Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wymowność rzeczy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wymowność rzeczy - ebook

Błyskotliwe eseje z pogranicza historii, antropologii kultury i literatury. Autor, obficie czerpiąc z licznych lektur oraz z własnych doświadczeń, opowiada o niekończącej się przygodzie człowieka z rzeczami, o przedmiotach od wieków towarzyszących ludziom w życiu i pracy, takich jak garnek, siekiera, lustro, rower, buty czy książki. O ich dziejach, zmiennych funkcjach i wartości oraz o tym, jak ewoluuje nasze postrzeganie rzeczy i potrzeba ich posiadania.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0284-7
Rozmiar pliku: 510 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Świat, któ­ry nas ota­cza, zło­żo­ny jest z przed­mio­tów, czy­li z czą­stek i form nie­oży­wio­nej ma­te­rii, oraz z istot ży­wych. Do tych ostat­nich na­le­ży rów­nież czło­wiek, isto­ta w ko­smo­sie wy­jąt­ko­wa, bo zdol­na do wy­twa­rza­nia no­wych, nie­zna­nych do­tych­czas form i za­sto­so­wań ma­te­rii. Czło­wiek jest wy­na­laz­cą, wy­twór­cą i użyt­kow­ni­kiem ar­te­fak­tów, by­tów no­wych, wcze­śniej nie­ob­ja­wio­nych, jest pro­du­cen­tem rze­czy. Wbrew po­tocz­nym iden­ty­fi­ka­cjom i słow­ni­ko­wym uprosz­cze­niom rzecz to nie to samo, co przed­miot. Rzecz na­le­ży wy­łącz­nie do świa­ta czło­wie­ka, do kró­le­stwa jego kul­tu­ry, świa­ta bę­dą­ce­go pro­win­cją wy­łącz­nie czło­wie­czą i au­to­no­micz­ną. Przed­miot to skład­nik przy­ro­dy za­sta­nej przez czło­wie­ka i użyt­ko­wa­nej przez nie­go zgod­nie z wła­sny­mi moż­li­wo­ścia­mi i po­trze­ba­mi. To z przed­mio­tów po­wsta­ją rze­czy, nig­dy od­wrot­nie. Od­kąd czło­wiek uczy­nił kęs ma­te­rii ar­te­fak­tem, na za­wsze już po­nie­sie on jego zna­mię, na za­wsze po­zo­sta­nie rze­czą. Na­wet je­śli jako śmieć wy­łą­czo­ny zo­sta­nie z obie­gu ży­cia i usu­nię­ty w mrocz­ne ot­chła­nie pod­ziem­ne­go świa­ta umar­łych.

Wszyst­ko za­czę­ło się przed mi­lio­na­mi lat, gdy nasz pół­zwie­rzę­cy przo­dek do­brze już so­bie zna­nym spo­so­bem, tak jak to czy­nią do dziś jego mał­pi krew­nia­cy, za­miast nad­we­rę­żać kru­che zęby i łam­li­we pa­zu­ry, wpadł na po­mysł, aby roz­bić szcze­gól­nie sma­ko­wi­ty orzech, któ­ry nie­spo­dzie­wa­nie wpadł mu w ręce, uży­wa­jąc ka­mie­nia. Nic w tym nie było nad­zwy­czaj­ne­go po­nad to, że ów pod­nie­sio­ny z ło­ży­ska stru­mie­nia oto­czak szcze­gól­nie przy­padł na­sze­mu przod­ko­wi do gu­stu, gdyż obi­ja­jąc się o inne oto­cza­ki, nie­sio­ny gwał­tow­nym nur­tem se­zo­no­wej rze­ki, utra­cił swą obłą po­stać i po­ja­wi­ły się na nim ostre kra­wę­dzie nad­zwy­czaj uży­tecz­ne przy roz­bi­ja­niu i ka­wał­ko­wa­niu sko­ru­py orze­cha. Z tej ra­cji nasz przo­dek po­sta­no­wił za­cho­wać ów ka­mień, za­brał go do obo­zo­wi­ska i uży­wał też do in­nych ce­lów, na przy­kład do zdzie­ra­nia kory z mło­dych pę­dów drze­wa dla wy­do­by­cia sma­ko­wi­tej mia­zgi. I tak się zżył z tym po­ręcz­nym przed­mio­tem, że już się z nim nie roz­sta­wał i co­raz zręcz­niej nim ope­ro­wał. Pew­ne­go dnia, przy­glą­da­jąc mu się uważ­nie, wpadł na po­mysł, aby go udo­sko­na­lić. Spo­strzegł, że tak uży­tecz­na przy roz­bi­ja­niu i ście­ra­niu kra­wędź może być jesz­cze bar­dziej efek­tyw­na, gdy zo­sta­nie uwy­dat­nio­na i za­ostrzo­na z prze­ciw­le­głej stro­ny. Nie na­my­śla­jąc się dłu­go, ujął inny ka­mień i ude­rzył tak, że gdy od­padł odłu­pek, ufor­mo­wał świe­że ostrze. Po­my­ślał, że do­brze mu idzie, i ude­rzył jesz­cze raz. Zo­ba­czył, że ostrze sta­ło się jesz­cze pięk­niej­sze. Wie­dział już, że przy­da mu się do wszyst­kie­go, co do­tych­czas ro­bił, i być może po­sze­rzy za­kres jego moż­li­wo­ści. Tak na­stą­pił w hi­sto­rii czło­wie­ka mo­ment naj­bar­dziej do­nio­sły, z przed­mio­tu po­wsta­ła rzecz, z na­tu­ry na­ro­dzi­ła się kul­tu­ra, a zwie­rzę zmie­ni­ło się w czło­wie­ka.

W dzie­jach ko­smo­su zda­rze­nie to prze­szło­by jed­nak bez echa, w koń­cu od za­ra­nia dzie­jów na­stę­pu­ją w nim erup­cje ge­nial­ne­go sza­leń­stwa, po któ­rych jed­nak nic nie po­zo­sta­je poza cien­ką war­stwą geo­lo­gicz­nych osa­dów. W tym wy­pad­ku było jed­nak in­a­czej, wy­ła­nia­ją­cy się ze zwie­rzę­co­ści nasz przo­dek za­cho­wał rów­nież odro­bi­nę ge­nial­no­ści, bo nie tyl­ko wy­pro­du­ko­wał ar­te­fakt, ale też za­pa­mię­tał tę nie­ła­twą czyn­ność tak da­le­ce, że mógł ją póź­niej wie­lo­krot­nie po­wta­rzać, pro­du­ku­jąc nowe eg­zem­pla­rze ka­mien­nych na­rzę­dzi. Naj­bar­dziej ge­nial­ne było to, że po­tra­fił na­uczyć tej czyn­no­ści in­nych człon­ków hor­dy, w tym tak­że swo­je dzie­ci, któ­re tę umie­jęt­ność udo­sko­na­li­ły i po­nio­sły, przy oka­zji wy­naj­du­jąc nie­odzow­ną do prze­ka­zu ar­ty­ku­ło­wa­ną mowę, aż na próg na­szych cza­sów. Naj­daw­niej­sze, po­cho­dzą­ce sprzed 2,6 mi­lio­nów lat ma­te­rial­ne świa­dec­twa tego ko­smicz­ne­go prze­ło­mu, odłup­ko­we na­rzę­dzia słu­żą­ce do kro­je­nia zwie­rzę­cej tu­szy, od­na­le­zio­no na te­re­nie Etio­pii. Ana­li­zy tra­se­olo­gicz­ne (ba­da­nia śla­dów me­cha­nicz­nej ob­rób­ki i zu­ży­cia) wy­ka­za­ły, że są to ce­lo­wo i prze­myśl­nie wy­twa­rza­ne i in­ten­syw­nie użyt­ko­wa­ne na­rzę­dzia. Ozna­cza to rów­nież, iż idea ich wy­pro­du­ko­wa­nia za­ist­nia­ła w umy­śle ich pro­du­cen­ta, za­nim po­wsta­ły w for­mie ma­te­rial­nej. Ich twór­ca przed pod­ję­ciem pra­cy wie­dział, ja­kie­go noża po­trze­bu­je, aby z tu­szy pa­dłej an­ty­lo­py wy­kro­ić sma­ko­wi­ty ką­sek. Za­pla­no­wał i prze­wi­dział też, z ja­kie­go su­row­ca ów nóż wy­pro­du­ku­je, jaką za­sto­su­je tech­ni­kę, czy­li w jaki spo­sób ude­rzy w oto­czak, aby od­padł od nie­go ostro­kra­wę­dzia­sty odłu­pek. Jego umysł był więc już ludz­ki, zdol­ny do my­śle­nia abs­trak­cyj­ne­go, twór­cze­go, wy­obra­że­nio­we­go. Od tej pory szlak pro­wa­dzą­cy ku na­szym cza­som był już wy­zna­czo­ny. Z za­ostrzo­ne­go oto­cza­ka po­wsta­ły ko­lej­ne przed­mio­ty bu­du­ją­ce wiel­kość czło­wie­ka w świe­cie: cio­sło, tłuk, sie­kie­ra, mo­ty­ka. Po­ja­wi­ło się uni­wer­sal­ne na­rzę­dzie, za­ostrzo­ny, ufor­mo­wa­ny ka­mień, twór obcy w na­tu­rze, bę­dą­cy na nią za­ma­chem, bo­ską uzur­pa­cją, wy­twór bę­dą­cy pierw­szym wtar­gnię­ciem ludz­kiej umie­jęt­no­ści i wy­obraź­ni w świat od­wiecz­nej, ko­smicz­nej ma­te­rii. Świa­dec­two pierw­sze­go prze­bły­sku ludz­kiej świa­do­mo­ści w nie­ludz­kim do­tąd wszech­świe­cie.

Tak zro­dzi­ła się rzecz, pro­dukt ludz­kiej po­trze­by, umie­jęt­no­ści i wy­obraź­ni. To dzię­ki niej sta­li­śmy się w peł­ni ludź­mi i dzię­ki niej za­wład­nę­li­śmy świa­tem. Stwo­rzy­li­śmy kul­tu­ry i cy­wi­li­za­cje, zbu­do­wa­li­śmy nie­na­tu­ral­ny świat zło­żo­ny z ar­te­fak­tów uła­twia­ją­cych ży­cie – do­mów, po­jaz­dów, ubrań i na­rzę­dzi – sztucz­ne śro­do­wi­sko, bez któ­re­go dziś szyb­ko by­śmy wy­gi­nę­li, choć nasi od­le­gli przod­ko­wie po­tra­fi­li jesz­cze da­wać so­bie radę bez nie­go. „Czło­wiek czy­nu – pi­sze Oswald Spen­gler – żyje wśród rze­czy. Nie po­trze­bu­je żad­nych do­wo­dów , a czę­sto ich na­wet nie ro­zu­mie”. W ten spo­sób ufor­mo­wał się gło­szo­ny przez Mar­ti­na He­ideg­ge­ra ko­smicz­ny c z w o r o k ą t i jego wi­do­my ś w i a t o o b r a z – by­to­wa­nie Lu­dzi śmier­tel­nych na Zie­mi, pod Nie­bem w ob­li­czu Istot bo­skich. Wte­dy też rzecz zy­ska­ła wresz­cie na­leż­ną jej ran­gę, po­bra­ta­ła się z czło­wie­kiem. „Ro­zu­mie­my rze­czy – mówi He­ideg­ger – za­cho­wu­jąc się wo­bec nich w pe­wien spo­sób, w pe­wien spo­sób eg­zy­stu­jąc. Tak po­ję­te ro­zu­mie­nie sta­no­wi pod­sta­wę wszel­kie­go kon­tak­tu z tym, co ist­nie­je – nie tyl­ko po­tocz­ne­go do­świad­cze­nia”. Bo „każ­da rzecz użyt­ko­wa od­sy­ła do po­słu­gu­ją­cej się nią oso­by, do jej dzia­łań, ce­lów, pra­gnień”. Fi­lo­zo­fia He­ideg­ge­ra jest peł­na za­wi­ło­ści i nie bez pew­nej ra­cji Carl Gu­stav Jung, psy­cho­log i hi­sto­rio­zof, twier­dził, że my­śle­nie au­to­ra Sein und Zeit jest „na wskroś neu­ro­tycz­ne i wy­wo­dzi się z sza­leń­stwa, na któ­re ów cier­pi”. Jego sa­me­go zresz­tą o to samo po­ma­wia­no. Szcze­gól­nie, gdy opo­wia­dał o swych snach i wi­dze­niach, któ­re w nich na­po­ty­kał. Wię­cej ra­cji mógł mieć ich mistrz, Nie­tz­sche, gdy, bę­dąc już na przed­po­lu sza­leń­stwa, od­krył, że przez całe ży­cie naj­bar­dziej po­moc­ny­mi i naj­mniej ka­pry­śny­mi to­wa­rzy­sza­mi ludz­kiej wę­drów­ki są wła­śnie rze­czy. Dla­te­go wo­łał: „Niech ra­czej rze­czy niż lu­dzie przy­jaź­nią się z nami. Wię­cej praw­dzi­wych rze­czy! Trze­ba po­cze­kać, co z tego wy­ro­śnie”. Do­cho­dze­nie do praw­dy o na­ro­dzi­nach i isto­cie czło­wie­czeń­stwa bywa więc za­ję­ciem ry­zy­kow­nym, a in­ten­syw­ność umy­sło­wej pra­cy nie­bez­piecz­nie ba­lan­su­je na gra­ni­cy sza­leń­stwa, któ­re za­zwy­czaj bywa ukry­tą furt­ką do zgłę­bie­nia praw­dzi­wej ta­jem­ni­cy czło­wie­ka.

Dziś jed­no jest pew­ne, rze­czy stwo­rzo­ne przez czło­wie­ka nie po­zo­sta­wa­ły mu ule­głe. One rów­nież mia­ły swo­je ży­cie i swo­ją moc. Sku­tecz­nie wpły­wa­ły na swe­go wy­twór­cę, for­mo­wa­ły go i okre­śla­ły. De­cy­do­wa­ły o ja­ko­ści jego ży­cia i my­śle­nia, ale też po­mna­ża­ły i roz­wi­ja­ły jego czło­wie­czeń­stwo, bo to one, daw­niej i obec­nie, czy­nią z nas lu­dzi. Ta­kie sprzę­że­nie obo­wią­zy­wa­ło przez ty­siąc­le­cia, przy­no­sząc ko­rzy­ści oby­dwu stro­nom. Rze­czy mo­gły się mno­żyć i do­sko­na­lić, a czło­wiek dzię­ki temu żył le­piej i mą­drzej. Do­pie­ro od nie­daw­na ta od­wiecz­na współ­pra­ca i rów­no­wa­ga zo­sta­ła za­kłó­co­na. Rze­czy wy­mknę­ły się spod na­szej kon­tro­li. Co wię­cej, po­czę­ły uzur­po­wać so­bie wła­dzę nad nami i czy­nią to na­der spraw­nie. Owład­nię­ci nie­po­ha­mo­wa­ną chę­cią ich po­sia­da­nia i uży­wa­nia nie za­uwa­ży­li­śmy, że tak na­praw­dę to one nas po­sia­da­ją, a na­sza rola spro­wa­dzo­na zo­sta­ła do funk­cji wy­twa­rza­nia jak naj­więk­szej ich ilo­ści w nie­zli­czo­nych od­mia­nach oraz do ich gro­ma­dze­nia, ob­słu­gi, utrzy­my­wa­nia, kon­ser­wo­wa­nia, użyt­ko­wa­nia.

Ist­nie­nie rze­czy jest nie do po­my­śle­nia bez czło­wie­ka – ich wy­twór­cy. Nie bez ra­cji są też ci, któ­rzy twier­dzą, że w na­szych cza­sach czło­wie­ka moż­na rów­nie do­brze de­fi­nio­wać jako zwy­czaj­ny do­da­tek do rze­czy. Już w po­ło­wie XIX wie­ku, gdy se­ryj­ne, ma­so­we wy­twa­rza­nie rze­czy do­pie­ro się roz­po­czy­na­ło, pi­sał o tym piew­ca wol­no­ści i pro­sto­ty Hen­ry Tho­re­au, twier­dząc, że na­wet w jego cza­sach „lu­dzie za­czy­na­ją być na­rzę­dzia­mi swo­ich na­rzę­dzi”. Jego men­tor i przy­ja­ciel Ralph Wal­do Emer­son twier­dził, iż „nie­gdyś czło­wiek był wszyst­kim, obec­nie jest do­dat­kiem do rze­czy, kimś zbęd­nym”. Ubo­le­wał nad tym pół wie­ku póź­niej po­eta Ra­iner Ma­ria Ril­ke, pi­sząc, że Jesz­cze dla na­szych dziad­ków «dom», «stud­nia», zna­jo­ma dzwon­ni­ca, ba – wła­sne ubra­nie i płaszcz były czymś nie­skoń­cze­nie wię­cej, nie­skoń­cze­nie le­piej zna­jo­mym; nie­mal każ­da rzecz – na­czy­niem, w któ­rym znaj­do­wa­li coś ludz­kie­go i coś ludz­kie­go skła­da­li. Te­raz pcha­ją się tu przez oce­an, z Ame­ry­ki, rze­czy pu­ste i obo­jęt­ne, rze­czy po­zor­ne, atra­py ży­cia…”. Gdy­by uj­rzał dzi­siej­szy świat wy­peł­nio­ny mi­lio­na­mi rze­czy ano­ni­mo­wych, jed­no­ra­zo­wych, pu­stych i zbęd­nych, a po­śród nich ogar­nię­tych pra­gnie­niem ich po­sia­da­nia wy­twór­ców i użyt­kow­ni­ków, uznał­by nas za sza­leń­ców i po­tę­pień­ców, nie­wol­ni­ków ciem­nej mocy. Wszyst­ko to zresz­tą prze­wi­dział już wcze­śniej ge­nial­ny Nie­tz­sche, ubo­le­wa­jąc, że te­raz „je­ste­śmy już tyl­ko po­lem upraw­nym dla rze­czy”.

Śmia­łą pró­bę za­ra­dze­nia temu ko­smicz­ne­mu skan­da­lo­wi ogło­sił Ka­rol Marks, uzna­jąc, że po­wo­dem spo­łecz­ne­go znie­wo­le­nia jest przede wszyst­kim za­własz­cze­nie rze­czy przez nie­wiel­ką gru­pę lu­dzi, ich kon­su­men­tów i wła­ści­cie­li środ­ków pro­duk­cji. Zja­wi­sko to na­zwał alie­na­cją, a po­le­gać mia­ło ono na tym, że więk­szość spo­łe­czeń­stwa, po­mi­mo że wy­twa­rza owe rze­czy w fa­bry­kach i warsz­ta­tach, w zni­ko­mym je­dy­nie za­kre­sie uczest­ni­czy w kon­su­mo­wa­niu wy­two­rów swych rąk. Tak – we­dług Mark­sa – ujaw­nia się spo­łecz­ny i eko­no­micz­ny skan­dal – alie­na­cja rze­czy od ich „pa­ste­rzy” – wy­twór­ców. Na­pra­wie­nie tego błę­du, czy­li od­bu­do­wa­nie ser­decz­nych związ­ków lu­dzi i rze­czy, we­dług au­to­ra Ma­ni­fe­stu ko­mu­ni­stycz­ne­go jest nad­zwy­czaj pro­ste, na­le­ży ode­brać fa­bry­kan­tom za­własz­czo­ne przez nich środ­ki pro­duk­cji, a rze­czy po rów­no i spra­wie­dli­wie roz­dzie­lić po­mię­dzy rze­czy­wi­stych wy­twór­ców, czy­li ro­bot­ni­ków fa­brycz­nych, chło­pów i rę­ko­dziel­ni­ków. Teza Lesz­ka Ko­ła­kow­skie­go, rze­tel­ne­go ucznia, a póź­niej kry­ty­ka Mark­sa i mark­si­zmu, że „spo­za suk­ce­sów wła­dzy nad rze­cza­mi wy­zie­ra nie­ustan­nie zgry­zo­ta nie­za­spo­ko­je­nia”, jest tyl­ko skwi­to­wa­niem od daw­na wia­do­me­go pro­ce­su. Rów­no­cze­śnie jed­nak pol­ski fi­lo­zof pod­kre­śla, że rzecz jest naj­waż­niej­szym i po­nad­cza­so­wym no­śni­kiem na­sze­go czło­wie­czeń­stwa, kon­dy­cji wy­jąt­ko­wej w świa­to­wym zbio­ro­wi­sku istot. Przy oka­zji wy­ra­ża też me­ta­fi­zycz­ny żal nad kru­cho­ścią ludz­kie­go je­ste­stwa. „Je­śli świat skła­da się z lu­dzi i rze­czy i je­śli ode­rwa­ne od osob­ni­ków ludz­kich idee są tyl­ko rze­cza­mi, to nie­spra­wie­dli­wość krzy­czą­cą ujaw­nia ba­nal­na re­flek­sja, co każe uznać, iż w po­rząd­ku na­ro­dzeń i uni­ce­stwień rze­czy od lu­dzi o tyle są trwal­sze” (Hor­ror me­ta­phy­si­cus). Bo czło­wiek – do­po­wiedz­my – sta­rze­jąc się, tra­ci na war­to­ści, a szla­chet­ne rze­czy zy­sku­ją. Do tej la­men­ta­cji Ko­ła­kow­ski do­da­je też jak­że ak­tu­al­ną dziś prze­stro­gę: „Obo­jęt­ność świa­ta pró­bu­je­my po­ko­nać przez żą­dzę po­sia­da­nia rze­czy . Oto­czo­ny rze­cza­mi, do któ­rych zbio­ro­wość przy­zna­je mi pra­wo wy­łącz­ne, za­nu­rzam się w złu­dze­niu, iż do­świad­czam in­tym­ne­go po­ro­zu­mie­nia z mo­imi po­sia­dło­ścia­mi, iż ogar­niam je sobą i prze­no­szę w pole oso­bo­we­go ist­nie­nia, gdzie opa­da z nich rze­czo­we okry­cie i od­sła­nia się qu­asi-ludz­ka zdol­ność do za­ży­ło­ści ze mną”. To jed­nak – do­po­wia­da – tyl­ko złu­dze­nie, pra­gnie­nie nie­ma­ją­ce szans na speł­nie­nie w na­szych cza­sach, gdy re­la­cje lu­dzi i rze­czy ule­gły ra­dy­kal­nej od­mia­nie (Obec­ność mitu). Bo w koń­cu wszy­scy zbli­ża­my się do kre­su i nad­cho­dzi czas roz­sta­nia. Na tam­tą stro­nę pój­dzie­my sami. Bro­ni­my się przed tym, pró­bu­je­my wzo­rem pra­dzie­jo­wych przod­ków za­brać do gro­bu rze­czy naj­bliż­sze lub naj­bar­dziej przy­dat­ne w ży­ciu po­śmiert­nym. Na próż­no. Wszyst­ko, co łą­czy­ło nas z rze­cza­mi, po­win­ni­śmy po­zo­sta­wić po tej stro­nie. Mą­drzy lu­dzie opo­wia­da­ją o tym od daw­na, choć szcze­gól­nie w na­szych cza­sach, zdo­mi­no­wa­nych przez po­spo­li­tą ma­te­rię, nie­wie­lu chce ich słu­chać. Mało kto miał też od­wa­gę prze­my­śleć zwię­złą sen­ten­cję chiń­skie­go mi­strza Lao-tsy i wy­pro­wa­dzić z niej prak­tycz­ne wnio­ski o tym, że gro­ma­dze­nie za­wsze jest roz­pro­sze­niem, że do rze­czy nie po­win­ni­śmy się zbyt moc­no przy­wią­zy­wać, a pod ko­niec ziem­skiej wę­drów­ki naj­le­piej je roz­dać, wpra­wić je znów w ko­smicz­ną wi­rów­kę albo urzą­dzić wiel­ką ucztę i umie­ścić na sto­sie ca­ło­pal­nym.

Fry­de­ryk Nie­tz­sche, ge­niusz no­wo­żyt­nej Eu­ro­py, i w tej kwe­stii idzie nam z po­mo­cą: „Mó­wić ro­bot­ni­kom, że po­win­ni oszczę­dzać itd., to nie­do­rzecz­ność. Po­win­no się ich uczyć, by uży­wa­li ży­cia, mie­li małe po­trze­by, byli za­do­wo­le­ni, moż­li­wie naj­mniej się ob­cią­ża­li (ko­bie­tą i dziec­kiem), nie pili, krót­ko mó­wiąc, żeby żyli fi­lo­zo­ficz­nie, pra­cę re­du­ko­wa­li do nie­zbęd­ne­go mi­ni­mum, kpi­li ze wszyst­kie­go, żyli cy­nicz­nie i po epi­ku­rej­sku. Fi­lo­zo­fia na­le­ży do tego krę­gu”. Z po­mo­cą z ot­chła­ni cza­su przy­cho­dzi mu Lao-tsy, gdy po­wia­da, że Wiel­ki Mę­drzec, czy­li po­ten­cjal­nie każ­dy z nas, gdy tyl­ko po­sią­dzie mą­drość, „żyje jak dzi­ka prze­piór­ka i żywi się jak kar­mio­ne przez ro­dzi­ców pi­sklę. Po­ru­sza się jak ptak i nie po­zo­sta­wia po so­bie śla­du”. Bo:

Sto­kroć le­piej się po­wstrzy­mać niż lgnąć

Do wszyst­kie­go, cze­go się pra­gnie.

Dzia­łaj, bądź ener­gicz­ny i za­rad­ny,

Ale nie za dłu­go.

Nie bę­dziesz pa­nem swo­je­go domu,

Je­śli zbyt wie­le w nim na­gro­ma­dzisz.

W koń­cu oka­zu­je się, że ży­cie to nie jest coś do zdo­by­cia, ale nie­ustan­na ta­jem­ni­ca. Rze­czy od­gry­wa­ją w nim taką samą rolę jak lu­dzie, a skut­ki wza­jem­nej ich współ­pra­cy są za­wi­łe, za­ska­ku­ją­ce, nie­prze­wi­dy­wal­ne. Wie­dzie­li o tym ży­dow­scy cha­sy­dzi, mi­strzo­wie bez­po­śred­nich roz­mów z rze­cza­mi, dla­te­go bacz­ną uwa­gę zwra­ca­li na to, co one mają nam do po­wie­dze­nia, ba­da­li ich kon­fi­gu­ra­cje, sta­ran­nie roz­dzie­la­li ich płeć, god­ność, na­stro­je i emo­cje, cze­ka­li na po­ucze­nie, ob­ja­wie­nie skry­wa­nej praw­dy. Tyl­ko tak moż­na wy­tłu­ma­czyć fakt, że oni – po­bra­tym­cy rze­czy – w chwi­li Za­gła­dy, gdy przy­szło im (a ra­czej ich nie­do­bit­kom) ucie­kać z Eu­ro­py, któ­ra po­pa­dła w sza­leń­stwo nisz­cze­nia lu­dzi i ich do­rob­ku, za­bra­li ze sobą do Ame­ry­ki rzecz naj­waż­niej­szą i naj­bar­dziej wy­mow­ną, choć dla in­nych nie­wta­jem­ni­czo­nych – ba­nal­ną. Było to krze­sło, na któ­rym za­sia­dał mą­dry rebe Na­chman z Bra­cła­wia (1772-1811), do któ­re­go piel­grzy­mo­wa­li Ży­dzi z ca­łej Ukra­iny. O radę po la­tach zwra­cał się rów­nież Zbi­gniew Her­bert w wier­szu Pan Co­gi­to szu­ka rady:

boli mnie ser­ce rabi

mam kło­po­ty

może by mi po­ra­dził Rabi Na­chman

ale jak mam go zna­leźć

wśród tylu po­pio­łów.

Ale na­wet ułom­ki, sko­ru­py, pro­chy i odłup­ki – okru­chy rze­czy – też mają swą wiel­ką war­tość. To wła­śnie one mają je­dy­ną moż­li­wość, by po­nieść pa­mięć o nas i na­szym świa­to­wym ist­nie­niu. Tak jak je­dy­nym świa­dec­twem po set­kach po­ko­leń na­szych ano­ni­mo­wych przod­ków z epok przed­pi­śmien­nych są zgłę­bia­ne dziś przez ar­che­olo­gów pra­hi­sto­rycz­ne po­pio­ły i sko­ru­py. Rzecz, naj­wier­niej­szy nasz so­jusz­nik i po­wier­nik, świa­dek tego, że ist­nie­li­śmy. W wy­mia­rze ko­smicz­nym to nie­ma­ło, dla­te­go na­sze po­bra­tym­stwo z rze­czą war­te jest przy­po­mnie­nia. Za­le­cał to już daw­no Ary­sto­te­les, twier­dząc, że „czło­wiek jest je­dy­nym zwie­rzę­ciem zdol­nym do mó­wie­nia o rze­czach”.KŁOPOT Z MATERIĄ

Nieg­dyś rze­czy były czymś wię­cej niż tyl­ko uży­tecz­ny­mi na­rzę­dzia­mi, atrak­cyj­ny­mi ga­dże­ta­mi, błysz­czą­cy­mi za­baw­ka­mi po­nęt­nie spo­glą­da­ją­cy­mi na nas ze skle­po­wych wi­tryn. Mia­ły swą po­za­ma­te­rial­ną war­tość i po­nad­ludz­ką po­wa­gę, bo nio­sły w so­bie bo­ską cząst­kę i to od nich w spo­sób re­al­ny i nie­odwo­łal­ny uza­leż­nio­ne było prze­trwa­nie ro­dza­ju ludz­kie­go, jego za­do­mo­wie­nie w świe­cie. Dla­te­go rze­czy były straż­ni­ka­mi i no­śni­ka­mi ży­cia, ma­te­rial­nym wi­do­mym zna­kiem świę­to­ści, po­sta­cią świa­tów re­al­nych, ale nie­wi­dzial­nych, tak­że we­hi­ku­łem umoż­li­wia­ją­cym po­dró­żo­wa­nie w tam­te po­za­ziem­skie re­jo­ny. Mia­ły iskrę trans­cen­den­cji, były z tego świa­ta, ale wy­chy­la­ły się na świat tam­ten, za ho­ry­zon­tem, za mgnie­niem po­wiek i za­cho­dem słoń­ca. Tam­ten świat dla daw­nych lu­dzi był rów­nie albo na­wet bar­dziej re­al­ny niż na­ma­cal­na co­dzien­ność. Jesz­cze sta­ro­żyt­ni Gre­cy epo­ki ar­cha­icz­nej żyli, pra­co­wa­li, wal­czy­li, ro­dzi­li się i umie­ra­li tyl­ko po to, aby od­pra­wiać ob­rzę­dy, czy­li prze­kra­czać gra­ni­ce tego świa­ta i wę­dro­wać po ścież­kach świa­ta tam­te­go, bar­dziej po­żą­da­ne­go i speł­nia­ją­ce­go ludz­kie pra­gnie­nia albo tyl­ko ma­rze­nia. Ta­kie trans­gre­sje były na po­rząd­ku dzien­nym, świat na­ła­do­wa­ny był du­cho­wo­ścią, któ­ra wy­zie­ra­ła ze wszyst­kich sta­nów ma­te­rii; ka­mie­nie mó­wi­ły do tych, któ­rzy po­tra­fi­li słu­chać, a ścież­ki wio­dą­ce do gór­nych świa­tów były licz­ne i uczęsz­cza­ne. Drze­wa, zwie­rzę­ta, na­rzę­dzia, okrę­ty, na­wet mie­cze i oszcze­py mia­ły du­sze i prze­ma­wia­ły bez skrę­po­wa­nia do tych, któ­rzy chcie­li słu­chać. Sny, me­dy­ta­cyj­ne wi­zje, ta­jem­ni­cze spo­tka­nia na pust­ko­wiach, gło­do­we i nar­ko­tycz­ne ob­ja­wie­nia wska­zy­wa­ły dro­gę. Nie­po­rad­ni i za­gu­bie­ni sko­rzy­stać mo­gli z usług sza­ma­nów, zna­cho­rów, za­kli­na­czy i spe­cja­li­stów od pod­nieb­nych lo­tów. Rze­czy były świę­te, bo ich po­ja­wie­nie się było w wy­mia­rze ko­smicz­nym wy­da­rze­niem nie­zwy­kłym. Wszak moc stwór­cza, szcze­gól­nie gdy idzie o po­wo­ły­wa­nie no­wych ro­dza­jów by­tów, przy­słu­gi­wa­ła do­tych­czas wy­łącz­nie bo­gom. Czło­wiek od po­cząt­ku nie był w tym dzie­le bra­ny pod uwa­gę. A jed­nak wy­ko­rzy­stał – choć tyl­ko w wy­mia­rze ziem­skim – i roz­wi­nął wsz­cze­pio­ną mu iskrę bo­sko­ści i sam stał się twór­cą, pro­du­cen­tem rze­czy. I to one – nowe byty po­wsta­ją­ce i ist­nie­ją­ce je­dy­nie dzię­ki mocy twór­czej czło­wie­ka – naj­do­bit­niej świad­czą o jego czło­wie­czeń­stwie, o wy­jąt­ko­wym miej­scu w świe­cie przy­ro­dy oży­wio­nej na tej pla­ne­cie. Cy­wi­li­za­cja, któ­rą stwo­rzył, jest jego ory­gi­nal­nym wkła­dem w dzie­ło róż­no­rod­no­ści by­tów. Bo­go­wie nig­dy mu jed­nak tego nie wy­ba­czy­li, dla­te­go za­sia­li w jego ser­cu drę­czą­ce go po na­sze dni wąt­pli­wo­ści. Cho­dzi o sto­su­nek do świa­ta ma­te­rii, jej wa­lo­ry­za­cji w per­spek­ty­wie du­cho­wej. Czy ma­te­ria, któ­ra prze­cież jest na­szym pod­sta­wo­wym i co­dzien­nym do­świad­cze­niem, na­szym ży­ciem, po­kar­mem i pra­cą, jest do­bra, war­to­ścio­wa, uży­tecz­na dla naj­wyż­szych, du­cho­wych po­trzeb czło­wie­ka? Czy też prze­ciw­nie, sta­no­wi dlań za­gro­że­nie, uni­ce­stwie­nie, du­cho­we po­mniej­sze­nie?

Wbrew ma­te­ria­li­stycz­nym uprosz­cze­niom czło­wiek nie jest tyl­ko wy­twór­cą ar­te­fak­tów i nie jest nim przede wszyst­kim; nie z tego wy­ni­ka jego czło­wie­czeń­stwo. Nie­kie­dy ten wła­śnie ma­te­rial­ny aspekt jego ist­nie­nia prze­ra­ża go i iry­tu­je. Wy­ra­zem tych wąt­pli­wo­ści, do­cie­kań i po­dej­rzeń była myśl ma­ni­chej­ska, sta­now­czo pod­kre­śla­ją­ca du­alizm świa­ta: du­cho­we­go (bo­skie­go) i ma­te­rial­ne­go (ludz­kie­go), po­gar­dza­ją­ca, wręcz ne­gu­ją­ca war­tość tego ostat­nie­go, przy­pi­su­ją­ca mu je­dy­nie ce­chy dia­bel­skie, grzesz­ne i de­struk­cyj­ne. W taki po­nu­ry świat wrzu­co­ny zo­stał czło­wiek na sku­tek grze­chu i wła­snej nie­wie­dzy, nad­mier­ne­go przy­wią­za­nia do wi­dzial­nej, zmy­sło­wej ma­te­rial­no­ści. Jego ży­cie na zie­mi mia­ło być tyl­ko nie­skoń­czo­nym cier­pie­niem, pre­fi­gu­ra­cją mąk pie­kiel­nych. Bóg w swym mi­ło­sier­dziu nie po­rzu­cił jed­nak czło­wie­ka cał­ko­wi­cie. Wy­słał anio­ły, aby ura­to­wa­ły go od ka­ta­stro­fy, do któ­rej zmie­rzał, i na­mó­wi­ły do po­wro­tu do utra­co­ne­go bo­skie­go sta­nu sprzed uwie­dze­nia przez ma­te­rię. Anio­ło­wie ro­bią, co mogą, ale czło­wiek jest krnąbr­ny, ze­psu­ty, ła­two ule­ga pro­stac­kim po­ku­som i po­mi­mo nie­zli­czo­nych przy­krych do­świad­czeń nie tyl­ko nie za­mie­rza po­rzu­cić ma­te­rii, ale co­raz bar­dziej za­pa­da się w jej grzą­ską ot­chłań. Ra­tun­kiem oka­zać może się gno­za, czy­li pew­na i sku­tecz­na wie­dza (gr. gno­sis – wie­dza) o na­tu­rze świa­ta, o dia­bel­skiej na­tu­rze ma­te­rii. Ujaw­nia ona nie tyl­ko całą i ab­so­lut­ną praw­dę o na­tu­rze ludz­kie­go by­to­wa­nia, wska­zu­je też dro­gę wy­zwo­le­nia się z tej nie­wo­li i osią­gnię­cie zba­wie­nia. Jest naj­pew­niej­szą, choć nig­dy nie­zre­ali­zo­wa­ną, me­to­dą sa­mo­zba­wie­nia. Po­mi­mo świe­tla­nych za­chęt i wstrzą­sa­ją­cych eg­zem­plów rzad­ko bo­wiem wzbu­dza­ła en­tu­zjazm w sze­ro­kich krę­gach wier­nych. Za­le­ca­ła asce­zę, wy­zby­cie się rze­czy i dóbr, cał­ko­wi­te od­dzie­le­nie się od świa­ta ma­te­rii – kró­le­stwa sza­ta­na, w któ­rym czło­wiek żyje naj­czę­ściej w okrut­nym wię­zie­niu. Wy­ma­ga­ła też po­wstrzy­ma­nia się od wszel­kich związ­ków sek­su­al­nych, gdyż z po­wo­du cie­le­snych zbli­żeń kró­le­stwo sza­ta­na od­ra­dza się i trwa. Ten ostat­ni wy­móg oka­zy­wał się naj­czę­ściej po­nad moż­li­wo­ści śmier­tel­nych. Dla­te­go ry­zy­ku­jąc wiecz­ne po­tę­pie­nie, lu­dzie nadal brną w mrocz­ną, choć nie­kie­dy też ra­do­sną i uwo­dzi­ciel­ską, kra­inę cie­le­sno­ści, ma­te­rii i rze­czy. Gno­za po­zo­sta­ła je­dy­nie ide­al­ną, dra­stycz­ną pró­bą do­świad­cze­nia sa­me­go sie­bie przez czło­wie­ka, sta­nię­cia twa­rzą w twarz z prze­ra­ża­ją­cą praw­dą bytu. Oka­za­ła się jed­nak tyl­ko sen­nym kosz­ma­rem, z któ­re­go po otrzą­śnię­ciu z ra­do­ścią po­wra­ca­my do do­brze zna­nej co­dzien­no­ści. Bo czło­wiek nig­dy nie po­rzu­ci swe­go miej­sca, na­wet je­śli zna jego ułom­no­ści, bo­wiem in­ne­go świa­ta niż ma­te­rial­ny nie zna i uwa­ża go za naj­lep­szy z moż­li­wych.

Sta­ro­żyt­ni Gre­cy mie­li do ota­cza­ją­ce­go świa­ta sto­su­nek bar­dziej trzeź­wy i prak­tycz­ny. Byli zręcz­ny­mi rze­mieśl­ni­ka­mi, nie oba­wia­li się ma­te­rii i chęt­nie zgłę­bia­li jej taj­ni­ki. Pod­czas zwy­kłej prze­chadz­ki przez ro­dzin­ną wio­skę mo­gli zo­ba­czyć, jak pod zręcz­ny­mi pal­ca­mi ka­mie­nia­rza od­pa­da­ją z krze­mien­ne­go rdze­nia ko­lej­ne wió­ry i wy­ła­nia się ide­al­ny kształt krze­mien­ne­go gro­tu, nie­za­wod­ne­go pod­czas ło­wów, pew­ne­go w krwa­wym boju z pod­stęp­nym na­jeźdź­cą. Je­dy­ny i nie­po­wta­rzal­ny, tak do­sko­na­ły, że naj­lep­si mi­strzo­wie ak­tu­al­nych i przy­szłych cza­sów nig­dy nie by­li­by w sta­nie wy­ko­nać cze­goś lep­sze­go, bo do­sko­na­ło­ści nie moż­na po­pra­wiać. Wi­dzie­li, jak z bez­kształt­nej gli­ny na ob­ro­to­wym kole za każ­dym po­ru­sze­niem dło­ni garn­ca­rza po­wsta­je co­raz do­sko­nal­sza for­ma dzba­na, jak twar­dy, zim­ny mi­ne­rał prze­mie­nia się w roz­ża­rzo­ną płyn­ną masę, a póź­niej wla­ny do od­lew­ni­czej for­my za­sty­ga w kształt nie­za­wod­ne­go to­po­ra albo mi­ster­nie sple­cio­nej bran­so­le­ty. Cu­dow­ny pro­ces trans­mu­ta­cji ma­te­rii od­by­wał się na ich oczach, ale za­wsze był ta­jem­ni­cą. Nie do koń­ca więc mo­gli się czuć – jak my te­raz – pa­na­mi ma­te­rii, dla­te­go na­zy­wa­li ją pro­to hyle, sub­stan­cja pier­wot­na, i ob­da­rza­li wła­ści­wo­ścia­mi or­ga­nicz­ny­mi. Twier­dzi­li, że jej na­tu­ral­ną ce­chą jest dą­że­nie do do­sko­na­ło­ści, do przy­bie­ra­nia form co­raz do­sko­nal­szych, bar­dziej szla­chet­nych, do­sko­na­le wy­od­ręb­nio­nych z bez­kształ­tu. Czy­nu tego zaś do­ko­nać mógł tyl­ko czło­wiek, tyl­ko on po­tra­fi prze­kształ­cić hyle – bez­kształt­ny su­ro­wiec – w doxa – świat form wi­dzial­nych – do­słow­nie w „to, co się uka­zu­je”, w rze­czy do­sko­na­łe, uży­tecz­ne, je­dy­ne. Dla­te­go każ­dy z wy­ro­bów grec­kich rze­mieśl­ni­ków był rę­ko­dzie­łem, no­sił w so­bie ory­gi­nal­ny i nie­po­wta­rzal­ny znak wy­twór­cy i po­szcze­gól­ny okaz, na pierw­szy rzut iden­tycz­ny z in­ny­mi tego sa­me­go ga­tun­ku, był jed­nak inny, nie­po­wta­rzal­ny, in­dy­wi­du­al­ny. No­sił więc w so­bie rów­no­cze­śnie dwa twór­cze pier­wiast­ki – bo­ski i ludz­ki.

Z tego wzglę­du dzie­ło grec­kie­go rze­mieśl­ni­ka było spo­krew­nio­ne z pra­ca­mi bo­gów. Róż­ni­cą był fakt, że bo­go­wie two­rzy­li rze­czy pierw­sze z ni­cze­go oraz idee wszyst­kich in­nych rze­czy, któ­re po­ten­cjal­nie mogą po­ja­wić się na świe­cie aż do jego koń­ca, zaś dzie­ła lu­dzi ujaw­nia­ły się do­pie­ro póź­niej, gdy przy­szło im wy­do­by­wać ową bo­ską for­mę wpi­sa­ną w bry­łę ma­te­rii. Zda­wał so­bie z tego spra­wę Pla­ton, gło­sząc teo­rię bo­skich, ide­al­nych, od­wiecz­nych i nie­zmien­nych pra­wzo­rów rze­czy (eidos), ich ludz­kie re­ali­za­cje były je­dy­nie nie­do­sko­na­ły­mi od­zwier­cie­dle­nia­mi for­my do­sko­na­łej, od­wiecz­nej. Twier­dził, że lu­dzie, po­bra­tym­cy bo­gów, no­szą w swych umy­słach bo­skie idee, dla­te­go garn­carz nie wy­my­śla do­wol­nej for­my na­czy­nia ani ko­wal nie fan­ta­zju­je na te­mat kształ­tu sie­kie­ry. Oni od­twa­rza­ją naj­le­piej, jak po­tra­fią, wsz­cze­pio­ną im w dniu na­ro­dzin do­sko­na­łą for­mę tych wy­two­rów. Ary­sto­te­les wpraw­dzie spro­wa­dził bo­skie idee na zie­mię, uznał, że owa isto­ta rze­czy za­miesz­ku­je w niej sa­mej, a nie w ludz­kim czy też w bo­skim umy­śle, uwa­żał też, że wła­śnie for­ma (mor­fe) wy­od­ręb­nio­na z ma­te­rii pier­wot­nej po­przez świa­do­me dzia­ła­nie czło­wie­ka po­cho­dzi ze świa­ta idei bo­skich.

Rów­no­cze­śnie jed­nak – za­uwa­ża­li Gre­cy – rze­czy, któ­re rze­mieśl­nik po­wo­łu­je na świat, wy­od­ręb­nia z ma­te­rii i się nimi ota­cza, przy­sła­nia­ją mu pier­wot­ną praw­dę, od­dzie­la­ją od od­wiecz­nej rze­czy­wi­sto­ści, bo w koń­cu „to, co się uka­zu­je” (doxa), nie za­wsze jest tym, co ist­nie­je, a zmy­sły, bę­dą­ce w tym za­kre­sie naj­waż­niej­szym na­rzę­dziem po­zna­nia, złu­dę tę jesz­cze bar­dziej po­głę­bia­ją. Dla Pla­to­na ży­wym sym­bo­lem tej złu­dy i za­wod­nych za­bie­gów trans­mu­ta­cji był He­faj­stos, naj­więk­szy na Olim­pie mistrz prze­twa­rza­nia ma­te­rii, umie­ją­cy z zim­ne­go i bez­kształt­ne­go mi­ne­ra­łu wy­ko­nać ta­kie cuda, jak rzu­ca­ją­ca ośle­pia­ją­cy blask zbro­ja Are­sa, boga woj­ny. Po­mi­mo swych ta­len­tów i bo­skiej mocy Wład­ca Kuź­ni był chro­my, a ułom­ność ta wska­zy­wa­ła rów­nież nie­do­sko­na­łość i dwu­znacz­ność jego trans­mu­ta­cyj­nej pro­fe­sji.

To za­ciem­nie­nie praw­dy, jaką skry­wa­ją rze­czy, po­głę­bia jesz­cze ludz­ka skłon­ność do przy­pi­sy­wa­nia rze­czom wła­snych, ukry­tych zna­czeń, prze­słań, sym­bo­li, tre­ści i zna­ków.

Stąd wy­ni­ka po­trze­ba her­me­neu­ty­ki (gr. her­me­ne­in – od­czy­ty­wać, in­ter­pre­to­wać), sztu­ki, któ­rej już Ary­sto­te­les po­świę­cił od­ręb­ny trak­tat i któ­rą uzna­wał za jed­ną z naj­waż­niej­szych umie­jęt­no­ści od­czy­ty­wa­nia ukry­tych sen­sów. Pier­wot­nie słu­ży­ła ona wy­łącz­nie do wła­ści­wej in­ter­pre­ta­cji wy­po­wie­dzi bo­gów, któ­rzy za­zwy­czaj nig­dy nie mó­wi­li wprost i do­słow­nie, ale ra­czej za po­śred­nic­twem na­tchnio­nych wieszcz­ków (gr. man­te­is, stąd sztu­ki man­tycz­ne, czy­li wróż­biar­skie, ale też men­tal­ność i ma­nia) da­wa­li nie­ja­sne, wie­lo­znacz­ne, my­lą­ce zna­ki, po­zo­sta­wia­jąc lu­dziom wła­ści­we od­czy­ta­nie ich zna­cze­nia. Nie za­wsze szło im z tym naj­le­piej, o czym świad­czą naj­słyn­niej­sze przy­pad­ki nie­wła­ści­we­go od­czy­ta­nia wróżb przez Kre­zu­sa i Pyr­ru­sa, wład­ców, któ­rzy utra­ci­li swe kró­le­stwa, a tak­że ży­cie, wsku­tek nie­zro­zu­mie­nia wy­rocz­ni. Dla­te­go i w tej dzie­dzi­nie po­trzeb­ni byli spe­cja­li­ści, naj­lep­si z nich mo­gli po­szczy­cić się bo­skim sta­tu­sem. Prym wiódł Her­mes, któ­ry miał za za­da­nie nie tyl­ko prze­ka­zy­wa­nie wy­ro­ków Apol­li­na i in­nych re­zy­den­tów Olim­pu, ale też ich ob­ja­śnia­nie, wy­kła­da­nie w mo­wie zro­zu­mia­łej dla śmier­tel­nych. Jed­nak­że i on by­najm­niej nie za­mie­rzał uła­twiać ży­cia śmier­tel­nym i jak na boga o stu wcie­le­niach przy­sta­ło, mó­wił nie­ja­sno i wie­lo­znacz­nie. Zo­stał więc nie tyl­ko pa­tro­nem her­me­neu­ty­ki, czy­li umie­jęt­no­ści tłu­ma­cze­nia tego, co za­kry­te, ale też nauk her­me­tycz­nych, czy­li ta­jem­nych, świa­do­mie za­kry­tych i nie­do­stęp­nych dla pro­fa­nów.

Od po­cząt­ków na­szej ery aż po wiek XIX her­me­neu­ty­ka była wy­łącz­nie me­to­dą in­ter­pre­ta­cji Pi­sma Świę­te­go, czy­li od­czy­ty­wa­nia jego tre­ści w hi­sto­rycz­nym kon­tek­ście, ale z uchwy­ce­niem jego sen­su w per­spek­ty­wie współ­cze­snej. Do­pie­ro wie­ki XIX i XX po­sze­rzy­ły krąg za­in­te­re­so­wań me­to­dy her­me­neu­tycz­nej na wszel­kie wy­two­ry ludz­kie­go du­cha, rąk i umy­słu, czy­niąc z niej pod­sta­wo­wą me­to­dę umoż­li­wia­ją­cą zro­zu­mie­nie i wy­peł­nie­nie sen­sem ca­łej ludz­kiej eg­zy­sten­cji, a na­wet uzna­wa­nia jej za naj­bar­dziej pod­sta­wo­wy spo­sób ludz­kie­go by­to­wa­nia w świe­cie. Od tej pory her­me­neu­ty­ka prze­sta­je ogra­ni­czać swe za­in­te­re­so­wa­nia do wy­po­wie­dzi słow­nych, do ję­zy­ka po­ezji, świę­tych tek­stów i dzieł sztu­ki. Śle­dzi wszyst­ko, w czym tkwi cząst­ka ge­niu­szu bo­gów i pra­cy twór­czej czło­wie­ka. Ar­che­olo­gia – do­star­czy­ciel­ka my­śli utrwa­lo­nych w ludz­kich ar­te­fak­tach – ura­sta w tym kon­tek­ście do ran­gi naj­więk­szej na świe­cie bi­blio­te­ki. To, co nie­me i wy­ra­ża­ją­ce się tyl­ko po­śred­nio przez opis i do­mysł, w uję­ciu her­me­neu­tycz­nym prze­ma­wia bez­po­śred­nio mową wy­twór­cy, pra­daw­nym sło­wem rze­mieśl­ni­ka, od­sła­nia ścież­ki jego umy­słu. Tak wła­śnie re­ali­zu­je się her­me­neu­tycz­ny ide­ał, głów­ny jej me­to­do­lo­gicz­ny po­stu­lat – koło her­me­neu­tycz­ne ob­ra­zu­ją­ce zwrot­ne sprzę­że­nie ba­da­cza i ba­da­ne­go, ich or­ga­nicz­ny zwią­zek i wza­jem­ne in­spi­ra­cje. Czło­wiek zbli­ża się do rze­czy i na mia­rę swo­ich in­te­lek­tu­al­nych moż­li­wo­ści puka do jej wnę­trza, za­da­je py­ta­nia, wy­snu­wa opo­wieść o tym, co usły­szał albo co mu się zda­wa­ło. Rzecz też nie po­zo­sta­je bier­na, opo­wia­da wła­sną hi­sto­rię, czę­sto mówi wię­cej, niż spo­dzie­wa się tego py­ta­ją­cy, za­ska­ku­je go, czy­ni bli­skim i spo­le­gli­wym. W ten spo­sób on i ona przy­stę­pu­ją do tań­ca, w któ­rym są jed­no­ścią i nie spo­sób już od­dzie­lić py­ta­ją­ce­go od py­ta­ne­go, tan­ce­rza od tań­ca. Wi­ru­jąc, two­rzą jed­ną, kom­ple­men­tar­ną opo­wieść o so­bie i swo­im związ­ku.

No­wo­cze­sna her­me­neu­ty­ka dąży, jak to okre­ślił Wil­helm Dil­they, do bez­po­śred­nie­go wglą­du (Ver­ste­hen) w umysł daw­ne­go czło­wie­ka, któ­re­go dzie­ło (tekst kul­tu­ry) jest przed­mio­tem her­me­neu­tycz­nych od­czy­tań. Jest to „ruch ży­cia do ży­cia” i naj­waż­niej­sza część her­me­neu­tycz­ne­go „wglą­du”, gdyż źró­dłem sen­su ludz­kiej eg­zy­sten­cji jest przede wszyst­kim jego wła­sne ży­cie, któ­re jest je­dy­nym i wy­star­cza­ją­cym spo­so­bem jego ist­nie­nia. Me­to­da ta jest zresz­tą do­rob­kiem ca­łej rze­szy wy­bit­nych fi­lo­zo­fów współ­cze­sno­ści, głów­nie nie­miec­kich, jak F.E.D. Schle­ier­ma­cher (1768-1834), W. Dil­they (1833-1911), Mar­tin He­ideg­ger (1889-1976) i H.G. Ga­da­mer (1900-2002).

Ten ostat­ni kła­dzie na­cisk na nie­ustan­ną czuj­ność i kry­tycz­ną nie­uf­ność po­zna­ją­ce­go ro­zu­mu, ale też do­star­cza kon­kret­nych przy­kła­dów her­me­neu­tycz­nych osią­gnięć po­znaw­czych. Po­wia­da: „Re­flek­sja her­me­neu­tycz­na upra­wia sa­mo­kry­ty­kę my­ślą­cej świa­do­mo­ści, prze­kła­da­jąc wszyst­kie swo­je abs­trak­cje, tak­że po­zna­nie na­uko­we, z po­wro­tem na ca­łość ludz­kie­go do­świad­cze­nia świa­ta”. A ca­łość tego prze­ka­zu nie ogra­ni­cza się by­najm­niej je­dy­nie do naj­pew­niej­sze­go i naj­bar­dziej do­sko­na­łe­go środ­ka mię­dzy­ludz­kiej ko­mu­ni­ka­cji, ja­kim jest mowa. Jest nim też rzecz, czy­li wie­lo­ra­ki wy­twór ludz­ki, sze­ro­ko po­ję­te dzie­ło sztu­ki, któ­re „mówi coś każ­de­mu, jak­by zwra­ca­ło się wła­śnie do nie­go, ja­koś obec­ne­go i współ­cze­sne­go. Cho­dzi o to, by zro­zu­mieć sens tego, co ono mówi, i uczy­nić go zro­zu­mia­łym dla sie­bie i in­nych”. Za­da­niem her­me­neu­tyk! jest w tym przy­pad­ku od­sło­nię­cie i wy­do­by­cie tego, co rze­czy mają nam do po­wie­dze­nia, oraz skło­nie­nie nas sa­mych do po­znaw­cze­go wy­sił­ku, do współ­pra­cy, bo – co za­uwa­żył już daw­no Fry­de­ryk Nie­tz­sche – „szla­chet­ne rze­czy, jak szla­chet­ni lu­dzie, nie no­szą swych po­wo­dów na dło­ni”. Zwią­zek prze­ży­cia, przed­sta­wie­nia i ro­zu­mie­nia to her­me­neu­tycz­na tria­da. Ro­zu­mie­my prze­ja­wy daw­nej ludz­kiej ak­tyw­no­ści, bo sami uczest­ni­czy­my w tym sa­mym świe­cie, my­śli­my i po­stę­pu­je­my po­dob­nie jak tam­ci. Dzię­ki zaś her­me­neu­tycz­ne­mu na­my­sło­wi ła­twiej nam bę­dzie od­na­leźć, o czym opo­wia­da­ją rze­czy. Szcze­gól­nie te naj­prost­sze, któ­re naj­le­piej ma­te­ria­li­zu­ją od­wiecz­ność. Te, któ­re są jak­by za­wie­szo­ne po­nad cza­sem, żyją obok jego wart­kie­go nur­tu, są za­sty­gły­mi kro­pla­mi cza­su wrzu­co­ny­mi w wiecz­ność. Mo­ty­ka, gar­nek, za­pin­ka, grze­bień. Rze­czy, któ­re za­ko­twi­cza­ją nas w prze­szło­ści, spra­wia­ją, że jest nam raź­nej w te­raź­niej­szo­ści, bo nie przy­cho­dzi­my zni­kąd, mamy hi­sto­rię. Nie ule­ga bo­wiem wąt­pli­wo­ści, że jak twier­dził He­ideg­ger, każ­da rzecz, któ­rej uży­wa­my, od­sy­ła do użyt­kow­ni­ka, do jego dzia­łań, ce­lów i pra­gnień. Ale żeby za­ko­rze­nić nas w prze­szło­ści, rzecz sama musi być tam za­ko­twi­czo­na, musi mieć swo­ją hi­sto­rię, ja­kąś wła­sną opo­wieść. Do wnę­trza ta­kiej rze­czy na­brzmia­łej tre­ścią i sen­sem spró­bu­je­my za­pu­kać.FILOZOFIA ŚMIECIA

Spa­ce­ru­jąc dziś po obrze­żach pol­skich la­sów, trud­no so­bie wy­obra­zić, aby kie­dy­kol­wiek mógł ist­nieć świat bez śmie­ci, zu­ży­tych opon, roz­bi­tych pra­lek i te­le­wi­zo­rów, azbe­sto­wych pły­tek, bu­te­lek, pu­szek i wor­ków za­le­ga­ją­cych ro­sną­cą war­stwą co­raz rzad­sze oazy na­szej przy­ro­dy. A jed­nak ar­che­olo­dzy prze­ko­nu­ją nas, że była taka epo­ka po­wszech­nej szczę­śli­wo­ści, au­ten­tycz­ny Zło­ty Wiek Eko­lo­gii, gdy praw­dzi­we śmie­ci nie ist­nia­ły, a czło­wiek ob­ra­biał ma­te­rię na tak pod­sta­wo­wym po­zio­mie, że co­kol­wiek w tym pro­ce­sie było od­pad­kiem, a więc w na­szym po­ję­ciu śmie­ciem – krze­mien­ny odłu­pek, drew­nia­ny wiór, ogry­zio­na kość, wszyst­ko to bez pro­ble­mu po­wra­ca­ło do przy­ro­dy i sta­pia­ło się z nią na­tych­miast w na­tu­ral­ną ca­łość bez po­trze­by ocze­ki­wa­nia przez stu­le­cia, jak w przy­pad­ku na­szych śmie­ci, na ich neu­tra­li­za­cję. My, oby­wa­te­le cy­wi­li­za­cji, wy­twa­rza­ją­cy co­dzien­nie ki­lo­gra­my śmie­ci, nie wie­rzy­my w to, bo jak­że to moż­li­we, aby w ludz­kim świe­cie nie ist­nia­ły od­pad­ki, ogryz­ki, ze­psu­te na­rzę­dzia i za­baw­ki, roz­bi­te na­czy­nia i jed­no­ra­zo­we opa­ko­wa­nia? Nie­zu­ży­te cał­ko­wi­cie i nie­wy­ko­rzy­sta­ne do koń­ca, nie­chcia­ne, trak­to­wa­ne jako kło­po­tli­we za­wa­li­dro­gi, usu­wa­ne z oczu, wy­rzu­ca­ne na „zie­mię ni­czy­ją”, za sto­do­łę, na obrze­ża la­sów, na mie­dze, na dro­gi, do po­to­ków. Z na­dzie­ją, że przy­ro­da sama roz­wią­że wsty­dli­wy pro­blem i przy­wró­ci im pier­wot­ną po­stać na­tu­ral­ne­go mi­ne­ra­łu, czy­li uzna­je za swo­je i przyj­mie do swe­go łona. Tego uczy­nić oczy­wi­ście nie jest w sta­nie, bo jej sub­stan­cja tak da­le­ce zo­sta­ła prze two­rzo­na, że o żad­nym po­wro­cie nie może być mowy. Po­zo­sta­je smut­na eg­zy­sten­cja po­mię­dzy przy­ro­dą a cy­wi­li­za­cją, po­gar­dza­na kon­dy­cja śmie­cia, dzi­wacz­na for­ma ma­te­rii nie­bę­dą­ca ani przed­mio­tem na­tu­ry, ani rze­czą kul­tu­ry.

Przez ty­siąc­le­cia śmie­ci nie ist­nia­ły, a przy­najm­niej nie sta­no­wi­ły tak wiel­kie­go i tak wi­docz­ne­go jak dziś kło­po­tu dla czło­wie­ka. Na­wet że­la­zo, po­wszech­ne w uży­ciu od dwóch ty­siąc­le­ci, aż do XIX wie­ku było ta­kiej ja­ko­ści, że bez tru­du w cią­gu kil­ku lat le­że­nia w zie­mi ko­ro­do­wa­ło i przy­bie­ra­ło pier­wot­ną po­stać mi­ne­ra­łu. Po­dob­nie było z o wie­le star­szą w uży­ciu od me­ta­li ce­ra­mi­ką. Prze­two­rzo­na za po­mo­cą wy­so­kiej tem­pe­ra­tu­ry gli­na dłu­go wpraw­dzie za­cho­wu­je swą od­ręb­ną, nie­na­tu­ral­ną sub­stan­cję, ale gdy cho­dzi o naj­daw­niej­sze z niej wy­ro­by, cią­gle bliż­sza jest na­tu­rze mi­ne­ra­łu niż wy­two­ro­wi cy­wi­li­za­cji. Do­pie­ro ulep­sze­nie oby­dwu wy­ro­bów po­przez ich utwar­dze­nie spra­wi­ło, że zde­cy­do­wa­nie już wy­od­ręb­ni­ły się one z przy­ro­dy i awan­so­wa­ły do ran­gi no­wo­cze­sne­go śmie­cia. Póź­niej po­ja­wi­ły się już su­row­ce ma­ją­ce nie­wie­le wspól­ne­go z na­tu­rą, roz­po­wszech­ni­ły się ma­so­wo pro­du­ko­wa­ne wy­ro­by ze szkła, sto­pów me­ta­li, ebo­ni­tu, gumy, pla­sti­ku. Z co­raz więk­szą oba­wą spo­glą­da­my na śmie­cio­we góry, pod­cho­dzą­ce pod gra­ni­ce na­szych miast, dy­mią­ce w dzień i noc tok­sycz­nym opa­rem wy­sy­pi­ska na przed­mie­ściach, nie­le­gal­ne skła­do­wi­ska od­pa­dów w ser­cach na­ro­do­wych par­ków i miej­scach week­en­do­wych pik­ni­ków. Po­cie­sze­niem może być fakt, że po wie­lu wiel­kich i dum­nych cy­wi­li­za­cjach po­zo­sta­ły je­dy­nie śmiet­ni­ki, wiel­kie usy­pi­ska śmie­ci, ułam­ków i od­pa­dów, gro­ma­dzo­nych przez stu­le­cia i ty­siąc­le­cia.

Choć nasi od­le­gli przod­ko­wie aż do cza­sów no­wo­żyt­nych nie mie­li kło­po­tów ze śmie­cia­mi i pra­wie ich nie wy­twa­rza­li, to rów­no­cze­śnie od­kry­cia ar­che­olo­gów do­wo­dzą pa­ra­dok­sal­nie, że już w od­le­głych epo­kach żyły ludy, a na­wet cy­wi­li­za­cje, o któ­rych wie­my co­kol­wiek je­dy­nie dzię­ki śmie­ciom przez nie wy­pro­du­ko­wa­nym. Szczę­śli­wym tra­fem do­trwa­ły one do na­szych cza­sów i sta­ły się łu­pem spe­cja­li­stów od ich ba­da­nia. W du­żej mie­rze ar­che­olo­gia jest bo­wiem dys­cy­pli­ną bu­du­ją­cą swą wie­dzę o pre­hi­sto­rycz­nych spo­łecz­no­ściach na pod­sta­wie tego, co po nich po­zo­sta­ło w for­mie resz­tek ich kul­tu­ry ma­te­rial­nej. Ba­da­cze pod­kre­śla­ją jed­nak, że w prze­ci­wień­stwie do prze­ka­zów pi­sa­nych – kro­nik, li­stów, te­sta­men­tów – źró­dła ar­che­olo­gicz­ne mają cha­rak­ter nie­in­ten­cjo­nal­ny. Ozna­cza to, że ich wy­twór­cy i użyt­kow­ni­cy nie przy­go­to­wy­wa­li ich, aby świad­czy­ły w ja­kim­kol­wiek za­kre­sie o ich woli, świa­to­po­glą­dzie czy ja­ko­ści ży­cia. Oce­nia­jąc zaś ja­kość tych ar­che­olo­gicz­nych prze­ka­zów, jed­no­znacz­nie na­le­ży stwier­dzić, że gdy­by ich wy­twór­cy mo­gli mieć te­raz pra­wo gło­su, to jed­no­znacz­nie za­pro­te­sto­wa­li­by, bo­wiem owe źró­dła, wy­two­ry i atry­bu­ty ich co­dzien­ne­go ży­cia naj­czę­ściej ilu­stru­ją co­dzien­ne, po­tocz­ne, czę­sto wsty­dli­we aspek­ty ich zwy­kłej eg­zy­sten­cji. W więk­szo­ści są to prze­cież śmie­ci, od­pad­ki pro­duk­cyj­ne, zu­ży­te albo zgu­bio­ne oka­zy odzie­ży i przed­mio­tów co­dzien­ne­go użyt­ku. Skrom­ne i bez­pre­ten­sjo­nal­ne. W oczach ba­da­cza jed­nak cen­ne, czę­sto bar­dziej war­to­ścio­we niż na­pu­szo­ne i pi­sa­ne na za­mó­wie­nie moż­nych kro­ni­ki i pa­ne­gi­ry­ki. Bo śmie­ci i sze­rzej ma­te­rial­ne źró­dła ar­che­olo­gicz­ne – są szcze­re, opo­wia­da­ją o praw­dzi­wym ży­ciu na­szych przod­ków, nie są w żad­nym stop­niu stron­ni­cze i za­pro­gra­mo­wa­ne. To ich naj­więk­sza war­tość – śmie­ci szcze­rze, bez upięk­sza­nia, opo­wia­da­ją o na­szym czło­wie­czeń­stwie, daw­nym i współ­cze­snym.

Wy­mow­nym do­wo­dem słu­żyć mogą tu pe­ry­pe­tie zwią­za­ne z od­kry­ciem i iden­ty­fi­ka­cją naj­star­szych eu­ro­pej­skich gór śmie­cio­wych na wy­brze­żach Ju­tlan­dii. Na pierw­szy rzut oka przy­po­mi­na­ją one na­tu­ral­ne na­sy­py po­wsta­ją­ce w wy­ni­ku dzia­ła­nia fal for­mu­ją­cych na pla­żach mor­skie osa­dy. Dla­te­go tak trud­no je było od nich od­róż­nić i zi­den­ty­fi­ko­wać. Ar­che­olo­dzy do­pie­ro w dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku za­czę­li po­dej­rze­wać, że te zło­żo­ne przede wszyst­kim ze sko­rup mor­skich mał­ży wały cią­gną­ce się ki­lo­me­tra­mi na piasz­czy­stych brze­gach Da­nii to nie two­ry na­tu­ral­ne, ale gi­gan­tycz­ne po­zo­sta­ło­ści pre­hi­sto­rycz­nych uczt na­szych daw­nych lu­dzi roz­mi­ło­wa­nych w owo­cach pół­noc­ne­go mo­rza.

Jak do­szło do tego od­kry­cia w pol­skim pi­śmien­nic­twie, re­la­cjo­no­wał na ła­mach war­szaw­skie­go pi­sma „Ate­neum” w roku 1888 Lu­dwik Krzy­wic­ki: „Wzdłuż wy­brze­ży tego pół­wy­spu i po­bli­skich wysp spo­strze­ga­my licz­ne, do­się­ga­ją­ce cza­sa­mi wca­le po­kaź­nych roz­mia­rów pa­gór­ki; nie­kie­dy np. po­sia­da­ją­ce 300 m dłu­go­ści, 70 sze­ro­ko­ści, a oko­ło 3 m wy­so­ko­ści. Przez dłu­gie cza­sy nie zwra­ca­ły one na się uwa­gi; uwa­ża­no je po pro­stu za usy­pa­ne przez falę mor­ską ła­wi­ce musz­li i żwi­ru. Ale przy­szła ko­lej i na nie. Zna­ny na pół­no­cy ba­dacz, Ste­en­strup, za­uwa­żył, że skła­da­ją się one wy­łącz­nie ze sko­rup na­stę­pu­ją­cych ja­dal­nych mię­cza­ków mor­skich: Ostrea edu­li (ostry­ga), Car­dium edu­le (ser­ców­ka), My­li­lus edu­lis (omu­łek ja­dal­ny), i że wszyst­kie znaj­do­wa­ne sko­ru­py na­le­żą do doj­rza­łych już osob­ni­ków, na­stęp­nie spo­strzegł w tych na­sy­pach pra­wie zu­peł­ny brak żwi­ru i pia­sku. Fak­ty te dały dużo do my­śle­nia. Naj­przód brak żwi­ru, a obec­ność je­dy­nie ja­dal­nych i doj­rza­łych mię­cza­ków, na­stęp­nie po­ło­że­nie sa­mych wzgórz – wszyst­ko to wy­klu­cza­ło przy­pusz­cze­nie, ja­ko­by wznie­sie­nia te były wy­two­rem fali mor­skiej, i wska­zy­wa­ło na rękę ludz­ką. Dal­sze po­szu­ki­wa­nia jesz­cze do­bit­niej tego do­wio­dły: przy roz­ko­py­wa­niu na­tra­fio­no na śla­dy ognisk, na­rzę­dzi. Oka­za­ło się, że pa­gór­ki te – to śmiet­ni­ska, na któ­re przed­hi­sto­rycz­ny czło­wiek rzu­cał od­pad­ki swe­go po­kar­mu skła­da­ją­ce­go się prze­waż­nie z mię­cza­ków. Z tego po­wo­du na­uka nada­ła im mia­no «śmiet­nisk ku­chen­nych» (kio­eken-mo­ed­din­gen)”.

Póź­niej­si ar­che­olo­dzy za­li­czy­li te kon­struk­cje do kul­tu­ry Er­te­bol­le, któ­rej twór­cy i użyt­kow­ni­cy żyli na te­re­nie Ju­tlan­dii we wcze­snej epo­ce neo­li­tu, w okre­sie od V do III wie­ku przed Chry­stu­sem. Po­twier­dzi­li też upodo­ba­nie tej lud­no­ści do owo­ców mo­rza, co ich nie­co zdzi­wi­ło, bo­wiem spo­dzie­wa­li się, że jak na po­stę­po­wą lud­ność neo­li­tycz­ną przy­sta­ło, lu­dzie z Er­te­bol­le po­win­ni bar­dziej gu­sto­wać w rol­nic­twie i pa­ster­stwie, a nie za­wra­cać so­bie gło­wy ana­chro­nicz­ny­mi i daw­no już w ich cza­sach wy­pa­dły­mi z obie­gu tech­ni­ka­mi zbie­rac­ki­mi, god­ny­mi sta­ro­świec­kich, ży­ją­cych w ciem­nych la­sach me­zo­li­tycz­nych tra­pe­rów. A jed­nak była to praw­da, choć obe­zna­ni już z po­stę­po­wy­mi tech­ni­ka­mi pro­duk­cji żyw­no­ści, lu­dzie ci nie kwa­pi­li się do tych wy­ma­ga­ją­cych cią­głe­go na­kła­du pra­cy za­jęć, gdyż szyb­ko zro­zu­mie­li, że na chłod­nych, nie­uro­dzaj­nych nad­mor­skich prze­strze­niach tego ro­dza­ju za­ję­cia nie za­pew­nia­ją moż­li­wo­ści prze­ży­cia. Po­nie­waż zaś byli – jak wszy­scy lu­dzie bo­ry­ka­ją­cy się na co dzień z su­ro­wo­ścią przy­ro­dy – by­stry­mi ob­ser­wa­to­ra­mi, dość szyb­ko spo­strze­gli, że śro­do­wi­sko, w któ­rym przy­szło im żyć, ofe­ru­je im inne i wca­le nie gor­sze menu. Przy­ję­li je z wdzięcz­no­ścią, tym bar­dziej że ko­rzy­sta­jąc z nie­go, nie mu­sie­li zgi­nać grzbie­tów nad nie­uro­dzaj­ną i nie­wdzięcz­ną niwą ani też trosz­czyć się o kro­wy i świ­nie, choć zna­le­zi­ska ko­ści by­dła do­mo­we­go i świ­ni udo­mo­wio­nej znaj­do­wa­ne były rów­nież w ku­chen­nych śmiet­ni­skach.

Pod wzglę­dem spo­so­bów zdo­by­wa­nia żyw­no­ści lu­dzie kul­tu­ry Er­te­bol­le na­le­że­li więc nadal do mi­nio­nej już w Eu­ro­pie epo­ki zbie­rac­ko-ło­wiec­kiej, bo ich głów­nym źró­dłem utrzy­ma­nia było zbie­rac­two nad­mor­skie i po­lo­wa­nie na mor­skie ssa­ki – mor­sy i foki. Nie ra­ni­ło to jed­nak ich dumy, a wręcz prze­ciw­nie, z za­pa­łem za­bra­li się do eks­plo­ata­cji bo­gactw, któ­re ofe­ro­wa­ło im mor­skie wy­brze­że. Nie byli jed­nak za­cie­kły­mi wstecz­ni­ka­mi, dla­te­go z neo­li­tycz­nej ofer­ty wy­bra­li i za­adop­to­wa­li to, co uzna­li za uży­tecz­ne. A było tego nie­ma­ło: moc­ne sie­kie­ry z kwar­cu i gra­ni­tu wy­twa­rza­ne nie­zna­ną wcze­śniej tech­ni­ką gła­dze­nia, ma­syw­ne oście­nie i har­pu­ny wy­ci­na­ne z ko­ści mor­sów i wie­lo­ry­bów, a przede wszyst­kim na­czy­nia gli­nia­ne bę­dą­ce w tej epo­ce ab­so­lut­ną no­wo­ścią i do dziś uzna­wa­ne za je­den z naj­waż­niej­szych wy­róż­ni­ków cy­wi­li­za­cji neo­li­tycz­nej. Nie były one wpraw­dzie tak ele­ganc­kie, jak ce­ra­micz­ne wy­ro­by są­sia­dów w peł­ni już gu­stu­ją­cych w neo­li­tycz­nej go­spo­dar­ce, mia­ły nie­zdar­ny, wor­ko­wa­ty kształt, ich ja­kość i trwa­łość po­zo­sta­wia­ły wie­le do ży­cze­nia, a ich naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ną wła­ści­wo­ścią było spi­cza­ste nie­re­gu­lar­ne dno umoż­li­wia­ją­ce swo­bod­ne usta­wie­nie garn­ka w ogni­sku roz­pa­lo­nym na pla­ży i za­wie­ra­ją­cym, co oczy­wi­ste, sma­ko­wi­te owo­ce mo­rza. W ku­chen­nych na­sy­pach znaj­do­wa­no wie­le ułam­ków tych garn­ków, co świad­czy, że le­pio­no je w po­śpie­chu z tego, co było pod ręką, wy­ko­rzy­sty­wa­no jed­no­ra­zo­wo i bez żalu wy­rzu­ca­no na śmiet­nik, gdy speł­ni­ły swo­ją rolę. Dzię­ki temu wie­my, że lud­ność kul­tu­ry Er­te­bol­le nie tyl­ko po­tra­fi­ła wy­twa­rzać ce­ra­micz­ne na­czy­nia, ale też nie­kie­dy zaj­mo­wa­ła się upra­wą ro­ślin, bo w ułam­kach na­czyń ar­che­olo­dzy od­na­leź­li rów­nież zmie­sza­ne z gli­ną ziar­na ja­dal­nych zbóż, któ­re tra­fi­ły tam przez przy­pa­dek albo jako in­te­gral­ny skład­nik su­row­ca prze­zna­czo­ne­go do pro­duk­cji.

Mimo to nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że pod wzglę­dem tech­nicz­ne­go i by­to­we­go wy­po­sa­że­nia lud­ność kul­tu­ry Er­te­bol­le na­le­ża­ła do cy­wi­li­za­cji neo­li­tycz­nej, sta­no­wi­ła jej naj­da­lej na pół­noc wy­su­nię­tą pro­win­cję. Gdy jed­nak spoj­rzeć na spo­so­by zdo­by­wa­nia po­ży­wie­nia, za­li­czyć ją na­le­ży do od­wiecz­nej, się­ga­ją­cej po­cząt­ków czło­wie­czeń­stwa cy­wi­li­za­cji zbie­rac­kiej, naj­star­szej, naj­bar­dziej na­tu­ral­nej i wy­ma­ga­ją­cej naj­mniej­szych na­kła­dów pra­cy go­spo­dar­ki ludz­kiej. Lu­dzie kul­tu­ry Er­te­bol­le byli bo­wiem wy­traw­ny­mi zbie­ra­cza­mi owo­ców mo­rza. Zbie­rac­two nad­mor­skie było ich pod­sta­wo­wym źró­dłem utrzy­ma­nia przez kil­ka ty­siąc­le­ci. Nie­ustan­nie wę­dro­wa­li po pla­żach i do prze­past­nych ko­szy i sia­tek zbie­ra­li ja­dal­ne mię­cza­ki. W obo­zo­wi­skach wy­do­by­wa­li smacz­ny miąższ, a sko­ru­py wy­rzu­ca­li poza obo­zo­wi­sko. Po­nie­waż przez stu­le­cia miesz­ka­li w tym sa­mym miej­scu, bo nie­wy­czer­pa­ne w swych bo­gac­twach mo­rze każ­de­go roku do­star­cza­ło im po­ży­wie­nia, sto­sy te uro­sły do wiel­kich roz­mia­rów. Nie­wie­le wię­cej po­zo­sta­ło po tej lud­no­ści za­miesz­ku­ją­cej Ju­tlan­dię przez trzy ty­siąc­le­cia, czy­li trzy razy dłu­żej niż hi­sto­ria więk­szo­ści eu­ro­pej­skich państw, nie zna­my jej osad ani cmen­ta­rzy i, co wię­cej, naj­star­sze śmiet­ni­ska tej kul­tu­ry znaj­du­ją się kil­ka me­trów pod wodą na sku­tek trans­gre­sji mo­rza w ostat­nich ty­siąc­le­ciach. A jed­nak wiel­kie zwa­ły ku­chen­nych śmie­ci prze­trwa­ły i świad­czą, że przed­sta­wi­cie­le epo­ki zbie­rac­kiej nie­źle pro­spe­ro­wa­li rów­nież w epo­ce, któ­ra uzna­ła ich za­pew­ne za za­co­fa­nych, ana­chro­nicz­nych ma­ru­de­rów na dro­dze cy­wi­li­za­cyj­ne­go po­stę­pu, ale też za­pew­ne za­zdro­ści­ła pro­ste­go i przy­no­szą­ce­go duże ko­rzy­ści spo­so­bu zdo­by­wa­nia po­ży­wie­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: