Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapach diabła - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zapach diabła - ebook

Nie da się uciec przed złem, szczególnie przed tym, które nosisz w sobie.

W Bangkoku znaleziono zwłoki brutalnie zamordowanej Szwedki. Na miejsce zbrodni wezwana zostaje Malin Fors. Opuściła Linköping, uciekając przed samą sobą i swoimi demonami. Otrzymała ostatnią szansę i obecnie pracuje jako oficer łącznikowy w ambasadzie szwedzkiej. Jej zadaniem jest dostarczanie informacji. Jednak sprawa zamordowanej kobiety dotyka ją osobiście. Wkrótce Malin współpracuje już z tajską policją przy skomplikowanym i niebezpiecznym dochodzeniu. Tętniący życiem wielomilionowy Bangkok wypełniają nie tylko zapachy, barwy, dźwięki i smaki – ale też korupcja, przemoc i śmierć.

Zapach diabła to dziesiąta powieść o Malin Fors i pierwsza część nowego cyklu inspirowanego ludzkimi zmysłami.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-853-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

OSTATNIE CHWILE CIEMNOŚCI

Nie mogę się ruszyć.

Muszę się ruszyć, wydostać z ciemności, z tego smrodu.

Sądziłam, że się poddałam, ale nikt nigdy tego nie robi.

Czuję, jak się trzęsę, jak ramiona niemal się rozrywają, gdy drży to coś twardego, na czym leżę. Ręce unieruchomione za plecami, nogi jak zespawane.

Na moim nagrobku będzie napisane: wieczna pierdoła, przez nikogo niekochana. Znienawidzona przez samą siebie. Tęsknią za nią tylko robaki, które zjadły jej ciało i chcą więcej.

Skąd biorą się te myśli?

Nie mam na nie czasu.

Muszę się wydostać.

Potem próbuję krzyknąć.

Wypuść mnie, chce krzyczeć Malin, ale coś wypełnia jej usta i chce to ugryźć, ale to nie napuchnięty język, tylko coś bardziej miękkiego, i młóci rękoma w ciemności, czuje, jak pęka jej skóra na knykciach, jak rozrywa się o coś twardego. Tkwi w ciemnej metalowej trumnie, która powoli się kołysze, opada na jakieś nieznane dno, i Malin znów próbuje krzyczeć, a dźwięk słów i metalowych części ocierających się o siebie miesza się w jej głowie z odgłosem silnika.

Pot spływa po niej, jest gorąco jak w piekarniku. Gardło jęczy z pragnienia. I nikt jej nie słyszy.

Będziesz za mną tęsknić, Tove?

Nie chcę umierać.

Tak mi się wydawało, ale coś we mnie chce się trzymać życia. Chce oddychać.

Chłopiec.

Nie mogę go uratować.

Ale mogę uratować pamięć o nim.

Jego ciało, nagie, okaleczone, na piersi wypalone A, zmiażdżone kości i krzaczki jagód, które wypełzły z zagajnika na łąkę, jakby chciały go pochłonąć.

A potem twoje ciało. Podziurawione nożem, z twarzą zasłoniętą papierem z kopiarki.

Przyjdź do mnie, bądźmy miłością.

Znów się poruszam.

Kopię, biję, będę żyć, zabiję tego, kto chce zabić mnie.

Jak tu trafiłam?

Jest za późno na wszystko.

Tove.

Nadużyłam twojej miłości, jak całej reszty. Beze mnie będzie ci lepiej, niedługo już nie będziesz musiała się ze mną męczyć.

Zawsze to wiedziałam. Ale nie chciałam tego zrozumieć.

Tylko bardzo niewielu ludzi żyje poza piekłem.

Ja do nich nie należę.

A dalej, za piekłem, jest coś o wiele gorszego.

Tam się teraz wybieram.1

BANGKOK, PONIEDZIAŁEK, PIERWSZY WRZEŚNIA

Na fototapecie widać morski horyzont płonący w promieniach zachodzącego słońca. Odkleja się na krawędziach przy cienkiej, szarej wykładzinie.

Wentylator pod sufitem jest jak niespokojny wirnik helikoptera i Malin chce zobaczyć, jak sufit się unosi, jest przekonana, że śpi, że to sen, ale jest coraz bliżej jawy. Po poplamionej białej pościeli pełznie karaluch, zatrzymuje się na jej stopie, wydaje się chłonąć opary jej potu, a potem przemyka dalej, schodzi z łóżka pod szafkę i znika w jasnoniebieskiej poświacie łazienki.

Malin po omacku przesuwa ręką po lakierowanej powierzchni z wypalonymi śladami po papierosach.

Światło.

Mruga przytomniej.

To słońce wdziera się przez szpary w zielonych zasłonach i jej spojrzenie pada na tabliczkę na niewielkiej lodówce, która stoi kawałek dalej. Rent room by the hour, half hour and all night.

Up to you.

Pety w popielniczce.

Młot udarowy pod czaszką, napuchnięte ciało, a wentylator nad nią obraca się, ale nie daje chłodu. Malin zamyka oczy, czuje alkohol, który wciąż jest w ciele jak narzekający szept, spycha ją na kolana i każe błagać o więcej, bo jego poziom we krwi niepokojąco spadł.

Jest tu jakaś butelka?

Malin zamyka oczy. Pieprzone światło. Nie da rady znów ich otworzyć. Będą musiały pozostać zamknięte, i Malin próbuje odsunąć wszystkie myśli, oczyścić głowę ze wspomnień, i widzi wielką, rozżarzoną biel.

Pęka jej czaszka.

Czuje, jak ściska jej się żołądek, ale udaje jej się zapanować nad odruchami, otwiera oczy i przesuwa się po łóżku. Na pościeli jest coś ciemnego, ciepłego i pięknego, coś czystszego od niej, coś miękkiego i szorstkiego równocześnie, co sprawia, że się uśmiecha i pragnie, żeby to tam było.

Biała sukienka, czarne majtki i czarny biustonosz leżą na wykładzinie.

Malin czuje, jak jej obolałe sutki ocierają się o poliester pościeli, z tapety biją w nią płomienie, szpara w zasłonach jest jak drwina.

On zdaje się mocno spać.

Malin odwraca głowę i wtedy ją widzi: butelkę Mekong Whisky. Na dnie zostało trochę brązowego płynu i Malin sięga ręką, łapie butelkę. Leżąc na plecach, wypija ostatnią setkę, może półtora. Gorąco w niej ją uspokaja i ciało natychmiast reaguje. Jest w stanie się podnieść, powoli, powolutku.

Butelka jest pusta.

W porządku, teraz więcej nie potrzebuję, nie piję za dużo, w tym tygodniu nie wypiję już ani kropli.

Nie ma mowy.

Nie potrzebuję tego. Niewiele piję, odkąd tu przyjechałam. To działa.

On leży na łóżku.

Malin słyszy jego oddech.

Ile ma lat? Nigdy nie rozmawiali o wieku.

Dwadzieścia sześć? Trzydzieści?

Promienie słońca rzucają jasne kręgi na jego bursztynową skórę. Pierś powoli unosi się i opada, porusza się wolniej niż wentylator, dziś w nocy przesuwała palcami po falach jego żeber, a w powietrzu unoszą się pyłki kurzu.

Stoi naga i patrzy na niego.

Za pierwszym razem nie potrafiła zapamiętać jego imienia.

Mają tutaj trudne imiona, nie sposób wbić je sobie do głowy. Skróty długich, trudnych szeregów sylab, jakby stworzone do tego, by nie można było schwytać duszy, gdy ktoś je wypowie.

Malin przykrywa mu nogi pustą poszewką i wyżej, biodra, ale nie pierś. Chce spoglądać na kręgi światła na skórze, która lśni niczym mocno ubity mokry piasek w cieniu palm, i widzi połowę jego twarzy, brew przechodzącą w skroń, jego policzek, tak miękki, że przypomina jej się policzek Tove dawno temu.

Twarz miłości.

Wstydu.

Śpi mocno.

Głęboko.

Malin się pochyla i zbiera swoje ubrania. Wkłada je przed lustrem w łazience.

Nikt nie jest wolny od samego siebie.

Najpierw czarny stanik, potem majtki. A później półprzezroczysta sukienka opada przez biodra ku podłodze i przez tkaninę wyraźnie widać bieliznę, chcę się widzieć, nie chcę.

To nieprzyzwoite.

Zbyt śmiałe, jak na kobietę w moim wieku.

Mężczyzna szepcze coś przez sen po tajsku. Co mówisz?

U dołu lustra w łazience widzi jego nogi, jego ciało pod pościelą.

Chciałaby go obudzić.

Powiedzieć, że go kocha. Znów mu to pokazać.

Bar, gdzie się spotkali i gdzie się spotykają. Mieści się przy małej bocznej soi, uliczce niedaleko wrzącego, betonowgo kotła Nana Plaza, i nie jest zapraszająco otwarty, jak bary z prostytutkami, tylko ma małe zamknięte drzwi od frontu. Przyzwoite miejsce.

Korony palm jak szczęki nad dachem baru.

Szczury wielkie jak pudle przy koszach na śmieci od strony kuchennego wejścia i pomarańczowy neon wbity w asfalt.

Lady Deluxe.

Wczoraj otworzyła te drzwi w upalny, ciemny wieczór. Weszła w chłód pojękującej, parskającej klimatyzacji.

Kula dyskotekowa pod sufitem odbijała światło kolorowych żarówek w nieustannym okrężnym ruchu. Czerwone aksamitne draperie w oknach. Ludzie przy barze, Tajowie i farang, Europejki – rozmawiający ze sobą, pijący drinki, zachowujący się jak cywilizowane istoty.

Młodzi mężczyźni pod ścianami. Niektórzy siedzieli na rozklekotanych turystycznych krzesłach z białego plastiku, inni stali z papierosem w kąciku ust, w obcisłych dżinsach i białych albo czarnych koszulkach. Tatuaże, fryzury na Elvisa, długie, smukłe mięśnie. Czarne oczy szukające kontaktu.

Potem zaczęły się tańce.

Gra.

Zaloty.

Woń rozlanego piwa, buzującego testosteronu i estrogenów, tych niezbyt subtelnych sygnałów poruszających się jak asteroidy w tęczowym świetle.

Malin siedziała przy barze. Pierwszy mężczyzna, który podszedł, chciał postawić jej drinka, albo żeby ona mu postawiła. Nie skorzystała.

Not you, pomyślała.

– Not now.

Żółte światło neonu piwa Singha odbijało się w kieliszku z tequilą.

Czekała na niego, wiedziała, że przyjdzie, tak jak za pierwszym razem, tak jak zawsze.

Miała jego numer w komórce.

Ale lubi widzieć, jak wchodzi. Jak szuka jej wzrokiem.

Szuka mnie.

Drugiemu, który podszedł, pozwoliła się pocałować w szyję i jego usta były ciepłe, ale roześmiała się i go przegoniła, wlała w siebie dwa kieliszki i poruszała się w rytm muzyki, tajlandzkiego popu z melancholijnym synkopowanym rytmem.

Zjawił się.

Zobaczył ją.

Pewnie wyglądała na strasznie samotną?

Ale nie podszedł, tylko usiadł z innymi facetami w narożnym boksie i spokojnie popijał piwo. Malin spróbowała zwrócić jego uwagę, pomachała i jakiś inny facet siedzący w tamtym boksie pokazał na nią.

Roześmiali się, a on wstał, podszedł do niej i poczuła, że drżą jej nogi na drążku barowego krzesła, że opadają niemal bezwładnie. Uśmiechnął się i jego szorstkie czarne włosy opadły na uszy, na czoło, ale nie zasłoniły tych czarnych oczu i niemal nierealnie wąskiego nosa. Usta były jak obietnica, kryjący się za nimi język wilgotny i jasnoróżowy, gotów coraz bardziej zbliżać się do tego punktu jej ciała, gdzie pragnęła go czuć.

– Czekałaś na mnie?

Kiwnęła głową.

– Idziemy?

– Tak po prostu? Nie chcesz najpierw drinka? – spytał.

– Nie.

– Długo czekałaś?

– Długo. Mogłeś zadzwonić.

Zmarszczył czoło.

Zsunęła się ze stołka, położyła na barze tysiąc bahtów, kiwnęła głową barmanowi, który odpowiedział jej tym samym.

Na zewnątrz było jeszcze upalniej.

I w pomarańczowym świetle neonu spojrzał na nią, wydawał się rozumieć, że pragnęła, by wziął ją za rękę, powiedział coś miłego.

– Jesteś piękna – powiedział, przesuwając palcami po wnętrzu jej dłoni. – Piękniejsza niż inne kobiety ze Szwajcarii.

– Wiesz, skąd jestem.

– Just fucking with you, Malin.

Malin sprawdza na komórce, która godzina. Parę minut po dziesiątej. Zostały mu dwie godziny, zanim go wyrzucą.

Patrzy na jego dżinsy pod drzwiami, banknoty wystające z przedniej kieszeni.

Leży teraz na boku, z twarzą odwróconą w drugą stronę.

Jakby jej już nie było.

Malin chce go obudzić.

Namówić, żeby robił dokładnie to samo co wczoraj.

Chce stać na czworakach jak pies i słyszeć ich ciche pojękiwania w rytm wentylatora, samotności i mętliku w głowie.

Jak masz na imię?

Aroon.

Powinieneś spać. Chciałaby usłyszeć, jak wymawia swoje imię. Jak wyśpiewuje swoje długie imię, żeby mogła schwytać jego duszę.

Chwiejnym krokiem wychodzi z pokoju, czuje, że Mekong nie wystarczy, ma mdłości, ale pusto w żołądku, na korytarzu jest kamienna posadzka, pod żółtym sufitem mrugają jarzeniówki, a fototapety na ścianach przedstawiają parujące, porośnięte dżunglą wzgórza i plaże, które wyglądają jak te w Krabi, gdzie była kiedyś na urlopie z Danielem.

Z tą świnią.

Schodzi po schodach.

Na którym jestem piętrze? W jakim hotelu?

Wtacza się do lobby.

Niebieskie sofy przy stoliku, dwóch starszych mężczyzn z dwiema nastolatkami w bluzeczkach na ramiączkach, spódniczkach z cekinami i butach na wysokich, wąskich obcasach.

Recepcjonista z przetłuszczonymi strąkami włosów zaczesanymi na ciemię stoi za żółtą plastikową ladą. Z sufitu nad nim zwisają złoto-czerwone girlandy tworzące napis HAPPY NEW YEAR!!!

– All paid for, madam – woła do niej i macha ręką, gdy Malin kieruje się do wahadłowych drzwi hotelu, gdzie kobieta w pomarańczowym sarongu składa ręce na piersi, kłania się i mówi:

– Sawadee kaa.

Malin robi to samo i idzie dalej.

Nalepka na szkle.

Royal Inn.

Wychodzi na uliczkę. W oddali słyszy pociągi przejeżdżające nad Sukhumvit. Miejski Skytrain na wysokich betonowych filarach czarnych od spalin.

W tamtą stronę, myśli.

Idzie wśród ulicznych budek ze skwierczącym tłuszczem, wśród spalin wyjących motocykli, smrodu świeżo rozkrojonych owoców durian, pasty z chili i gotujących się wnętrzności, wśród woni świeżo posiekanych liści limonki, czosnku, kolendry i grillowanych ośmiorniczek. Porusza się w oddechu obcego miasta i słyszy uderzenia swojego pękającego serca, mruczy pod nosem:

– Nic ci nie jest, Malin. Nic ci nie jest.

Widzi, jak Tajowie patrzą na nią i się uśmiechają. Uśmiechają się oczami czy tylko ustami? Czy za ich ochronnymi maseczkami w ogóle widzę uśmiechy?

Połowa jest ubrana na jasnożółto. Toksyczny, jaskrawy odcień. Poniedziałek to dzień króla. Starzejącego się Bhumibola, którego czczą jak boga.

Dzień księżyca, dzień Ćandry.

Dzień tak żółty jak wnętrze rakowatej narośli.

Jak sen o słońcu.

Muszę dziś iść do pracy, myśli.

Muszę się pokazać w ambasadzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: