Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zakazana nauka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zakazana nauka - ebook

ŚWIATOWY BESTSELLER - JUŻ PIĄTE WYDANIE!

Co ukrywa, przemilcza i odrzuca oficjalna nauka: od archeologii przez medycynę, po fizykę i astronomię

Wielki Wybuch nie był początkiem Wszechświata!
Newton się mylił!
Starożytni konstruowali komputery!

Wielka Piramida nie była grobowcem faraona, lecz generatorem mocy...
Megality w Nabta Playa to prehistoryczne obserwatorium astronomiczne...
NASA konstruuje antygrawitacyjny napęd kosmiczny...
Wirnik radiometru można zatrzymać siłą umysłu...
Huragan Katrina był zaplanowanym atakiem wojny meteorologicznej wymierzonym w USA...
Wynalazcy tranzystora wykorzystali technologię Obcych…

Autorytety akademickie odrzucają lub wyszydzają odkrycia sprzeczne z oficjalną nauką. Ta książka je ujawnia!

Zakazanej nauce J. DOUGLAS KENYON – pisarz, redaktor i wydawca amerykańskiego magazynu „Atlantis Rising” poświęconego badaniu zagadek przeszłości i współczesności – zebrał czterdzieści dwa artykuły alternatywnych naukowców. Ich autorzy przedstawiają kontrowersyjne odkrycia z różnych dziedzin: od starożytnych technologii, przez telepatię i inne wymiary, po teorię kwantową i podbój kosmosu. Odkrycie przez Teslę nowego źródła energii, tajne eksperymenty agencji wywiadowczych dotyczące kontroli umysłu, wpływ Obcych na współczesną technikę – naukowy establishment pomija milczeniem lub wręcz zakazuje dyskusji na temat tych i wielu innych sensacyjnych teorii niezgodnych z obowiązującym dogmatem. Dlaczego? A przecież te na pozór fantastyczne tezy mogą wkrótce zostać udowodnione.

Te tomy bestsellerowej serii ujawniają jak Kościół fałszuje prawdziwą historię religii oraz jak oficjalna nauka ukrywa i przemilcza prawdziwe początki cywilizacji.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7606-9
Rozmiar pliku: 25 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

J. Douglas Kenyon

W tej książce przemierzamy rzadko uczęszczane, najciemniejsze korytarze rozciągające się pod lśniącym gmachem nauki akademickiej. Na następnych stronach znajdziecie dowody na to, że prawdy nie da się albo ujmować w sztywne ramy, albo po prostu odrzucać, i to bez względu na wysiłki prominentów oficjalnej nauki. Przedstawimy tu wiele kontrowersyjnych teorii, które rzekomo zostały obalone po licznych sporach, chociaż tak naprawdę w ogóle nie były przedmiotem żadnej dyskusji. Kiedy jednak poznacie wszystko – od prawdziwego przeznaczenia Wielkiej Piramidy i megalitów Nabta Playa po astronomiczne teorie Immanuela Velikovsky’ego, od energii punktu zerowego i zimnej fuzji do badań Ruperta Sheldrake’a nad telepatią i postrzeganiem pozazmysłowym – zrozumiecie, że fakty różnią się czasami od tego, w co dotychczas wierzyliście. I jeśli w końcu zadacie sobie pytanie, dlaczego oficjalna nauka nie wykorzystuje tych materiałów i, co więcej, dlaczego dyskusja na ten temat została dosłownie „zakazana”, wtedy zapytacie o to samo, o co pytają autorzy tej książki.

Gdy znamy jakiś język obcy, łatwo wyławiamy znaczenie jego wyrażeń, jednak dla tych, którzy się go nie uczyli, wszystko brzmi jak pozbawione sensu dźwięki. Często w dzieciństwie, kiedy usłyszałem czyjąś obszerną wypowiedź w obcym języku, starałem się ją naśladować, wydając z siebie jakiś bełkot. Oczywiście nikt się na to nie nabierał i efektem moich wysiłków były jedynie zdziwione spojrzenia. W końcu zrozumiałem, że elokwencja człowieka to tylko puste dźwięki. Różnica tkwi w zrozumieniu.

Jakiś czas temu grupa studentów MIT (Massachusetts Institute of Technology) doprowadziła do absurdu problem pomieszania języków w świecie akademickim. Jak donosi agencja Reuters, studenci przelali na papier wygenerowany komputerowo bełkot. Wykorzystując napisany przez siebie program, który wyprodukował cały komplet fałszywych badań naukowych z bezsensownymi tekstami, wykresami i tabelami, zgłosili dwa dokumenty na światową konferencję poświęconą układom, cybernetyce i informatyce (WMSCI), która odbywała się w Orlando na Florydzie. Ku ich zaskoczeniu jeden z dokumentów, zatytułowany: _Rooter: A Methodology for Typical Unification of Access Points and Redundancy_ (Wyorywacz: Metodologia typowej unifikacji punktów dostępu oraz nadmiarowości), został przyjęty do prezentacji.

Epizod ten przypomniał mi doświadczenie z czasów młodości. Wiele lat temu, jako świeżo upieczony student uczelni, której nazwy nie wymienię, krytykowałem poziom publikacji w studenckim magazynie poetyckim. Ktoś powiedział mi wtedy, że jeśli jestem taki mądry, powinienem sam coś przedstawić. Odparłem, że tak zrobię. Bezzwłocznie wyprodukowałem coś, co według mnie miało być okropnym wierszydłem, ale w stylu, jakie lubiano drukować w tym piśmie, i posłałem to. Ku mojemu zdziwieniu wiersz nie tylko wydrukowano, ale również wymieniono na okładce. Tym samym udowodniłem swoją rację.

W tej książce mamy nie tylko zamiar udowodnić, że tak zwani luminarze nauki – zajmujący miejsca autorytetów w dzisiejszych twierdzach władz naukowych – mogą być oszustami. Chcemy również wykazać, że do ich krytyki społeczności nauki alternatywnej, której wielu członków naprawdę ma głęboką wiedzę, powinno się podchodzić z głęboką rezerwą.

Zauważyłem, że ludzie uważający się za znawców podstaw nauki alternatywnej często nie docierają do sedna sprawy, za to skupiają się głównie na błahostkach. Tak zwani sceptycy z Komitetu Naukowego Badania Zjawisk Paranormalnych (Committee for Scientific Investigation of Claims of the Paranormal, CSICOP) i podobne organizacje zdają się nie pojmować języka, który starają się tłumaczyć. Czy też, jak lubi mawiać John Anthony West, „w ogóle nie łapią, o co chodzi”. Udaje im się jedynie wykazać swoją ignorancję.

Innym aspektem problemu jest świat biznesu, którego reprezentanci, patrząc na publikacje takie jak nasza, traktują je jako niszowe. Stwierdzają, że równie pomyślny rezultat można uzyskać, kiedy zestawi się kolekcję różnych bredni i da im etykietkę z modnie brzmiącą nazwą. Nieważna jest dla nich podstawowa spójność badań i ukazywanych perspektyw. Uważają, że mogą ją zastąpić własnymi bzdurami. Zdziwią się, odkrywając to, co już wiecie, drodzy czytelnicy – naszym celem jest nadanie sensu, a nie zarabianie pieniędzy, chociaż przy okazji przemawiamy do rosnącej grupy odbiorców.

Media głównego nurtu starają się przekonać każdego, że tematy, które podejmujemy, powinny być nazywane marginesem nauki. Okazuje się jednak, że wszystko, co establishment naukowy określa tym mianem, mieści się tak naprawdę w sferze jego zainteresowań. W raportach Gallupa czytamy, że „trzech na czterech Amerykanów przyznaje się do wiary w sprawy nadnaturalne”. Najbardziej popularne jest postrzeganie pozazmysłowe (ESP). Przynajmniej na tym polu wypowiedziom elit naukowych na temat tego, w co mamy wierzyć lub w co mamy nie wierzyć, można przeciwstawić dowody naszych zmysłów. Stare powiedzenie: „Komu uwierzycie? Mnie czy swoim kłamliwym oczom?”, może nie mieć tu racji bytu. Z pewnością niejeden z nas osobiście doświadczył wielu rzeczy, których ortodoksyjna nauka nie jest w stanie wyjaśnić.

Raporty Gallupa to nie jedyny dowód na słabość współczesnej nauki. Według Instytutu Badań Społecznych i Religijnych imienia Louisa Finkensteina (Louis Finkenstein Institute for Social and Religious Research) ponad 60% naukowców odrzuca teorię Darwina, według której „ludzkość ewoluowała w sposób naturalny, bez żadnych nadprzyrodzonych wpływów”. Michael Gluck i Robert J. Cisak, naukowcy piszący do internetowego „Jewish World Review”, twierdzą, że lekarze wiedzą obecnie o wiele więcej niż kiedyś o funkcjonowaniu ludzkiego ciała, więc nie robią na nich żadnego wrażenia dość uproszczone teorie Darwina. Jednym z podanych przez nich przykładów jest ludzkie oko – zadziwiający skomplikowany układ, wykazujący cechy specjalnie zaprojektowanego systemu, którego nie potrafi wyjaśnić standardowy model ewolucjonizmu. Jednak najbardziej kłopotliwe dla oficjalnej nauki powinny być badania sondażowe przeprowadzone jakiś czas temu przez Fundację Badawczą Health Partners (Health Partners Research Foundation) w Minnesocie. Według raportu opublikowanego w brytyjskim czasopiśmie „Nature” w anonimowym sondażu jeden na trzech amerykańskich naukowców przyznał, że złamał w ciągu ostatnich trzech lat zasady, które mają zapewniać rzetelność przeprowadzanych badań. Grzeszki te, według „Minneapolis Star Tribune”, są różne – od podpisywania się pod dokonaniami innej osoby po zmianę wyników badań pod wpływem nacisku sponsora. „Nasza ankieta potwierdza – podsumowują autorzy – że amerykańscy naukowcy zajmują się sprawami, które przekraczają często pojęcie falsyfikacji, fabrykowania i plagiatów i które mogą zniszczyć integralność nauki”.

Czy program takiej fałszywej nauki jest ważniejszy niż sama nauka? Czy chodzi tutaj o pewnego rodzaju utrzymanie politycznej władzy?

Podczas procesu sądowego w Dover w stanie Pensylwania, który skupił na sobie uwagę świata, rozważano, czy „teoria inteligentnego projektu” (ID) może być nauczana w szkołach. Mogliśmy z fascynacją obserwować klasyczne strategie i metody postępowania mające na celu uzyskanie politycznych korzyści. Jeszcze raz przypomina się znane powiedzenie, że nic nowego pod słońcem.

Weźmy na przykład samo słowo „ewolucja”. Nic w teorii inteligentnego projektu nie zaprzecza teorii ewolucji. Co więcej, jednym z głównych celów prac nad ID jest ustalenie, co jest niezbędne, by ewolucja mogła funkcjonować. Niektórzy potrzebują kury, by mieć jajko, a inni jajka, by mieć kurę, więc jasne jest, że ewolucja może potrzebować czasami pomocy (na przykład inteligentnego projektanta), ale nie oznacza to bynajmniej, że ewolucja (to znaczy postępująca zmiana) nie zachodzi. Wręcz przeciwnie, jest jasne, że zmiana zachodzi, i poważni orędownicy inteligentnego projektu z tym nie dyskutują.

Dla nas – pomimo oskarżeń, że teoria inteligentnego projektu jest antyewolucyjna i antynaukowa – jest oczywiste, że może ona zapewnić nam prawdziwie oświeconą drogę pomiędzy fałszywymi wyborami. Do tej pory wmawiano nam, że musimy wybierać albo biblijny kreacjonizm, albo ewolucję. Jednak w obecnych sporach kwestionowana jest nie sama ewolucja, ale darwinizm – teoria, że ewolucja mogła przebiegać tylko i wyłącznie w wyniku przypadku i działania sił materialnych, bez udziału inteligencji. Jak na ironię, ci, którzy „wierzą” w darwinizm, w rzeczywistości stoją na stanowisku metafizycznym i trzymają się go siłą wiary, bez wsparcia dowodów. Wyznają wirtualną religię własnej roboty, nie uznając żadnej innej.

Kult darwinizmu, jak nam się wydaje, uzurpuje sobie rolę kapłaństwa, które pozornie obalił, twierdząc, że tylko on może dostarczyć odpowiedzi, których szuka świat. A jednocześnie jego wyznawcy udawali niewiniątka, kiedy kwestionowano spójność teorii i podważano jej autorytet.

Niedowiarkom trudno zrozumieć pracę umysłową elit darwinistycznej religii. Możemy za to poznać wpływ tych elit na niższe, gorzej poinformowane, poziomy ich hierarchii i dokonać wielu pożytecznych obserwacji. Na przykład, kiedy nawołuje się do obrony „świętej” sprawy „nauki”, która ma być zagrożona przez rosnące wpływy ID, większość świeckiej prasy posłusznie chowa się za wał obronny. Ostre, a nawet histeryczne krytykowanie teorii inteligentnego projektu jako zaledwie frontu przeciwko biblijnym fundamentalistycznym kreacjonistom oraz przepowiadanie zagłady – czyli dosłownie powrót do wieków ciemnych – ukazuje jednakże tylko ignorancję oskarżycieli. Płacze nad nieuchronną „śmiercią” nauki są, jak podejrzewamy, odzwierciedleniem malejącej pewności siebie i rosnącego zaniepokojenia o utrzymanie pozycji darwinizmu. W takim stanie spór, w którym jedna ze stron opiera się wyłącznie na dotychczasowych zasługach, jest zbyt groźny i powinno się go zaniechać.

Autorzy niniejszej książki – jak wiele innych osób – mają okazję przyglądać się głębokim podziałom w ortodoksyjnych mechanizmach wykrywania prawdy w naszym społeczeństwie. Nie jest to rezultat spisku, ale raczej schizmy rozdzierającej duszę cywilizacji. Jej efektem jest mnóstwo problemów: wyobcowanie, wojny, zatrucie środowiska i tym podobne. Jednym z symptomów zaburzenia jest wyniesienie ludzi tego niegodnych na pozycje autorytetów, z których mogą oni – w nieskończonych usiłowaniach, by zachować swoje korzyści – manipulować władzą. A kiedy jest okazja do zdeprawowania, nie brak chętnych, by z niej skorzystać. Stan ten jest powszechny i niedopuszczalny. Jednak miejmy nadzieję, że w obecnym konflikcie dotyczącym inteligentnego projektu stajemy się świadkami jednego z najbardziej zadziwiających momentów, kiedy system, dla zachowania własnej równowagi, przystępuje do koniecznej samonaprawy.

Jeśli to właśnie obecnie się dzieje, możemy zaobserwować powstanie gwałtownej opozycji.

Co mamy jeszcze nowego?

W „Chicago Sun Times” po premierze nowego hollywoodzkiego filmu fantasy _Eragon_ ukazała się recenzja Miriam Di Nunzio, krytyka filmowego. Autorka skarży się, że zupełnie nie rozumie, dlaczego czarnoksiężnik Durza „nie może po prostu pomachać rękoma i w ten sposób odzyskać” błękitny kamień poszukiwany przez złego króla i jego służalców. A następnie kwestionuje logikę historii, w której czarny charakter ku swojemu zdziwieniu odkrywa, że istnieją siły wrogie wobec króla, który powinien zostać zniszczony. „Jest dla mnie zadziwiające, dlaczego Durza nie może tego magicznie wywróżyć” – komentuje poirytowana recenzentka. A przecież odpowiedź na protesty Di Nunzio znajdziemy w filmie, kiedy Brom, którego gra Jeremy Irons, mówi: „Magia ma swoje prawa”.

Wspominam o dyskusji dotyczącej _Eragona_ nie dlatego, że uważam ten film za szczególnie wybitny, ale po to, by zobrazować sedno sprawy. Di Nunzio wydaje się jedną z tych osób, które uważają wszystko, co jest związane ze sprawami nadprzyrodzonymi, za dziedzinę niemającą podstaw w rzeczywistości. Według tego sposobu myślenia każda historia o magii jest już z definicji fikcją, w której jedyne prawo to prawo stworzone przez autora. Innymi słowy, kiedy zdecydujesz się opowiedzieć jakąś historię, po co ma cię ograniczać coś takiego jak logika?

Ten uproszczony sposób rozumowania dominuje obecnie w mediach i to nie tylko głównego nurtu. Jak na ironię, właśnie tutaj bardzo często używa się określenia „nadprzyrodzony”. Zgodnie z powszechnie przyjętym myśleniem otacza nas znany nam naturalny świat, który posłuszny jest podstawowym prawom fizyki, tym rozumianym przez nas. Reszta jest już tylko nadprzyrodzona, czyli uwolniona z więzów praw naturalnych, i oczywiście nieprawdziwa. W wyniku takiego myślenia wszystko, czego nie rozumiemy, staje się „nadprzyrodzone”, czyli innymi słowy „zupełnie fikcyjne”. Walka toczy się między tymi, którzy, tak jak religijni fundamentaliści, wierzą, że nadprzyrodzone istnieje (ich Bóg, który stworzył prawa przyrody, nie musi ich przestrzegać, jeśli nie chce), a tymi wojowniczymi sekularystami, którzy wierzą, że nadprzyrodzone nie istnieje i że nasze obecne naukowe rozumienie rzeczywistości nie powinno być kwestionowane. Jedynie nieliczni, jak się wydaje, uważają, że ostatecznie sam rozum zależy od poglądu, że porządek, rozumiany lub nierozumiany, jest najważniejszy, i że wystąpienie jakiegokolwiek niewyjaśnionego zjawiska więcej mówi o ograniczeniach naszego „pojmowania” niż o ograniczeniach porządku naturalnego.

O dziwo, ludzie, którzy sami obwołali się strażnikami naszego współczesnego zbioru zasad obejmującego prawo naturalne – innymi słowy „dozorcy paradygmatów”, fundamentaliści z innego kościoła – nie chcą lub nie potrafią zauważyć możliwości, które istnieją poza ograniczeniami naszego obecnego rozumowania. Ci „wyżsi kapłani” panującej nauki uwielbiają klasyfikować wszystkich, którzy nie zgadzają się z ograniczeniami nałożonymi na rzeczywistość, jako zwolenników „nadprzyrodzonego” albo jeszcze gorzej. Innymi słowy, uważają tych, którzy myślą inaczej niż oni, za ignorantów i ludzi zabobonnych, jeśli nie za amatorów czarnej magii.

A przecież, jak trafnie stwierdził Arthur C. Clarke, „zaawansowanej technologii nie da się odróżnić od magii”. Jasne jest, że wiele obecnych zdobyczy technologicznych daje efekty, które nasi przodkowie uznaliby za magię. Dlaczego więc aroganci nie pozwalają nam widzieć, że rzeczy, które obecnie wydają się niepojęte, nie wydawałyby się takie, gdybyśmy dysponowali większą wiedzą? A może rozsądniejsze byłoby przyjęcie, że zasady, które według naszej obecnej wiary rządzą światem rzeczywistym, powinno się rozszerzyć i poddać rewizji i że nawet nasi dalecy przodkowie mogli rozumieć rzeczy, które wprawdzie teraz uległy zapomnieniu, ale, miejmy nadzieję, pewnego dnia i my będziemy mogli je pojąć?

Do czasów takich jak współczesne świetnie pasuje połączenie dwóch refrenów starych piosenek – „teraz patrzymy w ciemne zwierciadło”, ale „kiedyś zrozumiemy więcej”.

Gdy samozwańczy eksperci objawionej mądrości obecnego porządku wpadają we wściekłość, powinni odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę ich rozsierdziło. Jeśli są tak pewni wiarygodności swojej sprawy, co może ich niepokoić w naszych „tyradach”? Wydaje mi się, że zbytnio protestują, ponieważ mają wątpliwości co do swojego stanowiska, których po prostu nie wyjawiają.

W przeprowadzonej ostatnio w Internecie debacie dotyczącej realności istnienia życia po życiu obrońca pozycji sceptycznej zwrócił się do oponenta: „Nie wiem, czy to naprawdę nie istnieje, ale ty nie wiesz, czy istnieje”. Niejeden raz mieliśmy okazję poznać podobne komentarze. Znaczy to tyle, że każdy, kto przypisuje sobie wiedzę przewyższającą wiedzę „sceptyków”, nie może być szczery, musi więc kłamać, kierując się jakimiś ukrytymi pobudkami. Ten rodzaj retoryki wykorzystywanej przez oddziały demaskatorów stał się typową metodą ich działania na wielu polach – od życia po życiu do teorii inteligentnego projektu, od energii punktu zerowego do antygrawitacji – i jest kontynuowany z takim emocjonalnym żarem, że nie da się go ignorować. Ciekawe tylko, skąd bierze się takie zachowanie.

Czy nie jest tak, że instytucjonalna mistyka, która wywołuje wielki strach mediów i części społeczeństwa, to jedynie wyszukany podstęp, który ma zamaskować słabość i ślepotę okopujących się prominentów? Przecież, podobnie jak w przypadku nowych szat cesarza, może to dostrzec nawet dziecko. Sprawy teorii spisku zostawiamy innym, wydaje się jednak oczywiste, przynajmniej na poziomie podświadomości, że ta poza zdradza w najlepszym razie niepewność co do wartości własnych przekonań. Szybkość, z jaką niektórzy najbardziej elokwentni obrażają się na każdą sugestię, że podstawowy paradygmat nauki materialistycznej może być kwestionowany, zdradza, jak sądzimy, głęboko zakorzenione wątpliwości we własne zdolności do postrzegania prawdy i do dyskutowania o niej.

Ujmijmy to inaczej. Przypuśćmy, że tak zwani demaskatorzy i ich współbracia byli daltonistami i zdali sobie sprawę, że są w gorszym położeniu niż ci, którzy nie mieli problemu z odróżnianiem kolorów. Ich potrzeba, by wyrównać szanse – zaprzeczyć istnieniu koloru i zażądać, by ci, którzy właściwie postrzegają przedmioty i ich wzajemne relacje, zostali nazwani szarlatanami lub jeszcze gorzej – może być zrozumiała, ale ma słabe widoki na powodzenie. Taka taktyka nie powiedzie się dopóty, dopóki ci sceptycy koloru nie będą mieć władzy, jeśli jednak ich plemię przejmie stery i podeprze swoją słabość mocą prawa, czy ci wszyscy, którzy potrafią dostrzec tęczę, będą wyjęci spod prawa?

Do tej pory możemy bez problemu propagować świadomość wielu odcieni, które zdobią nasz świat – niektóre z nich trudno dostrzec, jeśli się ich dokładnie nie wskaże. Książki takie jak nasza mogą być groźne dla tych, którzy postrzegają świat tylko w bieli i czerni lub w najlepszym wypadku w odcieniach szarości. Miejmy nadzieję, że nie narzucą nam oni odczuwanej przez siebie niepewności.

Jednocześnie ci, którzy mogą uznać niebezpieczeństwa naszych czasów za nieco przytłaczające, znajdą wiele powodów, by nie upadać na duchu. Odkrycia i wiedza przedstawiane na tych stronach, a także heroiczne wyczyny mogą wskazać nam drogę do wolności, której szukaliśmy. Jeśli zaś droga przed nami wygląda na niebezpieczną, warto pamiętać, że zawsze tak było. Jak powiedział pewien mędrzec: „Zmiany są rezultatem dramatycznych wydarzeń”.I
PRZYGOTOWANIE DO WALKI

1. DEMASKOWANIE DEMASKATORÓW

David Lewis

Czy tak zwani sceptycy mają sekretny program?

Jeśli wierzysz w zjawiska paranormalne lub w życie po śmierci, lepiej miej się na baczności. U twoich drzwi mogą pojawić się gliny – gliniarze _psi_, czyli członkowie Komitetu Naukowego Badania Zjawisk Paranormalnych (Committee for Scientific Investigation of Claims of the Paranormal), inaczej CSICOP. Sceptycy poświęcają mnóstwo czasu i energii na demaskowanie wszystkiego, co jest w nauce niecodzienne lub ma charakter pozazmysłowy. Niezmordowanie próbują narzucić egzekwowanie „nieegzekwowalnego” prawa, według którego żadne zjawisko nie może istnieć poza rzeczywistością rozumianą czysto fizycznie. Fonetycznie powyższy akronim odpowiada ich charakterowi, ponieważ _psi_ to stosowane przez naukowców określenie zjawisk paranormalnych (stąd „gliniarze _psi_”). W dzisiejszych czasach mają oni ręce pełne roboty z tymi wszystkimi bestsellerami o doświadczeniach z pogranicza śmierci, aniołach i zaginionych cywilizacjach.

Zbrodnia wymknęła się już spod kontroli.

Książki o świadomych początkach wszechświata i nowa oparta na świadomości fizyka sprawiły, że również prezes komitetu, Paul Kurtz, wpadł w rozterkę. Na konferencji sceptyków w Nowym Jorku stwierdził on, że przedstawiciele postmodernizmu w fizyce zaprzeczają istnieniu absolutnej wiedzy naukowej, i uznał ten fakt za rezultat „erozji procesu poznawczego, która może podkopać demokrację” (z dużym naciskiem). Brzmi to poważnie.

Uznanie spraw paranormalnych za prawdziwe, zdaniem Kurtza, podważa panującą wizję świata, a o tym jego gliniarze _psi_ nawet boją się myśleć. Zebranie CSICOP, w którym wziął udział John Mack – znany psychiatra z Harvardu badający twierdzenia o uprowadzeniach przez kosmitów – miało inkwizycyjny charakter.

1.1. Jeden z najważniejszych demaskatorów, prezes CSICOP Paul Kurtz.

Ku zdziwieniu Macka jedna ze sceptyczek ogłosiła, że udało jej się – jak na dobrą policjantkę przystało – dostać się do badanej przez niego grupy osób twierdzących, że zostali uprowadzeni przez UFO. Fakt, że zdołała go oszukać, miał podważyć jego naukową wiarygodność. Psychiatra stał się obiektem ostrego ataku i było to ze wszech miar żenujące. Mack postawił jednak pod znakiem zapytania żarliwość i dogmatyzm naukowców, przypominając im, że niektóre kultury zawsze wiedziały o „innych rzeczywistościach, innych istotach, innych wymiarach, które mogą przeniknąć do naszego świata”. Mack jeszcze bardziej zirytował tym stwierdzeniem sceptyków. Paul Kurtz pytał retorycznie: „Jeśli zgodzimy się z myślą Macka, będziemy musieli także przyznać, że istnieją anioły i reinkarnacja. Do czego nas to doprowadzi?”

Bez wątpienia do popełnienia zbrodni na ulicach.

1.2. John Mack (1929–2004), psychiatra, profesor w Harvard Medical School, czołowy autorytet w sprawach twierdzeń o uprowadzeniu przez kosmitów.

Reinkarnacja, astrologia i spirytualizm nie mają racji bytu w sposobie widzenia świata przez demaskatorów, podobnie jak homeopatia i Linus Pauling; lista jest zresztą bardzo długa. Demaskatorów doprowadzają do furii nawet teorie spiskowe o zabójstwie Johna Kennedy’ego. Jako mistrzowie metod naukowych Francisa Bacona – systemu o wyciąganiu wniosków z obserwacji, a nie na podstawie założeń – „sceptycy” prezentują się jako kapłani czystej nauki. Okazuje się jednak, że praktykują oni to, co najbardziej potępiają, a mianowicie „system wierzeń” znany jako naukowy materializm. Doktryna ta wypiera metodę Bacona, kiedy naukowcy zastępują wolną myśl i zadawanie pytań dogmatycznym materializmem.

Naukowy materialista wierzy, że materia jest jedyną prawdą, to znaczy wszystko we wszechświecie, łącznie ze świadomością, można wyjaśnić prawami fizycznymi i nie ma żadnej transcendentnej przyczyny, nadrzędnego celu ani sensu życia.

Jednym słowem, w wizji materialistycznej nasze myśli, uczucia, inspiracje, tożsamość – cały wszechświat – są jedynie zaawansowanymi reakcjami chemicznymi. Zdaniem materialistów dusza ani żadna świadomość poza mózgiem, nie mówiąc już o czymś chociaż odrobinę duchowym z natury, nie istnieją, a wiarę w to, że jest inaczej, określa się pogardliwie „zabobonem”. Ich cynizm obejmuje każdą dziedzinę, w której występuje się przeciwko poglądom akademickim, czyli chociażby krytykują teorie o zaginionych cywilizacjach, medycynę alternatywną i świat paranormalny. Weźmy jako przykład teorię wysnutą przez Roberta Schocha z uniwersytetu w Bostonie oraz Johna Anthony’ego Westa. Według niej Sfinks może być starszy niż nam się wydawało, ponieważ występują na nim ślady erozji wodnej. Twierdzenie to spotyka się z lawiną krytyki wynikającej niekoniecznie z argumentacji naukowej, ale z tego, że kwestionuje ono panujące poglądy dotyczące naszej prehistorii. Od rzeczywistości opartej na świadomości do teorii o zaawansowanych zaginionych cywilizacjach – wszystko to, co dopomina się o ponowną ocenę naszych początków, uważane jest przez naukowców za bzdury. Wbrew wszelkim świadectwom traktują te teorie jako szalbierstwo – gwałcąc tym samym kardynalną zasadę metody Bacona, by nie dokonywać założeń _a priori_ – a jednocześnie przypisują sobie najwyższe standardy intelektualnej czystości.

Jak to świetnie ujęli Wayne i Garth w _Saturday Night Live_?: „Nie jesteśmy godni, nie jesteśmy godni”.

Pragnąc uatrakcyjnić swój ruch, gliniarze _psi_ zwerbowali takie osoby, jak Carl Sagan, James Randi (były magik, który stał się demaskatorem), aktor komediowy Steve Allen oraz całą rzeszę pracowników naukowych podzielających ich nihilistyczne poglądy. Chcą oni przekonać zwolenników „zabobonów”, że wiara w coś innego niż przyziemny materializm jest zupełną bzdurą, i robią to w imieniu dobra nas wszystkich i demokracji. Ich sceptycyzm jest absolutny i mimo że nie jest poparty żadnymi dowodami, większość akademickiej i naukowej społeczności uważa go za coś oczywistego. Ten absolutny sceptycyzm jest przesłanką kryjącą się za każdym stanowiskiem, jakie przyjmują demaskatorzy, nawet w tak kluczowych kwestiach jak pochodzenie energii Wielkiego Wybuchu.

Problem tkwi, jak twierdzi doktor John Beloff, szkocki psycholog z uniwersytetu w Edynburgu, w „sceptycznej postawie”. Miłym zaskoczeniem jest fakt, że Kurtz opublikował artykuł uczonego w czasopiśmie CSICOP „Skeptical Inquirer”. Było to o tyle niezwykłe, że Beloff znany jest z działania na polu parapsychologii. W tekście omawia sceptyczną postawę, dowodząc, że aprioryczne przekonania przekreślają wiarygodność zjawisk niezgodnych ze znanymi lub przyjętymi prawami fizycznymi. Oznacza to, że gliniarze _psi_ już na dzień dobry ustawiają się na przegranej pozycji. Naukowiec podsumowuje ich stanowisko, stwierdzając: „Kurtz może uznać, we właściwym czasie, że odkrycia parapsychologiczne mają wartość nominalną, ale zawsze z cichą nadzieją, że w ostateczności da się je pogodzić z materialistycznym punktem widzenia”. I kontynuuje: „Skutkiem tego w szczególności odrzuca termin »nadprzyrodzone«, jeśli ma to znaczyć wymiar duchowy, umysłowy lub idealistyczny”. Doktor Beloff twierdzi też, że stanowisko „absolutnego sceptycyzmu” Kurtza wcale nie jest takie niezwykłe. Właściwie jest to bardzo popularna postawa w społeczności akademickiej i naukowej, prowadzi jednak do problemów.

Jak na ironię, dzięki postępowi na polu medycyny dysponujemy coraz większą liczbą dowodów wskazujących, a nawet potwierdzających, że świadomość istnieje również po śmierci. Podobne do siebie świadectwa setek osób, zebrane w książce doktora Raymonda Moody’ego _Życie po życiu_, są dowodem na istnienie transcendentnych rzeczywistości. Kolejne osoby, które przeżyły śmierć kliniczną i powróciły do życia, zmagają się ze sceptykami wykorzystującymi materialistyczne poglądy w kreatywny sposób. Programy telewizyjne dotyczące doświadczeń z pogranicza życia i śmierci ciągle pokazują sceptyków pewnych, że tylko mózg jest źródłem świadomości. Łaskawie przenoszą oni głęboko duchowe epizody przywróconych do życia pacjentów do królestwa neuroprzekaźników, halucynacji i szaleństwa. Chociaż ich grupa jest nieliczna, często pojawiają się w mediach. Przedstawiając „jedynie słuszny” punkt widzenia, ignorują dowody, które zaprzeczają ich twierdzeniom, na przykład rozmowy zasłyszane w poczekalni, które ludzie uznani za martwych powtarzali po powrocie do świata żywych.

Doktor Kenneth Ring w książce _Life at Death: A Scientific Investigation of the Near-Death Experience_ (Życie w śmierci: Naukowe badanie doznań z pogranicza życia i śmierci) dąży do tego, by zmienić paradygmat, i przekonuje, że świadomość ma podstawowe znaczenie w odbiorze rzeczywistości. Jego wnioski to cios zadany naukowemu materializmowi i sceptycyzmowi gliniarzy _psi_. „Wydaje się, że świat nowoczesnej fizyki i świat duchowy reprezentują jedną rzeczywistość” – stwierdza Ring. Podkreśla on również, że nauka materialistyczna ma ograniczenia, a pogoń za wiedzą absolutną prowadzi do królestwa religii, filozofii i duchowości. To stanowisko nie jest nowe. Mistycy, intelektualiści i niektórzy wpływowi naukowcy twierdzili tak samo. Albert Einstein określił to bardzo poetycko, pisząc: „Najpiękniejszą rzeczą, jaką możemy przeżyć, jest nieodgadnione. To źródło prawdziwej sztuki i nauki. Ten, dla którego to uczucie jest obce, przypomina umarłego: jego oczy są zamknięte… Podstawę naszej religijności stanowi wiedza, że to, co niedostępne dla nas, naprawdę istnieje – manifestuje się jako najwyższa mądrość i najwspanialsze piękno, które możemy pojąć jedynie częściowo”.

Musimy zebrać się na odwagę, iść w ślady Einsteina i poznawać tajemnice życia. I to bez względu na głosy przedstawicieli naukowego materializmu, które zapewne odzwierciedlają zbiorową nieufność wobec intuicji i natchnienia. Jednocześnie nie powinniśmy ignorować tego, co sceptycy nam proponują, czyli krytycznego myślenia w dziedzinach podatnych na zabobony i szarlatanerię. Metoda naukowa służyła nam i będzie służyła dobrze, jeśli ją będziemy odpowiednio wykorzystywać. Dzięki niej wyszliśmy z wieków ciemnych i przeszliśmy do ery lotów kosmicznych, znaleźliśmy lekarstwo na polio i tak dalej (chociaż nauka dostrzega, że odkrycia często są dziełem przypadku). Jednak czasami naukowy materializm zmuszony jest do sprzymierzenia się z tymi, którzy atakują każdego, kto zajmuje się nietradycyjnymi systemami. Kiedy kult absolutnego materializmu znajduje drogę do naszego życia, szkół i sal sądowych, ryzykujemy ograniczenie wolności osobistej i wolnej myśli, a to właśnie są prawdziwe zagrożenia cywilizacji. W imię nauki demaskatorzy, sceptycy i „eksperci” przybierają nagle pozy autorytetów, mając rzekomo zgodę społeczności naukowej.

W styczniowo-lutowym „Skeptical Inquirer” z 1995 roku opublikowano tekst takiego „eksperta”. W numerze tym Joseph Szimhart wypowiada się krytycznie na temat bestselleru Jamesa Redfielda _Niebiańska przepowiednia_, który traktuje z niewiadomego powodu jako pracę naukową. Trudno powiedzieć, czy Szimhartowi nie spodobała się sama książka, czy też jej treść. Trudno też stwierdzić, czy „Skeptical Inquirer” prawidłowo podał jego zawód. Szimhart krytykuje charakter Redfielda, twierdząc, że jedynym motywem opowiedzenia tej historii były dla autora pieniądze. Przypuszcza też szturm na tradycje religijne i mistyczne oraz ich przedstawicieli, takich jak Maharishi Mahesh Yogi, Baird Spalding, Guy Ballard i Carlos Castaneda. Twierdzi, że tak jak Redfieldowi, tak i tym osobom chodziło o pieniądze. Nazywa raport Nicholasa Notovitcha o podróży Jezusa Chrystusa do Indii „fantazją”, zniesławiając tradycję liczącą sobie 2000 lat. Następnie określa powszechnie znaną książkę _Kurs cudów_ jako „reakcyjną, dyktatorską książkę”.

Daj spokój, Joe.

Intelektualne uprzedzenia Szimharta nie są jednak jedynym problemem. Jego postawa samozwańczego „deprogramatora” oznacza większe kłopoty. Szimhart maniakalnie reagował na New Age, przetrzymując i zastraszając ludzi związanych z, jak to nazywają niektórzy uczeni, nowymi ruchami religijnymi. Oskarżony w Idaho o porwanie, ledwo uniknął kary, ale jego wspólnicy nie mieli już takiego szczęścia. W rezultacie potępili jego fanatyczne metody. Jego działania, według badań przeprowadzonych na uniwersytecie w Syrakuzach, mogą wywoływać stres pourazowy u zniewolonych i przetrzymywanych przez niego ludzi, bardziej zatem niszczy on ich psychikę, niż gdyby zostali wypuszczeni na wolność.

Przejęty przez władze dziennik Szimharta odkrywa motywy jego współpracy z porywaczami. Chodzi oczywiście o pieniądze. Jego artykuł w „Skeptical Inquirer” pokazuje, że kieruje nim jeszcze jeden motyw – szczególna antypatia do wszystkiego, co przypomina, jak sam pisze, „przebudzenie wewnętrznej rzeczywistości lub gnozę”. Dzięki nietolerancji i przykremu postępowaniu zapracował sobie na przydomek „specjalisty do kontrowersji wokół nowych religii”, jak to określono w przypisie do artykułu. Redaktor „Skeptical Inquirer” powinien chyba w sposób nieco bardziej wyważony wyrażać swój sceptycyzm.

Na szczęście taktykę lub fanatyzm Szimharta naśladuje niewielu sceptyków. Nie jest on naukowcem i prawdziwi naukowcy mogliby się zastanawiać, dlaczego jego praca została opublikowana w „Skeptical Inquirer”. Co więcej, wielu uczonych – niektórzy z nich nazywają siebie sceptykami – podchodzi do spraw zjawisk paranormalnych z dużym obiektywizmem. Inni aktywnie śledzą wszystko, co tajemnicze, niekonwencjonalne i transcendentalne. Teorie i dowody dotyczące rzeczywistości opartej na świadomości przyciągnęły uwagę wielu znakomitych naukowców i znawców, takich jak wspomniany już John Mack oraz fizyk i laureat Nagrody Nobla Brian Josephson, autor pracy zatytułowanej _Physics and Spirituality: the Next Grand Unification_ (Fizyka i duchowość: kolejne wielkie zjednoczenie).

Sceptycy oczywiście denerwują się, kiedy wybitni naukowcy zaglądają do zakazanej strefy badania świadomości. John Mack miał czelność badać historie o uprowadzeniach przez kosmitów – dziwne opowieści ludzi o tym, jak zostali porwani przez istoty pozaziemskie, które za pomocą telepatii dokonywały na nich eksperymentów. Relacje te potwierdzają łączenie się rzeczywistości nieświadomej i fizycznej. Po sprawdzeniu innych wyjaśnień Mack uznał, że te opowieści przywołane w stanie hipnozy są realne, i przyjął, że rzeczywistość musi być czymś więcej, niż nam się wydaje. W rezultacie jego etat wykładowcy Harvardu stał się zagrożony, a sam Mack został potępiony przez niektórych kolegów, chociaż wiele osób chwaliło jego odwagę.

1.3. Fizyk i noblista Brian Josephson, dyrektor Mind-Matter Unification Project w Laboratorium Cavendish w Cambridge, w Anglii.

Brian Josephson zaskoczył kolegów, zajmując się badaniem świadomości, po tym jak odkrył magiczne właściwości kwantów, zwane obecnie efektem Josephsona (zjawisko prądu stałego przepływającego przez złącze dwóch nadprzewodników rozdzielone cienką warstwą izolatora). Odkrycia tego dokonał na uniwersytecie w Cambridge, gdy miał zaledwie 22 lata. Otrzymał wtedy posadę wykładowcy w legendarnym laboratorium Cavendisha w Cambridge. Stało się to w 1972 roku. Rok później przyznano mu Nagrodę Nobla. Następnie wyrzekł się świata ortodoksyjnego na rzecz poszukiwań zrozumienia mistycznego. Społeczność naukowa uważała Josephsona za geniusza do chwili, kiedy wkroczył do „strefy zakazanej”. A przecież swoje skłonności odkrył dużo wcześniej, kiedy jako student wykazał uznanie dla rzeczywistości niewidocznej gołym okiem. Odkrycie nazwane później efektem Josephsona było rezultatem spekulacji, że „tunele” elektronowe mogą przechodzić przez barierę izolacyjną w nadprzewodnikach, podobnie jak duchy na filmach przechodzą przez ścianę.

Opierając się na swoim odczytaniu mechaniki kwantowej, czyli wewnętrznego mechanizmu wszechświata, Josephson odgadł, że prąd w takim obwodzie elektrycznym może przepływać w dwóch kierunkach jednocześnie, wywołując rodzaj fali, która jest wrażliwa zwłaszcza na wpływ magnetyczny i elektryczny. Laboratoria firmy Bell potwierdziły teorie uczonego, dzięki czemu zyskał on sławę jako osoba odkrywcza i wyjątkowo utalentowana. W czasopiśmie naukowym „Scientific American” Josephson stwierdził, że mechanika kwantowa uwzględnia „synchroniczność”, „wywołującą zjawiska podobne do zjawisk psychicznych”. Uważa zatem, że fizyczna rzeczywistość ma związek z ludzką świadomością. Josephson uznał, że na wykładach w laboratorium Cavendisha jego poglądy dobrze przyjmowano. W tym samym artykule zaproponował, żeby naukowcy doskonalili swoje zdolności, praktykując medytację.

Można powiedzieć, że nieugiętym sceptykom brakuje subtelności rozumowania charakterystycznej dla Josephsona. Nie oznacza to, że wszyscy oni odrzucają twierdzenia uczonego. Wręcz przeciwnie, niektórzy poszukują prawdy bez względu na to, gdzie ich to doprowadzi. Przykładem może być tu doktor Michael Epstein, chemik i wiceprezes grupy sceptyków. W nowej publikacji wydanej przez Towarzystwo Naukowej Eksploracji (Society for Scientific Exploration, SSE) Epstein stwierdził, że „demaskatorzy często nazywają siebie sceptykami. Jednakże prawdziwy sceptyk to osoba, która pragnie krytycznie patrzeć na całość dowodów dotyczących nadzwyczajnych zjawisk. Do tego właśnie zostało powołane SSE”.

Towarzystwo skupiające grupę naukowców i wykładowców zebrało się jakiś czas temu w Huntington Beach w stanie Kalifornia. Omawiane tam sprawy – od doświadczeń z pogranicza śmierci do dowodów na reinkarnację – z pewnością mogłyby rozwścieczyć każdego gliniarza _psi_. Innymi dyskutowanymi tematami były biologiczne reakcje, które mogą zapowiadać trzęsienia ziemi, wpływ Księżyca na zachowanie się człowieka, sztuczne struktury na Marsie, wiek Sfinksa, święte miejsca i święta nauka, akustyczne właściwości starożytnych miejsc obrzędowych, archeoastronomia, energie alternatywne, telepatia i psychokineza. Członkowie towarzystwa niekoniecznie zgadzali się z prezentowanymi stanowiskami. Właściwie można powiedzieć, że zastosowali oni standardy naukowe, które ani nie odrzucają, ani nie akceptują z góry tych teorii. Sekretarz towarzystwa i były sekretarz Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego (American Astronomical Society) Lawrence Frederick kwestionuje na przykład metodologię wykorzystaną do zebrania dowodów na istnienie sztucznych struktur na Marsie. Jednak nie odrzuca samej teorii. Na temat budowli na Marsie żartuje: „Nie potrafię wykazać, że nie jest to prawda, ale jest to całkiem zwariowane”. Naukowiec twierdzi, że bez wykonania podwójnej ślepej próby w innych miejscach na Marsie, w zestawieniu z którą można byłoby porównać geometrię rzekomych sztucznych struktur, nie da się wysnuwać żadnych naukowych wniosków.

1.4. Przeciwstawianie się demaskatorom przypomina walkę ze smokami, z tą różnicą, że towarzyszy temu więcej dymu.

Frederick i członkowie towarzystwa przeprowadzają badania, nie żywiąc uprzedzeń, w przeciwieństwie do wielu innych. Prowadzą niezależne dochodzenia dotyczące różnorodnych teorii i twierdzeń, czasami bardzo dziwnych. Są i zafascynowani, i sceptyczni, czyli przemawia przez nich naukowa dyscyplina i jednocześnie zwykły ludzki zachwyt. Mówiąc o jednym z członków towarzystwa, którego nazwiska nie wymienię, Frederick opisał go jako „uroczą i serdeczną osobę” zatrudnioną w jednym z największych instytutów na politechnice. Lepiej jednak nie wyjawiać jego nazwiska, ponieważ wprawdzie zgadza się on z gliniarzami _psi_ w większości spraw, ale jest przekonany, że potwór z Loch Ness rzeczywiście istnieje… Naprawdę. Jego stanowisko, oczywiście, stwarza dość duży problem. Zaczynasz się bowiem zastanawiać.

Co się stanie z naszą demokracją?4. INKWIZYCJA: PROCES IMMANUELA VELIKOVSKY’EGO

Peter Bros

Batalia o opublikowanie przełomowej książki _Worlds in Collision_

W latach 40. XX wieku urodzony w Rosji Immanuel Velikovsky, badacz i znawca języków, natknął się na pewien starożytny rękopis. Gdy go przeczytał, uwierzył, że wymienione w Biblii plagi rzeczywiście kiedyś się wydarzyły. Jego zdaniem starożytne wzmianki były odzwierciedleniem prawdziwych wydarzeń, a źródłem biblijnych plag mogło być pojawienie się wielkiej komety, która – jak to przedstawiają starożytne pieczęcie sumeryjskie – walczyła z Ziemią, mijając ją na niebie. Velikovsky doszedł do wniosku, że kometą tą była w istocie Wenus. Planeta znalazła się w Układzie Słonecznym kilka tysięcy lat temu, a mijając Ziemię i Marsa, zmieniła ich ówczesne orbity. W rezultacie intruz zajął miejsce na niemal okrągłej orbicie pomiędzy Merkurym a Ziemią. Oryginalne odkrycia badacza zostały opublikowane w książce zatytułowanej _Worlds in Collision_ (Zderzenie światów). Velikovsky zdawał sobie sprawę z tego, że jego wnioski pozostają w sprzeczności z „mechaniką nieba” Newtona. Jeśli wszystkie planety znalazły miejsce, kiedy formował się Układ Słoneczny, nie było możliwe, by pojawiła się w nim kolejna, a już na pewno nie w ciągu ostatnich 5000–10 000 lat. Ta interpretacja była czymś więcej niż zwykłym przypuszczeniem czy pomysłem. Stała się wręcz „faktem”, i to solidniejszym niż fundamenty uniwersytetów, na których profesorowie wygłaszali wiele podobnych niepodważalnych „faktów”.

4.1. Kontrowersyjny badacz i pisarz Immanuel Velikovsky (1895–1979).

Jednym z takich uniwersytetów był Harvard położony w Bostonie, mieście nazywanym bastionem bezchmurnego nieba. I chociaż Boston jest dość pochmurnym miastem, wybitni astronomowie, tacy jak harwardzki uczony Harlow Shapley, potrafią dostrzec czasami światło, kiedy ich umysły nie są zachmurzone „rzeczywistościami” i „faktami”.

Velikovsky, podekscytowany dokonanymi przez siebie odkryciami, zwrócił się do Shapleya po prostu dlatego, że profesor był najbardziej znanym astronomem swoich czasów.

Shapley, który nie znosił czytać cudzych książek, zgodził się rozpatrzyć teorie Velikovsky’ego, pod warunkiem że przynajmniej jedna trzecia przyciągnie jego uwagę. Zgodził się też, by uczynił tak jego kolega z uczelni, znany harwardzki filozof Horace Kallen.

Później jednak Shapley zrezygnował z większej części lektury. Kallen w recenzji wymienił zalety pracy Velikovsky’ego i dodał, że jeśli autor udowodni swoje racje, trzeba będzie zrewidować powszechnie panujące przekonania w astronomii, a także w innych dziedzinach nauki. Wtedy Shapley ruszył do ataku.

„Sensacyjne twierdzenia doktora Immanuela Velikovsky’ego w ogóle mnie nie interesują – zaczął – ponieważ jego wnioski są wyraźnie oparte na niemiarodajnych danych”. Miało to oznaczać: skoro jego wnioski sprzeciwiają się panującym teoriom, rezultaty nie mogą być oparte na faktach.

To był dopiero początek. Jeśli hipoteza Velikovsky’ego dotycząca komety jest słuszna, kontynuował uczony, „prawa Newtona są błędne. Innymi słowy, jeśli doktor Velikovsky ma rację, my, pozostali, jesteśmy szaleńcami”.

Możemy wyobrazić sobie wewnętrzną walkę Shapleya. Mechanika nieba Newtona, najważniejsza koncepcja w astronomicznej hierarchii uczonego, stanowiła szablon, do którego przykładał on inne rzeczywistości. I oto pojawia się jakiś doktor mający zaledwie medyczny stopień naukowy, czyli Velikovsky, i maluje obraz rzeczywistości pozostający w sprzeczności z wizją, w którą Shapley gorąco wierzył. Podważając wyobrażenie uporządkowanego Układu Słonecznego, który miał działać w taki sam sposób przez całą wieczność, Velikovsky ukazał Układ Słoneczny, który Shapleya zezłościł.

Shapley wyraził swoją wściekłość tak samo, jak robi to większość ludzi.

Najpierw sprawdził, kto dokładnie wywołał u niego takie emocje, a następnie zaczął przypuszczać atak na nieszczęsnego winowajcę.

Cóż, większość z nas stara się znaleźć ujście swojej złości, poszukując jakiegoś rozwiązania. Kiedy gniew wywołany jest konfliktem między rzeczywistością a postrzeganiem tej rzeczywistości, natomiast konflikt ten wydaje się efektem działalności jakiegoś osobnika, wtedy najlepszym rozwiązaniem może okazać się usunięcie tej osoby. Takie może być pobłażliwe wyjaśnienie późniejszego zachowania Shapleya, trudno jednak wytłumaczyć, dlaczego ten wybitny uczony posunął się aż tak daleko.

_Koniec wersji demonstracyjnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: