Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wzloty i upadki młodej Jane Young - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wzloty i upadki młodej Jane Young - ebook

W dzisiejszych czasach Hesper Prynne nie potrzebowałaby nosić szkarłatnej litery. Żeby napiętnować ją do końca życia, wystarczyłoby parę wpisów w Internecie...

Jane Young mieszka w Maine, zajmuje się organizacją przyjęć, samotnie wychowuje córkę i nie spotyka się z żadnym facetem. Kilkanaście lat temu była kimś zupełnie innym – ambitną studentką z Florydy, marzącą o karierze polityka. W dodatku romansującą z kongresmenem Levinem, w którego biurze odbywała staż. Skandal związany z jego ujawnieniem zniszczył jej życie.

A kongresmen? W przeciwieństwie do niej nadal ma się świetnie.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5944-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Moja kochana przyjaciółka Roz Horowitz poznała nowego męża za pośrednictwem internetowego serwisu randkowego, chociaż jest o trzy lata starsza ode mnie i o dwadzieścia pięć kilogramów cięższa, a ludzie mówią, że nie jest tak dobrze zakonserwowana, więc uznałam, że też spróbuję, mimo że raczej rzadko zaglądam do internetu. Poprzedni mąż Roz zmarł na raka jelita grubego; kobieta zasługuje na szczęście. Ten jej nowy nie jest bynajmniej kimś wyjątkowym – ma na imię Tony i pracował w branży szyb samochodowych w New Jersey. Roz jednak nad nim popracowała, poszła z nim kupić koszule w Bloomingdale’s i teraz chodzą razem na zajęcia w JCC¹ – konwersacje z hiszpańskiego, taniec towarzyski, masaże dla zakochanych oraz kreatywny wyrób mydła i świec. Na mężu nieszczególnie mi zależy. Mężowie wymagają sporo pracy, ale nie chcę również spędzić reszty życia samotnie i miło by było mieć z kim chodzić na zajęcia. Wydawało mi się, że internetowe randki są dobre dla młodszych ludzi, lecz Roz się z tym nie zgadza.

– A nawet jeśli – mówi – teraz jesteś młodsza, niż będziesz kiedykolwiek.

Pytam więc Roz, czy ma dla mnie jakąś radę, a ona mówi, żebym nie zamieszczała zdjęcia, na którym wyglądam na młodszą. Wszyscy kłamią w internecie, ale jak na ironię, najgorsze, co można zrobić w internecie, to właśnie skłamać. Pytam:

– Roz, kochana, czym to się różni od życia?

Jako pierwszego poznaję Harolda i pytam go w ramach żartu, czy zawsze miał tak na imię, bo wydaje mi się, że brzmi ono staro. Nie łapie dowcipu, dąsa się i mówi:

– Nie słyszałaś o Haroldzie i fioletowej kredce? Harold to dzieciak, Rachel.

I tak nic by z tego nie było.

Drugim poznanym przeze mnie mężczyzną jest Andrew. Ma brudne paznokcie, więc nie zauważam, czy jest miły, czy nie. Nie mogę nawet zjeść naleśników z brązowym cukrem i masłem, ponieważ, oy gevalt², te paznokcie tak mnie rozpraszają. No bo co on robił przed przyjściem na tę randkę? Brał udział w konkursie ogrodniczym? Grzebał ciało mojej poprzedniczki? Mówi:

– Rachel Shapiro, jesz jak ptaszek!

Zastanawiam się, czy nie poprosić o zapakowanie naleśników na wynos, tylko po co? Kiepsko się przechowują. Kiedy się je odgrzewa, robią się gumowate i się wybrzuszają i nawet jeśli uda ci się sprawić, żeby leżały płasko, i tak masz do czynienia z tragedią, bo myślisz o tym, jakie mogły być, i o ich zmarnowanym potencjale.

Andrew dzwoni do mnie po kilku tygodniach z pytaniem, czy wybrałabym się z nim na drugą randkę, a ja bardzo szybko mu dziękuję. Pyta dlaczego. Nie chcę mu mówić o brudnych paznokciach, bo wydaje mi się to małostkowe i może nawet takie jest. Mój były mąż bardzo dbał o paznokcie, a i tak okazał się śmieciem. Kiedy zastanawiam się, co powiedzieć, Andrew stwierdza:

– Chyba znam odpowiedź. Nie staraj się wymyślić jakiegoś kłamstwa.

A ja na to:

– Uważam, że nie iskrzy między nami, a w naszym wieku – mam sześćdziesiąt cztery lata – nie ma sensu tracić czasu.

On rzuca:

– Wiesz, na zdjęciu wyglądasz na dziesięć lat młodszą. – Cios na pożegnanie.

Wiem, że chciał mnie obrazić w odwecie, niemniej i tak pokazuję zdjęcie Roz, tak na wszelki wypadek. Wydawało mi się, że zrobiono je niedawno, ale po uważniejszym zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że to było pod koniec drugiej kadencji Busha. Roz jest zdania, że wyglądam młodziej na tej fotografii, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, nie żenująco młodziej. I jeżeli wybiorę odpowiednią restaurację z właściwym oświetleniem, będę wyglądała dokładnie tak jak na zdjęciu. Mówię na to, że kojarzy mi się to z Blanche DuBois zarzucającą apaszki na abażury. Roz robi mi nowe zdjęcie telefonem na moim balkonie i po sprawie.

Trzecim poznanym przeze mnie mężczyzną jest Louis. Ma bardzo ładne okulary z zausznikami z tytanu. Z miejsca mi się podoba, mimo że jego pierwsze słowa brzmią:

– Jesteś ładniejsza niż na zdjęciu.

Zastanawiam się, czy nie przesadziłam w drugą stronę w tych wygłupach ze zdjęciami. Louis jest wykładowcą literatury żydowsko-amerykańskiej na Uniwersytecie Miami, twierdzi, że biegał w maratonach do czasu, gdy zaczął się martwić o biodro; teraz biega w półmaratonach. Pyta, czy ćwiczę, a ja mówię, że tak, prowadzę pilates dla seniorów i może mogłabym jakoś wspomóc jego zginacze. Odpowiada, że na pewno albo jakoś tak. Potem, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nie jesteśmy rozpustnikami, gawędzimy o książkach. Mówię, że uwielbiam Philipa Rotha, chociaż pewnie brzmi to banalnie w ustach kobiety mojego statusu i w moim wieku. On na to, że skądże, Philip Roth jest wspaniały. Louis wygłosił swego czasu wykład poświęcony jego książkom, a Philip Roth siedział w pierwszym rzędzie! I wysiedział tam przez cały wykład, od czasu do czasu potakiwał, krzyżował, prostował i ponownie krzyżował swoje długie nogi, a gdy wykład dobiegł końca, wyszedł bez słowa.

– Podobało mu się? – pytam. – Poczuł się urażony?

Louis odpowiada na to, że nigdy się tego nie dowie i pozostanie to wielką zagadką jego życia.

– Philip Roth ma długie nogi?

– Nie tak długie jak ja, Rach.

Miło jest flirtować.

Potem Louis pyta, czy mam dzieci. Odpowiadam, że mam córkę, Avivę. Louis zauważa, że Aviva to po hebrajsku wiosna lub niewinność i że to piękne imię. A ja informuję go, że właśnie dlatego wybraliśmy je z moim byłym mężem. A on na to, że nie zna zbyt wielu Aviv, bo to mało popularne imię i słyszał tylko o Avivie, która popadła w tarapaty z kongresmenem Levinem. Czy pamiętam tamto mishegoss³?

– Hm – odpowiadam.

– Sprowadziła zarazę na południową Florydę, na Żydów, na polityków, jeśli to możliwe, na cywilizację jako taką – mówi. – Naprawdę tego nie pamiętasz? W dwa tysiące pierwszym mówili o tym codziennie w wiadomościach, aż do jedenastego września. Dopiero wtedy wszyscy o niej zapomnieli. Szkoda, że nie mogę sobie przypomnieć jej nazwiska – ciągnie. – Naprawdę jej nie pamiętasz? Cóż, Rach, była jak Monica Lewinsky. Wiedziała, że facet jest żonaty, i go uwiodła. Pewnie pociągała ją władza lub światła reflektorów. A może brakowało jej poczucia bezpieczeństwa. Była zdzirowata i trochę pulchna, należała do typu dziewczyn z ładną buzią, więc pewnie jej samoocena wzrosła, kiedy ktoś taki jak Levin zwrócił na nią uwagę. Nie umiem się zdobyć na współczucie dla ludzi tego typu. Jak ona miała na nazwisko? Wielka szkoda – dodaje. – Levin był solidnym kongresmenem. Może nawet zostałby pierwszym prezydentem żydowskiego pochodzenia, gdyby nie ta farkakte⁴ dziewczyna. Wiesz, komu współczuję? Jej rodzicom. Zastanawiam się, co się stało z tą dziewuchą – dorzuca jeszcze. – Kto by chciał ją zatrudnić? Poślubić? Grossman! Aviva Grossman! Już wiem!

– Ja też – mówię na to.

Przepraszam go i idę do toalety, a po powrocie proszę kelnera o zapakowanie reszty paelli, która jest bardzo smaczna i o wiele za duża dla jednej osoby. Niektóre restauracje żałują szafranu, ale nie La Gamba. Nie da się odgrzać paelli w mikrofalówce, ale odgrzana na patelni smakuje już dobrze. Proponuję, żebyśmy podzielili rachunek na pół, a Louis mówi, że zamierzał zapłacić za nas oboje. Niemniej nalegam. Pozwalam mężczyźnie zapłacić za mnie tylko wtedy, gdy zamierzam spotkać się z nim ponownie. Roz raz twierdzi, że jest to przejaw feminizmu, innym razem, że coś wręcz przeciwnego, a według mnie świadczy to po prostu o dobrych manierach.

Idziemy na parking, a on pyta:

– Coś się tam wydarzyło? Powiedziałem coś nie tak? Wydawało mi się, że wszystko świetnie się układało do czasu, gdy nagle coś się zmieniło.

– Po prostu mi się nie podobasz – odpowiadam i wsiadam do samochodu.2.

Mieszkam w mieszkaniu z trzema sypialniami przy plaży. Słyszę ocean i wszystko jest tak, jak lubię, a to jest najpiękniejsze w samotnym życiu. Nawet jeżeli jesteś żoną lekarza, którego przez większość czasu nie ma w domu, i tak twój mąż uważa, że powinien mieć wpływ na urządzenie wnętrza. Wygłasza opinie w rodzaju: „Wolałbym chyba trochę bardziej męskie łóżko”, „Zupełnie nieprzejrzyste zasłony, przecież znasz mój grafik” i „No, ładne, ale czy nie będzie się brudzić?”. Teraz mam: białą kanapę, białe zasłony, białą kołdrę, białe blaty, białe ubrania, wszystko białe; i nic się nie brudzi, bo bardzo uważam. Kupiłam mieszkanie niemal za bezcen – zawsze miałam szczęście przynajmniej w kwestiach nieruchomości – a jest warte trzy razy tyle, ile za nie dałam. Mogłabym je sprzedać i zarobić krocie, ale gdzie miałabym się podziać. No powiedz, dokąd miałabym się udać?

Kiedy miałam męża i Aviva była mała, mieszkaliśmy w przeciwległej części miasta w stylizowanej na toskańską minirezydencji na ogrodzonym terenie Woodfield Country Club. Teraz, kiedy już tam nie mieszkam, mogę powiedzieć, że życie za ogrodzeniem zawsze wprawiało mnie w zakłopotanie – to było Boca Raton, od kogo się odgradzaliśmy? W Woodfield i tak dochodziło zawsze do kradzieży. Bramy przyciągały złodziei. Ogródź się, a ludzie zaczną myśleć, że masz coś wartego ochrony. Jednak to w Woodfield poznałam Roz, która już od pewnego czasu jest moją najlepszą przyjaciółką. Tam też poznałam Levinów. Wprowadzili się, gdy Aviva poszła do gimnazjum w wieku czternastu lat.

W tamtym czasie Aaron Levin był skromnym senatorem stanowym. To jego żona Embeth zarabiała konkretne pieniądze – pracowała jako wewnętrzny doradca konglomeratu szpitali południowej Florydy. Roz nazywała Aarona Levina „Żydowskim Supermanem” lub „Żydpermanem”. I Bóg mi świadkiem, że tak właśnie wyglądał. W sneakersach New Balance mierzył sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, miał czarne kręcone włosy, błękitno-zielone oczy i szeroki, uprzejmy, głupkowaty uśmiech. Dobrze się prezentował w koszuli do smokingu. Przebywał w Annapolis i służył w marynarce wojennej, o czym świadczyły jego barki. Był o kilka lat młodszy ode mnie i Roz, ale nie na tyle, żeby Roz nie żartowała, że któraś z nas powinna spróbować się z nim przespać.

Jego żona Embeth wiecznie wyglądała na nieszczęśliwą. Była szczupła od pasa w górę, ale poniżej nieatrakcyjna – miała grube łydki i biodra, spuchnięte kolana. Ileż ta kobieta musiała wycierpieć, żeby nadać brązowym kręconym włosom formę prostej półdługiej fryzury blond. Roz mawiała: „Przy tej wilgotności powietrza, oy vey iz mir⁵, czesanie się w ten sposób zakrawa na szaleństwo”.

Dla porządku informuję, że usiłowałam się zaprzyjaźnić z Embeth, ale nie była zainteresowana. (Roz również próbowała). Wraz z Mikiem zaprosiliśmy ich dwukrotnie na kolację. Za pierwszym razem upiekłam mostek wołowy, na co trzeba poświęcić cały dzień. Nawet przy ustawionej na maksimum klimatyzacji spływałam potem w sukience z odkrytymi ramionami od Donny Karan. Za drugim razem przyrządziłam łososia w glazurze z syropu klonowego. Nic nadzwyczajnego. Marynuje się rybę przez kwadrans, wrzuca na pół godziny do piekarnika i gotowe. Embeth się nie zrewanżowała. Umiem dostrzec aluzję. Kiedy Aviva zaczęła liceum, Aaron kandydował do Kongresu i Levinowie przenieśli się do Miami, a ja myślałam, że już nigdy ich nie zobaczę ani o nich nie usłyszę. W życiu ma się wielu sąsiadów i tylko nieliczni z nich są Roz Horowitz.

Lecz to nie o niej rozmyślałam przez cały dzień, tylko o Levinach i nadal o nich myślę, gdy rozlega się dzwonek telefonu. To nauczycielka historii ze szkoły publicznej. Chce wiedzieć, czy jestem córką Esther Shapiro. Usiłowała skontaktować się z mamą, żeby zapytać, czy mogłaby wystąpić w roli mówcy podczas Dnia Ocalonych w liceum, tymczasem mama nie odpisuje na jej wiadomości tekstowe ani nie oddzwania. Wyjaśniam jej, że mama miała dość rozległy udar jakieś sześć miesięcy temu. Tak więc Esther Shapiro nie będzie mogła uczestniczyć w uroczystości. Będą musieli znaleźć w tym roku innych ocalonych.

Nauczycielka historii zaczyna płakać – irytuje mnie i folguje sobie – i mówi, że coraz trudniej jest kogoś znaleźć, nawet tutaj, w Boca Raton, gdzie z grubsza dziewięćdziesiąt dwa procent populacji to Żydzi – jest to najbardziej żydowskie miejsce na świecie, ustępujące tylko Izraelowi. Przed dwudziestu laty, kiedy zaczęła organizować Dzień Ocalonych, było jej łatwo, ale kto jej teraz został? Możesz przetrwać raka, może nawet Holocaust, ale śmierć i tak cię dopadnie.

Tego popołudnia odwiedzam matkę w domu opieki, w którym pachnie mieszanką szkolnej stołówki i śmierci. Matka ma bezwładną rękę i twarz zapadniętą z lewej strony. Po co przebierać w słowach? Wygląda na dotkniętą udarem.

Mówię jej, że pytała o nią nauczycielka, i mama usiłuje coś powiedzieć, jednak wyrzuca z siebie same samogłoski, bez spółgłosek, i może jestem złą córką, ale jej nie rozumiem. Opowiadam jej, że byłam na prawie udanej randce; facet zupełnie znienacka obraził Avivę. Matka robi minę, której nie potrafię rozszyfrować. Stwierdzam, że tęsknię za Avivą. Robię to tylko dlatego, że matka nie może nic odpowiedzieć.

Gdy wychodzę z domu opieki, przybywa tam młodsza siostra matki, Mimmy. To najradośniejsza osoba, jaką znam, ale nie zawsze godna zaufania. Może to nie jest sprawiedliwe. Może nie chodzi o to, że Mimmy nie jest godna zaufania, tylko że ja nie ufam szczęśliwym ludziom i szczęściu jako takiemu. Mimmy otacza mnie swoimi wielkimi ramionami jak skrzydłami. (Kiedy byliśmy z bratem dziećmi, nazywaliśmy takie ramiona ramionami królowej Estery). Podobno mama pytała o Avivę.

– A jak konkretnie to zrobiła, Mimmy? – pytam. Przecież matka nie może mówić.

– Wypowiedziała jej imię. AA-WIII-WAA – obstaje przy swoim Mimmy.

– Trzy pełne sylaby? Wątpię w to. Poza tym wszystko, co mówi matka, brzmi jak „Aviva”.

Mimmy odpowiada, że nie chce się ze mną spierać, bo musimy zacząć planować przyjęcie z okazji osiemdziesiątych piątych urodzin matki. Mimmy nie jest pewna, czy należałoby je urządzić tutaj, w ośrodku, czy też matka będzie się czuła na tyle dobrze, by podróżować. Najwyraźniej według Mimmy lepiej by było urządzić przyjęcie gdzie indziej, w atrakcyjniejszym miejscu – w Muzeum Sztuki w Boca Raton albo w tym sympatycznym lokalu serwującym brunch w Mizner Park. Albo w moim mieszkaniu.

– Masz wspaniałe mieszkanie – stwierdza Mimmy.

– Ciociu Mimmy, uważasz, że mama chciałaby mieć przyjęcie?

– Nikt nie kocha przyjęć bardziej niż twoja matka – rzuca Mimmy.

Zastanawiam się, czy rozmawiamy o tej samej kobiecie. Pewnego razu zapytałam matkę, czy była z ojcem szczęśliwa.

– Utrzymywał rodzinę. Był dobry dla ciebie i twojego brata. Szczęśliwa? – zdziwiła się. – Co to jest szczęście?

Po raz milionowy dociera do mnie, że bycie siostrą kobiety to coś zupełnie innego od bycia jej córką.

– Mimmy, czy to naprawdę odpowiedni czas na przyjęcie? – odzywam się.

Mimmy spogląda na mnie, jakbym była najbardziej żałosną osobą, jaką kiedykolwiek spotkała.

– Rachel Shapiro – mówi. – Każdy czas jest odpowiedni na przyjęcie.3.

Jakiś czas przed rozwodem pojechaliśmy z Mikiem na Uniwersytet Miami na kolację z Avivą, która oznajmiła, że chce nam coś powiedzieć. Wreszcie, z opóźnieniem rzędu kilku semestrów, wybrała kierunek studiów magisterskich: literatura hiszpańska i nauki polityczne.

Mike stwierdził, że to robi wrażenie, ale zawsze był miękki w relacjach z Avivą. To ja musiałam ją zapytać, co zamierza robić z takim wykształceniem; było to gadanie po próżnicy. Wyobrażałam sobie córkę zawsze mieszkającą w swoim dziecięcym pokoiku.

Aviva odparła:

– Zajmę się polityką.

Literatura hiszpańska, jak wyjaśniła Aviva, wynikała z tego, że według niej każdy, kto wygrywa wybory w naszej części kraju, mówi biegle po hiszpańsku. Zaś nauki polityczne wydawały się jej oczywistym wyborem.

– Polityka to brudna sprawa – zauważył Mike.

– Wiem, tato – odparła Aviva i pocałowała go w policzek.

A potem zapytała Mike’a, czy nadal utrzymuje kontakt z kongresmenem Levinem. Chociaż minęło trochę czasu, odkąd byliśmy sąsiadami, Mike operował serce matki kongresmena jakiś rok wcześniej. Aviva miała nadzieję, że ten kontakt pomoże jej zdobyć jakąś początkową posadę lub staż.

Mike zobowiązał się zadzwonić do kongresmena następnego dnia i tak też zrobił. W sprawach dotyczących Avivy można było na nim polegać. To była jego córeczka. Uważam, że określenie „żydowsko-amerykańska księżniczka” jest obraźliwe, chyba że do kogoś pasuje. W każdym razie Mike porozmawiał z Levinem, a Levin podał mu nazwisko kogoś ze swojego biura i Aviva rozpoczęła pracę dla kongresmena.

W owym czasie byłam wicedyrektorką Boca Raton Jewish Academy dla dzieci od zerówki do dwunastej klasy. Piastowałam to stanowisko od dziesięciu lat i nie jeździłam tamtej jesieni zbyt często do Miami, żeby odwiedzić Avivę, ponieważ mój szef, dyrektor Fischer, został przyłapany na posuwaniu dziewczyny ze starszej klasy. Dziewczyna miała osiemnaście lat, ale mimo wszystko… Dojrzały mężczyzna, do tego nauczyciel, powinien wiedzieć, jak utrzymać penisa w spodniach. Eli Fischer upierał się głupio przy zachowaniu pozycji i chciał, żebym go broniła przed radą. „Znasz mnie”, powiedział. „Rachel, proszę”.

Nie znałam go i dlatego powiedziałam radzie, że Fischera należy natychmiast zwolnić. Podczas gdy szukano kogoś na zastępstwo, zostałam dyrektorką BRJA, jako pierwsza kobieta w historii tej instytucji, jeżeli taki zaszczyt jest cokolwiek wart.

Kiedy Fischer przyszedł spakować swoje rzeczy z biurka, przyniosłam mu czarno-białe ciasteczko⁶. To była gałązka oliwna, ale też wymówka, by sprawdzić, jak mu idzie pakowanie. Chciałam, żeby się wyniósł z mojego gabinetu. Otworzył białą torebkę z woskowanego papieru i cisnął czarno-białym ciasteczkiem w moją głowę, jakby rzucał frisbee.

– Judasz! – wrzasnął.

Zrobiłam unik w samą porę. Ciasteczko było z cukierni King – miało piętnaście centymetrów średnicy i konsystencję biszkopta. Co za głupi człowiek.

Gdy zobaczyłam Avivę w Święto Dziękczynienia, była szczuplejsza, ale oprócz tego rumiana i szczęśliwa, więc pomyślałam sobie, że praca dobrze jej robi. Może znalazła swoje powołanie? Może polityka jest jej pisana? Oddawałam się wizji siebie podczas jej inauguracji na jakimś stanowisku, jak ocieram łzy granatowo-czerwono-białą apaszką od Hermèsa. Aviva zawsze była bystrą i energiczną dziewczyną, ale jej zapał często zmieniał kierunek, jak promienie słońca lub szklane kulki, które wysypują się z torebki upuszczonej na podłogę – sądziłam, że jest to być może prawo młodości.

– Podoba ci się praca dla kongresmena? – spytałam ją.

Zaśmiała się.

– Nie współpracuję z nim bezpośrednio.

– Co zatem robisz?

– Nudne rzeczy – odparła.

– Ja tak nie myślę! Przecież to twoja pierwsza prawdziwa praca!

– Nie dostaję pensji – zauważyła. – Więc to nie jest prawdziwa praca.

– Mimo to mnie ekscytuje – stwierdziłam. – Mów, córko. Czym się zajmujesz?

– Przynoszę bajgle.

– Okej. Co jeszcze?

– Posłali mnie do FedExu.

– Czego się tam uczysz?

– Jak robić dwustronne kopie – powiedziała. – Jak parzyć kawę.

– Aviva, daj spokój. Opowiedz mi choć jedną historię, którą będę mogła powtórzyć Roz.

– Nie podejmowałam tej pracy po to, żebyś miała co opowiadać Roz Horowitz.

– Coś o kongresmenie.

– Mamo – rzuciła zniecierpliwiona. – Nie ma o czym opowiadać. Kongresmen przebywa w Waszyngtonie. Ja pracuję głównie przy kampanii. Sprowadza się to do zbierania pieniędzy. Nikt nie znosi zbierać pieniędzy, ale wszyscy wierzą w to, co robią, i w kongresmena, więc pewnie jest to w porządku.

– Podoba ci się to?

Wzięła głęboki wdech.

– Mamo – rzuciła. – Zakochałam się.

Przez chwilę wydawało mi się, że mówi o swojej pracy, że zakochała się w polityce. Dotarło do mnie, że nie o to chodziło.

– Jest jeszcze wcześnie – ciągnęła. – Ale myślę, że go kocham. Naprawdę.

– Kto to? – spytałam.

Pokręciła głową.

– Jest przystojny. Jest Żydem. Nie chcę powiedzieć za dużo.

– Poznałaś go na studiach?

– Nie chcę powiedzieć za dużo.

– W porządku. – Poddałam się. – Ale powiedz mi jedno. On ciebie też kocha?

Aviva zarumieniła się prześlicznie, jak wtedy, gdy była dzieckiem i miała gorączkę.

– Może.

Czegoś nie mówiła. Teraz wydaje się oczywiste czego, ale nie docierało to do mnie wtedy. Miała zaledwie dwadzieścia lat, była dzieciakiem, młodą dziewczyną. Nie przypuszczałam, że moja Aviva mogłaby się uwikłać w coś tak brudnego. Wierzyłam w nią.

– Ile ma lat? – zapytałam. Uważałam, że najgorzej by było, gdyby okazał się od niej starszy.

– Jest starszy – odparła.

– O ile?

– Nie jest w wieku taty.

– Przynajmniej tyle – rzuciłam.

– Mamo, jest żonaty – oznajmiła Aviva.

O Boże, pomyślałam.

– Ale jest nieszczęśliwy – dodała.

– Kochanie, brak mi odpowiednich słów przestrogi. Proszę, nie mieszaj się do czyjegoś małżeństwa.

– Wiem – powiedziała. – Wiem.

– Czyżby? Z tego świata zabierzesz tylko swoje dobre imię.

Aviva zaczęła płakać.

– Dlatego musiałam ci powiedzieć. Tak mi wstyd.

– Musisz to zakończyć, Avivo. Nie możesz tego ciągnąć.

– Wiem – przytaknęła.

– Przestań powtarzać to „wiem”! „Wiem” nic nie znaczy. Powiedz: „Zrobię to”, a potem to zrób. Jeszcze nic się nie stało. Nie wie o tym nikt oprócz mnie.

– Dobrze, mamo. Zrobię to. Obiecaj, że nie powiesz nic tacie.

Czwartego lub piątego wieczoru Chanuki jechałam do Miami, żeby się upewnić, że Aviva rzuciła żonatego mężczyznę. Czułam niepokój, więc zapakowałam do samochodu podarunki dla Avivy do jej pokoju w akademiku. Zabrałam ze sobą elektryczną menorę i siatkowy worek czekoladowych pieniążków w złotkach, a także nowe ręczniki do twarzy z Bloomingdale’s (zapłaciłam siedem dolarów za wyhaftowanie na nich monogramów) i czarno-białe ciasteczka z King’s, bo Aviva uwielbiała je w dzieciństwie.

– No i? – zagaiłam.

– Mamo – powiedziała. – To małżeństwo jest skończone, ale on nie może rozejść się w tej chwili z żoną. Moment jest nieodpowiedni.

– Och, Avivo. Tak mówi każdy żonaty mężczyzna. Nigdy nie odejdzie od żony. Nigdy.

– Nie – upierała się Aviva. – To prawda. Ma bardzo dobry powód, dla którego nie może się teraz rozwieść.

– Tak? A jaki?

– Nie mogę powiedzieć.

– Dlaczego? Chcę poznać ten „bardzo dobry powód”.

– Mamo…

– Jak mam ci coś radzić, skoro nie znam szczegółów?

– Jeżeli wyjawię ten powód, zorientujesz się kto to – stwierdziła Aviva.

– Może nie?

– Będziesz wiedziała. – Trwała przy swoim.

– No to mi powiedz. Co zmieni to, że będę wiedziała, kim jest? Przecież nikomu nie powiem. Będę milczała jak zaklęta.

– Powodem jest to… – zawahała się. – Powodem jest to, że on jest w trakcie kampanii wyborczej.

– Boże – sapnęłam. – Proszę, przerwij to. Avivo, musisz z tym skończyć. Pomyśl o jego żonie.

– Jest okropna – zauważyła Aviva. – Sama zawsze tak o niej mówiłaś.

– No to pomyśl o jego synach. O jego wyborcach, ludziach, którzy oddali na niego głos. O jego karierze. Pomyśl o sobie! O swojej reputacji! A jeśli to za mało, pomyśl o tacie, o mnie i babci!

– Mamo, przestań grać królową dramatu. Nikt się o tym nie dowie. Utrzymamy to w tajemnicy do czasu, gdy będzie się mógł rozwieść – oznajmiła.

– Avivo, proszę, posłuchaj mnie. Musisz z tym skończyć. A jeżeli nie możesz, weź go na dystans do czasu rozwodu. Jeżeli to naprawdę miłość, wytrzyma do przyszłego roku.

Aviva potakiwała z namysłem i wydawało mi się, że dotarłam do niej. Pocałowała mnie w policzek.

– Nie martw się. Będę ostrożna.

Pewnie tak to wygląda, kiedy dziecko zostaje wyznawcą jakiegoś kultu.

Nie mogłam tamtej nocy spać. Zadzwoniłam do pracy, że jestem chora – zrobiłam coś, czego nigdy nie robię, bo nigdy nie choruję – i chociaż miałam czterdzieści osiem lat, udałam się po radę do matki.

– Mamo – powiedziałam. – Aviva jest w tarapatach. – Opisałam sytuację.

– Aviva jest bystra – stwierdziła w końcu matka – ale jest mądra i wie tylko tyle, ile wie. Idź do żony Levina. Znasz tę kobietę i masz podstawy do tego, by zażądać spotkania z nią. Żona przemówi kongresmenowi do rozumu.

– Czy nie nadużyję w ten sposób zaufania Avivy?

– Aviva będzie się czuła przez krótki czas zraniona, ale przejdzie jej. A zrobisz to dla jej dobra.

– Mam powiedzieć Avivie, co zamierzam? – spytałam.

– Jak chcesz, ale ja bym tego nie robiła. Nie zrozumie tego. Nie spojrzy na sytuację z twojej perspektywy i bez względu na to, czy to jest zdrada, czy nie, tak to oceni. A jeżeli jej nic nie powiesz, istnieje szansa na to, że nigdy się nie dowie o twoim udziale.

Krótko przed ślubem z Mikiem udałam się z matką do sklepu, by kupić ślubne buty. Pamiętam, jak się zastanawiałam, po co tyle zachodu. Czy naprawdę potrzebne mi białe buty? A potem zobaczyłam wysadzane brylancikami szpilki na prawie ośmiocentymetrowych obcasach.

– Mamo – powiedziałam. – Spójrz na te śliczności.

– Niee – rzuciła.

– Słucham? – zdziwiłam się. – Przecież są cudne.

– Piękne – zgodziła się. – Ale masz suknię do samej ziemi. Nikt nie zobaczy twoich butów. Możesz zadbać o wygodę.

– Ale ja będę wiedziała, że one tam są – upierałam się.

Wydęła wargi w charakterystyczny sposób.

– Noszę siedem i pół – zwróciłam się do sprzedawcy.

Przymierzyłam buty i stwierdziłam, że jakoś dam radę w nich chodzić.

– Pani nogi pięknie się prezentują – zauważył sprzedawca.

– Nikt nie będzie widział jej nóg – bąknęła matka. – Możesz w nich chodzić?

Przespacerowałam się.

– Stawiasz kroczki jak dziecko. Kuśtykasz – stwierdziła.

– Czuję się jak Kopciuszek – oznajmiłam. – Kupię je.

– Te buty to inwestycja – powiedział sprzedawca.

Matka głośno prychnęła.

– Będą pani towarzyszyły przez całe życie – ciągnął mężczyzna.

– Przeleżą w szafie całe twoje życie – rzuciła matka. – Nigdy więcej ich nie włożysz.

– Jeżeli ktoś ma takie buty, znajdzie miejsca, gdzie będzie mógł się w nich udać – nie zgodził się sprzedawca.

– Nie musisz za nie płacić – zwróciłam się do matki. Położyłam na ladzie kartę kredytową.

W samochodzie matka powiedziała:

– Rachel…

– Nie mów nic więcej o butach. Temat jest zamknięty. Zapłaciłam za nie.

– Nie o to chodzi. Nie wiem, dlaczego jesteś taka drażliwa, jeśli chodzi o buty. Skoro ci się podobają, powinnaś je mieć. Chciałam tylko powiedzieć… – Zamilkła, ale tylko na moment. – Możesz za niego nie wychodzić.

– Słucham?

– No wiesz, możesz za niego wyjść, ale równie dobrze nie musisz – powiedziała to z taką swobodą, jakby informowała, że na obiad zje albo kanapki, albo zupę, bo to nie ma znaczenia.

– Nie podoba ci się, mamo? – spytałam.

– Ależ skąd, podoba mi się. Ale kiedy tak o tym myślę, chcę zauważyć, że ślub można odwołać równie łatwo, jak go wziąć.

– Słucham?

– Zmierzam do tego, że to jest kuszące – ciągnęła. – Pragniesz kontynuować coś dlatego, że już to zaczęłaś. Pomyśl o Hitlerze, Rachel.

Matka nikogo nie nienawidziła w takim stopniu jak Hitlera. Rzadko kiedy wspominała jego nazwisko, a gdy już to robiła, sytuacja była według niej śmiertelnie poważna.

– Nie wiem, do czego zmierzasz, matko.

– Może to ścierwo w pewnym momencie miało wątpliwości dotyczące ostatecznego rozwiązania. Pewnie nie, bo przecież nie był to człowiek słynący z refleksyjności, niemniej nigdy nic nie wiadomo. Ale może przy milionie Żydów albo dwóch milionach w swoim skrytym chorym sercu poczuł, że „już dość, to nie jest żadne rozwiązanie, to jest wręcz tworzenie nowych problemów! Nawet nie wiem, dlaczego uznałem, że to dobry pomysł”. Tylko że akcja już się zaczęła…

– Porównujesz Mike’a do Hitlera?

– Nie, to metafora. Ty jesteś Hitlerem, a twój ślub to ostateczne rozwiązanie. A ja jestem dobrym Niemcem, który nie chce siedzieć bezczynnie.

– MATKO!

– Nie traktuj tego tak dosłownie. To tylko historyjka. Ludzie za ich pośrednictwem wyrażają swoje myśli.

– Nieprawda! Ty tak nie robisz. Nie, odwołując się do Hitlera!

– Uspokój się, Rachel.

– Dlaczego tak mówisz? Wiesz coś o Mike’u? – Przecież to była kobieta, która stwierdziła, że nie wie, czym jest szczęście. Nie umiałam zrozumieć, skąd jej się to wzięło.

– Nic nie wiem – odparła.

– Odnoszę wrażenie, że coś wiesz.

– Nic nie wiem – powtórzyła. Wyciągnęła z torebki pojemniczek z cytrynowymi dropsami. Nigdzie się nie ruszała bez cukierków. – Masz ochotę?

– Nie.

Wzruszyła ramionami i wrzuciła pojemniczek z powrotem do torebki.

– Nic nie wiem – powiedziała po raz kolejny. – Ale może czuję, że nie zawsze poświęca ci całą uwagę.

Ręce mi się trzęsły.

– A czemu poświęca więcej uwagi?

– Nie wiem – odparła. – Jesteś wolną kobietą, moja córko, i masz wybór. Kupiłaś buty, lecz możesz iść w nich do opery. Świetnie tam pasują. Nic więcej na ten temat nie powiem. – Uśmiechnęła się do mnie i poklepała mnie po ramieniu. – Buty są przepiękne.

Włożyłam je na ślub i skręciłam sobie kostkę, wychodząc z synagogi. Utykałam do końca przyjęcia. Nie mogłam tańczyć.

Matka zawsze dawała mi rozsądne rady.4.

Zostawiłam chaotyczną wiadomość na automatycznej sekretarce Embeth Levin.

– Embeth, mówi twoja dawna sąsiadka Rachel Grossman. – Wówczas nadal byłam Rachel Grossman. – Rachel Grossman z Woodfield Country Club, z Princeton Drive, z Boca Raton, z Florydy, z planety Ziemia, cha, cha! Tak sobie myślałam o tobie i dzieciakach. – Można to było ująć między innymi w ten sposób. – I o tym, jak były małe. Pomyślałam, że mogłybyśmy umówić się na lunch i pogadać o starych czasach.

Minął tydzień. Nie oddzwoniła. No bo dlaczego miałaby oddzwaniać? Zjadła mostek, zjadła łososia, lecz się nie przyjaźniłyśmy. Postanowiłam zadzwonić do niej do pracy. Asystentka kazała mi czekać przy telefonie. Usłyszałam muzykę z albumu The Three Tenors Christmas. Pamiętam, że zgłosiła się ponownie po co najmniej dwóch wersjach Ave Maria.

– Embeth jest na spotkaniu – oznajmiła.

– Naprawdę ma spotkanie? – zapytałam.

– Oczywiście – odparła.

Zaczęłam się zastanawiać, czy najlepszym rozwiązaniem nie byłoby wysłanie jej anonimowego liściku informującego o romansie. Lecz skąd mogłam mieć pewność, że go przeczyta? Że nie przechwyciłaby go sekretarka albo ktoś jeszcze mniej dyskretny?

Właśnie rozważałam, czy nie jechać do jej biura oddalonego o czterdzieści minut drogi od Palm Beach, gdy Embeth zadzwoniła.

– Halo, Rachel? – powiedziała. – Zdziwił mnie twój telefon. Jak się masz? Jak się miewa doktor Mike? Alisha?

W zwykłych okolicznościach potraktowałabym taką pomyłkę jak zniewagę (byliśmy sąsiadami! zaprosiliśmy ich na bar micwę Avivy!), ale w owej chwili poczułam ulgę, że nie pamiętała imienia mojej córki. To znaczyło, że nie wiedziała nic o romansie.

– Aviva miewa się dobrze – odparłam. – Odbywa staż w biurze kongresmena.

– Nie miałam pojęcia – wyznała Embeth. – To wspaniale.

– Tak.

Czułam, że nie będzie lepszego momentu.

Tylko że nie mogłam zniszczyć kobiecie małżeństwa przez telefon.

– Co byś powiedziała na lunch? – zapytałam.

– Och, Rachel, bardzo bym chciała! Mam jednak mnóstwo pracy, a kongresmen ponownie ubiega się o stanowisko i prowadzi kampanię.

– To może być coś krótszego – upierałam się. – Może drink?

– Najwcześniej byłoby to możliwe w lecie – odparła Embeth.

Musiałam wymyślić jakiś powód, żebyśmy mogły się spotkać, coś, czego nie mogłaby zlekceważyć. Przypomniało mi się, co Aviva mówiła o kampanii i pieniądzach. Pieniądze, pomyślałam.

– Nie dzwonię tylko po to, by się dowiedzieć, co słychać. Mogłybyśmy porozmawiać o potencjalnej zbiórce pieniędzy – powiedziałam. – Nie wiem, czy o tym słyszałaś, ale zostałam ostatnio dyrektorką BRJA i staram się organizować dla naszych uczniów spotkania z żydowskimi przywódcami. Pomyślałam, że byłoby wspaniale, gdyby mogli porozmawiać z kongresmenem. Zaprosilibyśmy rodziców i zorganizowali porządną imprezę. Skorzystalibyśmy na tym i my, i kongresmen. Boca Raton Jewish Academy zaprasza na „Wieczór z żydowskimi przywódcami”. Co o tym myślisz?

Zaśmiała się.

– Dozorcy tego cyrku pozwolą mi wyjść na chwilę tylko w związku z kampanią. – Jej głos brzmiał płochliwie. – Może być lunch w czwartek? – zaproponowała.

Dla podkreślenia okazji kupiłam nowy kostium w Loehmann’s. Firmy St. John. Czarny ze złotymi guzikami i złotą lamówką. Mocno przeceniony – materiał był za ciężki jak na warunki w południowej Florydzie – i w moim rozmiarze.

Przymierzalnię w sklepie Loehmann’s cechuje to, że pozostałe klientki widzą, w co się ubierasz.

– Świetnie pani w tym wygląda – powiedziała starsza kobieta (mająca mniej lat niż ja w tej chwili) w biustonoszu, majtkach i ciężkim naszyjniku z turkusów. – Tak elegancko.

– Nie jest w moim stylu – wyznałam. – Ładny ma pani naszyjnik.

– Kupiłam go podczas wizyty u syna w Taosie w Nowym Meksyku.

– Słyszałam, że jest tam ładnie.

– To pustynia – stwierdziła kobieta. – Jeżeli ktoś lubi pustynie, spodoba mu się tam.

Poruszałam rękami. Czułam się jak w zbroi.

– Ten kostium wydaje się uszyty z myślą o pani – powiedziała kobieta.

Przyjrzałam się sobie w lustrze. Osoba, którą zobaczyłam, wyglądała na pozbawioną gustu i surową jak strażniczka w więzieniu. Zupełnie nie jak ja i właśnie na tym mi zależało.

Kiedy dotarłam do restauracji, Embeth już tam była. W towarzystwie szefa do spraw pozyskiwania funduszy dla kongresmena Levina – nie pamiętam dobrze jego tytułu. Miał na imię Jorge i wydawał się sympatycznym człowiekiem, niemniej chciałam go zaciukać widelcem. Jakie to wkurzające, że zabrała kogoś ze sobą! Musiałam rozmawiać o zbiórce pieniędzy, której nie zamierzałam urządzać. Po wykańczających czterdziestu pięciu minutach Embeth oznajmiła, że musi nas zostawić, żebyśmy planowali akcję bez niej.

– Było uroczo, Rachel. Dzięki, że wyciągnęłaś mnie z biura.

– Tak szybko? – zdziwiłam się.

– Spotkamy się niebawem znowu – rzuciła tonem, który sugerował, że do tego nie dojdzie.

Patrzyłam za nią, jak wychodzi, a kiedy zniknęła za recepcją, wstałam i powiedziałam:

– Jorge.

– Tak?

– Przepraszam. Muszę iść do toalety.

Wiedziałam, że ta informacja mogła wydawać się zbyt szczegółowa, ale nie chciałam, żeby podejrzewał, dlaczego naprawdę odchodzę od stołu.

– Nie potrzebujesz mojego pozwolenia – rzucił lekkim tonem.

Ruszyłam spokojnym krokiem w kierunku toalety, ale kiedy tylko minęłam recepcję i zniknęłam Jorge z oczu, popędziłam w stronę parkingu. Nadal szła do samochodu. Dzięki Bogu, pomyślałam. Podbiegłam i zawołałam za nią jak jakaś wariatka:

– Embeth! Embeth!

Chodnik był tak nagrzany, że przypominał ciekłą smołę. Uwiązł mi w nim obcas. Przewróciłam się i zdarłam kolano.

Widziałam pod rajstopami połyskujące kawałeczki chodnika wbite w ciało jak klejnoty.

– Rachel, mój Boże. Nic ci się nie stało?

Zerwałam się na równe nogi.

– To drobiazg. Ten chodnik… się klei – wydukałam. – Ale ofiara ze mnie.

– Na pewno nic ci się nie stało? Chyba krwawisz – zauważyła.

– Tak? – Zaśmiałam się, jakby wzmianka o mojej krwi stanowiła doskonały dowcip.

Uśmiechnęła się do mnie.

– Fajnie było. Na tyle, że mogłybyśmy to powtórzyć. Powinnyśmy… Tak, na pewno krwawisz. Może mam plastry. – Zaczęła grzebać w torebce, pięciokątnej, z błyszczącej skóry, wielkości małej walizki, z mosiężnymi narożnikami. Taka torebka mogła w mgnieniu oka zamienić się w broń.

– Nosisz ze sobą plastry? – Nie wyglądała mi na kogoś takiego.

– Mam synów – stwierdziła. – I jestem z wykształcenia pielęgniarką. – Nie przerywała przetrząsania zawartości torby.

– Nie kłopocz się. Otarcie i tak powinno oddychać. Dzięki temu przyschnie.

– Nie – zaoponowała. – To są zabobony. Przez pierwszych pięć dni trzeba utrzymywać ranę w wilgoci, żeby potem szybciej się goiła. I żeby zostało mniej blizn. Znalazłam! – Podała mi plastry z dinozaurami. – Powinnaś najpierw przemyć kolano.

– Zrobię to – zapewniłam.

– Czy nie mam przypadkiem neosporinu? – Znowu zaczęła grzebać w torebce.

– Ta twoja torba jest jak kapelusz magika – stwierdziłam.

– Ha!

– Wystarczy – zaoponowałam. – Dość już zrobiłaś.

– Powinnyśmy się jeszcze kiedyś spotkać.

– Tak, powinnyśmy – odparłam.

– Chciałaś coś jeszcze powiedzieć? – zapytała wtedy.

Wiedziałam, że drugiej szansy nie będzie, ale trudno mi było wydusić z siebie te słowa. Nie było uprzejmego sposobu na przekazanie takiej wiadomości, więc wypaliłam po prostu:

– Twój mąż ma romans z moją córką. Przykro mi.

– Och.

Melodyka tej sylaby skojarzyła mi się z dźwiękiem wydawanym przez monitor serca w chwili, gdy pojawia się na nim płaska linia: piskliwy, ale ostateczny, grobowy. Wygładziła kostium marki St. John, granatowy, a poza tym niemal identyczny z moim, przeczesała palcami wyprostowane włosy stracha na wróble, które z każdą chwilą spędzoną na piekielnie gorącym parkingu mierzwiły się coraz bardziej.

– Dlaczego nie poszłaś do niego?

– Bo… – Bo matka kazała mi przyjść do ciebie? Dlaczego nie poszłam z tym do niego? – Pomyślałam, że powinnam porozmawiać o tym z kobietą – oznajmiłam.

– Uważasz, że nie skończy z tym, jeżeli go do tego nie pchnę?

– Tak.

– Nie chcesz, żeby córka się dowiedziała, że to ty ją zdradziłaś – dodała Embeth. – Bo chcesz, żeby cię kochała i uważała za swoją najlepszą przyjaciółkę.

– Tak.

– Bo jest dziwką…

– Odpuść sobie – zaoponowałam. – To tylko zagubiony dzieciak.

– Jest dziwką – ciągnęła. – A ty jesteś tchórzem.

– Tak.

– Bo chcesz to skończyć i wydawało ci się, że ja wiem, co robić.

– Tak.

– Bo patrzysz na mojego męża i na mnie i podejrzewasz, że już przez coś takiego przechodziłam. Czy tak?

– Naprawdę mi przykro.

– Jasne. Zajmę się tym – wycedziła Embeth. – I poinformuję Jorge, że nie będzie żadnej zbiórki pieniędzy. Wieczór z przeklętymi żydowskimi przywódcami! Kiedy następnym razem zapragniesz zrujnować czyjeś małżeństwo, zrób to przez pieprzony telefon.

Miałam poczucie winy, ale było mi lżej. Przekształciłam swój problem w problem kogoś innego. Wróciłam do restauracji i wypiłam z Jorge wódkę z tonikiem. Zapytałam go, jak mu się pracuje dla Levinów.

– To wspaniali ludzie – zapewnił mnie. – Piękni. Najlepsi. Wszyscy uważamy, że są bombowi. Też tak uważasz, prawda?5.

Po Louisie dupku uznałam, że na jakiś czas przerwę umawianie się na randki przez internet i zadowolę się rolą piątego koła u wozu w związku Roz z Tonym szklarzem. Szklarz twierdzi, że lubi się spotykać z dwiema kobietami i tak naprawdę to on jest piątym kołem u wozu, bo przecież przyjaźń Roz ze mną poprzedza ich związek.

Roz i Tony postanawiają chodzić na serię sztuk broadwayowskich w Kravis Center i Roz chce, żebym chodziła z nimi. Trzy miejsca obok siebie? – pytam. To przypieczętuje moją rolę piątego koła. Ona pyta: Dlaczego nie? Tony mówi, że będzie siedział pośrodku.

Tak więc raz w miesiącu, w wieczór teatru, Tony i Roz przyjeżdżają po mnie i najpierw idziemy coś przekąsić, a potem na spektakl. Tony przezwał mnie „Nogi” po pierwszej sztuce zatytułowanej Chór. Twierdzi, że mam nogi tancerki. Mówię mu, że raczej osoby ćwiczącej pilates. Roz rzuca, że ma nogi ze skórą pomarszczoną jak indyk i taką samą szyję. Nieźle się z tego pośmialiśmy. I tak to wygląda, gdy jesteśmy we troje. Może nie jest to nic głębokiego, ale godziny mijają przyjemnie.

Trzecia sztuka z serii to Camelot. Roz ma kaszel, więc nie może pójść. Nie chce przekasłać całego spektaklu. Mówię jej, że jesteśmy w południowej Florydzie i że tutaj w czasie musicalu częściej słychać kaszel niż muzykę, ale bez względu na wszystko Roz upiera się, że nie chce wstąpić do kaszlącego chóru seniorów południowej Florydy.

W rezultacie idziemy z Tonym sami i w czasie kolacji rozmawiamy o Roz. On opowiada o tym, ile miał szczęścia, że ją znalazł, jak naprawiła jego życie. A ja oświadczam, że na całym świecie nie ma lepszej osoby niż Roz Horowitz. On odpowiada, że cieszy się, że mógł się zaprzyjaźnić z przyjaciółmi Roz.

W czasie spektaklu, podczas partii Ginewry zatytułowanej Energiczny maj, jego łokieć przesuwa się na dzielącym nas podłokietniku, a ja kuksańcem zmuszam go do powrotu. Łokieć pojawia się znowu w czasie pieśni Ginewry w akcie drugim Kochałam cię w milczeniu. Tym razem przepycham go na miejsce. Tony uśmiecha się do mnie.

– Przepraszam – szepcze. – Jestem chyba za duży do teatru.

A w drodze do jego samochodu mówi:

– Czy ktoś ci już mówił, że jesteś podobna do Yvonne De Carlo?

– Pani Munster? – Upewniam się. – To ona jeszcze żyje?

Tony zauważa, że wcześniej występowała w wielu innych rolach.

– Czy nie grała Gomory w Dziesięciorgu przykazaniach?

– Gomora to nie postać, tylko miasto – rzucam.

– Na pewno grała Gomorę – upiera się Tony. – Widziałem ten film z tysiąc razy.

– To jest miasto – powtarzam. – Ohydne brutalne miasto, w którym ludzie okropnie traktują przybyszów i uprawiają szalony seks.

– Jaki szalony seks? – pyta. – Analny?

Nie zamierzam dać się w to wciągnąć.

– Poddaję się. Nie będę się sprzeczać.

– Dlaczego nie potrafisz być dla mnie miła, Rachel? Lubię, kiedy jesteś miła.

Po dowiezieniu mnie pod budynek szklarz urządza wielkie przedstawienie przy odprowadzaniu mnie do mieszkania.

– Nie trzeba – mówię. – Umiem trafić do własnych drzwi.

– Zasługujesz na pełną obsługę.

– Poradzę sobie.

– Obiecałem Roz, że odprowadzę cię do domu – oświadcza.

Docieramy do moich drzwi, a wtedy zwracam się do niego:

– Dobranoc, Tony. Pozdrów ode mnie Roz.

Chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Jego czerwone pełne usta przywierają do moich warg.

– Nie zaprosisz mnie do środka?

– Nie – odpowiadam. Odrywam usta i wyszarpuję nadgarstek. – Źle coś zinterpretowałeś. Roz jest moją najlepszą przyjaciółką.

– Daj spokój – mówi. – Flirtujesz ze mną od miesięcy. Nie zaprzeczaj.

– Stanowczo zaprzeczam!

– Umiem wyczuć, kiedy kobieta ze mną flirtuje. I zwykle się nie mylę.

– Tym razem się pomyliłeś na całego, Tony. – Wyciągam klucze z torebki, ale trzęsą mi się ręce – ze złości, nie ze strachu – i mam problem z otwarciem drzwi.

– O co chodziło z tą gadką o uczeniu pilatesu? – dopytuje.

– To moja praca – informuję go. – Uważam, że wzmocnienie mięśni rdzenia pomogłoby ci na rwę.

– Zacznijmy nad nimi pracować już teraz – proponuje.

– Musisz już iść – rzucam.

– Spokojnie, wyluzuj – mówi Tony. Zaczyna mi masować barki pulchnymi rękami. Jest to przyjemne, ale nie chcę, żeby mnie dotykał. – Nie spinaj się tak. Roz i ja rozumiemy się w tych kwestiach.

– To nieprawda. Nie jest taką osobą.

– Nie wiesz o Roz wielu rzeczy – stwierdza szklarz.

– Nie ma nic, czego bym o niej nie wiedziała. Nawet jeśli macie jakiś „układ”, w co szczerze wątpię, nie chcę cię!

Wsuwam klucz do zamka, a Tony próbuje wejść za mną. Odpycham go i kopię w stopę, żeby zabrał ją z progu. Zamykam drzwi na zasuwę.

Słyszę, jak dyszy, a potem mówi:

– Mam nadzieję, że nie zachowamy się jak dzieci.

Chodzi mu o to, że mam nie mówić nic Roz i że wieczory broadwayowskie mają wyglądać bez zmian.

Szklarz wreszcie się oddala, a ja chcę zadzwonić do Roz i opowiedzieć jej o wszystkim, ale się rozmyślam. W zasadzie nic się nie stało. Kluczem do szczęścia jest wiedza o tym, kiedy trzymać język za zębami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: