Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zawsze i wszędzie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 kwietnia 2019
Ebook
29,90 zł
Audiobook
25,57 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zawsze i wszędzie - ebook

Każdego dnia modliłam się, żeby on znów mnie pokochał. Zostawił mnie dla innej, nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić, jak bez niego żyć. Chciałam jedynie, by do mnie wrócił.
Ale pojawił się Jackson Emery. To miał być tylko letni romans. Zastrzyk pozytywnej energii dla pogruchotanego serca.
Byliśmy dla siebie idealni, ponieważ oboje wiedzieliśmy, że nasz romans nie potrwa zbyt długo. Jackson nie wierzył w związki, a ja straciłam wiarę w miłość.
Wszystko było dobrze, aż pewnej nocy moje serce zgubiło rytm. Nie spodziewałam się, że Jackson się zaśmieje, nakłoni mnie do zwierzeń, przegna mój smutek.
Kiedy nasz wspólny czas dobiegł końca, moje serce nie potrafiło zapomnieć.
Prosiłam o jeszcze jeden uśmiech, kolejny pocałunek, następny dotyk… Wznosiłam modły, by Jackson mógł być mój, nawet jeśli wiedziałam, że jego przeznaczeniem nie była miłość.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-702-8
Rozmiar pliku: 1 024 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

JACKSON

Dziesięć lat

Co za głupi pies.

Kilka lat przekonywałem rodziców, by pozwolili mi mieć zwierzaka, ale uważali, że nie byłem wystarczająco dorosły, żeby się nim zająć. Obiecywałem, że sobie poradzę, nawet jeśli nie potrafiłem.

Nikt mi nie powiedział, że szczeniaki ciągle szczekają i się nie słuchają.

Tata stwierdził, że mniej więcej tak samo było z dziećmi, ponieważ nam również nie zamykały się usta i nie słuchaliśmy.

– Ale miłość jest tego warta – mawiał, ilekroć narzekałem, że nowy członek rodziny był niegrzeczny. – Zawsze.

– Zawsze i wszędzie – zgadzała się mama.

Słowo „zawsze” brzmiało trochę jak kłamstwo, ponieważ ten głupi pies tak bardzo mnie wkurzał.

Już dawno miałem się położyć, ale chciałem dokończyć obraz zachodu słońca, który tworzyłem. Mama nauczyła mnie nowej techniki z wykorzystaniem akwareli. Byłem przekonany, że mógłbym być naprawdę dobry, gdybym się nie kładł, tylko ćwiczył.

Tucker piszczał, gdy próbowałem dodać pomarańczu do obrazu. Szturchnął mnie w nogę i potrącił kubek z wodą, rozlewając ją wokół.

– Aaa! – jęknąłem i pobiegłem do łazienki po ręcznik, by posprzątać bałagan.

Głupi pies.

Kiedy wróciłem do pokoju, pies sikał w kącie.

– Tucker, nie!

Złapałem go za obrożę i pociągnąłem w kierunku drzwi na tyłach domu, a zwierzak położył po sobie uszy.

– Chodź! – mamrotałem, próbując wyprowadzić psa na dwór, aby załatwił się na deszczu. Nie chciał się ruszyć ani o krok. Nawet jeśli był dużym czarnym labradorem, miał cztery miesiące, więc wciąż był szczeniakiem. W dodatku bał się błyskawic i grzmotów.

– Idź! – rzuciłem, ziewając, bo już dawno powinienem spać. No i chciałem dokończyć obraz, by rano pokazać go mamie. Miała być ze mnie dumna.

Pewnego dnia będę malował tak dobrze jak ona, jeśli tylko pies da mi spokój!

Tucker pisnął i próbował schować się za moimi nogami.

– Chodź, Tuck! Tchórz z ciebie.

Próbowałem wypchnąć go na podwórze, ale się nie dał. Deszcz padał na patio, a kiedy rozległ się silny grzmot, szczeniak mnie ominął i pobiegł prosto do salonu.

– Jeju – jęknąłem, klepnąłem się w czoło i poszedłem za nim. Im bliżej byłem pomieszczenia, tym bardziej się denerwowałem, ponieważ słyszałem kłótnię rodziców. Ostatnio często się spierali, ale ilekroć wchodziłem do pokoju, udawali szczęśliwych.

Wiedziałem jednak, że było inaczej, bo tata nie uśmiechał się tak jak kiedyś, a mama zawsze na mój widok ocierała oczy. Czasami zastawałem ją, gdy szlochała tak mocno, że nie potrafiła wydusić słowa. Próbowałem jej pomóc, ale miała trudności z oddychaniem.

Tata powiedział, że były to ataki paniki, ale wciąż nie rozumiałem, skąd one się brały. Nie miała się przecież czego bać, bo razem z tatą zawsze się o nią troszczyliśmy.

Najbardziej na świecie nie lubiłem, gdy mama była tak smutna, że nie była w stanie oddychać.

Z czasem nauczyłem się, żeby ją tulić, aż się uspokoi. Siedzieliśmy wtedy i oddychaliśmy razem.

Niekiedy zajmowało to chwilę.

Innymi razy nieco dłużej.

Wszedłem cicho i usiadłem na podłodze za kanapą, aby posłuchać kłótni. Wciąż roztrzęsiony przez burzę Tucker podszedł do mnie i wspiął mi się na kolana. A może przestraszył się krzyków.

Głupi pies.

Objąłem go, bo choć był głupi, był też mój. Jeśli się bał, musiałem się o niego zatroszczyć.

Rozbolał mnie brzuch, gdy tata błagał mamę, by nie odchodziła.

Wybierała się gdzieś? Ale gdzie?

– Nie możesz odejść, Hannah – powiedział tata bardzo zmęczonym głosem. – Nie możesz odejść od swojej rodziny.

Mama westchnęła i brzmiało to, jakby płakała.

Oddychaj, mamo.

– Nie możemy tego ciągnąć, Mike. Musimy to przerwać. Ja po prostu…

– Powiedz to – szepnął. – Powiedz.

Pociągnęła nosem.

– Już cię po prostu nie kocham.

Widziałem, jak tata nieco się zachwiał i ucisnął nasadę nosa. Nigdy nie widziałem, by płakał, ale tej nocy ocierał łzy z oczu.

Jak mama mogła już go nie kochać?

Był moim najlepszym przyjacielem.

Oboje byli moimi przyjaciółmi.

– Przykro mi, Mike. Po prostu nie daję już rady… Nie mogę dłużej okłamywać samej siebie i rodziny.

– Ostatnio dość swobodnie używasz tego słowa.

– Przestań. Jackson jest dla mnie wszystkim i wiesz, że mi na tobie zależy.

– Tak, ale nie na tyle, by zostać. – Mama nie miała nic do powiedzenia, gdy tata zaczął chodzić w kółko. – Naprawdę zamierzasz zostawić syna dla jakiegoś faceta?

Pokręciła głową.

– Mówisz, jakbym porzucała moje dziecko.

– A co właściwie robisz? Wystawiłaś spakowane bagaże pod drzwi, Hannah. Odchodzisz! – krzyknął, choć nigdy tego nie robił. Zawsze był opanowany i nie tracił nad sobą kontroli. Odetchnął i zwiesił głowę, zaplatając palce na karku. – Wiesz co? Dobra. Rób, jak chcesz. Idź, jeśli tego pragniesz, ale, przysięgam na Boga, lepiej będzie, jeśli już nie wrócisz, bo mam dosyć błagania cię o to.

Wyszedł z pokoju, a mnie mocno ścisnęło się serce. Mama wzięła bagaże, przez co poderwałem się z podłogi i podbiegłem do niej.

– Nie! Mamo, nie rób tego! – Płakałem, czując, jakby moje wnętrze płonęło. Nie mogłem jej stracić. Nie mogłem patrzeć, jak odchodzi i porzuca mnie i tatę. Byliśmy drużyną, rodziną. Nie mogła nas zostawić. Nie mogła…

– Dlaczego nie śpisz, Jackson? – zapytała zdenerwowana.

Rzuciłem się na nią, płakałem w jej ramionach.

– Nie idź. Proszę, nie zostawiaj mnie. Proszę, mamo, proszę, nie odchodź. Proszę… – Szlochałem, ciągnąc ją za ubranie, gdy mnie tuliła. Drżałem przy niej, błagałem, by została, ale kojąc mnie, odsunęła się trochę.

– Uspokój się, Jackson, dobrze? Wszystko będzie dobrze – obiecała, ale zabrzmiało to jak kłamstwo, bo jak mogło być dobrze, skoro odchodziła?

– Przepraszam, że Tucker nasikał wczoraj w domu! I naprawdę przepraszam, że nie wykonywałem swoich obowiązków, ale obiecuję, że się poprawię i lepiej zadbam o psa. Przyrzekam, mamo. Proszę. Przepraszam. Proszę, nie odchodź. – Płakałem, próbując ją do siebie przyciągnąć. – Proszę, mamo. Zostań, proszę…

– Jackson, kochanie – odparła swoim łagodnym, kojącym głosem, ale po policzkach płynęły jej łzy. – Nie zrobiłeś nic złego. Jesteś doskonały. – Pocałowała mnie w nos. – Jesteś dla mnie wszystkim. Wiesz o tym, prawda?

– To dlaczego odchodzisz? – zapytałem łamiącym się głosem.

Westchnęła i pokręciła głową.

– Nie zostawiam cię, kochanie. Przyrzekam, że zawsze będę przy tobie. Porozmawiamy za parę dni i pomogę ci wszystko zrozumieć. Po prostu nie mogę tu zostać. My… Twój tata i ja…

– Nie kochasz go.

– Ja… My… – Westchnęła. – Jesteś za mały, żeby zrozumieć, ale rodzice czasami, nawet jeśli próbują tego nie robić, się odkochują.

– Ale tata wciąż cię kocha, więc może ty ponownie go pokochasz?

– Jackson… jesteś za mały, żeby to zrozumieć, ale musisz wiedzieć, że nigdzie się nie wybieram. Stworzymy sobie nową normalność. Początkowo może być chwiejna, ale zbudujemy solidne fundamenty. Przyrzekam, dobrze? Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Będziemy jeszcze szczęśliwsi! I, kochanie, musisz zrozumieć, że nie zrobiłeś niczego złego. Musisz być jedynie przez chwilę silny i zaopiekować się tatą, dobrze? Możesz to zrobić?

Przytaknąłem.

– Kocham cię, Jackson. – Znów pocałowała mnie w nos i mocno przytuliła. – Zawsze i wszędzie.

Wypowiedziała te słowa, a mimo to mnie puściła.

Wzięła bagaże i wyszła na burzę, pozostawiając nas.

Kiedy zniknęła, opadłem na podłogę i płakałem, aż Tucker podszedł i zaczął zlizywać mi łzy z twarzy.

– Odejdź, Tuck! – krzyknąłem, odpychając go, ale wrócił, merdając ogonem. Nie przejmował się tym, że go odsuwałem, ponieważ za każdym razem wracał. Pozwoliłem mu wdrapać się na moje kolana, bo wiedziałem, że się nie podda. Był wkurzający. Objąłem go i płakałem, wtulając się w niego.

Wstałem chwilę później. Tucker poszedł za mną, gdy udałem się do kuchni, gdzie tata stał z rękami opartymi o kraniec blatu. Miał przed sobą szklankę i butelkę z czymś, czego nie wolno mi było tykać.

– Tato? Dobrze się czujesz? – zapytałem. Spiął się na dźwięk mojego głosu, ale nie odwrócił się do mnie. Jedynie mocniej zacisnął dłonie na blacie.

Pociągnął nosem, wychylił zawartość szklanki i znowu dolał sobie.

– Powinieneś już spać, Jackson – powiedział surowo.

– Ale tato… – Było mi niedobrze. Czułem się, jakbym w każdej chwili miał zwymiotować. – Mama wyszła…

– Wiem.

– Powinniśmy za nią iść. Powinniśmy sprowadzić ją z powrotem… Powinniśmy…

– Przestań! – krzyknął, uderzając ręką w blat. Odwrócił się do mnie. Miał czerwone, pełne emocji oczy. – Idź spać.

– Ale tato! – Łkałem.

– Do łóżka! – warknął, a jego gniew mnie zaskoczył. Nigdy nie widziałem, by tata się złościł, a zwłaszcza na mnie. Odetchnął i znów na mnie popatrzył. Nigdy nie widziałem u niego takiego spojrzenia. Wyglądał… na załamanego. Zmarszczył brwi, wrócił wzrokiem do szklanki i westchnął. – Idź spać, synu.

Poczłapałem do swojego pokoju i opadłem na łóżko, a Tucker położył się obok mnie.

– Idź stąd, głupi psie – wymamrotałem, a łzy nadal płynęły mi z oczu. Przysunął się bliżej, wsunął pysk pod moją rękę. Nadal bolało mnie serce. – Odejdź.

Ale wciąż, bez względu na to, co powiedziałem czy zrobiłem, był ze mną.

Dobry piesek, pomyślałem, tuląc się do niego. Dobry piesek.ROZDZIAŁ 1

GRACE

Teraz

W ciemnym, pustym przedpokoju stało pięć starych, wysłużonych, niedopasowanych walizek. W każdej z nich znajdowała się część mnie. Fioletowa pochodziła z naszej pierwszej wycieczki do Paryża – z naszej podróży poślubnej. Zatrzymaliśmy się wtedy w małym hotelu, w którym po wyciągnięciu rąk, mogliśmy dotykać przeciwległych ścian pokoju. Spędziliśmy w tym niewielkim i niezbyt czystym pomieszczeniu sporo nocy wypełnionych alkoholem, zakochując się w sobie z każdą mijającą sekundą jeszcze mocniej.

Kwiecista walizka pozostała po wycieczce po moim pierwszym poronieniu. Zaskoczył mnie podróżą w góry, by pomóc mi odetchnąć. W mieście panowała duchota, a ja miałam złamane serce. Nawet jeśli na większej wysokości nadal pozostawało ono strzaskane, powietrze łatwiej wchodziło do płuc.

Małą czarną walizkę spakował dla mnie, gdy dostałam pierwszą prawdziwą pracę w szkole. Wykorzystał ją również podczas wyjazdu do Kalifornii po moim drugim poronieniu.

Zielona była z wesela mojej kuzynki Tiny w Nashville, na którym skręciłam kostkę, więc ze śmiechem nosił mnie całą noc po parkiecie. Ostatnią małą granatową zabrał ze sobą, gdy przyjechał do mojego akademika i został na noc. Po raz pierwszy się wtedy kochaliśmy.

Moje serce przyspieszyło, gdy oparłam się o ścianę salonu, wpatrując się z odległości w te bagaże. Piętnaście lat w pięciu walizkach. Piętnaście skradzionych lat szczęścia i bólu.

Wyszedł z sypialni z torbą na ramieniu. Otarł się o mnie, spoglądając na zegarek.

Rety, był przystojny.

Ale Finn zawsze dobrze wyglądał. Był ode mnie atrakcyjniejszy i nie przemawiały przeze mnie kompleksy. Uważałam, że byłam piękna, choć miałam dodatkowe kilogramy i krągłości, ale Finn po prostu wyglądał lepiej. W każdym związku któraś ze stron jest ładniejsza, a u nas był to on.

Miał krystalicznie niebieskie oczy, które jaśniały, ilekroć się uśmiechał. Uwielbiałam go w oliwkowym kolorze, ponieważ jego tęczówki zdradzały wtedy jadeitową nutę. Ciemnoblond włosy zawsze miał krótko przycięte, a jego uśmiech…

To właśnie w nim się zakochałam.

– Pomóc? – zapytałam. – Z walizkami?

– Nie – odparł ostro, nawet na mnie nie patrząc. – Poradzę sobie. – Był spięty i wrogi. Nie podobało mi się to, ale wiedziałam, że to moja wina. Trzymałam go na dystans od tak dawna, aż w końcu się poddał.

Miał na sobie żółtą koszulkę polo, której nie znosiłam. Miała dziurę pod pachą i paskudną plamę na dole, której nie dało się sprać, bez względu na to, ile razy próbowałam. Zamrugałam, próbując zapamiętać ten paskudny ciuch.

Miałam za nim tęsknić tak mocno jak go nie cierpiałam.

Westchnęłam, gdy wyniósł walizki. Kiedy już je włożył do auta, wrócił do domu i rozejrzał się po przedpokoju, jakby czegoś zapomniał.

Mnie.

Zapomniał mnie.

Przeczesał włosy palcami i wymamrotał:

– To chyba wszystko. Powinniśmy pojechać do banku, by podpisać dokumenty. Muszę ruszać do Chester i przypuszczam, że ty również.

– Okej – odparłam.

– Okej – powtórzył.

Chester w Georgii było naszym domem. To małe miasto, w którym dorastaliśmy, gdzie się w sobie zakochaliśmy i przyrzekliśmy wieczność. Finn mieszkał w nim przez ostatnie osiem miesięcy, odkąd zaczął pracować jako rezydent w tamtejszym szpitalu. Minęło osiem miesięcy, odkąd poprosił mnie o separację. Osiem, odkąd obwieścił, że powinniśmy wystawić dom na sprzedaż. Osiem, odkąd ode mnie odszedł i nie odzywał się, aż udało się sprzedać budynek w Atlancie.

Odszedł i nie oglądał się za siebie do chwili, w której został do tego zmuszony.

Mimo to kochałam go, nawet jeśli on tego nie odwzajemniał.

Nikt w domu nie wiedział o naszej separacji – ani moja przyjaciółka Autumn, ani moja siostra Judy. Zwierzałam się im ze wszystkiego, prócz tego, przez co płakałam. Nie miałam odwagi powiedzieć, że mój mąż od miesięcy nie był mój. Gdybym to przyznała, oznaczałoby to, że poniosłam porażkę, a przecież pragnęłam, aby Finley w jakiś sposób znów mnie pokochał.

Często zastanawiałam się nad tym, kiedy przestał.

Czy był to jakiś konkretny dzień, a może chwile, które zostały połączone?

Czy miłość zniknęła przez ból czy nudę?

Może z powodu dystansu?

Czy osoby, które się od siebie odsunęły, mogły się zejść?

– Jeszcze raz się rozejrzymy? – zapytałam Finna, gdy staliśmy w pustym salonie. Mąż wrócił, aby sfinalizować sprzedaż domu, ale nie odzywał się do mnie zbyt wiele.

Kiedy się zjawił, skurczył mi się żołądek. Wyobrażałam sobie, że przyjedzie z kwiatami, winem i może stwierdzi, że chce, abym znów była jego… Tak naprawdę pojawił się z pustymi rękami i w ponurym nastroju, gotowy rozpocząć nowe życie.

– Nie, to chyba wszystko. Jedźmy do banku, by podpisać dokumenty i zakończyć sprawę. Czeka mnie pięciogodzinna podróż do Chester, w dodatku jutro mam sporo pracy – wyjaśnił oschle, przeczesując włosy palcami.

Nie wiedziałam, dlaczego był taki zirytowany.

Mimo że nie widzieliśmy się od miesięcy, to kiedy tylko znalazł się przy mnie, od razu wydawał się nieszczęśliwy.

Ledwie na mnie patrzył.

Co ja bym dała, żeby na mnie spojrzał…

– Jeszcze raz się rozejrzę – oznajmiłam, próbując nie okazać bólu, chociaż bardzo cierpiałam.

– Już dwukrotnie wszystko sprawdziliśmy.

– Jeszcze raz, dla wspomnień. – Uśmiechnęłam się, lekko szturchając go w ramię. Nie odpowiedział uśmiechem, tylko spojrzał na zegarek.

– Nie mamy czasu. Spotkamy się w banku – powiedział i wyszedł. Nie obejrzał się, jakby pozostawienie mnie było całkiem proste.

Zgadywałam, że kiedy raz się kogoś opuściło, każdy następny raz był łatwiejszy.

Stałam zdruzgotana, ale gdy usłyszałam, że odchrząknął, obróciłam się i spojrzałam na niego.

Przyjrzał mi się, choć w tej chwili wolałabym, by tego nie robił. W jego oczach dostrzegłam ten sam ból, który palił w mojej piersi.

– Słuchaj, nie chciałem, aby tak to się skończyło – oznajmił.

Westchnęłam.

Nie chciałam, by w ogóle się kończyło.

Nie odpowiedziałam. Bez względu na to, jakie byłyby moje słowa, niczego by nie zmieniły.

Dokonał wyboru, ale nie byłam nim ja.

– Tylko… po tym wszystkim… – Ponownie odchrząknął, przez chwilę szukając słów, których jednak nie mógł znaleźć. – Zamknęłaś się, Grace. Sprawiłaś, że nie mogłem się zbliżyć i… Jezu! Od ponad roku nie uprawialiśmy seksu.

– Uprawialiśmy go na twoje urodziny.

– Tak, tylko dlatego, że skończyłem trzydzieści dwa lata, ale co to za życie? I nie zdjęłaś koszulki i skarpetek.

– Było mi zimno.

– Grace – powiedział surowo i z irytacją. Zastanawiałam się, kiedy zaczęłam go irytować. Czy ostatnio, a może rodziło się to w nim od lat?

– Przepraszam.

– Nie rób tego – jęknął, ponownie przeczesując włosy palcami. – Nie przepraszaj. Wiem, że to, przez co przeszłaś, było trudne i, cholera, byłem przy tobie, ale nie chciałaś mnie do siebie dopuścić.

Nie mylił się. Odsunęłam się od niego. Od wszystkich, ale tylko w ten sposób potrafiłam uniknąć autodestrukcji.

– Przepraszam – powtórzyłam.

Podszedł do mnie o krok, modliłam się, by postawił ich więcej.

– Grace… powiedz coś… cokolwiek innego niż to. Widzisz, właśnie to mnie wkurza. Jesteś tak pasywno-agresywna. Nie mówisz, tylko wszystko w sobie dusisz.

– Nieprawda – spierałam się. Przynajmniej kiedyś nie była to prawda. Dawniej otwierałam przed nim serce, ale w końcu go to przytłoczyło. Nigdy mi tego nie powiedział, ale wyraz jego twarzy zdradzał prawdę. Ilekroć płakałam, Finn przewracał oczami. Ilekroć wyrażałam cierpienie, mówił, że jest późno i porozmawiamy rano.

Do porannych rozmów nie dochodziło, a ja powoli zaczęłam milknąć.

Chociaż może taka jest miłość: z czasem słabnie, pozostawiając po sobie jedynie upiornego ducha.

– To prawda – orzekł z przekonaniem. Wszystko, co robił, robił z przekonaniem i właśnie przez to się w nim zakochałam. Chodził po ziemi, jakby wiedział, gdzie było jego miejsce, co przedstawiało siłę jego charakteru. Był ode mnie dwa lata starszy, a kiedy poznaliśmy się na letniej gali moich rodziców, wszyscy wpatrywali się w Finleya Jamesa Brauna. Był najznamienitszym kawalerem w Chester. Bycie jego żoną miało być błogosławieństwem.

Był bystry, przystojny i pewny siebie.

Wszystkie dziewczyny zwracały na niego uwagę, każda jedna. Gdyby nie mama, która popchnęła mnie w jego ramiona, nie miałabym odwagi zagadać do takiego chłopaka.

Wtedy nie sądziłam, bym była dla niego dobra.

Wciąż tak było.

Finn ucisnął nasadę nosa, najwyraźniej mną zirytowany.

– Przestałaś się otwierać. Zawsze jesteś pasywno-agresywna.

– Tak, a ty tylko mnie zdradzałeś – odpyskowałam. Słowa te czekały na moim języku na idealną chwilę, by je wypowiedzieć.

To go zabolało, a na widok jego bólu sama poczułam ukłucie.

– Przepraszam – powiedziałam. Nie byłam złośliwa, nie aż tak. Nie sądziłam, że miałam w sobie pokłady podłości. Rodzice wychowali mnie i moją siostrę na dobre, rozważne i pełne empatii osoby. Gdyby ktoś miał mnie opisać, okrucieństwo nie przyszłoby mu na myśl, jednak gdy ktoś miał złamane serce, mówił czasami dziwne rzeczy.

Zesztywniał nienaturalnie. Cofnął się chwiejnie o krok i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Finn nie znosił przypominania o jego zdradzie, a tym właśnie zajmowałam się przez ostatnie miesiące. Czasami, kiedy byłam zbyt wściekła, zostawiałam mu wiadomości na poczcie głosowej, pytając, dlaczego wybrał inną. Dociekałam, w czym była lepsza. Czy jej pocałunki smakowały tak jak moje?

Przeszkadzało mu to i być może stało się bodźcem, który popchnął go do odejścia, ponieważ nie byłam w stanie wyrzucić z głowy tamtej kobiety.

Mój mąż nie zdradzał, no chyba że chodziło o nią.

Ona.

Nienawidziłam jej, choć nie miałam pojęcia, kim była.

Nie sądziłam, że mogę nienawidzić nieznajomej osoby w aż taki sposób.

Jak śmiała wziąć coś, co nie należało do niej, a do mnie? Jak śmiała odebrać mi męża, gdy próbowałam go odzyskać? Jak śmiała złamać mi serce i nie dbać o strzaskane fragmenty mojej duszy?

– Naprawdę chciałaś to powiedzieć? Naprawdę pragniesz, by były to twoje ostatnie wypowiedziane do mnie słowa? – zapytał, wciąż się na tym skupiając.

Rety, nie cierpiałam jego twarzy, ponieważ wciąż ją kochałam.

Przepływało przeze mnie tak wiele emocji – dezorientacja, chęć walki i ból. Czułam się samotna, nawet jeśli jeszcze ode mnie nie odszedł. W mojej głowie krążyły myśli, które nie miały sensu.

Zostań. Idź. Nie zostawiaj mnie. Odejdź. Kochaj mnie. Daj mi spokój. Daj mi żyć. Daj mi umrzeć.

Zostań.

Idź…

– Przepraszam – powiedziałam cicho. Wiedziałam, że nie chciał tego słuchać, ale tylko to pozostało w moim umyśle.

– Przestań.

– Przepraszam, nie mogłabym…

– Grace. – Podszedł do mnie, ale uniosłam rękę, żeby go zatrzymać. Gdyby się zbliżył, rzuciłabym się w jego ramiona, ale by mnie puścił. Odetchnął i szepnął: – Popełniłem błąd. Ona nic dla mnie nie znaczy.

Ona.

– Powiedz, jak ma na imię – zażądałam, żeby mu dopiec. Miałam tego dosyć. Dość tego, że Finn chodził na paluszkach wokół tematu swojej niewierności. Nie cierpiałam tego, że obarczył mnie odpowiedzialnością za to, że całował inną w usta, piersi, biodra… szyję, brzuch, uda…

Stop.

Nienawidziłam tych myśli. Nie sądziłam, że tak wyraźnie potrafiłam wyobrazić sobie, jak mój mąż całował inną, jednak mój umysł był bronią masowego rażenia.

– Co? – zapytał, udając głupka. O Finnie wiele można było powiedzieć, ale nie to, że był głupi. Dokładnie wiedział, o co prosiłam.

– Po całym tym czasie nie wypowiedziałeś jej imienia, bo gdybyś to zrobił, sprawa byłaby prawdziwa. Stałaby się ostateczna.

Otworzył na chwilę usta, gdy się nad tym zastanawiał. Rozważał, jak musiał być prawdziwy, jak bardzo realny chciał się stać. W końcu przemówił:

– Nie mogę.

Był to tylko szept, ale usłyszałam słowa, winę, obrzydzenie.

– Powiedz, jeśli kiedykolwiek mnie kochałeś.

– Nie… – Skrzywił się. – Nie mogę. Nie mogę tego zrobić, Grace. Poza tym i tak wszystko skończone.

– To nic takiego. Wcale o to nie dbam. Mam nadzieję, że jest brzydka – zażartowałam, ale nie widział tego, co działo się w moim wnętrzu, nie czuł ognia, który palił mnie od środka.

Moje serce…

Jakim cudem raz złamane, mogło dalej pękać?

Pociągnęłam nosem.

Westchnął.

– Powinniśmy jechać.

– Po raz ostatni sprawdzę pokoje – odparłam.

Otworzył usta, aby mnie skarcić, ale się nie odezwał. Był zmęczony naszymi kłótniami. Ja również. Dotarliśmy do chwili, w której słowa nas męczyły, bo tak naprawdę nie słuchaliśmy siebie nawzajem.

– Spotkamy się w banku, dobrze?

Usłyszałam, jak zamknął za sobą drzwi. Powoli przeszłam przez dom, dotykając palcami każdej powierzchni, futryny, muru. Kiedy dotarłam do ostatniego pustego pokoju, weszłam do środka i spojrzałam na ściany, które miały w przyszłości zostać wypełnione naszymi marzeniami.

– Tutaj postawimy komodę, a tu przewijak, a łóżeczko stanie tam! Możemy kupić to podnoszone i chcę, aby na ścianie znalazło się imię dziecka wraz z cytatem i… – Z ekscytacji brakowało mi tchu, ale Finn podszedł, objął mnie i przytulił.

Uśmiechał się, kręcąc głową.

– Nie powinniśmy poczekać z urządzaniem pokoju dziecka, póki nie będziesz w ciąży?

– Tak – zgodziłam się, przygryzając dolną wargę. – Ale przez ostatnie dwa dni dziesięć testów dało wynik pozytywny, więc myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Oczy Finna rozpaliły się szybciej niż kiedykolwiek. Uwielbiałam te niebieskie tęczówki, które zawsze były tak olśniewająco błękitne. Po całym tym czasie, gdy na mnie patrzyły, wciąż czułam jego miłość.

– Jesteś…? – zaczął.

Pokiwałam głową.

– To znaczy, że jesteś…?

Przytaknęłam.

– Więc będziemy mieć…?

Znów skinęłam głową.

Do jego oczu napłynęły łzy, gdy podniósł mnie i obrócił, składając wiele pocałunków na mojej twarzy. Kiedy postawił mnie na podłodze, patrzył na mnie tak, że bez słów czułam jego miłość.

– Będziemy mieli dziecko – szepnął, całując mnie czule w usta.

– Tak. – Odpowiedziałam delikatnym pocałunkiem, a kiedy Finn westchnął, wzięłam wdech. – Będziemy mieli dziecko.

Pokój pociemniał, gdy wyłączyłam światło. Wyszłam z pełnej wspomnień przestrzeni.

Sądziłam, że te wspomnienia na zawsze pozostaną drogie mojemu sercu, ale minęły lata, a piękno zmieniło się w ból.

Wyłączyłam wszystkie światła w domu, wzięłam ostatnią walizkę – czarną w różowe kwiaty. Kupiliśmy ją, ponieważ w podróży poślubnej nabyliśmy zbyt wiele pamiątek.

Wyniosłam ją z miejsca, które na zawsze miało być naszym domem, opłakując wyobrażenie przyszłości, która dłużej nie miała być moja.ROZDZIAŁ 2

GRACE

Podpisanie dokumentów w banku i oddanie kluczy do domu zajęło dosłownie chwilę. Siedziałam obok Finna, a mimo to czułam, jakby dzieliły nas kilometry. Kiedy wstaliśmy, podszedł do swojego auta, a ja do mojego.

– Finley – zawołałam. Nie byłam pewna, dlaczego w ogóle to zrobiłam. Spojrzał na mnie i uniósł brwi, czekając, co powiem. Otworzyłam usta, mimo to nie wyszły z nich słowa: „Zjedzmy coś i chodźmy do kina to może… znów mnie pokochasz”. – Nic. Nieważne.

Westchnął ciężko.

– O co chodzi, Grace?

– O nic, serio. – Potarłam ramię.

– No i znowu – mruknął, przez co poczułam ucisk w piersi.

– Co to miało znaczyć?

– Robisz to, co zawsze.

– A co to takiego?

– Zaczynasz wyrażać uczucia, ale się wycofujesz i nie mówisz tego, co chcesz. Wiesz, że przez to komunikacja nie jest możliwa?

– Przepraszam – szepnęłam.

– Oczywiście – odparł. – Słuchaj, muszę jechać. Kiedy dotrzemy do Chester, będziemy mogli powiedzieć rodzicom o rozstaniu. Powinniśmy to zrobić oddzielnie. Będziemy musieli stawiać czoła osobno tego typu sytuacjom, więc równie dobrze możemy zacząć się przyzwyczajać, okej?

Bądź silna. Nie płacz.

– Okej.

Miałam spędzić lato w Chester, ponieważ moje mieszkanie w Atlancie miało być gotowe dopiero pod koniec sierpnia. Powrót do rodzinnego miasta przerażał mnie, ponieważ ludzie w końcu zrozumieją, że rozstałam się z mężem. Chociaż jednocześnie cieszyłam się, mogąc być w tym samym miejscu co Finn. Chodzić tymi samymi ulicami, na których się w sobie zakochaliśmy. Może kiedy tam będziemy, spojrzy na mnie jak dawniej. Miałam całe lato, aby sprawić, by mąż znów się we mnie zakochał.

Wsiadłam do auta, przekręciłam kluczyk w stacyjce, a silnik się zakrztusił. O nie. Ponownie przekręciłam kluczyk, a samochód wydał tylko terkot. Finn uniósł brwi, ale próbowałam ignorować jego spojrzenie. Moim wozem był stary, mały różowy buick, który kupiłam, gdy skończyłam studia. Jedyne co było w moim życiu dłużej niż auto, to Finn, ale skoro mieliśmy się rozstać, Rosie była czymś najstarszym, co miałam.

Zaczęła jednak kaszleć.

– Mam rzucić okiem na silnik? – zapytał Finn, ale na niego nie spojrzałam. Nie mogłam, nie po tym, jak na mnie warczał i sprawił, że poczułam się okropnie.

– Nie. Nie trzeba – odparłam.

– Ten złom dotrze w ogóle do Chester? Powinnaś wypożyczyć samochód i pozbyć się tego różowego śmiecia.

– Nic się nie dzieje – oznajmiłam, ponownie przekręcając kluczyk i słuchając okropnego dźwięku.

– Gracelyn… – zaczął, ale zaczynałam panikować.

– Jedź już, Finn. Wyjaśniłeś, że nie chcesz tu być. Jedź. – No chyba, że zostaniesz…

Zmarszczył brwi i się wyprostował.

– Dobrze, to chyba pojadę.

– Tak, powinieneś. – No chyba, że zostaniesz…

Byłam żałosna.

Posmutniał.

– Pa. – Zostawił mnie z naszą historią, zamykając pewien rozdział, który wciąż próbowałam napisać od nowa.

Zabolało mnie serce.

– Finley! – zawołałam, przez co się odwrócił.

– Tak?

Zacisnęłam palce na kierownicy. Buńczuczne słowa pragnęły opuścić moje gardło. Chciały, aby moje usta stały się ich polem bitwy, ale nie byłam w stanie im na to pozwolić. Nie mogłam błagać męża, by ze mną został, nie po tym, przez co przeszliśmy.

– Jak do tego doszło? Gdzie popełniliśmy błąd?

– Nie wiem. – Skrzywił się. – Może niektórym sprawom nie jest dana wieczność.

A co, jeśli mieliśmy być razem, ale zamiast ściągać naszą łódź do brzegu, pozwoliliśmy jej odpłynąć?

Z moich oczu popłynęły łzy i nie spodobało mi się to, że je zobaczył, ale jednocześnie chciałam, aby był świadkiem mojego bólu, żeby wiedział, jak mnie zranił. Potrzebowałam, by dostrzegł moje cierpienie. Musiałam również przypomnieć sobie, że nie był już mężczyzną, który mógł mnie pocieszyć.

Potarł kark.

– Grace?

– Tak.

– Kocham cię.

Powoli pokiwałam głową.

– Wiem.

Wierzyłam mu. Judy za wiarę w jego uczucia nazwałaby mnie idiotką, ale ja nauczyłam się o miłości kilku rzeczy, o których moja młodsza siostra nie miała pojęcia. Miłość była pokręconym uczuciem, które nie posuwało się po linii prostej. Było pogmatwane i mogło istnieć nawet pomimo złamanego serca i zdrady.

Finn mnie kochał, na co odpowiadałam w ten sam dziwny, bolesny sposób. Chciałabym, aby można było to zatrzymać – wyłączyć serce i nie czuć miłości, ale wciąż ją czułam.

I to wciąż bolało.

W ciemnym bagażniku samochodu Finna znajdowało się pięć niedopasowanych walizek, a wszystkie wysłużone, we wszystkich znajdowała się cząstka mnie.

Obserwowałam, jak z nimi odjeżdżał.

Siedziałam na parkingu, modląc się, żeby mój samochód odpalił, ale na szczęście, rodzice nauczyli mnie, że tylko tego potrzebowałam w życiu. Potrzeba było wiary wielkości nasion gorczycy, aby bez względu na okoliczności, wszystko się ułożyło.

Próbowałam uruchomić silnik, ale przerwałam na chwilę.

Dobry Boże, to ja, Gracelyn Mae…

Kiedy silnik Rosie po pięciu kolejnych próbach w końcu zapalił, zamknęłam oczy i zaczerpnęłam tchu, nim odjechałam.

– Dziękuję – powiedziałam cicho.

Miło było wiedzieć, że, choć czułam się osamotniona, wciąż miałam w co wierzyć.

***

– Mam nadzieję, że to właściwa decyzja – mamrotałam pod nosem, gdy jechałam do Chester. Wracałam do rodzinnego miasta, w którym wszyscy wierzyli, że wciąż jesteśmy z Finnem zakochani i żyjemy jak szczęśliwe małżeństwo.

Nikomu o niczym nie powiedzieliśmy. Może dlatego, że znaliśmy mieszkańców miejsca, w którym się wychowywaliśmy. Może nikomu nie powiedzieliśmy, bo oboje nie byliśmy gotowi na ich oceny, myśli i opinie.

Ich rady.

Chester było małym miastem w Georgii, jakieś pięć godzin jazdy samochodem od Atlanty, a rozumiałam przez to, że każdy znał drugie imię każdego i to, kiedy miał miejsce jego pierwszy pocałunek – przynajmniej romantyczną historię, a nie prawdę.

W miejscach takich jak Chester wszyscy żyli półprawdami, opowieściami tylko jednej strony, według których obywatele wychodzili na praworządnych dżentelmenów lub damy.

Wszyscy wiedzieli, że zamierzałam wrócić do miasta, ponieważ Finn dostał posadę w miejscowym szpitalu, ale nie mieli pojęcia, że po powrocie nie będę spała z nim w jednym łóżku.

Nie planowałam tego, gdzie się zatrzymam, bo jednocześnie głupio się łudziłam, że Finn do mnie wróci i w jakiś sposób znów się w sobie zakochamy. Nawet jeśli tak się nie stało, nie martwiłam się o miejsce do spania. Moja rodzina będzie mnie wspierać. Zawsze.

Centralnym punktem miasta był Kościół Syjonu, znajdujący się w jego środku. Budynek stanowił serce miejscowości, a mój ojciec, Samuel Harris, był człowiekiem, który nim zarządzał, tak jak dziadek James przed nim i pradziadek Joseph wcześniej. Tata nigdy tego nie powiedział, ale jestem pewna, że był rozczarowany tym, że nie miał syna, który pewnego dnia przejąłby schedę po nim.

Raz mnie o to zapytał, ale z szacunkiem odmówiłam. Finn dostał się do szkoły medycznej w Tennessee, a ja, jako dobra żona, pojechałam za nim. Przeszłam z nim przez całą ścieżkę edukacji i myślałam, że Atlanta stanowiła nasz końcowy przystanek. Kiedy poinformował mnie, że aplikował do szpitala w Chester, musiałam przyznać, że się zdziwiłam.

Mawiał, że nie chciał wracać do małego miasteczka, że się w nim dusił.

Tata uszanował moją decyzję o nieprzejmowaniu kościoła i powiedział, że jest ze mnie dumny, a mama cieszyła się, iż postanowiłam trwać u boku męża. Zapewne istniał powód, dla którego jej ulubioną piosenką było Stand by your man Tammy’ego Wynette’a.

Kościół był integralną częścią historii naszej rodziny, wszyscy mieszkańcy Chester zbierali się w tym budynku kilka razy w tygodniu na msze, kółka modlitewne, studiowanie Biblii i prawie każdy kiermasz ciast i ciasteczek. W niedzielę rano nabożeństwa były popularne, tak jak football i whisky w soboty.

W pewnym sensie moja rodzina była tutejszą szlachtą. Jeśli ktoś chodził do kościoła, znał naszą rodzinę, a jeśli nas znał, wiedział, jak bardzo byliśmy bogaci.

Tata twierdził, że pieniądze nie były ważne, że jego głównym celem było poświęcenie dla społeczności i oddanie Bogu, ale czerwone buty mamy, jak i jej błyszcząca biżuteria mówiły zupełnie co innego.

Uwielbiała być małomiasteczkową królową. Była szlachetną Lorettą Harris, żoną pastora i, rety, poważnie traktowała tę rolę.

Im bliżej domu byłam, tym bardziej kurczył się mój żołądek.

Minęły lata, odkąd się spakowałam i zamieszkałam z Finnem, a pomysł powrotu do domu bez niego mnie przerażał. Nie podobały mi się wielkie obawy o to, jak przyjmą i ocenią mnie mieszkańcy.

Co pomyślą?

Co powiedzą?

I, co gorsza, jak zareaguje mama?ROZDZIAŁ 3

JACKSON

– Pięćset dziś, pięćset w przyszłym tygodniu – powiedziałem cierpko kobiecie, która trzepotała do mnie sztucznymi rzęsami. Robiła, co mogła, by wypchnąć w moją stronę piersi, ale nie miało to sensu. Widziałem już to, co miała pod bluzką, a nie miała za bardzo co wypinać.

– Ale… – zaczęła, jednak ją zbyłem. Nie interesowało mnie to, co miała do zaoferowania. Nic w tej małej mieścinie mnie nie interesowało.

Wszystko w Chester w Georgii dawało mi w kość i nienawidziłem tego, że byłem tu uwięziony. To było tak irytujące – od małomiasteczkowych plotek po małomiasteczkowe myślenie. Ludzie zachowywali się tak, jakby wyjęto ich wprost z banalnego filmu, przedstawiali fikcyjny małomiasteczkowy stereotyp, choć podejrzewałem, że akurat to pojawiło się w filmach w oparciu o prawdę. Może Chester było wzorem dla tych gównianych produkcji. Tak czy inaczej, nie znosiłem tego miejsca.

Tutejszych mieszkańców nie można było nazwać ignorantami prawdziwego życia, bo nie wiedzieli niczego o świecie. Nie, wiedzieli, co działo się poza ich miastem.

Wiedzieli, że obecny stan gospodarki był katastrofalny. Rozumieli ogrom ubóstwa ogarniającego naród, słyszeli o handlu narkotykami. Dobrze wiedzieli o pożarach, strzelaninach w szkołach, protestach w stolicy i wiecach dotyczących dostępu do czystej wody pitnej. Mieli świadomość, kto był obecnym, jak i poprzednim prezydentem. Tak, mieszkańcy Chester w Georgii wiedzieli, jak działał świat, ale po prostu woleli rozmawiać o tym, dlaczego Louise Honey nie była na czwartkowym wieczorku biblijnym i dlaczego Justine Homemaker była zbyt zmęczona, aby przygotować babeczki na piątkowy kiermasz organizowany przez kościół.

Uwielbiali plotkować o zupełnie nieistotnych sprawach, co stanowiło kolejny powód, dlaczego nie znosiłem tu mieszkać.

Przy całej tej nienawiści, jaką miałem dla tego miasta, miło było wiedzieć, że uczucie było odwzajemnione. Mieszkańcy Chester nie znosili mnie tak bardzo jak ja ich, a może nawet bardziej.

Słyszałem, jak o mnie szeptali, ale miałem to gdzieś. Nazywali mnie pomiotem szatana i choć przeszkadzało mi to, gdy byłem mały, im starszy się stawałem, tym bardziej podobało mi się brzmienie tego przezwiska. Od jakichś piętnastu lat ludzie żyli w niepotrzebnym strachu przed tatą i moją osobą. Nazywali nas potworami, więc po jakimś czasie wcieliliśmy się w te role.

Byliśmy miejscowymi czarnymi owcami, co miałem oczywiście w dupie. Zupełnie nie dbałem o to, co o mnie mówiono. Nie zamierzałem mieć przez to nieprzespanych nocy.

Nie wychylałem się, prowadziłem warsztat samochodowy taty, w czym pomagał mi wujek. Najgorsze w tej pracy było to, że musiałem mieć do czynienia z mieszkańcami miasta. Jasne, mogli wyjechać z Chester i oddać samochód do innego warsztatu, ale na ich nieszczęście wyprawa do zewnętrznego świata była jeszcze bardziej przerażająca niż rozmowa ze mną czy tatą.

Właśnie dlatego moja obecna sytuacja była tak cholernie irytująca. Musiałem użerać się z tymi kretynami.

– Mówię tylko, że jesteś mi winna pięć stów. Przyjmuję Visę, Mastercard, czeki i gotówkę – powiedziałem Louise Honey, która stała przede mną w różowej sukience oraz szpilkach i stukała sztucznymi paznokciami w blat mojego biurka.

– Sądziłam, że dogadaliśmy się w zeszły czwartek – wtrąciła, zdezorientowana moich chłodnym tonem. – Kiedy wpadłam pogadać…

Przez „gadanie” miała na myśli pieprzenie, a rzeczywiście zajmowaliśmy się tym całą noc.

Dlatego nie poszła na kółko biblijne, ponieważ jej małe cycki podskakiwały przed moją twarzą.

Kobiety w tym mieście nie miały problemu, by nienawidzić mnie, gdy słońce stało wysoko na niebie i wykrzykiwać moje imię, kiedy zapadał zmrok. Stanowiłem sekretną ucieczkę przed ich fałszywą rzeczywistością. Wyzwanie dla ich grzecznych dusz z Południa.

– Dogadaliśmy się przed czy po tym, jak obciągałaś mi fiuta? – zapytałem oschle.

– Podczas – odpowiedziała szeptem, czerwieniąc się. Zachowywała się skromnie, co musiało być częścią gry, abym obniżył rachunek, ponieważ nie była taka, gdy prosiła, bym ją związał i dał klapsa.

– Wszelkie transakcje dokonane z ustami wokół mojego kutasa są nieważne – oznajmiłem. – Zostaw pieniądze na biurku. Połowa dziś, połowa w następnym tygodniu, tak? Albo zadzwonię do twojego chłopaka i sprawdzę, czy on zechce mi zapłacić.

– Nie odważysz się! – Załkała. Milczałem, stojąc nieruchomo. Szybko wyciągnęła książeczkę czekową. – Jacksonie Emery, jesteś potworem!

Gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy to słyszę…

– Dziękujemy za odwiedziny, doceniamy lojalność naszych klientów. Wspaniałego dnia, złociutka. A teraz, Louise, jeśli zechcesz wypierdalać z mojego warsztatu…

– Na imię mi Justine, palancie!

A, Justine…

Nie dbałem o imiona. Powodowały, że sprawy przybierały osobisty obrót, a ja się w to nie bawiłem.

– To bez znaczenia, póki na czeku będzie się zgadzać – odparłem.

– Jesteś okropny i umrzesz w samotności! – rzuciła na odchodne.

– No jasne – wymamrotałem pod nosem. – Większość ludzi umiera w samotności.

Po jej wyjściu wróciłem do samochodu, nad którym pracowałem. Tucker drzemał w swoim legowisku w kącie warsztatu. Jeśli mój czarny labrador był w czymś dobry, to właśnie w spaniu.

Był staruszkiem, miał piętnaście lat, ale z naszej dwójki to ja byłem zrzędą. Tuck po prostu żył sobie jak zawsze. Kiedy mnie spowijał mrok, on był wesołą iskierką światła.

Moim wiernym towarzyszem.

Gdy pracowałem nad samochodem, do warsztatu wszedł ojciec, a właściwie ledwie się wtoczył. Nie widziałem go od wczoraj, kiedy to podrzuciłem mu zakupy. W jego domu panował okropny bałagan, ale wcale mnie to nie dziwiło. Zawsze tak tam było, bo nigdy nie sprzątał.

Był do mnie podobny niemal w każdym aspekcie, poza nieustannie przekrwionymi oczami i wychudzoną sylwetką. Podrapał się po szpakowatej brodzie i mruknął:

– Gdzie są moje kluczyki?

Zabrałem mu je cztery dni temu – dziwne, że dopiero teraz zauważył ich brak.

– Możesz się przejść do miasta, tato. Nie musisz jechać samochodem.

– Nie mów mi, co mam robić – rzucił, wyciągając ręce. Miał na sobie brudny T-shirt i parę znoszonych spodni od dresu. Był to jego zwyczajowy strój, choć od czasu do czasu kupowałem mu nowe rzeczy.

– Czego potrzebujesz? Mogę ci przywieźć – oznajmiłem, wiedząc, że nie musiał siadać za kółkiem. Nawet jeśli już dawno temu zabrano mu prawo jazdy, wciąż jeździł po okolicy.

Odkąd nasikał na tamtą cholerną platformę na paradzie z okazji Dnia Założyciela, mieszkańcy miasta szukali powodu, by ponownie go zamknąć, a nie chciałem mieć z czymś takim do czynienia.

– Potrzeba mi żarcia.

– Niedawno uzupełniłem lodówkę. Powinno ci wystarczyć.

– Nie chcę tego gówna. Chcę pizzę.

Spojrzałem na zegarek i odchrząknąłem.

– Też mam ochotę. Przywiozę.

Pomamrotał pod nosem jeszcze chwilę, ale w końcu odszedł w kierunku swojego domu.

– I piwo.

Zawsze niechcący o tym zapominałem.

– Tuck, chcesz iść na spacer? – zapytałem psa. Zwierzak uniósł głowę, popatrzył na mnie, pomerdał ogonem, ale zaraz znów się położył i wrócił do spania.

Najwyraźniej mi odmówił.

Jazda do centrum zawsze była nieco stresująca. Nie pasowaliśmy z ojcem do tego miasta, a mimo to wciąż tu mieszkaliśmy. Przez lata tata skutecznie sprawił, że wszyscy nami pogardzali. Był miejscowym pijaczyną, menelem i potworem. Ja miałem dwadzieścia cztery lata i nosiłem w sobie więcej nienawiści niż każdy przeciętny człowiek. Wszystkiego, czego się jednak nauczyłem w temacie tego odczucia, wyuczyłem się od ojca.

Nikt nie próbował mnie nawet poznać, bo zbyt dobrze znano jego reputację. Choć nigdy nikomu się nie przedstawiłem, bo nie chciałem ich oceny.

W dodatku sam byłem potworem i nie potrzebowałem wiele czasu, by zdać sobie z tego sprawę.

Poszedłem w ślady ojca.

Kiedy zbliżałem się do pizzerii, słyszałem szepty. Zauważałem, jak ludzie odsuwali się, gdy do nich podchodziłem. Nazywano mnie ćpunem, bo miałem styczność z narkotykami. Nazywano mnie pijakiem, bo był nim mój tata. Nazywano mnie lumpem, ponieważ nic lepszego nie przychodziło mieszkańcom do głów.

Nic mnie to jednak nie obchodziło, bo miałem w dupie, kto co myślał.

Małomiasteczkowi ludzie o małomiasteczkowych mózgach.

Kiedy byłem młodszy, wdawałem się w wiele bójek z tymi, którzy wygadywali bzdury o mnie i tacie, ale w końcu nauczyłem się, że nie było to warte mojego czasu i poświęcania pięści.

Za każdym razem, gdy brałem udział w bitce, mieszkańcy się cieszyli. Ilekroć moje pięści wbijały się w gębę jakiegoś palanta, usprawiedliwiało to ich wymyślone kłamstwa. „Widzicie? Jest nieokrzesany. Skończy w kryminale”.

Nie chciałem, by ci ludzie mieli nade mną taką władzę, więc przestałem się odzywać, co ich jeszcze bardziej przerażało.

Milczałem, kiedy szeptali.

Odchodziłem, gdy na mnie pluli, choć kiedy miałem zły dzień, warczałem na nich. Próbowałem napędzić im strachu. Byłem pewien, że niektórzy naprawdę uważali mnie za wilkołaka czy coś w tym stylu.

Kretyni.

– Jest zupełnie jak jego ojciec łachmyta – mruknął ktoś.

– Nie zdziwię się, jeśli Szalony Mike zadławi się własnymi wymiocinami – burknął jakiś klient cicho, choć na tyle głośno, by dotarła do mnie jego uwaga.

Zatrzymałem się i odetchnąłem.

Te słowa raniły najbardziej, ponieważ ja również bym się nie zdziwił.

Słuchałem, jak rozmawiali o przyszłej śmierci mojego ojca, a przed oczami stanęły mi obrazy z przeszłości. Opuściłem powieki i westchnąłem. Chciałem wziąć działkę. Potrzebowałem czegoś, co naprostowałoby mój ostatnio skrzywiony umysł. Tylko trochę, nie za wiele… małą porcję…

Serce zakołatało mi w piersi, uderzając mnie od środka, błagając o otępienie, o powrót do komfortu, za którym tak tęskniło.

Spojrzałem w dół na nadgarstek, na którym miałem jedną z tych głupich gumowych bransoletek z napisem „Ważne chwile”. Doktor Thompson dał mi ją kilka lat temu, gdy zgłosiłem się na odwyk. Niemal zobaczyłem przed sobą siwą głowę i ciepłe, wpatrujące się we mnie oczy, przypominające mi, że byłem silniejszy niż te podłe momenty.

– Kiedy poczujesz się zagubiony, słaby, przestraszony, możesz się złamać. Twoją mocą jest możliwość ukrycia się przed mrokiem. Przekształć słabość w siłę. Spraw, by chwile te były znaczące, Jackson. Spraw, by się liczyły.

Doktor Thompson nakazał strzelanie gumką w nadgarstek, ilekroć poczuję słabość lub chęć wzięcia prochów.

Ostatnio moja ręka była bardzo czerwona.

Nawet jeśli to bolało, nadal strzelałem gumką. Przypominała mi o tym, że kolejny mój ruch będzie prawdziwy, zupełnie jak realny był ból. Kolejna podjęta decyzja będzie generować następne.

A nie mogłem wybierać narkotyków.

Nie brałem ich, by ograniczać emocje.

Nie brałem, by czuć wewnętrzną pustkę.

Od lat byłem czysty, nie chciałem, by się to zmieniło. Zwłaszcza przez mieszkańców Chester.

Robiłem, co mogłem, by ignorować ludzi wokół siebie. Rozejrzałem się więc i zamarłem na widok samochodu wpadającego na skrzyżowanie ze światłami, na którym nieustannie mrugało pomarańczowe. Pojazd poruszał się zbyt szybko, więc ścisnął mi się żołądek, bo uświadomiłem sobie, że nie zamierzał się zatrzymać.

Jęknąłem.

– Rozbijesz się – wymamrotałem pod nosem, nim westchnąłem ciężko i puściłem się biegiem w kierunku pojazdu. – Rozwalisz się!

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: