Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zawirowanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zawirowanie - ebook

W pędzie do doskonałości i zaspokajania potrzeb każdy znajduje swoją indywidualną drogę.

Mila jest emocjonalną ekstremistką. Energia, ekscytacja, erotyzm – one ją określają. Augusta przeciwnie – porządek, proporcje i piękno. No i facet, zresztą niejeden. Ale ten jeden – Robert − jest symbolem. Symbolem współczesności. A tu w morzu deficytów na fali unoszą się złote środki na ich zaspokojenie. Psychiatrzy. Pigułki. Poszukiwania straconego wzorca. Kobiety, od których świat wymaga piękna. Mężczyźni, którym ten sam świat odbiera potencję. Alkohol, który przelewa się przez gardła, przez palce, jak życie. Do tego seks, kilka trupów i sporo jedzenia. Słowem: trochę strasznie, trochę śmiesznie o tym, co współcześnie.

Sabina Czupryńska (ur. 1977) – debiutowała na łamach „FA-artu”, opublikowała zbiór opowiadań „Dziesięciu którzy...” oraz powieści „Kobiety z domu Soni” i „Ta druga, słodka i ostra”. Projektuje kostiumy, stylizuje i pracuje w teatrze (o którym oczywiście też kiedyś napisze). Stała w uczuciach do: kina, nowych butów i starych gazet, które podpowiadają historie. Mogłaby żyć bez: zimy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-494-1
Rozmiar pliku: 357 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIEKONIECZNIE PROLOG

(W ogóle można pominąć, zapomnieć, nie wiedzieć, wyrwać kartki.

Ale ciekawość będzie silniejsza).

Adam, konsekwentnie próbując powstrzymać się przed desperackimi krokami, filtrował słuchem jazgotliwą ciszę, czytając na monitorze to, co sam wcześniej napisał:

– Dzień dobry.

– Witaj, czego się napijesz? – Wokół oczu zrobią mu się te zmarszczki. Prawdopodobnie od uśmiechu.

– Kieliszek białego wina. – Usiądzie naprzeciwko.

Zmruży oczy, kiwnie na kelnera.

– Dobrze, że jesteś – powie, zanim tamten podejdzie.

– Ja też się cieszę. – Zdejmie ciemne okulary z głowy i będzie chować je do torebki, nie mogąc poradzić sobie z jego spojrzeniem. Będzie się jej przyglądał.

– Poprosimy dwa razy białe wino na początek... – powie on do kelnera, patrząc na jej dłonie, w które będzie brała kartę. Pomyśli, że ma ładne dłonie. Nie powie jej tego. Jeszcze nie. Nigdy.

– Jak podróż? Co robiłaś w Sandomierzu?

– Podróż w porządku, a w Sandomierzu byłam... o czymś zapomnieć.

On się uśmiechnie. Określenie „o czymś zapomnieć” mu się spodoba. Kelner poda wino.

– Czy już państwo wybrali? – zapyta i będzie to pierwszy zwrot na ich temat w liczbie mnogiej. Uśmiechną się do siebie. Równocześnie. Po raz pierwszy.

– Jeszcze chwileczkę – powie ona.

– Jeszcze nie – powie on. Kelner uśmiechnie się i spokojnie oddali, żeby mogli podjąć decyzję.

– Za spotkanie – powie on, patrząc na nią uważnie i unosząc kieliszek. Pomyśli, że ma piękne włosy. Nie powie jej tego. Nie teraz. Nigdy.

– Za spotkanie.

– Dziękuję ci za wszystkie uwagi.

– A ja tobie za zaufanie.

Chwilę będą milczeć, wybierając danie z karty. On zapyta:

– Dlaczego do mnie napisałaś? Wtedy? – Będzie się uśmiechał, mrużąc oczy. I będzie miał te zmarszczki wokół nich.

− Chciałam ci powiedzieć, jak ważna była dla mnie ta historia, którą opowiedziałeś w „Zawirowaniu” – powie wreszcie ona, przywołując tytuł jego trzeciej powieści.

− Tak... – powie on, cały czas mrużąc oczy. – A później...? Dlaczego później do mnie pisałaś...?

Ona będzie przygryzać wargi.

− Chciałam z tobą rozmawiać.

Nie będzie odrywał oczu. Od jej włosów i dłoni. Naprzemiennie.

− A wtedy... – zacznie on.

− A ty...? – przerwie mu. – Dlaczego odpisałeś?

Będzie chwilę milczał. Zmruży oczy.

– Nie tak od razu... – zacznie.

– I dlaczego nie tak od razu? – przerwie mu niepotrzebnie.

– Nie tak od razu wiedziałem, co zrobić – dokończy on z rozbrajającym uśmiechem.

– Z czym? – zapyta ona, a jego to zdziwi.

– Z tobą... Właściwie wciąż nie wiem. – Będzie z nią szczery. – Ale... dobrze mi z tym... – dokończy.

– Z czym? – zapyta ponownie, ale tym razem o coś zupełnie innego.

– Z tym że odpisałem, jednak, że..., z tym że tu jesteś teraz... jesteśmy.

Ona się uśmiechnie, próbując wytrzymać jego spojrzenie. Prawie wytrzyma.

I wtedy podejdzie kelner.

– Czy już państwo... wiedzą? – zapyta, zamiast zapytać, czy już zdecydowali. I trafi w sedno, bo już będą wiedzieć. Uśmiechną się. Najpierw do siebie, potem do niego.

I zamówią...

*

Chaosochrobotohałas:

• trzeszczenie

• skrobanie

• cmokanie

• drapanie

• ssanie

• chrupanie

• skomlenie

• skrzypienie

• mruczenie

• chrzęszczenie

• mlaskanie

• głaskanie

• chlupotanie

• gładzenie

• nuuuceeeenieee

Odważne nucenie. Nieregularne. Rozbrajająco obojętne na nierytm i bezgłos.

Kadzidło i głośna muzyka.

Noc szumna niepostna,

zapach tęgi, zwieszony. Dzień szybko umyka.

Budzik nieprzyjacielem.

Tramwaj za oknem nieproszony

dzwoni numerem.

Pokruszone grzanki obtopione serem

zapijane gorącą wodą z imbirem czynią teren –

prywatny pod chwilę

– stworzenia.

Zaraz się stanie.

Muzyka coraz głośniej, pasta do zębów tryska z elektrycznej szczoteczki, zdobiąc ściany,

woda paruje w wannie, płyn do kąpieli o zapachu porzeczki,

wzburzony do konsystencji piany.

W objęciach podłogi zmielone sprane dżinsy z dziurą na kolanie,

szary tiszert rozerwany na rękawie,

ulotna,

rozpsotna bielizna w kolorze lawendy,

tusz do rzęs rozgrzebany, wysuszony, wypluty, wymięty,

w zestawie

z mokrą bransoletką ze szmatek,

wyłowioną z toalety. Wpadła przez przypadek.

– „Dobrze” i „tak” – mówi do siebie.

„Mila”, „dobrze” i „tak” są to słowa, których Adam użyłby w jednym opowiadaniu.

Telefon. Uporczywie nachalny.

Dźwięk miły,

motyw muzyczny nierozpoznawalny,

coś z uwagi, coś z drwiny, coś z siły.

Głos tubalny

po drugiej stronie, że czeka, że dlaczego, że kiedy, że późno, że czemu?

– Luźno – odpowiada. – Bez problemu.

Wychodzi z wanny, mocno, cieleśnie, tanecznie nierówno.

Ręcznikiem ocierając, owija jak szalem kolana i uda,

nieznacznie opalona, niechuda niegruba.

Gładząc piersi, ramiona,

śmiejąc się do kapiącej wody ze zjeżdżalni nosa,

włosy do góry wywija.

Staje. Zadowolona i bosa.

Mila.

*

Bezsenność rzadko występuje indywidualnie, pojawia się jako objaw innej, niezdiagnozowanej jednostki chorobowej i jest najczęściej występującym zaburzeniem snu będącym nierzadko objawem psychosomatycznym. Wyniki badań epidemiologicznych wskazują, że cierpi na nią ok. 1/3 populacji... – Robert zgrzyta zębami, bynajmniej nie przez sen, ale za to z niemocą i złością. Przewraca się po raz siedemdziesiąty ósmy, nie pamiętając już, na który bok. Patrzy w sufit i na swoje stopy wystające spod kołdry. Ciało swędzi i piecze, drga, drży, pulsuje. Obgryza paznokcie. Wzdycha. Próbuje uspokoić oddech, który z coraz większym zacięciem galopuje szybciej niż myśli. Pędzą. Tłuką. Walą po głowie, roztrząsając całe ciało niepotrzebnie, jak dociekliwa kobieta, która wszystko musi natychmiast wyjaśnić. Wstaje. Rozciąga się. Wzdycha ciężko, podchodzi do lodówki.

Bo ile można siedzieć, wstawać, chodzić, pisać, patrzeć, drapać się, oglądać telewizję, przerzucać kanały, wyciszać reklamy, słuchać radia, czytać, przeglądać okładki płyt, wertować katalogi, wspominać dawne czasy, słuchać muzyki, w końcu nawet polegiwać, stwarzając wrażenie, że nie jest to przygotowanie do snu.

Z zaangażowaniem godnym prawdziwie lepszej sprawy symuluje niedbałe podwinięcie rękawów leżącego z klasą szlafroka, który zdejmuje tylko do pracy. Zanim pojawi się pacjent, narzuca klasyczne spodnie, a na tiszert marynarkę, w której również podciąga rękawy. Lubi mieć odsłonięte przedramiona. Ponad pozostałe i zaledwie efemeryczne wybryki kreatorów ceni styl lat osiemdziesiątych, wtedy przecież dorastał pełen obaw i nadziei na niepewną przyszłość. Ktoś wymyślił to pierwszy. Ktoś ośmielił się wymyślić to przed nim, a to do niego, bez zgrzytu i dysonansu, idealnie pasuje ów podwinięty niedbale rękaw, który podkreśla jego otwartość, gotowość i coś jeszcze.

Tylko przed sobą, choć równie niechętnie, gotów się przyznać, że lubi, owszem, lubi trafnie i nienerwowo wybierać to, co do niego akurat pasuje niezmiennie. Poprawia szlafrok i włosy prawie równocześnie, bez zaangażowania, przynajmniej takie sprawia nieodparte wrażenie. Wygląda przez okno, uchylając dyskretnie firanki, gest filmowy, wyćwiczony, pusty, ale reprezentacyjny.

Ciemnoprawienocnikogowszyscyśpiąznikądpomocy.

Nie może spać. Nieudolnie i niezdarnie wije się w pozycji leżącej. Połyka pigułkę, odchylając głowę do tyłu. Ziewa, ale bez nadziei na sen, czy senność choćby. Nalewa wody, delikatnie ujmując szyjkę karafki. Do szklanki. Powiedzieć, że powoli, to jakby milczeć. Cyzeluje. Stawia karafkę obok drugiej szklanki. Pustej dotąd przecież. Sprawdza badawczym wzrokiem, czy do pierwszej nalał wystarczające trzy czwarte pojemności. Niewspółmiernie do wydarzenia zadowolony stwierdza, że a i owszem. Sprężyście przykuca, żeby sprawdzić, czy kurz nie osadził się na powierzchni wody. Parkiet elektryzuje i wytwarza tumany. Skrzą się nachalne zwłaszcza na parapecie. Ogarnia szerokim wzrokiem fotel. Niegdyś czarny, pluszowy, stary. Teraz mocno wytarty. W miejscu siedziska i pod łokciami. Rzuca okiem na drugi. Rozległy. Czerwony. Agresywny. Namiętny. Zapraszający. Próbuje w nim zasnąć. To fotel pacjentów, nie powinien. Siada w nim, przytula twarz do oparcia. Choćby podrzemać. Choćby się zdrzemnąć. Choćby ich snami. Nie swoimi przecież, których nie ma.

Robert.

*

Krem pod oczy. Krem do twarzy. Nawilżający, przeciwzmarszczkowy, 50+. Za wcześnie, ale włókna kolagenowe zaczynają zanikać po dwudziestce. Wyścig trwa. Wmasowywanie. Wklepywanie. Baza. Matująca i utrwalająca. Korektor. Rozjaśniacz. W bruzdach przynosowych, na czubku nosa, nad górną wargą, w miejscu nieistniejącej lwiej zmarszczki. Rozjaśniacz. Pod oczy. Dużo pod oczy. Podkład. Wygładzający. Kryjący. Drogi. Puder sypki. Pieczołowicie wciskany w twarz za pomocą gąbeczki aplikującej. Puder sypki jeszcze raz. Omiatany grubym pędzlem wokół konturów twarzy. Baza pod cienie. Cień. Drrugi cień. Kredka. Czarna. Biała. Odżywka do rzęs. Tusz do rzęs. Zalotka do rzęs. Nie. Najpierw zalotka, potem tusz. Odżywka do brwi. W żelu. Bronzer. Bezpośrednio na kości policzkowe. Róż. Tuż. Pod nimi, policzkowymi, w załamaniu nieustająco nerwowym, które powstaje, gdy zrobić dzióbek, wciągając powietrze. Szminka. Nie. Najpierw konturówka, potem szminka. W tym samym kolorze. Nałożony uprzednio nad górną wargą korektor optycznie ją powiększa. A więc szminka. Równo. Na nią błyszczyk optycznie powiększający. Telepatycznie kuszący.

Dolce & Gabbana L’imperatrice nr 3. Jedenaście psiknięć. Dwa za uszami. Dwa na nadgarstkach, dwa w zgięciu łokcia, jedno w dekolt. Dwa pod kolanami i dwa – zależnie od planów na wieczór.

Buty. Lakierowane szpilki. Długość obcasa 10 centymetrów. Rozmiar 39. Popularny.

Kroki równe i zdecydowane. Rytmiczne. Kręgosłup prosty, broda uniesiona. Ramiona wyprostowane. Brzuch wciągnięty, choć nie ma co wciągać. Pierś do przodu. Krok do tyłu. Biodra nie kołyszą. Nieco usztywnione. Paznokcie zadbane. Równo spiłowane. Manikiur hybrydowy. Przeważnie czerwone.

Włosy. Symetryczne kasztanowe loki. Lekko uniesione. Ani drgną pod wpływem wiatru. Czy kataru kichnięcia. Nic. Twierdza.

Śniadanie. Herbata czerwona pu-erh z grejpfrutem. Razowa grzanka. Pomidor na cztery cząstki elementarne. Parzony. Bez skóry, „w której żyję”. Ogórek świeży nieszklarniowy, nie zawsze sezonowy. Przed wyjściem szklanka wody. Przed śniadaniem szklanka roztworu: woda + miód + ocet jabłkowy. Na czczo. Na zdrowie. Naprzód. Na razie. Póki starczy sił.

W torebce malutka, zgrabna buteleczka. Bezwzględnym dźwiękiem uderzająca o klucze. Stosowana bez wdzięku. Za to w tajemnicy. Za często. Za dużo. Za mocno. Za zbytnio. Za tych, co na morzu.

Augusta.

Słowem, piękna dziewczyna, tyle że... świnia.

*

Zasłuchana czytana miesza w kubku drugą minutę.

Nie wiadomo co, bo nie herbatę, nie kawę, nie cykutę.

Wodę wrzątek z cynamonem, miodem, pomarańczą.

Stopy trącają dywanik. Tańczą.

Światło nikłe, więc oczy coraz większe, by dojrzeć litery

w jesieni noweli, której nie może przestać.

Co z tego, że na nią czekają.

Do cholery,

muszą czekać. Niech czekają.

Są rzeczy ważniejsze niż ważne.

Robi swoje. Bierze sobie wszystko odważnie.

Bez wahań. Upraszcza uśmiecha urządza się po swojemu.

Ułatwia, umila, obleka

w przyjazne wartości wszelkie nierówności

terenu.

Salwa śmiechu.

Szelest włosów.

Radosna obojętność. Na wszystko.

Na wdechu i na wydechu.

Na pewno. Na szybko.

Na swój sposób.

*

Augusta. „Głupia i tłusta” przezywali ją w szkole koledzy. Nigdy taka nie była. Ani głupia, ani tłusta. Tym bardziej. Żadna z takich. Inteligentna, owszem. Systematyczna zorganizowanapoukładanazaplanowana. Udręczona lala. W ten niepokojąco dręczący sposób. Okrutny. Bezwzględny. Odrażający ją samą – od siebie samej głównie. W wieku pięciu lat czytała płynnie i pisała pełne zdania.

– Sprężaj się, córcia, naginaj – dopingował ojciec, bujając ją na kolanach. – Tego ci nikt nie odbierze. Sama sobie, pamiętaj, sama sobie musisz być. No, co to za słowo? Przeczytaj tatusiowi: de – ge – ne – ra – cja. Powtórz. – Gładził za uchem.

– A co to znaczy, tato? Nie rób! – Wzdryga się.

– To coś, do czego nie możesz dopuścić, pamiętaj, no! – Całuje ją w szyję.

Augusta nie umie jeszcze nazwać tego uczucia, które w niej rośnie. Odruch samiczej samoobrony. Przerodzi się w czyn. Zaplanowany. Złożony. Doprowadzi do satysfakcji i porządku. Na razie jest dzieckiem.

*

Westchnąwszy i mrugnąwszy pod wpływem oślepiającego strumienia zapalonej lampki, odgarnia włosy z czoła i wygładza poły szlafroka dla samego siebie i przed sobą samym. Bo ile można siedzieć, wstawać, chodzić, pisać, patrzeć, drapać się, oglądać telewizję, przerzucać kanały, wyciszać reklamy, słuchać radia, czytać, przeglądać okładki płyt, wertować katalogi, wspominać dawne czasy, słuchać muzyki, w końcu nawet polegiwać, stwarzając wrażenie, że nie jest to przygotowanie do snu.

Otwiera szufladę otwieraną codziennie, kilka razy dziennie, czasem bezwiednie, ale zawsze z uwagą penetrowaną wzrokiem. Rozgląda się po niej. Ocenia kąt padania światła do wewnątrz i wnikliwym spojrzeniem obejmuje zawartość wyszlifowanego wnętrza. Kartoniki leżą poukładane alfabetycznie, dopasowane wielkością.

Nigdy nie było łatwym zadaniem pogodzenie kolejności alfabetycznej z rozmiarem opakowań. Niejednokrotnie z tego właśnie powodu zmuszony był dokonywać jakże trudnych wyborów. Czasem wręcz karkołomnych. Zajmujących wiele godzin. Tych, które musiał jakoś zapełnić niespaniem. Głowił się. Trudził. Męczył zwyczajnie. Układał. Oglądał. Obchodził dookoła. Wahał się. W końcu przecież zmuszony podjąć jakąś decyzję, czynił to z wielkim trudem, a bezwzględna niepewność spędzała mu, i tak od lat nieobecny, sen z powiek. Wstawał więc i poprawiając na sobie samym szlafrok, podwijając jego rękawy i wygładzając jego poły mechanicznie, acz metodycznie, otwierał szufladę ponownie i przeglądał całość jeszcze raz. Raz czy dwa podjął próbę opróżnienia pudełek i ułożenia ich zawartości jedynie alfabetycznie, ale niestety – listki charakteryzowały się również różnymi rozmiarami, co nieustająco nie ułatwiało znalezienia rozwiązania. Właściwego rozwiązania. Powiedzmy wprost: rozwiązania, które satysfakcjonowałoby Roberta.

Trzy czy cztery razy zdecydował się również, z góry jednak prorokując porażkę, wysypać wszystkie do środka, zatrzasnąć szufladę i zapomnieć. Ale – naturalnie – bez sukcesu. Zawsze wracał do nich. Otwierał. Zaglądał. Sprawdzał kąt padania światła i głęboko nie tolerując zastanego w szufladzie chaosu, podejmował próbę ułożenia ich ponownie alfabetycznie, ale i również zgodnie z rozmiarami, co nieustająco nastręczało mu trudności, powodując rosnącą frustrację. W końcu prowadziło do nigdy niesatysfakcjonującego efektu końcowego.

Amisulpryd, Asenapina, Arypiprazol, Blonanseryna, Iloperidon, Klozapina, Kwetiapina, Lurasidon, Melperin, Olanzapina, Paliperidon, Risperidon, Sertinol, Ziprasidon, Zotepina odmawiały współpracy w kwestii rozmiarów pudełek. W ogóle odmawiały współpracy.

*

Zjada, co chce.

Siada.

Wodzi po talerzu palcem.

Mlaszcze.

Smacznie.

Gada

do siebie z uwagą sama siebie słucha.

Kiwa

zakłada włosy za ucho.

Wypadają, pachną, rozśmieszają

dotykiem swoim,

rozświetlają

blaskiem policzek. Czerwony od wyliczeń

na co ma ochotę.

Miesza od niechcenia ogórki z miodem.

Przygląda im się ciepło, zgłębiając połączenie

wymyślone

przez siebie. Smakuje, cmoka.

Akceptuje. Gratuluje sobie.

Klaszcze w dłonie.

Zadowolona,

cmoka się w drugi policzek.

Zakłada trampki. Nie sznuruje. Zbiega po schodach.

Do życia.

Do ćwiczeń

z bycia.

*

W wieku siedmiu lat zamiast biegać po podwórku, siedziała blada i chuda w kącie kanapy i obgryzając paznokcie, pochłaniała książki. Znała na wyrywki pierwsze zdania najpopularniejszych powieści.

– No, czytaj ładnie tatusiowi, czytaj. – Przytulał do piersi, trzymając na kolanach.

– Kie – dy zaaaa – chodziło właśnie go – rące wiosenne słońce – dukała, wyrywając się ojcu. – Na Pa – try – jaaa – arszych Pru – udach zjawiło się dwu o – bywateli.

– Płynniej, płynniej, no, a z czego to jest?

– Mistrz i Małgorzata, tato.

– Autor?

– Bułhakow.

– Z imieniem podawaj, no.

– Michał.

– Po rosyjsku, dziewczyno.

– Michaił.

– No! A to: Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany?

– Proces, Franz Kafka.

– Franza Kafki, dopełniacz, odmieniaj. Teraz ty, no!

– Ogary poszły w las, Stefan Żeromski, Popioły.

– Za proste, każde dziecko to wie, ale niech już będzie, a teraz tatusiowi na pocieszenie, tatusia ulubione? – Kładł jej dłonie na udach.

– Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.

*

Lubi wdepnąć

najlepiej w materię ciekłą i ciepłą.

Gorącą lekko niebezpieczną.

Grożącą

przedwczesną

ucieczką

przed dzieciństwem.

Z błyskiem

w oku i błyskiem pomysłu

sunie do przodu bez lęku.

Zawsze z zyskiem

Doświadczenia i kruchej atrakcji. Nie boi się.

Czasu miejsca i akcji.

W szkole średniej Mila z rozkoszą wdepnęła w Jakuba. Świadomie i ze z góry (dosłownie) upatrzonej pozycji upstrzonej zachwytem. Zgrabnie jeździł białym samochodem, czego przechodzień z ulicy może i nie widział, ale można było sobie przynajmniej zrobić nadzieję. I miał ojca wojskowego. Jak Mila. To zbliżało niewątpliwie, nawet z pięknym nieznajomym, i nawet gdyby nie był specjalnie piękny, to czego by nie powiedzieć, ale ojciec wojskowy gwarantował dobrą kondycję fizyczną, ewentualnie utrzymaną w ryzach kondycję psychiczną, co w przypadku Jakuba nie musiało być faktem, ale z taktem i umiarem należało w to wierzyć na dobry początek.

Był starszy. Trochę starszy. No, ciut. No, zaledwie. No, piętnaście lat starszy, powiedzmy wprost, żeby niepotrzebnie byle czego nie sugerować i nie budzić, potrzebnych jednak dla akcji, podejrzeń. I miał córkę. Mieć córkę, rzecz nietrudna. Przynajmniej na początku, bo im dłużej (się ma córkę), tym gorzej. Lekkość złudna przechodzi w orkę na ugorze i w coraz więcej drzew na skraju lasu, w skrajni drogi – czy jakoś tak.

Mila zobaczyła go na placu zabaw z małą dziewczynką i uznała, że to romantyczne. Czytał książkę – jeszcze to! Zbytek łaski pana czy osiołkowi w żłoby dano. Jakoś tak.

– Założę się, że się zakocha – powiedziała do koleżanki. Siedziały na balkonie, wystawiając nogi przez barierki.

– Chyba nie wiem w kim.

– To ja ci powiem: we mnie.

– Bredzisz.

– Założysz się?

– Nie, ponieważ przegrasz.

– Ty przegrasz.

– Co ty masz za głupią manierę, przecież to dziad jest, stary w sensie, jezuuu.

– No co ty, ale jaki ładny. I czyta...

– I zębami zgrzyta... Faktycznie rewelacja, nie ma co.

– Zobaczysz – powiedziała Mila i cisnęła lewą tenisówką w czerwono-białą kratkę w kierunku pochylonego nad książką mężczyzny. Udało się. Trafiła w samą głowę. Książka wypadła mu z ręki. Rozejrzał się skonsternowany. Miał nie tylko ukryte, ale i widoczne wdzięki. Jak malowany.

– Najmocniej pana przepraszam – zawołała Mila z balkonu, wystawiając bosą stopę. Spojrzał. – Ale musiałam, wie pan, w jakiś niewybredny sposób zwrócić na siebie pana uwagę.

– Słucham? – Nie zdecydował jeszcze, czy być wściekłym, czy zaciekawionym.

– Bo prawie założyłam się z koleżanką, że pan się we mnie zakocha. – Poczochrała ręką włosy, wzburzając fale... jego namiętności, można powiedzieć, bo prawie się zakochał. Jak na niego to sporo, bo odkąd żona odeszła z szewcem, zostawiając go z dzieckiem w rozkroku między młotem rzeczywistości a kowadłem nieprzystosowania do życia w rodzinie, postanowił się nie zakochiwać.

Mila nie była jeszcze kobietą.

Nie groziła zakochaniem –

jego zdaniem.

Ale...?

*

C.d. w pełnej, płatnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: