Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z pamiętników młodej mężatki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z pamiętników młodej mężatki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 219 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

22 paź­dzier­ni­ka

Od trzech dni je­stem mło­dą mę­żat­ką. Zda­je mi się, że je­stem po­grą­żo­na we śnie. Cho­dzę po miesz­ka­niu, któ­re jest moim miesz­ka­niem, a cią­gle mam uczu­cie, jak­bym spa­ła i nie mo­gła się roz­bu­dzić do­sta­tecz­nie. Ubra­na je­stem w jed­ną z mo­ich pa­nień­skich su­kie­nek, gdyż mój mąż za­de­cy­do­wał, że wy­praw­ne­go szla­frocz­ka szko­da. Przy­kro mi było tro­chę scho­wać go do sza­fy, bo cie­szy­łam się, że będę mo­gła cho­dzić po po­ko­jach w tu­rec­kim szla­fro­ku z tre­nem i na je­dwab­nej pod­szew­ce. Nie chcę się jed­nak Ju­lia­no­wi sprze­ci­wiać, gdyż i tak wi­dzia­łam, że nie był kon­tent, gdy wy­do­by­wa­łam z ku­frów moją wy­pra­wę i na sre­bro strasz­nie gło­wą krę­cił. Jego mat­ka, oglą­da­jąc moją bie­li­znę, za­py­ta­ła mnie:

– Czy to per­ka­lo­wa?

Za­wsty­dzi­łam się strasz­nie, bo sama nie wiem, czy rze­czy­wi­ście moja wy­praw­na bie­li­zna jest per­ka­lo­wa lub płó­cien­na. Wiem to jed­no, że ro­dzi­ce dali mi co mo­gli i ile mo­gli. Tak samo i po­sag. Nie wiem, czy uło­ży­li się z góry z Ju­lia­nem, ile mu za mnie da­dzą, ale boję się bar­dzo jego nie­za­do­wo­le­nia. To dziw­na rzecz! Za­le­d­wie trzy dni mój mąż jest moim mę­żem, a za­czy­nam się go bać nie na żar­ty. Zresz­tą i daw­niej, przed ślu­bem – kie­dy się jesz­cze o mnie sta­rał – ba­łam się go cią­gle. Wła­ści­wie nie ba­łam się jego sa­me­go, ale jego nie­za­do­wo­le­nia. A on był cią­gle nie­za­do­wo­lo­ny i tak ba­daw­czo po wszyst­kich ką­tach pa­trzył kie­dy sie­dział przy sto­le i niby ze wszyst­ki­mi roz­ma­wiał. Ja z nim roz­ma­wiać nig­dy nie mo­głam, bo nas sa­mych nig­dy nie zo­sta­wia­li w po­ko­ju. Jak nie było mamy, to była moja młod­sza sio­stra, Ka­zia. My­śla­łam, że jak za mąż za nie­go już pój­dę, to bę­dzie­my mo­gli na­ga­dać się do woli.

Ale to jest ja­koś in­a­czej niż ja przy­pusz­cza­łam. Cią­gle się Jul iana boję, co­raz wię­cej i nie mam z nim o czym mó­wić. Może póź­niej bę­dzie in­a­czej.

6 li­sto­pa­da

Mam co dzień wiel­kie zmar­twie­nie. Wie­czo­rem mu­szę dys­po­no­wać obiad i nie wiem, co wy­my­ślić. Ju­lian dużo rze­czy nie lubi, a ja w domu nig­dy się tym nie zaj­mo­wa­łam. Mama mó­wi­ła, że do­brze wy­cho­wa­na pan­na nie po­win­na się mie­szać do spraw ku­chen­nych i gnie­wa­ła się na mnie, kie­dy raz pie­kłam so­bie za­jącz­ki i krze­seł­ka z ka­wał­ka su­ro­we­go cia­sta, któ­re mi dała ku­char­ka. A prze­cież te­raz chcia­ła­bym bar­dzo znać się na kuch­ni. Mag­da­le­na, na­sza słu­żą­ca do wszyst­kie­go, nie­szcze­gól­nie go­tu­je i wi­dzę, że Ju­lian jest w co­raz gor­szym hu­mo­rze, kie­dy sia­da do obia­du. Aże­by tyl­ko nie wi­dzieć jego kwa­śnej miny już chęt­nie po­szła­bym do kuch­ni jak ja­kaś Niem­ka i do­pil­no­wa­ła­bym Mag­da­le­ny… ale cóż, ona od razu się po­zna, że na ni­czym się nie znam i prze­sta­nie mnie sza­no­wać. Już i tak wczo­raj za­py­ta­ła mnie: "Czy pani każe wziąć pierw­szą krzy­żo­wą? "Od­po­wie­dzia­łam: "Na­tu­ral­nie, moja Mag­da­le­no! Na­tu­ral­nie!" Ale nic nie wiem, co to za pierw­sza krzy­żo­wa. Wiem, że są gamy krzy­żo­we i be­mo­lo­we, ale o mię­sie nie mam naj­mniej­sze­go po­ję­cia.

Wczo­raj na­gle przy obie­dzie Ju­lian za­py­tał, czy moja mama cho­dzi­ła w pią­tek na mia­sto. Zmarsz­czy­łam brwi i od­po­wie­dzia­łam, że nie. Par­sk­nął śmie­chem i rzu­ciw­szy na stół ser­we­tę, za­wo­łał: "by­łem tego pew­ny!" Z trwo­gą po­my­śla­łam, czy to nie jest alu­zja do skło­nie­nia mnie do cho­dze­nia z

Mag­da­le­ną na targ piąt­ko­wy. Jesz­cze by tego bra­ko­wa­ło! Mama mó­wi­ła, że prze­kup­ki nie lu­bią pań na tar­gu i mó­wią umyśl­nie brzyd­kie wy­ra­zy, żeby od­uczyć pa­nie od cho­dze­nia ra­zem z ku­char­ka­mi na targ. A zresz­tą nie mam od­po­wied­nie­go ubra­nia. Mam nowy ża­kiet i ład­ną pe­le­ry­nę, prze­cież w tym po tar­gu cho­dzić nie będę.

9 li­sto­pa­da

Dziś Ju­lian, wy­cho­dząc do biu­ra, za­po­wie­dział mi, że wie­czo­rem pój­dzie­my do te­atru Roz­ma­ito­ści. Bar­dzo się z tego cie­szę, bo wie­czo­ra­mi sie­dzi­my w domu, czy­ta­my Ku­rier, a po­tem on cho­dzi wko­ło sto­łu, a ja sama nie wiem, co ro­bić z sobą. Ju­lian nie jest zły, ale ma cha­rak­ter po­chmur­ny i uspo­so­bie­nie wca­le nie­we­so­łe. Sko­ro wcho­dzi do domu, to się robi zim­no, jak­by na­gle ktoś na za­wie­ru­chę drzwi otwo­rzył. Jest po­dob­no przy­stoj­ny i moje ku­zyn­ki za­chwy­ca­ły się nim przed moim ślu­bem. Dla mnie Ju­lian jest za wy­so­ki, za­nad­to im­po­nu­ją­cy, cho­dząc, bu­ta­mi skrzy­pi i je w spo­sób, któ­ry mnie sza­le­nie de­ner­wu­je. Ja przy nim wy­glą­dam jak szczur, bo je­stem drob­na, mała, chu­da i mam cerę śnia­dą. Ku­pi­łam so­bie przez słu­żą­cą w ap­te­ce pu­dru, ale to nic nie po­ma­ga, bo pu­der się nie trzy­ma. Mama nie po­zwo­li­ła mi się pu­dro­wać, choć sama pu­dro­wa­ła się w se­kre­cie. Ju­lian ma bar­dzo ład­ną cerę i prze­ślicz­ne ręce. Chwi­la­mi zda­je mi się, że Ju­lian na mnie pa­trzy z nie­za­do­wo­le­niem i wte­dy zim­no mi i czu­ję się bar­dzo smut­na. Wiem, że nie je­stem bar­dzo ład­na, ale prze­cież by­łam taka sama przed ślu­bem, a na­wet jesz­cze brzyd­sza. Sam mi się pierw­szy oświad­czył i to na­gle, przy dru­gim spo­tka­niu. Sta­wa­li­śmy wła­śnie do ka­dry­la. On był naj­szy­kow­niej­szy ze wszyst­kich męż­czyzn tam ze­bra­nych i wszy­scy mó­wi­li, że to bar­dzo do­bra par­tia. Wie­dzia­łam, że inne pan­ny za­zdrosz­czą mi, że wła­śnie on ze mną cią­gle tań­czy i naj­wy­raź­niej mi asy­stu­je. Za­py­tał mnie, czy upo­waż­niam go do częst­sze­go by­wa­nia w domu mo­ich ro­dzi­ców.

Po­wie­dzia­łam "tak", ale bez żad­nej my­śli przy­rze­cze­nia mu mej ręki, i za­raz tak on, jak wszy­scy, za­czę­li uwa­żać go za mego na­rze­czo­ne­go. Oj­ciec nie chciał go mieć za zię­cia, we mnie obu­dził się duch prze­ci­wień­stwa – i zo­sta­łam żoną Ju­lia­na. Wszy­scy uno­szą się nad nim, że to bar­dzo po­rząd­ny czło­wiek. Nie pije, nie pali i w kar­ty nie gra. Ciot­ki moje były nim za­chwy­co­ne. Ja nie wiem, co o nim my­śleć. Je­stem głu­pia i Ju­lian jest dla mnie wi­docz­nie za po­waż­ny. My­śla­łam, że się bę­dzie­my ko­cha­li, ale wi­dać w mał­żeń­stwie mi­łość in­a­czej wy­glą­da. Zresz­tą, może ja go ko­cham. Przy­najm­niej po­win­nam go ko­chać, bo przy­się­głam mu mi­łość do śmier­ci. Po­sta­ram się go ko­chać po­waż­nie i roz­sąd­nie. Tyl­ko tak ja­koś smut­no!…tak ja­koś bar­dzo smut­no!

20 li­sto­pa­da

Z obia­da­mi co­raz go­rzej. Mag­da­le­na się za­nie­dbu­je i nig­dy obiad nie jest na ozna­czo­ną go­dzi­nę. Jest to głów­ny punkt nie­za­do­wo­le­nia Ju­lia­na. Za­czę­łam już sama cho­dzić do kuch­ni, ale Mag­da­le­na się roz­gnie­wa­ła i po­wie­dzia­ła mi: "Niech mi pani nie na­dep­tu­je na pię­ty". Od­po­wie­dzia­łam jej za­raz: "Niech się Mag­da­le­na nie zu­chwa­li", ale ona ob­ra­zi­ła się na do­bre i prze­sta­ła obiad go­to­wać. Zlę­kłam się bar­dzo i po­szłam do po­ko­ju, gdzie sie­dzia­łam całe pół go­dzi­ny pła­cząc. Po­tem wzię­łam kie­li­szek wód­ki i za­nio­słam Mag­da­le­nie do kuch­ni, żeby ją udo­bru­chać. Wy­pi­ła i od­wró­ci­ła się do mnie ty­łem. Obiad był o go­dzi­nę póź­niej, a ko­tle­ty zu­peł­nie spa­lo­ne. Mag­da­le­na po­wie­dzia­ła Ju­lia­no­wi, że to "bez pa­nią", a Ju­lian, uśmiech­nąw­szy się cierp­ko, od­rzekł: "Wiem, że mam w domu… lal­kę". Mnie łzy pu­ści­ły się z oczu stru­mie­niem i po­bie­głam za­mknąć się w swo­im po­ko­ju, gdzie sie­dzia­łam bez lam­py i świe­cy cały wie­czór. Tyl­ko od la­tar­ni ga­zo­wej pa­da­ło świa­tło na pod­ło­gę. Ja cią­gle pła­ka­łam nie tyl­ko o tę hi­sto­rię obia­do­wą, ile, że mi taki ból i smu­tek w pier­si wez­brał i ra­zem z tymi łza­mi zda­wał się spły­wać z mo­ich oczu. My­śla­łam, że du­szę z sie­bie wy­pła­czę. O ósmej po­sły­sza­łam jak Ju­lian wy­cho­dził z domu. Pierw­szy to raz po ślu­bie zo­sta­wił mnie wie­czo­rem samą. Zro­bi­ło mi się bar­dzo strasz­nie w tym pu­stym miesz­ka­niu. Ba­łam się wstać i po­szu­kać za­pa­łek. Na­prze­ciw­ko za­czę­li grać na for­te­pia­nie i to mnie do­bi­ło… Za­czę­łam znów pła­kać i osu­nę­łam się aż na pod­ło­gę, tak mnie łka­nia du­si­ły. Wo­ła­łam po ci­chu: "wody! wody!" a prze­cież to było głu­pio z mej stro­ny, bo nikt mnie nie sły­szał i sły­szeć nie mógł. Póź­niej wsta­łam, ro­ze­bra­łam się i po­ło­ży­łam spać. Po­dob­no pierw­sze mie­sią­ce po ślu­bie na­zy­wa­ją się… mio­do­wy­mi mie­sią­ca­mi! Czy to być może? Czy to być może!

Na­za­jutrz Ju­lian po­wró­cił dość póź­no i po­go­dził się ze mną na do­bra­noc. Je­stem kon­ten­ta, że się już na mnie nie gnie­wa, ale za­ra­zem for­ma po­go­dze­nia zro­bi­ła na mnie dziw­ne wra­że­nie. Po­czu­łam się upo­ko­rzo­na. Zda­wa­ło mi się, że ja mu­szę po­go­dzić się z tym czło­wie­kiem, że mnie nie wol­no za­snąć roz­gnie­wa­nej, że on w for­mie żar­to­bli­wej każe mi być dla sie­bie uprzej­mą i za­rzu­cić so­bie ręce na szy­ję. Gdy do­szło już do tego, że przy­cią­gnął mnie do sie­bie i za­czął ca­ło­wać, za­mknę­łam oczy, bo mi wstyd było za sie­bie samą, że nie mam od­wa­gi po­wie­dzieć mu: "Nie chcę twych piesz­czot, ser­ce mnie boli", że jak ma­ne­kin w jego rę­kach je­stem bez­sil­na i głu­pia, bez chę­ci, bez woli, bez moż­no­ści po­zo­sta­nia na chwi­lę sa­mej ze smut­kiem moim.

25 li­sto­pa­da

Przy­po­mnia­łam so­bie, że jako mę­żat­ka, mam już pra­wo czy­tać nie­przy­zwo­ite książ­ki i po­sta­no­wi­łam za­abo­no­wać je w pierw­szej lep­szej czy­tel­ni. Tyl­ko na to trze­ba się od­wa­żyć wyjść sa­mej na uli­cę. W domu nie wol­no mi było wy­cho­dzić sa­mej. Za­wsze wy­cho­dzi­łam z mamą, a już w naj­gor­szym ra­zie ze słu­żą­cą. Może by wziąć z sobą Mag­da­le­nę? Sama nie wiem. Chcia­ła­bym się za­py­tać Ju­lia­na, ale boję się…

26 li­sto­pa­da

Dziś Ju­lian, wy­cho­dząc do biu­ra, po­wie­dział mi, że od pierw­sze­go bę­dzie mi da­wał 60 ru­bli na do­mo­we mie­sięcz­ne wy­dat­ki i że to mi po­win­no wy­star­czyć do koń­ca mie­sią­ca. On opła­ci miesz­ka­nie, kupi wę­giel i za­pła­ci słu­dze. Nie wiem, czy to mało, czy dużo te 60 ru­bli mie­sięcz­nie. Nie od­po­wie­dzia­łam mu nic, bo nie chcia­łam, żeby zro­zu­miał, że ja pod tym wzglę­dem je­stem bar­dzo głu­pia. Po­szła­bym do mamy za­py­tać się, czy to wy­star­czy na mie­siąc, ale mama nie bar­dzo chęt­nie go­dzi­ła się na moje mał­żeń­stwo i mó­wi­ła do ojca: "Je­że­li będą bie­dę kle­pać, to ja ręce umy­wam". Więc po co mama ma wie­dzieć, co ja do­sta­ję od Ju­lia­na na mie­sięcz­ne wy­dat­ki? Niech le­piej nikt nie wie, jak mi jest. Klam­ka za­pa­dła, nic już się nie zmie­ni. Sześć­dzie­siąt ru­bli mie­sięcz­nie to dwa ru­ble dzien­nie. Bą­dąć pan­ną, nig­dy w ży­ciu tyle pie­nię­dzy w ręku nie mia­łam. Za­abo­nu­ję nie­przy­zwo­ite książ­ki, ku­pię so­bie ka­wio­ru, dam tro­chę pie­nię­dzy bied­nym na in­ten­cję do­bre­go z Ju­lia­nem po­ży­cia i za­fun­du­ję so­bie lep­szy pu­der. Mó­wią, że We­lu­ti­na to b ar­dzo do­bry pu­der.

27 li­sto­pa­da

Żeby już ten pierw­szy jak naj­prę­dzej przy­szedł i że­bym już mia­ła te pie­nią­dze w ręku!

29 li­sto­pa­da

Dziś jeź­dzi­li­śmy z wi­zy­ta­mi: by­li­śmy w dzie­wię­ciu do­mach. W jed­nym nas wca­le nie przy­ję­li, lo­kaj wziął bi­le­ty, po­szedł i wró­ciw­szy po­wie­dział, że pań­stwo wy­szli. To nie­praw­da, ja to do­brze czu­łam, bo Ju­lian był taki zły wsia­da­jąc do ka­re­ty, że za­czął na mnie krzy­czeć bez naj­mniej­sze­go po­wo­du i wy­rze­kać, że ka­re­ta dro­go kosz­tu­je. Sie­dzia­łam w ką­cie ci­chut­ko i tyl­ko trzę­słam się cała ze zde­ner­wo­wa­nia, tak mnie ten dzień strasz­nie zmę­czył. Ci wszy­scy pań­stwo, u któ­rych by­li­śmy, to byli prze­waż­nie zna­jo­mi Ju­lia­na z ka­wa­ler­skich cza­sów. U nas w domu by­wa­li sami krew­ni i taka tam "zbie­ra­ni­na", jak Ju­lian po­wie­dział, więc tam nie war­to było je­chać. Tyl­ko, że zna­jo­mi Ju­lia­na przyj­mo­wa­li nas jak­by nie­chęt­nie.

W dwóch do­mach były pan­ny na wy­da­niu. Pa­trzy­ły na mnie iro­nicz­nie. Szcze­gól­nie Iza Tro­ic­ka, wy­so­ka, ład­na blon­dyn­ka, bar­dzo uma­lo­wa­na i w wy­zy­wa­ją­cej czer­wo­nej bluz­ce.

Za­raz gdy we­szli­śmy, za­czę­ła się chi­cho­tać z moim mę­żem i za­cią­gnę­ła go ze sobą do fra­mu­gi okna za fi­ran­ki. Tam roz­ma­wia­li i śmia­li się pół­gło­sem: nig­dy nie wi­dzia­łam mo­je­go męża w ta­kim dziw­nym uspo­so­bie­niu. Był jak­by zmie­sza­ny i za­do­wo­lo­ny. Gła­dził cią­gle wąsy i pa­trzył na Izę spod przy­mru­żo­nych po­wiek. Ja, sie­dząc na ka­na­pie z pa­nią Tro­ic­ką, sta­ra­łam się uda­wać, że nie wi­dzę i nie zwra­cam uwa­gi na tych dwo­je, ale mimo woli wi­dzia­łam ich do­sko­na­le, a tak­że i od­bi­cie ich po­wtó­rzo­ne w lu­strze, któ­re wi­sia­ło na bocz­nej ścia­nie nad kon­so­lą. Ude­rzy­ło mnie to, że Iza i mój mąż są na­praw­dę do sie­bie po­dob­ni. Obo­je mają zło­te wło­sy i sil­nie ak­cen­to­wa­ne pro­fi­le, ład­ne ró­żo­we usta i obo­je umie­ją pa­trzeć dzi­wacz­nie spod przy­sło­nię­tych po­wiek. Choć u mo­je­go męża to spoj­rze­nie ma pe­wien od­cień zło­śli­wo­ści, pod­czas kie­dy pan­na Iza pa­trzy zu­peł­nie chłod­no. Roz­ma­wia­li pół­gło­sem, nie­któ­re jed­nak urwa­ne zda­nia do­la­ty­wa­ły do mo­ich uszu.

Na­gle Iza wy­rze­kła:

– Nie, te­raz już wszyst­ko skoń­czo­ne…

Mój mąż śmiać się za­czął i po­sły­sza­łam tyl­ko za­koń­cze­nie jego od­po­wie­dzi:

– … prze­ciw­nie, te­raz na­bie­rze uro­ku!

Iza od­par­ła:

– Jak dla kogo!

I szyb­ko zbli­ży­ła się ku nam. Idąc, sze­le­ści­ła je­dwa­biem pod­sze­wek. Mnie ten sze­lest i zbli­że­nie się Izy zmie­sza­ły nie­wy­mow­nie. Czu­łam, że się czer­wie­nię i by­łam zła na sie­bie, bo nie tyl­ko Iza, ale i mój mąż pa­trzy­li na mnie. We wzro­ku Izy ma­lo­wa­ła się naj­wy­raź­niej po­gar­dli­wa li­tość. Rze­czy­wi­ście, w po­rów­na­niu z nią by­łam nie­zgrab­na i brzyd­ka. Dzi­wi­ło mnie, że tak pięk­na pan­na do tej chwi­li za mąż nie wy­szła. Gdy wy­szli­śmy od Tro­ic­kich, po­wie­dzia­łam to Ju­lia­no­wi. Za­czął się śmiać i od­po­wie­dział:

– Iza nie ma po­sa­gu, a poza tym to nie jest pan­na, któ­rą moż­na wziąć za żonę.

Po­czu­łam się obu­rzo­na, że mnie w ta­kim ra­zie do tego domu wpro­wa­dził i ze­braw­szy się na od­wa­gę, zro­bi­łam mu z tego po­wo­du wy­mów­kę. Prze­stał się śmiać, zmarsz­czył brwi i po­wie­dział mi:

– Głu­pia je­steś.

Już po raz dru­gi na­zwał mnie głu­pią.

Pierw­szy raz kie­dy się za­py­ta­łam, czy… Póź­niej po­je­cha­li­śmy do dwóch zwierzch­ni­ków biu­ro­wych Ju­lia­na, ale tam nie było ni­ko­go w domu. Ja by­łam bar­dzo kon­ten­ta, bo je­stem nie­śmia­ła i ta­kie wi­zy­ty dużo mnie zdro­wia kosz­tu­ją. Aż wresz­cie spo­tka­ła nas ta nie­przy­jem­ność, że nie przy­ję­to nas u pań­stwa Okszów – Ja­rzęb­skich, któ­rych mój mąż po­znał u wód w Ga­li­cji, gdy jeź­dził le­czyć się lat temu kil­ka. Ci pań­stwo mu­szą być bar­dzo bo­ga­ci, bo w przed­po­ko­ju było ład­niej niż u nas w sa­lo­ni­ku, a na­wet niż w sa­lo­nie mo­ich ro­dzi­ców. Lo­kaj miał taką minę zu­chwa­łą i pa­trzył na nas z góry, a na ścia­nach wi­sia­ły wszę­dzie por­tie­ry w pasy, w gu­ście wschod­nim. Kie­dy wy­szli­śmy stam­tąd i wsie­dli do ka­re­ty, je­cha­li­śmy jesz­cze uli­cą Brac­ką w stro­nę miesz­ka­nia mo­ich ro­dzi­ców, ale Ju­lian na­gle za­trzy­mał ka­re­tę i za­wo­łał do mnie:

– Wy­siądź!

Wy­sia­dłam na­tych­miast, bo cóż mia­łam zro­bić?

Ju­lian do­rzu­cił:

– Idź na tro­tu­ar.

Po­szłam, pod­no­sząc z trud­no­ścią suk­nię, bo cięż­ka i po­włó­czy­sta. Z tro­tu­aru wi­dzia­łam, jak Ju­lian od­pra­wił ka­re­tę i za­wo­łał jed­no­kon­ną do­roż­kę. Aż mi łzy sta­nę­ły w oczach, kie­dy do­roż­ka pod­je­cha­ła i Ju­lian ka­zał mi do niej wsiąść. Mia­łam nowy ka­pe­lusz, nową pe­le­ry­nę, ja­sne rę­ka­wicz­ki i je­dwab­ną suk­nię. By­łam bar­dzo wy­stro­jo­na i tro­chę upu­dro­wa­na. Wstyd mi było je­chać do­roż­ką. Do­roż­karz był ob­szar­pa­ny, sie­dział krzy­wo na koź­le i koń był chu­dy, okrop­ny i bia­ły. Nig­dy w ży­ciu nie je­cha­łam taką do­roż­ką, bo mama się wsty­dzi­ła wsiąść do po­dob­nej dryn­dy i za­wsze albo się bra­ło po­wóz, albo się szło pie­szo, choć nogi nie­raz strasz­nie bo­la­ły.

Ju­lian wi­dział, że mi to przy­krość spra­wia i po­wie­dział na­dą­sa­nym gło­sem:

– Twój oj­ciec nie dał mi tyle po­sa­gu, by­śmy mo­gli roz­bi­jać się po­wo­za­mi…

Nie od­po­wie­dzia­łam mu nic, ale w głę­bi mo­jej du­szy na­gle ode­zwa­ło się coś, co już nie było tyl­ko ża­lem. To było coś sil­niej­sze­go, tak jak­by ja­kaś głu­cha nie­na­wiść, a może tyl­ko nie­chęć. Sama nie wiem.

1 grud­nia

Dziś do­sta­łam pie­nią­dze. Nie wiem, gdzie je scho­wać, by mi ktoś nie ukradł. Wy­da­łam już czte­ry ru­ble do obia­du i sama nie wiem na co. Mu­szę ku­pić ksią­żecz­kę i za­pi­sy­wać wy­dat­ki.

Ju­tro rano wyj­dę sama na uli­cę.

2 grud­nia

By­łam dziś sama na uli­cy. Nie za­ła­twi­łam jed­nak żad­ne­go spra­wun­ku. Kie­dy wy­szłam, zda­wa­ło mi się, że się wszy­scy na mnie pa­trzą i pal­ca­mi po­ka­zu­ją. Jed­nak dużo sa­mych ko­biet cho­dzi po uli­cach, a na­wet wi­dzia­łam bar­dzo mło­dziut­kie dziew­czyn­ki, jak szły same i nie wsty­dzi­ły się wca­le. Czu­łam moc­no, że ubra­łam się nie­wła­ści­wie i by­łam za­nad­to wy­stro­jo­na, choć wzię­łam na gło­wę moją ka­pot­kę z fio­le­to­wy­mi skrzy­deł­ka­mi, aże­by wy­glą­dać po­waż­niej. Miesz­ka­my na uli­cy Ho­żej, a gdy do­szłam do Alei Je­ro­zo­lim­skich, by­łam czer­wo­na jak upiór, tak mi krew biła do gło­wy. Ża­ło­wa­łam, że nie było po dro­dze ja­kie­goś ko­ścio­ła, bym mo­gła scho­wać się choć na chwi­lę. Nie wy­obra­ża­łam so­bie, że tylu lu­dzi po uli­cach cho­dzi i tak or­dy­nar­nie po­trą­ca­ją. Może to ja ze zmie­sza­nia szłam tak nie­zgrab­nie, ale boki mia­łam zu­peł­nie obo­la­łe. W do­dat­ku ze­rwał się wi­cher i cią­gle mia­łam pe­le­ry­nę na gło­wie. Ka­pe­lusz mi się prze­krę­cił na ba­kier, szłam przed sie­bie j ak błęd­na. Z po­cząt­ku sta­ra­łam się mieć pew­ną sie­bie minę, ale po­wo­li stra­ci­łam moż­ność kie­ro­wa­nia swo­ją wolą. Pro­si­łam tyl­ko cią­gle Boga, abym nie spo­tka­ła ko­goś ze zna­jo­mych. Na­gle na rogu Chmiel­nej ktoś mi się ukło­nił. Kto, nie wiem. Wi­dzia­łam tyl­ko, że to był męż­czy­zna, lecz wła­śnie wte­dy wiatr za­ło­żył mi na gło­wę pe­le­ry­nę, a ka­pe­lusz zsu­nął mi się na oczy. To mnie do­bi­ło. Z roz­pa­czy kiw­nę­łam na prze­jeż­dża­ją­cą do­roż­kę i wsia­dłam do niej. Gdy już wsia­dłam, przy­po­mnia­łam so­bie, że mama mó­wi­ła, iż naj­nie­przy­zwo­it­szą rze­czą dla ko­bie­ty jest je­chać sa­mot­nie do­roż­ką i że tyl­ko ko­bie­ty lek­kie­go pro­wa­dze­nia moż­na wi­dzieć sie­dzą­ce same w do­roż­ce. Ka­za­łam więc pod­nieść budę do­roż­ka­rzo­wi po­mi­mo, że po­go­da był pięk­na. Spoj­rzał na mnie jak na wa­riat­kę. Po­no­wi­łam mój roz­kaz, sta­ra­jąc się o ile moż­no­ści być sta­now­czą, choć w du­szy wi­dzia­łam, że ze mnie drwił. Gdy pod­niósł budę, za­py­tał, czy i far­tuch ma od­piąć.

– Nie! – od­par­łam bar­dzo zi­ry­to­wa­na. Po­je­cha­li­śmy, ale on jak­by na złość je­chał bar­dzo wol­no i tuż koło chod­ni­ka. Ja wtu­li­łam się w sam kąt do­roż­ki i nie śmia­łam mu po­wie­dzieć, żeby je­chał prę­dzej. Wresz­cie do­je­cha­li­śmy do domu. Da­łam mu trzy­dzie­ści ko­pie­jek, my­śląc, że go zdzi­wię taką hoj­no­ścią. Ale on splu­nął i… na­wy­my­ślał mi od ostat­nich. Nie wiem, czy tak pręd­ko wyj­dę sama.

8 grud­nia

Sie­dzę wie­czo­rem sama i z nu­dów za­bra­łam się znów do pi­sa­nia. Ju­lian od cza­su do cza­su wy­cho­dzi wie­czo­ra­mi z domu i wra­ca zwy­kle przed dwu­na­stą. Mówi, że idzie do ko­le­gi na kar­ty. Je­że­li mam być szcze­ra to na­wet wolę gdy on wyj­dzie, bo ile razy sie­dzi ze mną wie­czo­rem sam na sam, to wpa­da w bar­dzo zły hu­mor. Rzecz szcze­gól­na. Sko­ro tak sie­dzi­my przy sto­le, na któ­rym się pali lam­pa, ja z ro­bo­tą, a on z Ku­rie­rem w ręku, to za­wsze mi się zda­je, że my nie je­ste­śmy mał­żeń­stwem, ale że uda­je­my mał­żeń­stwo. Gra­łam kie­dyś w te­atrze ama­tor­skim mło­dą mę­żat­kę i tak samo sie­dzia­łam na sce­nie przy sto­le, na któ­rym pa­li­ła się lam­pa, przy­ćmio­na żół­tym aba­żu­rem. Mo­je­go męża grał wów­czas pan Ma­rian, brat pana

Ada­ma. Sam pan Adam był po­mię­dzy pu­blicz­no­ścią. Czy ja po­win­nam na­wet wspo­mi­nać o nim te­raz, kie­dy je­stem już żoną Ju­lia­na? Obo­wiąz­kiem moim jest my­śleć tyl­ko o moim mężu. Wiem, czu­ję to… A jed­nak!…

Go­dzi­nę póź­niej

Jak ten deszcz je­sien­ny po szy­bach ło­po­cze, jak­by nie­to­perz chciał wle­cieć do miesz­ka­nia.

Wsta­łam od sto­łu i po­szłam do okna. Szy­by za­wil­go­co­ne i wi­dzi się przez mo­krą za­sło­nę.

Śnieg jesz­cze nie pada, tyl­ko desz­cze i na uli­cach sre­brzą się małe ka­łu­że bło­ta. Na rogu pali się la­tar­nia, koło niej stoi do­roż­ka i na szkle jej la­tar­ki moż­na prze­czy­tać wy­raź­nie cy­frę 1313. Dwie trzy­nast­ki! Dwie trzy­nast­ki upar­cie świe­cą się przede mną!

Na rogu jest szynk i dziw­na rzecz, ścia­ny są w nim po­ma­lo­wa­ne na nie­bie­sko, bo przez szy­by całe wnę­trze wy­da­je się błę­kit­ne, jak­by tam ktoś księ­życ za­wie­sił. Tyl­ko gdzieś w od­da­li ja­kiś żoł­nierz gra na pisz­czał­ce kil­ka tak­tów wiecz­nie jed­nej i tej sa­mej pio­sen­ki. Żoł­nierz sie­dzi na pro­gu ko­szar i gra, gra bez ustan­ku, aż mi się smut­no robi. Ode­szłam od okna, bo czu­łam, że mi się na łzy zbie­ra. Po­szłam do ko­mo­dy i po­wo­li wy­cią­gnę­łam spod bie­li­zny ak­sa­mit­ne pu­de­łecz­ko. Są tam moje pa­nień­skie pa­miąt­ki. Nie mo­głam się z nimi roz­stać, choć czu­ję, że po­peł­niam tym zły po­stę­pek prze­ciw memu mę­żo­wi. Co jed­nak po­cząć! Zda­je mi się, że to pu­de­łecz­ko to tru­mien­ka ze wszyst­kim, co jest we mnie naj­droż­sze i naj­lep­sze w ży­ciu. Jak­że to spa­lić? Prze­cież tam jest mój pierw­szy ra­chu­nek su­mie­nia, kie­dy szłam po raz pierw­szy do spo­wie­dzi. Jest to żół­ta i za­bru­dzo­na już kar­tecz­ka, a na niej du­ży­mi li­te­ra­mi wy­pi­sa­ne wy­raź­nie moje grze­chy, cy­frą i li­te­ra­mi. Moje grze­chy! Czy­tam je i uśmie­cham się – ja, mę­żat­ka, z grze­chów mo­ich, dziec­ka:

Nr 3. By­łam ła­ko­ma.

Nr 4. Bi­łam się z moim bra­tem.

Nr 5. W ko­ście­le my­śla­łam o czym in­nym.

A po­tem ten naj­więk­szy, naj­cięż­szy grzech mo­je­go dzie­ciń­stwa:

Nr 23. By­łam w pre­ten­sjach.

To dziw­ne. Bę­dąc dziec­kiem i pa­nien­ką "by­łam w pre­ten­sjach". – Po wyj­ściu za mąż, prze­sta­łam "być w pre­ten­sjach". Pu­dru­ję się tyl­ko, gdy wy­cho­dzę na uli­cę, ale w domu do­dzie­ram sta­re pa­nień­skie su­kien­ki i jest mi to obo­jęt­ne, jak wy­glą­dam. Z po­cząt­ku chcia­łam ubie­rać się sta­ran­niej ze wzglę­du na Ju­lia­na, ale on nie lubi, kie­dy się po­rząd­ne rze­czy na co dzień "nisz­czy"i sam cho­dzi w sta­rym za­pla­mio­nym szla­fro­ku i przy­dep­ta­nych pan­to­flach.

Zło­ży­łam ra­chu­nek su­mie­nia i za­czę­łam prze­glą­dać inne dro­bia­zgi. Są tam moje cen­zu­ry i pa­tent z ukoń­cze­nia pen­sji, kil­ka wier­szy­ków, prze­pi­sa­nych ręką mo­jej ko­le­żan­ki, Wan­dzi, fo­to­gra­fia Wol­skie­go, w któ­rym się bar­dzo ko­cha­łam ma­jąc lat czter­na­ście. Zo­ba­czy­łam go jed­nak raz w cu­kier­ni przed świę­ta­mi Wiel­ka­noc­ny­mi, gdy po­szłam z mamą ob­sta­lo­wać ma­zur­ki. Od­ko­cha­łam się w nim, bo miał ka­tar i na no­gach duże ka­lo­sze. Ale fo­to­gra­fię scho­wa­łam, bo za­pła­ci­łam za nią bar­dzo dro­go Wan­dzi, któ­ra ko­cha­ła się w No­wic­kim i od swe­go bra­ta do­sta­ła fo­to­gra­fię obu ak­to­rów. Wan­dzia była bar­dzo ła­ko­ma, a że ja na dru­gie śnia­da­nie mia­łam pra­wie za­wsze buł­kę z kon­fi­tu­ra­mi, więc umó­wi­ły­śmy się, że ona mi da Wol­skie­go, a ja przez cały mie­siąc od­da­wać jej będę moje śnia­da­nie. I od­da­wa­łam he­ro­icz­nie, tłu­miąc głód, szczę­śli­wa, że choć w ten spo­sób zdo­łam do­wieść Wol­skie­mu, jak wiel­kie jest dla nie­go moje uczu­cie…

Pu­de­łecz­ko stoi cią­gle otwar­te przede mną. Oto ze­schnię­ty ma­leń­ki bu­kie­cik. Pa­miąt­ka z mego pierw­sze­go balu, jak­kol­wiek nie ba­wi­łam się na nim sza­le­nie. Tań­co­wa­no ze mną śred­nio – pro­por­cjo­nal­nie. Inne pan­ny tań­czy­ły wię­cej. Były pięk­niej­sze i praw­do­po­dob­nie mia­ły wię­cej po­sa­gu. Oto strzę­pek tiu­lu suk­ni, któ­rą mia­łam na so­bie tego wie­czo­ru. By­łam ubra­na na nie­bie­sko. Nie­ład­nie wy­glą­da­łam. Wie­dzia­łam o tym sama.

A tu znaj­du­ję pod ręką ka­wa­łek bia­łej atła­so­wej wstąż­ki. To pa­miąt­ka po moim ma­łym bra­cisz­ku.

Gdy był w tru­mien­ce, od­cią­łam mu tę wstą­żecz­kę od cze­pecz­ka. Wy­glą­dał jak lal­ka wo­sko­wa w świe­tle grom­nic. Tego bra­cisz­ka nie bar­dzo w domu ko­cha­no. Za­pew­ne dla­te­go, że był cią­gle sła­bo­wi­ty i pła­kał bez­u­stan­nie. Ja go tu­li­łam i no­si­łam cią­gle na ręku. I tak raz mi na rę­kach umarł. My­śla­łam, że za­snął i cho­dzi­łam z nim cią­gle po po­ko­ju, pod­czas gdy mama i niań­ka zdrzem­nę­ły się tro­chę. Póź­niej, gdy się prze­ko­na­łam, że trzy­mam na ręku tru­pa, bar­dzo się prze­stra­szy­łam i za­czę­łam krzy­czeć. Cóż dziw­ne­go! By­łam głu­pia. Mia­łam wte­dy czter­na­ście lat. Wła­śnie od­ko­cha­łam się w Wol­skim.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: