Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Za głosem serca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za głosem serca - ebook

Nowoczesny romans zainspirowany Małą Syrenką, jedną z najpiękniejszych literackich historii miłosnych!

Jak wiele możesz poświęcić dla miłości? Czy jest warta tego, aby odebrać głos swojemu własnemu „ja”?

Chce uwolnić się od przeszłości. Chce znaleźć dla siebie nowe miejsce. Co jednak, gdy czarujący świat filmowy zamiast krainą marzeń okazuje się pułapką?

Kiedy osiemnastoletnia Romy Morgan ratuje życie hollywoodzkiemu gwiazdorowi Loganowi Rushowi, dostaje pracę jako jego osobista asystentka i z dnia na dzień znajduje się w środku ekscytującego świata filmu. Spełnia się sen Romy – między nią a Loganem zaczyna więcej niż iskrzyć. Wtedy jednak Romy odkrywa, że plan filmowy to świat iluzji i niedotrzymanych obietnic. Traci pewność, komu naprawdę może zaufać. Kiedy odkrywa mroczną tajemnicę Logana musi dokonać wyboru między miłością a zemstą.

Zanurz się już dziś w tej niesamowitej historii, idealnej dla fanów Kasie West, Jenny Han, Stephanie Perkins, Abbi Glines, Morgan Matson i Julie Buxbaum.

__

O autorce

Joanne Macgregor – znana w Stanach pisarka książek dla młodzieży, którą fanki pokochały za zabawny styl i poruszanie tematów, które inni pomijali. "Jej Wysokość P." stała się wielkim hitem, który przyciągnął do siebie wiele pokoleń czytelników. Autorka kreuje bohaterów, których można łatwo pokochać i utożsamiać się z nimi, nawet jeżeli nie ma się 180 cm wzrostu! Ta książka to polski debiut pisarki, którą pokochano w Stanach!

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66134-99-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Łowy

Myślę, że prawdziwą sztuką w życiu jest ustalenie, czego się naprawdę chce, a potem robienie wszystkiego, aby to osiągnąć. Jeśli chodzi o mnie, najbardziej pragnę Bestii.

Dlatego jestem teraz tutaj, na desce surfingowej, wznosząc się i opadając na łagodnych oceanicznych falach chłodnych wód False Bay, tuż przy południowym krańcu Afryki. Rozglądam się, wypatrując rekinów. Surfowanie o zachodzie słońca, gdy wielkie żarłacze białe wybierają się na kolację, to niezbyt mądra rzecz – lecz przecież i ja teraz poluję.

Moja ofiara znajduje się na luksusowym jachcie, stojącym na kotwicy bezpośrednio przede mną – widzę jego sylwetkę na tle rozległego koralowego rumieńca październikowego nieba. To najwyższej klasy model, rozwijający ogromną prędkość, długi na co najmniej dwadzieścia metrów, o dwóch pokładach. Do rufy przywiązane są skuter wodny oraz ponton. Na maszcie w tylnej części łodzi wiszą dwie niewielkie flagi – południowoafrykańska i amerykańska – powiewając bezładnie na lekkiej bryzie.

Za dwadzieścia minut zapadnie ciemność. Słońce zachodzi nad lądem, za poszarpanym łańcuchem górskim Półwyspu Przylądkowego, spowijając cieniem miasteczko Simon’s Town leżące na zboczu. Tutaj, na oceanie, ostatnie promienie letniego słońca przebijają się przez otwór w chmurach, dzięki czemu jacht jest skąpany w różano-złotym świetle. Gdy mrużę oczy i ustawiam głowę pod odpowiednim kątem, przerwa między obłokami przybiera kształt serca. To zapewne dobry omen dla kogoś, kto pragnie uczucia ukochanej osoby.

Przed zapadnięciem zmroku nie ośmielam się bardziej zbliżyć – ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to być zauważoną przez ochroniarzy Bestii. A fakt, że jestem osiemnastoletnią dziewczyną, jeszcze zwiększyłby ich podejrzliwość. Czarny skafander do nurkowania, który pozwala mi się unosić w mrocznej plątaninie wodorostów bliżej brzegu, zapewnia doskonały kamuflaż, a także minimum ochrony przed drapieżnikami głębin, które być może krążą teraz wokół mnie, choć i ja przecież poluję – poluję na niego.

Niebo poddaje się, gaśnie jego ostatni blask, obłoki stają się czarne jak węgle na tle pogłębiającego się zalewu indygo; z nieskończonego mroku wyłania się pierwsza gwiazda. Na jachcie włączają światła. Wokół relingów pokładowych pojawia się naszyjnik kolorowych jak klejnoty latarenek, które kołyszą się łagodnie, podczas gdy na dziobie kwartet smyczkowy podejmuje tak dobrze mi znany temat z filmu. Dźwięki muzyki oraz głośne śmiechy pulsują odrębnymi falami, niesione przez wodę.

Podpływam bliżej, trzymając się ukrytej w cieniu strony jachtu, tej bliżej zatoki. Gdy jestem już na tyle niedaleko, że słyszę ludzkie głosy i brzęk kieliszków, podciągam się i siadam okrakiem na desce z nogami zanurzonymi w wodzie. Mimo skafandra jest mi zimno. Warto jednak znieść ten dyskomfort, jeśli tylko uda mi się zobaczyć jego.

Wyciągam lornetkę, zdejmuję osłonę okularów i reguluję ostrość. Widzę teraz bardzo wyraźnie muszkę na szyi jakiegoś faceta. Szybko przenoszę wzrok wyżej, na twarz.

To nie on.

Tłumek sławnych i bajecznie bogatych – w smokingach, w lśniących cekinami wydekoltowanych sukniach, migotliwa parada osób obsypanych brylantami, pań o malowanych pazurkach – gromadzi się na obu pokładach jachtu, górnym i dolnym. Podziwiam umiejętność zachowania równowagi u pięknych młodych kobiet, które w butach na wysokich obcasach suną chwiejnym krokiem po niestabilnych deskach podłoża. Myślę, że sama nie potrafiłabym nawet ustać w pozycji pionowej, nie mówiąc już o chodzeniu w takich zabójczych szpilkach, choćby po stałym lądzie.

Wszyscy sprawiają wrażenie ekstatycznie szczęśliwych, gdy tak skubią przekąski albo sączą szampana z wysokich, wąskich kieliszków. Twarze mają ożywione, śmieją się swobodnie – oto połyskliwy, upajający fragment obcego świata. Czego bym nie dała, aby tam być, aby stanowić część tego wszystkiego? Nosić dizajnerską suknię, pachnieć egzotycznymi perfumami, założyć cudowną biżuterię, opowiadać sobie zabawne historyjki, czekając, tak jak oni teraz, tylko na niego.

Łatwo odróżnić aktorów od wszystkich pozostałych. Ich ciała są idealnie opalone i umięśnione, zęby nieskazitelnie białe i równe, włosy nienagannie pofarbowane i ostrzyżone. Lustruję twarze – wiele z nich znam – lecz jego nie mogę znaleźć.

Czyżbym miała złe informacje?

Zeb, mój najlepszy przyjaciel i kolega z ostatniej klasy liceum Table Mountain, to zazwyczaj znakomite źródło prawdziwych plotek. Ale to, co powiedział mi dzisiaj, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, zdawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

– Wiesz, że wieczorem bogowie i boginie zejdą na ziemię? – zapytał Zeb. – Ale nie będą się zadawać ze zwykłymi śmiertelnikami, Romy, więc nie rób sobie zbytnich nadziei.

– Mów po ludzku, bardzo cię proszę. – Westchnęłam, patrząc wilkiem na stos zeszytów i podręczników wznoszący się na biurku w moim pokoju. Zbliżały się dwa ostatnie egzaminy maturalne – z biologii i chemii – i naprawdę musiałam przysiąść fałdów.

– Przecież sama wiesz, jaka ekipa bawi teraz w naszym mieście. Szastają forsą, filmują naszą fantastyczną górę, nasze skaliste morskie wybrzeże, nasze śmiercionośne stworzenia.

– Zeb! Wyduś to wreszcie. – Nagle zaczęłam słuchać uważniej.

– Cierpliwości, kobieto, już dochodzę do sedna. Słyszałem od Leba, który pracuje w Luxury Charters, że wynajęli jacht: taki masywny, wypasiony, z ostrym dziobem. Dziś wieczorem urządzają na nim imprezę. Dla niego – tej twojej Bestii.

Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i mocniej zacisnęłam palce na telefonie.

– Halo? Romy? Jesteś tam?

– Jestem. – Przełknęłam ślinę. – Sądzisz, że to prawda?

– Ufam swoim źródłom informacji. Lebo mówił, że wyczarterowali rejs o zachodzie słońca, a potem mają rezerwację na wieczór na „prywatną uroczystość”.

To by pasowało. Przecież mieliśmy trzydziesty pierwszy października.

– Są jego urodziny – zauważyłam. – Dziś kończy dwadzieścia lat. Jest Skorpionem.

– Nie wątpię, że się orientujesz.

– Idę tam. Rodzicom powiem, że będę u ciebie. Razem pouczymy się mejozy i mitozy.

– Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale brzmi ohydnie.

– Po prostu kryj mnie, gdyby zadzwonili, dobra? Ja muszę się tam dostać.

– Dostać? Jak? Przecież oni mają ochronę, która odgania ludzi. Zamierzasz się ukryć na pokładzie w skrzynce szampana?

– Nie gadaj głupot. Przecież nie mogą wypłynąć zbyt daleko w morze. Jeśli zarzucą kotwicę blisko brzegu, rzucę się wpław…

– A to niby nie jest głupota?

– …albo wezmę deskę surfingową. Czy twoje źródło wie, dokąd oni popłyną?

– Niepotrzebnie ci mówiłem. Udawajmy, że tak się nie stało! Wspomniałem o tym, bo wiedziałem, że cię to zainteresuje. Nie przyszło mi do głowy, że zechcesz go molestować.

– Gdzie to jest? – zażądałam odpowiedzi.

– Z tego nic dobrego nie będzie. Musisz dać sobie spokój z tą obsesją, skupić się na egzaminach.

– Nie zmuszaj mnie, żebym przyszła i wydarła to z ciebie siłą! Gadaj, ale już.

– Ostra z ciebie babka, Romy Morgan. Szczerze mówiąc, czasami mnie przerażasz. Niedaleko od Simon’s Town. Zadowolona? Impreza wśród pingwinów, jak sądzę. – Zaśmiał się szczekliwie. – A to dobre: Bestia w czerni i bieli. Mógłby się podszkolić w tym pingwinim chwiejnym chodzie.

– Dzięki, jestem twoją dłużniczką. Wiesz, o której jest zachód słońca?

– Przecież musisz się uczyć.

– Przyda mi się mała przerwa.

– W takim razie wpadnij do mnie, poleniuchujemy razem. A może wyskoczymy na jakąś imprezę i przebalujemy całą noc?

– No, jakby moje życie towarzyskie było takie bujne.

– Daruj to sobie, koleżanko. Poczujesz się jeszcze gorzej, gdy nie będziesz mogła dostać tego, czego chcesz.

– Ale ja chcę tylko popatrzeć, zobaczyć, jak żyje tamta część ludzkości.

– Phi! A co oni mają takiego, czego my nie mamy? To znaczy oprócz sławy, fortuny i talentu w genach? – uściślił Zeb.

– Mają prawdziwe życie – odparłam. – W przeciwieństwie do nas oni świetnie się bawią, wiodą żywot pełen ekscytacji, podróży i magii. I są wolni!

Przede wszystkim wolni.

– Naprawdę tak myślisz?

– Naprawdę.

– No cóż, w takim razie rób, co musisz, ale nie daj się aresztować za stalking albo wtargnięcie. I nie strać kompletnie głowy, serca zresztą też. Ani kawałka ciała na rzecz rekinów – dodał zapobiegliwie.

Łatwo powiedzieć, myślę sobie teraz, kołysząc się na otwartym oceanie, okrążając jacht i czekając, aż ukaże się on.

Ktoś trzykrotnie stuka w kieliszek, muzycy szybko kończą grać swoją melodię.

– Panie i panowie. – Silny kobiecy głos wznosi się ponad tumult.

Celuję lornetką w mówczynię, która stoi obok baru na górnym pokładzie. Jest starsza, wysoka, imponująca w powłóczystej czarnej sukni. Podejrzewam, że nie jest aktorką – ma za długi nos i zbyt mocno zarysowane szczęki jak na hollywoodzkie wyobrażenia o kobiecej urodzie – ale z aury władczości i pewności siebie, jaką emanuje, wnoszę, że to ktoś ważny. Gdy kobieta odwraca głowę, by spojrzeć do tyłu, zauważam wyraźne pasmo siwizny mknące przez czerń włosów nad prawą skronią.

– Panie i panowie – powtarza, przebijając się przez cichnące rozmowy. – Przedstawiam wam Bestię!

Oświadczenie to spotyka się z głośnym chórem radosnych okrzyków i braw; muzycy zaczynają grać temat z filmu Bestia. Maksymalnie wyciągając szyję i napinając się cała, aby nie stracić z oczu wysokiej postaci, która właśnie pojawiła się na pokładzie, przeklinam gromadzących się wokół niej ludzi, pozdrawiających, klepiących po plecach, zasłaniających mi widok. Nagle tłumek się rozstępuje, a on wychodzi do przodu. I mówi:

– Proszę zwracać się do mnie Logan.

3. Poza horyzont

Logan Rush ucieka z jachtu.

Niemal wszyscy imprezowicze są stłoczeni na jasno oświetlonym górnym pokładzie, uwagę mają skupioną na Britney Vaux, która leży rozciągnięta na barowej ladzie, oferując kieliszki tequili wprost ze swojego ciała. Tłumek przyjmuje to każdorazowym rykiem aprobaty. Tylko Logan znajduje się na dolnym pokładzie, na ciemnej i cichej rufie, skąd krótka stalowa drabinka prowadzi do pontonu oraz skutera wodnego kołyszących się poniżej.

Chłopak przerzuca jedną długą nogę przez burtę, znajduje szczebel i opiera na nim stopę, a potem przesuwa resztę ciała. Gdy uderza się głową – mocno, sądząc po dźwięku – o wystający z rufy maszt flagowy, słychać głośny jęk plastiku oraz stłumione przekleństwo. Instynktownie otwieram ramiona, jakbym chciała go złapać, ponieważ dynda teraz z drabinki, trzymając się relingu tylko jedną ręką, a jego stopy szamoczą się w poszukiwaniu szczebli.

Szybko podpływam bliżej. Za chwilę Logan zwolni chwyt i spadnie w chłodne wody Atlantyku. On jednak nadal przylega do jachtu w dziwacznej pozycji: plecami do drabinki, z obcasami wbitymi w jej środkowy szczebel. Jedną dłonią zakrywa sobie usta, a głowę wygina do góry, jak gdyby chciał sprawdzić, czy ktoś patrzy stamtąd na niego. Wygląda na to, że uwaga gości nadal jest skupiona na Britney, sądząc po radosnych okrzykach, które wznoszą się ponad głośną muzyką na górnym pokładzie.

– Ciii. – Jestem już na tyle blisko Logana, że słyszę, jak mówi do siebie. – Ci-ci-ci!

Przykłada jeden palec do ust i nagle sprawia wrażenie, że o czymś sobie przypomniał. Wkłada rękę do kieszeni marynarki, do której jakimś cudem udało mu się wcześniej wetknąć butelkę szampana. Niezdolny jej stamtąd wyszarpnąć, unosi połę marynarki i wlewa sobie trochę płynu do gardła. Głowę ma odchyloną do tyłu, kołysze się i przez parę sekund wydaje się, że znów straci równowagę. Lecz nagle schodzi uważnymi, nieśpiesznymi krokami po pozostałych stopniach drabinki, aż do ostatniego. Mocno mruga, jak gdyby chciał odzyskać ostrość widzenia, a następnie wpatruje się w ponton unoszony przez wodę tuż przed nim. Kilkukrotnie kręci głową: musiało go to zaboleć, ponieważ znów ściska czoło i jęczy, i dopiero potem się odwraca ku skuterowi wodnemu.

Skinąwszy zdecydowanie głową, wskakuje na maszynę, niczym pijany osioł gramoli się w stronę manetek, a następnie opada ciężko na siedzenie, twarzą w kierunku tylnej części skutera. Przez chwilę na jego obliczu maluje się wyraz głębokiego zdumienia.

– Hej! – protestuje głośno. Natychmiast robi wielkie oczy, a palec wskazujący przykłada z powrotem do ust. – Ci-ci-ciii!

Śmieję się, ale on mnie nie słyszy, ponieważ patrzy przez ramię w górę, na jacht.

– Tu jesteście – wykrzykuje, zauważywszy za sobą manetki i tablicę rozdzielczą skutera.

Gdy usilnie stara się skoordynować ruchy swych kończyn tak, aby się obrócić na siedzeniu, ja podpływam w jego stronę, trochę z boku, bo chcę zobaczyć jego twarz. Wygląda na bardzo zadowolonego z siebie – do chwili, kiedy dłonią dotyka stacyjki i maca w poszukiwaniu kluczyka, który powinien tam być, lecz go nie ma. Klepie po całej desce rozdzielczej, po bokach i siedzeniu skutera, a potem sprawdza swoje kieszenie – w których ponownie odkrywa szampana i pociesza się kolejnym łykiem.

– Nie ma ich! – mówi z rozpaczą, opadając na siedzenie. Jednak na widok pontonu jego oblicze znów się rozjaśnia i natychmiast przerzuca obie nogi na jedną stronę skutera.

Aha.

Kiedy wstaje, maszyna przechyla się na bok, zrzucając pasażera głową w dół wprost na ponton; jego ręce i nogi zanurzają się z pluskiem w wodzie.

Klnąc i uciszając samego siebie, Logan wciąga się na dmuchaną jednostkę pływającą, po czym opada na jedną z ławeczek. Kilka następnych minut zajmuje mu zdejmowanie obuwia, wyżymanie mokrych skarpetek i skrupulatne wciskanie ich do wnętrza butów – przez cały ten czas bełkocze coś pod nosem, bez związku. Obserwuję go uważnie, wtem moja fascynacja zmienia się w lęk, bo nagle Logan odwiązuje linę łączącą ponton z jachtem i zaczyna od niego odpływać, niesiony siłą bezwładu.

Nie wiem, co robić. On jest przecież zbyt pijany, żeby sterować pontonem – na litość boską, nadal przyciska buty ze skarpetkami do piersi! Czy powinnam zaalarmować ludzi na jachcie? Tych samych, od których on tak bardzo pragnie uciec, tych, którzy skandują teraz słowa: „Zdejmuj to! Zdejmuj to!”.

A może podpłynąć bliżej i zaoferować Loganowi pomoc? W końcu umiem się obchodzić z tego typu jednostkami pływającymi. Udaję, że rozważam różne możliwości, chociaż konsekwentnie zmniejszam dzielącą nas odległość.

– Kukuryku! – pieje Logan ze swojej niestałej grzędy.

Pochyla się i ciągnie za linkę rozrusznika. Zaburtowy silnik ożywa z warkotem, a ponton wystrzela do przodu, przewracając pasażera na plecy.

– Do diaska! – Tym razem to ja przeklinam.

Najwyraźniej ostatnia osoba, która korzystała z pontonu (co za idiota), zostawiła silnik na biegu i teraz łódeczka pruje prosto na otwarte morze, unosząc ze sobą Logana Rusha, który leży na jej dnie. Unosi powoli – dzięki Bogu, że chłopak nie znalazł jeszcze przepustnicy – jednak nie mam szans jej dogonić, nie potrafię tak szybko wiosłować.

Już mam się zwrócić o pomoc do ludzi na jachcie, gdy nagle zauważam głowę Logana wystającą ponad burtę pontonu. Najwyraźniej pełznie na czworakach w kierunku silnika.

– Wyłącznik awaryjny! – drę się. – Pociągnij za awaryjny!

Lecz on albo mnie nie słyszy, albo nie rozumie, o co mi chodzi, ponieważ zamiast się zatrzymać, ponton zaczyna się kręcić w kółko, w coraz ciaśniejszych kręgach, wyrzucając w górę fontanny wody i napierając na własny kilwater. Zdaje się, że Logan przesunął ster.

Staję na desce surfingowej, krzyczę i macham rękami, żeby zwrócić jego uwagę. Logan w pontonie również unosi się chwiejnie na nogi.

– Nie! Siadaj! – wrzeszczę.

Balansuje przez kilka sekund, a potem – gdy w ponton uderza większa fala – przechyla się w bok, wypada przez burtę w tylnej części jednostki i znika w czarnej wodzie.

Zamieram z przerażenia, stoję i gapię się na wciąż wirujący ponton. Szukam jakiegoś śladu Logana, spodziewając się, że jego głowa za chwilę wyskoczy z morza. Widzę jednak tylko wzburzoną powierzchnię i zmarszczki na wodzie rozchodzące się wokół łódki. Zrywam z kostki u nogi opaskę na rzepy, która łączy mnie z deską surfingową, i wskakuję do zimnej toni. Od pontonu dzieli mnie około piętnastu metrów – panika działa niczym ostroga, więc szybko pokonuję tę odległość. Płynąc, staram się unosić wzrok i w zalegających ciemnościach dostrzegam wreszcie błysk bieli. To twarz Logana. Zbliżywszy się, zauważam, że jedną rękę ma zaplątaną w boczne olinowanie pontonu, który wlecze go za sobą, zataczając koła.

Ostrożnie wykonuję kilka ostatnich zamachów ramion, uważając na śrubę silnika. Jednym mocnym ruchem wciągam się na pokład, dopadam do motoru i wrzucam bieg jałowy. Ponton zwalnia, stabilizuje się, w końcu dryfuje po lekko wzburzonej wodzie.

Zerkam za burtę – prosto w zaskoczone oblicze Logana Rusha.

– Och – mówi, krztusząc się. – Siemka.

– Hm, cześć. – Tylko tyle potrafię wymyślić w tym najbardziej niesamowitym, najbardziej odjechanym momencie swojego życia.

– Co mi się stało?

– Wypadłeś z pontonu. Musimy cię wciągnąć z powrotem.

– Utknąłem tu – stwierdza, spoglądając na prawą rękę, która nadal jest uwięziona w linach.

– Pozwól.

Połowa mojego mózgu jest skoncentrowana na uwalnianiu jego dłoni, drugą zalewa szalona świadomość, że przecież ja dotykam teraz Logana Rusha. Przez krótką chwilę trzymamy się za ręce – czy coś w tym rodzaju.

– Tak lepiej – mówi, z ulgą pocierając nadgarstek.

– Nie za bardzo, raczej nie – mruczę, ponieważ przestał być już zaplątany w linki i znów zaczyna tonąć.

4. Zgubione buty

Rzucam się ku znikającej postaci Logana i udaje mi się capnąć go za włosy – nie tak fantazjowałam o dotykaniu tej gęstej, wspaniałej czupryny – po czym wyciągam go z powrotem na powierzchnię.

– Aua – stęka, po czym czka i patrzy na mnie wzrokiem rannego zwierzęcia. – To boli. Nie noszę peruki, wiesz?

– Przepraszam – mówię, umieszczając jego dłoń na burcie pontonu. Potem zaciskam mu palce na uchwycie liny. – Ale zacząłeś się topić. Nawet nie próbowałeś płynąć.

– No nie – odpowiada, marszcząc czoło. – To rekin.

– Gdzie? – Lustruję ocean w poszukiwaniu ciemnego półksiężyca płetwy grzbietowej.

– Nie tutaj. Na zielonym ekranie, po obróbce obrazu. To rekin pływa za mnie. Nie ja – ciągnie Logan tonem kogoś czyniącego smutne wyznanie.

– Chcesz powiedzieć, że ty nie umiesz pływać?

– Yhm.

– Nawet trochę?

– Hm. – Kiwa głową z boku na bok, jakby się zastanawiał, czy to pytanie nie jest podchwytliwe. – Może faktycznie trochę… Chociaż nie za bardzo – oznajmia, a potem dodaje: – To znaczy wcale.

– Więc wybrałeś się na ląd, choć nie umiesz ani pływać, ani sterować pontonem?

– Wielu rzeczy nie umiem. – Znowu czka. – Przepraszam.

– Wciągnijmy cię na pokład.

Wysuwam rękę, a on ją łapie. Próbuję nie stracić koncentracji na samą myśl, że trzymam teraz lodowatą dłoń Logana Rusha. Ciągnę z całych sił, szarpnięciem sprowadzam go do pontonu. Siadam okrakiem na ławeczce tuż obok zaburtowego silnika, podczas gdy chłopak leży u moich stóp – bosy, z przekrzywioną muszką. Dyszy i drży.

Po chwili odlepia włosy z oczu i rozgląda się za swoimi butami i skarpetkami.

– A, tu jesteście! – woła, łapiąc je szybkim ruchem i układając równo jeden obok drugiego na wypełnionej powietrzem burcie pontonu. Oczywiście po to, by móc je łatwiej podziwiać.

– To są moje buty i skarpety – oznajmia z dumą.

– Bardzo ładne – odpowiadam, a on się uśmiecha.

O rany, to jest dopiero uśmiech!

– Hm… – Chwilę trwa, zanim biorę się w garść. – Słuchaj, musimy cię dostarczyć z powrotem na to przyjęcie.

W tej chwili na jachcie wybuchają głośne okrzyki radości i brawa.

– Nie! – Buntowniczo kręci głową, a potem jęczy. – Zraniłaś mnie w głowę, kiedy tak ciągnęłaś za moje włosy.

– To nie ja zraniłam cię w głowę. Sam to zrobiłeś. Walnąłeś nią w maszt flagowy, kiedy schodziłeś po drabinie. – Wskazuję na jacht.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Swoją drogą, co chciałeś osiągnąć?

Zastanawia się przez kilka sekund, a potem odpowiada:

– Uciec!

– Uciec?

– I nie wracać – dorzuca, ostrożnie kiwając głową. – Słuchaj, dlaczego wszystko się wznosi i opada?

– Ponieważ siedzimy w pontonie pośrodku gniewnego oceanu.

– No tak. Okej. Mimo to moglibyśmy się napić. Mam tu gdzieś flaszeczkę.

Ciągnie i szarpie za butelkę wklinowaną w kieszeń marynarki, aż wreszcie ją uwalnia, podnosi do ust, po czym nagle przypomina sobie o dobrych manierach i proponuje mi łyk.

– Nie, dzięki. – I choć czuję ból, że odmawiam przyłożenia swoich ust tam, gdzie przed chwilą znajdowały się jego wargi, domyślam się, że w butelce jest teraz więcej słonej morskiej wody niż szampana. – Sądzę, że ty też nie powinieneś tego pić.

Machnięciem ręki zbywa moje ostrzeżenie i przykłada szyjkę do ust. Chwilę potem dławi się i kaszle.

– Smakuje ohydnie! Okropnie. Dolałaś coś?

– Nie, sam dolałeś! Wpadłeś do oceanu, a morska woda… – zaczynam, ale chyba nie ma sensu tego wyjaśniać.

Logan Rush, pożeracz nastoletnich serc, jedyny w swoim rodzaju bohater filmów akcji, jest naprawdę mocno wstawiony.

– Nie mogę pić tego czegoś. – Odstawia butelkę, parska zniesmaczony, a potem spogląda na mnie z nadzieją. – Słuchaj, nie masz przypadkiem jakiegoś drinka?

– Ja nie, ale ci na jachcie mają ich mnóstwo. Zabrać cię tam?

– Nie. – Krzyżuje ramiona na piersi. – Nie pójdę. I mnie nie zmusisz.

– Ale oni będą się martwić. Być może zawiadomią NSRI*, żeby cię szukali.

– Co to jest en-es-er-i?

– Morska służba ratunkowa. Wracajmy, okej? – Kładę rękę na rumplu.

– Nie. Przecież dopiero co zwiałem! Powiedziałem im, że boli mnie głowa i muszę trochę odpocząć w kajucie. Zostawiłem liścik: „Robię sobie przerwę, do zobaczenia w Kapsztadzie!”. Jestem bardzo odpowiedzialny.

– Ale…

– Jeśli spróbujesz odstawić mnie z powrotem do tych piranii, to rzucę się w morze!

– No dobra, możemy tu siedzieć całą noc.

– A czemu nie? Fajnie jest być razem z piękną damą, jeśli wolno mi tak powiedzieć. Fajnie i przytulnie.

Przed chwilą Logan Rush nazwał mnie piękną. Mam ochotę zapiszczeć z radości, ale zmuszam się do zachowania czysto biznesowego tonu.

– Przytulnie? Wcale nie. Jest zimno i mokro. Nie możemy tu zostać. – Nagłe olśnienie. – Wiesz, gdzie moglibyśmy załatwić więcej szampana?

– Ale tego dobrego? Nie słonego?

– No, tego dobrego. Najlepszego.

– Gdzie?

– Tam. – Wskazuję na wybrzeże, na odległe światła portu Simon’s Town tworzące jasny promień.

– Lecimy!

– Dobra.

Delikatnie napierając na przepustnicę, wrzucam bieg i steruję pontonem w kierunku swojej deski surfingowej. Wrzucam ją na pokład, a następnie mocno klinuję pod jedną z ławeczek.

– Ale najpierw coś mi obiecaj: jeśli aresztują mnie za porwanie, wyciągniesz mnie z więzienia – mówię.

– To nie jest żadne porwanie – odpowiada, wyraźnie urażony. – Nigdzie cię nie zabieram. Ty tylko kierujesz tą łódką.

– No przecież jasne.

Zawracam w stronę małego portu, zwiększam prędkość. Dwa delikatne pluśnięcia sygnalizują, że buty Logana odmówiły podróży na stały ląd, zachowuję jednak milczenie. On chyba okropnie lubił te buty, ale nie ma mowy, żebym szukała ich teraz po ciemku.

Droga do portu w Simon’s Town będzie krótka – ponton ma potężny silnik, poza tym nie jesteśmy aż tak daleko. Przez większą część naszej szarży na pełnym gazie i w podskokach mój pasażer siedzi naprzeciwko mnie, uśmiechając się i nucąc pod nosem coś w rodzaju Do wioseł, do wioseł, młodzi przyjaciele. Kiedy trafiamy na szczególnie wysoką falę, Logan spada z ławeczki, ale udaje mu się pozostać na pokładzie.

– Gdzie są moje buty? – krzyczy ponad rykiem silnika, z osłupieniem przyglądając się swoim gołym stopom.

Wskazuję na hałasujący motor, potem na swoje uszy i kręcę głową, udając utratę słuchu.

Chłodny wiatr owiewa mi twarz. Czuję się, jakbym była na haju z powodu pędu łodzi i dreszczyku, który wywołuje we mnie obecność Logana. Ciemna woda srebrzy się w świetle gwiazd, fosforyzuje. Powinno być romantycznie – bądź co bądź jestem tu sama z prawdopodobnie najprzystojniejszym i najbardziej pożądanym facetem w hollywoodzkiej galaktyce gwiazd – lecz Logan Rush nie zachowuje się jak główny amant w melodramacie.

Co chwila narzeka, jak to mu zimno w stopy, by po chwili rozpoczynać nowe polowanie na swoje buty – obmacuje podłogę pontonu, zagląda pod moją deskę surfingową. Nagle składa się w pół, nurkuje pod siedzenia i wyciąga stamtąd czarną paczkę, z której wyjmuje nieprzemakalny biały płaszcz – jeden z tych przeznaczonych dla pasażerów łodzi ratunkowych. Gdy go rozkłada, wiatr wyrywa mu skafander z rąk – przedmiot odlatuje w tył z głośnym trzepotem, prosto w noc, niby olbrzymi, upiorny nietoperz.

Natychmiast redukuję przepustnicę i zawracam ponton. Buty pewnie zatoną w głębinach oceanu, gdzie ulegną powolnemu rozkładowi, z wyjątkiem podeszew, ale plastik to już zupełnie inna sprawa.

Zauważam płaszcz przeciwdeszczowy, który się unosi na bledszych fałdach ciemnej wody.

– Złap go, dobrze? – rzucam do Logana, gdy podpływamy bliżej. – Tylko znowu nie wypadnij.

– Po co ratujemy ten… to coś? – pyta, wciągając ociekającą masę na pokład.

– Ratujemy ryby, żółwie i ptaki morskie, a nie to coś.

Logan marszczy czoło, wyraźnie zaskoczony.

– Zwierzęta morskie zjadają plastik. Omyłkowo biorą go za meduzy. A potem się dławią albo zatykają sobie przewód pokarmowy i umierają – wyjaśniam. – Ocean nie potrzebuje kolejnych plastikowych śmieci.

– No nie. – Logan powoli kiwa głową. – A wiesz, czego ja potrzebuję?

– Niech zgadnę. Więcej szampana?

– Tak! – Powraca jego szeroki uśmiech. – A także butów.

Podpływamy bliżej brzegu; w jasnym świetle portowych latarni widzę coś, co każe mi uznać, że nasze lądowanie nie będzie ani proste, ani nierzucające się w oczy.

– Lepiej włóż ten płaszcz przeciwdeszczowy. To znaczy spróbuj znaleźć jakiś suchy – polecam Loganowi.

– Po co?

– Bo jest ci zimno. Poza tym pewnie wolisz pozostać nierozpoznany.

Logan rzuca okiem w stronę brzegu, a jego spojrzenie zatrzymuje się na tłumku dziewcząt i kobiet, hałaśliwym nawet z tej odległości. Wszystkie gromadzą się na głównym nabrzeżu wychodzącym w kierunku małego portu od strony restauracji nad linią brzegową. Najwyraźniej nie jestem jedyną fanką, która dowiedziała się o dzisiejszej imprezie. Pewnie cały wieczór wymieniały się tweetami, puszczały sobie informacje z hashtagiem #RushTo, dzieliły wieściami w grupach na WhatsAppie, ściągały inne fanki z całego Półwyspu Przylądkowego.

Na twarzy Logana maluje się przerażenie.

– Domyślam się, że chciałbyś uniknąć tej czeredki? – sprawdzam.

Kiwa głową.

– No dobra. Znajdź inny płaszcz, włóż go i naciągnij kaptur tak, żeby zasłonić twarz. Spróbuję dobić do brzegu z drugiej strony.

Posłusznie sięga pod siedzenie, wyciąga kolejny czarny pakunek, a potem nakłada łopoczący materiał na głowę. Zwalniam prędkość pontonu i steruję z dala od nabrzeża i betonowej pochylni okrętowej, na tyły pomostów mariny, przy których cumują dziesiątki jachtów i łodzi motorowych.

Na samym końcu przystani niewielka łacha piasku tworzy naturalny przesmyk między wybujałymi krzakami a małymi drzewami. Tubylcy znają to miejsce i często wypływają stąd kajakami, ale dzisiaj wszędzie panują ciemność i cisza. Grupki dziewcząt prawdopodobnie nie mają pojęcia o jego istnieniu. Poza tym zaraz powyżej zaparkowałam swój samochód, dlatego zatoczka idealnie nadaje się do szybkiej ucieczki.

– Trzymaj się mocno – mówię i po raz ostatni dodaję gazu.

* NSRI – National Sea Rescue Institute (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: