Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z otchłani - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Z otchłani - ebook

Zwieńczenie znakomitej „Trylogii grobiańskiej”. To koniec historii o komisarzu Krzyckim,

ale nie koniec jego upartej walki o przejrzyste reguły gry. Ta nie kończy się nigdy…

Nadzieje krakowskiego komisarza Andrzeja Krzyckiego, że po krwawych wydarzeniach ostatniej wiosny świat wrócił na swoje tory i można wreszcie normalnie pracować, okazały się złudne. Zabójstwa księży, dokonane w krwawej inscenizacji, uwalniają kolejne demony,

a opinia publiczna jest równie przerażona, co rozwścieczona. Krzycki musi stawić czoła nie tylko mordercy, ale również jego prześladowcom, hipokryzji w policji i w Kościele, instytucjonalnemu tuszowaniu prawdy i powszechnemu zakłamaniu. Jego partnerem zostaje ksiądz Adam – jedyny sprawiedliwy, który podobnie jak Krzycki usiłuje na własną rękę rozprawić się z wszechobecnym złem.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-581-3
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział drugi Mijamy się z daleka

1

Powiedzieć, że był niezadowolony, to jak nazwać amputację skaleczeniem. Był totalnie wściekły, oczywiście na siebie. Gdyby go jednak zapytać, o co konkretnie, zacząłby się plątać w zeznaniach. Najpierw wkurzyło go to, że znowu Dorota zadzwoniła do niego, a nie on do Doroty. Zaraz potem wkurzyło go jeszcze bardziej, że zamiast się natychmiast zgodzić, odmówił i przełożył wizytę na nieokreślone „kiedyś później”. Gdy już nasycił się tym wkurzeniem, poczuł złość na siebie, że się wkurza o takie rzeczy. Przecież tak mu znowu nie zależy. Rana po śmierci Izy ciągle nie chciała się goić – sączyła się z niej jakaś trująca ropa i odbierała mu ochotę na kobiety. Porównanie dziennikarki z Warszawy z wdową po gangsterze było właściwie nie do przeprowadzenia (ostra brunetka kontra łagodna blondynka, najogólniej rzecz ujmując). Kiedy myślał o jednej, w tle widział twarz drugiej. To również go wkurzało.

Żonglując odcieniami złości, włożył klucz do zamka, przekręcił i pchnął drzwi. Na wycieraczce w przedpokoju na wprost niego siedziała Lala i wpatrywała się z tym swoim niewzruszonym spokojem. Była najbardziej milczącym i dyskretnym psem, jakiego można sobie wyobrazić. Owszem, czasem zaszczekała na kogoś, kto się jej nie spodobał (zwykle byli to dobrze zbudowani młodzi mężczyźni, taki Byczkiewicz na przykład), lub zaskomlała, chcąc iść na spacer, ale głównie milczała. Milczała i patrzyła. Gdyby był psim psychologiem, miałby sporo materiału do rozważań, czy w tym spokojnym patrzeniu jest więcej traumy, czy olimpijskiej mądrości. Trudno było się dalej wściekać. Poczochrał ją po łbie.

– To co, idziemy na spacer?

Poruszyła ogonem w prawo i w lewo – tylko raz, ale i tak oznaczało to wielką radość. Mogłaby się świetnie dogadać z Gargulskim. Andrzej rozejrzał się po przedpokoju. Smycz wisiała na wieszaku.

– Gdzie masz obrożę?

Lala posłusznie się odwróciła i poczłapała do pokoju, aby po chwili wrócić z czerwoną obrożą w pysku. Był to prezent od Lucka, który uznał kupioną przez niego szarą smycz za beznadziejną. „Taki badziew? Troki do namiotu jej kupiłeś? To już lepiej zawiąż jej swój krawat, gigancie estetyki”. Jak to Lucek.

Zieloną teczkę z materiałami rzucił na biurko. Zapiął Lali obrożę, owinął smycz na lewej ręce, w kuchni łyknął wody z butelki i ugryzł kawałek kotleta zostawionego przez ciocię Irenkę na patelni. Siostra ojca zajmowała się jego domem od marca, czyli powrotu z leczenia. Początkowo głównie mu przeszkadzała, ale z czasem przyzwyczaił się do tego, że równie samotna jak on kobieta, jedyna krewna, jaka mu została, wykonuje w domu prace, których on unikał jak ognia.

Kiedy wyszli z Lalą, słońce już zaszło za kamienice i ulica Starowiślna pogrążyła się w wilgotnym półmroku. Z przyzwyczajenia rozejrzał się po okolicy, rzucił okiem na okno dachowe naprzeciwko, skąd kiedyś mierzył do niego mąż Doroty, po czym omiótł wzrokiem sklepik pani Zosi. Przy zapraszająco otwartych drzwiach stała owinięta w koc poczciwa sprzedawczyni.

Pomachał jej dłonią, a ona mu odmachnęła i powiedziała coś, czego nie usłyszał, ale nie musiał. „Wódki panu nie sprzedam”. Z tej przesyconej dydaktyką i terapeutyczną troską frazy uczynili sobie coś w rodzaju powitalnego zawołania, na pamiątkę czasów, gdy Krzycki na automatycznym pilocie ciągu alkoholowego zaglądał tu regularnie i groźbami wymuszał zakup kolejnych żołądkowych gorzkich. Uśmiechnął się. Ostatni raz kupił tutaj wódkę równo rok temu. Tak dawno, a jakby wczoraj. Co skończone, to skończone. Tak brzmiało trzecie prawo Krzyckiego.

Chciał ruszyć nad Wisłę i rozejrzał się za Lalą, żeby ją zapiąć. Siedziała pod tylnymi drzwiami toyoty i czekała, aż jej otworzy.

– Nie, dziś nigdzie nie jedziemy. Chodź tu!

Klepnął dłonią w udo i zachęcająco kiwnął głową, ale suka go zignorowała. Siedziała jak egipski posąg i wpatrywała się w niego.

– Lala, do mnie! No już!

Przechyliła głowę na bok i obserwowała jego wysiłki. Z jej spojrzenia wyczytał, że nie ma zamiaru się ruszyć. Dzięki Gargulskiemu nauczył się z błysku w oku odczytywać myśli ssaków. Poddał się, wiedząc, że nie wygra. Otworzył tylne drzwi samochodu i niby groźnie warknął „Właź!”. Wskoczyła natychmiast.

– Pojedziemy do parku koło AWF-u, dobra?

Wjechał na Grzegórzecką, minął halę i rondo Kotlarskie, a na alei Powstania Warszawskiego omiótł wzrokiem czerniejący na tle granatowego nieba Szkieletor. To stamtąd padł strzał, który miał rozerwać mu głowę na strzępy. Sto razy się zastanawiał, o czym ta kobieta myślała, mając jego mózg na celowniku.

Na alei Jana Pawła II, naprzeciwko Politechniki Krakowskiej, chciał zaparkować, ale gdy tylko zwolnił, z tyłu rozległo się ciche warknięcie.

– Hej, co to za humory? Może ty poprowadzisz?

Lala uznała jednak, że komunikat był wystarczająco czytelny, i schowała z powrotem łeb za oparcie siedzenia. Krzycki dodał gazu i oparł prawe ramię na podłokietniku. Lubił ten samochód. Po niespodziewanym wysłaniu jego poprzedniej toyoty w kosmos szukał czegoś na odmianę, przeglądał i próbował różne hondy czy land rovery, ale za każdym razem gdy wsiadał do toyoty, czuł się jakoś lepiej i bardziej, hm… swojsko. W końcu zdecydował się na sześcioletnią toyotę RAV 4 – dwulitrowego benzyniaka z napędem na cztery koła. Przeczuwał, że jazdy terenowe po okolicach Grobian jeszcze się nie skończyły. Wybrał czerwoną, właściwie bordową. Dlaczego? Bez specjalnego powodu. Tak jakoś. Iza chodziła w bordowych czółenkach.

Lucek na widok jego ravki zarechotał z uciechy i stwierdził, że to rzeczywiście terenowy samochód. „Łatwo go w terenie trafić z bazooki”. Po czym wskoczył za kierownicę, wyciągnął przez okno rękę po kluczyki i pognał do Nowej Huty, uwieczniając się na trzech zdjęciach z radarów. Zapłacić kazał oczywiście Krzyckiemu.

Z Jana Pawła II skręcił w Stella-Sawickiego, przeciął Bora-Komorowskiego i po chwili mijał szpital imienia Rydygiera. Kolejne wspomnienia, kolejne twarze i sytuacje, nerwy i zaskoczenia. Kraków coraz silniej układał się w mapę obolałej pamięci. Topografia uczuć. Siatka doświadczeń z dokładnie naniesionymi współrzędnymi jego traum.

Trzy razy przykładał palec do przycisku domofonu, aż w końcu zdecydował się zadzwonić. Odebrała mama Doroty i po usłyszeniu jego głosu natychmiast otworzyła. Zanim wszedł na drugie piętro, Lala już tam była – stała w otwartych drzwiach, a Pawełek wisiał na jej szyi.

– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale… ona chciała. – Wskazał bezdyskusyjną winowajczynię najścia, która zignorowała jego wredny donos i pobiegła za chłopcem w głąb mieszkania. Starsza pani gestem zaprosiła go do środka.

– Nie, ja może tylko… wezmę Pawełka i… pójdziemy na spacer.

Mówił jak cyborg zacinający się z powodu słabych baterii. Po jaką cholerę w ogóle tu przyjechał? Kobieta poprowadziła go do dużego pokoju, kiedy jednak mijał mniejszy pokój Doroty i Pawełka, odruchowo zerknął w bok.

– O, cześć! A jednak! – powitała go z ironicznym uśmiechem. Nie wstała z kanapy, na której konferowała o czymś z terapeutą chłopca. Pan Tomek kiwnął mu grzecznie głową, Krzycki uniósł lewą rękę w indiańskim geście, po czym przewrócił oczami i pokazał kciukiem za siebie.

– Wszystko przez nią.

– To przykre. Ale przynajmniej ona wie, czego chce. – Dorota Rachwalska wyszczerzyła zęby, po czym wróciła do rozmowy z terapeutą. Krzycki umknął.

Ojciec Doroty oglądał w telewizji mecz tenisowy. Uprzejmie się przywitał, ale nie zdradzał nadmiernej ochoty do konwersacji. Dorota twierdziła, że po śmierci Sławka coś w nim pękło i od tego czasu kontakty z ludźmi ograniczał do niezbędnego minimum. Jeszcze jedno wcielenie Gargulskiego. Matka Doroty poszła do kuchni zrobić coś do picia. Lala i Pawełek tarzali się w kącie. Wszyscy mieli swoje ważne zajęcia.

– Nie, proszę się nie kłopotać. Przejdziemy się i zaraz znikam – odpowiedział Andrzej pani Bielcarzowej na pytanie, czy woli kawę, czy herbatę. Pośpiesznie wstał i zapiął smycz Lali. – Idziesz, młody, z nami? To się ubieraj.

Wyciągnął sukę do przedpokoju i czekał. Dorota wyszła ze swojego pokoju.

– Pawełku, a co z twoimi zajęciami? – zapytała syna.

„Cholera, jeszcze to – pomyślał Krzycki. – Demoluję domowy rytm”.

– Właściwie na dziś skończyliśmy – rozległ się zza jej pleców zbawienny głos terapeuty. – Ja już polecę.

Pan Tomek przecisnął się obok Doroty i sięgnął po buty. Przed nim Pawełek szamotał się z kurtką. W przedpokoju zrobiło się ciasno i Andrzej zaczął torować sobie z Lalą drogę do drzwi, żeby wyjść na klatkę schodową i zrobić trochę miejsca. Tak, było ich tu zdecydowanie za dużo. Przynajmniej o jednego faceta z psem. Kiedy już przymknął za sobą drzwi, wypuścił z płuc powietrze, zacisnął pięść i uderzył z całej siły w poręcz. Metalowe pręty wydały z siebie ni to pomruk, ni to jęk. Krzycki, ty jednak jesteś mistrzem w robieniu z siebie osła.

Najpierw z mieszkania wybiegł Pawełek, wyrwał Andrzejowi smycz z ręki i pomknął z Lalą w dół. Następnie wyszedł pan Tomek, uścisnął dłoń komisarza i mruknął coś w rodzaju „będzie dobrze” albo „z nim jest dobrze”, i zbiegł lekkim, swobodnym krokiem po schodach. Z mieszkania wychyliła się w końcu Dorota.

– Pójdę z wami.

– Jak chcesz – odparł Andrzej. – To ja poczekam na dole.

– Moment, już idę.

– Dobra, poczekam.

– Chyba że nie chcesz.

– Nie, dlaczego?

Niezrównany dialog.

Schodzili obok siebie z rękami w kieszeniach i sztywni, patrząc przed siebie, jakby na ścianach klatki schodowej był wyświetlany jakiś arcyciekawy film. W rzeczywistości znajdowały się tam głównie spontaniczne wyznania miłosne i metodyczne groźby pod adresem zwolenników drużyny przeciwnej. W jednym miejscu widniał nawet wydrapany w bladozielonym tynku koślawy napis KOCHAM DOROTĘ. Andrzej przystanął i pokazał go palcem.

– To pan Tomek?

Nie zwalniając kroku, zapytała sucho:

– To miało być zabawne?

Wzruszył ramionami.

– Nie. Chyba raczej żałosne.

– No to ci wyszło.

– Dziś cały dzień mi wychodzi.

– Gratulacje.

Kolejna mistrzowska wymiana. Panie i panowie! Oto zwycięzcy konkursu na najgłupszy intymny dialog roku! Jak się zbliżać, żeby się nie zbliżyć? A oto i nagroda: milczenie przez tydzień dla oczyszczenia atmosfery. Andrzej schodził za Dorotą, przyglądając się wyprostowanej sylwetce w zielonym płaszczu do pół uda, jasnym włosom kołyszącym się w rytm kroków i długim nogom w butach do kostki, zakończonych obwódką z futerka. Czy była ładniejsza od Izy? Chyba nie. Przecież ich nie można porównać! O co więc chodzi, Krzycki? O tę kobiecą niezależność, której tak się boisz? Wyniosłość płci przeciwnej? Może o ten prosty i niepodrabialny fakt, że cię miała na muszce? A może o to, że miała i nie pociągnęła za spust?

Pokazał język jej plecom. Należało pociągnąć, droga pani Rachwalska.

Pawełek z Lalą biegali po trawniku za blokiem – ich sylwetki to pojawiały się w światłach latarń, to znikały w cieniu. Stanowili doskonałą ilustrację ludzko-psiej symbiozy i raczej nie wyglądali na parę traumatycznych istot, które wymagają szczególnej opieki. Andrzej z Dorotą ruszyli przed siebie.

– Nad czym teraz pracujesz? – zapytała, kiedy ich milczenie z niewygodnego zmieniło się w niegrzeczne.

– Niestety, nie mogę powiedzieć.

– Aha! – Pokiwała głową. – Więc nawet o tym sobie nie pogadamy.

– Ale naprawdę nie mogę. Służbowy zakaz z góry.

– Aha, zakaz z góry – powtórzyła z przekąsem. – A z jak wysoka?

Zaśmiał się, zdumiony jej intuicją.

– Z bardzo wysoka. Z tak wysoka, że wyżej już nie można.

Także się uśmiechnęła, ale nie był to uśmiech z gatunku tych najsympatyczniejszych.

– Nie wiedziałam, że w ogóle masz kogoś nad sobą. Ty, pan własnego losu. Samotnik z wyboru. Melancholijny ekspert od przeżuwania egzystencji na osobności. Jastrząb na pustym niebie, znienacka spadający na swoje ofiary.

Wciągnął powietrze przez ułożone w dzióbek usta i chrząknął z uznaniem.

– Niezłe. Długo to wymyślałaś?

– Nie musiałam niczego wymyślać. Masz to wypisane na twarzy.

Teraz on z przekąsem powiedział „aha” i znowu zapadła cisza. Mroźny grudniowy wieczór roztoczył swoje uroki na polach za ostatnimi blokami osiedla. Nad czernią ziemi unosiła się czerń nieba z ostrymi gwiazdami. Latarnie w otoczce lekkiej mgły nie próbowały jej rozświetlić, zadowalając się skromnymi kulami białego światła wokół siebie, jak dmuchawce. Z daleka dobiegło szczeknięcie Lali. Któryś z przechodniów jej się nie spodobał. Andrzej miał nadzieję, że Pawełek zdążył zapiąć ją na smycz. Nikogo jeszcze nie ugryzła, ale to nie jest żaden dowód. Tak jak z tym palcem na spuście.

– To może pomówmy o tym, co u ciebie – zaproponował, żeby wyjść już na zupełnego idiotę. Chyba mu się udało, ponieważ Dorota uśmiechnęła się odrobinę cieplej i odparła pogodnie:

– A, dziękuję. Właśnie zostałam milionerką.

Przystanął.

– Przepraszam, zechce pani powtórzyć? Nie dosłyszałem odpowiedzi.

– Przeciwnie, dobrze pan słyszał, komisarzu. Zostałam milionerką.

– Mogę prosić o szczegóły? W moim fachu szczegóły to podstawa.

Dorota poprawiła włosy ruchem, który teraz dominuje w reklamach szamponów i odżywek, polega zaś na uchwyceniu pukla tuż nad czołem i przesunięciu dłoni do tyłu, z równoczesnym spojrzeniem w bok. Każda dziewczyna to potrafi, wystarczy je chwilę poobserwować na ulicy.

– Sprzedałam wszystko, co było w Sandomierzu. Dom, ogród, pole, hurtownię. Za jednym zamachem pozbyłam się francowatej przeszłości i zdobyłam bilet pierwszej klasy do przyszłości. Dostałam prawie dwa i pół miliona. To chyba jestem milionerką, prawda?

Andrzej przełknął ślinę wpatrzony w Dorotę, jakby ją pierwszy raz zobaczył. Nigdy nie był dobrym aktorem i swoje zbaraniałe zdumienie musiał mieć wymalowane na twarzy równie plastycznie jak samotność melancholijnego eksperta. Ona obserwowała go z nieskrywaną satysfakcją. Chyba oboje słyszeli mniej więcej to samo, czyli zgrzyt mechanizmu odwracającego role między nimi. Dotychczas Andrzej był tym silniejszym, lepiej zorientowanym i dlatego predestynowanym do pomagania jej. Ona była biedna i samotna, gniotła się w ciasnym mieszkaniu z rodzicami i synem, do tego składała na powrót w całość swoją poharataną egzystencję i pewnie ze sto razy się zastanawiała, czy jej życie ma szansę kiedykolwiek wrócić na normalne tory. A teraz miała kupę forsy i mogła przebierać w możliwościach.

– Tak, tak, jasne – mamrotał. – Twoje życie nabiera z powrotem rumieńców. Gratuluję.

– To jeszcze nie koniec. Dziś dostałam pismo, że zakończyła się sprawa spadkowa po tym bydlaku, który kiedyś był moim teściem. Jako prawny opiekun mam w imieniu Pawełka przejąć część spadku po Zenonie Rachwalskim. Kolejny milion. I co ty na to? Milionerka całą gębą! Dzięki wielkie!

Rozejrzał się wokoło, jak gdyby szukał wyjścia z rozpaczliwej sytuacji. Pięknie. Jeśli miałeś, Krzycki, jeszcze jakieś wątpliwości co do swojej straconej pozycji, to słowa Doroty właśnie je rozwiały.

– Za co mi dziękujesz? – wykrztusił.

– Ty go zabiłeś, prawda?

– Już ci tłumaczyłem – sam się zabił.

– W oficjalnych raportach nie mogło być inaczej – zgodziła się z błyskiem w oku. Chciał sprostować, ale zrezygnował. Będzie tylko gorzej. Na widok wybiegającej zza krzewów Lali zrobił kilka szybkich kroków w jej stronę i zawołał ostro:

– Lala, chodź tu! Już! Do mnie!

Suka zatrzymała się i zastrzygła uszami, jakby zdziwił ją ten nagły zwrot. Gwizdnął i wtedy ruszyła w jego stronę. Za nią biegł Pawełek. Zdyszany, przypadł do płaszcza mamy, Lala usiadła zaś przy nodze Andrzeja. Odebrał chłopcu smycz i owinął wokół zaciśniętej lewej pięści.

– Idziecie już? – zdziwiła się Dorota.

– Tak, późno się zrobiło – bąknął z oczami opuszczonymi na psa.

– Myślałam, że jeszcze… Nie wiem… Pogadamy? Czy powiedziałam coś nie tak?

– Nie, nie! Broń Boże. Naprawdę się cieszę, Dorota. Super się wszystko układa. My już lecimy, bo jutro trzeba, wiesz, tym pociągiem w przyszłość. Jedni jadą pierwszą klasą, inni mają bilet na wolne miejsca w ostatnim wagonie. W moim zwykle miejsc już nie ma. To na razie. Cześć, młody!

Uśmiechnął się i pomachał ręką, jakby stali na peronie, po czym odwrócił się i odszedł na sztywnych nogach. Czuł, jak wzrok Doroty i Pawełka przenika przez ubranie i łaskocze go w plecy. Po zamknięciu Lali na tylnej kanapie usiadł za kierownicą, pogładził jej skórzany pokrowiec i zamiast walnąć w niego z całej siły pięściami, powiedział cicho:

– Jedź do domu, Krzycki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: