Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyklęta Królowa. Królowa. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Wyklęta Królowa. Królowa. Tom 3 - ebook

Trzeci tom magicznej serii, w którym władczyni ognia musi zmierzyć się z demonem lodu

Waleczna Kalinda zniosła wiele przeciwności losu. Małżeństwo z okrutnym tyranem, krwawe bitwy na śmierć i życie, spotkanie z niebezpiecznym demonem lodu. Tym samym, który teraz powraca pod postacią jej zmarłego męża, radży Tarka.

Demon przejmuje władzę i naznacza Kalindę oraz jej towarzyszy piętnem zdrajców imperium. Uciekają za morze, szukając schronienia na Południowych Wyspach. W Lestarii moce Kalindy nie są potępiane jak w jej ojczyźnie. Dzięki nim może chronić najbliższych, lecz demon sprawił, że trudno jej opanować żywioł ognia. Czy to właśnie brak kontroli pomoże jej zwyciężyć?

Ryzykując utratę najlepszych przyjaciół, Kalinda sprzymierza się z tymi, którym nie ufa. To jedyny sposób, aby pokonać demona, odzyskać imperium i przywrócić pokój w rozdartym narodzie. Emily R. King — z zamiłowania czytelnik wszystkich gatunków, z zawodu pisarka specjalizująca się w historiach fantasy i adwokat. Urodziła się w Kanadzie, ale wychowała w Stanach Zjednoczonych. Jest członkinią the Society of Children’s Book Writers and Illustrators, w którym aktywnie działa. Mieszka w północnym Utah wraz z rodziną i kotem.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66520-94-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Kalinda

Pochówek zaczyna się o świcie, zanim skwar dżungli wysuszy rosę i zdławi poranny powiew wiatru. Zbieramy się w uroczystej ciszy na rufie łodzi i patrzymy, jak Deven i Yatin kończą przywiązywać ciężkie kamienie do kostek i nadgarstków zmarłego. Indah obmyła jego ciało migdałowym olejkiem, jak nakazuje zwyczaj na jej ojczystych Południowych Wyspach. Pons, jej strażnik i ukochany, pomógł jej owinąć umarłego w białe prześcieradła.

Natesa otacza mnie ramieniem w talii. Wspieram się na niej, odciążając obolałą nogę. Książę Ashwin stoi z boku ze spuszczoną głową, lecz mimo to widzę, że ma zaczerwienione oczy i nos.

Deven wyprostowuje się powoli, jakby bolała go każda cząstka ciała. Znam to uczucie, tę wewnętrzną ociężałość, która pochłania człowieka jak ruchome piaski. Wszyscy na pokładzie poruszają się z jednakową niemrawością, jakby byli uwiązani do kamieni młyńskich.

W panującej ciszy słychać jedynie szum rzeki Ninsar. Gdybyż życie mogło płynąć tak nieprzerwanie jak ona. Chociaż wierzę, że śmierć nie oznacza końca i nasze dusze nie umierają, nigdy nie jestem wystarczająco przygotowana na czyjeś odejście.

Deven skłania głowę i odmawia naszą tradycyjną modlitwę o spoczynek:

– Bogowie, pobłogosławcie duszę brata Shaana, aby dotarła do bram, za którymi znajdzie spokój i wieczne światło.

Wczorajszego popołudnia znalazłam brata Shaana osuniętego bezwładnie na krześle przed sterownią. Przez ostatnie dwa tygodnie, odkąd zbiegliśmy z Ireshu, modlił się gorliwie do bogów, by chronili nas w tych ponurych czasach. Indah powiedziała, że jego serce w końcu zawiodło, jak to u ludzi w podeszłym wieku, lecz ja sądzę, że to strach wpędził go przedwcześnie do grobu.

– Brat Shaan był oddanym, lojalnym i pełnym miłości członkiem Bractwa – dodaje Deven na koniec. – Uosabiał pięć boskich cnót i służył Anu całym sercem. – Jego głos zaczyna się łamać. – Będzie nam go brakowało.

Yatin, jego towarzysz broni, ściska go za ramię. Żołnierze przysuwają ciało nad krawędź łodzi. Pons pomaga im zepchnąć je za burtę i plusk wody ostatecznie kończy ceremonię.

Oczy pieką mnie od łez. Przez bolesną chwilę ciało unosi się na powierzchni, po czym kamienie wciągają je w nieprzeniknione odmęty rzeki.

– Enki – zwraca się Indah do bogini wody – ześlij swoje morskie smoki, aby przeprawiły duszę brata Shaana w Zaświaty, i zmyj wszelkie wspomnienia bólu i udręki, których zaznał w swoim śmiertelnym życiu.

My, Tarachandianie, czcimy boga niebios Anu, więc nie znamy tej modlitwy pogrzebowej. Rodacy Indah wierzą, że istoty z głębin, morskie smoki, przeprawiają dusze zmarłych w Zaświaty lub wtrącają je do Otchłani. Jako że nie możemy przybić do brzegu, aby wykopać grób dla brata Shaana, jak nakazuje nasz zwyczaj, jej słowa dodają nam wielkiej otuchy.

Pierwszy odchodzi Pons – to on nadzoruje naszych wioślarzy, którzy odpychają łódź od dna bambusowymi tyczkami. Powinnam oszczędzać złamaną nogę, ale wolę zostać dłużej przy Devenie. Rzeka wiedzie nas naprzód, a miejsce, w którym zatopiliśmy ciało brata Shaana, oddala się coraz bardziej za rufą, przykryte już wodą. Wzdłuż brzegów ciągnie się las namorzynowy, którego bujności sprzyjają słonawe bagna między lasem deszczowym i Morzem Dusz. Korzenie drzew, częściowo zanurzone w błotnistych wodach, wystają nad powierzchnię jak sękate szczudła. Już dopływamy do delty. Brat Shaan był tak bliski ujrzenia morza…

Yatin podchodzi do Natesy z drugiej strony.

– Dobrze się czujesz, Kwiatuszku?

Natesa przesuwa dłonią po jego piersi.

– Tak. – Gdy jej krzepki wojak o gęstej brodzie dotarł na łódź, był bardzo chory. Indah, najbardziej doświadczona Wodna na pokładzie, zdołała go wyleczyć, a Natesa opiekowała się nim, dopóki nie odzyskał pełni sił. W czasie choroby Yatin schudł, a mimo to pozostał najroślejszym mężczyzną na łodzi. Tak bardzo zaprzątał nas jego powrót do zdrowia i leczenie ran, które odniosłam podczas turnieju, że nie zatroszczyliśmy się należycie o brata Shaana.

Wszyscy dźwigamy ciężar tej winy.

Natesa i Yatin odchodzą przejściem wzdłuż burty. Ashwin już się oddalił, po cichu, gdy nikt nie patrzył. Nie rozmawialiśmy, odkąd opuściliśmy Iresh. Cały czas spędzam z Devenem, a Ashwin nas unika. Od wielu dni nie staliśmy tak blisko siebie. Podchodzi do mnie Indah.

– Kalindo, już czas.

Zważywszy na tę smutną poranną uroczystość, zastanawiam się, czy nie powinnam odwołać naszej kuracji, ale tylko dzięki uzdrowicielskim mocom Indah mogę w tej chwili stać na własnych nogach.

Deven wciąż nie odrywa spojrzenia od rzeki. Zeszłej nocy próbowałam go jakoś pocieszyć, ale brat Shaan był jego mentorem. Czasami po stracie powstaje próżnia, której nic nie zdoła zapełnić.

Ujmuję Indah pod ramię i odchodzimy, pozwalając Devenowi w samotności opłakiwać zmarłego.

Leżąc na koi w sterowni, czuję, jak moce Indah przepływają przeze mnie niczym letnie strumienie wody. Wodna marszczy brwi i odsuwa dłonie od moich skroni. Godzinna kuracja nie przebiega zgodnie z oczekiwaniami.

Indah obmywa dłonie w miednicy. Moja skóra emanuje świeżym zapachem jej uzdrawiających wód – czuję kokos i białe drzewo sandałowe.

– O co chodzi? – pytam.

– Kość w nodze już się zrosła, a po ranie od miecza pozostała jedynie niewielka blizna.

Oba urazy odniosłam w pojedynku podczas turnieju prób, ale to nie one nas martwią. Zanim zbiegliśmy z Ireshu, Otchłaniec, wcielony demon wyzwolony z oków wiecznej nocy, tchnął we mnie swój trujący ogień. Mimo wysiłków Wodnej, by mnie oczyścić, jego lodowate moce wciąż krążą w moich żyłach. Nawet blokada bólu – rzadka zdolność Indah, która na krótki czas pozwala stłumić ból – nie koi chłodu.

Zamykam oczy i szukam w swoim wnętrzu pojedynczej doskonałej gwiazdy. To niegasnące światło stanowi źródło moich ognistych mocy – mój ogień duszy. Żaden śmiertelny ani bhuta nie może istnieć bez tego wewnętrznego blasku. Odnajduję ją, lecz jej światło – zwykle jaskrawe – teraz jest zamglone.

– Pod powiekami widzę zieloną poświatę.

– To skutek mocy demona.

– Możesz się jej pozbyć?

– Nie wiem jak – odpowiada Indah, pomagając mi usiąść. – W pewnym sensie twoja dusza doznała odmrożenia. Gdyby chodziło o kończynę, zaleciłabym amputację, ale skoro to uszkodzenie wewnętrzne…

– Nie możesz amputować mi duszy – mówię z wymuszonym śmiechem, choć wcale nie śmieszy mnie wspomnienie katuszy, od których zwijałam się na ziemi, gdy demon torturował mnie swoim zimnogniem. Tamten początkowy ból ustąpił, lecz pozostawił we mnie mroczne skazy niczym ślady nalotu na srebrze. Gdybym sama nie była w jednej czwartej demonem, moce Otchłańca by mnie zniszczyły. Wszyscy Ogniści pochodzą od Enlila, bękarta bogini ziemi Ki i demona Kura. Być może powinnam szanować własne dziedzictwo. Ale nie jestem za nie wdzięczna. Ani trochę.

W złotych oczach Indah odbija się jej niepokój.

– W Lestari znajdę ci bardziej doświadczonego uzdrowiciela. Tymczasem oszczędzaj siły i moce.

Od walki z Otchłańcem nie musiałam przywoływać swoich ognistych mocy. Ale co się stanie, kiedy będę ich potrzebowała? Na razie odsuwam od siebie tę obawę. Wytrzymam do wieczora, kiedy dotrzemy do Lestari, imperialnego miasta Południowych Wysp.

Wstaję i na próbę przenoszę ciężar ciała na chorą nogę. Nie czuję bólu. Indah podaje mi ramię, lecz ja sięgam po laskę.

– Poradzę sobie.

Wychodzę, powłócząc nogami i uważając na lekkie kołysanie łodzi. Po kilku krokach zatrzymuję się, by odpocząć w nasłonecznionym miejscu na pokładzie. Słońce rozgrzewa mi skórę, ale wewnętrzny szron nie topnieje.

– Czy Indah wie, że jesteś tu sama?

Obracam się ku Natesie i ujmuję ją pod ramię.

– Nie jestem sama. Ty tu jesteś.

– Przejdźmy się. – Odrywa mnie od barierki i ruszamy powoli wokół zewnętrznego pokładu. Idąc, kołysze biodrami, a jej warkocz buja się na plecach jak wahadło, ale Natesa nie robi tego celowo. Po prostu nie może ukryć swoich krągłości, tak jak ja nie potrafię zmienić własnej chudości.

Gdy mieszkałyśmy na dworze radży i byłyśmy rywalkami w turnieju tronowym, przez pewien czas nie mogłyśmy znieść siebie nawzajem. Natesa i inne moje przeciwniczki walczyły o lepsze życie w tym świecie mężczyzn. Ale to ja zdobyłam tron. Drugie zwycięstwo – w turnieju prób w Ireshu – umocniło moją pozycję jako rani Imperium Tarachandu. Rywalizowałam z czterema przeciwniczkami-bhutami, biorąc udział w serii zadań i wykazując się swoimi mocami. W nagrodę mam poślubić księcia Ashwina i zostać jego pierwszą żoną – Pokrewną. Szanuję go, ale małżeństwo z nim nie jest dla mnie żadną nagrodą.

– Książę dość szybko zniknął po pogrzebie – zauważa Natesa.

– Unika mnie.

– Unika Devena. Wspomniał ci o ich sprzeczce?

– Nie…

Natesa krzywi usta w cierpkim uśmiechu.

– Gdy tylko opuściliśmy Iresh, Deven uderzył Ashwina i niemal wypchnął go za burtę.

„O bogowie, na pomoc”. Obowiązkiem kapitana straży jest ochrona księcia, ale Deven obwinia go o wyzwolenie Otchłańca. Demon przyjął postać ojca Ashwina, a mojego nieżyjącego męża, radży Tarka. Za uwolnienie go Otchłaniec musi spełnić najgłębsze pragnienie Ashwina, którym jest wypędzenie przywódcy bhutów-rebeliantów z Turkusowego Pałacu w naszym imperialnym mieście Vanhi.

Demon-radża zamierza tego dokonać. Wyzwolił naszych ludzi ze strasznych obozów jenieckich w Ireshu i w ten sposób, żerując na ich cierpieniu, zyskał ich oddanie. Nasza armia pod dowództwem Otchłańca zmierza do odległego Vanhi, gdzie rebelianci więżą pozostałe żony i kurtyzany Tarka, moje przyjaciółki i siostry-wojowniczki. Chcę, żeby rani były wolne, ale nie można dopuścić, aby demon-radża obalił przywódcę rebelii. Jeśli mu się to uda, zacznie siać grozę na całym świecie.

– Próbowałam mu to wyjaśnić – mówię – ale Deven nie chce słuchać.

– Może słusznie ma mu to za złe. – Natesa kieruje wzrok na rzekę. – Nawet brat Shaan obawiał się o nasz los.

Niestety, strata brata Shaana to kolejna tragedia, o którą Deven obwinia księcia.

– Ashwin nie mógł przewidzieć, że demon przybierze postać Tarka i przekona naszych ludzi, że jest ich radżą.

Mijamy rufę i niemal wpadamy na księcia. W ręku trzyma książkę, jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Tyle że tym razem nie biorę go za jego ojca. Ashwin odziedziczył po nim urodę, ale ma dobre serce. Z urazy malującej się na jego obliczu wnioskuję, że usłyszał naszą rozmowę.

– Wasza Wysokość – mówi Natesa z ukłonem. – Nie wiedziałyśmy, że tu jesteś.

– Najwyraźniej. – Zamyka książkę z trzaskiem. – Wybaczcie.

Próbuje nas ominąć, ale ujmuję go pod ramię.

– Przejdziemy się razem?

Ashwin obraca się powoli i pociera skroń, jakby rozbolała go głowa. Pociągam go naprzód, a zadowolona Natesa odchodzi w przeciwną stronę.

– Jak się miewasz? – pytam księcia.

– Dobrze, dziękuję. – Jego zdawkowa odpowiedź każe mi umilknąć. Zapadłą między nami ciszę zakłóca jedynie stukot mojej laski o drewniany pokład. Już niemal rezygnuję z rozmowy, kiedy słyszę pytanie: – A jak ty się czujesz?

– Lepiej. Indah powiedziała, że wkrótce zacznę chodzić o własnych siłach.

Kiwa głową, ale nie dodaje nic więcej. Brakuje mi tej swobody, która kiedyś panowała między nami. W Ireshu, gdy Devena uwięziono w wojskowym obozie jenieckim, Ashwin i ja zaczęliśmy sobie ufać. Wciąż noszę na nadgarstku złotą bransoletę, którą pożyczył mi na szczęście przed ostatnią turniejową próbą. Ashwin to mój kuzyn i jedyny żyjący krewny. Nie zniosłabym utraty jego przyjaźni.

Przystaję i zatrzymuję go.

– Jak mogę to naprawić? Dręczy mnie ta niezręczność między nami.

– Wiesz, czego chcę. – Omija mnie wzrokiem. – Mogę ci powtórzyć, czego pragnę, ale dotrzymam słowa. Wygrałaś turniej prób i nie masz już żadnych zobowiązań ani wobec mnie, ani wobec tronu.

– Naprawdę myślisz, że mogłabym cię opuścić?

Marszy czoło.

– Sądziłem, że teraz, kiedy wrócił kapitan Naik…

– Imperium Tarachandu to także mój dom. Demon-radża oszukał naszych ludzi. Maszeruje z naszą armią na nasz pałac, w którym rebelianci więżą rani takie jak ja. Jestem z tobą, Ashwinie. Może nie w taki sposób, na jaki liczyłeś, ale razem stawimy czoło demonowi-radży.

W kąciku jego ust drga uśmiech.

– Zrozumiano, Pokrewno.

Ciągnę go za sobą, a on dotrzymuje mi kroku, wyraźnie odprężony.

– Skąd masz tę książkę? – pytam, wskazując tom, który ściska pod pachą.

– Wepchnąłem sobie pod koszulę, kiedy opuszczaliśmy Iresh.

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Niemożliwe.

– Naprawdę. Leżała na ziemi, więc ją podniosłem.

Ashwin przeczytał więcej książek, niż ktokolwiek ze znanych mi osób.

– Ciekawa?

– Nudna jak krowi pysk. Ale za to nauczyłem się, jak uszyć turban. – Wskazuje na tytuł: Podręcznik dla szwaczek ubrań męskich. Wybucham śmiechem, a on tłumi chichot, aż trzęsą mu się ramiona.

Nieco poważnieję, bo nasze rozbawienie zaledwie kilka godzin po pochowaniu brata Shaana wydaje mi się niestosowne. Ale brat Shaan uważał, że wszystkie dzieci Anu, bhutowie i śmiertelnicy, powinny żyć w harmonii. Chciałby, abyśmy naprawili nasze stosunki.

Docieramy do pustego dziobu. Przed nami, nad wodą i namorzynami, rozciąga się błękitne niebo. Powiew wiatru mierzwi krótkie hebanowe włosy Ashwina. Przysiadam na szerokiej krawędzi łodzi tuż przy relingu, zdyszana po tej krótkiej przechadzce.

– Mogę cię odprowadzić do sterowni? – pyta.

– Zostanę tu jeszcze przez chwilę. – Ashwin nie siada ani nie odchodzi. Drażni mnie jego niezdecydowanie co do łączącej nas bliskości. Tęskniłam za nim, ale to wyznanie nie chce mi przejść przez gardło. Mógłby opacznie zrozumieć moje uczucia. – Dziękuję za wspólny spacer.

Waha się przez chwilę, po czym oświadcza z całą powagą:

– Zamierzam odzyskać imperium, Kalindo.

Ashwin samotnie dźwiga ciężar swoich grzechów. Widziałam go, jak nocą krążył po pokładzie, masując sobie skronie i przeczesując włosy palcami. Śmierć brata Shaana jeszcze dołożyła mu wyrzutów sumienia. Ashwin kocha imperium i swoich ludzi. Nie spocznie, dopóki ich nie odzyska. Patrzę w jego nabiegłe krwią oczy.

– Wiem, że ci się uda.

Uśmiecha się lekko i pochyla, aby pocałować mnie w policzek. Odwracam się ku niemu; pachnie kokosowym olejkiem po goleniu. Oboje źle oceniamy dzielącą nas odległość i jego wargi lądują na kąciku moich ust.

Widzę jego zaskoczone spojrzenie. Nieruchomieje, po czym przyciska usta do mojego policzka, jak należy. Dotyk jego miękkich warg rozpala mi skórę. Ciepło przeszywa całe wnętrze, docierając aż do najgłębszych zakamarków. Nachylam się ku niemu, by przedłużyć ten pocałunek. Pierwszy raz od wielu dni czuję, że mój wewnętrzny chłód topnieje, a ogień duszy znów płonie jak dawniej.

Ashwin się odsuwa i ponownie zalewa mnie fala zimna. Gapię się na niego oniemiała, a on aż promienieje zachwycony moją reakcją, po czym oddala się niespiesznie.

Co się właśnie między nami wydarzyło? Ja… pozwoliłam mu się pocałować. Dwukrotnie.

Wpatruję się w swoje odbicie w wodzie, starając się nie myśleć o Ashwinie, ale w głowie mam mętlik. Gdy tylko odzyskałam Devena, odsunęłam od siebie wszelkie romantyczne uczucia do księcia. A jednak nie protestowałabym, gdyby jego pocałunek potrwał dłużej. Czy to możliwe, że wciąż darzę go uczuciem silniejszym niż przyjaźń? Nie mogę zignorować tych kojących sekund, kiedy tkwiący w moim wnętrzu lód nagle stopniał…

– Tutaj jesteś – mówi Deven.

Obciąga swój szkarłatny mundur i siada obok mnie. Dzisiejszego ranka ogolił bujną brodę i przyciął włosy pod turbanem. Jest gotów na spotkanie z Lestarianami; w każdym calu wygląda na przystojnego oficera armii imperium.

Opieram się o niego, wtulam w jego bok i czekam na pytanie o mnie i Ashwina. Ale Deven albo nie widział nas razem, albo nie chce rozmawiać o księciu. Ja też nie poruszam tego tematu. Pocałunek Ashwina był niewinny, przyjacielski, ale przyznanie, że miał miejsce, mogłoby wzbudzić pytania. Czasami prawda może przynieść więcej złego niż jej przemilczenie. A z nas dwojga nie tylko ja próbowałam coś ukrywać.

– Natesa wspomniała, że chciałeś wyrzucić Ashwina za burtę – mówię.

– Raczej go popchnąłem – odpowiada Deven z niezmąconym spokojem.

Wzdycham z rezygnacją.

– Nie powinieneś był tego robić.

– Moim obowiązkiem jest obrona imperium – obrusza się. – Książę wyzwolił Otchłańca. Wszystko wskazywało na to, że stanowi zagrożenie.

Splatam nasze palce.

– Książę jest twoim władcą. Gdy poślubi pierwszą żonę, zostanie radżą. – Nieumyślnie kieruję rozmowę na temat, którego unikam od wielu dni. Deven nie prosił, abym ustąpiła z tronu. Rozumie, że pozycja rani jest moją boską misją i moim wyborem. A dokładniej, przyjętym na siebie obowiązkiem. Lecz żadne z nas nie wie, co to oznacza dla nas i dla naszego marzenia o spokojnym życiu w górach. – Swoje urazy musisz odsunąć na bok. Już i tak nęka nas wszystkich zbyt wiele podziałów.

Sztywnieje.

– Staram się, Kali. – W jego głosie słychać napięcie. – Mam sporo na głowie.

Dręczy go nie tylko śmierć brata Shaana. Jego matka i brat, Mathura i Brac, utknęli na granicy imperium i sułtanatu. Wysłał dwoje Wietrznych, aby ich odnaleźli, ale jak dotąd nie wrócili. Każdy dzień oczekiwania pogłębia jego strach.

Ujmuję jego gładki policzek.

– Wiem.

Nachyla się, przyjmując pieszczotę. Jego rysy tworzą pociągającą mieszankę rzeźbionej surowości i miękkiej łagodności, które oddają jego dwie główne role: żołnierza i ofiarnego wyznawcy parijany. Zbliżam usta do jego warg, a gdy przyciąga mnie do siebie, otacza mnie zapach drzewa sandałowego. Czuję ciepło jego ciała, ale ono nie przenika mnie ani nie łagodzi mojego wewnętrznego chłodu. Nie zważam na to, cokolwiek to może oznaczać, i wodzę palcami po jego szyi. W gardle czuję narastający żar pożądania, lecz wewnętrzny mróz nie ustępuje. Odsuwam się drżąca i bez tchu.

Deven przygląda mi się łagodnymi brązowymi oczami.

– Co się stało?

– Ja… – „Nie wiem”. – Powinnam się położyć.

Sięgam po laskę, by wstać z miejsca, ale Deven bierze mnie na ręce. Młócę powietrze nogami, a ramiona zarzucam mu na szyję.

– Puść mnie!

– Dobrze – odpowiada spokojnie i rusza ku sterowni.

Poprawiam spódnicę, halki i sari.

– Powiedziałeś, że mnie puścisz.

– I zrobię to… gdy znajdziesz się na swojej koi.

– Umiem chodzić!

– Wchodzimy! – woła Deven.

Przejście tarasuje nam krzesło. Indah i Pons jedzą późne śniadanie składające się z musu owocowego i rodzynek korynckich. Włosy Ponsa opadają mu na plecy; czubek i boki głowy ma wygolone. Chwyta za krzesło Indah i odsuwa je z drogi. Rumienię się pod ich spojrzeniami. Wodna i Wietrzny są w sobie zakochani, ale nie okazują uczuć publicznie. Czuję, że Pons by to robił, gdyby chciała tego Indah, ale ona ceni sobie dyskrecję.

Deven przenosi mnie przez otwarte drzwi sterowni i kładzie się ze mną na koi.

– Widzisz? Nie było tak źle.

Przytulam się do niego.

– Mogłabym ci za to przypalić nos.

– Lubisz mój nos.

– Owszem – odpowiadam i całuję jego koniuszek.

Szorstka dłoń wsuwa się pod moją bluzkę i błądzi po nagich plecach. Jego dotyk rozgrzewa mnie w miejscach, do których pocałunek Ashwina nie mógł dotrzeć. Znów przyciskam usta do warg Devena, rozkoszując się bliskością naszych ciał. Moje palce pełzną po jego umięśnionych ramionach, ale mundur nie pozwala mi dotykać skóry. Deven nie przestaje mnie całować, jednocześnie rozpina sobie guziki z przodu, aby zdjąć kaftan.

Drzwi otwierają się z rozmachem i Natesa staje w nich jak wryta.

– Wybaczcie, że przeszkadzam. – Widzi nas w objęciach i w jej oczach błyskają iskierki. – Dotarliśmy do ujścia rzeki. Czeka na nas lestariański statek.

Deven nosem trąca moje ucho.

– Pewnego dnia będę cię miał tylko dla siebie – mruczy zachrypniętym głosem.

Po szyi przebiega mi ciepły dreszcz.

– Zapamiętam to. – Całuję go jeszcze raz i siadam, ale robię to zbyt gwałtownie i zawrót głowy każe mi się pochylić.

– Powinnaś leżeć – mówi Deven, zapinając kaftan.

– Nic mi nie jest. Daj mi chwilę. – Po kilku oddechach mój wzrok odzyskuje ostrość.

Deven kładzie dłoń na moim ramieniu.

– Kali, naprawdę powinnaś tu zostać.

– Powiedziałam, że nic mi nie jest – odburkuję. Wiem, że jestem słabsza niż zwykle. Nie musi mi o tym stale przypominać. – Nateso, podaj mi, proszę, moją laskę.

Deven jest szybszy i to on wręcza mi ją gwałtownym ruchem. Natesa wycofuje się na palcach. Deven niepokoi się o moje zdrowie, ale ja mam większe zmartwienia.

– Powinnam się przywitać z Lestarianami – wyjaśniam. – Musimy wywrzeć dobre pierwsze wrażenie, aby przynieść chlubę imperium.

Indah zapewniła Ashwina i mnie, że możemy liczyć na pomoc datu Bulana, władcy Południowych Wysp, ale to oznacza pokładanie wiary w obcym człowieku. Otchłaniec dowodzi najpotężniejszą armią na kontynencie. Możemy jedynie żywić nadzieję, że datu dostrzeże wynikające z tego zagrożenie i dołączy do nas, by powstrzymać demona.

Wstaję, powściągając frustrację.

– Muszę tam iść, Devenie.

– Musisz też zadbać o siebie. – Sięga ku niesfornemu kosmykowi, który opada mi na policzek, ale odsuwam go pierwsza. Deven cofa rękę urażony.

– Wybacz – szepczę. Pozostanie na tronie oznacza przyjęcie odpowiedzialności i wspieranie Ashwina. – Powinniśmy teraz zachować dyskrecję, bo…

– Nie musisz wyjaśniać. – Deven poprawia mankiety kaftana, szarpiąc je z rozdrażnieniem. – Nie przyniesie chluby imperium Pokrewna, która spoufala się ze strażnikiem.

– To nie potrwa długo. – Szukam u niego zrozumienia, lecz wciąż widzę obronny wyraz twarzy.

W drzwiach pojawia się Ashwin.

– Kalindo – mówi z wahaniem, marszcząc brwi na widok nachmurzonej miny i buntowniczej postawy Devena. – Indah prosi, byśmy przyszli.

– Już idę – odpowiadam, wspierając się na lasce. Choć Deven się na mnie złości, przysuwa się bliżej, jakby zakładał, że mogę się przewrócić.

„Anu, nie pozwól, bym teraz upadła, bo on nigdy nie przestanie mi tego wypominać”.

Bogowie są łaskawi i udaje mi się przejść przez sterownię o własnych siłach, podążając za Ashwinem.Rozdział 2

Deven

Chwytam za miecz wiszący po wewnętrznej stronie drzwi sterowni i ruszam za odgłosem postukiwania laski. Kali zawsze była wysoka i szczupła, ale teraz, osłabiona odniesionymi ranami, wydaje się wręcz krucha. Garbi się jak żuraw, a jej nadwyrężona noga dygocze z wysiłku.

„Wielkie nieba, ależ ona jest uparta”.

Pomaganie jej byłoby prostsze, gdyby nie uważała, że przyjmując moją pomoc, przyznaje się do porażki. Nie jest słaba; potrzebuje wsparcia. Zanim Otchłaniec poraził ją swoim zimnogniem, Kali lśniła jasno jak słońce i potrafiła stworzyć z naturalnego ognia ogromnego ognistego smoka. Trudno mi teraz patrzeć, jak się szamocze.

Indah wraz z dwoma innymi lestariańskimi Wodnymi sterują naszą łodzią przez lekko wzburzoną deltę. Zdołałem uniknąć choroby morskiej na spokojnej rzece, ale otwarte wody nie są już tak łaskawe dla mojego żołądka. Linia brzegowa po obu stronach wąskiej zatoki ciągnie się aż po horyzont, a wzdłuż alabastrowych plaż rosną drzewa palmowe. Pozostali pasażerowie stoją w szeregu przy relingu i wpatrują się w czekający statek.

Ten duży wojskowy okręt o płaskim pokładzie, wysokim dziobie i niższej rufie lepiej nadaje się na otwarte morze. Jego długość szacuję na trzysta łokci, a szerokość na połowę tej miary. Z zewnątrz pomalowano go na mocny błękit, a dziób kształtem przypomina łeb smoka morskiego. Okręt ma jeden maszt, lecz jest pozbawiony żagli i steru. Wprawiają go w ruch rozstawieni na sterburcie i bakburcie Wodni. Na rufie widać lufy armat wodnych. Lestariańska flota chroni statki kupieckie i pasażerskie przed grasującymi na tych wodach korsarzami. Łopoczącą na maszcie ametystową flagę zdobią morskie wężosmoki, podobne do tego na dziobie okrętu. Podpływamy bliżej i zatrzymujemy się przy kadłubie z drewna tekowego, na którym wypisano nazwę tego wojennego okrętu: „Serce Enki”. Pons rzuca linę żeglarzom na pokładzie, a oni ją przywiązują i zrzucają nam drabinkę linową. Wspinam się pierwszy. Dwóch starszych mężczyzn o oficjalnym wyglądzie oczekuje na nieskazitelnie czystym pokładzie, by nas powitać. Załogę tworzą mężczyźni i kobiety, a wszyscy są ubrani w workowate, sięgające do kolan spodnie oraz kurty.

Jeden ze starszych mężczyzn, z długą brodą, trzyma w ręku trójząb, tak jak ja trzymałbym laskę. Żuje coś zielonego – miętę? Słyszałem, że żucie mięty to popularne zajęcie wśród żeglarzy. Lestarianie wlepiają we mnie złociste oczy, a ja odwzajemniam się równie badawczym spojrzeniem, nawet nie dotykając miecza wiszącego u pasa.

Na pokład wchodzi książę Ashwin, który następnie pomaga Kali zejść z drabinki. Nie reaguję, jakby nie mierził mnie fakt, że przyjmuje jego pomoc, choć najchętniej wypchnąłbym go za burtę. Z trudem się opanowałem, widząc, jak ją całował w policzek. Uczynek pozornie niewinny, tyle że książę jest władny zmusić ją do poślubienia go. Ona wierzy, że tego nie zrobi, lecz ja nie ufałbym komuś na tyle bezmyślnemu, aby wyzwolić demona.

Jako następni na pokład wchodzą Yatin i Natesa. Jej dłoń zawisa tuż nad sztyletem u boku, gdyż Natesa nie ufa obcym. Yatin, o ile nie zostanie sprowokowany, ma łagodną naturę, lecz jego potężna postura i pozlepiana w strąki broda każą Lestarianom cofnąć się nerwowo.

Za nimi pojawia się Pons z dmuchawką zatkniętą za pas. Jest wyszkolonym żołnierzem, ale jego główne zadanie to chronienie Indah. Pomaga jej wejść na pokład, a wtedy siwobrody mężczyzna z trójzębem chwyta ją w objęcia.

– Oto mój ojciec – wyjaśnia z dumą Indah. – Admirał Rimba, dowódca lestariańskiej floty. Ojcze, oto książę Ashwin i Pokrewna Kalinda.

Admirał składa ukłon.

– Witamy na pokładzie. To ambasador Chitt – przedstawia stojącego obok niepozornie ubranego mężczyznę. – Jest stałym emisariuszem bhutów.

– Mówcie mi Chitt – prosi ambasador. Jego miedziane włosy są poprzetykane srebrnymi pasmami. Jest wysoki, mniej więcej mojego wzrostu, ale smuklejszej budowy ciała. Sznury jędrnych mięśni rysują się na jego przedramionach i znikają pod cienką kurtą. Może i jest dyplomatą, lecz te ręce należą do człowieka, któremu nieobca jest praca fizyczna. Coś w jego surowych rysach wydaje mi się… znajome.

– Pokrewno, przez pewien czas byłem delegatem twojego ojca – mówi. – Towarzyszyłem mu podczas kilku misji mediacyjnych.

– Jego delegatem? – pyta Kali.

– Kishan był poprzednim emisariuszem bhutów – wyjaśnia ambasador. Jest odziany w kurtę, a na jego piersi widnieje symbol boga ognia: pojedynczy płomień. Admirał Rimba nosi na kołnierzu godło bogini wody: falę. Te znaki wskazują, że obaj mężczyźni są bhutami.

Wymieniamy spojrzenia z Yatinem. W sułtańskiej armii też służyli bhutowie. I nie traktowali nas dobrze.

– Chciałabym kiedyś usłyszeć coś więcej o moim ojcu – mówi Kali.

– Z przyjemnością ci o nim opowiem – odpowiada ambasador. Jego postać porusza coś w mojej pamięci.

Indah kolejno przedstawia pozostałych przybyłych, aż w końcu wskazuje na mnie.

– A oto kapitan Deven Naik.

– Generał Naik – poprawia ją książę Ashwin.

Wzdrygam się na dźwięk mojego nowego tytułu. Po tym, jak zaatakowałem księcia, nie sądziłem, że dotrzyma słowa i awansuje mnie. I właściwie czyim generałem jestem? Nie mamy armii. Jedynym żołnierzem pod moim dowództwem jest Yatin, mój przyjaciel, który poszedłby za mną wszędzie bez względu na mój stopień. Jeśli księciu się wydaje, że w ten sposób mnie do siebie przekona, to jest większym głupcem, niż sądziłem. Poprzednim generałem armii imperium był mój ojciec. Pod wodzą radży zmasakrował setki niewinnych bhutów. Przejęcie jego pozycji nie jest ani nagrodą, ani zaszczytem.

– Miło pana poznać, generale Naik – mówi Chitt, również bacznie mi się przyglądając. – Słyszeliśmy, że jest z wami jeszcze jeden pasażer, członek Bractwa.

– Dokonał swoich dni. – Piorunuję księcia wzrokiem. Brat Shaan zamartwiał się z jego powodu. Myśl o wypuszczonym na wolność Otchłańcu była zbyt trudna do zniesienia dla jego starego serca. Już za nim tęsknię.

– Czy ktoś przybył tu przed nami? – pyta Kali. Pons nasłuchiwał wiadomości od mojej rodziny, ale wiatr żadnej nie przyniósł. – Devena rozdzielono z jego bratem i matką. Mamy się spotkać w Lestari z nimi i z dwojgiem Wietrznych, naszych strażników.

Modlę się, aby już tu byli.

– Nie dotarły do nas żadne wieści od nich – odpowiada admirał Rimba, rozwiewając moje nadzieje, po czym nie przestając żuć mięty, dodaje: – Mogli jednak zjawić się w Lestari dzisiejszego ranka, kiedy już wypłynęliśmy. Wkrótce się dowiemy. Musimy ruszać, aby dotrzeć do wysp przed zachodem słońca.

On i Indah kierują nas do kabiny mieszczącej się pośrodku pokładu. Pons podąża za nimi ze sroższym wyrazem twarzy niż zwykle. Dziwnie nie widzieć go u boku Indah. Jako następni kroczą książę Ashwin i Kali z Chittem, który uprzejmie gawędzi z nimi o wilgotnej pogodzie.

Idąca przede mną Natesa szepcze do Yatina:

– Czy ambasador nie wydaje ci się znajomy?

„Czyli nie tylko ja odniosłem takie wrażenie”.

Wchodzę do środka o ułamek sekundy później niż oni i umyka mi odpowiedź Yatina. Drzwi chroniące przed wiatrem zasuwają się za nami. Wzdłuż ścian prostokątnej kabiny stoją ławki z poduszkami. Wybieramy sobie miejsca na czas podróży. Ashwin, rzecz jasna, siada obok Kali, a ja tuż przy wyjściu, by mieć baczenie i na obcą załogę, i na moją rani.

Żeglarze zamykają rozsuwane drzwi, a te od strony rufy zostawiają otwarte. Wodni, którzy tworzą załogę pokładową, wzbudzają pod „Sercem Enki” olbrzymią falę i na jej grzbiecie suniemy naprzód. Zaciskam palce na krawędzi ławki. Kołysanie statku w okamgnieniu usypia Kali. Ja zachowuję czujność, nie ufam naszym gospodarzom tak bardzo jak pozostali, ale moje skupienie przegrywa z huśtawką w żołądku.

Wszyscy obserwują mijany krajobraz, nieporuszeni ani prędkością, ani bujaniem statku. Natesa i Yatin pokazują sobie nawzajem morskie ptaki i ryby wyskakujące nad powierzchnię wody. Przyglądam się dłoniom Natesy, szukając pierścionka z kwiatem lotosu, który miał dla niej Yatin. Gdy złożyła go choroba, prosił mnie, abym go jej dał w jego imieniu. Odparłem, że sam powinien to zrobić. Sądziłem, że teraz jej się oświadczy, skoro już doszedł do zdrowia, ale na palcu Natesy nie widzę pierścionka.

Yatin dostrzega moją bladość.

– Potrzebne ci wiadro? – pyta ze swoim lekko gardłowym „r”.

– Nie, tylko świeże powietrze.

Opanowuję się i wychodzę z kabiny, po czym zataczając się, dopadam relingu i wymiotuję za burtę. Mgiełka wodna chłodzi mi policzki. Opróżniwszy żołądek, osuwam się na barierkę. Przed dziobem morze zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Nigdy nie widziałem tak pustej i ponurej przestrzeni.

Na pokład wychodzi Chitt.

– Generale, czy znasz Mathurę Naik?

Tłumię kolejny atak mdłości.

– To moja matka. Skąd ją znasz?

– Poznaliśmy się w pałacu wiele lat temu. Miała wtedy małego chłopca o poważnych oczach, mniej więcej takiego. – Ręką pokazuje wzrost małego dziecka. – Nie chciał zasnąć bez swojego drewnianego miecza.

– Spędzałeś czas w skrzydle dla kurtyzan – stwierdzam beznamiętnie. Tylko tam mogli się spotkać. Moja matka była jedną z kurtyzan radży Tarka.

– Mathurę przysłano do mojej komnaty. – Dźwięk imienia mojej matki w ustach Chitta każe mi zacisnąć dłoń na rękojeści miecza. – Przez całą noc rozmawialiśmy o moich podróżach. Jej ciekawość świata była zaraźliwa.

Z rozkazu Tarka moja matka musiała zabawiać jego dworzan i składających oficjalne wizyty dygnitarzy.

– Nigdy jej nie tknąłeś? – pytam z naciskiem.

W jego złotych oczach pojawia się błysk. Zrażanie do siebie potężnego Ognistego nie jest najlepszym pomysłem.

– Generale Naik, rzekłbym, że na to pytanie winna odpowiedzieć twoja matka.

– Nie omieszkam jej zapytać.

– Mam taką nadzieję. – Przygląda mi się uważniej. – Słyszałem, że Mathura ma drugiego syna.

– To Brac, mój przyrodni brat.

– Wspominałeś, że was rozdzielono. Czy grozi im jakieś niebezpieczeństwo?

– Nie wiem.

Chitt marszczy czoło.

– Kiedy dotrzemy do Lestari, zrobię, co w mojej mocy, aby ich odnaleźć.

– Dlaczego?

– To również jest pytanie do Mathury. – Ambasador poklepuje mnie po ramieniu przesadnie poufałym gestem. – Już jako chłopiec miałeś to poważne spojrzenie… i ten sam pociąg do broni. – Zerka na mój miecz z lekkim uśmiechem, który przeszywa mnie dreszczem.

Wpatruję się w jego plecy, gdy wraca do kabiny.

Taki sam uśmieszek widywałem tysiące razy u kogoś innego…

Święci bogowie, właśnie poznałem ojca Braca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: