Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie - ebook

Alex, główny bohater powieści, zbliżający się do czterdziestki zdolny art. director, w jednej z czołowych rzymskich agencji reklamowych lubi się otaczać efekciarskimi atrybutami człowieka sukcesu - mieszka w lofcie zaprojektowanym przez architekta wnętrz, jeździ najnowszym mercedesem. Lśniąca fasada skrywa jednak pustkę emocjonalną i samotność, po rozstaniu z partnerką, której odejście wprawiło Alexa w głębokie osłupienie. Życie mężczyzny zmienia w okamgnieniu niegroźny wypadek samochodowy, w trakcie którego poznaje Niki, śliczną licealistkę i bez pamięci się w niej zakochuje.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0362-9
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Noc. Zaczarowana noc. Bolesna noc. Szalona noc, magiczna i zwariowana. I jeszcze ciągle noc. Noc, zupełnie jakby miała trwać w nieskończoność. Noc, która jednak czasami kończy się zbyt szybko.

A to moje przyjaciółki, kurczę… Zajebiste. Są zajebiste. Tak samo zajebiste jak Fale. Które gnają przed siebie. Problemy zaczną się wtedy, gdy jedna z nas zakocha się w jakimś facecie tak na serio. – Ej, poczekajcie, zostałam jeszcze ja! – Niki przygląda się każdej z osobna. Są na via dei Giuochi Istmici. Mają minibrykę Aixam, z otwartymi na oścież drzwiami, muzyka gra na cały regulator, a one paradują, jakby były na wybiegu, bawią się w pokaz mody. – No rusz się, dawaj! – Olly chodzi, jakby jej odbiło, tam i z powrotem wzdłuż ulicy. Muzyka podkręcona na maksa, a ona ma na sobie okulary podobne do gogli. Wygląda niczym Paris Hilton. Jakiś pies ujada w oddali. Zjawia się Erica, wielka animatorka. Bierze cztery butelki corony. Przystawia szyjki z kapslami do krawędzi barierki, zadaje kilka celnych ciosów i kapsle odskakują jeden po drugim. Z małego plecaka wyciąga cytrynę i kroi ją na ćwiartki.

– Ej, Erica, a ten nóż, jak cię złapią, czy nie ma aby zbyt długiego ostrza?…

Niki się śmieje i jej pomaga. Sięga i umieszcza po kawałku cytryny w szyjce każdej butelki i brzdęk! wznoszą toast, stukając się ochoczo coronami, i unoszą piwo do góry. Po chwili uśmiechają się do siebie, prawie zamykają przy tym oczy, rozmarzone. Niki pierwsza wypija do dna. Bierze głęboki oddech i usiłuje oprzytomnieć. Mam zajebiste przyjaciółki, myśli i obciera sobie usta. Cudownie jest móc na nich polegać. Oblizuje językiem ostatnią kroplę corony.

– Dziewczyny, jesteście prześliczne… Wiecie co? Brakuje mi miłości.

– Chyba masz na myśli rżnięcie.

– Ale walnęłaś – wtrąca się Diletta. – Powiedziała, że brakuje jej miłości.

– Właśnie, miłości – podchwytuje Niki – tej cudownej tajemnicy, o której ty nie masz zielonego pojęcia…

Olly wzrusza ramionami.

Tak, myśli Niki. Brakuje mi miłości. Ale mam siedemnaście lat, w maju skończę osiemnaście. Jeszcze zdążę… – Poczekajcie, poczekajcie, teraz ja wychodzę na wybieg, co…

I Niki rusza przed siebie po tym dziwnym ni to wybiegu, ni to chodniku, mijając swoje przyjaciółki, które gwiżdżą i zanoszą się śmiechem, rozbawione widokiem tej niezwykłej, wspaniałej, białej pantery, która, przynajmniej na razie, nikogo jeszcze nie poharatała.

– Kochanie, kochanie, jesteś? Przepraszam, że cię nie uprzedziłem, ale nie dałbym rady wrócić jutro.

Alessandro wchodzi do siebie do domu i rozgląda się wokół. Specjalnie wrócił, gnany chęcią bycia z nią oraz chęcią nakrycia jej z kimś innym. Już od zbyt dawna się nie kochali. A kiedy nie ma seksu, czasami znaczy to tylko tyle, że jest ktoś inny. Alessandro kręci się po całym domu, ale nikogo w nim nie ma, mało tego, nie ma w nim niczego. O Boże, a to co, czyżby sprawka złodziei? Dostrzega na stole liścik. Jej charakter pisma.

Dla Alexa. Zostawiłam Ci w lodówce coś do jedzenia. Dzwoniłam do hotelu, żeby Cię uprzedzić, ale powiedziano mi, że już wyjechałeś. Może chciałeś mnie nakryć. Nie? Przykro mi. Nie ma niczego, co by się do tego nadawało. Odchodzę. Odchodzę i już. Proszę, nie staraj się mnie szukać, przynajmniej na razie. Dziękuję. Uszanuj mój wybór, tak jak ja zawsze szanowałam Twoje wybory.

Elena

Nie, Alessandro kładzie liścik na stole, żadnych złodziei tu nie było. To jej sprawka. To ona ukradła mi życie, ukradła mi serce. Ona, która utrzymuje, że szanowała moje wybory. Niby jakie? Krąży po domu. Szafy są puste. Moje wybory, co? Nawet mój własny dom nie należał do mnie.

Alessandro zauważa migające światełko sekretarki. Czyżby się rozmyśliła? Może właśnie wraca? Pełen nadziei wciska przycisk.

„Cześć. Jak żyjesz? Jakoś długo się nie odzywasz, co… Nieładnie. Dlaczego któregoś wieczora nie wpadniecie razem z Eleną do nas na kolację? Bardzo byśmy się cieszyli! Zadzwoń jak najszybciej, cześć!”

Alessandro kasuje wiadomość. Ja też bym się cieszył i to bardzo, mamo. Ale obawiam się, że tym razem przyjdzie mi stawić się u ciebie na kolacji w pojedynkę. A ty będziesz się mnie dopytywać, no to jak, kiedy się z Eleną wreszcie pobierzecie, co? Na co czekacie? Sam widzisz, jakie to piękne, twoje siostry mają już dzieci. A ty kiedy w końcu dasz nam wnuka? A ja pewnie nie będę wiedział, co odpowiedzieć. Nie zdołam ci się przyznać, że Elena odeszła. Więc skłamię. Okłamię własną matkę. Jasne, nie ma czym się chwalić. Zwłaszcza mając trzydzieści sześć lat, trzydzieści siedem w czerwcu… Wstyd doprawdy.

Godzinę wcześniej.

Bardzo wiele przemawia za tym, że Stefano Mascagni jest pedantem. Ale na pewno nie stan jego auta. Audi A4 Station Wagon szybko bierze zakręt na końcu via del Golf i wjeżdża na via dei Giuochi Istmici. Napis na tylnej szybie obwieszcza wszem i wobec: Umyj mnie. Nawet słoń ma czystszy zad, a na bocznej: Nie. Nie myj mnie. Hoduję mech do bożonarodzeniowego żłóbka. Reszta karoserii jest tak zakurzona, że tylko w kilku miejscach przez warstwę brudu przebija srebrny metalik. Teczka pełna kartek zsuwa się do przodu, wypada spod tylnej szyby, a jej zawartość rozsypuje się na dywanik. To samo spotyka pustą plastikową butelkę, która wpada pod fotel i turla się, lądując niebezpiecznie blisko pedału sprzęgła. Bliżej nieokreślona ilość papierków po cukierkach, stercząca z popielniczki, przypomina tęczę. Ale nie jest aż tak romantyczna.

Nagle z bagażnika dobiega głuche tąpnięcie. Szlag by to trafił, rozwalił się jak nic, wiedziałem. Kurczę. A w ogóle to mowy nie ma, bym się miał jej pokazać samochodem w takim stanie. Carlotta pewnie zaraz zamówiłaby dezynsekcję i więcej nie chciałaby mnie widzieć. Niektórzy utrzymują, że samochód świadczy o jego właścicielu. Tak jak pies.

Stefano parkuje w pobliżu kontenerów na śmieci i wyłącza silnik. Szybko wysiada ze swojego audi. Otwiera klapę bagażnika. Jego laptop przekoziołkował na bok. Musiał mu wypaść z nesesera gdzieś na zakręcie. Bierze go, ogląda ze wszystkich stron, z góry, z dołu. Chyba nic się nie stało. Tylko jedna śrubka przy ekranie trochę się poluzowała. Całe szczęście. Wkłada go z powrotem do nesesera. Po czym wsiada znów do auta. Rozgląda się wokół. Krzywi usta. Olbrzymi worek z supermarketu, częściowo pusty, pozostałość po jakichś kolosalnych zakupach w sobotnie popołudnie, sterczy od połowy z kieszeni oparcia fotela dla pasażera. Sięga po niego. Stefano zaczyna zbierać wszystko, co tylko ma pod ręką. Wkłada to do worka, póki starcza miejsca. Następnie wysiada, ponownie otwiera bagażnik, bierze komputer i opiera go kawałek dalej, o kontener na śmieci, tuż przy spodzie. Poprawia jeszcze laptopa, tak by się nie przechylił i nie upadł na ziemię. Zaczyna wyjmować z bagażnika jeszcze jakieś niepotrzebne i zapomniane graty. Stary worek, pudełko po płycie kompaktowej, trzy puste puszki, połamaną parasolkę, pudełko po butach, przeterminowane opakowanie baterii paluszków, zmechacony szalik. Wreszcie, nim olbrzymi wór na dobre pęknie, Stefano udaje się w stronę kontenerów. Nie ma co, popatrz no tylko, ile ich jest… Szkło, plastik, papier, trwałe odpadki, odpadki organiczne. No, pięknie. Skrupulatni, nie ma co. I zorganizowani. I gdzie ja mam to wrzucić? Wszystko w jednym. Bo ja wiem. Ten szary chyba będzie najlepszy. Stefano podchodzi bliżej i staje, naciskając metalowy drążek u dołu. Pokrywa unosi się gwałtownie. Kontener jest pełny. Stefano wzrusza ramionami, opuszcza klapę i stawia worek na ziemi. Wsiada do samochodu. Znów się rozgląda. Teraz jest zdecydowanie lepiej. A, nie. Chyba jeszcze powinienem zajrzeć do myjni. Patrzy na zegarek. Nie, nie, jest późno, Carlotta już na mnie czeka. A przecież nie wolno kazać kobiecie na siebie czekać na pierwszej randce. Stefano zamyka bagażnik, wsiada do samochodu, włącza silnik. Wkłada kompakt. Fortepian i orkiestra, III Koncert fortepianowy, op. 30, trzeci pasaż, krótki finał, Rachmaninow. Właśnie. Tak jest wprost doskonale. Za sprawą „Rach 3” Carlotta, kiedy mnie zobaczy, zemdleje, zupełnie jak w Lśnieniu. Sprzęgło. Jedynka. Gaz. I rusza. Co za noc. I też co za pewność w prowadzeniu pojazdu.

Dwukolorowy kot ze zmierzwioną sierścią przechadza się zaciekawiony. Siedział w ukryciu, póki samochód nie odjechał. Dopiero potem wyskoczył na zewnątrz i od dobrze wymierzonego susa zaczął swój obchód od kontenera do kontenera. Coś przyciąga jego uwagę. Podchodzi bliżej. Zaczyna się łasić, bacznie przyglądać, nie przestaje węszyć. Ociera się uchem, przejeżdżając nim kilkakrotnie po kancie ekranu. Zaiste dziwny to rekwizyt pośród tej masy śmieci.

Rytmiczna i głęboka muzyka rozlega się z głośników bryki.

– Za Naomi!

– Dobrze mi idzie, co… – Niki się uśmiecha, Diletta pociąga łyk piwa.

– Naprawdę powinnaś być modelką.

– Przed upływem roku przytyje jak nic…

– Olly, z ciebie to dopiero jadowita żmija… Wkurza cię, że dobrze mi szło przy tym kawałku, co? Ale wiesz, że zajebista jest ta laska, no jak jej tam?

– Alexz Johnson.

– Co, nieźle się do niej chodzi po wybiegu! Popatrz, mi też dobrze idzie. – I Olly dociera do końca chodnika, kładzie sobie rękę na prawym biodrze, lekko ugina nogę i przystaje, wpatrując się przed siebie nieruchomym wzrokiem. Po czym robi w tył zwrot, jednym, zamaszystym ruchem głowy odrzuca włosy na plecy i wraca na początek chodnika.

– Rany, wyglądasz jak prawdziwa! – I wszystkie biją jej brawo.

– Model numer cztery, Olimpia Crocetti!

– Nie za Crocetti, tylko za Giudittę! – I wszystkie zaczynają śpiewać tamten kawałek, jedna lepiej, druga gorzej, nie wszystkie znają na pamięć dobrze prawdziwe słowa, więc wymyślają pierwsze lepsze, byle dobrze brzmiało. – I know how this all must look, like a picture ripped from the story book, I’ve got it easy, I’ve got it made… – I pociągają ostatni, orzeźwiający łyk piwa.

– Za Valentino, Armaniego, Dolce i Gabbana, koniec pokazu. Jeśli chcecie mnie zatrudnić, to mnie tu znajdziecie! – I Olly kłania się pozostałym Falom. – Słuchajcie, co robimy? Mam już potąd siedzenia tutaj…

– Jedźmy do dzielnicy Eur albo, bo ja wiem, do Alaski! Tak, zróbmy coś!

– Ale przecież właśnie coś zrobiłyśmy! Nie, dziewczyny, ja tam wracam do domu. Jutro mam odpowiadać, jeśli mi nie pójdzie, to mam przesrane. Muszę się wyciągnąć na mierny.

– No co ty, weź, chodź! Nie truj! Nie będziemy długo siedzieć. A poza tym, sorry, ale co ci zależy, wstaniesz wcześniej jutro rano i zrobisz sobie szybką powtórkę, nie?

– Nie. Potrzebuję się wyspać, już trzy wieczory z rzędu kładę się przez was późno, nie jestem przecież niezniszczalna!

I każda udaje się w stronę własnego pojazdu. Trzy z nich wyruszają w niewiadomym kierunku, a jedna – do domu. Cztery butelki po coronie wciąż stoją na murku powyżej chodnika, puste niczym muszle pozostawione na plaży po przypływie. No proszę, ale zostawiły po sobie bajzel. Pewnie, przecież to ja jestem pedantką… I zbiera butelki. Rozgląda się wokół. Na parę ustawionych w szeregu kontenerów na śmieci pada światło latarni. Całe szczęście, jest też zielony pojemnik na szkło, w kształcie dzwonu. Szkoda gadać, ludzie są wstrętni, bałaganiarze i niechluje. Wystarczy tylko spojrzeć na te wszystkie porozrzucane na ziemi worki. Mogliby chociaż segregować śmieci. Czy oni nie wiedzą, że los planety jest w naszych rękach? Bierze butelki i wrzuca je jedną za drugą do tego, co trzeba, okrągłego otworu. A co z kapslami? Gdzie się wrzuca kapsle? Ze szkła to one jednak nie są… Może do pojemnika na puszki? W sumie mogliby umieścić jakiś napis na górze, bo ja wiem, naklejkę albo rysunek. Kapsle tutaj. Po chwili przystaje i zaczyna się śmiać. Jak to było w tym starym kawale Groucho? A, już wiem… „Tato, śmieciarz przyjechał. – To powiedz mu, że my śmieci nie potrzebujemy”.

Jak przystało na pedantkę, wyrzuca też worek postawiony przy kontenerze. I wtedy to dostrzega. Podchodzi bliżej, cała przejęta. Własnym oczom nie wierzę. Właśnie tego potrzebowałam. I masz, czasami bycie pedantem nie jest takie złe.

Wciąż noc, później. Samochód hamuje z lekkim piskiem opon. Kierowca pospiesznie wysiada i rozgląda się wokół. Wygląda jak jeden z bohaterów serialu Starsky i Hutch. Ale nie potrzebuje do nikogo strzelać. Spuszcza wzrok i patrzy na spód kontenera. Z tyłu, powyżej, poniżej, na ziemię. Nic. Już go tam nie ma.

– Wierzyć mi się nie chce. Nikt tu nigdy nie sprząta, nikt nigdy nie zawraca sobie głowy zostawionymi na ziemi workami, że też akurat właśnie ja musiałem dziś wieczór trafić na jakiegoś pedanta… A do tego jeszcze Carlotta mnie wystawiła. Powiedziała, że w końcu się zakochała… Tyle że w kimś innym…

Ale Stefano Mascagni nawet nie podejrzewa, że z powodu tego, co stracił, pewnego dnia jeszcze będzie szczęśliwy.2

Dwa miesiące później. Tak około.

Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę i już. Alessandro krąży po domu. Minęły dwa miesiące, a on wciąż się z tym nie uporał. Elena mnie zostawiła. A co najgorsze, zrobiła to bez powodu. A w każdym razie mnie nic nie wyjaśniła. Alessandro podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. Gwiazdy, cudowne gwiazdy. Nagie gwiazdy na tym nocnym niebie. Gwiazdy dalekie. Przeklęte gwiazdy, które wiedzą. Wychodzi na taras. Drewniane zadaszenie, ażurowe ścianki z drewnianych listewek po to, by mogły się po nich wspinać pnącza roślin, w narożnikach przepiękne zabytkowe wazy, całkiem gładkie, tak samo zresztą przy każdym balkonowym oknie, przez które wychodzi się na zewnątrz. A po bokach długie zasłony w delikatnym kolorze, pastelowe barwy, odcieniem zbliżone do promieni wschodzącego i zachodzącego słońca. Są niczym fala, która opływa dom i od niechcenia wsiąka u progu każdego pomieszczenia, a w samym wnętrzu ściany kolorystycznie z nią harmonizujące. Ale to wszystko sprawia mu tylko jeszcze większy ból.

– Aaa! – Nagle Alessandro wydziera się jak szalony: – Aaa! – Czytał kiedyś, że dobrze jest odreagować.

– Ej, skończyłeś? – Koleś wychyla się z tarasu naprzeciwko. Alessandro natychmiast chowa się za wielkim krzewem jaśminu, który u niego rośnie. – To co, skończyłeś czy nie? Ej, gościu, nie myśl, że cię nie widzę, co ty, bawisz się w kotka i myszkę?

Alessandro cofa się trochę, tak by nie być w zasięgu światła.

– Tara! Widziałem cię, trafiony. Słuchaj, oglądam film, więc jeśli coś cię gryzie, to lepiej idź się przejść…

Koleś wraca do mieszkania i szybkim ruchem zasuwa wielkie przeszklone okno, po czym zaciąga zasłony. Znów zapada cisza. Alessandro, skulony, bardzo powoli skrada się z powrotem do środka.

Kwiecień. Mamy już kwiecień. A ja jestem wkurzony na maksa. A do tego jeszcze ten cham… Urządziłem sobie mieszkanie na poddaszu w dzielnicy Trieste i trafiłem akurat na jedynego chama dokładnie naprzeciwko mojego mieszkania. Dzwoni telefon stacjonarny. Alessandro pędzi, przemierza salon i zastyga w oczekiwaniu, wciąż jeszcze ma nadzieję. Jeden sygnał. Dwa. Włącza się sekretarka. Tu numer zero sześć osiem zero osiem pięć cztery… – i ciągnie dalej – proszę zostawić wiadomość… – Może to ona? Alessandro zbliża się do aparatu z błyskiem nadziei w oku. – …po sygnale. – Zamyka oczy. – Alex, skarbie. To ja, mama. Co z tobą? I komórki też nie odbierasz.

Alessandro idzie w stronę drzwi wejściowych, bierze kurtkę, kluczyki od samochodu i motorolę. I przerzuca sobie kurtkę przez ramię, gdy tymczasem jego matka nie przestaje mówić.

– No i? – Wiadomość na sekretarce ma swój ciąg dalszy: – A może wpadniesz do nas na kolację w przyszłym tygodniu, a nuż razem z Eleną? Już ci mówiłam, bardzo bym się ucieszyła… Od tak dawna się nie widzieliśmy…

Ale on już stoi przed windą, nie zdążył jej wysłuchać. Ciągle jeszcze nie dałem rady powiedzieć swojej matce, że ja i Elena się rozstaliśmy. Zawracanie dupy. Drzwi się otwierają, wchodzi do środka i uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze. Wciska zero. W takich sytuacjach nie zawadzi odrobina ironii. Niedługo skończę trzydzieści siedem lat i znów jestem singlem. Dziwne. Większość facetów nie może się tego doczekać. Znów być singlem, byle się trochę zabawić i sobie poszaleć. Właśnie. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie jestem w stanie się tym cieszyć. Coś mi tu nie gra. W ostatnich dniach Elena była jakaś dziwna. Miała kogoś? Nie. Powiedziałaby mi. A tam, nie chcę o tym więcej myśleć. Dlatego go kupiłem. Brrrum. Alessandro już siedzi w swoim nowym aucie. Mercedes-Benz ML 320 Cdi. Najnowszy model. Nowa terenówka, doskonała, nieskazitelna, zakupiona miesiąc temu pod wpływem tego bólu, który zadała mu Elena. Lub raczej z winy tej „miłosnej pogardy”, jakiej później doświadczył. Alessandro rusza z miejsca. I zaraz dopada go wspomnienie. Ostatni raz, kiedy razem wyszliśmy. Wybieraliśmy się do kina. Zanim weszliśmy na salę, do Eleny ktoś zadzwonił, ale ona nie odebrała, wyłączyła komórkę i się do mnie uśmiechnęła. – Nic takiego, to z pracy. Nie mam ochoty odbierać. – Też się wtedy do niej uśmiechnąłem. Ale Elena miała piękny uśmiech… Dlaczego mówię w czasie przeszłym? Elena ma piękny uśmiech. I on sam również się uśmiecha. A przynajmniej usiłuje i bierze zakręt. Rozpędzony na maksa. I kolejne wspomnienie. Tamten dzień. To rani go jeszcze bardziej. Naszą rozmowę mam odciśniętą w sercu, zupełnie jakby to było wczoraj, kurwa mać. Zupełnie jak wczoraj.

Tydzień po tym, jak znalazł liścik od niej, wieczorem Alessandro zjawia się w domu wcześniej niż zwykle. I ją spotyka. Uśmiecha się, z powrotem szczęśliwy, ożywiony, pełen nadziei.

– Wróciłaś…

– Nie, tylko wpadłam…

– I co zamierzasz?

– Już mnie nie ma.

– Jak to już cię nie ma?

– No, już mnie nie ma. Tak będzie lepiej, Alex, wiem, co mówię.

– A co z naszym domem, naszymi rzeczami, zdjęciami ze wspólnych podróży…

– Zatrzymaj je sobie.

– Nie o to chodzi, jak to możliwe, że masz je za nic…

– Wcale nie, dlaczego mówisz, że mam je za nic…

– Bo odchodzisz.

– Tak, odchodzę, ale nie mam ich za nic.

Alessandro wstaje, obejmuje ją, przytula. Ale nie stara się jej pocałować. Nie to nie, to już by było za dużo.

– Proszę cię, Alex… – Elena zamyka oczy, opuszcza ręce, pozwala mu się przytulić. Wzdycha. – Proszę cię, Alex… daj mi odejść.

– Ale dokąd idziesz?

Elena wychodzi. Ostatnie spojrzenie.

– Masz kogoś?

Elena zaczyna się śmiać, kręci głową. – Jak zwykle nic nie rozumiesz, Alex… – I zamyka za sobą drzwi.

– Potrzebujesz tylko trochę czasu, ale zostań, kurwa, zostań i tak! – Za późno. Cisza. Szczęk zamykanych drzwi, kolejnych, bez trzaskania. To boli jeszcze bardziej. – Mam cię w miłosnej pogardzie, tak, kurwa! – krzyczy za nią. I nawet on sam nie wie, co takiego chce przez to powiedzieć. Miłosna pogarda. Też coś. Chodziło mu o to, by ją zranić, by coś powiedzieć, zrobić na niej wrażenie, odnaleźć sens w czymś, co tak naprawdę nie ma sensu. Żadnego.

Kolejny zakręt. Co tu dużo gadać, samochód sunie jak marzenie, żadnego ale. Alessandro zapuszcza kompakt. Nastawia głośniej muzykę. Nie ma rady, kiedy czegoś nam brak, musimy jakoś wypełnić nieznośną lukę. Choć kiedy brak nam miłości, to jej akurat niczym zastąpić się nie da.3

Ta sama godzina, to samo miasto, tyle że gdzieś dalej.

– Pokaż, i jak mi w tym?

– Wyglądasz groteskowo! Jak Charlie Chaplin!

Olly paraduje tam i z powrotem po dywanie w pokoju matki, ubrana w niebieski garnitur swojego ojca, za duży na nią o conajmniej pięć rozmiarów. – No co ty, wyglądam w nim lepiej od niego!

– Biedaczek, twój tata ma przecież tylko niewielki brzuszek…

– Niewielki? Wygląda jak mors z filmu 50 pierwszych randek! Popatrz tylko, te spodnie! – Olly chwyta je za pasek i rozciąga. – To wór Świętego Mikołaja!

– Świetnie! Więc rozdaj nam prezenty! – Fale podrywają się i rzucają na nią, przetrząsając, co się tylko da, zupełnie jakby naprawdę czegoś szukały.

– Łaskoczecie mnie, dość! A tak w ogóle to byłyście niegrzeczne, więc w tym roku zasłużyłyście jedynie na rózgi! Diletta za to dostanie laskę lukrecji, najwyższy czas, żeby oswoiła się z tym kształtem!…

– Olly!

– Rany, jak to jest, zawsze musisz się ze mnie nabijać i to tylko dlatego, że nie mam tak jak ty, bo wiadomo, Olly to żadnemu nie przepuści!

– Nie przypadkiem nazywają mnie Sexterminator!

– Tekst z brodą, i na dodatek cudzego autorstwa!

Znów zanoszą się śmiechem i rzucają razem na łóżko.

– Przyszło wam do głowy, że dokładnie tutaj wszystko się zaczęło?

– W jakim sensie?

– No że to dzięki temu miałyście farta, bo w przeciwnym razie mogłybyście tylko pomarzyć o takiej przyjaciółce jak ja!

– To znaczy?

– Mama i tata pewnego upalnego wieczoru, ponad osiemnaście lat temu, uznali, że ich życie wymaga wstrząsu, zastrzyku energii, i proszę, trach! – wylądowali na tym wyrze i nieźle musieli się napocić!

– Cóż za cudowny sposób opowiadania o miłości, Olly!

– Taaa, miłości… lepiej nazwij rzecz po imieniu, tu chodzi o seks! Seks w najczystszej postaci!

Diletta obejmuje poduszkę, którą ma pod ręką. – Zajebisty jest ten pokój, ma megawygodne łóżko… Popatrz tam, na zdjęcie na komodzie. Pięknie wyglądali twoi starzy w dniu ślubu.

Erica chwyta Niki za szyję i dusi ją, tak dla jaj. – Czy ty, Niki, chcesz poślubić nieobecnego tu Fabia? – Niki w odpowiedzi wymierza jej jeden celny cios ręką. – Nie!

– Ej, dziewczyny, à propos. A jak wyglądał wasz pierwszy raz? – Wszystkie odwracają się naraz w stronę Olly. Następnie spoglądają jedna na drugą. Diletta w okamgnieniu milknie i robi się poważna. Olly się uśmiecha. – No, myślałby kto, że chcę od was wyciągnąć, czy aby kogoś nie zamordowałyście! Dobra, zrozumiałam, wobec tego ja zacznę, to zaraz same zrobicie się śmielsze. A więc Ilario… Olly od zawsze była w gorącej wodzie kąpana. Już w przedszkolu wpiła się w usta swojemu koleżce Ilariowi, zwanemu Łój, z racji kolosalnej nadprodukcji obleśnej wydzieliny z tysiąca bąbli, którymi, niczym małymi wulkanami, usiana była jego buźka…

– Co za obrzydlistwo, Olly!

– A bo ja wiem, mnie się tam podobał, zawsze się z nim ścigałam na zjeżdżalni. Potem, w podstawówce przyszła kolej na Rubio…

– Rubio? Czy naprawdę zawsze samych takich zaliczałaś?

– Czy to prawdziwe imię?

– Pewnie, że tak! I do tego ładne. No, więc Rubio był naprawdę zajebistym kolesiem. Nasz związek trwał dwa miesiące, siedzieliśmy ławka w ławkę.

– Tak, dobra, Olly, ale to dziecinada. Powiedziałaś, że ma być pierwszy raz,nie takie bajki dla grzecznych dzieci. – Niki jej przerywa, wyciągając się ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach, a plecami opierając o wezgłowie.

– Słusznie. Ale chciałam wam uzmysłowić, jak pewne postawy widać już od wczesnego dzieciństwa! Więc domagacie się wersji dla dorosłych? Czy jesteście gotowe na relację, której nie powstydziłby się sam „Playboy”? To proszę. Mój pierwszy raz miał miejsce całe trzy lata temu.

– Kiedy miałaś piętnaście lat?!

– To znaczy, że straciłaś dziewictwo, jak miałaś piętnaście lat? – Diletta przygląda jej się z rozdziawionymi ustami.

– Pewnie, a niby co lepszego mogłam z tym począć? Pewnych rzeczy lepiej się pozbyć, aniżeli je chomikować! Słowem, na czym stanęłam… To było po południu, po szkole. On, Paolo, był ode mnie dwa lata starszy. Taki zajebisty koleś, że głowa mała. Zwinął ojcu samochód, byle się ze mną przejechać.

– Ach, tak, Paolo! Nic nam nie powiedziałaś, że zrobiłaś to z nim, że to był twój pierwszy raz!

– To on już prowadził, jak miał siedemnaście lat?

– Tak, jakoś sobie radził. Słowem, do rzeczy, samochód marki Alfa Romeo 75, krwistoczerwony i poobijany, ze skórzanymi beżowymi siedzeniami…

– Francja elegancja!

– No. W całej tej historii najważniejszy jest on sam! Strasznie mu się podobałam. Pojechaliśmy na wzgórze Appia Antica i zaparkowaliśmy tak, żeby się nie rzucać w oczy.

– Przedpotopową alfą na wzgórze sprzed naszej ery.

– Ty to jak coś walniesz! Ale do rzeczy… to się stało tam i trwało, a trwało. Powiedział mi też, że dobrze sobie radzę, pomyślcie tylko, nie miałam o niczym bladego pojęcia… znaczy się, takie znów blade to ono nie było, wcześniej, nad morzem zdążyłam już obejrzeć razem z moim kuzynem kilka pornosów, ale od samego oglądania do zrobienia tego na serio, to…

– Ale tak w samochodzie to jakoś beznadziejnie, Olly… kurczę, przecież to był twój pierwszy raz. Nie wolałabyś, bo ja wiem, pokoju pełnego świec, muzyki, czaru nocy…

– Pewnie, czegoś w stylu żałobnej komnaty specjalnie na mary! Ej, Erica, to seks! Wszystko jedno, gdzie go uprawiasz, to się nie liczy, ważne za to jak!

– Jestem zszokowana. – Diletta mocniej przytula się do poduszki. – Coś podobnego, ja bym tak nigdy nie mogła… Pierwszy raz, kumasz? Przecież potem nie zapomnisz tego już do końca życia!

– To jasne, że jeśli trafisz na jakiegoś nieudacznika, to zapomnisz, wymażesz z pamięci… Za to jeśli spotkasz kogoś takiego jak Paolo, to już na zawsze masz co wspominać! Dzięki niemu poczułam się najpiękniejsza!

– No i?

– No i po trzech miesiącach było po wszystkim. Nie pamiętasz, po nim był Lorenzo, nazywany oczywiście Wawrzyńcem Wspaniałym… ten z drugiej E, co pływał na kajakach.

– Nie, co do ciebie, to zawsze gubię się w rachubach.

– Z grubsza wam opowiedziałam. A wy? Ty, Erica?

– Ja tam bardziej klasycznie, no i oczywiście z Giò!

– Klasycznie w sensie, że zrobiliście to na misjonarza?

– Olly! Nie, w tym w sensie, że Giò zarezerwował pokój w pensjonacie Antica Roma, tym małym, ale czystym, gdzie mają przystępne ceny, w Gianicolo. Pamiętasz, Niki, tam, gdzie potem ulokowałyśmy te dwie laski z Anglii, które przyjechały na wymianę, co to twój brat nie chciał, żeby u was mieszkały?!

Drzwi do pokoju otwierają się niespodziewanie. Wchodzi mama Olly.

– Ej, mamo, co robisz? Weź, wyjdź! Nie widzisz, że mamy zebranie?

– U mnie w pokoju?

– No, nie było cię w domu, sorry, a skoro cię nie ma, to miejsce jest tak samo dobre jak każde inne, prawda?

– Na moim łóżku?

– Pewnie, jest takie wygodne, a poza tym przypomina mi ciebie i ojca, od razu czuję się bezpieczna… – Olly przybiera słodki i czuły wyraz twarzy. Prawdę powiedziawszy, to bezczelny trochę też.

– Tak, tak… tylko później zrób tu porządek i wygładź narzutę, tak żeby nie było zagnieceń. A następnym razem na zebrania umawiaj się w piwnicy, jak to robili wolnomularze. To cześć, dziewczyny. – I wychodzi, lekko rozdrażniona.

– Dobra, mówiłaś, że to było w Antica Roma. To dlatego zaproponowałaś mi to miejsce, mówiłaś, że jest tam tak miło! Sama wcześniej je przetestowałaś!

– No pewnie! Pojechaliśmy tam około piątej po południu, a on już perfekcyjnie wszystko przygotował.

– Ale czy aby nie trzeba być pełnoletnim, żeby móc wynająć pokój?

– No nie wiem, ale on grał w piłkę z synem właścicielki, która wyświadczyła mu przysługę.

– Aha.

– Było cudownie. Na początku trochę się bałam, Giò zresztą też, bo i dla niego to był pierwszy raz, i obydwoje byliśmy trochę nieporadni. Ale w końcu wszystko wypadło bardzo naturalnie… Spędziliśmy tam noc, nawet nie zgłodnieliśmy i darowaliśmy sobie kolację. To było dokładnie wtedy, Olly, kiedy powiedziałam, że jestem u ciebie z powodu zebrania, pamiętasz? Następnego dnia rano zjedliśmy olbrzymie śniadanie i o pierwszej byłam z powrotem w domu. Moi starzy niczego się nie domyślili. Ja dobrze się czułam. Już po czujesz się taka lekka, trochę starsza i wydaje ci się, że za nic go już nie zostawisz…

– Oj tak, że nigdy go nie zostawisz… – Olly zwija się ze śmiechu, a Diletta uderza ją wyciągniętą ręką. – Ała! Co ja takiego powiedziałam?

– Zawsze te podteksty.

– Skąd, jestem na to zbyt prostolinijna, taka jest prawda! A ty, Niki? Z Fabio, prawda? W rytmie rapu?

– No, tak… z nim i w rytmie rapu, rzeczywiście. U niego w domu, kiedy jego starzy pojechali na wakacje. Dziesięć miesięcy temu, w sobotę wieczorem, po jego koncercie, w jednym z lokali w centrum. Był strasznie podekscytowany udanym wieczorem i tym, że byłam, kiedy grali. Też bardzo się dla mnie postarał i sam wszystko przygotował… Salon skąpany w ciepłym i nastrojowym świetle. Dwa kieliszki szampana. Pomijając już, że wtedy po raz pierwszy piłam coś takiego… pycha. W tle leciały jego najnowsze kawałki. W każdym razie to nie był jego pierwszy raz, dało się zauważyć. Robił wszystko z dużą pewnością siebie, ale zadbał, bym czuła się swobodnie, dał mi poczucie bezpieczeństwa. Powiedział mi, że jestem jak najcudowniejsza gitara, na której można grać bez strojenia, że jestem harmonijna do granic doskonałości…

Olly patrzy na nią. – Ale fart! Szczęściara z ciebie, jak zwykle!

– Tak, rzeczywiście, wystarczy spojrzeć, jak to się skończyło!

– Ale co to ma do rzeczy, co przeżyłaś, to twoje, nikt ci tego nie odbierze!

Zalega nagła cisza. Diletta mocniej tuli się do poduszki. Fale jej się przyglądają, ale nienachalnie. Niezdecydowane i rozdarte: obrócić sprawę w żart czy raczej podejść do niej na poważnie. W końcu to ona sama wybawia je z opresji.

– Ja nie. Nigdy jeszcze tego nie robiłam. Czekam na kogoś, kto sprawi, że poczuję się, jakbym była trzy metry nad niebem, jak w tym napisie. A choćby i cztery. Albo pięć. Sześć. Nie chcę, żeby to było przypadkowe, ani żebyśmy się potem rozstali.

– Ale co to ma do rzeczy, skąd niby masz wiedzieć, jak wam się później ułoży… ważne, żeby się kochać i już, czyż nie? Bez stawiania na szali całej przyszłości.

– Jak to zabrzmiało, Erica!

– Sorry, ale to w końcu prawda. Diletta musi się ośmielić, nie wie, że się marnuje i to wcale nie w takim sensie, jak utrzymuje Olly!

– Nie, nie, w tamtym też.

– Diletta, musisz dać się ponieść. Masz pojęcie, ilu kolesi się za tobą ugania?! Cała chmara!

– Cały tabun!

– Drużyna rugby!

– Studnia bez dna, i wracamy do sedna, bo to my jesteśmy Fale!…

– Słuchajcie, ja bym się tam zadowoliła nawet jednym, byle był dla mnie w sam raz…

– Ja kogoś takiego dla ciebie już mam!

– Kogo?

– A takiego fajnego loda kokosowego! Fale, naprzód!

– Mam lepszy pomysł… Nie wszystkie jak dotąd miałyście okazję tego zakosztować.

– Ale czego?

– Nie tego, co myślicie… Absolutna nowość… Za mną! – Olly zeskakuje z łóżka i wychodzi z pokoju. Niki, Erica i Diletta patrzą na nią i kręcą głową. I zaraz idą za przyjaciółką, nie zważając oczywiście na to, że zostawiły po sobie pobojowisko w postaci skotłowanej narzuty na łóżku.4

Światła miasta migają niewyraźnie. Kiedy humor ci nie dopisuje, wszystko wydaje się jakieś inne, nabiera odmiennego charakteru. Kolory, światła i cienie, uśmiech, który wygląda na wymuszony, z trudem przywoływany na twarz. Alessandro jedzie powoli. Villaggio Olimpico, piazza Euclide, pełne okrążenie, dalej corso Francia. Rozgląda się wokół. Zerka na most. Popatrz no tylko na tych ćwoków. Jest cały pomazany. Tak go uświnić. Choćby takim tekstem… „Pierożku, kocham Cię”. I to w imię czego? W imię miłości… Miłość. Zapytajcie Elenę o nowiny na temat Jej Wysokości Miłości. Ej, Wasza Wysokość Miłość, gdzie żeś się, kurwa, podziała?

Widzi dwoje młodych ludzi zaszytych w rogu na moście, tam, gdzie nie dociera światło księżyca. Objęci, zakochani, oplatają się wzajemnie niczym miłosny bluszcz w cieniu czasu, dni i tego, co przeminie z wiatrem? Alessandro nie potrafi się powstrzymać. Wciska klakson. Opuszcza szybę i krzyczy: – Ej, błazny! Życie jest piękne, nie? I co z tego, i tak jedno wystawi drugie do wiatru! – I zaraz dodaje gazu, wyrywa do przodu, wyprzedza dwa lub trzy samochody i śmiga na światłach, zanim z pomarańczowych zmienią się na czerwone. I dalej naprzód, wzdłuż całego corso Francia, a potem via Flaminia, ale kiedy dojeżdża do drugich świateł, stoi tam już radiowóz karabinierów. Czerwone. Alessandro hamuje. Dwaj karabinierzy rozmawiają ożywieni, zajęci swoimi sprawami. Jeden śmieje się do komórki, drugi pali papierosa i gada z dziewczyną. Może kazał jej się zatrzymać na rutynową kontrolę albo są zaprzyjaźnieni i dziewczyna wpadła się z nim przywitać, wiedząc, że będzie na służbie. Faktem jest, że po upływie dłuższej chwili ten drugi karabinier czuje się obserwowany. Więc odwraca się w stronę Alessandra. Przygląda mu się. Patrzy i nie odrywa od niego wzroku. Alessandro powoli odkręca głowę, udaje, że coś przyciągnęło jego uwagę, wygląda przez okno, żeby sprawdzić, czy przypadkiem światła się nie zmieniły. Nie ma rady. Ciągle czerwone.

– Sorry… – Wrum. Wrum. Podjeżdża poobijany skuter kymco, a na nim chłopak z długowłosą brunetką za plecami. Chłopak jest umięśniony, ma na sobie obcisłą błękitną koszulkę, pod którą wyraźnie odznaczają mu się muskuły. – Ej, mamy do pogadania…

Alessandro wychyla się z samochodu. – Tak, słucham?

– To ja słucham! Przejeżdżając przez most na corso Francia, gdzie staliśmy, coś wykrzykiwałeś. Masz coś do nas? Gadaj, o co ci biega.

– Nie, słuchaj, sorry, to nieporozumienie, chodziło mi o gościa, który był przede mną i stale zwalniał.

– Pewnie, nie zgrywaj mi tu cwaniaczka. Jasne? Nikt przed tobą nie jechał i podziękuj Panu Bogu… – Unosi brodę i zwraca ją w stronę radiowozu – …że stoją tu gliny, następnym razem lepiej się nie przypieprzaj, bo jak nie, to pożałujesz… – I nie daje Alessandro czasu na odpowiedź. Zielone. Dodaje gazu i wyrywa naprzód, w stronę via Cassia. Kawałek dalej skręca, prawie kładąc się na ziemi, pędzi przed siebie w siną dal, ku kolejnym pocałunkom, których sceneria będzie być może intymniejsza… I a nuż nie skończy się na samym całowaniu. Alessandro rusza bardzo powoli. Karabinierzy wciąż się zaśmiewają. Jeden z nich przestał palić. Częstuje się gumą od dziewczyny. Ten drugi skończył rozmawiać przez komórkę i wziął się za przerzucanie jakiejś gazety. Żaden niczego nie zauważył.

Alessandro jedzie dalej. Po pewnym czasie zawraca, byle tylko uwolnić się od tego, co go gryzie. Człowiekowi nie wolno nawet raz na jakiś czas powiedzieć, co myśli. W sytuacjach takich jak ta ma związane ręce. Po drugiej stronie ulicy nie ma śladu po karabinierach. Dziewczyna też przepadła. Za to jakaś inna czeka na autobus. Murzynka, ciężko byłoby ją odróżnić od ciemnego tła nocy, gdyby nie koszulka. Różowa, ze śmiesznym nadrukiem pajacyka. Nawet to go nie bawi. Alessandro jedzie powoli dalej, zmienia płytę. Ale już po chwili się rozmyśla i włącza radio. Czasami lepiej zdać się na zwykły przypadek. Z tego merca to naprawdę superbryka. Przestronna, piękna, elegancka. Doskonale słychać muzykę, dzięki tym wszystkim wbudowanym we wnętrze pojazdu głośnikom. Całość wydaje się absolutnie doskonała. Ale czemu ma służyć ta doskonałość, skoro jesteś sam i nie ma nikogo, kto mógłby to docenić? Nikogo, z kim mógłbyś się tym podzielić, kto by ci pogratulował albo okazał, jak bardzo ci zazdrości.

Muzyka. Chciałbym być ubraniem, które włożysz, szminką, którą się pomalujesz, chciałbym o tobie śnić, jak nigdy dotąd, spotykam cię na ulicy i robię się smutny, bo zaraz myślę o tym, że odejdziesz… Ach ten Lucio. Niby leci przypadkiem, akurat, Alessandro czuje się, jakby piosenkarz się z niego nabijał. Całkiem niezły pomysł na nowy slogan dla karty kredytowej: „Masz wszystko oprócz jej jednej”.

Alessandro wciska guzik i zmienia stację. Każdy kawałek, byle nie ten. Nie ma nic gorszego od człowieka, którego jedynym sensem życia jest praca.

Lungotevere. Lungotevere. I jeszcze Lungotevere. Nastawia głośniej muzykę, chcąc zatracić się w ruchu ulicznym. Ale staje na światłach, a zaraz obok niego zatrzymuje się minibryka o małej pojemności. Z tyłu ma napisane „Lingi”, a z wnętrza dobiega muzyka ustawiona na cały regulator. Zupełnie jak w dyskotece. Z przodu siedzą dwie dziewczyny z długimi włosami: brunetka i blondynka. Obydwie mają olbrzymie okulary w stylu lat siedemdziesiątych, w wąskich białych oprawkach, z gigantycznymi szkłami w odcieniu brązu, który przechodzi od jaśniejszego do ciemniejszego. I to mimo że jest ciemno. Jedna z nich ma mały kolczyk w nosie. Maciupeńki, niczym metalowy pieprzyk. Druga pali papierosa. Słowem się do siebie nie odzywają. Przypomina mu się scena z Harvey’m Keitelem ze Złego porucznika. Chciałby kazać im wysiąść i zrobić to samo co bohater filmu, ale a nuż krąży tu gdzieś jeszcze tamten koleś na skuterze, może przyjaźni się z tymi dziewczynami albo, co gorsza, przyjaźni się z nimi tamten karabinier. Więc daje im odjechać. Zielone. A w ogóle to nie tędy droga. Złość, poirytowanie wynikające z „miłosnej pogardy” powinny zostać spożytkowane inaczej. Alessandro sam zawsze wszystkim to powtarza: złość powinna zostać przekuta na sukces. A na co sukces ma zostać przekuty?

Mercedes stoi teraz zaparkowany na Castel Sant’Angelo. Alessandro spaceruje po moście. Przygląda się turystom, przysłuchuje ich wesołym rozmowom, widzi, jak się obejmują, jak dokazują, młodzi i wyraźnie oszołomieni Rzymem, urodą tego mostu, i już samym faktem, że nie muszą siedzieć w pracy. Jego wzrok pada na dojrzałą parę. I na dwóch młodych, wysportowanych, długonogich chłopaków ze słuchawkami od iPoda w uszach i złożoną mapą w rękach. Alessandro się zatrzymuje, staje na kamiennej balustradzie mostu. Chwyta się poręczy, opiera i patrzy w dół. Rzeka. Płynie niespiesznie, w ciszy, spragniona wciąż nowych śmieci. Jakiś celofanowy worek dryfuje sobie swobodnie, drewniana listewka rwie się do zawodów w improwizowanym wyścigu z młodą i zupełnie jeszcze zieloną trzciną. Gdzieś pewnie znad brzegu przygląda się tej dziwnej rywalizacji znudzony szczur. Alessandro spogląda jeszcze dalej, poza zarys mostu, wzdłuż biegu Tybru i przypomina sobie film Franka Capry z Jamesem Stewartem To wspaniałe życie, kiedy zdesperowany George Bailey postanawia popełnić samobójstwo. Ale powstrzymuje go Anioł Stróż i pokazuje mu konsekwencje, jakie dla całej masy różnych osób miałby fakt, gdyby mężczyzna się wcale nie urodził. Jego brata też wówczas nie byłoby na świecie, jego żona nie wyszłaby za mąż, zostałaby starą panną, nie byłoby tych wszystkich dzieci, a nawet sama miejscowość nosiłaby całkiem inną nazwę, od imienia tego tyrana, starego milionera Pottera, którego jedynie główny bohater zdołał powstrzymać.

Właśnie. Jedyna rzecz, która jest naprawdę ważna, jedyna, która naprawdę się liczy, to sprawić, by nasze życie miało jakiś sens. Choć, jak mówi Vasco Rossi, sensu to ono nie ma. Otóż to. Ale co by się stało, gdyby z kolei mnie nie było? Alessandro się zastanawia. Nie mam dobrych stosunków z moimi starymi; albo to raczej oni liczą się tylko z tymi, którzy mają rodziny, jak moje dwie zamężne młodsze siostry. Więc gdyby mnie nie było, mieliby o jeden problem z głowy mniej. A tak w ogóle, to gdybym chciał się rzucić, czy znalazłby się jakiś anioł, który rzuciłby się zamiast mnie, bym sam mógł odnaleźć czy zrozumieć sens tego życia? Dokładnie w tej samej chwili czuje, jak czyjaś dłoń klepie go w ramię.

– Szefie?

– O Boże, co jest?

– To ja, szefie. – Kloszard z brudnymi włosami, powiedzmy, że ubrany, niebudzący specjalnie zaufania i pozbawiony jakichkolwiek atrybutów anielskości. – Szefie, uszanowanie, nie chciałem przestraszyć, może znajdzie szef jakie dwa euro?

Jedno to za mało, myśli Alessandro, od razu dwa! Już na dzień dobry wyciągają rękę, po ile się da, mają wymagania, interes już się kręci, a business plan obejmuje nawet oczekiwania. Alessandro zagląda do portfela, wyciąga banknot o nominale dwudziestu euro i go wręcza. Kloszard bierze pieniądze do ręki, cokolwiek podejrzliwy, obraca banknot w dłoniach, by mu się lepiej przyjrzeć. Nie może uwierzyć własnym oczom. I zaraz się uśmiecha.

– Dzięki, szefie.

Na wszelki wypadek, myśli Alessandro, jeśli nikt nie skoczy przede mną albo za mnie, to przynajmniej zostawię po sobie jedno dobre wspomnienie. Ostatni dobry uczynek. Nagle rozlega się głos.

– Kogo my tu mamy, oto człowiek sukcesu, król spotów!

Alessandro się odwraca. Z drugiej strony mostu zbliżają się właśnie Pietro, Susanna, Enrico i Camilla. Spacerują spokojni i uśmiechnięci. Enrico trzyma pod rękę Camillę, a Pietro idzie kilka kroków przed nimi.

– No i? Alex, co ty tu robisz? Przeprowadzasz badanie behawioralne? Po wszystko sięgniesz, byle tylko twoje spoty były na topie, co? Gadałeś z tamtym… – i zaraz się odwraca, sprawdza, czy gość się oddalił – założę się, że w twojej następnej reklamie pojawi się ni mniej, ni więcej, tylko kloszard!

– Co ty opowiadasz, akurat tędy przechodziłem. A wy? Wy dla odmiany co robiliście?

– Aaa, wiesz, takie tam.

– Co ci tak nie przypadło do gustu?

– Nie, nic, tyle że moja ciocia gotuje o niebo lepiej!

– I nic dziwnego, ma ciocię rodowitą Sycylijkę!

– Co za gość. Poszliśmy na sycylijskie żarcie do Capricci Siciliani na via di Panico. Chcieliśmy nawet do ciebie dzwonić, potem się zorientowaliśmy, że przecież sam mi mówiłeś o imprezie u Alessi dziś wieczór, tej z twojego biura. Pomyślałem, że tam poszedłeś.

– To prawda, na śmierć o niej zapomniałem!

– Co za gość!

– Dasz wreszcie spokój z tym „co za gość”? Sam jesteś jak jakiś spot!

– Dobra, chodź, pójdę z tobą do Alessi.

– Nie chce mi się.

– Właśnie że ci się chce, w głębi duszy marzysz o tym. A poza tym to by źle wyglądało, zupełnie jakbyś miał skrupuły natury społeczno-ekonomiczno-kulturalnej względem swojej asystentki…

– Ale przecież wszyscy tam są.

– Dlatego właśnie i ciebie nie może tam zabraknąć, a poza tym, sorry, jako adwokat zajmowałem się całym mnóstwem waszych brudów, więc…

– Więc?

– Więc idę z tobą. – Pietro podchodzi do Susanny. – Kochanie, nie pogniewasz się? Widzisz, jaki jest markotny? Lepiej, żebym z nim poszedł, coś go gryzie, sprawy sercowe… a poza tym mamy do pogadania o pracy.

Alessandro się zbliża. – Jakie sprawy? Co ty wygadujesz…

– Nie, nic, nic. Ej, chcecie do nas dołączyć?

Enrico i Camilla zerkają na siebie i zaraz uśmiechają się jedno do drugiego.

– Jesteśmy zmęczeni, wracamy do domu.

– Okay, jak chcecie. – Pietro bierze pod ramię Alessandra. – Cześć, kochanie, nie będę długo siedział, nic się nie martw. – I odciąga go pospiesznie od reszty. – Szybciej, szybciej, zanim się rozmyśli albo coś powie. W ostatnich dniach jakoś złagodniała.

– A coś ty jej wcześniej nagadał?

– Nic takiego, na poczekaniu wcisnąłem jakiś kit, żeby uwiarygodnić moje wsparcie psychologiczne.

– To znaczy?

– No, powiedziałem jej, że chodzi o twoje sprawy sercowe.

– Chyba jej nie wygadałeś, że…

– Co się tak przejmujesz, adwokat taki jak ja ma na okrągło do czynienia z kłamstwem.

– Ale to nie kłamstwo. Tyle że nie chcę, żebyś o tym gadał… Tylko tobie powiedziałem.

– Dobra, ale ty różne rzeczy mówisz ot tak.

– Jak to tak?

– Tak! To jest twój nowy mercedes?

– Mhm.

– Więc to prawda. Rzeczywiście na dobre rozstałeś się z Eleną. Dasz mi się przejechać?

– Nie! Ty niezły jesteś, od miesiąca ci o tym mówię, a ty dopiero teraz dałeś się przekonać.

– Wreszcie mam dowód. W przeciwnym razie nie kupiłbyś sobie tego samochodu, sam mi powiedziałeś jakiś czas temu. Pamiętasz? Zakup czegoś nowego może ci poprawić samopoczucie.

– À propos czego ci to powiedziałem?

– Kupiłem sobie nową komórkę, bo Manuela, ta dwudziestolatka, sprzedawczyni, nie chciała się już ze mną spotykać.

– Ach, prawda, opowiadałeś, ale jakoś ciężko mi nadążyć za twoimi problemami uczuciowymi. O tej Manueli, dajmy na to, na śmierć zapomniałem.

– Ja z kolei zrobiłem, co mi poradziłeś. Posłuszny twoim słowom, wielkiemu guru, jakim jesteś, i… tara! Kupiłem sobie nową komórkę, megawypasioną, a przede wszystkim… Kupiłem ją w salonie Telefonissimo.

– I co to ma do rzeczy, przecież ci nie mówiłem, dokąd masz po nią iść!

– Nie, ale tam właśnie pracuje Manuela! Pomyślała, że znalazłem sobie niezły pretekst, żeby ją znów zobaczyć, i trach-trach! Udało mi się załapać na dwa dodatkowe bzykanka.

– O rany, stary, szkoda gadać, źle z tobą. Masz dwoje małych i wspaniałych dzieciaków, piękną żonę. Nie rozumiem za grosz, skąd w tobie taka zachłanność, taki popęd, ten brak umiaru, zawsze i wszędzie, ta walka z czasem, a zwłaszcza z nimi wszystkimi. A ty sam co o tym sądzisz, dlaczego właściwie żadnej nie przepuścisz, choćby nie wiem co?

– Co ty, będziesz mnie tu psychoanalizował? A może zastanawiasz się, czy by mnie nie wykorzystać w jednej ze swoich reklam? Sorry, ale sam powiedz, czy historia takiego gościa jak ja nie nadawałaby się idealnie do reklamy któregoś z producentów prezerwatyw? Załóżmy, nie, że jest koleś, znaczy nie ja, jakiś inny, który żadnej nie przepuści, i dopiero na końcu wyjmuje pudełeczko. Tych no… jak im tam?

– Dobra, kondomów.

– No, właśnie, morał jest taki, że nie wiadomo, czy to jego brawura, czy prezerwatywa, sprawia, że posuwa te wszystkie laski… Niezłe, co? Oczywiście wszystkie modelki na castingu muszę wpierw sam przetestować… Ty możesz się zająć obsadzaniem roli męskiej.

– Pewnie, jakżeby inaczej. A chcesz się przekonać, jak to moja agencja pozbawi cię możliwości doradzania nam nawet w sprawach prawnych?

– Nie, nie możesz mi tego zrobić. – Pietro klęka przed mercedesem ML. Dokładnie w tej samej chwili mija ich atrakcyjna turystka, kobieta dojrzała, uśmiecha się i kręcąc głową, rzuca: – Italiani!

– Daj już spokój, weź, wsiadaj.

– Ej, z tego też można by zrobić niezły spot dla Mercedesa, co?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: