Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyspa Kraków czyli zagłada, słoń i prohibicja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,81

Wyspa Kraków czyli zagłada, słoń i prohibicja - ebook

Surfer nie spodziewał się, że ostra impreza potrafi zostawić w człowieku brak kaca.

Lilith nie spodziewał się, że jest coś, dzięki czemu kobieta może zostawić torebkę na cmentarzu.

Rosyjscy astronauci nie spodziewali się, że może zabraknąć wódki.

Pani Kazia nie spodziewała się, że nie ściągając nawet łokci z parapetu zobaczy na żywo Chrystusa z Rio.

A świat nie spodziewał się, że się skończy.

Nikt przecież nie spodziewa się, jakie są skutki życzeń, które szepczemy sobie do poduszki nocami.

Bo czasami noc przynosi niespodzianki, o których nie śniło się ani filozofom, ani terrorystom wieszczącym koniec świata

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-939727-1-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

– Mamo.

– Tak, Maciuś?

– Połóż się na brzuchu z rękami do tyłu.

– Co, proszę?

– Nie martw się, tatuś już tak leży.

– Synku, o czym ty mówisz?

– Mamo. Naprawdę, nie chcesz robić problemów.

Poczuła, że jej syn zdecydowanie ma rację. Może wszystko wyjaśni się w swoim czasie, ale póki, bez wątpienia powinna posłuchać synusia. Po chwili na nadgarstkach poczuła mocne więzy. Biedny, przerażony owczarek niemiecki próbował rozsmarować się na ścianie. W końcu jego strach osiągnął stan krytyczny i pies rzucił się biegiem ku oknu. Wyskoczył rozbijając szybę i pognał byle dalej od tamtego strasznego miejsca. Na początku zagubiony i samotny, potem jednak żył długo i szczęśliwie na wolności, ciesząc się dużym powodzeniem wśród suk i równie dużym respektem wśród psów.

***

O szóstej trzydzieści budzik obudził Bogdana. W ten sposób zwracali się do niego znajomi i choć nie było to jego prawdziwe imię, przylgnęło do niego bardziej niż to, które miał wpisane w dokumentach. Przeczesał dłonią krótkie, rude włosy, usiadł na brzegu łóżka po czym wyprostował się na całe swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.

– Oż, chorobo, ale mi się głupoty śniły! – powiedział do siebie i przeszukał wspomnienia w poszukiwaniu strzępów snów, które zatrzymały się na rzadkim sicie pamięci. Pamiętał, że śniło mu się, że ktoś go przesłuchiwał, świecąc mu w oczy niebieską latarką, potem, że próbował coś naprawić i doskonale wiedział jak, ale nie miał narzędzi i strasznie go to stresowało, a na końcu jechał bolidem formuły jeden - szczególnie realistyczne było uczucie wciskającego w fotel przeciążenia. Najbardziej zdenerwował go sen z naprawianiem. Jeśli coś było mechaniczne, Bogdan umiał to naprawić; potrafił też tworzyć rzeczy z innych rzeczy - przy czym ktoś nieznający Bogdana widząc go biorącego się do pracy, przypuszczałby, że z takich składników absolutnie nie mogą powstać takie produkty, jakie on potrafił tworzyć. Jego znajomych by natomiast nie zdziwiło, gdyby z ogórka kiszonego, żyłki i zardzewiałego gwoździa zrobił bombę. To człowiek, który mógł się śmiać z MacGyvera - niezdarnego amatora, który potrzebuje rzeczy nieprzydatnych, by cudem osiągnąć dany efekt.

A w głupim śnie powstrzymał Bogdana brak narzędzi! Upokarzające.

Ubrał się i po cichu wyszedł z mieszkania swojego wujka. Musiał wracać do domu, praca czekała. Wyłączył alarm w samochodzie, wsiadł do środka, zapalił i ruszył w kierunku Nowej Huty, mijając krakowskie Błonia, na których pojawiali się pierwsi joggerzy i ludzie spacerujący z psami. Dostrzegł też jednego, sunącego z ogromną prędkością owczarka niemieckiego. Jednak jego uwagę szczególnie przykuli biegacze.

– Wpuścić takich do roboty w polu na tydzień, to by im się nie chciało biegać w sobotę rano! – przeklinał pod wydatnym nosem. Jechał dalej Alejami Trzech Wieszczów, potem trafił do Huty - póki nie zatrzymała go wielka dziura, nad którą jedynym przejściem było ścięte drzewo.

Wysiadł, spojrzał na wyrwę, ocenił materiały mu dostępne i rzekł do siebie:

– No nieee! Proroczy sen! Gdybym tak tylko miał narzę... Oż, ty cholero!

***

Surfer i Lilith szli w kierunku tłumu, który zaczął powoli rzednąć. Niektórzy stali tam od początku, czyli od kilku godzin; inni, którzy również tworzyli go na samym początku, już dawno sobie poszli i zostali zastąpieni przez następnych. Teraz rozchodziła się ostatnia tura, a znajome twarze mijając Surfera rzucały w jego kierunku spojrzenia mówiące rzeczy w stylu: „Aleś miał szczęście, no, no!”, a ci, którzy znali też jego matkę patrzyli ze współczuciem - jak na kogoś, kto o włos minął się z wielkim uśmiechem losu. Surfer nie wiedział, o co chodzi, przynajmniej dopóki nie dotarł w miejsce, gdzie stał tłum, nie stanął nad brzegiem przepaści i nie spojrzał prosto w jądro Ziemi.

A raczej coś, co jądrem było, gdy jako taka Ziemia istniała.

***

Aleksiej po raz kolejny spojrzał przez okno na miejsce, gdzie powinna znajdować się Ziemia. Powinna, ale zamiast niebieskiej kuli ponownie zobaczył wielki chaos. Uczył się, że Ziemia składa się z warstw: skorupy ziemskiej, górnego płaszcza ziemskiego, płaszcza ziemskiego, jądra zewnętrznego i jądra wewnętrznego. To, co widział wyglądało, jakby Ziemia eksplodowała, rozrzucając na wszystkie strony płaszcz i jądro zewnętrzne. Natomiast skorupa ziemska rozpadła się na kawałeczki i oddaliła się od jądra, które też zostało praktycznie nieporuszone. Aleksiej zauważył, że te maleńkie kawałeczki skorupy ziemskiej są powiązane z jądrem niebieskim światłem. Odłamków było tysiące. Z przestrzeni nie mógł dostrzec, że niektóre są nawet tak malutkie jak dom z podwórkiem. Całość przypominała mu monstrualnych rozmiarów lampę plazmową, jakie widywał w sklepach z zabawkami. Te, jak je nazwał w myślach, „skorupki” ku jego zdziwieniu przesuwały się, mieszały, ale nie zderzały się ze sobą, jakby błękitne promienie o to dbały.

Moskwa mogła sobie teraz pływać gdzieś między Mexico City a Sydney.

Po wielkości skorupek wywnioskował, że pewnie jego rodzinny kraj znajduje się aktualnie w kilkuset różnych miejscach. Zastanawiał się, jak będzie odwiedzał rodzinę, skoro wujkowie i ciotki, którzy kiedyś rozrzuceni byli od Syberii po Kaliningrad, teraz są pewnie gdzieś wśród okolic Nowej Zelandii, przez sąsiedztwo Watykanu aż po Biegun Północny. Zwierzył się z tej myśli swoim towarzyszom na stacji. Komentarz go nie pocieszył.

– „Pomyśl, że podróżują, zobaczą kawałek świata... Nasi rodacy nigdy nie mieli takiej wolności jak teraz.”

***

Dziewczyna i chłopak zostali sami na brzegu... Na brzegu świata - jak myślał Surfer o miejscu w którym się znajdowali. Brakowało mu słów, by to nazwać.

Widok jądra Ziemi, błękitne promienie, to wszystko potrafił opisać tylko przy pomocy słów zawierających długie i mięsiste „rrr”. Podniósł głowę i spojrzał przed siebie. Przed sobą miał kilkukilometrową przepaść, która jednak kończyła się zawieszoną w powietrzu ogromną wyspą, do której od jądra biegł jeden z promieni. Chłopak wywnioskował, ze pewnie sam znajduje się na podobnej wyspie, ale nie wiedział jak dużej, a jakoś póki co nie przychodził mu do głowy pomysł wycieczki wokół krawędzi. Wiedział jedynie, że na zachód od siebie miał przynajmniej część Krakowa z Nową Hutą, a gdy spojrzał na wschód, odniósł wrażenie, że w tamtą stronę pozostał jeszcze jakiś kilometr lądu, po czym krawędź południowa, nad brzegiem której najwyraźniej stał, wydawała się zmieniać w krawędź wschodnią.

Próbował ocenić, co to wszystko dla niego oznacza.

W miejscu, gdzie teraz ziała przepaść, kiedyś była część jego wsi, w której miał kilku znajomych. Ale to były to znajomości, których straty nie żałował, gdyż to byli koledzy z tych, których wita się z zaciśniętymi pięściami. Gdy już zaczął o tym myśleć, spodobały mu się te konsekwencje apokalipsy. Obejrzał się za siebie i spojrzał na posesję swojego sąsiada, również należącego do „dobrych” znajomych i pomyślał, że szkoda, że nie oberwało gruntu aż po jego dom. A kiedy spojrzał obok, zauważył, że gdyby tak się stało, także jego własny dom musiałby zostać zniszczony. Przez chwilę zastanawiał się, czy warto byłoby się tak wymienić. Później zrobiło mu się troszkę wstyd, że się nad tym zastanawiał, ale i tak to było tylko gdybanie. Fakty były takie, że po zjedzeniu w domu jabłka, mógł otworzyć okno i wyrzucić ogryzek poza krawędź świata.

Trzeba patrzeć na jasne strony każdej sytuacji.

Ale dotarło do niego, że urwało kawałek świata nie tylko z nielubianymi kolegami. Wszystko wskazywało na to, że jego przyjaciel też dryfuje sobie teraz gdzieś daleko.

– O nie, o nie, o nie...

Lekko trzęsącymi się dłońmi wyciągnął komórkę, otworzył książkę adresów i nacisnął dwukrotnie klawisz z cyfrą dwa.

***

Bogdan siedział okrakiem na drzewie nad przepaścią. Dało się słyszeć dźwięk ręcznej piły tnącej drewno, wióry padały na jego robocze ogrodniczki. Był skoncentrowany na utrzymaniu równowagi jak wygłodniały kot na akwarium z rybkami. I w tym momencie urządzenie elektroniczne zawibrowało mu w kieszeni. Kot dostał gazetą. Bogdan zsunął się w bok, po czym szarpnął się, by prawą ręką złapać konar, ale to, co ucieszyło go po opuszczeniu samochodu, teraz nie pozwoliło mu na ten manewr. Uderzył płazem piły o konar.

– O żesz, ty cholero!

I chłopak zsunął się z drzewa.

***

Surfer stał z telefonem przy uchu i słuchał sygnału.

– Nie odbiera. Ale jest sygnał! Jest w zasięgu! Tylko czemu nie odbiera? Mam nadzieję, że nic mu się nie stało... Kiedy świat rozpada się na kawałki, komuś może stać się krzywda.

Martwił się. Jeżeli miał na tym padole przyjaciela, to był to właśnie Bogdan. Może czasem bywał osobliwy, ale można mu było zaufać jak nikomu innemu. Kiedy zorientował się, że myśli o nim w czasie przeszłym, skarcił się w myślach. Jest sygnał! Może śpi, może nie ma komórki przy sobie, może...

***

Wisiał za szelki swoich ogrodniczek, które zahaczyły się o wystający kikut po gałęzi. Myślał o tym, co tu zrobić, by jego życie trwało dłużej, niż są w stanie utrzymać go jego spodnie. To, że w zaistniałej sytuacji mocno wcinały mu się w krocze nie wpływało pozytywnie na jasność myśli, ale za to była to dodatkowa motywacja, by próbować coś z tym zrobić. Spróbował sięgnąć prawą ręką za siebie. Nie było tam niczego, czego mógłby się złapać. Gdy się poruszył, usłyszał dźwięk prującego się materiału. Spróbował więc drugą ręką. Ten sam efekt - brak oparcia i dźwięk sugerujący, że choć teoretycznie znajdował się stale na tej samej wysokości, to praktycznie był coraz bliżej dna rozpadliny.

To była kwestia tego, czy jako wyznacznik wziąć czas, czy przestrzeń.

– Oż, cholero! Przydałby się jakiś bosak, to bym go wbił i się podciągnął.

W powietrzu zabrzmiał metaliczny dźwięk, jakby ktoś wyciągał miecz z pochwy. Bogdan znajdował się w stanie między szokiem, przerażeniem a zachwytem. Uderzył prawą ręką za siebie i w tym momencie zagrał akord dźwięku ostatecznego rozprucia się szelek i metalu wbijającego się w konar. To była najdoskonalsza muzyka jaką Bogdan słyszał. Wiedział, ze gdyby teraz brakło synchronizacji, mógłby to być Śmiertelnie Nieprzyjemny Fałsz. Wisiał teraz na jednej ręce, dzięki metalowemu szponowi wbitemu w drewno. Jednego był pewien - nie wyślizgnie mu się z ręki.

Pomyślał o tym, że przydałby się drugi bosak. Zaczynał już rozumieć, jak to działa. Kilka sekund później rozbrzmiał następny stuk metalu uderzającego w korę. Jeszcze kilka powtórzeń i rudzielec ponownie siedział na konarze.

– Przydałyby się teraz dłonie.

I bosaki na powrót przemieniły się ręce.

– Ha! Mówcie mi B-1000! Zaraz… Gdzie moja komórka? Oż, cholero...

***

– Dobra. Spróbuję zadzwonić później. Chodź, dziewczę, poznasz moich rodziców. – Spojrzał na nią ze złośliwym uśmieszkiem. – Ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, nie oświadczam ci się.

Puścił do niej oczko, by zobaczyć tę słodko naburmuszoną buzię. Nie zawiódł się, Lilith nawet cichutko warknęła.

Gdy szli w kierunku domu, Surfer myślał o swoich rodzicach.

Matka jest tylko jedna, to prawda. Ten fakt go zachwycał. Był pewien, że gdyby miał dwie takie jak ta jedna, która wydała go na świat, dawno już skończyłby w pokoiku, gdzie pościel jest czysta, ściany mięciutkie, a w sąsiednich apartamentach mieszkają Napoleon i Einstein.

Czasem jednak miał wrażenie, ze ktoś go oszukał. Podejrzewał, że podmienili go w szpitalu i zamiast matce, oddali go teściowej. Zastanawiał się wielokrotnie, jak to możliwe, że jego ojciec tak dobrze znosi jej charakter już od ponad dwudziestu pięciu lat. Ale z drugiej strony - to, czy człowiek jest szczęśliwy w związku oceniają nie ludzie patrzący z zewnątrz, ale jednostka sama dla siebie; sztuka polega na tym, by się dopasować. Jeśli ktoś lubi być bity, to doskonale pasuje do niego ktoś lubiący tłuc. Gdyby związały się ze sobą dwie osoby lubiące być bitymi, mogłyby zacząć w poszukiwaniu spełnienia zaglądać w ciemne zaułki, a para ludzi lubiących bić prędzej założy fight club niż rodzinę. Stąd pojęcia wad i zalet są względne. Ktoś lubiący imprezy może się jawić w oczach potencjalnego partnera albo jako wyluzowana osoba, z którą będzie można wyjść potańczyć i się napić, a dla kogoś innego będzie to bezwartościowy pijus i lekkoduch, niezdolny docenić wspaniałości gry w szachy.

To chyba była tajemnica małżeństwa jego rodziców – jedna strona krzyczała i żądała, a druga lubiła spełniać żądania i umiała mimo uszu puszczać krzyki. Niestety, on sam miał raczej złagodzoną wersję charakteru matki, niż charakter ojca, przez co spięcia były na porządku dziennym. Z wielką ulgą przyjął możliwość wyprowadzenia się na studia i wtedy odkrył, że jeśli mamusia nie widzi go przez pięć dni, szóstego może być nawet miła. Przez jakieś pół godziny.

Dotarli do drzwi, a Surfer odprawił rytuał ich otwierania. Podczas wyciągania klucza z portfela i otwierania zamka, mruczał pod nosem jakieś słowa, które Lilith wydały się błagalna mantrą. Weszli do środka i kiedy zdejmowali buty, synuś postanowił udzielić nowicjuszce kilku zasad obcowania z jego mamusią.

– Jeśli chcesz zrobić dobre wrażenie na mojej mamie, przyswój sobie kilka prawd absolutnych, dziewczę, i trzymaj się ich. Nawet jeśli myślisz inaczej, to przez najbliższy czas myśl właśnie tak, jak ci powiem. Po pierwsze i najważniejsze - wieś jest super, zawsze chciałaś mieszkać na wsi. Po drugie - praca na wsi jest super i w ogóle praca to wspaniała rzecz. Można skończyć edukację na podstawówce, ale jeśli się pracuje i ma się z tego „piniondze” to jest się kimś godnym naśladowania. Po trzecie - jeśli akurat nie masz możliwości pracować, to sprzątasz, rozrywki, hobby i znajomych zostawiając innym. Ty wolisz czystość! No. Chodźmy.

Weszli po schodach na pierwsze piętro, gdzie urzędowali jego rodzice, Surfer otworzył drzwi i zawołał:

– Bry!

– Dobry! – Z kuchni odpowiedział mu głos mamy – Synuś, widziałeś, że pół wsi urwało? Ale nie przejmuj się, niepotrzebnie panikowałam, trawnik jest cały, więc go skosisz, a potem...

I słowa płyneły, płyneły, płynęły... Jedyna chwila ciszy nastąpiła, gdy mamusia zorientowała się, że synuś nie przyszedł sam. Ale szybko słowa znów popłynęły. Lilith została zalana pytaniami, a nie była na to gotowa. Są rzeczy, na które trudno się przygotować.

Najpierw matka wypytała - jak założyła - przyszłą synową o wszystko, w szczególności o zarobki rodziców, a potem wytłumaczyła synkowi, że ściągnęła go do domu, żeby skosił trawnik i posprzątał w piwnicy, a to urwanie połowy wsi to był tylko pretekst, bo inaczej by nie przyjechał. A przecież nudziłby się tam w Krakowie, kiedy w domu jest tyle do roboty.

***

Maciuś wyszedł na balkon i spojrzał na gromadzący się wokół jego domu mały tłum. Kieszonkowcy, mordercy, włamywacze, złodzieje samochodów, gwałciciele... Przemiana, która zaszła w chłopcu ściągnęła pod jego dom cały kwiat krakowskiego światka przestępczego. Czuli, że muszą do niego przyjść, czuli, ze muszą go słuchać. Nie wiedzieli czemu, ale czuli, że muszą być w stu procentach posłuszni.

Maciuś spojrzał na okolicę. Nowe, kształtne domki stały sobie w symetrycznych odstępach, dając iluzję bezpieczeństwa budzącym się do życia mieszkańcom, którzy otwierali okna, by przy sutym śniadaniu posłuchać porannych ptasich treli i szumu ruchu ulicznego. Istny amerykański sen na polskim przedmieściu. Aby dopełnić kompozycji brakowało tylko chłopca na rowerze rzucającego zwinięte gazety na trawniki i pistoletów pochowanych w szufladach ojców, dających dzieciom ten dreszczyk niepewności, czy akurat dziś nie nastał dzień jakiejś małej szkolnej masakry. Po oświetlonym porannym słońcem osiedlu domków jednorodzinnych rozniósł się głos chłopca:

– Witam was, moi drodzy! Dziękuję za to, że przybyliście tak licznie. Nastały nowe czasy! Nasze czasy! Poprowadzę was do zwycięstwa! Już nigdy żaden z was nie schyli się po mydło w więzieniu!

W tym momencie kilkudziesięciu bandziorów podniosło ręce i krzyknęło „Hurra!”, ale widząc spojrzenia kolegów po fachu, którzy najwyraźniej nie podzielili entuzjazmu z jakiegoś powodu, opuścili ręce i zmieszali się lekko.

– A teraz, moi drodzy, podzielimy się na grupy. Kieszonkowcy, ręce do góry!

Kilkadziesiąt rąk poszło w górę.

– Idźcie na miasto i przynieście mi tyle kasy, ile zdołacie. Piętnaście procent dla was. Wiem, że nie spróbujecie mnie oszukać.

Kieszonkowcy odłączyli się od tłumu i ruszyli na łowy.

– Złodzieje samochodów! Ręce w górę! Przyprowadźcie mi Porsche 911!

– Gwałciciele! Wy... No... Tego. Trzymajcie się z dala od mojej mamy.

***

Weszli do pokoju Surfera.

Jego rzeczy pozostały nietknięte od kiedy ostatni raz tu był. Jak w kiepskim amerykańskim filmie. Nikt ich nie ruszył. Od tygodnia. Nawet pozostawiona w kubku herbata okazała, że oczekiwała jego powrotu zmieniając kolor na zielony - barwę nadziei.

Pokój był całkiem spory. Mieścił biurko, stolik z telewizorem, wersalkę i narożnik, które w razie potrzeby zamieniały się w dwa łóżka, mogące pomieścić nawet pięć osób, jeśli były one wystarczająco zżyte lub wystarczająco pijane. Większość z tych sprzętów było widocznych tylko częściowo spod ubrań. Biorąc pod uwagę ilość ubrań i to, że mieszkaniec pokoju był facetem, można było wywnioskować, że szafa musi być pusta. Niesłusznie.

Z pokoju wychodziło się na balkon, z którego kiedyś, przy dobrej pogodzie, można było podziwiać Tatry, a w chwili kiedy weszli do pokoju - kawałek Puszczy Amazońskiej. Wersalka była rozłożona i pościelona (a przynajmniej leżały na niej rzeczy potrzebne do zaścielenia łóżka, w pewnym artystycznym nieładzie), Surfer zaczął więc rozkładać narożnik dla Lilith, która patrzyła przed siebie pustymi oczyma i mamrotała coś pod nosem. Ponownie przyjrzał się dziewczynie, kiedy ta akurat rozglądała się po pokoju. Może i miał ochotę położyć się razem z nią, wyobraził sobie, że śpią sobie „na łyżeczki”, on przytulony do jej pleców, ale nawet gdyby były szanse na coś takiego, bałby się, że kiedy będzie spał, zadziałają pewne instynkty, które skierowałyby jego dłonie na miękkie obszary na jej ciele, co z kolei mogłoby spowodować, że dziewczyna skierowałaby jakąś twardą część swojego ciała w kierunku jego twarzy.

A poza tym mogłoby być niezręcznie, gdyby dziewczyna budząc się poczuła, że coś ją szturcha.

Rozłożył narożnik, podał Lilith poduszkę, ta sztywnymi rękoma ją przyjęła. Surfer spojrzał w jej oczy. Stężały w wyrazie nieobecnego, uprzejmego zainteresowania.

– Standardowe otępienie spowodowane pierwszym kontaktem z moją mamusią – stwierdził Surfer. – Nic groźnego, wyjdziesz z tego jak się prześpisz. Najwyżej obudzisz się z bólem głowy i delikatnym szumem w uszach.

Pomógł zesztywniałej dziewczynie ułożyć się do snu, nie odważając się przy tym pozbawiać jej jakiejkolwiek części garderoby. Lilith momentalnie zasnęła, a chłopak przez chwilę stał nad nią, patrząc jak spokojnie, miarowo oddycha. Pozwolił sobie nawet na szczery uśmiech. Ale kto by się nie uśmiechnął widząc, jak faluje taka klatka piersiowa. Dopiero, kiedy zorientował się, że o mało nie zasnął na stojąco, również postanowił się położyć.

***

Maciuś stał w łazience i patrzył na swoją twarz, której odbicie malowało się w lustrze. Wysłał większość podwładnych na miasto, by od razu zabrali się do pracy, części natomiast polecił zostać w ogródku. Miał wobec nich inne plany. Niech kieszonkowcy, złodzieje samochodów i sprzętu elektronicznego zbierają dla niego fanty - on zorganizuje resztę.

Mordercy, włamywacze, porywacze - oni wszyscy mieli zagrać w jego planie znacznie ważniejsze role. Podniósł dłoń i palcem przesunął po potężnej pionowej bliźnie biegnącej od połowy czoła, nad okiem, przez policzek i zakręcającej lekko do ust, tak, że w kąciku warga była lekko rozdwojona. Palec zagłębiał się w niej nieco, a chłopiec poczuł pod nim nieregularną, twardą skórę. Był zachwycony. Miał armię posłusznych bandziorów, bliznę na pół twarzy i plan. O tak, zwłaszcza plan. Bezbłędny, doskonały, bez wątpienia prowadzący do panowania nad światem. Był geniuszem zła.

A może jednak to głównie paskudna blizna?

Wybuchnął śmiechem, po czym założył ręce z tyłu i ruszył pewnym krokiem na podwórko. Przechodząc przez korytarz na piętrze obserwował swoje rysunki, powieszone tam przez rodziców. Przedstawiały domki z dymiącymi kominkami, zieloną trawkę i ludziki złożone z pięciu kresek i kółka. Motyw ten przewijał się na każdym obrazku, jedynie kolory się nieco zmieniały.

Jednak nikt poza nim samym i najbliższą rodziną nie poznał się na jego dziełach. Kiedy dotarł do ostatniego, najnowszego rysunku wiszącego tuż obok schodów, zatrzymał się i z zadowoleniem mu się przyjrzał. Był z niego naprawdę dumny. Narysował go ledwie trzy miesiące wcześniej. Ludziki miały tułowia zbudowane z prostokątów, miały też stopy, a nawet dłonie złożone z trzech kresek. A dom to było już w ogóle mistrzostwo. Zasłony w oknach, dach pokryty dachówką narysowaną dwiema różnymi czerwonymi kredkami... Cudo!

A mimo to arcydzieło wisiało u niego w domu, zamiast w Muzeum Narodowym! Świat za to zapłaci, będzie cierpiał za chamstwo i brak poczucia smaku!

Chłopak zazgrzytał zębami ze złości i jeszcze bardziej zdecydowanym krokiem ruszył przez schody. Jak na tak zamaszysty chód, poruszał się dość cicho - pluszowe kapcie w kształcie króliczków nie stukały o drewniane stopnie. Nie rozglądając się na boki pokonał drugi korytarz, otworzył drzwi na podwórko i spojrzał na czekających na niego przestępców. Tamci zorientowali się, zgasili papierosy i wstali z trawnika.

– Panowie! Teraz czeka was odprawa przed misją, która da nam panowanie nad światem! A przynajmniej tym kawałkiem, na którym się znajdujemy!

Maciuś nie widział brzegu świata, nie widział co się stało, ale był dobrze poinformowany. Po prostu wiedział. Geniusze zła już tak mają, że strasznie dużo wiedzą, choć nie mają skąd się dowiedzieć. Na tym polega zło.

Dziś, koło północy wyruszycie w kierunku Błoń, a następnie...

Chłopiec mówił, a przestępcy słuchali w skupieniu. O dziwo, żaden z nich nie pomyślał, że to, co słyszą jest kretyńsko głupie.

***

Bogdan znów siedział okrakiem na konarze i piłował go wzdłuż swoją dłonią przemienioną w piłę. Skończył, siedząc już na drugim brzegu rozpadliny, a belka rozpadła się na połowy, układając się płaskimi częściami ku górze. Plan był prosty: rozłożyć belki dokładnie na szerokość rozstawu kół samochodu (który oczywiście doskonale znał na pamięć), wrócić na drugą stronę, zrobić to samo i przejechać po nich. Powinno się udać, ale problematyczne było to, że belki były jednak półokrągłe i trochę się bujały.

Rozsunął drewno na odpowiednią szerokość, przelazł po jednej z połówek na drugą stronę, tam rozłożył drugie końce belek, po czym wsiadł do samochodu i przeszedł do ostatniej części planu, który odpowiednio zawalony mógłby być wspaniałym materiałem na Nagrodę Darwina.

Przednie koła powoli wtoczyły się na prowizoryczny mostek, szczęśliwie nie spychając go w przepaść. Belki nie były zbyt grube, więc samochód nie otarł się o nie przednim zderzakiem, ale istniało niebezpieczeństwo tego, że nie utrzymają samochodu.

Tylne koła znalazły się na belkach. Bogdan wolał nie ryzykować, że drewno się zniecierpliwi. Dodał gazu, szybko przejechał po mostku, który zdążył kilka razy zatrzeszczeć z niezadowoleniem - ale znalazł się po drugiej stronie. Mózg nie zdążył jeszcze wrócić do normalnego trybu pracy, kiedy Bogdan, nie zatrzymując się po kaskaderskim wyczynie, ruszył w kierunku swojego domu. Nie wiedział wtedy, że jego dom dryfował aktualnie między Moskwą a Pipidówkami Dolnymi.

Jechał kilkanaście minut, dziwiąc się, że o tej porze jest tak pusto na tej trasie, minął już nawet dom swojego przyjaciela Surfera, kiedy coś przestało mu grać. Droga kończyła się. Tak po prostu. Nie za bardzo wiedział, co ma robić czy myśleć, ale na pewno lepiej było się zatrzymać i tak też zrobił. Wysiadł, spojrzał za krawędź i...

I się zdziwił. Trudno, żeby zaczął tańczyć.

Czasem pewne przeżycia docierają do świadomości z opóźnieniem, to normalne. Ale zdarza się i tak, że mogą nie dotrzeć wcale. Ośrodek w mózgu odpowiedzialny za ocenę sytuacji, po przeprowadzeniu analizy wysyła do Świadomości informację o treści „Twój dom i rodzina zniknęły. Tam, gdzie się znajdowały, teraz przelatuje coś, co wygląda ci na kawałek sawanny z jakąś wioską, a przed sobą masz przepaść do samego jądra Ziemi”, a Świadomość po odczytaniu treści wiadomości stwierdza, że to Wyobraźnia robi sobie głupie żarty, więc nie ma co sobie tyłka zawracać, tylko lepiej pójść do kumpla, bo masz blisko, a potem wrócisz na miejsce i pojedziesz do domu, kiedy już prawdziwe informacje dotrą do świadomości zajmując miejsce tych dziwnych majaków.

W uproszczeniu można nazwać taki stan szokiem poapokaliptycznym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: