Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za górami za lasami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 grudnia 2020
Ebook
12,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Za górami za lasami - ebook

Najpiękniejsze baśnie i legendy z różnych regionów Polski zebrane w jednym tomie. Ceniona autorka literatury dla dzieci, Janina Porazińska, zabiera czytelników w każdym wieku do świata, w którym wszystko może się zdarzyć. Wśród opowieści inspirowanych rodzimym folklorem znajdziecie historie dobrze znane, jak i te, które dopiero odkryjecie. Spotkacie między innymi dzielnego Szewczyka Dratewkę, odważną siostrę siedmiu kruków i piękną mieszkankę zaklętej wieży. Wzruszające losy bohaterów są doskonałą nauką wychowawczą. Każdy w końcu otrzyma to, na co zasłużył – dobro zostanie wynagrodzone, a zło spotka kara.

Janina Porazińska (1882/1888 – 1971) – polska pisarka, redaktorka, tłumaczka literatury skandynawskiej oraz szwedzkojęzycznej. W 1903 roku na łamach „Wędrowca” ukazał się jej debiut poetycki. W 1917 roku założyła pismo „Płomyk”. Podczas okupacji była działaczką podziemia oświatowego i kulturalnego. Jest znana szczególnie jako autorka literatury dla dzieci. W swoich utworach często odwoływała się do polskiego folkloru. Jej twórczość tłumaczono na wiele języków. W 1955 roku została odznaczona Krzyżem Oficerskim, a w 1966 Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Była również Kawalerem Orderu Uśmiechu.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-62346-8
Rozmiar pliku: 343 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DWIE DOROTKI

(BAŚŃ WIELKOPOLSKA)

Daleko stąd, daleko... za górą wysoką, za rzeką szeroką była wioska, a w tej wiosce biała chata, a w tej chacie mieszkał kmieć Pazurek z żoną Pazurkową.

I były w chacie dwie Dorotki.

Jedna była córką starego, druga córką starej; z pierwszej żony, z pierwszego męża.

Mówi raz stara do starego:

– I moja Dorota, i twoja Dorota. Żeby nam się nie myliło, będziemy wołali na twoją „sierota”, a na moją „córeczka”.

Markotno się staremu zrobiło, ale że żona była kłótliwa, hałaśnica, to dla świętego spokoju powiada:

– Niechże będzie i tak.

No i tak zostało.

Pazurek dobry był dla córeczki, ale Pazurkowa nie była dobra dla sieroty.

Co najcięższą robotę na pasierbicę spycha i jeszcze dogaduje:

– A pospieszaj, niecnoto, uwiń mi się z robotą.

Do swej córeczki zasię mówi:

– Spocznij sobie, poleż sobie, ja za ciebie wszystko zrobię.

I tak z jednej Doroty rośnie pracowitka, z drugiej Doroty rośnie leń. Jedna wszystko zrobić potrafi i robi ochotnie, drugiej wszystko i za ciężko, i za niemiło.

A tej sierotce o każdej chwili nie schodzi z myśli jej matusia, jej rodzona.

Plewi w polu len... a ten len teraz kwitnie niebieściuchno, jakby kawałek zaobłocznego nieba spłynął z góry i od miedzy do miedzy smugą się położył... tak sierota, co spojrzy na ten len kwitnący, to sobie myśli:

„Musi matusia takie bławe 1 oczy mieli”.

Żnie w polu sierpem dojrzałą pszenicę, to myśli sobie:

„Złociste-ci to pole, złociste, jakby je szczerymi dukatami nabił. Musi matusia takie włosy, taką złotą główeńkę mieli”.

I te myśli o zmarłej matce ku dobremu sierotkę kierują.

Ujrzy starą babkę, jak chrust w płachcie z lasu dźwiga, a pod ciężarem przygina się, to myśli sobie:

„Jakby to matusia widzieli, to by pewnikiem tej babce pomogli. To i ja jej pomogę!”

Widzi, że dziecko siedzi na środku gościńca i w piasku się babrze, a tu stado krów idzie z pastwiska – tak sobie myśli:

„Jakby to matusia widzieli, to by przecie dziecko złapali i sąsiadce odnieśli, boje tu krowy mogą pobóść! To i ja tego babraka sąsiadce odniosę”.

I tak, komu może, przysługę wyświadcza, do każdego się uśmiechnie, dla każdego ma dobre słowo.

Toteż wszystkim sierotka jest miła, cała wieś ją chwali.

A córeczka Pazurkowej na każdego wilkiem patrzy, każdemu niechętliwie odpowiada. To i nikt jej nie lubi.

Nastała zima. Spadły wielkie śniegi, przyszły lute mrozy 2 , przyszły srogie dujawice 3 . Stanęły rzeki, zamarzły jeziora. Świat stał się biały, uciszony, w słońcu iskrzący, o księżycu – martwy i bezlitosny.

W taki to wieczór księżycowy mówi macocha do sierotki:

– Weźże wiadra i nanoś ze studni wody do stągwi 4 . A zwijaj się, bo już trza chałupę zawrzeć i iść spać.

Wybiega sierotka na dwór, a tu mróz, a tu ślizgawica, że ledwie do studni doszła. Ciągnie wiadro z wodą, a ręce tak jej grabieją, że wcale drąga w garści utrzymać nie może.

Nachyla się, aby uchwycić za wiadro, a tu drewniaki jej się po lodzie obsunęły, a że cembrowina była niska, zważyła się dziewczyna ku głębi i w studnię wpadła!

Świecie najmilejszy!

Aby tylko chodaki po niej przy studni zostały!

Leci, leci w głąb, a w głowie ma taki szum, że ani pojmuje, co się z nią dzieje.

I dopiero gdy o dno prasła 5 – ocknęła się.

Spojrzała i widzi – jako że księżyc prosto nad studnią wisiał – przed nią drzwi wielkie jak wierzeje przy stodole.

Uchwyciła za skobel, pociągnęła... drzwi się otwarły.

I sierotka przez próg przeszła.

Hej!... Dziwy nad dziwami! Ani tu zimy, ani tu śniegu. Słońce świeci i grzeje, łąki kwitną, ptaki śpiewają.

Weszła na ścieżkę i idzie nią, idzie, a nacudować 6 dość się nie może, jaki tu piękny świat dokoła! Takie zapachy, takie kolory, takie w powietrzu muzyki – że słowo tego nie opowie, pióro tego nie opisze.

Doszła do rozstajów, a tu widzi – grusza stoi, a na niej tyle gruszek, ile gwiazdek na niebie! Ani ich drzewina udźwignąć nie może. Gałęzie zwisły do samej ziemi, pieniuszek się pochylił. I tak się grusza skarży:

– Doloż moja, ciężka dolo,

gałązeczki-ręce bolą.

Bujne wichry nie latają,

gruszek ze mnie nie strząsają.

Gałązeczki-ręce bolą.

Doloż moja, ciężka dolo!

Skoczyła chyżo sierotka, zaczęła gruszki obrywać. Rwie, rwie i na trawę składa, wielką ich górę uskładała, drzewinie ulżyła.

Podniosły się gałązki w górę. Leciutko im, wesoło im.

I grusza ludzkim głosem znów mówi:

– Ulżyłaś mi, dobra dziewczynko... ulżyłaś mi. Znów mogę gałązkami kołysać, znów mogę radować się i wesołym szumem szumieć. Nabierz sobie mych gruszek na drogę.

Wzięła Dorotka trzy gruszki do fartuszka i poszła dalej. Doszła do drugich rozstajów. Patrzy, a tu stoi chlebowy piec i tak ludzkim głosem labidzi 7 :

– Ile kropel płynie rzeką,

tyle dni się chleby pieką.

Kto zlituje się, zlituje,

chleby ze mnie powyjmuje...

Skoczyła sierotka, piec otworzyła, wszystkie bochenki wygarnęła. A piec znów ludzkim głosem mówi:

– Dobra dziewczynko, niechaj ci się wszystko w życiu szczęści za to, żeś moje chleby uratowała. A to spaliłyby się na węgiel. Zabierz ich sobie, ile chcesz na drogę.

Wzięła Dorotka bochenek chleba do fartuszka i poszła dalej.

I nadziwić się nie może, że choć gruszki je, choć chleb łamie – zawsze w fartuszku leżą trzy gruszki i zawsze cały bochenek.

A leciutkie to... ani czuje, że coś niesie.

Idzie, idzie dalej, aż zaszła do jakiejś chaty. Na progu chaty stoi baba o wielkich zębach i tak pyta:

– Dziewczynko, a dokąd wędrujesz?

– A do nikąd. Tak se idę i idę, i po pięknym świecie popatruję.

– To może byś do mnie na służbę przyszła?

– Przyszłabym, ale nie wiem, dam to radę waszej robocie?

– E, dasz radę, dasz, bo u mnie wielkiej pracy nie ma. Sprzątniesz mi izbę, zaścielesz łóżko i ugotujesz strawę dla moich domowników. A tych domowników to aby dwóch: kotek i piesek.

Roześmiała się sierotka i mówi:

– A toż to przecie żadna robota!

– No, to u mnie ostań. Jak przesłużysz rok, to cię nagrodzę wedle miary i sprawiedliwości. I wrócisz sobie do domu.

Weszła sierotka do izby. Czterem kątom się pokłoniła, kotka, pieska pogłaskała i na służbie została.

Co dzień baba o wielkich zębach od rana idzie w świat i nie wraca aż o zachodzie słońca.

Co dzień sierotka izbę wysprząta, że się od czystości aż świeci w każdym kątku. Poduchy i pierzyny wietrzy na płocie, a potem tak je strząsa, tak klepie, tak stroszy, że te poduchy i pierzyny pęcznieją, aż się zrobią jak banie.

To jak je zacznie na łóżku układać jedne na drugich, to ułoży aż pod samą powałę. Aż musi drabinę do łóżka przystawiać, bo inaczej baba o wielkich zębach na łóżko by nie wlazła.

I jedzenie gotuje. Jagły na mleku – przódzi kotkowi całą miseczkę, potem sama poje. Kluski z omastą – przódzi pieskowi całą miskę, potem sama poje.

Wraca wieczorem baba o wielkich zębach, a tu w izbie czyściutko jak na gody. Pierzyny poukładane aż pod powałę, kotek na piecu mruczy, piesek pod piecem aż sapie, taki najedzony.

– Widzę, dziewuszko, jak gospodarujesz.

A no, minął rok. Ani jednego dnia sierotka nie zaniedbała się, co dzień w izbie jak przed świętem. Kotek i piesek upasione, sierstka na nich gładka, błyszcząca, oczy wesołe.

Baba o wielkich zębach woła swych domowników i pyta:

– Kotku, piesku, jaką skrzyneczkę dać dziewczynce za pracę? Czarną czy zieloną?

„Hau! hau! zieloną!” – szczeknął piesek.

„Miau! miau! zieloną!” – miauknął kotek.

Baba o wielkich zębach wyniosła zieloną skrzynkę, pożegnały się. Znów sierotka czterem kątom pokłoniła się, kotka, pieska pogłaskała i na drogę wyszła.

Baba o wielkich zębach za nią i po plecach ją głasnęła.

I tu nagle, co za odmiana!

Już na sierotce nie licha spódniczyna, nie wyłatany kaftanik, ale strój paradny, szumny, że cud!

Spódniczka suta w kwiaty, gorsecik aksamitny, koszula cieniutka, haftowana, na głowie jedwabna chusteczka, a buciki węgierskie czerwone i sznurowane!

Aniście na obrazku takiej pięknej lali nie widzieli.

Oj, uradowała się sierotka, uradowała!

Podziękowała gospodyni, zieloną skrzyneczkę chwyciła i w drogę! Ale nie uszła ani dziesięciu kroków, jak coś dokoła zahuczało, zaszumiało, wielką wichrzycą powiało, dziewczyną trzy razy obróciło i oto widzi sierotka... Stoi na swym podwórku koło studni, a przed chatą ojciec i macocha, i córeczka przyglądają się, cudują się i rozeznać nie mogą, czy to ona, czy nie ona – ta ustrojona panna.

Dopiero ku nim podskoczyła, obcaskami zastukała, wszystkich grzecznie przywitała.

A potem do samego wieczora opowiadała, gdzie to była, co widziała, jaką służbę miała, co za służbę dostała.

Otworzyli zieloną skrzynkę, a tam bogactwa niezliczone, śliczności niewidziane: korale, bursztyny, pierścienie diamentowe, wstążki szczerozłotą nicią haftowane!

Rety, reteczki!

Poszli spać, ale nikt zasnąć nie może.

Stary nie śpi, bo myśli, jakiego by tu męża dla takiej pięknej, takiej bogatej córki znaleźć.

Stara nie śpi, bo myśli, jakby tu takież śliczności i dla swojej córeczki zdobyć.

Córeczka nie śpi, bo ją zazdrość aż po łóżku rzuca, czemu to nie moje! nie moje!

A sierotka nie śpi, bo myśli, co z tym bogactwem zrobi. Ojczaszkowi kupi ciepły kożuch na zimę i buty z cholewami.

I co jeszcze za te skarby? Coś by trzeba takiego, żeby stare babusie nie pracowały nad siłę... żeby dzieci nie babrały się po drogach w kurzu... Ale jakby to... jakby to?...

Nad ranem dopiero wszyscy zasnęli.

Minęło kilka dni, aż stara mówi do swej córeczki:

– Musisz i ty w studnię wskoczyć, do baby o wielkich zębach iść na służbę.

– Kiej się boję, mamo.

– Czego się, głupia, boisz? Jeszcze większą skrzynię z bogactwami przyniesiesz!

Poszły do studni. Stara córeczkę popchnęła, Dorotka w wodę wpadła, o dno prasnęła i wielkie drzwi przed sobą ujrzała.

Pociągnęła za skobel, próg przestąpiła.

I wszystko akuratnie tak było, jak i przód. Idzie córeczka dróżką, a tu wiosna dokoła, słońce świeci, łąki kwitną, ptaki śpiewają.

Doszła do rozstajów, gruszę ujrzała. Na drzewinie gruszek, ile gwiazdek na niebie. Gałęzie zwisły do samej ziemi, pieniuszek się pochylił, I tak się grusza skarży:

– Doloż moja, ciężka dolo,

gałązeczki-ręce bolą.

Bujne wichry nie latają,

gruszek ze mnie nie strząsają.

Gałązeczki-ręce bolą.

Doloż moja, ciężka dolo...

Ale córeczkę wcale to nie obeszło.

– A niech se tam! – wzruszyła ramionami. Zerwała kilka gruszek do fartuszka i poszła dalej.

Idzie, idzie... doszła do drugich rozstajów. Patrzy, a tu stoi chlebowy piec i tak ludzkim głosem labidzi:

– Ile kropel płynie rzeką,

tyle dni się chleby pieką.

Kto zlituje się, zlituje,

chleby ze mnie powyjmuje...

Ale córeczkę wcale to nie obeszło.

– A niech se tam! – wzruszyła ramionami. Otworzyła piec, wybrała sobie najpiękniejszy bochen, resztę w piecu zostawiła i poszła dalej.

Idzie, idzie... ale jej strasznie ten bochen cięży.

– Siądę se, odpocznę i pojem trochę.

Usiadła w cieniu, do chleba... a tu widzi, chleb w szczery kamień się zamienił! Do gruszek, a tu widzi... gruszki w pecynki gliny się zamieniły. Jakże to jeść!

Wszystko musiała wyrzucić. Podniosła się i poszła dalej... a zła, a głodna!

Ale wreszcie doszła do chaty. Przed chatą stoi baba o wielkich zębach i pyta:

– Dziewczynko, dokąd wędrujesz?

– Tak se idę, służby szukam.

– To może do mnie się zgodzisz?

– Przecie, że się zgodzę – mówi córeczka, bo tę skrzynkę z bogactwami ma na myśli.

– Robota u mnie niewielka. Izbę sprzątniesz, łóżko zaścielesz, pieska i kotka nakarmisz. A jak przesłużysz rok, nagrodzę cię wedle miary i sprawiedliwości. I wrócisz sobie do domu.

Weszły do izby. Córeczka kotka ręką odsunęła, pieska nogą odepchnęła.

„Niedoczekanie wasze! Nie będę cudzej gadziny oprzątała” – pomyślała sobie.

I tylko rozgląda się, gdzie tu stoi ta skrzynia, którą za zasługi dostanie.

Baba o wielkich zębach poszła do roboty, a córeczka garnek kaszy sobie ugotowała, najadła się sama, kotkowi i pieskowi nic nie dała, na głodno ich z izby wypędziła i poszła spać.

Wraca wieczorem baba o wielkich zębach, a tu w izbie nic nie zrobione. Łóżko niezasłane, podłoga nieumieciona, brudny garnek po kaszy na środku izby się wala, kotka ani pieska nie ma, a dziewczyna w ogródku pod jabłonką sobie śpi.

– Widzę, dziewuszko, jak się sprawujesz...

I tak szedł dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Córeczka tylko o sobie myśli. W izbie śmieci!... aż szura pod nogami. Poduszki i pierzyny zbrukane, a piesek z kotkiem wychudły, zjeżyły się, ogonki im wyłysiały, oczka im sparszywiały. Żywią się same, jak mogą, to w polu, to w lesie.

A no, minął rok.

Baba o wielkich zębach woła swych domowników i pyta:

– Kotku, piesku, jaką skrzyneczkę dać dziewczynie za służbę? Czy zieloną, czy czarną?

„Hau! hau! czarną!” – szczeknął piesek.

„Miau! miau! czarną!” – miauknął kotek.

Baba o wielkich zębach wyniosła czarną skrzynkę, pożegnały się. Córeczka dobrego słowa ani kotkowi, ani pieskowi nie powiedziała, wzięła skrzynkę i wyszła na drogę.

Baba o wielkich zębach za nią i po plecach ją głasnęła.

Aż tu nagle, co się nie stało!

Po córeczce od góry do dołu jakasi maź się rozlała... Smoła, nie smoła?

Dziewczyna skrzynkę chwyciła i w drogę! Ale nie uszła ani dziesięciu kroków, jak coś dokoła zahuczało, zaszumiało, wielką wichrzycą powiało, dziewczyną trzy razy obróciło i oto widzi córeczka... Stoi na swym podwórku koło studni, a przed chatą ojczym, matka i sierotka.

Matka w ręce klasnęła, wielkim głosem krzyknęła:

– A gdzieżeś, córeczko, tak się zwalała, gdzieżeś paradny strój podziała?!

Chwyciły skrzynkę! Jakie tam bogactwa?! Otwierają!... A ze skrzynki smyrgu-smyrgu... żaby, ropuchy, węże, jaszczurki... Rozlazło się to po podwórzu, po krzakach pochowało.

– Takieś to wiano przyniosła!

*

Za górą wysoką, za rzeką szeroką wioska, a w tej wiosce biała chata, a w tej chacie muzyczkowie grają, druhenki śpiewają, starościny w ręce klaszczą...

Jakież tam gody?

Wesele sierotki z kowalczykiem!

A macocha z córeczką patrzeć na to nie chciały, w świat poszły i kędyś w wielkim świecie przepadły.

Baśniczka miła czy niemiła –

już się skończyła.SIOSTRA SIEDMIU KRUKÓW

(BAŚŃ MAZOWIECKA)

Żyła, była matka. Siedmiu synów miała, córkę miała. Gospodarkę miała.

A przy tej gospodarce – toć wiadomo – uwijaczka od zorzy do zorzy.

Przyszedł dzień przedtargowy, roboty huk!

Uwija się matka. Krząta się córka. A z chłopaków wyręki nie ma żadnej.

A chłopaki jeno po zagrodzie szumią.

Wyszła matka do komory, po miód. Wraca, a tu dzieża z kozłów obalona!

A tu rozczyn chleba po podłodze cieknie.

Chłopaki po izbie szumią.

Tak matka rozsrożyła się. Ku chłopakom poskoczy i za włosy ich chyci, i głosem wielkim zawoła:

– A bodajeście czarnymi krukami we świat polecieli!

Matko, wielka twoja wina.

Idzie drogą Zła Godzina.

Idzie, idzie przy twej ścianie...

Coś wyrzekła, to się stanie.

Zaszumiało po kątach. Izbą wiatr poszedł zimny. Siedmiu czarnych kruków zakrakało. Siedmiu czarnych kruków poderwało się z ziemi w otwarte drzwi.

Aby matce po nich krucze pióra w obu garściach zostały.

Przyszedł zmierzch. Czeka matka synów.

Nie wracają o zmierzchu.

Przyszła noc. Czeka matka synów.

Nie wracają w nocy.

Przyszedł świt. Czeka matka synów.

Nie wracają o świcie.

I przyszedł świt drugi... i przyszedł świt trzeci... Nie wracają...

……………………………………………………..

Przy piecu matka siedzi, nić lnianą matka przędzie. Przędzie i serce urzewnia. Synów wspomina.

„A ten pierwszy urodził się pod słońce w znaku Byka. Silny był ponad miarę lat swoich. Ramiona miał rozłożyste jako buk konary. W grzbiecie miał siłę niepomierną. Kamień młyński sam sobie na bary zadawał i niósł go pod górę, śpiewający. Było mu Krzepimir.

A drugi z trzecim urodzili się pod słońce w znaku Bliźniąt. Podobniuteńcy byli ze sobą na dziwo. Ani ich mogła rozeznać ona, matka rodzona. Wołkami siwymi, wołkami bliźniętami oborywali granice pól kmiecych. Wiadomo, takiego pola grady bić nie śmieją. Było im Mścisław i Mścigniew.

A ten czwarty urodził się pod słońce w znaku Lwa. Ten nie znał, co to truchliwość. Sam jeden z paliczką w garści szedł w głuchobory. Samowtór 8 z niedźwiedziem się mocował. Samowtór odyńca ubijał. Było mu Władybój.

A ten piąty urodził się, gdy słońce było w znaku Panny. Ten ci urody był panieńskiej. Lico miał gładkie, zróżowione jak owoc moreli. Miłownik gędźby 9 był wielki. Skrzypki sobie z lipiny strugał i grał a śpiewał, aże się sercu lubo czyniło. Było mu Radosław.

A ten szósty urodził się, gdy słońce było w znaku Koziorożca. Ten ci najradziej brał luk i szedł w góry, i uganiał się za stadami kozic. Sam jak kozica skakał ze skałki na skałkę i zawisał na granitowych iglicach, i wspinał się ku pustaciom 10 , gdzie aby orły skwirczały, a wiatr chmury przeganiał. Było mu Wróciwój.

A ten siódmy urodził się, gdy słońce było w znaku Wodnika. Ku wodzie go nęciło. Niestraszne mu były ciemne topiele ni bystre nurty, ni chwytliwe wiry. Rzucał się śmiało w każdą wodę, a ona go brała jak swego i kołysała na fali, i niosła bez urazy. Było mu Miłosz”.

Przy piecu matka siedzi, nić lnianą matka przędzie. Przędzie i serce urzewnia. Synów wspomina.

„A ten pierwszy urodził się...”.

I tak matka urzewniała się siedem dni i siedem nocy. Aż jej ten smętek przegryzł serce do znaku.

Ósmego dnia o świcie wyszła córka w sad. Barcie 11 tam stały, rojami brzęczały.

Zastukała w kłodę, kędy rój mieszkał.

– Pszczółki, pszczółki, a to wasza gaździna pomarli!

Wynieśli matkę na grzebalnik 12 .

A siostra płachetkę na piersiach skrzyżowała, chatę kołkiem zaparła i poszła w świat szukać braci.

..............................................................

Nad polem – nie nad polem, nad lasem – nie nad lasem, nad wodą – nie nad wodą leci siedmiu kruków. Czarnym skrzydłem wieją, chrypłym głosem kraczą.

Nie kruki to czarne kruczego rodu, junaków to siedmiu, braci rodzonych pomiędzy sobą, w kruki zamienionych.

Kracze kruk do kruka:

– Gdzie będziemy nocowali? Nijakiego kruczego gniazda my dzieci.

Kracze kruk do kruka:

– Co będziemy jedli? Padło jest nam obmierzłe, a słabe ptaszyny dziobem zakuwać to rzecz nie junacka.

Kracze kruk do kruka:

– Z kim będziemy się stowarzyszali? Ludzie nas przegnają, kruki nas nie przyjmą.

Nad polem – nie nad polem, nad lasem – nie nad lasem, nad wodą – nie nad wodą leci siedmiu kruków. Czarnym skrzydłem wieją, chrypłym głosem kraczą.

Wysunął się przed innych kruk najmniejszy.

– Bracia, wzrok mam bystry. Widzę ogromną wodę: morze to zielone i morze niebieskie, i morze żółte. Przylegają do siebie, a wody ich ze sobą niepomącone. Między tymi morzami ostrów 13 leży. A na ostrowiu góra jakaś dziwna, niby ze stężałej wody pod samo niebo wydźwignięta. Tam lećmy. Tam człowiek nas nie dosięgnie, tam kruki nas nie dofruną.

I poleciało siedmiu kruków, siedmiu junaków, braci rodzonych pomiędzy sobą, na ostrów lodowej góry.

..............................................................

Idzie siostra, idzie, aż na brzeg strumienia zaszła. Tu nad wodą stanęła. Tu nad wodą zapłakała:

– Strumieniu, wartki strumieniu,

ulituj się memu strapieniu.

Idę, szukam w tej pustaci

siedmiu kruków, siedmiu braci.

Może górą tu lecieli,

kruczym skrzydłem tu szumieli?

Może tu nad brzegiem stali,

chłodną wodę popijali?

Zamruczał brzeg skalisty, brzeg twardy:

– Stoję tutaj od wiek wieka,

nie widziałem kruka człowieka.

Stój tu ze mną...

stój tu ze mną...

może nadlecą.

Zaszepleniły trzciny kołychliwe, trzciny zielone:

– Kłaniamy się chmurom od wiek wieka,

nie widziałyśmy tam kruka człowieka.

Chwiej się z nami...

chwiej się z nami...

może zobaczysz.

Zakipiała woda bystra, woda szumiąca:

– Płynę a płynę od wiek wieka,

nie poiłam kruka człowieka.

Bieżaj ze mną...

bieżaj ze mną...

może ich znajdziesz.

I siostra poszła za wodą. A woda spieszy się, spieszy się... a woda dzień i noc mamrocze, mamrocze...

..............................................................

Długo, długo szła siostra, aż zaszła na bogaty dwór. We dworze izba przestronna. Stara matka chleb piecze, trzech synów na ławie pod piecem siedzi.

Na tym pierwszym synu kaftan łosiowy.

Na tym drugim synu świta konopna.

Na tym trzecim synu pancerz ze srebra.

Pierwszy syn niedźwiedziowi kudły czesze. Drugi syn ziarno pszeniczne z plew czyści. Trzeci syn srebro, złoto w szkatułach liczy.

Zadziwiła się stara matka, zadziwili się trzej synowie, bo nigdy jeszcze człowieka ze świata na dworze swym nie widzieli.

I stara matka pyta:

– A dokąd tak wędrujesz, sieroto, bożym światem, żeś aż na nasz dwór zaszła?

Siostra odpowiada:

– Dokąd? Idę niewiedząca,

braci swoich szukająca.

Bracia moi nie zwyczajni,

bracia moi krucy czarni.

Siedmiu w chacie ich siedziało,

siedmiu krukiem w świat pognało.

Czyście ich tu nie widzieli?

Czy tu górą nie lecieli?

Zamyśliła się stara myśleniem głębokim i tak powiada:

– Siedmiu kruków tu leciało,

czarnym skrzydłem tu szumiało,

ludzką mową tu gadało.

Posiedźże w gościnie ż nami.

Jutro pójdziesz za krukami.

I stara matka siostrze jeść, pić dała. Na policy 14 nad piecem ją przenocowała i na drugi dzień tak mówi:

– Idźże, wędrowniczko, na wschód słonka, aż zajdziesz nad wielką wodę. Zobaczysz morze żółte, morze zielone i morze niebieskie, jak legły obok siebie, a wody ich ze sobą niepomącone. A pośrodku tych mórz bieleje ostrów, a na ostrowie wydźwiga się pod niebo góra szklana. Tam braci znajdziesz.

Wygarnęła stara matka z chlebowego pieca kukiełki 15 , rzędzikiem je na stole położyła i pyta:

– Jakież to kukiełki twoja matka piekła?

– O, takie, takusieńkie! – zawołała siostra i ukazała na kukiełkę otoczoną dookoła plecionką.

– To naści siedem takich kukiełek. Położysz je braciom, aby poznali, żeś do nich przyszła.

A zaś obróciła się ku trzem junakom.

– Pomóżcie i wy jej, synkowie.

Tak podniósł się z ławy syn pierwszy, poszedł do komory i wyniósł stamtąd siostrze kożuszek z ptasiego puchu.

– Naści, mała dzieweńko. Zaodziejesz się tym, byś nie zakrzepła z zimna na górze lodowej.

Podniósł się z ławy drugi syn, do komory poszedł i wyniósł wianuszek grzybów.

– Naści, mała wędrowniczko. Będziesz się tym suszem w drodze żywiła, a nie zaznasz nigdy głodu.

Sięgnął trzeci syn do szkatuły, wyjął pazury złote.

– Naści, kruków siostrzeńko. Przytroczysz sobie pazury do rąk, byś się na szczyt lodowej góry mogła dostać.

Zaodziała się siostra w kożuszek z ptasiego puchu. Na szyi zawiesiła wianuszek grzybów. Złote pazury schowała za pazuszkę. Kukiełki związała w płachetkę.

Zaś pokłoniła się do ziemi starej matce, pokłoniła się trzem synom junakom i na wschód słonka poszła.

..............................................................

Idzie, idzie siostra stroną daleką, stroną rozmaitą.

To gaikiem wesołym, zielonym, gdzie słońce dukaty rozgarnia i zgarnia, gdzie ptaszki przerozmaite nutki wywodzą, gdzie wiewiórki gonią się w zielonych szumach.

To ugorem pustym, aby kamieniem zasłanym, aby płoną trawką zarosłym.

To borem głuchym, odwiecznym. Ziemia tam szara, suszem zasłana. Nic tam innego nie słychać, jeno jak sucha kora trzaska, a martwe gałązki odkruszają się od pni i spadają na ziemię. Drzewa dościgły tam obłoków, a szumy po nich kędyś górą pod samym niebem chodzą.

Idzie siostra stroną daleką, stroną rozmaitą, aż i zaszła nad wodę ogromną.

Widzi: morze to zielone i morze żółte, i morze niebieskie. Przylegają do siebie, a wody ich ze sobą niepomącone. Między tymi morzami ostrów leży, a na nim góra ze stężałej wody ponad chmury wydźwignięta i w słońcu srebrniejąca.

Stanęła siostra nad morzem nieobjętym, myśli:

„Jakże ja tę wodę przepłynę! Toćżem nie rybka. Jakże ja na ten ostrów dolecę? Toćżem nie ptaszek”.

Siadła nad brzegiem, duma... duma...

Aż tu widzi – łódź płynie. Nad łodzią żagiel się chwieje, a po bokach wiosła pluszczą.

Skoczyła siostra za skałę, przytaiła się tam, szczelinką spoziera.

Przybiła łódź do brzegu. Dwunastu wojów z niej wysiadło. Dwunastu z dalekiej północy wikingów. Kędziory jasne na ramiona im spadają. Brody jasne piersi im zakrywają. W skóry niedźwiedzie zaszyci, łbami niedźwiedzimi głowy mają nakryte.

Wciągnęli łódź na brzeg.

Mówi ich konung 16 :

– Spalcie łódź, byśmy powrotu do ojczyzny swej nie mieli. Wtedy nogi nasze staną się tu bystrzejsze, ręce nasze staną się tu chwytliwsze, serca nasze staną się okrutniejsze.

Naznosili wiatrołomu 17 , gałęzi suchych, podpalili łódź i w las poszli.

Siostra przytajona za skałą wciąż siedzi, przez szczelinkę spogląda.

Aż tu co się nie dzieje!

Chmura czarna, chmura burzowa niebem się toczy. Uderzył z nagła wicher i wiatrołom rozrzucił po piasku. Lunął deszcz potokiem i ogień zagasił. Podniosła się fala, na brzeg wpadła.

A wtedy wybiegła siostra zza skały i do łodzi wskoczyła. W to oczymgnienie fala łódź porwała i na morze ją zniosła.

I zaraz uczyniła się pogoda.

Rozeszły się chmury. Jeden błękit zabłysł w górze, drugi położył się na wodzie.

Wiatr odbrzeżny w żagiel uderzył. Fala za falą wartko pogoniła i łódź na ostrów lodowej góry uniosła.

..............................................................

Przypłynęła siostra na ostrów. Z łodzi wyszła, pod górą stanęła, ku chmurom spoziera.

Hej, góra ci to, góra! Oko takiej nie widziało, ucho o takiej nie słyszało.

Pod obłoki bystro śmiga, a od słonka srebrnieje, a od wiatru dzwoni.

Przytroczyła sobie siostra złote pazury do rąk i po lodowej równi się wspina.

Wyżej... wyżej... wyżej... aż i zniknęła za obłokami.

Na szczycie lodowej góry zamek stoi.

Wchodzi siostra śmiało przez rozwartą bramę, przez próg wysoki do zamkowej świetlicy.

W świetlicy pusto, aby ogień na piecu trzaska. Pośrodku tu stół, przy stole pniaki do siedzenia. W trzech ścianach trzy wyglądki na trzy świata strony.

Pozdrowiła siostra ogień na piecu, odczepiła od rąk złote pazury, zdjęła płachetkę z chlebami i przez pierwszy wyglądek ciekawie na świat wyjrzy.

Widzi – tam w dole morze żółte huczy, o lodową górę się rozbija, wysokimi falami na lodową górę skacze.

Wyjrzy siostra przez drugi wyglądek – a tam morze zielone jako łąka nieobjęta okiem za wiatrem kołysze się a buja.

Wyjrzy siostra przez trzeci wyglądek – a tam morze niebieskie niezmącone leży, jakby łan kwitnącego lnu o cichej pogodzie.

A przy brzegu...

Siostra z radości w białe rączki zaklaskała.

Przy brzegu siedmiu braci, siedmiu junaków się kąpie.

Tak zaraz zaczęła się dziewczyna krzątać. Na ogień drzewa przyrzuciła, zapaską stół starła. Płachetkę rozwiązała, dobyła z niej kukiełki i na stole je rozłożyła.

Aż tu słyszy – góra dzwoni, góra dźwięka, idą bracia z kąpieli.

Przytaiła się siostra w kąteczku za piecem i patrzy.

Przez wysoki próg wchodzi do świetlicy mocarny Krzepimir, za nim bliźniaki Mścigniew i Mścisław, za bliźniakami nieulękły Władybój, za nim nadobny Radosław, zasię łowca kozic Wróciwój, a na końcu wody piastunek Miłosz.

Patrzą bracia zadziwieni: na stole kukiełki! Takusieńkie, jakie to matusia w chacie piekli! Skądże to?!

Dopieroż z kąteczka siostra wyskoczy! Dopieroż się zaczną witać a radować, a śmiać się i płakać ze szczęścia!

– Jakże się tu, siostro, do nas dostałaś?

Opowiada siostra, jak to za biegiem strumienia na jasny dwór zaszła, jak potem na wschód słonka wędrowała, jak ją łódź porzucona przez morze niosła.

– A wam, bracia, jakże się tu żyje?

– E, nędzne tu nasze życie! Po brzegu chodzimy, robaków a ślimaków na strawę szukamy. O każdym północku krucze pióra z nas opadają. Od północka do świtania ludźmi jesteśmy, w morzu się kąpiemy. Od świtania znów z nas kruki czarne, kruczym głosem kraczące.

Usiedli razem do stołu. Musiała siostra z każdej kukiełki rożek odłamać i zjeść.

Gwarzą. Opowiada siostra, jak matka z żałości pomarła. Jakie we wsi urodzaje były. W czyjej chacie wesele wyprawiono.

Siedzą, gwarzą, a tu i nocka zaczyna omdlewać, a od wschodowej strony przedświtek zaczyna na niebo się wspinać.

Więc siostra nagle zawoła:

– Bracia, bracia, już dzionek idzie! Już zaraz znów się krukami staniecie. Powiadajcież, a wartko, co mam czynić, by was odczarować!

– My tego, siostro, nie wiemy. Ale poniesiemy cię przez morze zielone na brzeg. Jest tam starucha-mądrucha, ona ci powie, co i jako masz czynić.

Legli bracia pod piecem i zasnęli. Siostra nie śpi. Siostra szczapy na ogień podrzuca, by w izbie jasno było. Chce widzieć, jak się bracia krukami będą stawali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: