Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyjątkowy rok - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Wyjątkowy rok - ebook

Mała księgarnia i tajemnicza książka, która wszystko zmienia

Wyznanie miłości do literatury, do pięknych książek.

Powieść o potędze rozmaitych historii i o ich uroku.

I dowód na to, że świat fantazji wciąż jest w nas.

Gdy Valerie wchodzi do nieco staroświeckiej księgarni swojej zaginionej bez śladu ciotki, zamierza jak najszybciej zaprowadzić porządek w tym chaosie i zlikwidować sklepik. Ale nie docenia potęgi książek i magii małej księgarni z samowarem. Ta bowiem każdego dnia czymś ją zaskakuje. Otwiera przed nią nowe światy.

Pewnego dnia Valerie natyka się na dziwną książkę, nie do końca napisaną, którą uznaje za wybrakowaną. Ale w księgarni pojawia się klient, który już od dawna szuka właśnie tej książki...

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7943-902-7
Rozmiar pliku: 765 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Raz

Gdyby ktoś zajrzał przez okno, zobaczyłby po chylone plecy schludnie ubranej starszej pani i trochę rozczochrany śnieżnobiały kok unoszący się nad kasą w łaskawym świetle zmęczonej lampy sufitowej. Może patrzyłby, jak kobieta energicznie stawia kreskę pod listą w staromodnym notesie, po czym tylko ciut mniej energicznie ów notes zamyka, otwiera stojącą obok torebkę i wyjmuje z niej portmonetkę, a następnie wkłada do kasy banknot o raczej niskim nominale. Później zobaczyłby, jak usiana starczymi plamami, lecz arystokratycznie blada szczupła dłoń zamyka kasę i dotyka jej tak, jakby pocieszająco klepała po ramieniu starego przyjaciela. Wreszcie nasz obserwator ujrzałby, jak starsza pani wstaje, idzie wzdłuż sięgających sufitu regałów, ogląda je, coś do nich szepcze, a potem gasi światło i wychodzi tylnymi drzwiami – i w ten sposób stałby się świadkiem zdarzenia, które można streścić w dwóch słowach: „Charlotte znika”.

Nie trzeba jednak wyjątkowej przenikliwości, by się domyślić, iż takiego obserwatora nie było. Tego zimowego wieczoru – znaczącego, jak później stwierdzimy – żaden przechodzień nie spojrzał w okno czy, powiedzmy, na wystawę. Innymi słowy: był to zupełnie zwyczajny, typowy wieczór, niczym nieróżniący się od innych. Z pewnością nie brakowało ludzi, którzy mogliby się zabłąkać w te okolice. Przeciwnie, mały sklepik starszej pani, nawet jeśli ukryty trochę w głębi, znajdował się w uczęszczanej okolicy, jak się to ładnie nazywa. Jakaś piekarnia robiłaby tu prawdopodobnie dobre interesy, tak samo sklep z napojami, nie mówiąc już o klubie fitness. Starsza pani, którą dostrzegłby na wstępie nasz obserwator, miała trudniej. O wiele trudniej. Przypadkowa klientela to rzadki gatunek, zawzięty, uparty i nieobliczalny, a przede wszystkim nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna. Przy czym gwoli ścisłości należy wspomnieć, że akurat w branży Charlotte powodzenie zależy raczej od stałych klientów, jako że nie oferuje ona błyskawicznie więdnącej wątpliwej urody czy szybko zbywalnych dóbr masowej produkcji, ale coś znacznie istotniejszego, by nie powiedzieć doniosłego. Tu chodzi – nie tylko w pewnym sensie – o być albo nie być. Dlatego zniknięcie starszej pani można uznać za wydarzenie kulturalne, nawet jeśli niezbyt pomyślne. Ale o tym później.

Minie trochę czasu, zanim drzwi małego sklepiku znów się otworzą. W zupełnie innych okolicznościach.Dwa

Farba lekko wyblakła, szyba zarysowała się w ro gu. Valerie pokręciła głową. Gdy w końcu otworzyła drzwi – nieco się zacinały, a staromodny zamek trochę już zardzewiał – uderzyło ją zastałe powietrze; nie wietrzono tu od tygodni. Nie zamknąwszy drzwi poszła do biura na zapleczu, żeby otworzyć okna. Wiosenny dzień był na szczęście ciepły.

Opuściła torbę na podłogę. Starała się nie załamać. Od czego zacząć, na miłość boską? Sklep był jak sukienka skrojona i uszyta przez Charlotte na miarę jej życia. Starszej pani mogła pasować, ale młodej dziewczynie wydawała się niewygodna, niezgrabna i zupełnie niepraktyczna. Po chwili wahania Valerie usiadła na wysłużonym fotelu, który ciotka ustawiła przy oknie.

– W co ja się wpakowałam? – westchnęła.

Na stoliku leżał stosik wizytówek z nazwą sklepu wydrukowaną łukowatymi literami. Valerie wzięła jeden kartonik. Emanował dziwnym czarem. W dotyku był jak aksamit, czerwień tłoczonych liter miała głęboki ciemny odcień. Dziewczyna nie mogła się nie uśmiechnąć.

– Ringelnatz & Co. – powiedziała cicho, trochę rozbawiona, a trochę zakłopotana.

Charlotte najwyraźniej chciała nawiązać do nazwy paryskiej księgarni Shakespeare & Co., którą tak podziwiała. Valerie nie potrafiła zgadnąć, dlaczego starsza pani nie nazwała swojego sklepu od razu Goethe & Co. Ale może nie musiała tego rozumieć. Niewykluczone, że ciotka po prostu była z innej epoki.

A zatem księgarnia. Jak długo już tu nie zaglądała? Długo. Kilka lat. Od śmierci matki nie widywała Charlotte zbyt często. Rodzice Valerie w gruncie rzeczy nigdy ciotki nie rozumieli. Tata, profesor ekonomii, zawsze szybko schodził na tematy związane ze swoją dziedziną, a ciotka regularnie doprowadzała go przy takich okazjach do szału. „Ty po prostu nie jesteś kobietą interesu, Charlotte, zrozum to wreszcie!” – wykrzykiwał podczas każdej rozmowy ze starszą panią i odwracał się, kręcąc głową. Nie potrafili znaleźć wspólnego języka.

A teraz Valerie miała się zająć księgarnią, w której jako dziecko tak często i chętnie bywała i którą później uznała za osobliwie staroświecką. Przypadek chciał, że była najbliższą żyjącą krewną właścicielki, a dzięki świeżo zdobytemu licencjatowi z ekonomiki i organizacji przedsiębiorstw dysponowała potrzebną wiedzą. Tyle że po licencjacie chciała zająć się zupełnie czym innym. Planowała zostać na uczelni jeszcze cztery semestry i skończyć studia magisterskie, pracując na niepełnym etacie, by nabrać doświadczenia i przygotować się do kariery konsultantki do spraw Skandynawii i rozwijających się gospodarek krajów bałtyckich. Podczas gdy siedziała w starej księgarni ciotki Charlotte, do wiodących firm zajmujących się doradztwem gospodarczym lub audytem, agencji marketingowych i niezależnych komitetów analizujących sprawy publiczne zdążyły już dotrzeć ze dwa tuziny aplikacji. Valerie chciała być w centrum wydarzeń, tam, gdzie bił puls biznesu, przelatywały błyskawice myśli i rodziła się przyszłość. Zamiast tego osiadła na mieliźnie starego papieru. Potrafiła sobie wyobrazić, co na nią czeka w księgach rachunkowych ciotki. To znaczy – nie potrafiła, ale zrozumiała to dopiero wtedy, gdy znalazła się w samym środku tej historii. A nawet później.

Sprawę dodatkowo komplikowało to, że Charlotte wprawdzie zniknęła, ale nie została oficjalnie uznana za zmarłą. Po prostu nigdzie nie można jej było znaleźć. Nic nie sugerowało dobrowolnego wyjazdu, ale też nic nie wskazywało na to, by ciotka wyruszyła gdzieś wbrew swojej woli – choćby w zaświaty, bo oczywiście nikt nie robił sobie złudzeń, a już na pewno nie Valerie. Zawsze jednak lubiła Charlotte i przygnębiało ją, że starsza pani – dobiegała przecież osiemdziesiątki – odeszła w tak zagadkowy sposób. Nikt jej nie widział. Po prostu zniknęła ze swojego dziwacznego, choć pogodnego życia. Znalezionej na stole w jej kuchni notatki nie można było uznać za testament, bo nie została podpisana i nie chodziło w niej o spadek, lecz o opiekę nad tym, co po ciotce zostało: Moja siostrzenica Valerie ma się o wszystko zatroszczyć. Nic więcej.

Sklep nie zmienił się prawdopodobnie od chwili powstania, czyli – bądź co bądź – od końca lat pięćdziesiątych, choć na regałach stały teraz oczywiście inne książki, a samowar (to akurat Valerie przypadkiem wiedziała na pewno) pojawił się dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy po upadku komunizmu ciotka pojechała do Rosji, ojczyzny Dostojewskiego, Tołstoja i Puszkina. I swojej krainy marzeń – aż do tamtej podróży, która trochę ją otrzeźwiła (siostra powiedziała jej wtedy: „Sama widzisz – rzeczywistość nie może istnieć wbrew literaturze”). Ale wszystko inne – sięgające sufitu wysłużone drewniane regały, które od dawna prosiły się o nową politurę, wydeptany parkiet, trzy lampy ze staromodnymi zielonymi kloszami na chybotliwych stoliczkach i ciężka, haftowana złotem na brzegach marszczona aksamitna zasłona, prawdopodobnie stara teatralna kurtyna, oddzielająca wystawę od reszty pomieszczenia – mogło być jeszcze sprzed wojny.

Okres powojenny z pewnością nie był złym czasem, by zarabiać na zadrukowanym papierze, w końcu wygłodniali intelektualnie ludzie tęsknili za ciekawymi historiami i mądrymi przemyśleniami. W zasadzie, pomyślała Valerie, ciotka miała dobry pomysł na biznes, wtedy. Tylko że nie szła z duchem czasu i przez wszystkie te lata nic nie zmieniła. Przytłaczały ją oczywiście profesjonalizm nowoczesnych koncepcji biznesu i czar nowych mediów. Bo kto dziś jeszcze czyta książki?

Nad wejściem wisiał zegar i Valerie szczerze się zdziwiła, że nie stanął, tak jak przed wielu laty stanął tu czas. Za kwadrans jedenasta. I ani jednego klienta na horyzoncie.

– Ringelnatz & Co. – powtórzyła.

Westchnęła i poszła do małego pokoiku na tyłach. Wchodziło się do niego na górę po dwóch schodkach. Od reszty sklepu oddzielała go marszczona zasłonka – być może wykrojona z tej samej teatralnej kurtyny co zasłona na wystawie. Stojąca na biurku kasa wyglądała jak z filmu nakręconego w latach trzydziestych – duża i czarna obiecująco błyszczała. Ale oczywiście była pusta. Czy też prawie pusta. W szufladce leżała dziesiątka, obok niewiele więcej w nieposortowanym bilonie. Po prawej stała szkatułka przypominająca katalog ze starej części biblioteki uniwersyteckiej, po lewej leżał wyświechtany notes, który okazał się księgą rachunkową.

– Aha – mruknęła Valerie. – Jednak prowadziłaś księgę.

Może nie będzie aż tak źle, pomyślała, ale iskierka nadziei rozżarzyła się akurat na tyle, by po dwóch minutach zgasnąć jak stracone złudzenie.

– Dobrze, to przecież niemożliwe – stwierdziła dziewczyna i postanowiła wzmocnić się kawą.

Zaraz przekonała się jednak, że będzie się musiała zadowolić herbatą – w królestwie ciotki Charlotte na kawę najwyraźniej nie było miejsca. Trochę niezdarnie nastawiła samowar i czekała.

Samowar składa się z dużego zbiornika do gotowania wody i stawianego na nim małego czajniczka. Do czajniczka wsypuje się listki herbaty, a potem zalewa się je wrzątkiem ze zbiornika. Następnie czajniczek wędruje z powrotem na zbiornik, gdzie stoi, aż esencja zaparzy się dość mocno, by można ją było wlać do filiżanki i odpowiednio rozcieńczyć gorącą wodą. Wszystko to trwa z grubsza tyle czasu, ile należałoby się spodziewać – czyli więcej, niż Valerie planowała na to poświęcić. Dlatego wzięła z półki przypadkową książkę i usiadła w starym fotelu ciotki, żeby ją przejrzeć.

Rozdział pierwszy – przeczytała. Informacja typowa dla wielu książek, również dla historii samej Valerie, a przynajmniej dla tej jej części, która wiąże się ze starą księgarnią. W tej książce jednak, gwoli ścisłości, pora była już dużo późniejsza:

Był późny wieczór, kiedy K. przybył. Wieś leżała pod głębokim śniegiem. Góry zamkowej nie było wcale widać, otoczyły ją mgła i mrok, nawet najsłabsze światełko nie zdradzało obecności wielkiego zamku. K. stał długo na drewnianym moście, wiodącym z gościńca do wsi, i wpatrywał się w pozorną pustkę na górze...

Dobre elektryczne samowary mają mechanizm, który wyłącza grzałkę, jeśli woda gotuje się zbyt długo – choć warto podkreślić, że powinna się gotować powoli. Egzemplarz Charlotte również miał taki mechanizm, ale wyprodukowano go w postsowieckiej Rosji, w czasach, gdy jeszcze nie trzeba się było obawiać klientów, a z powodu fuszerki można się było już nie obawiać mocy urządzenia, więc grzał i grzał, dopóki spomiędzy strony dwieście czterdziestej ósmej a dwieście czterdziestej dziewiątej nie wypadła kartka i zdziwiona Valerie nie podniosła wzroku.

Zaczynało się zmierzchać. Ciepły powiew wiosny już dawno ustąpił perfidnemu przeciągowi, który właśnie chwycił dziewczynę za nos. Dzień się ciągnął, katar nadciągał, esencja naciągała w czajniczku, a Valerie po raz pierwszy czytała Franza Kafkę i dziwiła się, a dokładniej – przewracała kolejne kartki, zastanawiając się, kiedy ta powieść w końcu ją znudzi.

Kartka, która wypadła spomiędzy stron, okazała się kartą zamówień. Ciotka skrupulatnie zanotowała na niej, ile egzemplarzy książki sprzedała. Dużo. Zadziwiająco dużo, karta z obu stron była wręcz usiana połączonymi w płotki kreseczkami i gdyby nie data pierwszego zamówienia – 12 października 1959 – Valerie uznałaby tę powieść za prawdziwy bestseller.

– W każdym razie chyba długo się sprzedaje – stwierdziła, włożyła kartę z powrotem między strony, zamknęła książkę i odłożyła ją na biurko.

Filiżanka gorącej herbaty dobrze jej teraz zrobi. Valerie zamknęła drzwi, wyjęła z szafki nad zlewem obity kubek – zlew był ukryty w niewidocznej ze sklepu wnęce biura – nalała sobie centymetr czarnobrązowej esencji i rozcieńczyła wodą z samowara. Potem usiadła przy biurku, znalazła kartkę i zaczęła notować.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: