Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Yeti - ebook

Data wydania:
17 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Yeti - ebook

CO ZROBIĘ Z YETI, KIEDY JUŻ GO ZNAJDĘ? POWINIENEM UMIEŚCIĆ GO W ZOO, UGOŚCIĆ W SWOIM DOMU, A MOŻE ZAMKNĄĆ W MUZEUM?
Daniel C. Taylor przez niemal 60 lat badań zadawał sobie te pytania. Doprowadziły go do wyjaśnienia zagadki legendarnego człowieka śniegu.
Badacz znalazł odpowiedź w dolinie Barun – najbardziej dzikiej dżungli Nepalu, miejscu, gdzie w duchu idei Thoreau człowiek żyje w harmonii z naturą, korzystając z jej darów i otaczając ochroną. Dzięki determinacji i zaangażowaniu Taylora, w Himalajach utworzono kilka parków narodowych i krajobrazowych, wytyczono także największy w Azji obszar chroniony.
Poszukiwania Yeti dały początek nowym sposobom dbania o najbardziej zagrożone rejony naszej planety, a jednocześnie przyniosły rozwiązanie odwiecznego dylematu: kim (lub czym) tak naprawdę jest Yeti – fascynującym zwierzęciem człekopodobnym czy może symbolem czegoś głębszego, co drzemie w każdym z nas?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66278-84-4
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Idź i szukaj za Górami –

Coś przepadło za Górami

Przepadło i czeka na ciebie. Idź!

Poszedłem więc, zniecierpliwiony tak,

Nie mówiąc nic sąsiadom,

Wykradłem się, z plecakiem i końmi –

Zostawiłem ich pijących w mieście.

A wiara, która porusza góry

Nie łagodzi trudów

Na pierwotnym górskim szlaku

W dół i w górę.

A głos, zły jak Sumienie,

Wieszczy nieprzemijające zmiany

W jednym upartym Szepcie,

Co wzywa w dzień i w noc,

„Coś przepadło. Idź, znajdź to…”.

RUDYARD KIPLINGHISTORIA TA ZAKREŚLA ŁUK od mojego dzieciństwa w Himalajach, kiedy odganiałem małpy od moich zabawek, aż do założenia dwóch parków narodowych u podnóża Mount Everestu. Tym, co połączyło odganianie małp od zabawek i parki narodowe pod Mount Everestem, jest Yeti.

Tajemniczy Yeti według himalajskich legend jest człekopodobnym zwierzęciem zamieszkującym śniegi w pobliżu Mount Everestu. Legendy zmieniły się w poważne badania z powodu śladów stóp. Żadne opowieści nie zostawiają śladów – dlatego, skoro istnieją ślady, musi istnieć również istota, która je zostawiła. Odciski stóp zaś o tym samym wzorze, pojawiające się na przestrzeni ponad stu lat, stanowią dowód, że nie jest to jeden dziwaczny zwierzęcy trop, ponieważ gdyby ślady zostawił jakiś pojedynczy wynaturzony egzemplarz, po latach ta istota by umarła, a charakterystyczne odciski przestałyby się pojawiać. Ponadto odnajdywanie śladów o tym samym wzorze, ale w różnych rozmiarach, sugeruje, że zostawia je jakaś populacja.

Moja książka objaśnia, jakie zwierzę zostawia te ślady. Kiedy zacząłem badania, istniały już liczne wyjaśnienia. Odciski mógł zostawić nieznany dzikolud, który od ponad stu lat unika rozpoznania. Mogły pochodzić od nieznanego zwierzęcia, nieczłekokształtnego, spokrewnionego może z gigantyczną pandą lub gorylem, do którego śladów są intrygująco podobne. Trzecie wytłumaczenie brzmi, że ten, kto je zostawił, jest znany, ale jeszcze niezidentyfikowany jako posiadacz odcisków stóp wyglądających na ludzkie. I, oczywiście, czwarta możliwość – Yeti jest zmaterializowanym duchem: nie zwierzęciem, ale istotą nadnaturalną, która według nauki nie może, nie ma prawa istnieć.

Wiarygodności debacie dodają ślady stóp. Fakt, że ślady stóp odnaleziono, nigdy nie został podany w wątpliwość. „Coś” musiało te ślady zostawić. Dziś nadal ludzie znajdują tajemnicze odciski. Co i raz ktoś robi im zdjęcie. I tak, Yeti żyje naprawdę, ponieważ wyimaginowane zwierzęta nie zostawiają śladów. Ślady zostawiają tylko prawdziwe zwierzęta. Dlatego, tak jak Mount Everest, Yeti „gdzieś tam” jest, więc tak jak ci, którzy próbowali wspiąć się na Mount Everest, ja zacząłem szukać wyjaśnienia odcisków stóp.

W ramach moich poszukiwań odkrywałem ślady. Uśpiłem istotę, która je zostawiała, i powielałem w gipsie modelarskim najwcześniejsze odciski, szczególnie te znalezione przez słynnego Shiptona w 1951 roku. Rozwiązywanie zagadki trwało od 1956 do 1983 roku. Przeszukałem 2,5 tysiąca kilometrów Himalajów, ich południowe zbocza (Indie, Nepal, Bhutan) i północne stoki w chińskim Tybecie. Podczas kilkudziesięciu wspaniałych wypraw w ciągu 50 lat odwiedziłem prawie każdą dolinę przecinającą góry i nauczyłem się wielu lokalnych narzeczy.

Ale, ku mojemu zaskoczeniu, rozwiązanie zagadki śladów stóp nie wyjaśniło „kwestii Yeti”. Kiedy w latach osiemdziesiątych informacje o moich odkryciach obiegły media na całym świecie, uświadomiłem sobie, że Yeti to zarówno symbol idei, jak i prawdziwe zwierzę. Moje poszukiwania ewoluowały. Badałem koncepcję większą niż himalajska zagadka: kwestię relacji ludzkości ze środowiskiem naturalnym. Przez „naturalny” rozumiem świat nieopanowany przez ludzi, ten, w którym natura żyje. Yeti jest zatem nie tylko stworzeniem zostawiającym ślady, ale też symbolem ludzi żyjących w zgodzie z naturą.

Dorastałem w latach pięćdziesiątych na skraju indyjskiej dżungli. Była to dzika dżungla, z której atakowały zwierzęta, fascynujący świat, i pod opieką dziadka i ojca nauczyłem się w nim poruszać. Jednak tamten dziki świat, jak dżungla, już prawie przestał istnieć, a moje poszukiwania doprowadziły do odnalezienia innej dziczy, tej, która ciągle nam towarzyszy. Teraz zagrożenie stanowią istoty ludzkie. To my jesteśmy niebezpieczni, ty i ja, ponieważ dawne środowisko naturalne zmieniliśmy w inne – bakterie, których nasze leki nie potrafią zwalczyć, gospodarkę, która jest nieprzewidywalna, społeczeństwa, w których ludzie wykorzystują własne ciała do przenoszenia bomb, zmieniający się klimat, który sprawia, że zmienia się wszystko.

Porzuciwszy Naturę, która niegdyś nas żywiła, ale nie pozostawała pod naszą kontrolą, wkroczyliśmy obecnie w nową rzeczywistość, nad którą również nie potrafimy zapanować – i która stanowi prawdziwe egzystencjalne zagrożenie. Kiedyś baliśmy się naturalnej dziczy, teraz powinniśmy się bać dziczy stworzonej przez człowieka. W miarę jak środowisko naturalne się zmienia, tropy zostawiane przez ludzką egzystencję tworzą ciągły ślad naszego życia przebiegający przez to większe życie, nad którym nigdy nie umieliśmy zapanować. Podróż ta jest podstawowym wymiarem istnienia. W tym świecie szklanych ekranów, który właśnie sobie zbudowaliśmy i w którym obrazy mogą być prawdziwe lub stanowić „efekty specjalne”, poza szklaną taflą, w tej potężniejszej egzystencji, wyrasta dziki świat, którego człowiek nie zaplanował, ale który z całą pewnością stworzył.

A po wyjaśnieniu śladów stóp i odkryciu pozostałości starego naturalnego świata, gdzie żyje zwierzę, odbyłem z wieloma kolegami po fachu podróż, która doprowadziła do powstania parków narodowych. Podeszliśmy do tego nie w zwykły sposób, by chronić gatunki zwierząt (w tym przypadku Yeti i jego sąsiadów z dżungli), lecz odnajdując nowe podejście w zarządzaniu parkami narodowymi. Skoro istota Natury zmieniła się z powodu człowieka, to do życia zgodnie z tym nowym charakterem potrzebna jest nowa metoda, by zmienić ludzkie działania.

W Nepalu i chińskim Tybecie, położnych pomiędzy największymi populacjami ludzkimi Indii i Chin, zaszczepia się nowy sposób życia z Naturą. Zapoczątkowany został w Parku Narodowym Makalu–Barun w Nepalu, gdzie odkryto sekret Yeti. Rok później przeniknął do Obszaru Chronionego Annapurny; oba projekty przyjęły nową strategię ochronną dla całego Nepalu, nadzorowaną przez nepalskich naukowców i urzędników, daleko wychodzącą poza sposób prowadzenia parków, kiedy zajmowała się nimi armia. W Tybetańskim Regionie Autonomicznym przylegającym do dżungli Yeti, ludziom ufa się w jeszcze większym stopniu. Powstał Narodowy Rezerwat Przyrody Czomolungma (Mount Everest), ówcześnie największy obszar chroniony w Azji. Akcja nabrała rozmachu i założono osiemnaście kolejnych rezerwatów w Tybecie, niektóre znalazły się wśród największych na świecie. Razem chronią „najwyżej położony region Ziemi dla najwyższych potrzeb Ziemi”.

Skupione na człowieku podejście do ochrony przyrody było wówczas prawie herezją (mimo że kilka lat wcześniej zostało omówione na Trzeciej Światowej Konferencji o Obszarach Chronionych na Bali). Największe organizacje ekologiczne i sławni uczeni rozmawiali o pomyśle, ale go jeszcze nie wdrożyli. Potrzeba nowych bezpośrednich relacji ze środowiskiem naturalnym nie dotyczy tylko powstających parków, ale całego świata. Przy podejściu skoncentrowanym na ludziach ochrona środowiska może się rozwinąć na szerszą, naprawdę globalną skalę i jednocześnie najniższym kosztem. W miarę jak przez ostatnie ćwierć wieku pojawiało się coraz więcej dowodów, podejście skupione na ludziach zaczęło być powszechnie akceptowane.

W 1985 roku mieliśmy odlewy gipsowe, które pasowały do nieznanych śladów. W 1992 roku dzięki tropowi powstały parki narodowe i obszar w sercu Himalajów został objęty ochroną. Tej osobistej historii poświęciłem wcześniejszą książkę, Something Hidden behind the Ranges (San Francisco 1995). Opisałem też tworzenie parku narodowego, a szczególnie rozszerzanie go na Tybetański Region Autonomiczny, w dwóch innych książkach: w rozdziale 20 Just and Lasting Change: When Communities Own Their Futures (Baltimore 2016, wyd. II) oraz rozdziale 8 Empowerment on an Unstable Planet: From Seeds of Human Energy to a Scale of Global Change (Nowy Jork 2012).

Mimo to Yeti jednak nadal mnie interesuje, nie jako zwierzę, ale jako symbol i idol. Symbol i idol mają moc, ponieważ tę moc nadaję im ja – ja, który jestem; są wezwaniem do pełniejszego życia. Ten trop Yeti zgłębia kwestie liczącego trzy miliony lat pochodu istot ludzkich, które codziennie oddzielają nas od pradawnej natury. Dlatego w 2010 roku wróciłem do poszukiwań Yeti; minęło 55 lat od pierwszego razu. Wkroczyłem do już znajomych, chronionych na zawsze dolin, które nanieśliśmy na mapę podczas dziesięcioleci tworzenia parku. W czasie tych osobistych poszukiwań w chronionych obecnie dolinach znalazłem dzikie zwierzęta: teraz było ich więcej, a pierwotne środowisko mocniej tętniło życiem, niż kiedy „odkrywaliśmy” doliny.

Czy Yeti to fasada? Tak, dla pewnych „rzeczy” wymagających wyjaśnienia. Czy Yeti to maskotka? Tak, symbol naszego zaginionego ogniwa ewolucyjnego. Tak więc, czy Yeti ciągle jest zagadką? Jeszcze raz tak: niepokojącą zagadką. Podczas moich pielgrzymek dotarłem tam, gdzie planeta wyrasta prosto do nieba, przemierzałem największą dzicz na Ziemi. Poszedłem szukać za górami, zniecierpliwiony, „wykradłem się z plecakiem i końmi” oraz „wiarą, która porusza góry”.

A dziś to wezwanie do zrozumienia może być ciągle aktualne, jeśli każdy z nas będzie szukał. Natura znajduje się poza naszą kontrolą; procesy życiowe angażują siły większe niż DNA. Podwójna helisa owija to zaproszenie, splatając spirale mitu z nauką, prowadząc do wyjaśnienia, które opisuje nie protoplazmę, ale fundament całego istnienia: Boga, Brahmę, Qi, Allaha, Gaję, Drogę, cokolwiek. Siły te dają odpowiedź, skąd ty i ja pochodzimy, wyjaśniają stratę i oczekiwanie… coś ukrytego, do czego wszyscy musimy dojść.

W przytulnej kawiarence albo miejskim apartamencie przychodzi pokusa, by uwierzyć, że to, co sobie ukształtowaliśmy jako miejsce do życia, zbudowany przez człowieka świat miast z naszymi domami, jest lepsze niż łono Natury. Ale prawdą jest, że to zbudowane rękami człowieka środowisko nadal funkcjonuje w Naturze. Za naszymi zamkniętymi drzwiami żyją siły, moce tak potężne, że miliard lat temu zmieniły zwykłe atomy w świadomą formę życia. Siły, które stworzyły naturę samego Życia, nie zniknęły. One stworzyły naturę z ogromnej energii, z której nadal czerpiemy. Mogę myśleć, że żyję za tymi drzwiami, ale czy żyję prawdziwie wtedy, kiedy oczekuję tylko, że nie zabłocę butów, lub kiedy podkręcam (lub przykręcam) klimatyzację, bez względu na to, jak przegrzana jest planeta? Nie, nigdy nie porzuciliśmy natury; ona idzie do nas, nawet przez zamknięte drzwi.

Tak więc podczas tych dwóch wypraw, kiedy wróciłem na pielgrzymkę do krainy Yeti, otworzyłem drzwi, przekroczyłem próg i wszedłem do chronionych dolin. Wracając do pierwotnej przyrody, przeszukując ponownie dżungle i lodowce, wędrowałem przez najwyższe góry i najgłębsze doliny w poszukiwaniu żyjącego tam wciąż dzikoluda. I odkryłem coś, co umknęło mi, gdy jako dziecko bawiłem się w głuszy. Książka opowiada o tej podróży.

Przedstawione tu rozmowy odtwarzałem z pamięci. Gdy przez wszystkie lata poszukiwań toczyłem te dyskusje, kodowałem w umyśle płynącą z nich naukę. W wielu przypadkach dosłowne sformułowania zaczerpnąłem z notatek, ponieważ w tamtych czasach prowadziłem prywatny dziennik. W innych czerpałem słowa z luźnych zapisków, w których streszczałem wydarzenia na gorąco, a które przez lata nabrały większego znaczenia, tak jak historia zagadki, którą wyczytałem w gazecie w wieku jedenastu lat, doprowadziła mnie do szerszego zrozumienia wyzwań, jakie stawia życie.

A teraz, przed rozpoczęciem lektury tej historii, chciałbym dokonać dwóch prezentacji. Po pierwsze, pozwólcie sobie przedstawić zwierzę „Yeti”, ale teraz jako zwierzę o konkretnej nazwie. Yeti w mojej książce jest postacią o potrójnej tożsamości: zwierzęcia, zagadki i symbolu. Dlatego właśnie jest pisany dużą literą. Następnie przedstawiam wam krainę, gdzie Yeti zostawia ślady stóp: Himalaje, siedzibę śniegów (z sanskrytu: himá – śnieg, ālaya – siedziba). Gdy przybyli tu Brytyjczycy, zbzikowali na punkcie gór, zmienili nazwę na Himalaje, zdobywali kolejne szczyty. Ale dla ludzi, którzy od wieków żyli w upałach u ich podnóża, była to odnawiająca się siedziba, cel pielgrzymek, miejsce, gdzie mieszkają ożywione duchy i gdzie można znaleźć recepty na życie (takie jak recepty przypominającego Yeti Hanumana). Książka, w takim rozumieniu, opowiada o Himalajach – miejscu, a nie Himalajach – górach.

Zapraszam czytelnika w głąb tej zagadki i magii. W tych poszukiwaniach jest „coś” (Yeti), co jest czymś więcej niż „ja” (ty, czytelnik, oraz ja, poszukiwacz). Ta energia i to zwierzę wzywają: W jednym upartym Szepcie, co wzywa w dzień i w noc, „Coś przepadło. Idź, znajdź to…”.LUTY 1983 ROKU. Stoję u wejścia do doliny Barun. „Nie ma w Nepalu dzikszej dżungli niż Barun”. Tak powiedział mi dwa lata wcześniej Jego Wysokość król Nepalu. Jego uwaga nie dziwi, ponieważ to właśnie tutaj wiele lat temu Ted Cronin i Jeff McNeely odkryli Yeti na górskim grzbiecie. Od czasu ich odkrycia żaden poszukiwacz Yeti nie zbadał tej dżungli. Nie odmówiono im zgody, bo też nikt o nią nie prosił. Poszukiwania skupiały się w wysokich pokrytych śniegiem partiach gór, gdzie w 1951 roku Eric Shipton zrobił słynne zdjęcie odcisku stopy strasznego śnieżnego człowieka.

Jego Wysokość powiedział mi:

– Można nazwać Yeti śnieżnym człowiekiem, ale bez względu na to, co zostawiło ślady, zwierzę to musi mieszkać tam, gdzie może się ukryć. A ze wszystkich moich dżungli Barun jest najdziksza. Gdybym chciał zapolować na Yeti, udałbym się właśnie tam. – Król palił fajkę, siedzieliśmy w jego gabinecie pod koniec pałacowego dnia pracy, a nogi trzymaliśmy na skórze irbisa śnieżnego. Zaprzyjaźniliśmy się na studiach doktoranckich. – A jeśli z jakiegoś powodu Yeti potrzebuje śniegu – ciągnął król – niewiele jest bardziej odciętych od świata lodowców niż te, które zasilają rzekę Barun. Tam ciągle opada śnieg z Everestu, Lhotse i Makalu i tworzą się ogromne lodowce.

Gdy spojrzałem w dół na rzekę Barun, zauważyłem, że znaczniki w wąwozie pokazują tylko niewielkie wahania poziomu jej wód. Zwykle w porze monsunowej objętość wody w himalajskich rzekach zwiększa się stukrotnie. Tymczasem oznaczenia nie wskazywały większych zmian wysokości. I tak, już u wejścia do doliny natknąłem się na pierwszą zagadkę.

– Mnóstwo niedźwiedzi i bambusa – powiedział mi Ted, kiedy przez telefon spytałem go o Barun. Zażądałem dokładniejszych informacji. – Strasznie trudno się poruszać – ciągnął. – W tej dżungli nie ma żadnych szlaków. Parę dni wyrąbywaliśmy sobie drogę i posunęliśmy się naprzód tylko kilka kilometrów.

Podczas rozmowy nie uwierzyłem Tedowi, że nie ma szlaków, ponieważ w Himalajach wszędzie są szlaki. Ale kiedy patrzyłem teraz na dolinę, nie widziałem żadnego miejsca, którym mógłby biec szlak. Drogę zagradzały urwiska. Aby je ominąć, trzeba by wspiąć się na grzbiet, po czym zejść z powrotem do doliny. Wysokościomierz pokazywał tu 1020 metrów, a mapa informowała, że pobliski grzbiet z 3000 metrów wznosi się do 7800 metrów w miejscu, gdzie łączy się z Makalu, Lhotse, a potem z Everestem.

Makalu, najbliżej położony z tych trzech szczytów i piąty co do wysokości na świecie, znajduje się tylko 25 kilometrów stąd. Ale bezpośrednio przede mną rozpościera się wyjątkowo gęsta dżungla. W Barun i w północnej części doliny występuje fenomen pogodowy niespotykany nigdzie indziej na świecie. To jedyne miejsce, gdzie powierzchnia ziemi unosi się do poziomu prądu strumieniowego w górnych warstwach atmosfery, który obiega całą planetę. Kiedy spływa z Everestu, Lhotse i Makalu, wytwarza strefę niskiego ciśnienia. Strefa ta pcha ciepłe powietrze z Indii w górę doliny Arun, jednej z najgłębszych na świecie. Powietrze zawraca w miejscu, w którym stoję, i przesuwa się do Barun. Kiedy zderza się z chłodną masą powietrza z Everestu, Lhotse i Makalu, pada śnieg, pada najintensywniej w całych Himalajach. Śnieg nie pochodzi z wilgoci zawartej w chmurach, lecz z powietrza zassanego z niżej położonego obszaru.

Wróciłem do obozu, opłaciłem tragarzy. Nasza grupa wędrowała tu przez pięć dni, ale tempo, w jakim tragarze ruszyli w dół szlaku, pozwoli im jutro dotrzeć do rodzin. Przy mnie zostali teraz tylko członkowie ekspedycji, nie dzielni „Everestczycy”, nie uznani naukowcy, ale moja rodzina: żona Jennifer, jej dwudziestojednoletni brat Nick i mój dwuletni syn Jesse. Dwoje pozostałych, Bob i Linda Flemingowie, dołączą do nas za dziesięć dni. Bob jest wybitnym znawcą przyrody Himalajów. Razem, on i ja, planowaliśmy tę wyprawę przez trzy lata. Na tropie Yeti byłem już od dwudziestu siedmiu lat.

A oto kolejna, wyraźnie widoczna zagadka doliny. Tutaj, u zbiegu rzek Barun i Arun, w górę i w dół doliny Arun widać wioski położone na terasach wysoko na zboczach, na których nie da się wcisnąć kolejnego pola, a domy najwyraźniej oddalone są od wody. Skoro tak wielu ludzi tłoczyło się na ewidentnie bardzo trudnym zboczu Arun, dlaczego w żyznej dolinie Barun nie ma ani jednego pola? I szlaku? Cała dolina Arun jest zamieszkana. W żyznej dolinie Barun nie ma wcale domów. Co powstrzymuje przed nią nawet miejscowych?

Następnego dnia rano w namiocie usłyszałem, że Pasang rozpala ogień. Wyszedłem na poranne powietrze i na skale oddalonej o 50 metrów zobaczyłem mężczyznę ubranego na zielono, z ładowaną od strony lufy strzelbą obok. Jego oczy, uważne i ciekawskie, badały nieznany obóz. Wyciągnąłem w jego stronę rękę z kubkiem i gestem poprosiłem, by podszedł. Pasang dmuchał w węgle ogniska. Nie poruszywszy żadną gałązką, minutę później nieznajomy wszedł do obozu. Ale gdzie się podziała jego broń?

Nie mogłem oderwać oczu od stóp przybysza. Przez lata spędzone w Himalajach widywałem stopy zgrubiałe od odcisków, o palcach rozczapierzonych jak szpony ptaka i gołe stopy całkowicie przylegające do ziemi w chwili, gdy jej dotknęły. Te stopy jednak są inne. Palce rozgarniają kamienie i szukają stabilnego podłoża, co wskazuje na osobę, która bezwiednie stara się iść po bezpiecznym gruncie.

Przykucnęliśmy przy ognisku. Ustawiony na węglach czajnik Pasanga bulgotał i wirowały w nim herbaciane liście. Przybysz obserwował, jak Pasang wsypuje do kubka mleko w proszku, a potem ostentacyjnie dodaje podwójną porcję cukru. Jesteśmy we trzech: mężczyzna, który ma strzelbę, zatem kłusownik; dawny tybetański koczownik, obecnie zatrudniony jako kucharz; i biały łowca poszukujący pewnego zwierzęcia. Palce u stóp kłusownika, chociaż mężczyzna kuca, nieustannie są w ruchu – szykuje się do skoku czy po prostu jest zdenerwowany?

Z namiotu wychodzi mój szwagier, Nick. Pasang miesza słodką herbatę z mlekiem dla Nicka, dla siebie i dla mnie.

– Skąd pochodzisz? – pytam myśliwego.

– Z Shyakshili.

– Gdzie to jest?

– Tam, na grzbiecie.

Milczymy, tylko woda w czajniku bulgocze.

– Jak się nazywasz, przyjacielu z dżungli?

– Lendoop.

– A co tu robisz tak wcześnie rano?

– Tak tylko przechodziłem.

– A czemu nosisz broń, Lendoopie?

– Nie noszę.

– A więc co miałeś ze sobą kilka minut temu na tamtej skale?

– Po co tu przyszliście?

– Szukamy zwierząt w dolinie Barun.

– Nie znajdziecie ich.

– Dlaczego?

– Bo nie dostaniecie się do Barun.

– Mamy zezwolenie.

– Bez znaczenia, i tak tam nie wejdziecie.

– Dlaczego?

– Tam nie ma ścieżki. Biali nie potrafią chodzić bez ścieżki.

– Dlaczego?

– Bo nie ma ścieżki.

– Może zrobimy sobie ścieżkę? To tylko dżungla.

– Nie będziecie mieli gdzie zrobić ścieżki.

– A może znasz jakichś ludzi, którzy mogą nam pomóc?

– Ile płacicie?

– Dwadzieścia rupii za dzień.

– Nie znajdziecie nikogo.

– A za ile znajdziemy?

– Trzydzieści rupii za dzień.

– Może zapłacimy dwadzieścia pięć.

Lendoop zagląda do swojego kubka. Jest pusty. Pasang go napełnia. Lendoop uśmiechem prosi o dodatkową porcję cukru. Pasang dokłada mu trzecią.

Od niechcenia wznawiam przepytywanie.

– Jakie zwierzęta żyją w dżungli?

– Wszystkie.

– A na przykład?

– Serau.

– Jakie jeszcze?

– Goral.

– I jakie?

– Pandka ruda, pantera, dzik, mundżak, piżmowiec, niedźwiedź, irbis śnieżny, tar, trzy gatunki małp.

– Nahur górski?

– Nie, te zwierzęta znajdziecie w Thumdum, dwie doliny na wschód.

– Jakieś szakale?

– Czasem, nie zawsze.

– Na jakie zwierzęta polujesz?

– Nie poluję.

– A w dżungli są jakieś małe koty?

– Tak, dwa gatunki kotów błotnych.

– A ryby w rzece?

– W Arun, tak. W Barun, nie. Barun za szybko płynie. To niebezpieczna rzeka.

– A są w dżungli dzicy ludzie, bun manchi?

– Nie.

Lendoop zerka na dno kubka. Pasang napełnia go i wsypuje dwie łyżeczki cukru.

– Są jakieś wioski w dolinie Barun?

– Jak mogą być? Mówiłem, że tam nie ma ścieżek – mówi z pogardą.

– Chodzisz czasem do dżungli?

– Nie, nie ma takiej potrzeby.

– Skąd bierzecie mięso do jedzenia?

– Zabijamy owcę albo kozę.

– A może taniej by było zastrzelić dzikie zwierzę z twojej strzelby?

Ale Lendoop wie, czego chcę, więc wreszcie łamie gałązkę i człowiek, który przez świat zewnętrzny zostałby nazwany analfabetą, rysuje na ziemi zakrzywione linie. Wskazuje najdłuższą i mówi:

– To jest Barun. Tutaj są wielkie góry, wysoko nad doliną, wszystkie pokryte lodem i śniegiem. Tu Makalu, a tu druga wielka góra, Lhotse.

Linie zakrzywiają się na ziemi. Przy niektórych pojawiają się znaczki.

– To następna rzeka, Mangrwa, tu wpływa. U źródeł Mangrwy nie ma wielkich gór, tylko przejście do Tybetu i Chin, bardzo łatwe, bez strażników. Za zbiegiem Mangrwy i Barun dopływają strumienie, jak te, Hinju i Payrenee.

Rysunek jest prosty, różni się od wszystkich map, amerykańskich, brytyjskich, nawet od tajnej mapy indyjskiej armii, jakie do tej pory przestudiowałem. Na ziemi znajduje się dokładny szkic Barun, który w dodatku wygląda, jakby zachowywał jednolitą skalę.

– Jak długo musimy iść, żeby dotrzeć do miejsca, gdzie łączą się Mangrwa i Barun?

– Nie możecie iść. Nie ma ścieżki.

– A jak długo ty tam idziesz?

– Jeden dzień.

– A ile, jeśli zabierzesz nas ze sobą?

– Jeśli jesteście silni i zrobimy ścieżkę, trzy dni.

– Trzy dni? W trzy dni możemy dojść do Khandbari.

– Nie. Dojście tutaj z Khandbari zajęło wam cztery dni. I jeszcze jeden dzień, żeby dostać się do Khandbari.

Miał rację. Mieszkańcy doliny musieli sobie podawać informacje o nas, szczególnie ci wędrujący przez Arun, zważywszy pytania, jakie zadawałem.

– Czy ludzie znaleźli kiedyś w dżungli shockpa albo po gamo?

– Nie – odpowiada Lendoop. – Shockpa to nie zwierzę.

Te słowa są jak kubeł lodowatej wody wylanej w upalny dzień. Nagle Lendoop wstaje, oddaje kubek i odchodzi przez gąszcz. Czy to krótkie zdanie oznaczało koniec negocjacji?

Tyle drogi za nami, a teraz wiemy już, że zwierzę nie istnieje. Od wielu lat powtarzałem, że wieśniacy będą wiedzieć od razu, kiedy trafimy we właściwe miejsce. Mówiłem, że przez wiele dni będziemy musieli wysłuchiwać, że nie powinniśmy wchodzić do dżungli, że mamy nie szukać na własną rękę, skoro oni szukali przez pokolenia. Nick zrozumiał od razu. Mówił na tyle dobrze po nepalsku, żeby zrozumieć „nie” Lendoopa.

Dziadek zawsze mówił: „Słuchajcie miejscowych. Oni znają dżunglę”. To właśnie przy stole w jadalni dziadka, dwadzieścia siedem lat temu, po raz pierwszy spotkałem Yeti, jako jedenastolatek z oczami wytrzeszczonymi z ciekawości. Osiem lat wcześniej, kiedy miałem trzy lata, dziadek i tata zaczęli opowiadać mi o dżungli. Tropiliśmy tygrysy, aby chronić miejscowych, strzelaliśmy do dzików, żeby mieć mięso, ale, co najważniejsze, dżungla stawała się znajomym miejscem, po którym poruszaliśmy się sprawnie i ostrożnie.

– Kolejny etap poszukiwań przed nami – mówi Nick, przerywając moje zamyślenie. – Jakieś zwierzę musiało zrobić ślady odnalezione przez Cronina i McNeely’ego. Miejsce po ich obozie z tamtej nocy jest tuż nad nami, na tej grani. Czy Yeti istnieje, czy nie, to ślady są faktem. Coś przeszło tym grzbietem.

Mapy powstały na długo przed wejściem słowa pisanego do użytku. Przez 10 tysięcy lat mapy objaśniały ludzkie doświadczenia. Stanowiły formę wyrazu niemal tak starą, jak malowidła, tysiące lat starszą niż pismo. Sporządzanie i czytanie map to pierwsze umiejętności „literackie” człowieka.

Mapy wyryte na ścianach jaskiń obok rysunków polowań pokazują wyraźnie, że „poszliśmy tam i zdobyliśmy to”. Tysiącletnie mapy łączyły obraz Ziemi z rysunkami gwiazd – „jestem tutaj, zgodnie z położeniem tego tam”. Od czasu, kiedy nasz gatunek wyszedł z pierwotnej dżungli, ludzie używali tej umiejętności, by określić położenie.

Potem ludzie kierowali się w podróży wskazówkami, tak jak dziś używa się GPS-u. Lokalizując bogactwa naturalne, opisywali świat. Pierwsze greckie mapy Anaksymandra z VII wieku p.n.e. pokazują, że im bardziej oddalało się od cywilizowanego świata (Grecji), tym dziksze ludy można było spotkać. Na peryferiach mapy Anaksymandra ludzie przypominali zwierzęta. Pogląd ten potwierdzają Iliada i Odyseja Homera.

1.2. Rysunek Lendoopa przedstawiający system rzeczny doliny Barun.

Co logiczne, mapy umieszczały w centrum miejsce, które ludzie uważali za ojczyznę. Kiedy Brytyjczycy ogłosili powstanie imperium, określając definicję swego świata, na wszystkich mapach zaczęli oznaczać, że południk zero przebiega przez hol królewskiego obserwatorium w Greenwich. Gdy w III wieku n.e. wielki chiński kartograf Pei Xiu sporządzał swoje mapy, przyjął tę samą praktykę: rysował siatki, które rozchodziły się na boki od chińskiego imperium. Na wspaniałych arabskich mapach z IX wieku główny południk, kibla, kierował ku najważniejszemu miejscu, Mekce.

Celem mapy jest pomniejszenie obrazu świata tak, by dało się go objąć umysłem, i nawet 4 tysiące lat temu ludzie spłaszczali trzy wymiary do dwóch. Zanim człowiek zaczął latać, mapy zapewniały mu obraz z lotu ptaka. Przez 2 tysiące lat ludzie sporządzali mapy Europy, Chin, Indii, Afryki i Bliskiego Wschodu. Wcześniej niż matematycy kartografowie rozwiązali problem proporcjonalności i zmniejszali świat według skali (na przykład centymetr równał się jednemu kilometrowi). Przedstawianie świata w dwóch wymiarach pozwalało mapę zwinąć i nieść pod pachą – arcydzieło przenośnej wiedzy (a konkretnie podręcznej biblioteki) powstało więc 2 tysiące lat temu, na długo przed pojawieniem się komputerów.

Na mapie można było umieścić różne typy informacji: wskazówki dla podróżnych (tu jest przełęcz, a tu bród na rzece), rozmieszczenie zasobów (drewno, minerały albo pola), niebezpieczeństwa (możliwość uniknięcia wroga lub bagna). Gdy wędrowało się w nieznane, w świat różnych, potencjalnie nieprzyjaznych ludów, roślin, gór i rzek, mapa porządkowała niewiadome.

Umiejętność sporządzania map bardzo się rozwinęła od tych wczesnych początków. Dwa i pół tysiąca lat wstecz Arystoteles ugruntował kluczowy pogląd, że Ziemia jest okrągła. Obserwowano, jak statek wyłania się zza horyzontu: najpierw czubek masztu, potem cały maszt, wreszcie statek. Było oczywiste, że statek wyłania się zza zakrzywienia Ziemi. A z tego wyniknęło zrozumienie, jak przedstawiać świat w dwóch wymiarach. Wystarczyło też obserwować zaćmienie Księżyca. Słońce na pierwszy rzut oka jest okrągłe, Księżyc również, a w czasie zaćmienia widać wyraźnie okrągły cień Ziemi przesuwający się przez Księżyc. I wreszcie Arystoteles zauważył, że niektóre gwiazdy widać tylko z niektórych obszarów Ziemi – gdyby Ziemia była płaska, niebo wszędzie wyglądałoby tak samo. I tak zrozumiano, jaki kształt ma nasz świat; okrągła Ziemia stała się płaska… ale wszyscy rozumieli, że jest okrągła.

Dwa wieki później Eratostenes, pracując nad dokładniejszymi mapami, obliczył obwód kuli ziemskiej (z dokładnością do pół procent). Wykorzystał długość cieni obiektów o znanej wysokości w różnych częściach Egiptu. Skoro wieża o wysokości 30 metrów rzuca cień o długości 24 metrów w jednym miejscu i dokładnie w tym samym czasie obiekt o identycznej wysokości rzuca cień długi na 24,5 metra w innym miejscu, przyczyną musi być zakrzywienie Ziemi. Eratostenes doszedł też do wniosku, że Słońce wpływa na warunki na okrągłej Ziemi. Na kuli środkowy pas będzie najcieplejszy, tam, gdzie słońce grzeje najmocniej, potem znajdzie się pas umiarkowany, a wreszcie temperatura stopniowo będzie spadać aż do biegunów. Eratostenes wprowadził także termin geografia.

Ale mapy Himalajów stanowiły pewien problem. Dwieście lat temu Brytyjczycy zaczęli rysować mapy subkontynentu indyjskiego. Poczynając od Oceanu Indyjskiego, budowali wieże, prowadzili obserwacje i mierzyli odległości od wieży do wieży, rozgraniczali kraje, pustynie, dżungle, wyznaczali nawet wysokość szczytów, na które nie mogli się wspiąć. Chociaż potrafili zmierzyć Himalaje, odmówiono im wstępu na ich obszar. Dlatego urząd kartograficzny wysłał szpiegów. W młynkach modlitewnych mieli ukryte kompasy, a papierowe płachty w młynkach były naszkicowanymi mapami, nie tekstami modlitw. Sznur modlitewny miał sto koralików (nie zwyczajowe 108, po jednym dla każdego błogosławionego imienia Buddy). Przy każdym kroku szpieg przesuwał koralik, a kiedy doszedł do stu, zsuwał jeden z dziesięciu koralików dyndających na końcu sznura. Rysowali mapy dolina po dolinie. Ale żaden szpieg nigdy nie spróbował wejść do Barun.

Przed wyjazdem obejrzałem dolinę Barun na każdej mapie, jaką udało mi się znaleźć. Z wyjątkiem króla nie spotkałem nikogo, kto przeleciał nad nią i przeanalizował to, co zobaczył. Dlatego mapy Barun, które studiowałem, powstały na podstawie domysłów. Zwykle domniemywa się, że zbieg rzeki Barun z Arun znajduje się na wysokości 1127 metrów (więc jeszcze zanim wszedłem do doliny, wiedziałem, że mapy przekłamują odległości o jedną siódmą). Zakładano też, że u stóp Makalu bieg rzeki obniża się o 3350 metrów na odcinku 25 kilometrów. Przypuszczano, że dopływ dołącza od północy. Teraz Lendoop powiedział mi, że nazywa się Mangrwa.

Ale na 200 kilometrach kwadratowych dżungli w dolinie wszystko było niewiadomą. Czy rzeka ma zakręty? Prawdopodobnie, ale rzeka, która opada w dół o ponad 3 tysiące metrów na odcinku 25 kilometrów, będzie płynąć o wiele szybciej. Pewnie więc nie ma zakrętów. Stojąc u wejścia doliny, nie wiedzieliśmy, co nas czeka – z wyjątkiem gęstej dżungli i górskich zboczy wznoszących się do najwyżej położonych miejsc na Ziemi.

*

Chociaż nazywamy to podejście inaczej, podzielamy szacunek dla wiedzy wieśniaków, który samozwańcza, marginalizowana przez naukowców grupa nazywa metodą kryptozoologiczną, nauką dowiadywania się o zwierzętach tego, co tradycyjne ludy już wiedzą. Richard Greenwell, sekretarz Międzynarodowego Towarzystwa Kryptozoologicznego, poradził mi przed wyjazdem: „Niech pan wygrzebuje informacje ukryte w wiedzy miejscowych. Czasem ta wiedza pokrywa się z naszą… a czasem nie. Cała zabawa z kryptozoologią polega na tym, żeby korzystając z metod akceptowanych przez naukę, ustalić, czy tubylcy mają rację, czy się mylą”.

Tego wieczoru do obozu przyszli dwaj myśliwi i przyjęli zaproszenie na herbatę. Zawsze polują razem, powiedzieli, ponieważ mają jedną strzelbę na spółkę. Jedenaście lat temu tropili gorale wzdłuż koryta strumienia, w nadziei, że szum wody zagłuszy ich kroki i dzięki temu podejdą blisko zwierząt. Na brzegu strumienia zobaczyli dwa młode shockpa ochlapujące się wodą. Miały szare futro, które układało się na ich ciałach we wszystkie strony.

Wydedukowaliśmy, że shockpa to miejscowa nazwa Yeti. Nadchodzą kolejni informatorzy i nad kubkami z herbatą płyną opowieści o długich i wibrujących okrzykach shockpa. Inni zaprzeczają istnieniu po gamo i shockpa. Jeszcze inni twierdzą, że shockpa są duchami. Niektórzy nie przynoszą opowieści z dżungli, przyszli ot tak, z ciekawości, no i oczywiście na herbatę. Prawie wszyscy okazują lęk przed dżunglą i zapuszczają się w nią możliwie najrzadziej, mimo iż żyją na jej skraju.

Tylko myśliwych, którzy widzieli młode shockpa, otacza nimb wiedzy o dżungli. Wracają czwartego wieczora i chcą dostać pieniądze za swoją opowieść. Szczegóły pasują do po gamo i needene, o których słyszałem od lat. Ci dwaj myśliwi proszą, żebym wspiął się na wzgórze po drugiej stronie rzeki Barun, gdzie leży ich wioska, nie Shyakshila, i z tamtego grzbietu pokazują mi szczyt nad wąskim wąwozem, który jest wejściem do doliny Barun.

– Ten szczyt – zapewniają mnie mężczyźni – nazywa się Shockpa. Żyje tam wiele shockpa. Rzeka płynie po drugiej stronie.

Ale kiedy ich pytam, czy zabiorą nas nad rzekę, gdzie bawiły się młode, odmawiają. Już nigdy tam nie wrócą.

Nick zwraca uwagę na fakt, że wśród wielu relacji, które usłyszeliśmy, nawet dwa opisy shockpa nie pasowały do siebie, w przeciwieństwie do opisów dzikiej przyrody. Goście w obozie z obu stron Barun (wiosek Sibrung i Shyakshila) zgadzali się, że Shockpa to ten szczyt strzegący wejścia do doliny.

Codziennie rano jednak Lendoop wraca, a jego opisy są spójne. Daru obserwacji dowiódł tym, w jaki sposób dostrzega wszystko, co dzieje się w obozie. A kiedy zaczyna rozumieć, co się dzieje, z własnej woli rzuca się do pomocy. Od drugiej wizyty towarzyszy mu Myang, jeden z wodzów wsi Shyakshila. Po czterech dniach nikt inny nie chce iść z nami do dżungli. Lendoop i Myang, jak się zdaje, oznaczyli terytorium jako nasi przewodnicy. W jaki sposób takie decyzje przechodzą przez wioskowe hierarchie? Być może Sibrung i Shimong, dwie sąsiednie wsie, również mają myśliwych – ale ich myśliwi nie przyszli nigdy do naszego ogniska.

Namioty rozbiliśmy w połowie szlaku łączącego Indie z Chinami od tysiąca lat, albo dłużej. Miejsce jest znane jako Bazar Barun, chociaż jest to zwykła płaska, pusta polana. Jedynym budynkiem tutaj jest kamienna szopa, ale wszyscy mówią nam, że co jakiś czas odbywają się tu lokalne targi, a dwa razy do roku święto na cześć czystej Barun. Ludzie, którzy przebywają tę trasę, wypełniają swego rodzaju misję, wędrując w górę i w dół dolin Arun, opuszczając domy dla skromnych zysków na tym czy innym targu. Oni nie mają zapasu czasu, z którego my skorzystaliśmy, przez cztery dni po prostu siedząc i zbierając opowieści.

Przez środek naszego obozu biegnie szlak, na którym za dnia każdy handlarz, pielgrzym czy posłaniec jest potencjalnym informatorem. Staramy się nie okazywać szczególnego zainteresowania historiami o Yeti. W miarę jak piętrzą się opisy gęstej dżungli w dolinie za obozem, raz po raz potwierdza się, że mało kto ten las zna. Wydaje się, że sprawdzają się słowa króla: to najdziksza dżungla w Nepalu, każdy trzyma się od niej z daleka, nawet ci, którzy mieszkają na jej skraju. Wzruszają ramionami na sugestię, że mogliby tu zbudować dom i zaorać pole. Zapuszczają się tylko na skraj dżungli, rzadziej w pobliże szczytu Shockpa, żeby zebrać lecznicze zioła, trawę dla zwierząt, bambus i drewno.

Wielu przechodniów patrzy na nas ze zdziwieniem, szczególnie kobiety i dzieci. Ludzie ci nie są wędrowcami, którzy zatrzymują się na chwilę. W większości to kobiety i zwyczajem kobiet na subkontynencie indyjskim poruszają się grupami, a przychodzą zobaczyć jedną rzecz. Piątego dnia rano obudziły nas ciche szepty po drugiej stronie cienkich namiotowych ścian.

– Jesse.

– Jesse.

– Gdzie on jest?

– Jesse już wstał?

Kobiety czekają.

Jesse wychodzi z namiotu lekko popchnięty przez Nicka. Słyszymy z zewnątrz:

– To jest Jesse.

Zerkamy przez szparę, widzimy, jak Jesse idzie w ich stronę, ale potem odbiega za czymś, co go zaciekawiło, zabawnie podskakując, co wyraźnie wywołuje powszechną radość. Nie spuszczają go z oczu.

– Jego ubranie, widziałyście, takie brązowe, zielone i żółte?

– Patrzcie, jaki jest duży! Mówili mi, że ma dwa lata.

– Te żółte włosy błyszczą w słońcu jak słoma po żniwach.

Po śniadaniu, jak każdego dnia wyprawy, Jesse odbywa kąpiel. Mając tyle rzeczy do obejrzenia i zbadania, dwulatek brudzi się błyskawicznie. Pasang grzeje na ogniu wodę w gigantycznym garnku. Jesse chlapie się, siedząc w małej żółtej plastikowej wanience. Jennifer namydla go w jednej wodzie, potem spłukuje drugą. Tak obfite zużycie ciepłej wody i mydła stanowi dla tych kobiet nowość. Bardziej niż włosy i ubranie, Jessego wyróżnia czystość.

Dziś jednak wreszcie ruszamy w dżunglę. Kiedy zwijamy namioty, do obozu wchodzi handlarz, którego wcześniej nie widzieliśmy. Rozgląda się, dostrzega Jessego w kąpieli i mówi:

– To musi być Jesse.

Tak jak dla nas Yeti, tak dla nich Jesse stał się legendą. Najwyższa pora, żeby zagłębić się w dżungli.

Ciąg dalszy w wersji pełnejO autorze

DANIEL C. TAYLOR od czterech dziesięcioleci jest zaangażowany w zmiany społeczne i ochronę przyrody na całym świecie. Szczególnie skupia się na budowaniu międzynarodowej współpracy w celu realizowania ambitnych planów. Założył siedem organizacji Future Generations, włącznie z Future Generations University (www.future.org, www.future.edu). Jest też współzałożycielem i kierownikiem The Mountain Institute (www.mountain.org) oraz inicjatorem jego globalnych programów. W 1985 roku, po naukowym wyjaśnieniu zagadki Yeti, poprowadził zespół naukowców tworzących Park Narodowy Makalu–Barun w Nepalu, a później, w bliskiej współpracy z Tybetańskim Regionem Autonomicznym, zakładał Narodowy Rezerwat Przyrody Czomolungma (Mount Everest), Narodowy Rezerwat Mokradeł Lhasa i Rezerwat Przyrody Czterech Wielkich Rzek w Chinach.

Daniel jest jednym z twórców metody SEED-SCALE. Zorganizowana przez UNICEF grupa, której był jednym z kierowników w latach 1992–1995, stosuje ją do badania zmian społecznych. Od 1995 roku kontynuował badania na całym świecie, stosując tę metodę. Jest też głównym autorem prac Just and Lasting Change: How Communities Own Their Futures, wyd. 2, Baltimore 2016 (wyd. 1 z 2002 roku), oraz Empowerment on an Unstable Planet: From Seeds of Human Energy to a Scale of Global Change, Oxford 2012. Napisał również kilka innych książek na różne tematy.

Daniel, który spędził dzieciństwo w Himalajach, ukończył studia na Harvard University i tamże obronił doktorat. Od 1969 do 1972 roku pracował dla amerykańskiego Departamentu Stanu. Król Nepalu Gorkha Dakshin Bau III nadał mu tytuł szlachecki; od Chińskiej Akademii Nauk otrzymał tytuł pierwszego honorowego profesora ekologii kwantytatywnej, a Bernhard, książę Niderlandów, odznaczył go Orderem Złotej Arki.Spis treści

Zagadki i wyzwania. Wstęp

1. Przybycie do dżungli Yeti

2. W dżungli Yeti

3. Zagadka niedźwiedzia

4. Moje pierwsze Yeti

5. Wyprawy w poszukiwaniu Yeti

6. Ślady, które spłynęły rzeką

7. Do dżungli Barun

8. Nasze dowody w starciu z nauką

9. Dowody się wymykają

10. Skąd płynie wiedza

Prawda ciemności

Czy duchownemu można ufać?

Prawda z intuicji

11. Król i jego zoo

12. Powrót do Barun

13. Niedźwiedzie i bioodporność

14. Yeti osaczony

15. Odkrycie

Posłowie

Postscriptum

Słowniczek

Spis ilustracji

O autorze
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: