Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z dziejów i literatury: pomniejsze pisma Antoniego Małeckiego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z dziejów i literatury: pomniejsze pisma Antoniego Małeckiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 639 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Nie mia­łem nig­dy wiel­kie­go po­cią­gu do po­dej­mo­wa­nia ro­bót dla pism pe­ry­odycz­nych. Przy za­ję­ciach obo­wiąz­ko­wych, któ­re z przy­czyn nie­za­wi­słych ode­mnie, w pierw­szej zwłasz­cza po­ło­wie ży­cia mego, nie­raz – nie tyl­ko pod wzglę­dem ję­zy­ka wy­kła­do­we­go, ale i co do sa­me­go przed­mio­tu zmie­niać się mu­sia­ły, bra­kło do tego i cza­su. Osta­tecz­nie uzbie­ra­ła się jed­nak pew­na ilość ta­kich rze­czy po­mniej­szych, roz­pro­szo­na po róż­nych pu­bli­ka­cy­ach zbio­ro­wych, któ­re już dziś w pew­nej czę­ści do rzad­ko­ści bi­blio­tecz­nych na­le­żą. Są mię­dzy nie­mi pło­dy mło­do­cia­ne­go umy­słu, o któ­rych wspo­mi­nać nie­war­to; są ar­ty­ku­ły przy­god­ne, tak­że już dziś bez zna­cze­nia; mała tyl­ko ilość ta­kich, któ­re po­dej­mo­wa­ły py­ta­nia cza­su swe­go nie­wy­ja­śnio­ne, a dla po­stę­pu na­uki nie­zu­peł­nie obo­jęt­ne. Z tych ostat­nich, ule­ga­jąc po­bud­ce, któ­ra nie ode­mnie wy­szła, wy­bra­łem kil­ka daw­niej­szych, nie prze­cho­dzą­cych poza kres roku 1886, i za­miesz­czam je w zbior­ku ni­niej­szym. Może się kie­dy zda­rzy spo­sob­ność wy­da­nia i resz­ty rze­czy te­goż ro­dza­ju.

Dość wcze­sne dwie roz­pra­wy, bo 50 lat temu pi­sa­ne, o Kra­siń­skim i jego naj­znacz­niej­szej kre­acyi, za­wie­ra­ją w so­bie miej­sca, któ­rych­bym dziś nie pod­pi­sał bez za­strze­żeń. Trą­cą stu­dy­ami Ber­liń­skie­mi, któ­rem wte­dy co tyl­ko był ukoń­czył, i w ogól­no­ści no­szą wy­bit­ne zna­mio­na tam­te­go cza­su. Po­mi­mo tego jed­nak, jako uprzy­tom­nia­ją­ce punkt wyj­ścia, we­szły w ten po­czet z uwa­gi, że "et haec me­mi­nis­se ju­va­bit". Z po­mię­dzy in­nych ro­bót dwie tyl­ko, "o bi­skup­stwach" i o klasz­to­rach", pod­le­gły te­raz prze­ro­bie­niu i to od po­cząt­ku do koń­ca. W owym cza­sie, kie­dym je po raz pierw­szy re­da­go­wał, nie mie­li­śmy jesz­cze źró­deł dzie­jo­wych pod ręką, któ­rych taka ob­fi­tość w dal­szych la­tach przy­by­ła. Te na­le­ża­ło zu­żyt­ko­wać, wie­le do­dać, a i spro­sto­wać nie­jed­no. Wy­ma­ga­ła też od­po­wie­dzi i uwzględ­nie­nia róż­ni­ca zda­nia tych au­to­rów, któ­rzy po mnie po­dej­mo­wa­li ten przed­miot. Ta prze­rób­ka w nie­unik­nio­nem na­stęp­stwie po­cią­gnę­ła za sobą pew­ną nie­wy­mier­ność w ukła­dzie, któ­rą czy­tel­nik ra­czy wy­ba­czyć przez wzgląd na po­wód, dla któ­re­go nie mo­gło być in­a­czej.

Lwów, dnia 15 paź­dzier­ni­ka 1895.

SPIS RZE­CZY.

Przed­mo­wa… V

O sta­no­wi­sku i dzie­łach Au­to­ra Iry­dy­ona… 1

Iry­dy­on… 10

Jan An­drzej Morsz­tyn i jego imien­ni­cy… 48

An­drzej Frycz Mo­drzew­ski… 110

Jana Ko­cha­now­skie­go mło­dość… 164

Miej­sce uro­dze­nia Ada­ma Mic­kie­wi­cza… 190

Bi­skup­stwa w pier­wot­nej Pol­sce… 203

W szcze­gól­no­ści o bisk. Krusz­wic­kiem… 219

W szcze­gól­no­ści o bisk. Lu­bu­skiem… 249

W szcze­gól­no­ści o bisk. Płoc­kiem… 270

W szcze­gól­no­ści o bisk. Wo­liń­skiem… 273

Klasz­to­ry w Pol­sce w ob­rę­bie wie­ków śred­nich… 276

Be­ne­dyk­ty­ni… 282

Ka­no­ni­cy re­gu­lar­ni La­te­rań­scy… 292

Cy­ster­si… 297

Pre­mon­stra­ten­si czy­li Nor­ber­ta­nie… 307

Za­ko­ny ry­cer­skie i krzy­żo­we… 323

Mie­cho­wi­ci… 329

Jo­han­ni­ci… 332

Tem­pla­ry­usze… 338

Krzy­ża­cy… 347

Za­ko­ny że­bra­cze… 349

Do­mi­ni­ka­nie… 351

Fran­cisz­ka­nie… 356

Mar­ko­wie… 361

Au­gu­sty­anie… 362

Pau­li­ni… 364

Kar­me­li­ci… 365

Ber­nar­dy­ni… 367

Kon­klu­zya co do wszyst­kich… 369O STA­NO­WI­SKU I DZIE­ŁACH AU­TO­RA IRY­DY­ONA*.

Po­zna­no i uzna­no już do­sta­tecz­nie jaki za­cho­dzi sto­su­nek mię­dzy li­te­ra­tu­rą a bie­giem wy­pad­ków po­li­tycz­nych, mię­dzy pro­wa­dzi­cie­la­mi my­śli na­ro­do­wej, a wy­ko­naw­ca­mi czy­nów na­ro­do­wych, in­nem sło­wem mię­dzy pi­sa­rza­mi a na­ro­dem, do któ­re­go na­le­żą i dla któ­re­go pi­szą. Po­ję­to, że dzie­ła li­te­rac­kie tak do­brze są czy­na­mi hi­sto­rycz­ny­mi, jak wszel­kie inne śla­dy roz­wi­ja­ją­ce­go się du­cha na­ro­do­we­go, choć może nie są na tak rze­czy­wi­stej pod­sta­wie wy­ci­śnię­te, jak wy­pad­ki po­li­tycz­ne; po­ję­to i to, co w ści­słem na­stęp­stwie stąd wy­ni­ka, że i li­te­rac­kie spra­wy tak­sa­mo ku chlu­bie i hań­bie być mogą na­ro­do­wi, jak czy­ny in­dy­wi­du­ów prze­wod­ni­czą­cych w jego hi­sto­ryi. Dla­te­go też pi­sa­rzów na­szych w cza­sach ostat­nich sta­wio­no pod ści­słą a su­ro­wą stra­żą uwa­gi pu­blicz­nej, ba­czą­cej pil­nie, aby pi­sarz z dro­gi wła­ści­wej, jaką mu po­trze­ba na­ro­do­wa wska­zu­je, nie zba­czał, i z uta­jo­nym w ser­cach wszyst­kich ro­da­ków gło­sem har­mo­nii nie zry­wał. Co choć słusz­na i ko­niecz­na: boję się jed­nak­że, aby i w tym wzglę­dzie nie prze­bra­no mia­ry, aby­śmy się nie sta­li po­dob­ny­mi owym Gre­kom i Rzy­mia­nom, któ­rzy lu­dziom na­ro­do­wi naj­za­słu­żeń­szym cno­tę nie­wdzięcz­no­ścią czę­sto­kroć wy­pła­ca­li, za­cnych i szla­chet­nych na wię­zie­nie, kary pie­nięż­ne, wy­gna­nie lub tru­ci­znę wska­zu­jąc. Sły­sze­li­śmy bo­wiem ze­wsząd gło­sy, a czy­ta­li­śmy na­wet gdzie­nieg­dzie zda­nia – po­twa­rza­ją­ce, a to jesz­cze z upo­rem i dziw­ną a za­śle­pio­ną za­ja­dło­ścią, ta­kich lu­dzi, -

* Ar­ty­kuł ten, sta­no­wią­cy po­czą­tek dłuż­szej za­mie­rzo­nej pra­cy, był pi­sa­ny pod ko­niec 1845 roku… a dru­ko­wa­ny w cza­so­pi­śmie po­znań­skiem "Rok 1846", wy­da­wa­nem przez Li­bel­ta i Mo­ra­czew­skie­go – w ze­szy­cie lu­to­wym. Z po­wo­du, że to pi­smo już w kwiet­niu r. 1846 zo­sta­ło przy­tłu­mio­ne. Au­tor po na­pi­sa­niu roz­bio­ru Iry­dy­ona za­nie­dbał dal­szej pra­cy o Kra­siń­skim.

któ­rym jak już Cy­bul­ski bro­niąc Mic­kie­wi­cza po­wie­dział, po­tom­ność po­są­gi sta­wiać bę­dzie. Póki ich mamy mię­dzy sobą, wyż­szo­ści ich po­nad mier­ność na­szą ścier­pieć nie mo­że­my; otwo­rzą się do­pie­ro oczy, gdy rzu­cić przyj­dzie na trum­nę ich ostat­nią garść zie­mi: ale wte­dy bę­dzie za­póź­no.

W tej tedy w źró­dle swo­jem nie­za­wod­nie szla­chet­nej, choć u nie­któ­rych prze­wrot­nej tro­skli­wo­ści sfor­mu­ło­wa­no i po ty­siąc razy po­wtó­rzo­no po­win­no­ści pi­sa­rza ogła­sza­ją­ce­go wszem wo­bec dzie­ła swo­je, a więc rosz­czą­ce­go pra­wo do przo­do­wa­nia na­ro­do­wo­ści; tych po­win­no­ści my tu raz jesz­cze wspo­mi­nać nie bę­dzie­my. Są one tak już zna­ne, że je i taki już umie na pa­mięć, któ­ry nie­zdo­len dzie­ła głęb­sze­go zro­zu­mieć, albo choć­by tyl­ko w cał­ko­wi­to­ści prze­czy­tać. A jest ta­kich mię­dzy nami wiel­ka licz­ba, a naj­wię­cej mię­dzy tymi, któ­rzy naj­gło­śniej krzy­czą. Ja to tu tyl­ko jesz­cze do­ło­żę, że kie­dy wkła­da­my na pi­sa­rzów obo­wią­zek wzglę­dem nas, włóż­myż go też i na sie­bie wzglę­dem nich: a to ta­kie zo­bo­pól­ne zo­bo­wią­za­nie się, taka, że tak po­wiem, na­tu­ral­na i przy­ro­dzo­na umo­wa bę­dzie pew­nie sto­sun­kiem na­szym naj­prak­tycz­niej­szym i od­po­wie wy­ma­ga­niom i li­te­rac­kim i na­ro­do­wym w spo­sób naj­wła­ściw­szy, a co więk­sza i naj­prost­szy. To jest: żą­daj­my od pi­sa­rza, aby się po­ra­cho­wał z cza­sem i du­chem na­ro­du, aby się za­py­tał sa­me­go sie­bie, czy ro­zu­mie lud swój i prze­szłość tego ludu, i przy­szłość nie­ochyb­ną; czy ma dość wia­ry, dość na­dziei w to, cze­go bra­cia jego cze­ka­ją, i czy ma tyle mi­ło­ści, aby się mógł przez nią za­grzać tym świę­tym ogniem, w któ­rym pły­nie siła prze­ko­na­nia do serc w du­chu upa­dłych, nie­szczę­ściem zwą­tlo­nych: żą­daj­my od nie­go da­lej, aby się po­znał, czy stoi po­nad stron­ni­cze­mi dąż­no­ścia­mi na­mięt­no­ści, któ­re za­miast my­śleć nad tem, co się ma dzia­łać, nie mogą za­po­mnieć, że to lub owo źle się dzia­ło, i stra­szą tym zni­ko­mym upio­rem prze­szło­ści, lu­dzi w przy­szłość pa­trzą­cych, a za­miast po­ma­gać, prze­szka­dza­ją i mącą czy­stą siłę woli… Tego wszyst­kie­go i wię­cej jesz­cze żą­daj­my od pi­sa­rzów na­szych: ale po­zwól­my za­ra­zem i pi­sa­rzom, aby oni zno­wu od na­ro­du żą­da­li, aby on to co oni po­wie­dzą, ro­zu­miał. A wiel­kie to jest sło­wo ro­zu­mieć! Na­ród, któ­ry we­wnętrz­ną du­szę ist­nie­nia swe­go – a czem­że in­nem jest li­te­ra­tu­ra? – ro­zu­mie, na­ród taki od­krył już i ma w mocy swo­jej to wiel­kie za­klę­cie, któ­re zmie­ni po­stać zie­mi i wszyst­ko, co na niej jest: na­ród taki już do po­ło­wy speł­nił prze­zna­cze­nie swo­je w świe­cie.

Temu żą­da­niu my i na­ród nasz w po­wszech­no­ści do­tąd nie uczy­ni­li­śmy za­dość. Dały nam losy wiel­kich po­etów; ale głos ich nik­nie wpo­śród wrza­sku co­dzien­nych, zni­ko­mych pi­sma­ków; i po­wstał cha­os zdań, wy­obra­żeń i ce­lów; i tak mio­ta­ni róż­no­rod­nym prą­dem, ta­cza­my się, jak nie­trzeź­wi, bez wę­zła wspól­ne­go, któ­ry­by na­sze my­śli w jed­no wią­zał i ku jed­ne­mu pro­wa­dził. Owoż żal bie­rze pa­trzeć na dzi­siej­szą li­te­ra­tu­rę na­szą, bo oto przed ocza­mi na­sze­mi idzie w po­nie­wier­kę, a lu­dzie jej od­da­ni za całą wdzięcz­ność od na­ro­du od­bie­ra­ją lek­ce­wa­że­nie i bo­daj­by nie mi­nę­li nie­po­zna­ni, za­po­mnie­ni, ca­łem ży­ciem nie do­ko­naw­szy ni­cze­go!

Ależ to przy­najm­niej w tern nas po­cie­szać po­win­no, że cały ten zgiełk roz­dź­więcz­ny w do­brej wie­rze się wzno­si, i pły­nie z źró­dła uczci­we­go i czy­ste­go. Nie­pra­wość nie ska­zi­ła do­tąd li­te­ra­tu­ry na­szej i stąd to Mic­kie­wicz otwie­ra­jąc kurs swój trze­cio­let­ni, pa­mięt­ne sło­wo o niej wy­rzekł, że po­mię­dzy li­te­ra­tu­ra­mi dzi­siej­sze­mi ona jed­na jest po­waż­ną, po­waż­ną przez du­cha, z któ­re­go po­cho­dzi i dla celu, do któ­re­go cią­gle dąży. Sta­rać się tyl­ko jesz­cze o to po­win­ni­śmy, aby w tej bie­dzie na­szej i nę­dzy po­li­tycz­nej, w nie­do­stat­ku stąd po­cho­dzą­cym pi­sa­rzów i dzieł praw­dzi­wie wiel­kich, każ­de sło­wo praw­dzi­wie po­waż­ne było dla na­ro­du na­sze­go czy­nem i wy­wie­ra­ło te skut­ki, ja­kie gdzie­in­dziej, w szczę­śliw­szych stro­nach i pod po­myśl­niej­szem nie­bem po­li­tycz­nem, wy­wie­ra­ją czy­ny rze­czy­wi­ste, jak n… p… pra­wa, usta­wy i t… p. Bacz­my więc, aby sło­wo ta­ko­we nie ule­cia­ło mimo uszu na­szych, jak dźwięk ni­kły i nie zgi­nę­ło w fa­lach cza­su; sta­raj­my się je po­chwy­cić, wstrzy­mać, zro­zu­mieć: ro­zu­mie­jąc je, już go nie stra­cim, lecz usta­lim, uwiecz­nim: a tym spo­so­bem przej­dzie ono w krew i soki po­wszech­ne. Ziar­no nie pad­nie na opo­kę, ale na zie­mię ży­zną i przyj­mie się, i wyda owo­ce.

Te i po­dob­ne uwa­gi po­bu­dzi­ły mnie do obec­ne­go za­mia­ru, wspo­mnieć i ile sił star­czy do­po­móc do zro­zu­mie­nia dzieł bez­i­mien­ne­go pi­sa­rza, któ­re­go au­to­rem Iry­dy­ona w bra­ku in­ne­go na­zwi­ska na­zy­wa­my. Dzie­ła te wiel­ce waż­ne – naj­waż­niej­sze może z ostat­nich fak­tów li­te­ra­tu­ry na­szej – tem bar­dziej na grun­tow­ny roz­biór za­słu­gu­ją, że mało są do­tąd roz­po­wszech­nio­ne, mało czy­ta­ne, wie­lom na­wet nie­zna­ne, nie­wiem, przez jaki zbieg oko­licz­no­ści, ale za fakt rę­czę.

Zna­ne mi są trud­no­ści i nie­bez­pie­czeń­stwo mego przed­się­wzię­cia. Ży­ją­ce­go jesz­cze au­to­ra dzie­ła tłó­ma­czyć, jest to wy­sta­wić się przed wi­do­kiem pu­blicz­nym na oczy­wi­stą moż­ność skom­pro­mi­to­wa­nia się, gdyż każ­de nowe sło­wo au­to­ra cały wy­kład po­przed­nich oba­lić może; je­że­li zaś nie to, to już choć w oczach tyl­ko au­to­ra być po­czy­ta­nym za nie­ro­zu­mie­ją­ce­go, jest rze­czą upo­ka­rza­ją­cą, i nie jed­ne­go­by może od po­dob­ne­go za­mia­ru od­stra­szy­ło. Ależ precz z mi­ło­ścią wła­sną, gdzie cho­dzi o po­wszech­ny po­ży­tek. Nie przy­pi­su­ję ja so­bie, żeby ta pra­ca moja była bez po­my­łek: ale tu­szę so­bie, że i bez po­żyt­ku nie bę­dzie. Toć i roz­pra­wy po pi­smach cza­so­wych (w Ty­go­dni­ku n… p., któ­re w swo­im cza­sie wspo­mnę) o tej­że trak­tu­ją­ce rze­czy w nie­jed­nym pew­nie wzglę­dzie się po­my­li­ły. Któż dla­te­go jed­nak za­prze­czy wiel­kiej ich waż­no­ści? Pra­cę tę moją wresz­cie nio­sę w hoł­dzie dla au­to­ra: niech mu bę­dzie do­wo­dem, że choć może nie ro­zu­mie­my jesz­cze dzieł jego, czy­ta­my je, po­rów­ny­wa­my, zgłę­bia­my.

Co się ty­czy spo­so­bu i po­rząd­ku, ja­kim prze­cho­dzić bę­dzie­my dzie­ła wy­mie­nio­ne, ten tak urzą­dzi­my, że naj­przód po­je­dyn­czo je­den utwór po dru­gim bę­dzie­my roz­wa­ża­li, jak cza­so­wo po so­bie wy­da­wa­ne były: po­tem zna­jąc już w tre­ści za­sa­dy i prze­ko­na­nia au­to­ra, sta­rać się bę­dzie­my w ca­ło­ści i jak­by ob­ra­zie i sys­te­mie roz­wi­nąć żywą myśl po­ety tak w dzie­dzi­nie re­li­gij­nej, jak po­li­tycz­nej i tym spo­so­bem za­kre­ślić za­okrą­glo­ny za­rys jego fi­lo­zo­fii. Dzie­li­my więc pi­smo na­sze na dwie czę­ści, szcze­gó­ło­wą i ogól­ną; nim jed­nak do pierw­szej przy­stą­pi­my, ozna­czyć wprzód wy­pa­da ogól­ne sta­no­wi­sko au­to­ra w li­te­ra­tu­rze na­szej, oraz rzu­cić parę wstęp­nych uwag o du­chu pism jego.

Do­raź­ną ce­chą sta­no­wi­ska jego jest to, że nie na­le­ży do żad­nej z wo­ju­ją­cych dziś par­tyi. Sta­no­wi­sko ta­kie, od­kry­te ze­wsząd na­pa­ściom, jest nie­bez­piecz­ne dla au­to­ra i cał­kiem nie­po­pu­lar­ne; aby je zaj­mo­wać, po­trze­ba od­wa­gi, i wiel­kiej pew­no­ści sie­bie. Nie­na­le­że­nie do żad­nej par­tyi po­wszech­nie uwa­ża się za wadę i za­rzut – za­py­tać nam się prze­to na­le­ży, czy tak jest. Zda­niem na­szem może to być ce­chą obo­jęt­no­ści na rze­czy naj­waż­niej­sze, albo apa­tyi umy­sło­wej pod wszel­kim wzglę­dem, albo ego­izmu naj­upor­niej­sze­go, lub wresz­cie zu­peł­ne­go bra­ku cha­rak­te­ru. Tak­to też pew­nie pra­wo­daw­ca ów sta­ro­żyt­ny poj­mo­wał, gdy oby­wa­te­li obo­jęt­nych z pań­stwa wy­ga­niał. Lecz może ono tak­że i ze szla­chet­nych po­cho­dzić po­bu­dek. Są nie­za­wod­nie lu­dzie, któ­rzy ro­zu­mie­ją i sza­nu­ją prze­ko­na­nia stron­ni­cze, wszyst­kie ra­zem uję­te na­wet za swo­je wy­zna­nie mają, ale wła­śnie dla­te­go do żad­ne­go już szcze­gó­ło­wo na­le­żeć nie mogą, bo je już prze­szli i wy­szli poza ich ob­ręb – i ta­kim jest nasz au­tor. W tym ra­zie nie­na­le­że­nie do żad­nej par­tyi bę­dzie ce­chą du­cha wy­ro­bio­ne­go i wy­prze­dza­ją­ce­go czas swój.

Wiel­ka licz­ba lu­dzi wpraw­dzie szy­dzi ze sta­no­wisk ta­kich i po­jąć nie może, jak n… p… moż­na nie być ani re­li­gij­nym bi­go­tem, ani wy­eman­cy­po­wa­nym li­ber­ty­nem, a jed­nak być czło­wie­kiem my­ślą­cym, do­brej wia­ry i god­nym sza­cun­ku; albo jak moż­na nie być ani de­mo­kra­tą, ani ary­sto­kra­tą, a jed­nak jesz­cze być czemś pod wzglę­dem na­wet po­li­tycz­nym nie­ko­niecz­nie nie­do­łęż­nem i mieć cha­rak­ter bez ska­zy. Po­jąć zaś tego nie mogą ci lu­dzie stąd, że nie wie­dzą, co to jest praw­dzi­wy po­stęp w prze­ko­na­niach i wy­zna­niu; że się sami po­nad par­tye nie wy­nie­śli, ale albo za­cie­kle w nich sie­dzą, albo też to do tej, to do owej prze­cho­dzą i krę­cą się mię­dzy nie­mi, jak ów nie­to­perz w baj­ce, co raz ucho­dził za mysz, raz za pta­ka. Stąd­to mało kto prze­wi­du­je trze­ci obóz, istot­ną praw­dę; a kto do tej praw­dy wyż­szej zdo­łał się wznieść, ten zwy­czaj­nie od róż­nych róż­nie poj­mo­wa­ny, każ­dej par­tyi za nie­przy­ja­cie­la ucho­dzi. Też­sa­me oko­licz­no­ści spra­wi­ły, że i au­tor Iry­dy­ona u de­mo­kra­tów ucho­dzi za ary­sto­kra­tę – cze­mu? bo z nie­pięk­nej stro­ny od­sło­nił za­my­sły Pan­kra­ce­go i jego za­stę­pów; u ary­sto­kra­tów prze­ciw­nie za de­mo­kra­tę okrzy­cza­ny – a cze­mu? bo wy­sta­wił w tem­że dzie­le w prze­ra­ża­ją­cem świe­tle wszyst­kie te sta­re, dziś przedaw­nio­ne uczu­cia, któ­re wła­da­ły daw­ny­mi cza­sy feu­da­li­zmem, póź­niej ary­sto­kra­cyą. Je­że­li ze­chce­my pójść da­lej, oba­czy­my, że or­to­dok­si z nie­chę­cią o nim wspo­mi­na­ją, "bo to za­sa­dy nie­na­ro­do­we, nie­ka­to­lic­kie, bo to fi­lo­zo­fia". Fi­lo­zo­fo­wie z swej stro­ny za­rzu­ca­ją mu zno­wu zbyt­nią fan­ta­zyę i uczu­cio­wość, "któ­ra po­cho­dzi z prze­sa­dzo­ne­go re­li­gij­ne­go kie­run­ku (!) i nie cier­pi tej wol­no­ści, któ­ra wszel­kie­go my­śle­nia swo­bod­ne­go a sa­mo­dziel­ne­go jest nie­zbęd­nym wa­run­kiem". Inni zno­wu do To­wiańsz­czy­zny go li­czą! Owoż cha­os wy­obra­żeń, zgiełk są­dów róż­nych, sprzecz­nych o czło­wie­ku tym­sa­mym.

Każ­da par­tya od­sy­ła go dru­giej, so­bie prze­ciw­nej, każ­da go się wy­pie­ra; pod­czas gdy on do nich wszyst­kich w po­łą­cze­niu przy­znać się może, oczy­ściw­szy na­tu­ral­nie każ­dą z tej ple­śni, przez któ­rą wy­rzu­ca się na wierzch nur­tu­ją­ca w wnę­trzu ich nie­na­wiść. Au­tor nasz wy­rzekł się nie­na­wi­ści pier­wiast­ków jed­nych, dla mi­ło­ści pier­wiast­ków in­nych: i tern je – dnem już je z sobą złą­czył, by mu wszyst­kie słu­ży­ły, by go wy­nio­sły tam, do­kąd ża­den po­je­dyn­czo nie do­pro­wa­dzi.

W tem ja­snem spoj­rze­niu na całą praw­dę, a nie na nie­któ­re tyl­ko stro­ny praw­dy, któ­ra jest jed­na tyl­ko, choć ma ja­ko­by po bo­kach swo­ich sprzecz­no­ści roz­licz­ne – w tem uję­ciu wszyst­kich władz umy­słu ludz­kie­go w jed­nę siłę, czy ją tam na­zwie­my fan­ta­zyą twór­czą, czy in­tu­icyą, czy du­chem, w tej mó­wię zu­peł­nej i cał­ko­wi­tej wszyst­kie­go du­cha pra­cy, ukry­ta leży ta­jem­ni­ca wy­so­ko­ści sta­no­wi­ska au­to­ra na­sze­go, któ­rem się od in­nych na­szych po­etów róż­ni, i któ­rem ich prze­ści­ga. I Mic­kie­wicz na­wet, ów ksią­żę po­etów pol­skich, to­czy nie­ustan­ną wal­kę prze­ciw ro­zu­mo­wi i fi­lo­zo­fii, któ­rej nie może i nig­dy nie mógł stra­wić, choć mu nic nie za­wi­ni­ła, choć owszem wiel­ce być­by mu mo­gła po­moc­ną. Mic­kie­wicz też dla­te­go jest tyl­ko wiel­kim po­etą; a gdy za­pro­wa­dzić chciał zmia­ny w sfe­rze rze­czy­wist­szej niż po­ezya, w wy­obra­że­niach re­li­gij­nych, w wy­obra­że­niach na­ro­do­wych: Mic­kie­wi­czo­wi choć miał praw­dę za sobą, za­bra­kło siły prze­ko­na­nia lu­dzi, co się kie­ru­ją ro­zu­mem – zwy­cię­żył ser­ca ser­cem, ro­zu­mów pod­bić ser­cem nie zdo­łał. I tak grzech jego pier­wo­rod­ny, to sta­no­wi­sko bez­po­śred­nie, ta wal­ka uczu­cia z ro­zu­mem, ten wstręt do wszel­kiej pra­cy trzeź­wo-in­tel­lek­tu­al­nej wo­gó­le, wy­warł swo­je skut­ki, i roz­tłukł całe dzie­ło wiel­kie­go ską­di­nąd czło­wie­ka. Inni po­eci, jak pod wzglę­dem po­etycz­ne­go ge­niu­szu nie wy­rów­na­li Mic­kie­wi­czo­wi, tak i w tem niż­si od nie­go, że jesz­cze bar­dziej na pew­nym wy­łącz­nym kie­run­ku utwo­ry swo­je ogra­ni­czy­li. Zo­sta­li piew­ca­mi pew­nej pro­win­cyi, pew­nej szko­ły, pew­nej dąż­no­ści (Za­le­ski, Gosz­czyń­ski, Sło­wac­ki); na­wet uczu­cia na­ro­do­we­go nie wy­le­wa­ją tak wez­bra­nym, tak peł­nym stru­mie­niem, jak Mic­kie­wicz – na­wet prze­szło­ści na­ro­du nie po­ję­li tak żywo, tak wszech­stron­nie, jak on, któ­ry w tym wzglę­dzie jest mi­strzem – cóż do­pie­ro, żeby mie­li prze­wi­dy­wać ludz­ko­ści ca­łej przy­szłość, lub o nie­po­ży­cza­nej zni­kąd sile, od­wa­żyć się w stro­ny jesz­cze wyż­sze niż ludz­kość i pla­ne­ta, w stro­ny nie­wie­lu śmier­tel­nym do­stęp­ne, nad któ­rych od­sło­ną pra­cu­je od wie­ków fi­lo­zo­fia, a któ­re i nasz au­tor od­sła­nia. Je­że­li słusz­nie Mic­kie­wi­cza li­czą do rzę­du po­etów eu­ro­pej­skich, dla­te­go że tak uczu­cia pol­skie po­tra­fił wy­śpie­wać, iż je każ­dy na­ród ro­zu­mieć i po­jąć może, że tak sta­rą na­szą Pol­skę wy­sta­wił, iż ją każ­dy na­ród uko­chać, może, a je­że­li ma ser­ce, uko­chać musi: – au­tor Iry­dy­ona tem słusz­niej ludz­ko­ści ca­łej po­etą na­zwa­ny być po­wi­nien, bo rze­czy­wi­ście wszyst­kich dzieł jego bo­ha­ter­ką jest cała ludz­kość, a sce­ną cały świat. A choć Pol­ska jest tą zie­mią, ku któ­rej wszyst­kie jego po­my­sły zbie­ga­ją: jest to jed­nak god­na uwa­gi, że nie dla­te­go tyl­ko ją ko­cha i nie­ustan­nie lu­dziom i Bogu przy­po­mi­na, że jest sy­nem tej zie­mi, ale że ją wi­dzi ludz­ko­ści po­trzeb­ną, że ją wi­dzi wa­run­kiem szczę­ścia przy­szło­ści, że ją poj­mu­je ogni­wem tego łań­cu­cha, któ­ry po świat cały, po cza­sy wszyst­kie wy­cią­gnię­ty; że ją sły­szy, jak sam się wy­ra­ża, dźwięcz­nym to­nem w akor­dzie wszech­świa­ta. Taka pieśń wła­ści­wie nie jest już pie­śnią tyl­ko, ale "ude­rze­niem w czy­nów stal", prze­po­wied­nią wy­da­rzeń, taka pieśń jest epo­ką w hi­sto­ryi na­szej, roz­po­czy­na­ją­cą nowe po­zna­nie się na­ro­du, nową uf­ność w sie­bie, i nie po­zo­sta­nie bez skut­ku.

Wi­dzę prze­to w au­to­rze Iry­dy­ona pra­we­go i da­lej po­ezyę pro­wa­dzą­ce­go na­stęp­cę Mic­kie­wi­cza. Na czem Mic­kie­wicz za­koń­czył, od tego ten za­czy­na. Pod ręką Mic­kie­wi­cza po­ezya do­się­gła ze­ni­tu i skon­cen­tro­wa­ła w so­bie wszyst­ko, co na­ród czuł. W tych nie­wie­lu sło­wach chcia­łem za­mknąć nie­śmier­tel­ną wiel­kość, do ja­kiej po­eta jako po­eta wy­nieść się może. Au­tor Iry­dy­ona po­ezyę pro­wa­dzi da­lej, pro­wa­dzi ją w stro­ny już fi­lo­zo­fii i nie tyl­ko po­etą jest, ale i fi­lo­zo­fem. Jest zna­mien­ną po­sta­cią w li­te­ra­tu­rze na­szej; od nie­go przy­szła hi­sto­rya fi­lo­zo­fii pol­skiej wą­tek dzie­jów swo­ich roz­pocz­nie: jego dzie­ła są przej­ściem po­etycz­ne­go du­cha na­ro­du na­sze­go do fi­lo­zo­fii; na­stęp­ca dal­szy au­to­ra na­sze­go już bę­dzie mu­siał być fi­lo­zo­fem, opo­wia­da­czem praw­dy ja­snej, wy­raź­nej, a tak do prze­ko­na­nia na­ro­do­we­go tra­fia­ją­cej, jak pie­śni Mic­kie­wi­cza i na­stęp­cy jego do serc pol­skich tra­fia­ją.

W tem poj­mo­wa­niu mo­jem au­to­ra na­sze­go za­war­te jest za­ra­zem uspra­wie­dli­wie­nie for­my i ca­łe­go toku dzieł jego. Nie­za­wod­nie, że dzie­ła te są ciem­ne, do zro­zu­mie­nia trud­ne i fan­ta­stycz­ne. Gdy­by ta­kie­mi nie były, nie po­trze­bo­wa­ły­by też i wy­tłó­ma­cze­nia żad­ne­go. Ale uważ­my, że to po pierw­szy raz w li­te­ra­tu­rze na­szej na­po­ty­ka­my na treść fi­lo­zo­ficz­ną w sza­ty po­ezyi przy­bra­ną, że na­ród nasz do tego cza­su poj­mo­wał się tyl­ko w zwy­kłej po­ezyi. (Pra­ce fi­lo­zo­ficz­ne dość licz­ne, po pi­smach cza­so­wych i książ­kach roz­pró­szo­ne, ra­czej są re­mi­ni­scen­cy­ami ba­dań z lat mło­dzień­czych pod wpły­wem mi­strzów cu­dzo­ziem­skich, z uni­wer­sy­te­tów ob­cych przy­nie­sio­ne­mi, niż sa­mo­dziel­nym gło­sem, fi­lo­zo­fię swoj­ską zwia­stu­ją­cym). Fi­lo­zo­fia jest dziec­kiem po­ezyi i no­sić musi na so­bie rysy mat­ki swo­jej, w pierw­szych la­tach wy­raź­ne, któ­re z ro­sną­cą siłą po­tem co­raz bar­dziej się za­cie­ra­ją i ustę­pu­ją miej­sca ry­som sa­mo­dziel­nym i wła­ści­wym. Po­cząt­ki fi­lo­zo­fii grec­kiej, cała szko­ła joń­ska, zło­żo­ne zo­sta­ły w for­mach po­etyc­kich, wier­szem. Pla­ton na­wet, sa­mo­dziel­ny już fi­lo­zof, pi­sał dy­alo­gi, któ­re wię­cej ar­ty­stycz­ny­mi utwo­ra­mi, niż umie­jęt­ny­mi trak­ta­ta­mi na­zwa­ne być mogą. Stąd więc i dzie­ła au­to­ra na­sze­go wię­cej są po­etyc­kie, niż umie­jęt­ne, wię­cej w nich głę­bo­ko­ści teo­zo­ficz­nej niż fi­lo­zo­ficz­nej ja­sno­ści. Nie mają jesz­cze tego ładu, tej prze­zro­czy­sto­ści umie­jęt­nej, któ­ra jest za­le­tą fi­lo­zo­fii. Ogól­na jed­nak treść, ogól­ne spoj­rze­nie po­ety tego na świat i spra­wy jego i na to, co nad świa­tem ist­nie, jest szcze­ro fi­lo­zo­ficz­ne. Me­to­da po­mi­mo cały nad­miar ob­ra­zów, w któ­rych jej do­pa­try­wać na­le­ży, jest w spo­so­bie no­wym; zda­je się na­wet być wy­ni­kiem me­to­dy dziś w szko­łach fi­lo­zo­ficz­nych w Niem­czech pa­nu­ją­cej dy­alek­tycz­nej, tyl­ko że wię­cej w niej ge­ne­zy, tego na­tu­ral­ne­go po­cho­du od two­ru do two­ru, od sfe­ry do sfe­ry, niż w sys­te­mie he­glow­skim.

Tak ba­cząc na czas i po­ło­że­nie dzieł tych w li­te­ra­tu­rze na­szej, wy­ro­zu­mie­my, że nie moż­na wy­ma­gać po nich, aby były in­sze. Ostat­ni to mo­ment, gdzie fi­lo­zo­fia zla­na jest jesz­cze z po­ezyą: idą oto ra­zem i sta­ną wkrót­ce na dro­dze roz­staj­nej, by po­tem iść osob­no, o swo­jej sile i swo­im po­ru­czyć się gwiaz­dom. Jest to chwi­la waż­na w li­te­ra­tu­rze na­szej, to ostat­nie ich po­że­gna­nie. Wpa­dła mi w ręce w tych dniach re­cen­zya nie­miec­ka z po­wo­du tłó­ma­cze­nia Iry­dy­ona na ję­zyk nie­miec­ki, gdzie za­rzu­ca­ją au­to­ro­wi dzie­ła tego, że nie oży­wił do­sta­tecz­nie fi­gur dra­ma­tu tego ży­ciem in­dy­wi­du­al­nem, lecz ra­czej po­zo­sta­wił je jako per­so­ni­fi­ka­cye idei i po­tęg hi­sto­ryą rzą­dzą­cych. Nie­za­wod­nie, że nie­ma w utwo­rach tych tego ru­chu, tego ży­cia, ja­kie Szek­spir roz­ta­czał: ależ też to nie lu­dzie tu wy­stę­pu­ją, tyl­ko ra­czej ko­lo­sal­ne po­tę­gi etycz­ne, lub całe gro­na wy­znań i mnie­mań, w jed­nej sku­pio­ne fi­gu­rze, ście­ra­ją się i wal­czą, jak to­wa­rzy­stwa całe w rze­czy­wi­sto­ści. Pod tym wzglę­dem au­tor wie­le ma po­do­bień­stwa do Eschi­la; i tam bo­go­wie wal­czą i pod­le­ga­ją tra­gicz­nej ka­ta­stro­fie: któż­by jed­nak Eschi­la wi­nił za Pro­me­te­usza try­lo­gię? Ru­chli­we i ży­ciem in­dy­wi­du­al­nem prze­peł­nio­ne po­sta­ci może się wię­cej po­do­bać mogą; ile nam sa­mym po­dob­ne, tyle też ży­wiej zaj­mu­ją i przej­mu­ją uczu­cia na­sze: ale ist­ną jest nie­do­rzecz­no­ścią taki ko­los my­śli, ja­kim jest Iry­dy­on, chcieć wi­dzieć krę­cą­cy się w ram­kach pię­cio­ak­to­wej sztu­ki, na wzór i po­do­bień­stwo drob­ne­go na­sze­go po­tocz­ne­go ży­cia. Go­ethe, ten bie­gły znaw­ca wszyst­kich spo­so­bów es­te­tycz­ne­go two­rze­nia, któ­ry ja­sną prze­zro­czy­stość kla­sycz­nych utwo­rów grec­kich na­de­wszyst­ko prze­no­sił i stu­dy­om sta­ro­żyt­nym tyle za­wdzię­cza, Go­ethe na­wet, gdy zstą­pić chciał do głęb­szych po­my­słów i od­kryć uta­jo­ne w wi­rze ży­cia ludz­kie­go sprę­ży­ny – nie mógł in­nych kształ­tów na to wy­na­leść, jak al­le­go­ryę – mó­wię o dru­giej czę­ści Fau­sta, nad któ­rym on przez całe ży­cie pra­co­wał i do­pie­ro w 83cim i ostat­nim roku ży­cia tego swe­go nie­śmier­tel­ne­go dzie­ła do­ko­nał. Głę­bo­kie praw­dy zło­żył sta­rzec ten w ostat­niem tem swem dzie­le: for­ma jed­nak mało komu przy­stęp­na, na wszyst­kie cza­sy po­win­na­by być na­uką, że nie­po­dob­no tego, co wła­ści­wie fi­lo­zo­fii przy­na­le­ży, wcie­lić w po­wab­ne for­my ar­ty­stycz­ne i wszel­ką z nich fan­ta­stycz­ność wy­gła­dzić. Utwo­ry au­to­ra na­sze­go o wie­le prze­cież ja­śniej­sze, zro­zu­mial­sze, dzie­dzi­nie po­ezyi wła­ściw­sze; snać, że je po­eta w wy­raź­niej­szych bar­wach uj­rzał, niż twór­ca Fau­sta.

Tak ozna­czyw­szy sta­no­wi­sko au­to­ra Przed­świ­tu, mam­że wspo­mnieć jesz­cze na­ko­niec o owych tam mnie­ma­niach, któ­re po­glą­dy jego przy­są­dza­ją wpły­wom To­wiańsz­czy­zny? Gdy­by na­wet mnie­ma­nia jego nie­któ­re po­dob­ne były do do­gma­tów To­wiań­skie­go, nie do­wo­dzi­ło­by to ni­cze­go. Każ­de z dzieł na­sze­go pi­sa­rza głęb­sze jest, niż cała ga­da­ni­na tej obłą­ka­nej szko­ły. Po­rów­naj­my je tyl­ko z Bie­sia­dą! Pew­nie Li­gę­za ani Przed­świt nie wy­wle­czo­ny jest z "po­chew", ani opar­ty na ciem­nych tej Bie­sia­dy "ko­lum­nach"! Czas sam wresz­cie tego do­wo­dzi. Przed­mo­wa do Ko­me­dyi Nie­bo­skiej, gdzie naj­wię­cej może wska­zać­by moż­na tego po­do­bień­stwa, pi­sa­na jest, kie­dy o To­wiań­skim jesz­cze nikt nic nie wie­dział.

Rów­nie ni­cze­go nie do­wo­dzi zda­nie, ja­ko­by au­tor ten świat Schel­lin­ga, ubra­ny w po­etycz­ne for­my, po­mię­dzy nami roz­ta­czał. Może Schel­lin­go­wi wi­nien nie­je­den po­mysł… ale je­st­że to na­śla­dow­nic­twem? Niech mi kto po­ka­że po­etę, któ­ry­by nie był ty­sią­cem włó­kien po­wią­za­ny z cza­sem swo­im i jego prze­ko­na­nia­mi! Cóż do­pie­ro, że au­to­ra na­sze­go ce­lem, do któ­re­go zmie­rza wszę­dzie i za­wsze, jest Pol­ska. Tego pew­nie od Schel­lin­ga nie prze­jął, któ­ry wszyst­kiem jest wię­cej, niż hi­sto­ry­ozo­fem. Zresz­tą po­zwól­my na chwi­lę, że na tle schel­lin­gow­skiej dok­try­ny po­my­sły swo­je za­kre­śla (cze­mu ja prze­czę): czyż­by to uwła­cza­ło war­to­ści jego po­etyc­kich utwo­rów? Uwie­rzę temu, je­śli przy­zna­cie, że Dan­te nie jest wiel­kim po­etą dla­te­go, że oparł dzie­ło swo­je na ży­ciu i do­gma­tach, któ­rych nie stwo­rzył, nie wy­na­lazł, ale za­stał, przy­jął i zu­żyt­ko­wał.JAN AN­DRZEJ MORSZ­TYN

PO­ETA POL­SKI XVII WIE­KU I JEGO IMIEN­NI­CY*.

I.

Roz­po­wszech­ni­ło się od cza­su ogło­sze­nia Hi­sto­ryi Li­te­ra­tu­ry Bent­kow­skie­go (1814) wy­obra­że­nie o ca­łem z górą stu­le­ciu tak zwa­nej ma­ka­ro­nicz­no – pa­ne­gi­rycz­nej epo­ki, że się w tym prze­cią­gu cza­su ro­dzi­ły w li­te­ra­tu­rze na­szej same tyl­ko nie­do­łęż­no­ści. Zgon Szy­mo­no­wi­cza i Zi­mo­ro­wi­cza Szy­mo­na (1629), ostat­nich wy­obra­zie­ie­li daw­nej, zyg­mun­tow­skiej po­ezyi, uwa­ża­my za­zwy­czaj za kres wszel­kie­go wyż­sze­go ry­mo­twór­stwa wo­gó­le w praw­dzi­wem zna­cze­niu wy­ra­zu. Nie wi­dzi­my po nich już mi­strzów sło­wa po­etyc­kie­go, aż do­pie­ro za pa­no­wa­nia Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Ta­kie­muż po­tę­pie­niu bez­wa­run­ko­we­mu pod­le­ga i pi­śmien­nic­two pro­zą w rze­czo­nym okre­sie. Co do pro­zy, przy­znać na­le­ży, że istot­nie nie­ła­twą­by było rze­czą do­star­czyć przy­kła­dów, któ­re­by sta­now­czo zła­go­dzi­ły ten sąd su­ro­wy, cho­ciaż nie brak zno­śnych utwo­rów z cza­su owe­go, mia­no­wi­cie na polu dzie­jów i pa­mięt­ni­kar­stwa, ostat­nie­mi do­pie­ro laty wy­da­nych. Wię­cej krzyw­dy, zda­je mi się, wy­rzą­dza­my po­etom XVII wie­ku. Nie moż­na za­pew­ne wi­nić za to Bent­kow­skie­go. W cza­sie, kie­dy Bent­kow­ski skła­dał na­ro­do­wi swój ob­raz li­te­ra­tu­ry pol­skiej, nie były jesz­cze zna­ne dzie­ła, któ­re sal­wu­ją cześć ja­kiej ta­kiej umy­sło­wo­ści w Pol­sce za pa­no­wa­nia Jana Ka­zi­mie­rza i na­stęp­nych kró­lów aż do dy­na­styi sa­skiej. Po­ezye Zbi­gnie­wo­wi Morsz­ty­no­wi przy­pi­sy­wa­ne, Woj­nę Cho­cim­ską Wa­cła­wa Po­toc­kie­go -

* Ar­ty­kuł ten był pi­sa­ny w lu­tym r. 1859. przed ogło­sze­niem pra­cy Me­che­rzyń­skie­go w Bibl. Warsz. (w ze­szy­cie czerw­co­wym z te­goż roku); te dwie pra­ce uzu­peł­nia­ją się za­tem nie­za­wi­śle od sie­bie. Moja rzecz wy­szła w Pi­śmie Zbio­ro­wem Ohryz­ki, Pe­ters­burg 1859.

od­szu­ka­no i ogło­szo­no do­pie­ro w ostat­nich cza­sach. Uzna­nie ta­len­tu i za­sług Morsz­ty­na, jako i Po­toc­kie­go, przy­bie­rze w przy­szło­ści ko­rzyst­niej­sze jesz­cze roz­mia­ry, kie­dy resz­ta ich pło­dów, czy to jesz­cze w rę­ko­pi­sie le­żą­ca, czy też w zbio­ro­wych pi­smach bez­i­mien­nie wy­da­na, wyj­dzie na wi­dok pu­blicz­ny ra­zem i pod imie­niem wła­ści­we­go au­to­ra. Co do Morsz­ty­na wy­tłó­ma­czę się ni­żej, jak to ro­zu­miem. Co się zaś Po­toc­kie­go ty­czy, przy­po­mi­nam, że lubo te­raz już wia­do­mo każ­de­mu, po od­kry­ciach Szaj­no­chy, że jego są dzie­łem i Woj­na Cho­cim­ska i po­emat Mer­ku­rius Nowy za­miesz­czo­ny bez­i­mien­nie w Wój­cic­kie­go Bi­blio­te­ce Sta­ro­żyt­nych Pi­sa­rzy (tom I), wie­le jed­nak za­le­ga oprócz tego jesz­cze po­ezyi jego w ma­nu­skryp­tach nie­dru­ko­wa­nych. Bi­blio­te­ka Za­kła­du Osso­liń­skich po­sia­da w rę­ko­pi­sie roz­le­gły po­emat jego p… t. Smut­na przy­go­da Wir­gi­niey dzie­wi­ce rzym­skiey, z któ­re­go mały tyl­ko frag­ment ogło­szo­no w Athe­na­eum w r. 1841. W pry­wat­nem po­sia­da­niu we Lwo­wie znaj­du­je się li­rycz­ny utwór tego po­ety na śmierć syna Ste­fa­na, tak­że nie­ogło­szo­ny do­tych­czas. A w ce­sar­skiej bi­blio­te­ce pe­ters­bur­skiej za­le­ga­ją całe teki rę­ko­pi­sów au­to­ra Woj­ny Cho­cim­skiej. Z pro­za­ików Pa­sek, nie­po­spo­li­ta il­lu­stra­cya swo­je­go cza­su, wy­szedł na jaw tak­że do­pie­ro w obec­nym wie­ku. Prze­kład czwar­te­go Kli­mak­te­ru We­spa­zy­ana Ko­chow­skie­go (rów­nież nie­wy­da­ne­go na­wet do­tąd w ory­gi­na­le) nie tyl­ko ob­da­rzył li­te­ra­tu­rę no­wym na­byt­kiem, ale co waż­niej­sza, prze­ko­nał, że byle pi­sa­rza tego otrzą­snąć z za­śnie­dzia­łej nie­co ła­ci­ny, mamy w nim hi­sto­ry­ka – pod wzglę­dem dzie­jo­pi­sar­skiej sztu­ki – nie­po­spo­li­tej war­to­ści. Wy­mie­ni­łem kil­ka tyl­ko imion; nie będę ich po­mna­żał na­zwi­ska­mi au­to­rów po­dob­nie wy­rwa­nych nie­pa­mię­ci w na­szych do­pie­ro la­tach, pod­rzęd­niej­szej wagi, w prze­ko­na­niu że i to wy­star­cza, aże­by­śmy pa­trze­li na owe cza­sy z cał­kiem in­nem uspo­so­bie­niem, jak na nie daw­niej go­dzi­ło się spo­glą­dać.

Nie idzie za­tem, że­bym chciał do­wo­dzić, iż cza­sy od po­ło­wy XVII wie­ku aż do re­for­my Ko­nar­skie­go nie były więc wie­kiem upad­ku i ciem­no­ty. Da­le­ki od tego je­stem, że­bym je miał rów­nać czy to z epo­ką Zyg­mun­tów, czy też z wskrze­szo­ną umy­sło­wo­ścią za Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta; bo stan mo­ral­ny ca­łe­go ogó­łu na­ro­du w dru­giej po­ło­wie wie­ku XVII i pierw­szej XVIII był za­iste opła­ka­ny pod każ­dym wzglę­dem. Ale chciał­bym tyl­ko wska­zać, z ja­kie­go sta­no­wi­ska zda­je mi się że na­le­ży wiek ów nie­szczę­śli­wy roz­wa­żać. Wte­dy je­dy­nie od­sło­ni nam się ta praw­dzi­wie wy­jąt­ko­wa anor­mal­ność ów­cze­snych umy­sło­wych sto­sun­ków. Zwy­kle w in­nych ra­zach naj­cel­niej­si pi­sa­rze są przed­sta­wi­cie­la­mi sma­ku, dą­żeń i uspo­so­bień współ­cze­snej so­bie epo­ki. Wy­po­wia­da­ją je dziel­niej, barw­niej, świa­do­miej, ni­że­li dru­dzy; ale in­nej róż­ni­cy, in­ne­go roz­dzia­łu jak ta­lent, nie­ma po­mię­dzy za­stę­pem pi­szą­cych a masą czy­ta­ją­cą. W Pol­sce rze­czo­nej epo­ki spo­strze­ga­my prze­ciw­nie zu­peł­nie inny po­rzą­dek rze­czy. Były i wte­dy po­je­dyn­cze ta­len­ta, były po­tę­gi umy­sło­we; ale cały tłum wy­kształ­co­nej ni­by­to kla­sy tak mało z nie­mi miał wspól­no­ści, tak da­le­ce upę­dzał się za pi­sma­mi in­nej tre­ści, in­ne­go sma­ku, że lu­dzie roz­sąd­ni, trzeź­wi, ob­da­rze­ni ja­ką­kol­wiek zdol­no­ścią byli jak­by cie­nia­mi daw­no mi­nio­nej prze­szło­ści w wła­snem stu­le­ciu. Pu­stych pa­ne­gi­ry­ków, nie­do­rzecz­nych mów po­grze­bo­wych, sej­mo­wych gło­sów bez sen­su, wier­szy­deł z oko­licz­no­ści, trak­ta­tów scho­la­stycz­ne­go za­kro­ju i tym po­dob­nych śmie­ci li­te­rac­kich od­bi­ja­no rok rocz­nie set­ki; całe sza­fy moż­na­by nie­mi za­peł­nić, gdy­by je zgro­ma­dzić w jed­no. Mu­sia­ły za­tem to być po­szu­ki­wa­ne i od­czy­ty­wa­ne rze­czy! A co tyl­ko się zro­dzi­ło lep­sze­go w owym okre­sie, wy­szło albo do­pie­ro w kil­ka­na­ście, w kil­ka­dzie­siąt lat po zgo­nie au­to­rów swo­ich, albo zgo­ła nam dziś do­pie­ro przy­cho­dzi rze­czy ta­kie ogła­szać z prze­gni­łych rę­ko­pi­sów, o ile jesz­cze nie pod­le­gły zu­peł­nej za­tra­cie. Jak­że wy­tłó­ma­czyć so­bie to szcze­gól­ne zja­wi­sko, je­że­li nie wnio­skiem, że byli wpraw­dzie i wte­dy więc pi­sa­rze, god­ni tej na­zwy, ale czy­tel­ni­ków nie było. Nie było czy­tel­ni­ków na­wet dla daw­niej­szych, uzna­nych, zyg­mun­tow­skich skar­bów li­te­ra­tu­ry. Dla prze­ko­na­nia się o tem rzuć­my tyl­ko n… p… okiem na ko­lej wy­dań po­ezyi Jana Ko­cha­now­skie­go. W wie­ku XVI i po­cząt­ku XVII aż do roku 1640, był to tak ulu­bio­ny po­eta, że w prze­cią­gu cza­su od 1585 – 1639 od­bi­to wy­dań po­wszech­ne­go zbio­ru jego po­ezyi przy­najm­niej dzie­więć; sa­me­go Psał­te­rza osob­nych edy­cyi wy­szło aż do r. 1641 dwa­dzie­ścia, je­że­li nie wię­cej. By­wa­ło, że się cza­sem w jed­nym roku dwa, na­wet trzy wy­da­nia utwo­rów Jana z Czar­no­le­sia po­ja­wia­ły! A od 1641 roku po­cząw­szy nie znaj­dzie­my ani jed­ne­go. Mi­nął prze­szło wiek cały, nim so­bie zno­wu przy­po­mnia­no, że były tam kie­dyś ja­kieś dzie­ła Ko­cha­now­skie­go. Wia­do­mo, że do­pie­ro Bo­ho­mo­lec w roku 1767 roz­po­czął na nowo sze­reg po­wta­rza­ją­cych się od­tąd wy­dań tych dzieł.

W ta­kim sta­nie rze­czy, dzi­wić ni­ko­go nie może, że mi­mo­wol­nie ogar­nia trud­nią­cych się daw­ną li­te­ra­tu­rą na­szą pew­ne znie­chę­ce­nie, ja­kaś obo­jęt­ność wzglę­dem dru­ko­wa­ne­go pi­śmien­nic­twa owe­go wie­ku. A na­to­miast zmie­rza na­tę­żo­na bacz­ność przedew­szyst­kiem ku czę­ści li­te­ra­tu­ry za­le­ga­ją­cej jesz­cze w tych sto­sach za­byt­ków rę­ko­pi­śmien­nych, w któ­rych oko­licz­no­ści cza­so­we, trud­no­ści mało komu ła­twe do usu­nię­cia, nie do­zwo­li­ły do­tąd przej­rzeć tej siej­by cza­sów mi­nio­nych i od­dzie­lić ple­wę od ziar­na. Roz­czy­tu­jąc ów­cze­snych pi­sa­rzy, na­po­ty­ka­my też cza­sem miej­sca, któ­re utwier­dza­ją w tem uspo­so­bie­niu, któ­re wprost za­chę­ca­ją do śle­dze­nia sto­sun­ków ów­cze­snych z tego wła­śnie sta­no­wi­ska. Są to chlub­ne wzmian­ki o ta­kich wie­ku XVII po­etach, któ­rych dzie­ła dla nas zgo­ła nie­zna­ne; śla­dy eg­zy­sten­cyi zna­ko­mi­to­ści po­etycz­nych, któ­re je­że­li nie w na­ro­dzie, to w gro­nie bliż­szych zna­jo­mych, w gro­nie po­krew­nych du­chem, od­bie­ra­ły cześć – czy wyż­szą nad za­słu­gę, czy od­po­wied­nią, trud­no dzi­siaj ozna­czyć. Waż­ny n… p… pod tym wzglę­dem jest wiersz Ko­chow­skie­go "Po­eto­wie Pol­scy". Wspo­mniał w nim za­szczyt­nie mię­dzy in­ny­mi o Po­toc­kim, o Morsz­ty­nie i o Skar­szew­skim. Po­wa­ga Ko­chow­skie­go jako kry­ty­ka może być wąt­pli­wa; prze­ko­na­li­śmy się wsze­la­ko w ostat­nich cza­sach, że pod­nie­sie­nie za­let Po­toc­kie­go nie było nie­uza­sad­nio­nem. Będę się sta­rał oka­zać ni­żej, że nie po­my­lił się tak­że Ko­chow­ski co do Morsz­ty­na; wno­sić więc moż­na, że i Skar­szew­ski mu­siał mieć wyż­sze zdol­no­ści, cho­ciaż my pra­wie nic zgo­ła o nim nie wie­my. W po­ezy­ach przy­pi­sy­wa­nych Zbi­gnie­wo­wi, któ­rych au­tor nie na­le­żał do lu­dzi ła­two od­da­ją­cych hoł­dy in­nym po­etom, rów­nież znaj­du­je­my chlub­nie wy­mie­nio­nych kil­ka na­zwisk po­etyc­kich nie­zna­ne­go nam brzmie­nia: Na­bo­row­ski *, Orzel­ski, Kar­ma­now­ski, Smo­lik. Szcze­gól­ny re­spekt oka­za­ny mia­no­wi­cie dla Jana Grot­kow­skie­go, dwo­rza­ni­na kró­lew­skie­go, do któ­re­go tak prze­ma­wia po­eta:

"To­bie mój Ja­nie, to­bie przed wszyst­kie­mi

Wiersz się mój kła­nia, i mię­dzy pań­skie­mi

Ścia­na­mi, gdzie się służ­ba twa za­wie­ra,

Cie­bie się Muza na­wie­dzić na­pie­ra.

Tyś u mnie pierw­szym i To­bie przy­zna­wam,

Że w pol­skim wier­szu za Tobą zo­sta­wam

I tak le­ni­wo w trop za Tobą jadę,

Jak też po so­bie po­zad dru­gich kła­dę".

–-

* Czy nie Nie­bo­row­ski, któ­re­go wiersz daje Szaj­no­cha w Szki­cach III, str. 377?

Ta­kich świa­dectw o Grot­kow­skim jest w po­ezy­ach Morsz­ty­na i wię­cej. Może się kie­dy da­dzą komu jesz­cze od­szu­kać po­ezye Grot­kow­skie­go. *

Zo­sta­wia­jąc szczę­śli­we­mu tra­fun­ko­wi w przy­szło­ści roz­wią­za­nie kwe­styi co do wy­mie­nio­nych nie­zna­jo­mych, za­mie­rzy­łem wy­ja­śnić w tem pi­śmie spra­wę wiel­ce za­wi­kła­ną, wzglę­dem sa­me­go tyl­ko Morsz­ty­na. Znaj­du­je­my w bi­blio­gra­ficz­nych i li­te­rac­ko – hi­sto­rycz­nych dzie­łach wzmian­ki o czte­rech XVII wie­ku po­etach tego na­zwi­ska, o An­drze­ju, Sta­ni­sła­wie, Zbi­gnie­wie i Hie­ro­ni­mie Morsz­ty­nie. Nie­ja­sne i sprzecz­ne z sobą po­da­nia o rze­czo­nych pi­sa­rzach po­bu­dzi­ły mię do szcze­gól­ne­go roz­pa­trze­nia się w dzie­łach ich pió­ra. Po­zwo­lo­no mi też ko­rzy­stać z nie­dru­ko­wa­ne­go do­tąd rę­ko­pi­su po­ezyi An­drze­ja Morsz­ty­na, bę­dą­ce­go wła­sno­ścią bi­blio­te­ki za­kła­du Osso­liń­skich. W ten spo­sób dały się wy­do­być szcze­gó­ły, któ­re nie tyl­ko roz­strzy­ga­ją roz­licz­ne wąt­pli­wo­ści co do au­tor­stwa Morsz­ty­nów, ale uspra­wie­dli­wia­ją zno­wu ko­rzyst­ne zda­nie Ko­chow­skie­go, wy­rze­czo­ne w owym wier­szu (Po­eto­wie Pol­scy) o An­drze­ju Morsz­ty­nie. Mówi tam Ko­chow­ski, że Muza w hie­rar­chii po­etyc­kiej

"Sa­dzi Morsz­ty­na w Se­na­tor­skiem krze­śle

Z Skar­szew­skim, obu bie­głych w tem rze­mie­śle:

Tam­te­go wdzięcz­na Psy­che i Xy­me­na**,

Tego Mo­skiew­ska za­le­ca Ka­me­na,

A jak w Par­na­skiem buja Kor­win *** żni­wie,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: