Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wyspa Mgieł - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
16 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyspa Mgieł - ebook

Czasami dwie dusze łączy więź silniejsza niż śmierć.

Ona – przybrana córka pirata, uratowana z morskiej kipieli. W jej przeszłości ukryty jest klucz do potężnej mocy, która może przynieść wybawienie lub zgubę.

On – potężny mag, wyrzutek, arogant i sybaryta. Od lat poszukuje, choć sam nie wie, czego i dlaczego.

Kiedy jednak ich drogi się spotykają, przejmują nad nimi kontrolę siły potężniejsze od nich samych. Bogowie i demony, nieumarli i czarnoksiężnicy, zapomniana magia i stracone życia – droga do ich poznania zaczyna się na tajemniczej Wyspie Mgieł.

“Wyspa Mgieł” to powieść young–adult fantasy przesiąknięta zapachem morza, pełna przygód, barwnych opisów i fantastycznych istot. Poznaj losy wyrzuconej przez morze Lirr i daj się oczarować tajemniczemu magowi o imieniu Raiden.
Melissa Darwood, autorka Pryncypium, Larista i Luonto

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-093-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Niebo miało intensywny kolor indygo. Delikatne prążki płynnego srebra raz po raz przebiegały po jego powierzchni, a czarne błyszczące kłęby chmur pęczniały i wybuchały, rozpadając się w miliony błyszczących pereł z narastającym szumem miażdżącej płuca wody. Zamrugała oczami powoli, z trudem, walcząc ze słonym, piekącym uściskiem głębiny. Niebo zafalowało, szum żywiołów zaczął się niepokojąco wzmagać. Wyciągnęła przed siebie rękę, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Była blada, szklista, jakby niewyraźna. Potrząsnęła głową, spróbowała rozejrzeć się dookoła i poczuła, jak pukle włosów unoszą się powoli coraz wyżej i wyżej wokół jej twarzy, zasłaniając oczy i oplątując usta.

Za sobą dostrzegła tylko czarną otchłań, unoszącą się nieśpiesznie w rytmie uśpionego oddechu jakieś mrocznej i niebezpiecznej istoty. Niebo nad nią kłębiło się, wirowało, huczało. Świat zadrżał, zakołysał się, indygo zmieniło się w błyszczący obsydian, srebrne pręgi spienionej wody przeistoczyły się w fale ciężkiego ołowiu, tchnienie wiatru stało się wściekłym, wilczym wyciem. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, krzyknąć, wezwać pomocy, ale głos uwiązł jej w gardle, zachłysnęła się coraz szybciej wibrującym płynnym srebrem, które bez ostrzeżenia wypełniło wszystko wokół.

Poczuła nagle ostry ból i brutalne szarpnięcie. Coś ciągnęło ją w górę, w stronę coraz głośniejszego huku, w stronę szaleńczo falującego nieba. Pierwszy gwałtowny oddech wdarł się w jej płuca z rozrywającym bólem. Lodowato zimne strugi wody bezlitośnie smagały jej twarz. Zacisnęła z całych sił powieki, starając się uspokoić, skupić się na czymkolwiek, ale w głowie miała tylko pustkę.

– Wyrzucić to diabelstwo z powrotem za burtę! – Głos był niski i chrapliwy, dochodził gdzieś z góry. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła kilka nachylających się nad nią w ciemności postaci. Ryczące morze wściekle kołatało o burty żaglowca.

– To zły omen – warknął drugi głos, niższy, z dziwnym akcentem. Jego właściciel o ogorzałej od morskiego wiatru twarzy miał duży złoty kolczyk w nosie i tylko jedno ucho. Splunął zamaszyście i szturchnął ją z odrazą końcem mokrego buta. Wicher zawył i mocno szarpnął tkaniną żagla.

– Przeklęty północny wiatr… – Trzecia postać, niższa i zakapturzona, wydawała się nie mieć twarzy, mdłe światło księżyca oświetlało tylko kościsty profil o wydatnym nosie. Wiatr targał napiętymi do granic możliwości linami. Zimny deszcz zacinał niemiłosiernie, niosąc ze sobą zapach jodu i wodorostów.

– Bzdura! – Ostatni głos był ostry jak brzytwa i dźwięczała w nim nuta niekwestionowanego autorytetu. – To tylko ledwie żywe dziecko! Jak nam tu umrze, bogowie z pewnością nie będą zadowoleni! – Zaklął w obcym języku i pociągnął łyk rumu z butelki. Jego łysa czaszka była pokryta misternie wykonanym tatuażem, wyobrażającym różę wiatrów. – Jorg! Zabierz ją do mojej kajuty i opatrz rany.

– Tak jest, kapitanie!

Jakieś szorstkie ręce bez ostrzeżenia podniosły ją brutalnie do góry. Jej ciało wydawało się dziwnie lekkie w swoim bezwładzie, a chłód morskiej wody, przenikający ją nadal do szpiku kości, sprawiał, że czuła się całkowicie obojętna na wszystko.

– Jak się nazywasz? – zapytał potem łagodnie Jorg, bandażując jej ramię.

Pustka…

– Skąd się tu wzięłaś, w środku sztormu?

Skąd…?

Jorg musiał coś dostrzec w jej oczach.

– Morze jest bezlitosne, mała, ale ostatecznie nic w nim nie ginie. – Zaśmiał się ponuro, obnażając brak górnych jedynek. Na zewnątrz wiatr jęczał, uderzając w burty żaglowca potężnymi szkwałami, jakby chciał odzyskać to, co mu odebrano. – Wszystko sobie przypomnisz, jak tylko dojdziesz do siebie.

Kłamca.Rozdział 1

Myśliwy i kruk

„Jesteś martwy” – uświadomiła sobie z żalem, chociaż on najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Jeszcze nie teraz.

Jeleń spokojnie skubał trawę na skraju lasu. Raz po raz powoli, z gracją podnosił głowę w oprawie majestatycznych rogów. Lirr wydawało się chwilami, że zwierzę patrzy wprost na nich, gdy jego błyszczące czarne oczy z namysłem, choć bez paniki rozglądały się po okolicy. To było jednak tylko złudzenie. Wybrali świetną kryjówkę wśród ogromnych paproci, a delikatne tchnienie wiatru na twarzy przekonywało dziewczynę, że stoją po zawietrznej i rogacz ich nie wyczuł. Nie miał najmniejszych szans.

„Jesteś martwy” – pomyślała znowu ze smutkiem, zaciskając nerwowo pięści. Nie chciała na to patrzeć. Już po raz setny tego ranka obiecała sobie w duchu nigdy więcej nie tknąć pieczeni z jelenia. Była tu tylko ze względu na Caela.

Spojrzała z ukosa na księcia, nerwowo przełykając ślinę. On głębiej schował głowę w ramiona i niżej przyklęknął w paprociach, szukając lepszego podparcia do strzału. W jego skupionym wzroku, w oszczędnych ruchach, w delikatnych poruszeniach kości jego zaciśniętej szczęki była jakaś ostateczność, zapowiedź tego, co miało się zaraz wydarzyć.

Odkąd mieszkała na stałym lądzie, wielokrotnie wybierała się z Caelem na polowania. Nawet sama nauczyła się nieźle strzelać z łuku i kuszy, przyzwoicie władała mieczem, nie podzielała jednak jego myśliwskiej pasji. Broni powinno się używać w walce, powtarzał jej Hego. Wielogodzinne tropienie jelenia nie było w jej guście.

Zagryzła wargę, tłumiąc westchnienie, gdy promień słońca przebił się przez gęstwinę drzew i na moment rozświetlił ciemnozłote poroże. Jeleń wyglądał, jakby nosił koronę. Był zbyt wspaniały, zbyt niewinny, zbyt… myślący, by umrzeć. Potrząsnęła głową, oddalając od siebie te idiotyczne myśli. Przecież widziała przedtem śmierć człowieka więcej razy, niż mogła to zliczyć, dlaczego więc wizja umierającego jelenia rozdzierała teraz jej serce?

„Być może życie na lądzie mnie zmiękczyło” – pomyślała, zła na samą siebie. W końcu to tylko zwierzę. Źródło mięsa, trofeum, nic więcej. Mimo wszystko czuła się jak intruz.

Cael za to był w swoim żywiole. Bezszelestnie wyciągnął się w paprociach i przylgnął do ziemi, opierając twarz o pień zwalonego drzewa, pokryty miękkim mchem. Lirr kucała tak blisko, że czuła, jak on zastyga w bezruchu, skupiając się na celowniku kuszy. Las wstrzymał oddech, znieruchomiał. Dziewczyna bezwiednie pochyliła się nieco do przodu i delikatnie dotknęła ramienia myśliwego.

„Uciekaj!” – pomyślała w duchu, zaciskając zęby, żeby się uspokoić. Rogacz spojrzał wprost na nią, przysięgłaby, że dokładnie w tej chwili popatrzył jej prosto w oczy i nagle przerwał spokojne przeżuwanie trawy. Lirr oderwała w końcu od niego wzrok i spojrzała nerwowo na plecy Caela, zastanawiając, się, jak bardzo będzie się wściekał, jeżeli jeleń ucieknie. „Łajno wieloryba...!” – zaklęła w myślach. – „No dalej, uciekaj!” – zaklinała gorączkowo rogacza.

Jeleń lekko drgnął, jakby w reakcji na nagły hałas, chociaż w lesie panowała przytłaczająca cisza. Spojrzał bokiem w stronę ich kryjówki i zastrzygł uszami. Chłopak bezszelestnie poprawił podparcie i zastygł w pozie strzelca. Dziewczyna zagryzła wargi, krew zaczęła głośno tętnić jej w uszach. „Teraz albo nigdy!” – przemknęło jej przez myśl, wyciągnęła powoli dłoń, zamierzając klepnąć Caela w ramię, pchnąć go, szarpnąć, zrobić cokolwiek, żeby wytrącić go z tego stanu koncentracji, ale zanim zdążyła, usłyszała nieoczekiwane poruszenie.

Zza pnia, na którym opierał się Cael, spomiędzy potężnych, cienistych paproci, wyłonił się ogromny kruk. Uderzenia rozłożystych skrzydeł szybko wzniosły go w górę z głośnym świstem poruszonego powietrza, rozchylając paprocie i mierzwiąc jasne, kręcone włosy księcia.

Kruk wydał z siebie przeszywający dźwięk i zaczął przebijać się pomiędzy plątaniną sosnowych gałęzi ku koronie drzew. Przenikające gdzieniegdzie pomiędzy konarami poranne promienie słońca wydobywały dziwne, kobaltowe refleksy na jego błyszczących piórach. Jeleń tylko przez ułamek sekundy obserwował ptaka, by po chwili rzucić się do ucieczki. W potężnych skokach szybko zniknął w zieleni lasu, która skryła go jak opuszczona raptownie ciężka, aksamitna zasłona.

Cael poderwał się z miejsca i z niedowierzaniem popatrzył na kruka, który usadowił się na gałęzi parę metrów nad nimi i przekrzywiając głowę, patrzył na nich z pogardą. Był potężny, większy nawet od skalnego orła. Prawdziwa bestia o ostrych szponach, które mogły z powodzeniem rozerwać ofiarę, i o imponującym, masywnym dziobie. Jedno błyszczące czarne oko mrugnęło porozumiewawczo. Lirr nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w tym spojrzeniu było coś złowieszczego.

– Wstrętne ptaszysko! – rzucił Cael z furią przez zaciśnięte zęby.

– To zbieg okoliczności. – Uśmiechnęła się pojednawczo Lirr, choć w rzeczywistości musiała bardzo się postarać, żeby nie wybuchnąć szalonym śmiechem.

Kruk w odpowiedzi ponownie głośno zakrakał:

– Arrr! – dodał jeszcze, szydząc.

Cael rzucił mu mordercze spojrzenie. Tylko przez chwilę wydawał się oszołomiony swoją nieoczekiwaną porażką, instynkt łowcy szybko przejął kontrolę nad umysłem. Znów zadarł głowę do góry i błyskawicznym ruchem podniósł kuszę, mrużąc jedno oko do strzału.

Bełt wyleciał w górę tak szybko, że Lirr nawet nie zdążyła uświadomić sobie, co się dzieje. Z głuchym dźwiękiem wbił się głęboko w pień sosny, milimetry od kruka, muskając przedtem koniec jego skrzydła. Jedno połyskujące na kobaltowo pióro spadło po chwili, obracając się spiralnie, i wylądowało miękko w zmierzwionych włosach Caela.

– Krrrr...! – skomentował kpiąco kruk, przestępując powoli z nogi na nogę na swojej gałęzi i przechylając głowę to w prawo, to w lewo.

Lirr mogłaby przysiąc, że w jego oczach było coś z ironicznego uśmieszku. Czy kruk w ogóle może się uśmiechać? Ten najwyraźniej potrafił.

– Niech to szlag! – Caela ogarnęła wściekłość.

– Daj spokój. – Lirr potrząsnęła energicznie głową, znów z całej siły starając się nie roześmiać. Jej niepokorne włosy szczęśliwie ukryły rozbawienie.

– To był dziecinnie prosty strzał… – Nerwowo potarł czoło.

– To był wyjątkowy pech. – Lirr podeszła do niego bliżej. A raczej wyjątkowe szczęście, dodała w myślach.

– Dawno nie widziałem takiego poroża – jęknął nieszczęśliwy Cael, westchnął i zrezygnowany opuścił kuszę.

– A ja takiego kruka! – Zaśmiała się i delikatnie wyciągnęła pióro, które zaplątało mu się we włosach tuż nad prawym uchem. Uniosła je tuż przed oczami chłopaka, obracając w palcach, i odważnie spojrzała mu prosto w oczy, rzucając wyzwanie.

Cael przyglądał mu się przez chwilę z grymasem, po czym szybkim ruchem złapał ją za nadgarstek, a drugą ręką wyciągnął pióro i niespodziewanie przesunął jego czarnym aksamitnym brzegiem po jej twarzy. Lirr poczuła skurcz w żołądku i ponowny przypływ adrenaliny. Stali teraz twarzą w twarz, zaledwie na odległość ramienia. Dziewczyna znieruchomiała, zupełnie jak jeleń przed chwilą, i zmrużyła oczy z lekkim niedowierzaniem.

„Odważ się” – zaklinała go w duchu. – „Pocałuj mnie wreszcie!”.

Cael wydawał się poważny, ale w jego spojrzeniu jak zwykle tliło się coś na kształt stłumionego rozbawienia. Nienawidziła, gdy patrzył na nią w ten sposób, inaczej niż choćby na Annelli albo na niektóre damy dworu, gdy w kącikach jego oczu pojawiały się delika­tne zmarszczki, zupełnie jakby nie brał jej na poważnie, jakby była dla niego tylko niesfornym dzieckiem, egzotyczną towarzyszką zabaw, w każdym razie nikim, kto potrafiłby wzburzyć w nim krew.

– No co? – Nie wytrzymała napiętej ciszy między nimi. Jej głos był zbyt stłumiony i zbyt wysoki, żeby brzmiał naturalnie. Sama jego bliskość wywoływała lekki zamęt w jej głowie.

– Nic takiego. – Oczy dalej starały się poskromić uśmiech. Nie mogła tylko rozstrzygnąć, czy jej zmieszanie go cieszy, czy raczej bawi.

Jak zahipnotyzowana pochyliła się lekko w jego kierunku, w stronę szafirowych tęczówek, zapraszających ust, opalonej twarzy i rozjaśnionych letnim słońcem włosów, które tak dobrze znała. „No dalej” – namawiała w duchu i jego, i siebie.

Cael jednak, zamiast ją pocałować, niespodziewanie końcem pióra połaskotał ją po czubku nosa.

– Aaaaapsik!!! – Kichnęła z takim impetem, że niemal straciła grunt pod nogami.

– Na zdrowie. – Bezceremonialnie wetknął pióro we włosy tuż nad jej uchem. Podniósł kuszę i ruszył przed siebie, ku miastu. – Dobrze, że mamy chociaż kuropatwy – rzucił przez ramię. Z jego głosu znikł zupełnie uśmiech, który jeszcze przed chwilą tak ją zirytował.

Lirr westchnęła w duchu i z pewnym ociąganiem ruszyła za nim. Znowu dała się podejść. Kopnęła najbliższy polny kamień, obiecując sobie po raz setny, że następnym razem sama go po prostu pocałuje, niech no tylko wszystko się uspokoi, niech on tylko przestanie być taki nieobecny, niech wszystko przestanie się kręcić wokół Maeve.

Przyjaźniła się z Caelem niemal od pierwszej chwili, gdy znalazła się w Ysborgu. To dzięki niemu zamek nie wydawał się jej więzieniem, oczywiście wyłączając chwile, gdy zachowanie jego matki boleśnie przypominało o tym, że nie jest to jej prawdziwy dom.

Cael nauczył ją życia na stałym lądzie, pokazał ulotne piękno budzącego się o świcie lasu, surowy majestat niedostępnych górskich grani, jeziora o wodzie mroźnej i przejrzystej, ukryte w zielonej gęstwinie, niektóre ciemne jak noc podczas nowiu, inne błękitne jak niebo, które się w nich przeglądało.
To z nim pierwszy raz odważyła się wyruszyć tak daleko w głąb lądu, że straciła z oczu uspokajający widok morza na horyzoncie, to przy nim pierwszy raz spędziła noc w leśnej głuszy.

Nie pamiętała nawet, kiedy zaczęła zasypiać z myślą o nim i wstawać z nadzieją na kolejne spotkanie, od jak dawna każda chwila sam na sam zaczęła w niej budzić nieznaną dotąd nieśmiałość, od kiedy nerwowo spuszczała wzrok i czerwieniła się za każdym razem, gdy był blisko.

Uśmiechnęła się do siebie na myśl o jego intensywnym spojrzeniu, po chwili jednak westchnęła. Kolejny kamień, który napatoczył się jej pod nogi, pofrunął z imponującą prędkością w stronę ciemnej ściany lasu. Cael nie zareagował, krocząc miarowo niemal niewidoczną ścieżką wśród kwitnących łąk. Był tak blisko, a jednak nadal kompletnie poza jej zasięgiem. Nienawidziła tej bezsilności. Nie przywykła do trzepotania rzęsami i oblewania się rumieńcem. Czuła się idiotycznie. Wolała czasy, gdy kradli Rosmercie z kuchni jeszcze gorące miodowe ciastka i rzucali kamieniami w mewy, bujające się na masztach stojących w porcie statków. Wtedy wszystko było prostsze.

Cael wydawał się zupełnie nie zauważać uczuć, które powoli, coraz bardziej przejmowały nad nią kontrolę. Być może w końcu zdał sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy była tylko zakładniczką w jego zamku, gwarancją wzajemnych interesów jego matki – księżnej Ysborga − i jej przybranego ojca, wpływowego korsarza Hego. Zagryzła wargi w irytacji. Zamierzała w końcu zapytać go o jego uczucia wprost, bez ogródek i uników. Może nawet wziąć nóż i zmusić go, żeby ją pokochał. Czemu nie? Uśmiechnęła się do tej kuszącej wizji.

Na razie jednak zamiast tego szła za nim posłusznie, nie odzywając się nawet słowem, wściekła na swój los, wściekła na jelenia, na kruka, na Caela i na siebie. Czemu obecność księcia zawsze czyniła z niej taką nieśmiałą owieczkę? Hego miałby z niej niezły ubaw. Brakowało jej tylko jednej z tych idiotycznych kokard, jakie nosiła Annelli.

Lirr patrzyła w roztargnieniu na kołyszące się miarowo w rytm kroków kuropatwy, przerzucone przez plecy Caela. Gdy dostrzegła przed sobą kolejny potężny, błyszczący skalny odłamek, zamachnęła się na niego z pasją, wkładając w kopnięcie całą stłumioną agresję. Zielony kształt był dziwnie miękki, a przy zderzeniu zarechotał boleśnie. Ogromna ropucha poszybowała nad ścieżką, o włos mijając zamyślonego księcia. Nawet oburzony skrzek nie zwrócił jego uwagi.

„To zły omen!” – pomyślała, tłumiąc nerwowe drżenie serca.Rozdział 2

Pragnienia i nadzieje

Po godzinnym milczącym marszu dotarli na rozległą polanę kwitnącą drobnymi, żółtymi kwiatami. Czasami zatrzymywali się tu na popas, bo koniom wydawały się one wyjątkowo smakować, dziś wybrali się jednak pieszo. Za plecami zostawili masywne szczyty Gór Srebrnych, a przed nimi roztaczał się wspaniały widok na Ysborg i połyskujące w dali morze. Kiedyś Lirr widziała tu tańczące w podnoszącej się porannej mgle zielonowłose driady. Zanim zdążyła wskazać je Caelowi, rozpłynęły się w promieniach wstającego słońca jak ulatujące senne wspomnienie. Rozejrzała się badawczo wokół. Tym razem byli na polanie zupełnie sami.

Z tej perspektywy miasto widać było jak na dłoni. Budynki wzniesione ze srebrnobiałego kamienia mieniły się w słońcu, południowe mury, wielobarwnym pasmem okalały ciągle rozrastające się podzamcze. Od północy górował nad miastem zamek o czterech strzelistych wieżach. Sąsiadował z ruchliwym portem, który był głównym źródłem obecnej potęgi i bogactwa Ysborga. Jeszcze dalej, na wschodzie, wśród ciemnych fal migotały dziesiątki skalistych wysepek rozrzuconych u ujścia szeroko rozlanej rzeki Ys.

Lirr sięgnęła po niewielką mosiężną lunetę, która dyndała dotąd bezpiecznie przytroczona do jej pasa. Wygrała ją kiedyś w kości od kwatermistrza Płonącej Wiedźmy. Luneta była stara, nieco krzywa i wyglądała, jakby uczestniczyła w niejednym krwawym abordażu, przypominając tym swojego poprzedniego właściciela, ale spełniała swoją funkcję. Przymglona soczewka pozwoliła Lirr dostrzec jedynie niewyraźne sylwetki statków wpływających i wypływających z portu. Nawet gdyby mogła rozpoznać kolor takielunku, nie spodziewałaby się purpurowych żagli Hego. Wiedziała, że o tej porze roku nigdy nie zawijał do Ysborga.

– Usiądziemy? – Cael wykonał niedbały gest w kierunku samotnego starego dębu, pod którym zwykle spędzali czas na rozmowach, oprawianiu upolowanych zwierząt i obserwowaniu miasta w dali.

Lirr skinęła lekko głową i uśmiechnęła się, wracając myślą do tych wszystkich beztroskich chwil, z jakimi kojarzyło jej się to miejsce. Rzuciła na ziemię bukiet pomieszanych ziół, które z nudów pozbierała po drodze i zajęła swoje miejsce pod drzewem.

Odkąd zachorowała matka Caela, chłopak traktował polowania jak rodzaj uspokajającego rytuału, w którym Lirr solidarnie, choć bez entuzjazmu brała udział. Coś też zmieniło się między nimi; choć każdego dnia spędzali razem kilka godzin, rozmawiali mało, a książę nabrał nawyku nagłego przerywania rozmowy i pogrążania się we własnych myślach. Z dnia na dzień ich relacje stawały coraz mniej swobodne, a on coraz częściej zamykał się w sobie. Im dłużej milczał, tym bardziej stawał się dla niej obcy, tym bardziej ponury wydawał jej się zamek Ysborg i tym mocniej tęskniła za morzem.

Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyli przed siebie. Dziewczyna objęła ramionami kolana i oparła na nich podbródek. Cael wziął do ust długie źdźbło trawy i żuł je, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.

– Dziś do matki przyjedzie medyk z Południa – rzucił, nie patrząc na nią.

Lirr podniosła brwi w niemym pytaniu.

– Nasi nie są w stanie jej pomóc, poza… uśmierzaniem bólu… – Wypowiedział te słowa niemal beznamiętnie, ale Lirr dostrzegła kątem oka nerwowy ruch jego dolnej szczęki.

– Posłuchaj, Cael… wiem, że… wiesz, ale pamiętaj, że jeżeli mogę cokolwiek dla ciebie… dla niej... zrobić, wystarczy żebyś…

Spuściła wzrok. Nie mogła teraz na niego patrzeć. Nie chciała kłamać, nie w ten sposób. Nigdy nie lubiła – ze zwielokrotnioną wzajemnością zresztą – księżnej Maeve, stąd obecny stan matki Caela zdrowia nie wzbudzał w niej większych emocji poza łagodnym współczuciem, jakie odczuwa się w stosunku do bliżej nieznanych nam osób, kiedy znajdują się w trudnej sytuacji. Zresztą, kogo ona oszukiwała. To, czy Maeve przeżyje, interesowało ją wyłącznie ze względu na Caela.
Zrobiłaby wszystko, żeby przywrócić mu radość życia. Reszta nie miała znaczenia.

– Nic nie możesz zrobić. Ani ja... To jest najgorsze w całej tej sytuacji. – Cael znów patrzył w dal, jakby obserwował jeden ze statków w porcie. Lirr mocniej ścisnęła kolana i pozwoliła swoim niesfornym włosom, pozaplatanym gdzieniegdzie w cienkie warkoczyki, opaść na twarz, chowając ją przed jego wzrokiem. Bezwiednie wzięła znów do ręki pióro kruka i obróciwszy je wielokrotnie w palcach, wpięła w koniec jednego ze swoich warkoczyków, w których były już białe muszle, turkusowe koraliki i kawałki wstążek. Odkąd przygarnęli ją piraci, właśnie w ten sposób ozdabiała swoje włosy i pomimo czteroletniego pobytu w zamku uparcie nie dostosowywała się do tutejszych kanonów mody.

– Co to za człowiek? – zapytała po chwili, bo coś nie dawało jej spokoju. Tajemnicze umiejętności medyków stawiały ich niebezpiecznie blisko magów, a Ysborg odrzucał dotąd wszystko, co choć trochę śmierdziało ciemnymi mocami.

– Nazywa się Viorel, jest… czy raczej był zaufanym lekarzem króla Daxos z Ognistej Ziemi An-Nar. – Cael lekko się skrzywił przy ostatnich słowach.

– I Maeve zgodziła się skorzystać z jego usług? – Lirr nie mogła w to uwierzyć. Księstwo Ysborg ze swoim potężnym portem i całą armią sprzymierzonych korsarzy od zawsze miało ambicje zdobycia hegemonii na północnych i zachodnich wybrzeżach Wielkiej Ziemi, a jego stosunki z potężnym Południem, choć dyplomatycznie poprawne, podszyte były niechęcią.

– Nie jest członkiem dworu, wywodzi się podobno z jednego z pustynnych plemion... No i jest do wynajęcia. – Cael obojętnie wzruszył ramionami i przesunął źdźbło trawy do drugiego kącika ust.

– Musisz zatem być dobrej myśli. Hego mówił mi kiedyś, że ci medycy z Południa potrafią zdziałać cuda. – Wbrew sobie uśmiechnęła się szeroko, starając się zagłuszyć wewnętrzny niepokój. Nie dodała jednak, że Hego mówił też o wysokiej cenie za ich usługi. Podo­bno rzadko jest wyrażona tylko w pieniądzu i bezpieczniej od razu obcinać tym szarlatanom języki, żeby nie dać się omamić ich plugawym sztuczkom.

Nie odpowiedział, nawet nie skinął głową, po prostu wpatrywał się uparcie w jakiś punkt gdzieś w dali. Widoczna z bliska delikatna opuchlizna i drobne zmarszczki wokół oczu zdradzały dziesiątki nieprzespanych nocy. Zwykle wesoły i pełen energii, teraz w ogóle nie przypominał dawnego siebie. Przygarbiony, zmęczony, oddalał się od niej, odpychał ją, pogrążając się we własnym smutku. Lirr spojrzała w górę, powstrzymując mruganiem podejrzaną wilgoć na rzęsach. Po dłuższej chwili milczenia Cael powoli podniósł się z trawy.

– Czas wracać – stwierdził krótko. – Rosmerta nie dostanie jelenia, ale może pan medyk nie pogardzi kuropatwami – dodał z wymuszonym humorem.

– Chodźmy. – Lirr wyprostowała się i przeciągnęła leniwie jak kot. – Oby tylko znów nie kazali mi się ubierać w jedną z tym okropnych sukni. – Rzuciła mu ironiczny półuśmiech.

Cael zaśmiał się kpiąco i szturchnął ją łokciem w bok. Lirr straciła równowagę i lekko zachwiała się na nogach, lecz on zdołał szybko złapać ją w talii.

– No wiesz, czasami mogłabyś wyglądać jak dziewczyna. – Zauważył, taksując ją śmiałym wzrokiem od znoszonych, sznurowanych myśliwskich butów po zmierzwione wiatrem czarne włosy, częściowo poskręcane w niedbałe pukle, częściowo pozaplatane w cienkie warkoczyki ozdobione na piracką modłę.

Nagle zrobiło się duszno, bardzo duszno, parno i gorąco, zupełnie jakby ktoś podpalił las wokół nich. Dotyk jego dłoni na jej talii wyzwolił przyjemne drżenie, przechodzące gwałtownymi falami przez całe ciało. Lirr poczuła, jak jej oddech przyspiesza i przez chwilę patrzyła na niego w niemym zdumieniu. Książę otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale w końcu rozmyślił się i przez chwilę po prostu milczał, przypatrując się jej pochmurnie spod na wpół przymkniętych powiek.

– Ciekawe, jak miałabym dotrzymać ci kroku na polowaniu, biegając w atłasowych trzewikach! – Ocknęła się i szarpnęła się nerwowo, starając się wyzwolić z jego uścisku, uciekając wzrokiem, bo poczuła, że wbrew sobie się czerwieni.

Cael nadal trzymał ją jednak blisko przy sobie, zbyt blisko, żeby mogła odetchnąć, zbyt mocno, żeby mogła odzyskać jasność myśli.

– Potrzebuję cię. – Jego szept był ledwie słyszalny, jego słowa tak ciche, że musiała sama się przekonywać, czy się nie przesłyszała. Tym razem na jego twarzy nie było nawet cienia lekceważącego uśmieszku.

– Bądź na dzisiejszej uczcie – dodał po chwili już głośniej, pewniej. – Chcę wiedzieć, co sądzisz o tym medyku.Rozdział 3

Pióro i przeznaczenie

– Ptactwo? – Ochmistrzyni skrzywiła się na widok niezbyt tłustej zdobyczy, którą Lirr wręczyła jej z triumfalnym uśmiechem.

– Jeleniowi udało się uciec. – Wzruszyła ramionami i usiadła na potężnym stole, machając wesoło nogami. Nie mogła powstrzymać uśmiechu zadowolenia.

– Udało się? – Rosmerta jak zwykle była bardziej spostrzegawcza, niż mogłoby się wydawać. Z westchnieniem rzuciła kuropatwy na solidny dębowy blat i ruchem podbródka wskazała je jednej z kucharek, niemal natychmiast wracając wzrokiem do Lirr. Jej bystre szare oczy przyglądały się dziewczynie z niepokojącą wnikliwością.

– Chyba nie jesteś zbyt zmartwiona? – stwierdziła raczej, niż zapytała, krzyżując ramiona na piersi.

Lirr uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi i złapała zwinnie miskę z nasączonymi rumem rodzynkami. Rosmerta zmarszczyła groźnie czoło.

– No cóż, wygląda na to, że księżna nie dostanie swojej ulubionej pieczeni z jelenia. – Westchnęła, wciąż przypatrując się podejrzliwie dziewczynie.

– Będzie musiała jakoś to przeboleć. – Lirr starała się udać smutną minę, ale utrudniał jej to niebiański smak rumowych rodzynków. – Też uważam, że jeleń zachował się doprawdy bezczelnie, uciekając. Łajdak!

Rosmerta zamachnęła się na nią brudną kuchenną ścierką, ale nie zdołała ukryć rozbawienia.

– Cicho, bo napytasz sobie biedy – upomniała ją przyciszonym głosem, wskazując porozumiewawczo podbródkiem skubiącą kuropatwy kucharkę. – I lepiej zrób coś z tymi włosami, mamy dziś ważnego gościa.

Lirr z przekorą i dumą przesunęła palcami po splątanych puklach. W kwestii fryzury nie było mowy o kompromisach. Sabade, czarnoskóry bosman na Zielonej Harpii, wierzył, że to we włosach mieszkają wspomnienia człowieka i zawsze podejrzliwie patrzył na ogoloną czaszkę Hego. Nawet jeżeli przesadzał, mała piratka nauczyła się od niego traktować własne włosy jak świętość, własny zbiór pamiątek i kolekcję ważnych chwil.

– Nie może być szczególnie ważny, skoro Maeve nie obawia się, że ją ośmieszę w towarzystwie. – Zrobiła głupią minę, udając obrzydzenie księżnej.

Rosmerta nie wydawała się ani odrobinę rozbawiona.

– Jest na tyle ważny, że księżna kazała mi dopilnować, byś pojawiła się na uczcie. – Ostrzegawczo wysunęła w jej stronę wskazujący palec. – Punktualnie – dodała z naciskiem i potrząsnęła ścierką dla lepszego efektu.

– Co ona znowu knuje? – Lirr jęknęła, wyobrażając sobie natychmiast torturę jednej z tych nadętych kolacji. – Zamierza rzucić mnie na pożarcie temu medykowi? A może chce ze mnie zrobić egzotyczną atrakcję wieczoru?

Ochmistrzyni spojrzała na nią z ukosa, biorąc się za sortowanie pomieszanych ziół. Wyraźnie zawahała się, zanim odpowiedziała.

– Podobno on sam o ciebie pytał – wyjaśniła przyciszonym głosem.

Lirr podskoczyła w miejscu, tknięta nagłym niepokojem.

– Jak to… Już tu jest? – Miała zdecydowanie złe przeczucia. Dlaczego jakiś wynajęty szarlatan, do tego południowiec i bywalec dworu, miałby się nią zainteresować?

Rosmerta nie odrywała wzroku od zielonego bukietu, rozdzielając wprawnie różne gatunki ziół od zupełnie bezużytecznych kwiatów, zebranych przez Lirr po drodze.

– Statek z Daxos o świcie zawinął do portu – bąknęła pod nosem.

Lirr pomyślała od razu, że jaśnie pan medyk pewnie nasłuchał się portowych opowieści o dziwnej dziewczynie wyłowionej z morza. „To zwykła ciekawość” – stwierdziła i odetchnęła, starając się uspokoić, ale nie potrafiła.

– Co dokładnie mówił? Czego chciał? – naciskała. Położyła dłoń na chudym, kościstym ramieniu Rosmerty, zmuszając ją, żeby popatrzyła jej w oczy.

– Nie wiem, dziecko. – Ochmistrzyni pokręciła z dezaprobatą głową, w jej spojrzeniu była troska. – Ale uważaj na niego.

Zanim Lirr zdążyła dopytać, co właściwie Rosmerta miała na myśli, kobieta wzięła do ręki jeden z jej warkoczyków i podniosła do oczu jego końcówkę z wetkniętym kruczym piórem. Jej wyraz twarzy zmienił się, zastygł w zamyśleniu, gdy, obracając pióro, dostrzegła kobaltowy połysk odbijający popołudniowe słońce.

– A co to takiego? – zapytała z niepokojem w głosie.

– Piękne, prawda? – Lirr uśmiechnęła się niepewnie, ale w duchu przeklęła spostrzegawczość ochmistrzyni i ze zniecierpliwieniem wyciągnęła warkoczyk z jej palców. Rosmerta zdecydowanie zbyt często ingerowała ostatnio w jej prywatność.

– Piękne… ale niebezpieczne. To rzadki ptak. Nie przynosi niczego… dobrego. – Ochmistrzyni zamilkła i przez chwilę wydawała się błądzić myślami gdzieś daleko lub może raczej daleko w czasie. Przez moment wyglądała na starszą niż w rzeczywistości, na znieruchomiałej twarzy wyraźniej zarysowały się zmarszczki, a ciemnoszare oczy patrzyły w dal nieobecnym wzrokiem. Lirr odstawiła cicho miskę z rodzynkami. Nawet pulchna kucharka musiała poczuć nagłą zmianę atmosfery, bo zastygła i podniosła na nie pytający wzrok. Po chwili Rosmerta drgnęła lekko, jak wybudzona ze snu, i odruchowo poprawiła swoje srebrnoszare włosy upięte w wysoki kok spinką w kształcie muszli.

– Sama kiedyś mówiłaś, że nie można poddawać się strachowi i aby go pokonać, trzeba się z nim zaprzyjaźnić. – Lirr wzięła do ręki kosmyk z wetkniętym w niego piórem i obejrzała je z każdej strony. – A to tylko... pamiątka – uspokajała, ale Rosmerta nie przestawała kiwać głową. – Czy mam się go pozbyć? – zapytała w końcu cicho, szybko, sama zaskoczona nagłym impulsem. „To zły omen!” – Odezwało się w niej stare wspomnienie. Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach jak wielki, niewidzialny pająk. – „Zły omen!”.

– Na to już za późno, moja droga. – Ochmistrzyni uśmiechnęła się blado i usiadła ciężko przy dębowym stole, na którym nadal w nieładzie leżała reszta zebranych w lesie ziół. – Zresztą, pewne rzeczy w naszym życiu są nieuchronne.

– Nie wierzę w przeznaczenie, Ros. – Lirr wzięła gałązkę swojej ulubionej wonnej szałwii i przysunęła ją do nosa.

Rosmerta zupełnie niespodziewanie wybuchnęła gorzkim, lekko skrzeczącym śmiechem.

– Akurat ty, moje dziecko, powinnaś być ostrożniejsza, jeżeli o nie chodzi!Rozdział 5

Trzewiki i długi

Naprzeciwko łóżka, na oparciu krzesła, rozłożono długą zieloną suknię z ciężkiego brokatu. Kolor był jeszcze akceptowalny – jak stwierdziła Lirr po dłuższym rozmyślaniu – najgorszy był jednak materiał: sztywny i gryzący, drażniący jej opaloną skórę na szyi i wokół dekoltu, na ramionach i plecach. Ciepłych uczuć nie budziły w niej też ustawione równiutko na tym samym krześle zielone trzewiki z małymi fikuśnymi kokardkami w kolorze wina i z przerażającym obcasem, który był oczywiście ostatnim krzykiem mody w mieście.

Siedziała samotnie na łóżku w swojej komnacie, w północno-wschodniej wieży, która tymczasowo – jak zawsze podkreślała Maeve – była jej domem w Ysborgu. Komnata była prosta, trochę zbyt wilgotna i raczej surowo urządzona, ale wszystko rekompensował rozległy widok z okna na redę portu i rozlane po horyzont morze. Nad nią znajdowały się już tylko pomieszczenia u samego szczytu wieży, urządzone podobnie, ale zamykane ciężkimi, grubymi na kilkanaście centymetrów drzwiami, ryglowanymi od zewnątrz, co nie pozostawiało złudzeń w kwestii ich przeznaczenia. Pomyślała gorzko, że to nie zbieg okoliczności, że w całym ogromnym Ysborgu wyznaczono jej miejsce właśnie w wieży więziennej.

Nikt do niej nie przyszedł, nikt nie krzyczał, nie zmuszał, żeby ubrała się tak, jak zażyczyła sobie Maeve, ale przesłanie – jak zwykle – było jasne: albo się dostosuje, albo nie ma wstępu na ucztę. Lirr westchnęła więc i zaczęła niechętnie rozbierać się ze swojego zwykłego myśliwskiego stroju. Musiała iść na kolację, bo chciała zobaczyć Viorela, poza tym musiała dać oparcie Caelowi. Obiecała mu to.

Rozsznurowała wysokie buty i z impetem rzuciła je w kąt, pozbyła się ciemnobrązowej znoszonej kurtki, która kiedyś należała do Caela, skórzanych myśliwskich spodni i dopasowanej tuniki, w której mogła swobodnie wspinać się po skałach i wchodzić na drzewa podczas ich wspólnych wypraw.

Rękami przeczesała włosy, które nawet po godzinie walki z grzebieniem robiły wrażenie nieułożonych i z jękiem rozpostarła przed sobą zielone okropieństwo. Odwlekając uparcie chwilę brokatowej męki, z suknią w ręku podeszła do otwartego okna. Nabrała w płuca pachnącego algami morskiego powietrza i spojrzała w dal, starając się rozpoznać typy okrętów stojących w porcie.

Gdy żyła na Zielonej Harpii, nigdy nikt nie oczekiwał od niej podobnych idiotyzmów. Westchnęła i odruchowo dotknęła swojego wisiorka z akwamarynu, który bardziej niż ta komnata, bardziej niż Ysborg, bardziej niż Zielona Harpia czy cokolwiek innego na świecie był jej bezpiecznym miejscem. Była to jedyna rzecz, z którą ją znaleziono, jedyna, która dawała jej pewność, że zanim Hego wyłowił ją z morza, miała jakieś życie i być może nawet kogoś bliskiego, kogo obchodziła na tyle, że dał jej ten amulet, ten talizman, ten znak.

Musiała w to wierzyć, bo nie pamiętała niczego sprzed tej jednej chwili, gdy otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą ogorzałą słońcem, brodatą twarz swojego przybranego ojca. Miała wtedy jakieś osiem, może dziewięć lat, piraci z Zielonej Harpii wyłowili ją w czasie sztormu setki mil od brzegu. Kolejne pięć lat spędziła z nimi na morzu, najpierw jako przymusowy członek załogi, potem jako członek rodziny. Ostatnie cztery lata mieszkała z kolei w Ysborgu. Trafiła tu, gdy Hego niespodziewanie uznał, zresztą wbrew jej głośnym protestom, że piracka łajba to nie miejsce dla dorastającej panienki. Jego handlowe przymierze z Maeve gwarantowało Lirr swego rodzaju immunitet w mieście. Czasem czuła się tu jednak bardziej jak zakładnik.

Z natłoku wspomnień wyrwał ją nagle ponury gardłowy dźwięk, pojedynczy, głośny i co dziwniejsze dochodzący niemal tuż spod kamiennego parapetu okna, na którym się opierała. Wychyliła się mocniej i spojrzała w dół, ku swojemu zdumieniu rozpoznając pechowego kruka z porannego polowania. Powolnymi, ciężkimi ruchami kobaltowoczarnych skrzydeł wznosił się coraz wyżej, aż w końcu wylądował na jej parapecie, przynosząc do wnętrza komnaty nagły powiew zimnego jak lód powietrza. Lirr w absolutnym szoku otworzyła usta.

– Jak mnie tu znalazłeś? – wrzasnęła ze złością w jego kierunku. Zamiast odpowiedzi kruk przechylił tylko głowę i spojrzał na nią z ukosa czarnym jak obsydian okiem.

– Wynocha! – Lirr poczuła narastającą wściekłość. Skoro jedno pióro miało według Rosmerty przynosić pecha, to cały kruk z pewnością nie mógł być szczęśliwym omenem. I do tego widziany trzykrotnie tego samego dnia! Ptak przechylił głowę w przeciwną stronę i dalej intensywnie się w nią wpatrywał.

– Wynoś się! Sio! – powtórzyła z coraz większym rozdrażnieniem i odruchowo zakryła się suknią, czując kolejny zimny powiew z otwartego okna. Kruk stał nadal na swoim miejscu, rozłożył tylko na moment skrzydła i przeciągnął się leniwie.

– Nie myśl sobie, że skoro uratowałeś jelenia, to masz u mnie dług wdzięczności, ty... Ty pierzasta bestio! – Lirr postanowiła nie dać się zastraszyć i jedną ręką przytrzymując suknię na piersiach, zrobiła kilka miękkich, ostrożnych kroków do tyłu, jak podczas polowania, po czym, nie spuszczając wzroku z ptaszyska, drugą ręką chwyciła leżący wciąż na krześle atłasowy trzewik. Przyklękła w skupieniu.

Kruk nie wydawał się zaalarmowany, wyciągnął tylko szyję do przodu i wydał z siebie kolejny skrzypiący dźwięk, by po chwili znów wbić swoje bezczelne obsydianowe koraliki w zielone oczy Lirrian. Tego było już za wiele, dziewczyna zamachnęła się i całą wściekłość i rozdrażnienie tego dnia włożyła w rzut trzewikiem w stronę otwartego okna.

But zawirował wstążeczką i obcasem wokół własnej osi i z głuchym dźwiękiem ugodził kruka tuż powyżej ogona, ześlizgnął się i wyleciał przez okno. Ptak zaskrzeczał złowieszczo i po ułamku sekundy wzbił się w powietrze, znikając z jej pola widzenia.

Lirr odetchnęła dopiero wtedy, gdy upewniła się, że nie może dostrzec kruka, nawet wychylając się na zewnątrz dalej, niż pozwalał na to zdrowy rozsądek. Zamknęła szczelnie okiennice i osunęła się na podłogę, odczuwając jednocześnie ulgę i wściekłość. „Maeve nie będzie zadowolona” – pomyślała z przekorną satysfakcją, patrząc na samotny lewy trzewik, czekający na nią na krześle. Nie było innej rady, czas naglił, założyła więc szybko suknię, zastanawiając się tylko przelotnie, czy inni goście zauważą, że pod nią ma znoszone myśliwskie buty.

Wygodne obuwie okazało się ostatecznie najlepszym wyborem, jakiego mogła dokonać, bo gdy tylko zaczęła schodzić w dół po krętych kamiennych schodach swojej więziennej wieży, rozległ się dźwięk zegara z zamkowego dziedzińca, oznajmiając czas kolacji. Maeve nie tolerowała spóźnień, więc Lirr przyspieszyła kroku, unosząc suknię do góry, a po chwili zbiegała już, przeskakując po kilka stopni naraz.

Schody kończyły się kilka metrów poniżej szczytu wewnętrznych murów, w ciemnym przedsionku, który zawsze wzbudzał w niej dziwny niepokój. Może to wilgoć gromadząca się tu bez względu na pogodę, może to nieprzenikniona ciemność, która zalewała dół wieży jak czarny, ciężki dym, a może dziwne echa odbijające się od nierównych kamieni. W każdym razie zawsze gdy pokonywała przestrzeń przedsionka, czuła się nieswojo, tak jakby ktoś z ukrycia się jej przyglądał, nie mając przy tym dobrych zamiarów. Od swoich pierwszych dni w Ysborgu nienawidziła tego miejsca i bała się, że gdy zatrzyma się na dłużej w przedsionku, to te dziwne szmery, odgłosy i echa zmienią się w szepty, głosy i krzyki.

Z ulgą wyszła na zewnątrz, szybkimi haustami łapczywie wdychając wieczorną bryzę, jak nurek po wypłynięciu na powierzchnię wody. Rozejrzała się dokoła. Nadchodził zmierzch, lecz na zamku widać było większe niż zwykle o tej porze poruszenie. Na murach roiło się od przechadzających się leniwie strażników, co w spokojnym Ysborgu było raczej rzadkim widokiem. Po dziedzińcu, który łączył jej wieżę z zamkową kuchnią z jednej, a bramą wiodącą do stajni i na podzamcze z drugiej strony, kręciła się służba. Jedni nosili kosze i skrzynki wypełnione owocami, warzywami, butelkami piwa, wina i oliwy, inni naręcza kwiatów, srebrzące się w niknącym świetle słońca ryby, ociekające jeszcze wodą małże i inne niezidentyfikowane pakunki.

Przypominało to gromadzenie zapasów przed jakiś wystawnym balem lub raczej serią wystawnych bali, co wzbudziło w niej wątpliwość, czy powodem takiego zamieszania mógł być jedynie przyjazd Viorela. Bądź co bądź to tylko medyk. Nawet jeżeli jego umiejętności były zupełnie wyjątkowe, nie wydawał się dostojnym gościem. Maeve przywiązywała ogromne znaczenie do pochodzenia, a medykami nie zostawali w końcu członkowie wysokich rodów.

Lirr zmarszczyła nos – właściwie nigdy dotąd nie zastanawiała się, kim dokładnie byli medycy. Nigdy też żadnego nie poznała, w każdym razie nic o tym nie wiedziała… Postanowiła, że zapyta o to Hego przy najbliższej sposobności. Jak zostaje się medykiem i dlaczego on sam spluwa na samo ich wspomnienie.

Poprawiła włosy i wygładziła nieco nerwowo fałdy brokatowej sukni. Niezależnie od wszystkiego chciała, żeby Cael docenił jej wygląd, nawet jeżeli przy stole księżnej nikt nie będzie zwracał na nią tego wieczoru szczególnej uwagi. Zresztą podczas wystawnych kolacji zainteresowanie księżnej koncentrowało się na Lirr jedynie w przypadkach, gdy swoim zachowaniem nieopatrznie zdołała ściągnąć na siebie jej wściekłość.

Z jej doświadczenia w tej materii wynikało również, że niezbyt rozważne było spóźnianie się na kolację. Wzięła zatem głęboki, uspokajający oddech i bardziej dystyngowanym niż na schodach krokiem przecięła po przekątnej wewnętrzny dziedziniec, kierując się w stronę kuchni. Przechodząc tamtędy, można było dostać się do małej sali jadalnej, używanej przez Maeve, gdy liczba biesiadników nie przekraczała dwudziestu osób.

Lirr starała się zachować spokój, ale mimo to co kilka kroków podskakiwała, żeby przyspieszyć trochę tempo. Tuż przy drzwiach dała jeszcze długiego susa ponad śmierdzącą rybami kałużą, co nieszczęśliwie ustawiło ją na kursie kolizyjnym z pokaźnym brzuchem Arsena, niezdarnie przepychającego się akurat przez próg ze stosem koszy po małżach.

Wylądowała z nieprzyjemnym plaskiem tuż pomiędzy skrajem cuchnącego błota a drzwiami kuchni, a impet uderzenia sprawił, że poślizgnęła się na rybich wnętrznościach i uderzyła prosto w rumianego mężczyznę. Arsen jęknął głucho, wypuszczając z rąk swój ładunek, zachwiał się na rybim szlamie, po czym zarył ciężko zadem w sam środek kałuży.

– Lirrian! – warknął, groźnie intonując drugą sylabę. Jego uśmiechnięta zazwyczaj, okrągła twarz zaczęła przybierać niebezpiecznie purpurowy odcień. – Ty… – zasapał się i wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem. – Czy ty naprawdę nie potrafisz spokojnie chodzić? – Zaczął mozolnie zbierać utytłane błotem kosze z ziemi.

Widząc, jak ogromny brzuch obija mu się o kolana, Lirr nie była w stanie powstrzymać parsknięcia. Dostawca małży spojrzał nad nią spode łba swoim zdrowym okiem.

– W zasadzie dobrze, że cię widzę, nadal czekam na moją wygraną, nie myśl, że tym razem odpuszczę ci długi – zapowiedział groźnie.

– Długi? – Lirr zrobiła niewinną minę. – Już jutro się odegram. – Szerokim uśmiechem skwitowała obietnicę. Musiała tylko pamiętać o podwędzeniu przedtem z kuchni butelki czegoś mocniejszego, żeby Arsen nie zauważył, jak podmienia kości do gry na swój własny, szczęśliwy zestaw. Przypatrując się jego niezgrabnej krzątaninie, pomyślała o czymś jeszcze.

– Pomogę ci – zaproponowała uprzejmie, schylając się, żeby podnieść jeden z koszy. Dostawca małży spojrzał na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedział, pochrząkując wciąż do siebie jak poirytowany wieprzek. Gdy sięgała po kolejny kosz, upewniła się, że na nią akurat nie patrzy, pisnęła cienko, dziewczyńsko, udała, że się chwieje na śliskim podłożu, po czym osunęła się dramatycznie, przewracając podczas lądowania Arsena. W szamotaninie wprawnym szarpnięciem pozbawiła go sakiewki, wypchanej zapłatą za świeże małże.

– Och, moja suknia! – dodała płaczliwym tonem, wstając. Zrobiła przy tym smutny dzióbek, chociaż w rzeczywistości z trudem powstrzymywała śmiech. Jeżeli przyszłoby do spłacania długów, zamierzała to zrobić za pomocą sakiewki Arsena.

Tłuścioch przyjrzał się krytycznie śmierdzącej, niemożliwej do przeoczenia plamie u dołu brokatowej sukni i uśmiechnął się głupkowato.

– Stara wiedźma da ci za to do wiwatu. – Zauważył z cichym gwizdnięciem.

Lirr zmarszczyła czoło, wygładzając fałdy sukni, co rzecz jasna niewiele dało. Uniosła lekko jej rąbek, rozważając, czy bardziej szokujący był widok malowniczo rozbryzganego rybiego szlamu, czy zabłoconych nim myśliwskich butów.

– Lepiej już leć, bo jak znów cię za karę zamkną, to nie odzyskam w porę swojej zapłaty – dodał po chwili łagodniejszym tonem i mrugnął do niej z rozbawieniem swoim gorszym kaprawym okiem, choć na policzkach nadal miał bordowe rumieńce.

Uśmiechnęła się szeroko na pożegnanie i ruszyła w głąb kuchni, podrzucając wesoło obiecująco ciężką sakiewkę.

Zrobiła ostrożny krok naprzód, przekroczyła próg i znalazła się naprzeciwko długiego stołu, ustawionego na zdobionym, trzystopniowym podeście. Księżna zajmowała centralne miejsce na rzeźbionym, podwyższonym krześle, a po jej prawej stronie siedział Cael z wyrazem zwykłego ostatnimi czasy zamyślenia na twarzy.

Dalsze miejsca zajmowali znamienici członkowie wysokich rodów z Ysborga, dopuszczeni do najwęższego kręgu zażyłości z księżną – dystyngowany hrabia Egerwed z żoną i córką Annelli, jedną z najpiękniejszych dziewcząt w mieście; Kuoni Ronne, który podobno był arystokratą, choć majątek zyskał w mało elegancki sposób, ze swoją hmm... towarzyszką; wiecznie szukająca męża, leciwa już Lady Sadran; małomówny Wielki Łowczy Beltram z żoną Kiran i synem Deenem, przyjacielem Caela.

Naprzeciwko Maeve, a plecami do Lirr, siedział natomiast człowiek, który musiał być sławnym Viorelem z Południa.

Ostatnie, trzynaste krzesło, jej krzesło, nie tylko wydawało się wyjątkowo puste, ale ku jej przerażeniu stało nie na końcu stołu, a naprzeciwko Caela, tuż obok medyka. Na widok dziewczyny Maeve na moment utkwiła w niej ostre jak sztylet spojrzenie swoich ciemnoniebieskich oczu i nerwowo odrzuciła do tyłu długie, idealnie proste blond włosy. Jej lodowate spojrzenie przemknęło bystro po plamie błota i Lirr mogłaby przysiąc, że na ułamek sekundy księżna zmarszczyła nos, jakby poczuła odór rybiego szlamu. Dziewczyna zaśmiała się w duchu. Maeve najwyraźniej nie zamierzała robić afery przy cudzoziemcu. Na jej twarz zaraz powróciła ta wyjątkowa słodycz, jaka towarzyszyła jej zawsze przy gościach, a morderczy grymas przeistoczył się w rozbrajający uśmiech.

– Ach… a oto i nasza Elirrianoi – zwróciła się do medyka z udawaną dumą.

Lirr drgnęła, mając nadzieję, że ujdzie to za uprzejme dygnięcie, i bez słowa przywitała zgromadzonych wymuszonym uśmiechem. Caelowi rzuciła za to szybkie, pytające spojrzenie. Książę wydawał się wciąż pogrążony we własnych myślach, ale musiał poczuć na sobie jej wzrok, bo w odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie, wskazując jej przy tym dyskretnie puste krzesło przed sobą. Lirr podeszła powoli do stołu, rozważając w duchu, czy bardziej cieszy ją, że przez cały wieczór będzie siedziała naprzeciwko Caela, czy przeraża niespodziewane sąsiedztwo Viorela i brzydzi fałszywa życzliwość Maeve.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: