnia, gdy rozmawiałyśmy. Od jakiegoś czasu próbuje się do mnie dobić, ale nie odbieram. Pewnie będzie chciał się umówić – wyjaśniłam od razu, bo byłam przekonana, że Lena nie da mi spokoju, jeśli nic nie powiem.

– Jakiś fajny?

– Niski, w okularach, ale ma coś w sobie. Chociaż nie mogę powiedzieć, że od razu zaiskrzyło.

– To dlaczego nie odbierasz? Niedługo pewnie się rozmyśli. Nie chcesz się przekonać, czy za drugim razem nie zaiskrzy?

– Nie wiem, czy jestem gotowa.

– A co z Krzysztofem? Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności nie wywinęłaś jakiegoś głupstwa.

– To już dawno skończone.

– I tego się trzymaj. A temu okularnikowi powinnaś dać szansę. Umów się. Przecież takie jedno spotkanie do niczego nie zobowiązuje.

– Pomyślę o tym.

Okłamałam Lenę. Gdy ona była pochłonięta przygotowaniami do wyjazdu do Nowego Jorku, a mój brzuch nie wyglądał jeszcze jak napompowany balon, zadzwoniłam do Krzysztofa. Uznałam, że powinien wiedzieć o dziecku. A tak naprawdę, choć sama przed sobą udawałam, że to nieprawda, chciałam mu powiedzieć o ciąży, bo łudziłam się, że może nas ona jeszcze połączyć. Uczuć nie wyłącza się jednym guzikiem. Powrót do emocjonalnej wolności to nieokreślona liczba guziczków, które – gdy da się im odpowiednio dużo czasu – wyłączają się same. Sama nie wiem, na którym teraz etapie się znajdowałam. Chyba nawet jestem skłonna stwierdzić, że mi przeszło, ale wtedy byłam jeszcze w takim stanie emocjonalnym, kiedy robi się wszystko, aby faceta zatrzymać, czasem nawet kosztem własnej godności.

Tamto spotkanie było niemal jak jazda na rollercoasterze. Najpierw wzlot – Krzysztof, wszedłszy do mojego mieszkania, w pierwszej kolejności mnie pocałował. Potem zaczął rozbierać, by kompletnie nagą zanieść do łóżka i kochać się ze mną. Następnie odbierający oddech spadek – deklaracja z jego strony, że to był nasz ostatni raz. Krzysztof uznał, że coś mi się jednak za długoletnie bycie jego kochanką należy, na przykład właśnie takie namiętne pożegnanie. Choć z perspektywy czasu to uzasadnienie wydaje mi się mało wiarygodne, musiałoby wynikać z pewnego rodzaju żalu, świadomości, że wyrządziło się komuś krzywdę i w ten sposób chce się jakoś zadośćuczynić, a sam akt, jakkolwiek to zabrzmi, musiałby być czynem altruistycznym. A przecież Krzysztof takich cech nie miał. Dziś to wiem. Co nim kierowało? Mężczyźni często w takich chwilach ucinają myśl, twierdząc, że nie rozumieją kobiet. Pozwolę sobie w tym miejscu być zatem jak oni. Dlaczego Krzysztof tak się zachował? Nie wiem, mężczyźni bywają tacy niezrozumiali.

Ja w każdym razie poczułam wtedy, że albo teraz, albo nigdy. Czułam, że to faktyczny koniec i za wszelką cenę nie chciałam do tego dopuścić. I wówczas powiedziałam mu o dziecku. Był zaskoczony i zły. Stwierdził, że gdyby wiedział, co chcę mu powiedzieć, w ogóle by do mnie nie przyszedł. Mam nie zawracać mu głowy, takie były jego słowa. Jakby dziecko było jakąś bzdurą lub kaprysem, zachcianką w rodzaju kupna nowego prezentu. Jakby to było tylko moje dziecko, mój problem, z którym on nie ma i nie chce mieć nic wspólnego. Kompletnie nie obchodziło go to, że rani mnie jeszcze bardziej. Najpierw tym pożegnaniem, które tylko sprawiło, że pożądanie jego ciała wróciło i znowu musiałam od początku zacząć proces zapominania. Nie mogłam też uwierzyć, że tak reaguje na wiadomość o własnym dziecku.

Wyszedł. Trzasnął drzwiami.

Nie mogłam uwierzyć również w to, jak zmienia się człowiek, któremu już na kobiecie nie zależy, bo przynajmniej co do tego, że byłam mu obojętna, nie miałam już wątpliwości. To nie był mój Krzysztof. Klapki z oczu opadły. To był dobry wstęp, aby zacząć przechodzić do kolejnych etapów, aby patrzeć, jak kolejne emocjonalne mechanizmy wyłączają się same. Właściwie dzięki tamtemu spotkaniu jestem tu, gdzie jestem, trochę już pogodzona z losem; zobojętniała, bo Krzysztof okazał się nie tak idealny, jak zawsze myślałam. Ale muszę też przyznać, że jeszcze dziś zdarzają się chwile, gdy za nim tęsknię, a raczej za złudzeniem o nim. A może po prostu to tęsknota za samą miłością?

W czasie po ostatecznym rozstaniu bywałam na Krzysztofa wściekła. Do tego stopnia, że nawet nie starałam się wyciągnąć od niego alimentów.

Ktoś, kto zna mnie jako ułożoną, dobrze zorganizowaną kobietę, nawet nie zdaje sobie sprawy, ile emocji czasami we mnie buzuje. Bywają momenty, kiedy kompletnie nie wiem, jak mam się im oprzeć, jak sobie z nimi poradzić.

– Tylko nie myśl za długo. Facet naprawdę może zrezygnować – odezwała się znów Lena, przerywając chwilowe milczenie, podczas którego umyłam kubki i właśnie zamierzałam sięgnąć po kieliszki.

Odwróciłam się, oparłam biodra o krawędź zlewu i skrzyżowałam przed ramiona na piersi, po czym odparłam:

– To po co mi taki facet, który szybko rezygnuje? A mówiąc całkiem poważnie, to nie tylko nie jestem pewna, czy już jestem gotowa na spotkania z facetami. Jest przecież jeszcze Róża. Nie jestem tak dyspozycyjna jak kiedyś.

– A mi się wydaje, że wciąż ten palant, Krzysztof, siedzi ci w głowie. Gdybyś już go z niej wyrzuciła, łatwiej by ci było nawiązać nową znajomość. No i nie używaj Róży jako wymówki. Facet poznał cię od razu z dzieckiem.

Nie odpowiedziałam nic na zarzut dotyczący Krzysztofa. Przecież faktycznie przed chwilą o nim pomyślałam. Poza tym Lena zaczęłaby jeszcze drążyć i pewnie wyciągnęłaby ze mnie informację o spotkaniu z byłym kochankiem. A przecież do niczego nie było to potrzebne. Natomiast jeśli chodzi o dziecko, odparłam:

– Sam ma dzieciaka.

– O, widzisz.

– Zobaczę, może w końcu odbiorę ten telefon – powiedziałam na odczepnego. Ta rozmowa sprawiała, że czułam się trochę niekomfortowo.

– Tylko mówię, nie czekaj za długo. Jeszcze nie kocha, to może i nie poczeka.

– Mało to romantyczne.

– Romantyzm skończył się już wieki temu. Zwłaszcza ty powinnaś o tym wiedzieć.

Razem wzięłyśmy kieliszki i wróciłyśmy do dziewczyn do salonu.

Wino miało wytrawny smak. Podobno, bo ja znowu nie piłam.

A potem wróciłam do domu. I dowiedziałam się, że moja dobra mama i równie znakomity tato – tak, miałam to szczęście! – po prostu się rozwodzą.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: