Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaczyn - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
29 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,00

Zaczyn - ebook

Wraca długo wyczekiwany tytuł - błyskotliwy reportaż biograficzny poświęcony parze polskich architektów-wizjonerów, którym przyszło tworzyć w epoce PRL-u. Losy Oskara Hansena i jego rodziny mogłyby posłużyć za scenariusz niejednego filmu. Syn Norwega i Rosjanki wojnę spędza w Wilnie, gdzie przyłącza się do polskiej partyzantki. Po wojnie studiuje architekturę i wyjeżdża na stypendium do Paryża. Tam trafia do pracowni Jeannereta i odwiedza wielkich malarzy, m.in. Picassa, któremu udziela kilku cennych rad. Pomimo propozycji pozostania na Zachodzie, wraca do kraju, gdzie wraz z żoną, Zofią, pracuje jako architekt i tworzy koncepcję Formy Otwartej. Projekty Hansenów są śmiałe, niestandardowe i dostosowane do potrzeb zwykłych ludzi – kto nie chciałby mieć mieszkania skrojonego na własną miarę? Niestety, w szarej rzeczywistości PRL-u pomysły te ulegają pewnym modyfikacjom, na co architekci nie mają już wpływu. Rezultat to m.in. owiane złą sławą warszawskie osiedle Przyczółek Grochowski, miejsce, którego się nie wybiera, lecz na które jest się skazanym… Tam właśnie decyduje się zamieszkać autor książki, Filip Springer. Chce on na własnej skórze poczuć, jak żyje się w miejscu urzeczywistnienia teorii Hansenów i zrozumieć, dlaczego ich nowatorskie pomysły nie najlepiej sprawdziły się w rzeczywistości.

Książka Filipa Springera to opowieść o niebanalnych osobowościach, niezwykłych ludzkich losach, odważnej architekturze, ale także – a może przede wszystkim – o naszej mentalności. I o tym, jak bardzo brakuje nam dziś wizji naprawy świata, która – jak u Hansenów – opierałaby się na wierze w człowieka i poczuciu powinności wobec innych. Rzecz wciągająca, dająca do myślenia i po prostu mądra.

Książka została wydana wspólnie z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67016-21-6
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

War­sza­wa. Przy­czó­łek Gro­chow­ski

Sy­väran­ta

Oświę­cim

Ot­ter­lo

Wil­no

Świ­no­uj­ście

Lu­blin

War­sza­wa. Po­li­tech­ni­ka

War­sza­wa. Przy­czó­łek Gro­chow­ski

Pa­ryż

Ber­ga­mo

Lon­dyn

War­sza­wa. Ul. Spo­koj­na

War­sza­wa. Ul. Sę­dziow­ska

War­sza­wa. Ra­ko­wiec

War­sza­wa. Za­chę­ta

Hel­sin­ki

Lu­blin. Osie­dle Sło­wac­kie­go

Hel­sin­ki. Ota­nie­mi

War­sza­wa. Przy­czó­łek Gro­chow­ski

Po­znań. Na­ra­mo­wi­ce

Szu­min

War­sza­wa. Aka­de­mia Sztuk Pięk­nych

Cho­cia­nów

El­bląg. Wzgó­rze Mo­re­la

Szu­min

War­sza­wa. Ul. Sę­dziow­ska

War­sza­wa

War­sza­wa. Ur­sy­nów

Tron­dhe­im

Ber­gen

War­sza­wa. Przy­czó­łek Gro­chow­ski

Po­sło­wie

Przy­pi­syPa­ryż

Na Tro­ca­déro za­ku­ta­ni w sza­li­ki ko­le­sie wy­pusz­cza­ją w noc ko­lo­ro­we bącz­ki, li­cząc, że sprze­da­dzą je tym, któ­rym spad­ną one na gło­wę. Nikt te­go nie ku­pu­je, wszy­scy pa­trzą tyl­ko, jak nie­bie­skie świe­tli­ki le­cą z bu­cze­niem pro­sto w nie­bo. Po­tem każ­dy od­cho­dzi w swo­ją stro­nę, mi­mo że tam­ci na­wo­łu­ją i prze­ko­nu­ją. Jest zim­no i wie­je wiatr, prze­łom paź­dzier­ni­ka i li­sto­pa­da.

Dzień póź­niej na Con­cor­de ha­łas i słoń­ce, ja­cyś lu­dzie, ład­ne dziew­czy­ny pa­trzą przed sie­bie. Przy­po­mi­nam so­bie, jak pi­sał:

„Kie­dyś do­tar­li­śmy z Lesz­kiem na śro­dek pla­cu de la Con­cor­de. By­ło póź­ne po­po­łu­dnie. Sta­li­śmy ty­łem do Tu­ile­ries, oto­cze­ni mro­wiem sa­mo­cho­dów okrą­ża­ją­cych plac, za­fa­scy­no­wa­ni eks­po­zy­cją wiel­kiej licz­by ru­chów jed­no­cze­snych na tle wzno­szą­cej się płasz­czy­zny Champs-Ély­sées. Za­cho­dzą­ce słoń­ce uję­te w ra­my L’Arc de Triom­phe, oświe­tla­ją­ce każ­dy po­jazd, czy­ni­ło z te­go sza­le­nie moc­ne, spój­ne wi­do­wi­sko, jak po­to­ki pły­ną­cej la­wy. Wy­da­wa­ło się nam, pro­win­cju­szom, że sto­imy w cen­trum współ­cze­sne­go świa­ta”51.

Też tak tu mam. Mu­szę za­my­kać oczy, bo wszyst­ko jest zbyt ja­sne i zbyt du­że. I to po­czu­cie, że nie je­stem stąd i że to wi­dać. A ra­czej, że je­stem stam­tąd. Prze­cież róż­ni­ca nie jest dziś tak wiel­ka jak wte­dy. Je­mu, gdy pro­sił o coś do pi­cia, sta­wia­li na sto­le bu­tel­kę wód­ki, bo my­śle­li, że dzi­cy Po­la­cy pi­ją tyl­ko to. W chiń­skiej re­stau­ra­cji nie roz­po­znał przy­praw i gdy prze­sa­dził z czymś pi­kant­nym, my­ślał, że na trwa­łe uszko­dził so­bie ję­zyk. To po­czu­cie nie­przy­sta­wal­no­ści mu­sia­ło być więk­sze niż te­raz. Ale na­wet dziś jest doj­mu­ją­ce.

Do Pa­ry­ża przy­jeż­dża po to, by utwier­dzić się w prze­ko­na­niu, że ma ra­cję. Ogło­sze­nie o sty­pen­dium rzą­du fran­cu­skie­go dla mło­dych ar­chi­tek­tów zo­ba­czył na ta­bli­cy in­for­ma­cyj­nej, tej sa­mej, przy któ­rej po raz pierw­szy roz­ma­wiał z Zo­sią. Zło­żył pa­pie­ry, choć nie li­czył na suk­ces – nie był w żad­nej mło­dzie­żo­wej or­ga­ni­za­cji, a do te­go nie wie­dział, ile z par­ty­zanc­kiej prze­szło­ści przy­je­cha­ło za nim do War­sza­wy. Ku wła­sne­mu zdu­mie­niu do­stał się. Po­mo­gła mu Kry­sty­na Bie­rut, do­bra zna­jo­ma Zo­si z cza­sów oku­pa­cji. Gdy się do­wie­dział, od ra­zu wy­słał do niej de­pe­szę z in­for­ma­cją, kie­dy przy­jeż­dża. Aku­rat by­ła na wa­ka­cjach w Pa­ry­żu. Dla oszczęd­no­ści pod­pi­sał się tyl­ko imie­niem. W am­ba­sa­dzie my­śle­li, że to sam Oskar Lan­ge in­for­mu­je mło­dą Bie­ru­tów­nę o swo­jej wi­zy­cie. Na dwo­rzec pod­sta­wi­li sa­mo­chód i de­le­ga­cję z kwia­ta­mi. 1 paź­dzier­ni­ka 1948 ro­ku wy­siadł na Ga­re de l’Est i oto jest.

Te­raz jed­nak tra­ci re­zon. Sie­dzi przy sto­le, na któ­rym le­żą dwa nie­wiel­kie pro­sto­pa­dło­ścia­ny. Oskar ma je usta­wić w ta­ki spo­sób, że­by sta­ły jak naj­bli­żej sie­bie, ale by każ­dy z nich był ciąg­le od­bie­ra­ny ja­ko od­dziel­na for­ma. Tro­chę eg­za­min, ale tro­chę też do­świad­cze­nie. Usta­wia kloc­ki i cze­ka. Do sto­łu pod­cho­dzi Pier­re Je­an­ne­ret, wie­lo­let­ni współ­pra­cow­nik i ku­zyn sa­me­go Le Cor­bu­sie­ra. Nie wy­glą­da na ni­ko­go wiel­kie­go, jest drob­ny i ni­ski, ra­czej mil­czą­cy, dość su­ro­wy w oby­ciu. Nie­wiel­ką li­nij­ką coś tam mie­rzy, oglą­da kom­po­zy­cję z kil­ku stron i ki­wa po­ta­ku­ją­co gło­wą. Oskar zo­sta­je przy­ję­ty.

Te­go Je­an­ne­re­ta pod­po­wia­da mu Je­rzy Soł­tan, któ­ry od 1945 ro­ku pra­cu­je u Le Cor­bu­sie­ra.

– Do nas le­piej nie przy­chodź, bo bę­dziesz oglą­dał tyl­ko je­go ple­cy. Idź do Je­an­ne­re­ta – mó­wi Oska­ro­wi, gdy ten py­ta, któ­rą pra­cow­nię wy­brać na prak­ty­kę.

Miesz­ka w ho­te­lu L’Epo­que na rue Sa­int-Char­les w dziel­ni­cy Gre­nel­le. Nie spę­dza w nim jed­nak zbyt wie­le cza­su, chce po­znać mia­sto. Za­chwy­ca go pa­ry­skie me­tro, szcze­gól­nie je­go „ko­śla­wa, po­zor­nie przy­pad­ko­wa, nie­po­rad­na miej­sca­mi for­ma”52. Wy­da­je mu się praw­dzi­wa, wręcz or­ga­nicz­na. Mia­sto z po­cząt­ku zda­je się go jed­nak przy­tła­czać swym ogro­mem. Przez pierw­szych kil­ka ty­go­dni nie mo­że się w nim od­na­leźć. W jed­nym z li­stów do Zo­fii pi­sze:

„Chcę ci prze­ka­zać Pa­ryż ta­ki, ja­ki jest, a nie ta­ki, o ja­kim śni­łem. Po­tęż­ny i ka­me­ral­ny, prze­sad­nie wraż­li­wy, uprzej­my i bru­tal­ny, prze­ła­do­wa­ny i sa­mot­ny, ra­do­sny i smut­ny. Do­pin­gu­ją­ce się prze­ci­wień­stwa. Obok wspa­nia­łych dzieł sztu­ki – naj­ohyd­niej­sze, lep­kie, nie­smacz­ne ki­cze”53.

W sto­łów­ce przy bul­wa­rze Sa­int-Ger­ma­in po­zna­je rzeź­biar­kę Ali­nę Sza­pocz­ni­kow i przy­szłe­go hi­sto­ry­ka sztu­ki Ry­szar­da Sta­ni­sław­skie­go, ma­la­rzy Lu­dwi­kę Pin­ku­sie­wicz (Lut­kę Pink), Ka­zi­mie­rza Zie­len­kie­wi­cza, Je­rze­go Ku­jaw­skie­go i przede wszyst­kim Le­cha Kun­kę, któ­ry, jak się oka­zu­je, miesz­ka w tym sa­mym ho­te­lu co Oskar. Wkrót­ce wspól­nie wy­pra­wiać się bę­dą na ca­ło­dnio­we eska­pa­dy do pa­ry­skich mu­ze­ów. Zwie­dza­ją zwy­kle osob­no i nie­za­leż­nie, du­żo szki­cu­ją i no­tu­ją. Od cza­su do cza­su spo­ty­ka­ją się tyl­ko, by wy­mie­nić uwa­gi, po­tem znów roz­cho­dzą się w swo­je ką­ty. Naj­wię­cej cza­su spę­dza­ją w Mu­sée de l’Hom­me w Pa­ry­żu. Wy­cho­dzą do­pie­ro wy­pra­sza­ni przez straż­ni­ków. Po­tem go­dzi­na­mi dys­ku­tu­ją. Kun­ka prze­ra­sta Han­se­na wie­dzą z za­kre­su hi­sto­rii sztu­ki, cza­sa­mi ro­bi mu wręcz wie­lo­go­dzin­ne wy­kła­dy. Wę­dru­jąc ra­zem po uli­cach Pa­ry­ża, nie mo­gą się na­dzi­wić uśmiech­nię­tym twa­rzom prze­chod­niów. Oskar wspo­mni to po ja­kimś cza­sie tak: „Z cza­sem uświa­do­mi­li­śmy so­bie, jak je­ste­śmy smut­ni, jak smut­na jest pol­ska uli­ca”54.

Cza­su na wszyst­kie wiel­ko­miej­skie przy­jem­no­ści nie ma­ją jed­nak zbyt wie­le, bo dni wy­peł­nia­ją im obo­wiąz­ki sty­pen­dy­stów. Oskar szli­fu­je swój fran­cu­ski na kur­sach dla Po­la­ków w Al­lian­ce Fra­nça­ise, spo­ro cza­su zaj­mu­je mu też pra­ca u Je­an­ne­re­ta. Mistrz jest wy­ma­ga­ją­cy, ale ser­decz­ny. Ja­ko pierw­sze zle­ca Oska­ro­wi wy­ko­na­nie ry­sun­ków per­spek­ty­wicz­nych do pro­jek­tu do­mu o ste­la­żu alu­mi­nio­wym. Ten po­sta­na­wia umie­ścić w nich na pierw­szym pla­nie blond dziew­czy­nę z war­ko­czem. Jej zna­cze­nie jest czy­sto kom­po­zy­cyj­ne, syl­wet­ka ma wpro­wa­dzać wi­dza w ob­raz. Je­an­ne­re­to­wi ry­sun­ki się po­do­ba­ją, mó­wi Oska­ro­wi, że wi­dać po nich, że zro­bił je Po­lak. In­ne zda­nie ma klient­ka. Gdy Je­an­ne­ret po­ka­zu­je jej szki­ce, ko­bie­ta wpa­da w szał i wy­cho­dzi, trza­ska­jąc drzwia­mi. Pra­cow­nia tra­ci zle­ce­nie.

Wi­zy­ty w mu­ze­ach spra­wia­ją, że Oskar co­raz po­waż­niej za­czy­na my­śleć o ma­lar­stwie. Roz­ma­wia o tym z Le­chem Kun­ką, wspól­nie wpa­da­ją na po­mysł, by od­wie­dzić pra­cow­nię Fer­nan­da Lége­ra. Mistrz nie tyl­ko ich przyj­mu­je, ale tak­że zga­dza się, by od­by­li u nie­go dłuż­szą prak­ty­kę. Oskar z du­szą na ra­mie­niu idzie z tym po­my­słem do Pier­re’a Je­an­ne­re­ta. Ten, gdy do­wia­du­je się, że cho­dzi o Lége­ra, ki­wa tyl­ko przy­zwa­la­ją­co gło­wą. Od­tąd trzy dni w ty­go­dniu Oskar bę­dzie spę­dzał nad de­ską kre­ślar­ską w pra­cow­ni przy rue Ja­cob, a dwa po­zo­sta­łe przed szta­lu­gą w ate­lier przy pla­cu Pi­gal­le.

„Od Lége­ra do­wie­dzia­łem się, że ma­lar­stwo nie mu­si być mę­ką, że mo­że być przy­jem­no­ścią, pięk­ną przy­go­dą, a nie ka­tow­nią jak dla Van Go­gha”55 – wy­zna po la­tach.

Nie­sie­ni en­tu­zja­zmem Kun­ka i Han­sen po­sta­na­wia­ją iść za cio­sem i od­wie­dzić in­nych wiel­kich mi­strzów. Jest ich prze­cież w Pa­ry­żu nie­ma­ło. Uda­je im się zaj­rzeć do pra­cow­ni Vic­to­ra Brau­ne­ra, Au­gu­ste’a Her­bi­na czy Al­ber­ta Ma­gnel­lie­go. Gdy te­mu ostat­nie­mu zwie­rza­ją się, że w je­go ob­ra­zach do­strze­ga­ją ele­men­ty cza­so­prze­strze­ni, ma­larz ro­bi wiel­kie oczy ze zdzi­wie­nia. Wszyst­kie te wi­zy­ty, choć nie­zwy­kle po­ucza­ją­ce, wy­da­ją się ni­czym wo­bec nie­speł­nio­ne­go ma­rze­nia o od­wie­dze­niu naj­waż­niej­szej w tam­tym cza­sie pra­cow­ni w Pa­ry­żu. Znaj­du­je się ona w im­po­nu­ją­cej ka­mie­ni­cy przy rue Sa­int-Au­gu­stin. Na pierw­szym pię­trze re­zy­du­je tam ten, któ­re­go ob­ra­zy zna­ją już na pa­mięć – Pa­blo Pi­cas­so. Dwu­krot­nie zo­sta­ją sprzed je­go drzwi od­pra­wie­ni z kwit­kiem. W koń­cu po­sta­na­wia­ją sko­rzy­stać z pol­skich kon­tak­tów Pi­cas­sa, któ­re na­wią­zał pod­czas wi­zy­ty na Świa­to­wym Kon­gre­sie In­te­lek­tu­ali­stów we Wro­cła­wiu. Je­den z tro­pów pro­wa­dzi do ar­chi­tek­to­nicz­ne­go mał­żeń­stwa Syr­ku­sów, oka­zu­je się jed­nak nie­sku­tecz­ny. Z po­mo­cą przy­cho­dzi nie­za­stą­pio­na Zo­fia. Po­przez da­le­ką zna­jo­mą do­wia­du­je się, że Pi­cas­so w cza­sie po­by­tu w Pol­sce za­ja­dał się tor­ci­ka­mi we­dlow­ski­mi. Naj­wy­raź­niej bar­dzo przy­pa­dły mu do gu­stu, bo wspo­mi­nał o nich w li­stach do pol­skich zna­jo­mych. Wkrót­ce do Pa­ry­ża do­cie­ra prze­sył­ka z War­sza­wy za­wie­ra­ją­ca sto­sow­ny li­ścik po­le­ca­ją­cy i cze­ko­la­do­wy sma­ko­łyk od We­dla. Kun­ka i Han­sen po­dej­mu­ją ostat­nią pró­bę. Znów pu­ka­ją do tak do­brze już im zna­nych drzwi. In­for­mu­ją, że ma­ją prze­sył­kę, któ­ra ma być do­rę­czo­na mi­strzo­wi do rąk wła­snych. Zo­sta­ją wpusz­cze­ni i po­pro­sze­ni o od­da­nie pa­kun­ku. Roz­sta­ją się z nim nie bez obaw, któ­re jed­nak szyb­ko roz­wie­wa po­ja­wie­nie się w koń­cu ko­ry­ta­rza sa­me­go Pi­cas­sa. Ma­larz czy­ta list, a po­tem obej­mu­je obu stu­den­tów przy­ja­ciel­skim ge­stem. Pro­wa­dzi ich, nie­przy­tom­nych ze szczę­ścia, w głąb pra­cow­ni. Dłu­go roz­ma­wia­ją. Oskar mó­wi, że chciał­by zo­ba­czyć por­tret sy­na Pi­cas­sa w wóz­ku, tłu­ma­czy, że wi­dział go tyl­ko ja­ko czar­no-bia­łą re­pro­duk­cję. Pi­cas­so się zga­dza, spo­śród dzie­sią­tek płó­cien sto­ją­cych pod ścia­na­mi wy­bie­ra do­kład­nie to, o któ­re cho­dzi. Oskar pa­trzy za­chwy­co­ny, a za­raz po­tem py­ta:

„Czy to, co pan ma­lu­je, nie po­win­no być re­ali­zo­wa­ne w in­ny spo­sób? Wi­dzę u pa­na to, co się na­zy­wa czwar­tym wy­mia­rem – czas. A pan cią­gle ro­bi dwu­wy­mia­ro­we ob­ra­zy. Pan się mę­czy, mio­ta­jąc się bez prze­rwy mię­dzy czte­re­ma bo­ka­mi tra­dy­cyj­ne­go ob­ra­zu”.

Pi­cas­so spo­glą­da na Oska­ra za­dzi­wio­ny i py­ta:

– „A czy pan ma­lu­je?

– Pró­bu­ję.

– Pro­szę mi przy­nieść je­den z pa­na ob­ra­zów”56.

Po kil­ku go­dzi­nach wi­zy­ta do­bie­ga koń­ca. Już tu nie wró­cą. Oskar nie przy­nie­sie swo­je­go ob­ra­zu.

„Z za­pro­sze­nia Pi­cas­sa na dru­gie spo­tka­nie nie sko­rzy­sta­łem z po­wo­du mo­jej głu­po­ty . Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że wię­cej wiem, niż umiem ja­ko ma­larz”57.

12 kwiet­nia 1949 ro­ku Oskar Han­sen ob­cho­dzi dwu­dzie­ste siód­me uro­dzi­ny. Pier­re Je­an­ne­ret ma dla nie­go pre­zent. Za­bie­ra go na ko­la­cję do ku­zy­na – Le Cor­bu­sie­ra. Oskar jest za­sko­czo­ny i zde­ner­wo­wa­ny, przed każ­dym z wcze­śniej­szych spo­tkań z mi­strza­mi stu­dio­wał ich dzie­ła. W cią­gu kil­ku ostat­nich mie­się­cy uda­ło mu się wpraw­dzie zgro­ma­dzić wszyst­ko, co na­pi­sał wiel­ki Cor­bu, książ­ki te sto­ją jed­nak na ra­zie, cze­ka­jąc na prze­czy­ta­nie. Dziś bę­dzie mu­siał im­pro­wi­zo­wać.

Mistrz cze­ka na nich w swo­im miesz­ka­niu, to­wa­rzy­szą mu żo­na i gosz­czą­cy u nich przy­ja­ciel ze Szwaj­ca­rii. Pod no­ga­mi plą­cze się szorst­ko­wło­sy jam­nik. Sia­da­ją przy sto­le, pi­ją ka­wę. Roz­mo­wa to­czy się o po­li­ty­ce. Oskar chło­nie każ­dy de­tal z za­pro­jek­to­wa­ne­go przez Le Cor­bu­sie­ra wnę­trza.

„Uświa­do­mi­łem so­bie, że oto wi­dzę no­wy świat, stwo­rzo­ny przez in­ne re­la­cje prze­strzen­ne. Za­chwy­ca­łem się syn­te­tycz­no­ścią, jed­no­znacz­no­ścią form i kom­po­zy­cyj­ną kla­row­no­ścią ich ze­sta­wień: źró­dło świa­tła to nie okno, a prze­szklo­na płasz­czy­zna, bia­łe becz­ko­we skle­pie­nia da­ją­ce świa­tło od­bi­te, gra­ni­ce «do­mu» to ży­we ścia­ny z ka­mie­nia i ekra­ny eks­po­nu­ją­ce ob­ra­zy, ob­szar miesz­kal­ny to cią­gła po­sadz­ka z mo­du­lar­nych kwa­dra­tów. Ogól­ne wra­że­nia cią­gło­ści, jak­by jed­no­prze­strzen­ność «do­mu»”58.

Po ko­la­cji Le Cor­bu­sier po­sta­na­wia opro­wa­dzić Oska­ra po do­mu, po­ka­zu­je mu swo­je pra­ce. Za­trzy­mu­je się zwłasz­cza przy pew­nym płót­nie wi­szą­cym przy scho­dach. Ka­że Oska­ro­wi przyj­rzeć się ca­łe­mu wnę­trzu, a po­tem zdej­mu­je ob­raz ze ścia­ny. Ten pro­sty za­bieg zmie­nia at­mos­fe­rę w ca­łym po­miesz­cze­niu.

„Ob­raz wi­si tu­taj po to, by uprze­strzen­nić wnę­trze” – tłu­ma­czy Le Cor­bu­sier.

„Nie uprze­strzen­nić, tyl­ko oży­wić”59 – po­pra­wia go mi­mo­wol­nie Oskar.

Po­tem idą do pra­cow­ni, Le Cor­bu­sier po­ka­zu­je mu nie­do­koń­czo­ny go­be­lin. Oskar jest za­sko­czo­ny i roz­cza­ro­wa­ny. Na­pi­sze:

„Szcze­rze mó­wiąc, zro­bi­ło mi się przy­kro, że i On dał się opę­tać ko­mer­cyj­nej hi­ste­rii, On, twór­ca «bia­łych do­mów» z me­go dzie­cię­ce­go snu, współ­twór­ca ar­chi­tek­to­nicz­ne­go «pu­ry­zmu». Nie zga­dza­ła mi się re­la­cja po­mię­dzy hu­ma­ni­stycz­ny­mi ha­sła­mi Le Cor­bu­sie­ra a przed­mio­to­wą ro­lą pla­sty­ki we wnę­trzu je­go miesz­ka­nia”60.

Tuż przed koń­cem wi­zy­ty Le Cor­bu­sier wy­cią­ga plik od­bi­tek fo­to­gra­ficz­nych, na któ­rych wi­dać róż­ne sta­dia re­ali­za­cji nie­ukoń­czo­nej jesz­cze Jed­nost­ki Miesz­kal­nej w Mar­sy­lii. Oskar prze­rzu­ca zdję­cia za­chłan­nie, do­py­tu­je o szcze­gó­ły. Mu­szą już jed­nak wy­cho­dzić. Obie­cu­je więc so­bie, że jesz­cze te­go la­ta wy­bie­rze się do Mar­sy­lii, by zo­ba­czyć Uni­té d’Ha­bi­ta­tion na włas­ne oczy. Z do­mu Le Cor­bu­sie­ra wy­cho­dzi z mie­sza­ny­mi uczu­cia­mi.

Do­pie­ro po wie­lu la­tach bę­dzie umiał opi­sać ten kon­glo­me­rat wra­żeń. Opo­wie o tym w wy­wia­dzie Han­so­wi Ulri­cho­wi Ob­ri­sto­wi:

„Prze­czy­ta­łem i usły­sza­łem wie­le rze­czy na te­mat Par­te­no­nu, Akro­po­lu i tak da­lej, ale kie­dy po­je­cha­łem tam pierw­szy raz, aby je zo­ba­czyć, prze­kro­czy­ło to wszel­kie mo­je wy­obra­że­nia. Zda­łem so­bie spra­wę, że nie ist­nie­ją sło­wa, któ­ry­mi moż­na by to opi­sać. Nie mo­głem odejść. By­ło to nie­wia­ry­god­ne do­świad­cze­nie cza­so­prze­strze­ni: przy wscho­dzie słoń­ca, w po­łu­dnie, wie­czo­rem, kie­dy lu­dzie nad­cho­dzą, krę­cą się wo­kół. Punkt od­nie­sie­nia, któ­rym mie­rzę Pi­cas­sa, to Par­te­non, po­nie­waż jest on czymś, cze­go nie moż­na po­jąć bez zo­ba­cze­nia te­go na wła­sne oczy.

Na­to­miast Le Cor­bu­sier jest jak Ha­gia So­phia. Cze­mu? Po­nie­waż wie­le się spo­dzie­wa­łem po Ha­gia So­phia i tak sa­mo wie­le ocze­ki­wa­łem od Le Cor­bu­sie­ra. Ale kie­dy pierw­szy raz tam po­je­cha­łem, nie zna­la­złem te­go, cze­go się spo­dzie­wa­łem. Do­pie­ro kie­dy wró­ci­łem póź­niej, roz­po­zna­łem praw­dzi­wą war­tość te­go wszyst­kie­go .

Pi­cas­so na­uczył mnie rze­czy, któ­re wią­żą się z ży­ciem, pod­czas gdy Le Cor­bu­sier był wiel­kim spe­cja­li­stą, czło­wie­kiem o wy­jąt­ko­wych zdol­no­ściach, mo­że na­wet ge­niu­szem, ale nie dał mi te­go co Pi­cas­so”61.

Pa­ryż w li­sto­pa­dzie, tak do­sko­na­ły, że w nie­go nie wie­rzę. Zno­wu zim­no, zno­wu ostre słoń­ce. Gbu­ro­wa­ty kel­ner w Dziel­ni­cy Ła­ciń­skiej, księ­gar­nie na bul­wa­rze Sa­int-Ger­ma­in, ka­wiar­nia­ne krze­sła sto­ją­ce wprost na chod­ni­ku, nie ma jak przejść. Sprze­daw­cy chiń­skiej tan­de­ty, uży­wa­nych płyt z cza­so­pism, sznu­ro­wa­deł i mi­nia­tu­ro­wych pa­ry­skich bu­dy­necz­ków od­la­nych z prze­zro­czy­ste­go pla­sti­ku. Wy­pa­tru­ją po­li­cjan­tów, gdy tyl­ko ich zo­ba­czą, zwi­ja­ją swo­je roz­ło­żo­ne na kar­to­nach kra­my i zni­ka­ją. Rue Mo­uf­fe­tard, gdzieś tu miesz­kał. Wspo­mi­nał ta­kich sa­mych han­dla­rzy, pew­nie nie czar­nych, mo­że Al­gier­czy­ków al­bo Ara­bów, zresz­tą nie wiem. Roz­kła­da­li to­war na uli­cy, trze­ba by­ło ich ostroż­nie ob­cho­dzić, by cze­goś nie po­de­ptać. „Praw­dzi­wa, spon­ta­nicz­na For­ma Otwar­ta, ist­ny klej­not, ist­na cza­so­prze­strzeń”62 – mó­wił.

A po­tem już me­tro, jed­no, dru­gie, trze­cie. Fa­cet śpią­cy na sto­ją­co, ko­bie­ta z bia­łym pie­skiem, ro­bię zdję­cie, wy­cho­dzi nie­ostro. Lot­ni­sko w Be­au­va­is, sto­imy w ko­lej­ce do od­pra­wy. Z bram­ki obok od­la­tu­ją do Klu­żu w Ru­mu­nii. Za­sta­na­wiam się, jak to jest wra­cać stąd do Klu­żu.

Za­sta­na­wiam się, jak to by­ło wte­dy wra­cać stąd do War­sza­wy.Przy­pi­sy

51 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

52 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

53 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

54 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

55 Roz­mo­wa z Oska­rem Han­se­nem, prze­pro­wa­dził Woj­ciech Wło­dar­czyk W krę­gu For­my Otwar­tej, 25 kwiet­nia–23 ma­ja 1986, ka­ta­log wy­sta­wy, Mu­zeum ASP w War­sza­wie, s. 19.

56 Roz­mo­wa z Oska­rem Han­se­nem, prze­pro­wa­dził Woj­ciech Wło­dar­czyk W krę­gu For­my Otwar­tej, 25 kwiet­nia–23 ma­ja 1986, ka­ta­log wy­sta­wy, Mu­zeum ASP w War­sza­wie, s. 20; roz­mo­wa z Pi­cas­sem przy­to­czo­na zo­sta­ła przez Han­se­na po fran­cu­sku.

57 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

58 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

59 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

60 Oskar Han­sen, „Mo­je: Pa­ryż – Ber­ga­mo – Lon­dyn (1948–1950)”, 1999, ma­szy­no­pis udo­stęp­nio­ny przez ro­dzi­nę.

61 Oskar Han­sen, wy­wiad Han­sa Ulri­cha Ob­ri­sta idem, Ku For­mie Otwar­tej / To­wards Open Form, red. Jo­la Go­la, War­sza­wa 2005, s. 175.

62 Por. Oskar Han­sen, wy­wiad Han­sa Ulri­cha Ob­ri­sta idem, Ku For­mie Otwar­tej / To­wards Open Form, red. Jo­la Go­la, War­sza­wa 2005, s. 175.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: