Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko przez ten Nowy Jork - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszystko przez ten Nowy Jork - ebook

Opowieść magiczna jak zapalanie światełek na nowojorskiej choince.

Ona ma niewyparzony język i temperament równie ognisty jak kolor włosów.
On – gwiazda kina i bożyszcze amerykańskich kobiet, dochodzący do siebie po burzliwym związku.

Tylko cud mógłby ich połączyć. I choć w zimowym, zanurzonym w atmosferze Bożego Narodzenia Nowym Jorku wszystko jest możliwe, magia świąt ma przed sobą niełatwe zadanie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3784-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Śmiech dzieci rozbrzmiewał na ulicy niczym echo powściągliwych chichotów dorosłych.

W niewielkiej dzielnicy willowej w Staten Island niemal wszystkie rodziny zgromadzone wokół suto zastawionych stołów, na których dumnie prezentowały się pieczone indyki, zajęte były celebrowaniem Święta Dziękczynienia, oddając się pogawędkom i delektując wyśmienitymi ciastkami z dyni i słodkimi ziemniakami.

Dzieci bawiły się w berka w promieniach chłodnego, listopadowego słońca. Najgłośniej śmiali się bliźniacy Stevensonów, gdyż gonił ich właśnie dziwny indyk…

— Twierdzicie, że chcielibyście mnie zjeść? Ja wam zaraz pokażę!

Ten skrzeczący głos, przerywany radosnym gulgotaniem, należał do Clover O’Brian, która uganiała się za małymi łobuzami na niewielkim skwerze przed kościołem.

— Kto zjadł najwięcej indyka na obiad? — zapytała, wystrzeliwując z siebie serię charakterystycznych odgłosów: gul, gul, gul, by nadać wiarygodności swej ptasiej postaci.

— Ja, ja! — wrzasnął Sam, chłopiec z dwiema dziurami zamiast przednich siekaczy. — Ja zjadłem najwięcej! Prosiłem nawet o dokładkę!

— Ach, nie wątpię! To pewnie przez te dziury w uzębieniu do twojej buzi wpada więcej jedzenia — zażartowała Clover, udając, że naciera na niego. — A zatem najpierw zjem ciebie! Gul, gul, gul!

Skoczyła gwałtownie do przodu, doprowadzając chłopca do ekstatycznych wrzasków radości. Bawiła się już od co najmniej kwadransa, więc dopadła ją zadyszka. Uwielbiała jednak słuchać dziecięcego śmiechu. Poza tym nie miała nic lepszego do roboty — w Święto Dziękczynienia zazwyczaj była sama.

Prawdę mówiąc, była samotna także we wszystkie inne święta.

Nie miała męża ani dzieci, a garstka jej przyjaciół spędzała świąteczne dni ze swoimi bliskimi, co doskonale rozumiała. W żadnym razie nie miała do nich o to pretensji. Zresztą, nawet jeśli zapraszali ją do siebie, odmawiała. A jednak zaproszenia te przypominały, jak bardzo brakuje jej rodziny. Starała się odsuwać myśli, które popsułyby świąteczny nastrój, i wymyślała sobie różne zajęcia. Clover postanowiła bowiem, że radość będzie jej obowiązkiem, zwłaszcza w święta.

Szczególnie uwielbiała Boże Narodzenie. Oczywiście za niezwykłą atmosferę, którą w grudniu żyło się tak jak w żadnym innym miesiącu. Toteż starała się, by nikt nie zniszczył jej tych wyjątkowych dni.

Od śmierci ojca, czyli już od dziesięciu lat, Clover czuła się bardzo, bardzo samotna. Nigdy jednak się nie skarżyła. Co nie znaczy, że nie pozwalała sobie czasem na chandrę. Ale to już zupełnie inna sprawa…

I choć wcześniej w domu O’Brianów nie panowała jakaś wyjątkowo świąteczna atmosfera, to ona, na całe szczęście, nie utraciła dziecięcej żywiołowości, która sprawiała, że na twarzy pojawiał się rozmarzony uśmiech kogoś, kto spodziewa się od losu niespodzianki. Clover ze wszystkich sił, na przekór wszystkiemu, starała się pielęgnować w sobie tę rzadką przecież u dorosłych radość.

Za to jej matka nienawidziła Bożego Narodzenia, sprowadzając święta do konieczności organizowania przyjęć i zabawiania gości. Nie znosiła też kupowania prezentów i uśmiechania się do krewnych, za którymi nie przepadała. Przedświąteczny okres doprowadzał ją do wściekłości, którą wyrażała, nie przebierając w słowach. Ojciec Clover starał się wówczas trzymać z daleka od tego całego zamieszania, żeby nie narazić się na gniew żony. Kiedy Nadia została wdową, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Przestała organizować wszelkie przyjęcia i ograniczyła się do przyjmowania zaproszeń.

Z kolei Patrick, brat Clover, od kiedy się ożenił, zupełnie stracił zainteresowanie Bożym Narodzeniem, uznawszy je za wyłącznie dziecięce święto. Prawdę mówiąc, po ślubie brata zmieniło się wiele rzeczy. Niestety, na gorsze. Zamknął się w sobie, skoncentrował tylko na pracy i dzieciach, zapominając o siostrze i relacji, jaka ich niegdyś łączyła.

Clover myślała o Patricku z tęsknotą i złością jednocześnie... Właśnie — myślała — ponieważ jedyne, co jej pozostało, to wspomnienia. Nie dogadywała się z bratową, co spowodowało, że więź z bratem rozluźniła się, a spotkania stawały się z roku na rok coraz rzadsze.

O dziwo, bez względu na to, jak wielką przykrość jej to sprawiało, odseparowanie od rodziny miało też swoje dobre strony. Clover nabrała dystansu do świata, przede wszystkim jednak nauczyła się, czym jest radość, swoboda i przyjaźń.

Spotkania z rodziną zostały jeszcze bardziej wymuszone, gdy okazało się, że po śmierci babki ze strony ojca Clover oddziedziczyła starą, wymagającą remontu, ale niezwykle urokliwą willę w Staten Island.

Wyjazd z Maine szybko okazał się doskonałym posunięciem. Przede wszystkim nie musiała już na co dzień wysłuchiwać uwag wiecznie niezadowolonej z niej matki. Wreszcie odetchnęła.

Od tej pory monopol na organizowanie świąt miał Patrick i jego żona Sienna. Co roku cała rodzina O’Brianów zbierała się w ich domu na wsi i przez kilka dni starała się udawać miłość i zainteresowanie bożonarodzeniowymi tradycjami.

Clover takie zachowanie było zupełnie obce – nie potrafiła kłamać i uśmiechać się na zawołanie. Toteż bardzo szybko przestała być tam mile widzianym gościem... Mało ją to jednak obchodziło.

Uczestniczenie w tych przyjęciach było prawdziwą męczarnią. Z godziny na godzinę atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa i na twarzach członków rodziny pojawiał się nieskrywany grymas niezadowolenia. Clover najczęściej wyjeżdżała stamtąd z okropnym bólem głowy i jednym postanowieniem: „Już nigdy więcej”.

Z czasem zawiązał się niepisany pakt pomiędzy nią a bratem. Patrick zapraszał siostrę na kolację wigilijną oraz bożonarodzeniowy obiad, a ona udawała, że ma inne, bardzo ważne zajęcia. Potem wszystko ograniczyło się wyłącznie do wysyłania świątecznych podarków. Tylko to ratowało Clover przed definitywnym wykreśleniem z drzewa genealogicznego: otóż była piekielnie dobra w robieniu prezentów!

— Clover, nigdy nas nie złapiesz! — wykrzyknął Mark, nieco mniejszy bliźniak, wyrywając ją z zamyślenia.

— Dzieci, za dużo zjadłam, chyba czas, żebym trochę odpoczęła. Obiecuję, kochane moje, że skonsumuję was innym razem.

— Do ataaakuuuu! — wrzasnęli chłopcy, biegnąc w jej stronę.

Clover rzuciła się do ucieczki, wybuchając gromkim śmiechem. Nagle pojawiła się przed nią nieprzewidziana przeszkoda — zapora, która przesłoniła cały widok i od której odbiła się, padając jak długa na trawnik.

— Co u licha...? — jęknęła.

— Nic się pani nie stało?

Uniosła głowę i w jej polu widzenia pojawiła się silna, ale zadbana męska dłoń. Wzrok Clover powędrował wyżej i zatrzymał się na szerokim torsie niezwykle przystojnego, jak zdążyła zauważyć, mężczyzny, którego, zdawało się, już kiedyś widziała… Oczywiście za nic nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy to mogło być.

— Jasny gwint — syknęła, wstając. — Kim pan, do licha, jest? Wolverine?

— Nie, nim jest Hugh Jackman.

— Hm, po takim zderzeniu mam wrażenie, że pan też zbudowany został z adamantium¹.

— Bardzo boli? Może powinienem zadzwonić po pogotowie? — zapytał mężczyzna z nutą rozbawienia w głosie.

Dopiero wtedy Clover przypomniała sobie, skąd zna tę twarz, i o mało nie upadła drugi raz z wrażenia!

Mimo wielkiej, wełnianej czapki zsuwającej mu się na czoło oraz podniesionego kołnierza kurtki nie można było tego człowieka nie rozpoznać.

Cade Harrison, słynny hollywoodzki aktor, stał teraz przed nią i jak się zdawało, wyglądał na dość rozbawionego i zdziwionego jednocześnie. Clover pomyślała, że pewnie spodziewał się nieco innej reakcji. To wystarczyło, by się opamiętała i nie usiadła po raz kolejny.

Wyprostowała się, prężąc dumnie pierś, i jakby nigdy nic otrzepała dłońmi płaszcz.

— Nie spodziewałam się napotkać takiego drągala. Przy swoich gabarytach nie powinien pan wyrastać ludziom tuż przed nosem — upomniała go.

— Będę o tym pamiętał następnym razem, kiedy wybiorę się na przechadzkę. Okolica jest taka piękna.

Brwi Clover aż uniosły się ze zdziwienia.

— Pan tutaj mieszka?

— Jest jakieś prawo, które by tego zabraniało spokojnym ludziom? To bardzo cicha dzielnica, o ile się nie mylę… Choć czasem można by odnieść nieco inne wrażenie — dodał wesołym głosem.

— Ależ ja nigdy wcześniej pana tu nie spotkałam! — wykrzyknęła poruszona. — A mieszkam tutaj już od kilku lat. Na pewno zauważyłabym taką gwiazdę w tej dzielnicy — stwierdziła pewna siebie.

— Mój przyjaciel był tak miły, że zaproponował gościnę. Na pewien czas, oczywiście. — Uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby.

Clover zastanowiła się przez chwilę, czy Harrison wystąpił kiedyś w reklamie pasty do zębów, ale nic takiego nie pamiętała.

Przypomniała sobie za to, że reklamował jakieś perfumy. Tak, teraz Clover doznała olśnienia: metr dziewięćdziesiąt, opalona, jędrna skóra i wyrzeźbione ciało; leży w śnieżnobiałej jedwabnej pościeli obok szczupłej, seksownej i przepięknej modelki...

Pomyślała o sobie. Pewnie wygląda fatalnie... Owinięta była starym płaszczem i długim prawie na kilometr różowym szalem, który, doskonale o tym wiedziała, gryzł się z jej rudymi lokami. Do tego umazana była błotem i trawą.

— Co pan tutaj robi? Czy nie powinien pan być teraz… w Aspen?

Wypowiedziawszy te słowa, przeraziła się. Po jakiego diabła wtyka nos w nie swoje sprawy? Co ją obchodzi, dlaczego Cade Harrison spędza tutaj czas?

Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. Z pewnością przyzwyczajony był do innego traktowania. Ludzie, których spotykał na ulicy, prosili o autografy, czasem nawet płakali ze wzruszenia, że mogą sobie zrobić z nim zdjęcia. Zdarzało się, że go przeklinali. Nigdy jednak nie traktowali jak intruza.

— Aspen? Tak, tego wszyscy się spodziewają — odpowiedział, wsuwając ręce do kieszeni. — Właśnie dlatego tam nie pojechałem. Ani tam, ani do żadnej miejscowości odwiedzanej przez gwiazdy.

— Rozumiem — powiedziała zdawkowo. — Który to dom pańskiego przyjaciela?

— Ten.

Clover odwróciła się w kierunku wskazanym przez mężczyznę i wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

— Ależ to obok mojego domu!

Cade przeniósł wzrok na jej posiadłość, co sprawiło, że Clover rzuciła się przed siebie, by zasłonić mu widok.

W porównaniu z willą, którą wskazał, jej domek wyglądał jak… stara chata. Doprowadzała go do ładu powoli i systematycznie, ale nie zarabiała tyle, by móc pozwolić sobie na generalny remont. Zaczęła od prac wewnątrz. Pokoje stały się przytulne i czyste, ale na zewnątrz domek w wiktoriańskim stylu wciąż przywoływał wspomnienia czasów, kiedy mieszkała w nim jej sentymentalna babka.

— Znam pańskiego przyjaciela tylko z widzenia — powiedziała, próbując nie przejmować się wrażeniami tego mężczyzny i odciągnąć jego uwagę od swojej własności. — Przyznam, że nie spodziewałabym się, że będę mieć takiego sąsiada. To bardzo spokojna dzielnica, i nie co dzień zdarza się spotykać tu sławnych ludzi.

— Jeśli mam być szczery, wolałbym, żeby to zostało między nami. Chciałbym mieć trochę spokoju — wyznał jej „sąsiad”, rozglądając się z niepokojem dookoła.

Clover ledwo powstrzymała się od śmiechu.

— Sądzi pan, że uda się zachować w tajemnicy pana obecność w takim miejscu? Powinien był pan pomyśleć o tym, zanim pokazał się na billboardach połowy świata. Przecież w ciągu kilku godzin cała dzielnica dowie się, że słynny Cade Harrison przebywa tu… wśród zwykłych śmiertelników!

Mężczyzna aż zamarł, słysząc jej słowa.

— Ma pani zamiar poinformować o tym dziennikarzy? Jeśli chodzi o pieniądze, zapewniam, że nie płacą aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać.

— Za kogo mnie pan ma?! — żachnęła się Clover. — Oczywiście w porównaniu z panem jestem biedna, ale nie mam zamiaru uprzykrzać życia komukolwiek, żeby zarobić parę groszy.

Cofnęła się poirytowana.

— Miłego pobytu, panie Harrison.

Odwracając się, zobaczyła stojące w niewielkiej odległości dzieci. Były wyraźnie zaintrygowane tą sytuacją. Podeszła do nich z wymuszonym uśmiechem.

— Co tu jeszcze robicie?

— Z kim rozmawiałaś? — zapytał zaciekawiony Andy.

— Widziałem go w telewizji! — wykrzyknął Mark.

Clover rzuciła spojrzenie na mężczyznę stojącego wciąż w tym samym miejscu. Niebieskie oczy wpatrywały się w nią intensywnie, oczekując reakcji.

— Nie, Mark. To nie jest ten pan, o którym myślisz. Mnie też się tak wydawało, więc go zapytałam, ale bardzo się zdenerwował. Nie podoba mu się, że wszyscy mylą go z jakimś aktorem. Jest do niego podobny, to prawda, gdybyś jednak przyjrzał mu się uważniej, dostrzegłbyś od razu, że to nie on. Spójrz tylko: jest znacznie niższy, mniej opalony, no i nie tak przystojny jak ten filmowy gwiazdor. I powiem ci jeszcze w tajemnicy, że nie jest miły! — dodała konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośno, by jej słowa dotarły do Harrisona.

— A więc on mnie nie interesuje — stwierdził chłopiec, kierując znów swoją uwagę na Clover. — Pobawisz się z nami jeszcze?

— Nie, skarbie, muszę teraz pójść do domu. Ale miejcie się na baczności, bo prędzej czy później was schrupię... Co do jednego! — Nastraszyła ich, szczerząc zęby, na co chłopcy zareagowali radosną ucieczką.

Kierując się w stronę domu, Clover zwróciła się jeszcze do Harrisona.

— Niech się pan nie przejmuje, wyjaśniłam im, że to pomyłka. Uwierzyli mi.

— A mnie się wydaje, że jest odwrotnie. Jak znam życie, za chwilę w domach tych dzieci będzie się mówiło o mężczyźnie, który jest podobny do znanego aktora. Proszę mi wierzyć, że nie tego teraz potrzebuję…

— Phi! Następnym razem, kiedy będzie chciał pan zaznać nieco spokoju, niech pan się wybierze na pustynię. Nie może pan zmusić ludzi, żeby pana nie zauważali — prychnęła oburzona Clover. — W każdym razie, co może pana pocieszy, w tej dzielnicy mieszkają głównie starsi ludzie i rodziny z małymi dziećmi. Nie sądzę, żeby przed pańskim domem pojawiła się jakaś histeryczka, która poprosi o autograf na pośladku. Może pan zapomnieć o tego typu niespodziankach.

Zauważyła, że na samo wspomnienie tego zdarzenia, szeroko komentowanego przez tabloidy, zmieszał się.

— Zastanawiam się — nie odpuszczała Clover — jak sprawić, żeby taki autograf przetrwał na skórze? Chyba nie można się myć, a w tym przypadku byłby to co najmniej niepokojący pomysł, nie sądzi pan?

— W tym szczególnym przypadku autograf został przekształcony w tatuaż — odpowiedział mężczyzna, usiłując zachować uśmiech. Ruszył w stronę domu, najwyraźniej chcąc dać Clover do zrozumienia, że nie ma już ochoty na rozmowę.

— O, nieba! Naprawdę są ludzie gotowi zrobić coś takiego? — Zaśmiała się z niedowierzaniem Clover, nie zważając na to, że po raz kolejny wprawia mężczyznę w zakłopotanie. — Teraz już rozumiem pana pragnienie, żeby znaleźć się z dala od ludzi. To musi być męczące podpisywać się na czyjejś pupie za każdym razem, gdy wychodzi się na chwilę z domu...

— Nie zdarza mi się to codziennie — zapewnił ją Cade, nie zatrzymując się. — I mimo wszystko są to wyrazy sympatii ze strony moich fanów. Nie mogę się na nie skarżyć. To im zawdzięczam swój sukces.

Clover miała wątpliwości co do szczerości jego słów. W żadnym razie nie brzmiały wiarygodnie. Odniosła wrażenie, że słucha wyuczonego na pamięć tekstu. Jakby Harrison nauczył się odpowiadać w dyplomatyczny sposób na podobne pytania.

— Jeśli tak jest, to zapewne z przyjemnością pozna pan pewną moją klientkę. Wspaniała dziewczyna — powiedziała, uśmiechając się złośliwie. — Ma największy tyłek, jaki kiedykolwiek widziałam. Pewnie z chęcią wytatuuje sobie pański autograf. Czy byłby pan tak miły?

— Bardzo zabawne...

— Och, to byłaby dla pana szansa. Takie pośladki!

Kiedy znaleźli się obok furtki prowadzącej do domu Clover, Harrison spojrzał na nią podenerwowany.

— Jeśli już pani skończyła, chciałbym się pożegnać.

— Och, już? Nie chce pan złożyć autografu na moim tyłku? Albo napisać mi dedykację. Na… pośladku oczywiście. Jeśli się nie mylę, tym się pan najchętniej zajmuje?

— Jeżeli ma pani igłę, zaraz się tym zajmę. Chętnie coś wyskrobię.

— Cóż za okrucieństwo! A już myślałam, że nie sprawia pan bólu swoim fankom…

— Przykro mi, ale nie odpowiadam za dziwactwa ludzi. Ograniczam się do tego, żeby dać im przyjemność — powiedział. — Poza tym niech pani nie wierzy we wszystko, co czyta w gazetach. W siedemdziesięciu procentach to wieści wyssane z palca. Clover udała zaskoczenie.

— Chce pan powiedzieć, że nie trzyma pan statku powietrznego w garażu swojej willi w Los Angeles?

— Nie, przykro mi.

— I nie ma pan co najmniej jednej narzeczonej na każdym kontynencie?

— Byłbym szaleńcem! Musiałbym je wszystkie utrzymywać.

— Nie jest pan również kosmitą zesłanym na Ziemię, by omamiać Amerykanki i je zapładniać?

Spojrzał na nią wstrząśnięty.

— Gdzież znajduje pani te bzdury?

Clover zaśmiała się.

— Chyba pan wie, że media uwielbiają o panu pisać i mówić? Choć zupełnie się tym nie interesuję, zmuszona jestem czytać o pana kolejnych miłosnych podbojach!

— Czy ma pani świadomość, że ociera się o śmieszność?

— Cóż za rozczarowanie. Jak może pan odbierać mi złudzenia?

— Ale pani wie, że Święty Mikołaj nie istnieje, prawda? — zapytał z przekąsem.

Clover coraz bardziej dawała się ponieść.

— Ach, to cios prosto w serce! Jest pan potworem!

— Za to pani jest wariatką.

Mężczyzna zdecydowanym ruchem otworzył furtkę. Na jego twarzy malował się złośliwy uśmieszek.

— Kiedy przyjaciel proponował mi tu gościnę, powinien był mnie ostrzec, że mogę mieć niebezpiecznych sąsiadów.

Clover spoważniała, słysząc jego słowa.

— Pana przyjaciel nie zna mnie na tyle dobrze, by mnie oceniać. Poza tym z pewnością nie jestem niebezpieczna.

Zrobiła krok do tyłu. Jej dobry humor prysnął jak bańka mydlana.

— Muszę już iść. Miłego pobytu, panie Harrison — rzuciła, kierując się w stronę domu.

Ruszyła przed siebie, trzymając wysoko głowę. Z trudem powstrzymała się, by się nie obejrzeć. Już i tak wystarczająco się ośmieszyła. Nie zamierzała pokazywać, że jest nim zainteresowana. Przeklęła pod nosem furtkę, która zaskrzypiała nieprzyjemnie podczas otwierania, ale szła dalej z głową wciąż wysoko uniesioną.

Dopiero kiedy przekroczyła próg domu, odwróciła się, przyklejając oko do judasza.

— Zachowałaś się jak kretynka, brawo! — burknęła do siebie, obserwując, jak mężczyzna wchodzi po schodkach do domu. — Spotykasz sławnego, superprzystojnego faceta i zaczynasz mu opowiadać o gołych tyłkach! Jesteś kompletną idiotką, Clover!

Gdy tylko zniknął za swoimi drzwiami, oderwała się od wizjera i zaczęła zdejmować długi szalik. „Może matka miała rację, kiedy mnie wciąż krytykowała?” — przyszło jej do głowy.

Nadia O’Brian była zupełnie inna niż jej córka. Po śmierci męża postanowiła, mimo upływu lat, nie poddawać się i postawić wszystko na jedną kartę. I udało się jej. Zrobiła karierę. Wykorzystała swoją ładną twarz, żeby, jak mawiała, zostać kimś, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Stała się twarzą kosmetyków przeciwzmarszczkowych, ale to dawało jej możliwość spotykania ludzi show-biznesu, których natychmiast uznawała za swoich przyjaciół.

Oczywiście Clover zdawała sobie sprawę, że matka trochę konfabuluje, ubarwiając rzeczywistość, nie dziwiła się więc specjalnie, że nigdy nie poznała żadnego z nich. Nadia twierdziła, że nie może tym ludziom przedstawić córki, która ma tak niewyparzony język. To groziłoby jej, sugerowała często biednej dziewczynie, kompromitacją i końcem zawodowej kariery.

Uwielbiała ją pouczać, wciąż mając nadzieję, że uczyni z Clover osobę elegancką i wyrafinowaną. W końcu jednak poddała się. Uznała, że jej starania spełzły na niczym, dając tym samym do zrozumienia córce, że nic już z niej nie będzie.

Clover nie obchodziły pozory. Nie znosiła marnować czasu przed lustrem, nie interesowała się trendami w makijażu ani modą. Jej sposób bycia nie wskazywał na to, że jak chciałaby jej matka, „ma klasę”.

Była zbyt impulsywna, czasami bezczelna, ale nie znosiła braku oryginalności. Czemu miałoby służyć naśladowanie Grace Kelly? Kogo miałaby zachwycać? Matkę?! Prawdę mówiąc, próbowała kiedyś to robić, ale jej wysiłki nie zostały docenione, więc dała sobie spokój.

I chociaż nigdy nie żałowała, że różni się od większości kobiet w swoim wieku, dziś akurat przyszło jej na myśl, że może odrobina elegancji i trochę większa dbałość o siebie mogłyby sprawić, iż wypadłaby lepiej w oczach Cade’a Harrisona.

— Ale co mnie to właściwie obchodzi? — zadała sobie głośno pytanie, opadając ciężko na kanapę. — Przecież przeżyję jakoś ocenę tego typa, którego zapewne już nigdy w życiu nie spotkam.

Odetchnęła głęboko i włączyła telewizor. Nie zamierzała psuć sobie reszty dnia. W planach miała obejrzenie jakiegoś zabawnego filmu, bezkarne objadanie się słodyczami i rozkoszowanie miłym wieczorem. Zapewne ktoś mógłby uznać ją za żałosną, gdy tak siedziała samiuteńka w świąteczny dzień na starej kanapie, oglądając ulubiony serial i jedząc niezdrowe jedzenie, ale Clover pocieszała się, że jej „uroczy” sąsiad też w tym momencie był całkiem sam, w dużym domu, w zwykłej dzielnicy. A przecież z pewnością niczego mu nie brakowało! I nikt na pewno nie uznałby go nieudacznika. Co najwyżej powiedziano by oficjalnie, że Święto Dziękczynienia postanowił spędzić samotnie, kontemplując i medytując.

Tak właśnie. Ona też świętowała w samotności.

I nie potrzebowała nikogo do szczęścia!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: