Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapiski podglądacza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zapiski podglądacza - ebook

Gay Talese, dziennikarz i autor książek o życiu seksualnym Amerykanów, dostaje tajemniczy list. Właściciel motelu w Kolorado wyjawia w nim, że od lat podgląda życie intymne swoich gości i zapisuje wnioski z obserwacji. Podglądacz namawia Talese’a, żeby skorzystał z jego dzienników przy pisaniu kolejnej książki. Zaintrygowany dziennikarz leci do Kolorado, by potwierdzić prawdziwość tej niesłychanej historii. Po lekturze obszernych zapisków podglądacza stwierdza, że doskonale dokumentują one, jak zmieniały się seksualne zachowania Amerykanów. Jednak Talese nie upublicznia dzienników, ponieważ ich autor chce pozostać anonimowy. Dzisiaj, 35 lat później, Gerald Foos zdecydował się ujawnić swoją tożsamość, a Gay Talese napisał o nim fascynującą książkę, która pozwala czytelnikowi zajrzeć tam, gdzie nigdy nie miałby szans dotrzeć. 

Kategoria: Socjologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-583-1
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JEDEN

Znam pewnego mężczyznę, żonatego i z dwójką dzieci, który wiele lat temu kupił pod Denver motel z dwudziestoma jeden pokojami po to, żeby podglądać w nim swoich gości.

Z pomocą żony wyciął w suficie nad dwunastoma pokojami prostokątne otwory o wymiarach piętnaście na czterdzieści centymetrów. Następnie zamontował w każdym aluminiowy ekran udający kratkę wentylacyjną. W rzeczywistości były to punkty widokowe, przez które obserwował swoich klientów, klęcząc lub stojąc na wyciszonej dywanem podłodze strychu, pod spadzistym dachem motelu. Podglądał ich tak przez kilkadziesiąt lat, a wszystko to, co widział i słyszał, notował w dzienniku. Przez te wszystkie lata nie wpadł nawet raz.

Dowiedziałem się o istnieniu tego człowieka, kiedy do mojego domu w Nowym Jorku dostarczono napisany odręcznie, anonimowy list, datowany na 7 stycznia 1980 roku. Brzmiał następująco:

Szanowny Panie Talese,

dowiedziałem się, że nosi się Pan z zamiarem opublikowania wyników badań dotyczących życia seksualnego Amerykanów, a mam wrażenie, że dysponuję cennymi informacjami, które mogłyby wzbogacić treść pańskiej książki Thy Neighbor’s Wife.

Już przechodzę do szczegółów. Od piętnastu lat jestem właścicielem niewielkiego motelu na przedmieściach Denver. Ponieważ dopasowany jest do potrzeb klasy średniej, przyciąga klientów z najróżniejszych grup społecznych. Można powiedzieć, że moi goście stanowią bogaty przekrój amerykańskiego społeczeństwa. Kupując motel, kierowałem się chęcią zaspokojenia własnych ciągot voyeurystycznych. Od zawsze interesowało mnie, jak ludzie wiodą swoje życie, zarówno na płaszczyźnie towarzyskiej, jak i seksualnej. Chciałem odpowiedzieć na odwieczne pytanie: Co robią Amerykanie za zamkniętymi drzwiami swoich sypialni?

Właśnie w tym celu postanowiłem kupić motel i osobiście nim kierować. Opracowałem całkowicie bezpieczną metodę podglądania i podsłuchiwania moich klientów tak, by niczego nie podejrzewali. Popchnęła mnie do tego kroku wyłącznie moja niezaspokojona ciekawość, nie perwersja. Czynię swoje obserwacje od piętnastu lat i w większości przypadków dokładnie notuję ich przebieg w dzienniku. Każdy wpis zawiera ciekawe informacje o tym, co się działo i o czym rozmawiano. Piszę o cechach charakterystycznych każdego z gości, odnotowuję ich wiek i wygląd, pochodzenie i preferencje seksualne. Moi klienci stanowią prawdziwą ludzką mozaikę. Biznesmen, który w porze lunchu zabiera swoją sekretarkę do motelu. W branży nazywamy to „chwilówkami”. Małżeństwa podróżujące od stanu do stanu, w interesach bądź turystycznie. Pary, które mieszkają razem bez ślubu. Żony zdradzające mężów i vice versa. Osobnym tematem moich badań są lesbijki, a to z uwagi na sąsiedztwo wojskowego szpitala i częstych wizyt zatrudnionych w nim pielęgniarek i kobiet w mundurze. Homoseksualiści, którzy nigdy mnie specjalnie nie interesowali, ale których obserwowałem, żeby poznać ich motywację i „procedury”. Druga połowa lat siedemdziesiątych przyniosła kolejną dewiację, a mianowicie seks grupowy, który mnie fascynował.

Większość ludzi zakwalifikowałaby powyższe zachowania jako seksualne zboczenia, ale ponieważ są one praktykowane niemal powszechnie, należałoby je nazwać „seksualnymi preferencjami”. Gdyby naukowcy i zwykli obywatele mieli wgląd w prywatne zwyczaje innych ludzi, gdyby mogli się przekonać, jak wielka ich liczba oddaje się owym „zboczeniom”, sądzę, że momentalnie zmieniliby zdanie na ten temat.

Widziałem na własne oczy pełną paletę ludzkich uczuć w ich całej tragedii i śmieszności. Przez ostatnie piętnaście lat bezpośrednio obserwowałem i studiowałem całkowicie spontaniczne, naturalne akty seksu między dwojgiem ludzi, a także wszelkie możliwe dewiacje.

Przekazuję panu te informacje głównie w przekonaniu, że mogą się okazać przydatne szerokiej rzeszy ludzi, a szczególnie naukowcom zajmującym się seksualnością.

Do tego zawsze chciałem opowiedzieć moją historię, lecz brakuje mi talentu. Obawiam się też, że zostałbym zdemaskowany. Mam nadzieję, że moje doświadczenia wzbogacą pańskie zasoby wiedzy i pomogą w napisaniu najbliższej książki oraz następnych. Z kolei jeśli nie interesuje pana moja pomoc, może jest pan w stanie skontaktować mnie z kimś, kto mógłby z niej skorzystać. Gdyby chciał się pan dowiedzieć więcej lub odwiedzić mój motel, proszę wysłać wiadomość pod wskazany adres albo dać mi znać, jak się z panem skontaktować. Obecnie nie mogę ujawnić swojej tożsamości ze względu na prowadzony interes, ale zdradzę ją panu, jak tylko nabiorę pewności, że uzyskane ode mnie informacje zachowa pan w absolutnej tajemnicy.

Mam nadzieję otrzymać pańską odpowiedź. Dziękuję.

Z poważaniem,

Skr. poczt. 31450

Aurora, Kolorado

80041

Po przeczytaniu listu odłożyłem go na kilka dni, nie wiedząc, jak i czy w ogóle na niego odpowiadać. Byłem wstrząśnięty stopniem, w jakim człowiek ten zawiódł pokładane w nim zaufanie i naruszył prywatność swoich klientów. Jako autor książek i artykułów opartych na faktach wiedziałem, że nie zgodziłbym się na postawiony przez niego warunek nieujawniania jego tożsamości, mimo że w jego mniemaniu o pełnej jawności nie mogło być mowy. Chcąc uniknąć więzienia i prawdopodobnych pozwów, które mogłyby doprowadzić go do bankructwa, musiał zachować dla siebie przywilej, jakiego pozbawił wcześniej gości swego motelu. Czy ktoś taki był wiarygodnym źródłem?

Jednak kiedy wracałem do niektórych fragmentów jego odręcznie napisanego listu – „Popchnęła mnie do tego kroku wyłącznie moja niezaspokojona ciekawość, nie perwersja”, czy „w większości przypadków dokładnie notuję ich przebieg w dzienniku” – nabierałem przekonania, że jego metody badawcze i przesłanki nie różniły się tak bardzo od moich własnych, których używałem podczas pracy nad Thy Neighbor’s Wife. Ja też, dla przykładu, prowadziłem notatki w czasie, kiedy kierowałem salonami masażu w Nowym Jorku i gdy zadawałem się ze swingerami z kolonii nudystów w Los Angeles. Do tego w 1969 roku wydałem książkę o kulisach pracy w „New York Timesie” zatytułowaną The Kingdom and the Power, której pierwsze zdanie brzmiało: „Większość dziennikarzy to niezaspokojeni podglądacze, zainteresowani ludzkimi skazami i niedoskonałościami”. Tyle że ludzie, których wówczas opisywałem, dali mi na to swoją zgodę.

Rzeczony list dostałem w 1980 roku. Moja książka Thy Neighbor’s Wife miała zostać wydana dopiero sześć miesięcy później, ale już wtedy było o niej głośno. W numerze „New York Timesa” z 9 października 1979 roku znalazł się artykuł o tym, że United Artists kupiło prawa do jej adaptacji za dwa i pół miliona dolarów, tym samym bijąc dotychczasowy rekord (dwa miliony sto pięćdziesiąt tysięcy), który należał do Szczęk.

Jeszcze wcześniej fragmenty książki opublikował miesięcznik „Esquire”, a później wzmianki o niej pojawiły się w kilkudziesięciu artykułach prasowych. Uwagę dziennikarzy przykuł przede wszystkim sposób, w jaki gromadziłem materiały do książki: prowadziłem salony masażu w Nowym Jorku, zgłębiałem tajniki seksbiznesu na całym Środkowym Zachodzie, Południowym Zachodzie i na głębokim Południu, wreszcie przez kilka miesięcy obserwowałem z bliska życie kolonii nudystów w ośrodku dla swingerów Sandstone położonym w kanionie Topanga w południowej Kalifornii. Niedługo po premierze książka wskoczyła na pierwsze miejsce listy bestsellerów „New York Timesa” i utrzymywała się tam przez dziewięć tygodni z rzędu. W Stanach i za granicą sprzedało się ogółem milion egzemplarzy.

Co do mojego korespondenta z Kolorado, był tylko jeden sposób, by ustalić, czy miałem do czynienia ze „zboczonym podglądaczem”, przywodzącym na myśl właściciela motelu w Psychozie Alfreda Hitchcocka albo pozbawionego skrupułów filmowca w Podglądaczu Michaela Powella, czy raczej z nieszkodliwym człowiekiem o „niezaspokojonej ciekawości”, kimś podobnym do niedołężnego fotografa, którego Jimmy Stuart grał w Oknie na podwórze Hitchcocka. Musiałem przyjąć jego zaproszenie i poznać go osobiście.

Jako że w drugiej połowie tego miesiąca planowałem pobyt w Phoenix, postanowiłem wysłać mu liścik z moim numerem telefonu. Zaproponowałem, że 23 stycznia, w drodze powrotnej do Nowego Jorku, zatrzymam się na lotnisku w Denver i spotkam z nim o czwartej po południu przy punkcie odbioru bagaży. Kilka dni później nagrał mi wiadomość na automatycznej sekretarce, obiecując, że stawi się w wyznaczonym miejscu. I faktycznie, kiedy stanąłem przy podajniku do walizek, zobaczyłem go, jak wyłania się z tłumu ludzi zebranych w hali przylotów.

– Witam w Denver – powiedział z uśmiechem, trzymając w górze mój liścik. – Nazywam się Gerald Foos.

W pierwszej chwili pomyślałem, że ten sympatyczny człowiek wygląda jak jeden z co najmniej połowy pasażerów samolotu, którego pokład zaledwie przed chwilą opuściłem. Czterdzieści parę lat, jasna cera, piwne oczy, jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu i lekka nadwaga. Miał na sobie rozpiętą beżową marynarkę i elegancką koszulę, która zdawała się o rozmiar za ciasna na jego muskularny kark. Był dokładnie ogolony, a starannie przystrzyżone ciemne włosy zaczesał na bok. Zza okularów w grubych, rogowych oprawkach spoglądał na mnie niewzruszenie życzliwym wzrokiem karczmarza.

Podaliśmy sobie dłonie i czekając na mój bagaż, wymieniliśmy kilka niezobowiązujących zdań, po których przyjąłem zaproszenie, bym na kilka dni zamieszkał w jego motelu.

– Dam panu jeden z tych pokojów, których nie mam możliwości podglądać – powiedział i znów beztrosko się uśmiechnął.

– Dobrze – odparłem. – Ale czy będę mógł towarzyszyć panu w jego obserwacjach?

– Ma się rozumieć. Może nawet jeszcze dzisiaj. Ale dopiero po tym, jak Viola, moja teściowa, pójdzie spać. Jest wdową, pomaga nam w pracy. Mieszka w jednym z pokojów naszego mieszkania na tyłach biura. Wraz z żoną zawsze bardzo uważaliśmy, żeby nie poznała naszego sekretu. To samo tyczy się, rzecz jasna, naszych dzieci. Strych, w którym umieściłem kratki widokowe, jest zawsze zamknięty. Klucze mam tylko ja i moja żona. Jak wspomniałem w swoim liście, żaden z gości nigdy się nie domyślił, że od piętnastu lat podglądam wynajmowane pokoje.

Po tych słowach wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki złożoną kartkę i podał mi ją.

– Mam nadzieję, że zgodzi się pan to podpisać – powiedział. – Pozwoli mi to na pełną szczerość i nie będę miał oporów przed pokazaniem panu całego motelu.

Było to bardzo starannie spisane jednostronicowe oświadczenie, w którym zobowiązywałem się nie ujawniać jego tożsamości i nie wykorzystywać uzyskanych od niego informacji w sposób, który umożliwiłby identyfikację motelu. Zakaz ten miał mnie obowiązywać tak długo, aż on sam nie zdecydowałby się zwolnić mnie z obowiązującej nas umowy. Oświadczenie to było formalnym odzwierciedleniem obaw, jakie wyraził już wcześniej w swoim liście. Przeczytawszy dokument, podpisałem go. Nie miało to większego znaczenia. W końcu już postanowiłem, że pod takimi warunkami nie będę pisał o Geraldzie Foosie. Przyleciałem do Denver wyłącznie po to, żeby poznać owego „człowieka o nieograniczonej ciekawości” i zaspokoić własną ciekawość jego osoby.

Kiedy odebrałem mój bagaż, Foos uparł się, że go poniesie, więc poszedłem za nim przez budynek terminala i na parking, a tam w kierunku lśniącego, czarnego cadillaca. Foos włożył walizkę do bagażnika, zaprosił mnie do auta i uruchomił silnik. Na mój komplement dotyczący samochodu odparł, że ma jeszcze nowego lincolna continentala, ale największą dumą napawają go jego trzy zabytkowe thunderbirdy: kabriolet rocznik 1955 i dwa modele z roku 1957. Dodał też, że jego żona, Donna, jeździ czerwonym mercedesem 220S z pięćdziesiątego siódmego.

– Jesteśmy małżeństwem od 1960 roku – powiedział, kierując samochód do wyjazdu z lotniska. Chwilę później wjechał na autostradę, która miała nas zabrać do jego motelu na przedmieściach Denver, w miejscowości Aurora. – Chodziliśmy do tego samego liceum w miasteczku Ault, jakieś sto kilometrów na północ stąd. Ault miało około tysiąca trzystu mieszkańców, głównie rolników i hodowców bydła.

Jego rodzice, Amerykanie niemieckiego pochodzenia, mieli stusześćdziesięcioakrowe gospodarstwo. Foos opisał ich jako pracowitych, rzetelnych i dobrych ludzi, którzy zrobiliby dla niego wszystko – z wyjątkiem rozmów o seksie, co podkreślił. Każdego ranka jego matka ubierała się w garderobie w ich sypialni i Foos nigdy nie widział, by rodzice przejawiali jakiekolwiek zainteresowanie sprawami seksu.

– Tymczasem już jako młody chłopak byłem ciekaw tych spraw, bo niby jak miałem się nie interesować seksem w otoczeniu tych wszystkich zwierząt? Więc zacząłem wychodzić poza gospodarstwo, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o tym, jak żyją inni w zaciszu swoich domów.

Daleko nie musiał szukać, powiedział, jadąc powoli w popołudniowym korku. Gospodarstwo sąsiadujące z ich farmą prowadziła jedna z młodszych sióstr jego matki, Katheryn. Kiedy zaczął ją podglądać, miała niecałe trzydzieści lat. Według jego opisu miała „duże piersi, szczupłą, wysportowaną sylwetkę i ogniście rude włosy”. Często chodziła nocą nago po sypialni przy włączonym świetle i rozchylonych zasłonach, a on zaglądał do środka zza parapetu – „jak ćma do płomienia” – i potrafił się tak kryć ponad godzinę, patrząc i masturbując się.

– To z jej powodu zacząłem się masturbować – wyznał.

Podglądał ją przez pięć, sześć lat i ani razu nie wpadł.

– Moja matka czasem zauważała, że wymykam się wieczorem z domu i pytała: „Dokąd ty się wybierasz o tej porze?”. Coś tam zmyślałem. Mówiłem na przykład, że idę zajrzeć do psów, bo zdaje się, że kojoty kręcą się w pobliżu.

Potem szedł pod okno ciotki Katheryn, w nadziei, że zastanie ją nagą, że będzie chodziła po pokoju albo siedziała przed toaletką i układała swoje miniaturowe niemieckie lalki z porcelany. Mogła też oglądać swoją kolekcję naparstków, które trzymała w gablocie zawieszonej na ścianie w sypialni.

– Zdarzało się, że był tam też jej mąż, wujek Charlie, ale najczęściej spał jak zabity. Dużo pił, więc nie groziło mi nigdy, że się obudzi. Raz widziałem, jak uprawiają seks, i bardzo mi się to nie spodobało. Byłem zazdrosny. Myślałem sobie, że przecież ona jest moja. Znałem jej ciało lepiej niż on. Zawsze uważałem go za brutala, który nie umiał jej w pełni docenić. Kochałem się w niej.

Słuchałem, nie komentując, mimo że zaskoczyła mnie szczerość Foosa. Znałem go od pół godziny, a on już zdążył się przyznać do fiksacji na punkcie masturbacji i ujawnić źródła swojego voyeuryzmu. W całej mojej karierze dziennikarskiej nie spotkałem chyba nikogo, przy kim musiałem się mniej starać. Całymi latami zdobywałem zaufanie mafiosa Billa Bonanno, bohatera mojej książki Honor Thy Father. Pisałem niezliczone listy, odwiedzałem jego adwokata, umawiałem się z nim na nieoficjalne rozmowy przy kolacji. W końcu go sobie zjednałem, przekonałem, by złamał mafijną zmowę milczenia, a nawet poznałem jego żonę i dzieci. O Geralda Foosa nie trzeba było aż tak zabiegać. Opowiadał mi wszystko z własnej inicjatywy, a ja, jego oficjalnie zatwierdzony powiernik, siedziałem obok i słuchałem. Samochód służył za konfesjonał.

– W liceum nie uprawiałem seksu – ciągnął swoją opowieść Foos – chociaż w tamtych czasach mało który z moich rówieśników go uprawiał. Właśnie w szkole poznałem moją przyszłą żonę, ale nie chodziliśmy ze sobą. Była dwie klasy niżej. Pracowita i nawet ładna, ale mi się podobała cheerleaderka drużyny futbolowej. Ja byłem pierwszym biegaczem. Przez dwa lata chodziłem z jedną z naszych cheerleaderek, Barbarą White. To była piękna dziewczyna. Jej rodzice prowadzili restaurację przy głównej ulicy. Żadnego seksu, jak mówiłem, ale dużo się przytulaliśmy i całowaliśmy na przednim siedzeniu mojego pikapa. Któregoś razu, jak staliśmy za stacją pomp na skraju miasteczka, próbowałem zdjąć jej buty. Chciałem zobaczyć jej stopy. Miała śliczne dłonie i smukłe ciało – nie przebrała się ze stroju cheerleaderki – i nie mogłem się oprzeć, musiałem zobaczyć i dotknąć jej stóp. W ogóle jej się to nie spodobało. Zacząłem naciskać i wtedy wyskoczyła z auta, zerwała łańcuszek z szyi i rzuciła nim we mnie. Nosiła na nim pierścionek, który jej dałem. Nie pojechałem za nią. Wiedziałem, że było po wszystkim. Następnego dnia zobaczyła mnie w szkole i próbowała coś powiedzieć, ale nie miało to już większego znaczenia. Straciłem jej zaufanie i nie mogłem go odzyskać. Nasz romans dobiegł końca. Było mi smutno, nie bardzo wiedziałem, co takiego zrobiłem, i trochę mnie to frustrowało. To było już pod koniec ostatniej klasy liceum. Musiałem się stamtąd wyrwać. Kompletnie się nie znałem na ludziach. Postanowiłem wstąpić do Marynarki Wojennej.

Przez następne cztery lata Gerald Foos służył na Morzu Śródziemnym i na Dalekim Wschodzie. Przechodził specjalistyczne szkolenie z zakresu podwodnych misji niszczycielskich, a krótki urlop poświęcił na pobieranie nauk o seksie od dziewcząt spotykanych w barach. „W tamtym czasie mój voyeuryzm nieco zelżał”, pisał później. „Kilka razy zdarzyło mi się kogoś podglądać, ale głównie jednak starałem się mieć jak najczęstsze kontakty seksualne. Był to dla mnie czas nauki i zbierania doświadczeń. Przy okazji podróży z Marynarką Wojenną odkrywałem, ile tylko się dało. Dwa lata spędziłem na pokładzie okrętu, pływając od portu do portu, i odwiedziłem chyba wszystkie domy publiczne od Morza Śródziemnego po Daleki Wschód. To mi bardzo odpowiadało, ale nadal szukałem odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami? Wiedziałem, że będę bezgranicznie szczęśliwy, jeśli tylko uda mi się przekroczyć granicę prywatności w taki sposób, żeby nikt tego nie zauważył”.

Jednocześnie Foos nadal się masturbował, wspominając ciotkę Katheryn.

– Jeden obraz szczególnie zapadł mi w pamięć i pewnie już na zawsze w niej pozostanie: naga Katheryn stojąca w sypialni i bawiąca się jedną ze swoich porcelanowych lalek.

Te jego słowa przywiodły mi na myśl scenę z filmu Obywatel Kane z 1941 roku. Niejaki Bernstein (grany przez Everetta Sloane’a) wspomina w rozmowie z dziennikarzem: „Człowiek zapamiętuje najdziwniejsze rzeczy. Sam tak mam. Któregoś dnia w 1896 płynąłem promem do Jersey. Jak tylko odbiliśmy od przystani, inny prom właśnie do niej podpływał, a wśród osób szykujących się do zejścia na ląd była dziewczyna. Miała na sobie białą sukienkę i trzymała w ręce białą parasolkę. Widziałem ją przez dwie sekundy, ona mnie w ogóle, a tymczasem od tamtej pory myślę o niej co najmniej raz w miesiącu”.

Tuż przed zakończeniem służby wojskowej w 1958 roku Gerald Foos odwiedził rodziców w Ault. Jego matka powiedziała, że niedawno spotkała na ulicy jedną z jego koleżanek z liceum, Donnę Strong, która uczęszczała do szkoły dla pielęgniarek w Denver. Gerald od razu się z nią skontaktował (jego sympatia Barbara była już mężatką) i niedługo potem rozpoczęli związek, który w 1960 roku zwieńczyli ślubem.

Donna pracowała już wtedy jako pielęgniarka na pełnym etacie w szpitalu na przedmieściach Denver, w Aurorze, a Gerald był kontrolerem w regionalnym oddziale koncernu naftowego Conoco. Mówił mi, że nie cierpiał swojej pracy. Całymi dniami siedział w boksie i pilnował poziomów ropy w zbiornikach w Kolorado i sąsiednich stanach. Jego główną ucieczką były nocne „wypady voyeurystyczne” po Aurorze, gdzie wynajmowali z Donną mieszkanie niedaleko szpitala. Często pieszo, a czasem autem, przemierzał ulice miasteczka, zatrzymując się pod domami, których właściciele nie zasłaniali okien i nie przejmowali się tym, że ktoś mógłby zajrzeć do ich sypialni. Powiedział, że nie ukrywał przed Donną swoich skłonności.

– Jeszcze przed ślubem wyjawiłem jej, że jestem obsesyjnie ciekawski i lubię obserwować ludzi z ukrycia. Wytłumaczyłem jej, że mnie to podnieca i daje poczucie siły. Zapewniłem, że mężczyzn takich jak ja jest wielu.

Foos twierdził, że Donna go zrozumiała i że jego wyznanie wcale nią nie wstrząsnęło.

– Jej zawód bardzo w tym pomógł. Większość pielęgniarek to niesamowicie tolerancyjne osoby, które niejedno widziały: śmierć, choroby, cierpienie, najróżniejsze schorzenia. Niełatwo jest zaszokować pielęgniarkę. W każdym razie Donna nie była zaszokowana.

Co więcej, zdarzało się, że towarzyszyła mu w jego wypadach. Po jednym z takich wieczorów, kiedy razem oglądali grę wstępną i seks, Donna, którą to wyraźnie zaintrygowało, o ile nawet nie podnieciło, zapytała:

– Zapisujesz gdzieś to wszystko, co obserwujesz?

– Nigdy mi to nie przyszło do głowy – odparł.

– Może zacznij – zaproponowała.

– Zastanowię się.

Wkrótce zrobił pierwszy wpis w dzienniku, który w latach siedemdziesiątych rozrósł się do kilkuset stron. Większość notatek dotyczyła tego, co widział (a czasem tego, co widzieli we dwoje) w zakupionym na spółkę z Donną motelu Manor House stojącym przy East Colfax Avenue w Aurorze.

– Właśnie się do niego zbliżamy – powiedział Foos, kiedy sunęliśmy po East Colfax Avenue.

Była to robotnicza, biała dzielnica zdominowana przez niskie zabudowania – sklepy, domy jednorodzinne, przyczepy kempingowe, był Burger King, warsztat samochodowy i stare kino, które przywodziło Foosowi na myśl jeden z jego ulubionych filmów, Ostatni seans filmowy. Colfax była główną arterią, największą w tej okolicy ulicą biegnącą ze wschodu na zachód. Zwłaszcza jej odcinek przecinający Denver był znany w całym kraju. „Playboy” nazwał ją kiedyś „najdłuższą i najdzikszą ulicą Ameryki”. Według Geralda stało wzdłuż niej około dwustu pięćdziesięciu moteli, w tym dwupiętrowa Riviera, którą Foos pragnął kiedyś kupić (zdradził mi, że początkowo odwiedzał Rivierę jako podglądacz, przemierzając alejki wokół motelu i zerkając w oświetlone okna na parterze). W końcu jednak zdecydował się nabyć Manor House, bo budynek był zwieńczony spadzistym dachem, wysokim pośrodku na prawie dwa metry. Oznaczało to, że Foos mógł się przechadzać po strychu z wyprostowanymi plecami. Wystarczyło tylko przebić się przez sufity pokojów gościnnych i miałby idealne warunki do podglądania swoich klientów.

Bez zbędnej zwłoki skontaktował się z właścicielem motelu, starszym, schorowanym mężczyzną, niejakim Edwardem Greenem. Foos trafnie ocenił, że Green chętnie sprzeda swój biznes. Obaj dość szybko doszli do porozumienia i podpisali umowę opiewającą na sto czterdzieści pięć tysięcy dolarów. Foos powiedział, że wyłożył około dwudziestu pięciu tysięcy, które odziedziczył po dziadku, i dołożył dwadzieścia tysięcy ze sprzedaży domu w Aurorze, który kupili z Donną w trzecim roku po ślubie.

– Donna nie była zachwycona sprzedażą domu i przeprowadzką do motelu – opowiadał Foos – ale obiecałem jej, że gdy tylko będzie nas na to stać, kupimy kolejny dom. Ustaliliśmy też, że nie zrezygnuje z pracy w szpitalu, którą uwielbiała. Nie zamierzałem sadzać jej za ladą w recepcji. I dlatego zwróciłem się o pomoc do jej matki. Viola pomaga nam prowadzić motel. Ojciec Donny porzucił swoją rodzinę, kiedy ona była jeszcze dzieckiem. Był utalentowanym muzykiem i zdolnym cieślą, ale pił. Po naszym ślubie zdarzało się, że do nas przychodził, żeby błagać o pożyczki, których nigdy nie spłacał. Pamiętam, że raz zjawił się w naszym mieszkaniu i Donna dała mu wszystkie pieniądze, jakie miała w torebce. Zdaje się, że było tego ponad pięćdziesiąt dolarów. Kiedy wyszedł, stanąłem przy oknie z lornetką i widziałem, że przechodzi przez ulicę i idzie prosto do najbliższego sklepu z alkoholem.

Foos zwolnił, skręcił w prawo w Scranton Street i zaraz potem w lewo, na parking przed motelem Manor House, ceglanym budynkiem pomalowanym na zielono, z pomarańczowymi drzwiami wejściowymi do dwudziestu jeden pokojów dla gości.

– Wygląda na to, że mamy komplet – powiedział, patrząc przez przednią szybę na niemal całkiem zapełniony parking.

Zatrzymał się przed dobudówką, mniejszą od głównego budynku motelu. Mieściły się tutaj: dwupokojowe biuro, kwatera mieszkalna i – nieco oddalone – trzy pokoje o numerach 22, 23 i 24. Za pomarańczowymi drzwiami każdego z nich znajdowały się salon i mała kuchnia.

Szedłem za Foosem, który niósł moją walizkę. Przywitała nas Donna, drobna, błękitnooka blondynka ubrana w strój pielęgniarki. Podawszy mi dłoń, wyjaśniła, że właśnie wybiera się do szpitala. Pracowała na nocną zmianę, ale bardzo się cieszyła na spotkanie ze mną następnego dnia. Jej matka, Viola, siwa staruszka w okularach, która siedziała za ladą recepcji i rozmawiała przez telefon, uśmiechnęła się do mnie i zamachała, a potem powtórzyła ten gest, kiedy wychodziłem z Foosem na dwór. Zaprowadził mnie wąskim chodnikiem w stronę pokoju, w którym miałem się zatrzymać. Przygotował dla mnie pokój numer 24 na końcu mniejszego budynku.

– Tutaj jest ciszej – wyjaśnił Foos. – Nasze dzieci już z nami nie mieszkają. Mark studiuje na pierwszym roku w Akademii Górniczej Kolorado, a Dianne, która urodziła się z chorobą układu oddechowego, musiała odejść z liceum, żeby przejść leczenie w szpitalu. Donna często ją odwiedza. Ja też do niej zaglądam, najczęściej rano.

Foos postawił moją walizkę przed drzwiami pokoju i przekręcił klucz w zamku. Wszedł do środka i najpierw uruchomił klimatyzację, a potem wrócił po bagaż i zaniósł go do szafy.

– Może się pan rozpakuje i odpocznie chwilę – powiedział. – Za godzinę zadzwonię i zabiorę pana do świetnej, nowej restauracji. Nazywa się Czarny Angus. Potem wrócimy do motelu i oprowadzę pana po strychu.DWA

Kiedy oddał mi klucz i zostawił samego, skończyłem rozpakowywać walizkę i zabrałem się do notowania moich pierwszych wrażeń ze spotkania z Foosem. Nawet kiedy nie planuję żadnej publikacji, zazwyczaj prowadzę zapiski ze wszystkich podróży i rozmów z ludźmi. Przechowuję też rachunki i inne dokumenty, które mogą mi się przydać przy rozliczaniu podatków. W moim domu w Nowym Jorku dawna piwniczka na wino służy mi jako miejsce do pracy i archiwum. Jest tam kilkadziesiąt tekturowych pudeł i metalowych szafek zapełnionych teczkami, w których trzymam wszystkie tego typu materiały. Są poukładane chronologicznie, od ostatnich dni po lata pięćdziesiąte, kiedy zacząłem pracę dla „New York Timesa”. Miałem z tą redakcją jedną istotną cechę wspólną: naturalną potrzebę skrupulatnej archiwizacji. Czasem przeglądam dawne zapiski tylko po to, żeby odświeżyć pamięć o jakimś błahym zdarzeniu, ale zdarza się, że moje archiwa pomagają mi w pracy. Podejrzewałem, że informacje o Geraldzie Foosie pewnego dnia okażą się przydatne, o ile tylko pozwoli mi ujawnić swoją tożsamość.

Tymczasem moje zainteresowanie jego osobą nie było uzależnione od tego, czy uzyskam dostęp do jego strychu. Niby cóż takiego mógłbym tam zobaczyć, czego nie widziałem już wcześniej, kiedy w ramach zbierania materiałów do Thy Neighbor’s Wife regularnie uczęszczałem na imprezy swingerów z Sandstone? Tak naprawdę podczas tej pierwszej wizyty w Kolorado miałem nadzieję zobaczyć setki stron jego zapisków, które Foos rzekomo prowadził od piętnastu lat jako podglądacz.

Wprawdzie zakładałem, że większość jego relacji dotyczyć będzie spraw wywołujących u niego seksualne podniecenie, istniało jednak prawdopodobieństwo, że wśród opisanych w dzienniku obserwacji znajdą się i takie, które wyjdą poza obszar tych najsilniejszych pragnień. Podglądacz to człowiek, który umie czekać. Człowiek, który poświęca niezliczone godziny, bo ma nadzieję zobaczyć coś ciekawego. Ale na każdy erotyczny epizod, jaki jest mu dane obejrzeć, przypadają długie godziny zwyczajnych, często koszmarnie nużących chwil zwykłej ludzkiej egzystencji. Podglądani defekują, skaczą po kanałach, chrapią, mizdrzą się do luster i robią inne rzeczy, które przenigdy nie trafiłyby do dzisiejszej telewizji. Pod względem wynagrodzenia za godzinę pracy, voyeurzy są najtańszą siłą roboczą na świecie.

Trzeba jednak dodać, że podglądacze nierzadko odgrywają rolę historyków społecznych. Spotkałem się z tą tezą w przeczytanej niedawno książce zatytułowanej The Other Victorians, napisanej przez Stevena Marcusa, biografa, eseistę i profesora literatury na Uniwersytecie Columbia. Jednym z głównych bohaterów książki Marcusa jest dziewiętnastowieczny angielski dżentelmen, urodzony w zamożnej rodzinie należącej do wyższej klasy średniej i wychowany przez nią w surowych warunkach. Kiedy był już dorosłym człowiekiem, jego wyparte impulsy seksualne znalazły ujście w formie tendencji voyeurystycznych, choć kompensował ów młodzieńczy deficyt także przez bezpośrednie kontakty z wieloma kobietami – służącymi, kurtyzanami, mężatkami (sam też miał żonę) i przynajmniej jedną markizą. Profesor Marcus pisał, że życie jego bohatera charakteryzowało się „stateczną rozwiązłością”.

Począwszy od lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, człowiek ten prowadził seksualny pamiętnik, w którym opisywał swoje romanse i seanse podglądania, a kilkadziesiąt lat później jego zapiski zostały zebrane w jedenastotomowe dzieło liczące ponad cztery tysiące stron. Zatytułował je My Secret Life.

Wprawdzie zataił swoją tożsamość, ale jednak znalazł dla swojej książki wydawnictwo w Amsterdamie. Od momentu wydania seria stopniowo zyskiwała popularność, również dzięki nielegalnym wydaniom, które krążyły wśród literackich kręgów Europy i Stanów Zjednoczonych. W połowie dwudziestego wieku Amerykanie poluzowali nieco przepisy dotyczące treści obscenicznych, dzięki czemu w 1966 roku, nakładem Grove Press, pojawiło się na tamtejszym rynku pierwsze oficjalne wydanie My Secret Life. Profesor Marcus chwalił książkę jako cenne źródło faktów poszerzających naszą wiedzę o tamtym okresie.

„Oprócz prezentacji tychże faktów – pisał Marcus – My Secret Life pokazuje nam, że pod powierzchnią codziennego życia w wiktoriańskiej Anglii – takiej, jaką ją znamy i jaką sama siebie przedstawiała – toczyło się prawdziwe, utajnione życie społeczne, istniał prawdziwy, utajniony świat ludzkiej seksualności. Każdego dnia, gdziekolwiek spojrzeć, ludzie się ze sobą spotykali, poznawali, spółkowali i podążali dalej. I choć ówcześni Anglicy z pewnością o tym wiedzieli, niemal nikt nie śmiał o tym mówić. W oficjalnej świadomości ludzi epoki wiktoriańskiej nie było miejsca dla historii ich własnych seksualnych doświadczeń”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: