Zazdrość - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zazdrość - ebook
Kane i Harper wiedzą już, czego chcą: Beth i Adama. Wiedzą też, jak ich zdobyć: rozbić tę parę raz na zawsze.
Miranda sądzi, że wie już, jak poderwać Kane’a (czyli Pana Niedostępnego). Z chęcią przyjmie jednak kilka rad od wszystkowiedzącej Kai, która uwodzi pana Powella, nauczyciela en français. A Reed? Cóż, on wie, jak się zabawić.
A czy ty wiesz?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-385-9 |
Rozmiar pliku: | 561 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Beth uwielbiała czuć pod palcami łagodną krzywiznę pleców Adama. To był właśnie ten moment. Jej ulubiona, przepełniona spokojem chwila następująca zaraz po zakończeniu zabawy wśród prześcieradeł (uważali jednak, żeby nie posunąć się zbyt daleko. Jak zwykle zwolnili w odpowiednim momencie). Potem nadchodziło nieuniknione. To napięcie. Te gorzkie spojrzenia. Walka.
Dla tej chwili warto było kłamać. Dzięki niej mogła podziwiać, jak plecy unoszą mu się i opadają, gdy zmęczony leżał na brzuchu. Mogła podnieść się i podziwiać jego muskularne ciało, po raz tysięczny cieszyć się, że znów należy do niej. Była u niego w łóżku. Mogła się nachylić i delikatnie musnąć wargami nagie plecy ukochanego. Jej rozgrzane ciało błyszczało, wciąż czuła łagodne łaskotanie w miejscu, którego przed chwilą dotykał. Jak przyjemnie jest leżeć bez ruchu, głęboko oddychać, cieszyć się światłem wpadającym przez okna i ogrzewającym nagą skórę. Jak miło czuć jego bliskość, mieć wrażenie, że ich ciała stanowią jedność.
To zawsze był jej ulubiony moment. Ale nigdy nie trwał długo.
– Więc pracujesz dziś w knajpie? – zapytał starannie dobranym, spokojnym tonem.
Potem przeciągnął się i przewrócił na plecy.
– Niestety – westchnęła i znów go pocałowała. – Wiesz, że wolałabym zostać z tobą, ale..
– Wiem – odpowiedział z goryczą. – Obowiązki wzywają.
– Ale może zdołam wpaść jutro po szkole? – stwierdziła z nadzieją w głosie.
Jej słowa zabrzmiały jednak podejrzanie radośnie, zbyt beztrosko nawet jak na nią. A może jej się tylko wydawało? Pewnie nawet nie zauważył.
– Nie da rady. Pływam – wyjaśnił. – Ale możemy umówić się na sobotę – dodał, po czym usiadł na łóżku.
Wzrokiem poszukał ubrań, które kilka godzin wcześniej ściągnęli z siebie w pośpiechu.
– No jasne. Zaraz po kursie przygotowującym do SAT – powiedziała Beth i poczuła ciężar spoczywający na jej barkach.
Ten egzamin miał zadecydować o jej przyszłości. Dzieliło ją od niego zaledwie kilka tygodni nauki, więc nie miała ochoty marnować czasu na głupie, sponsorowane przez szkołę testy próbne oraz wykłady, podczas których pewnie nie dowie się niczego, czego już by nie wiedziała. Problem w tym, że spotkania były obowiązkowe, podobnie jak inne głupoty sponsorowane przez szkołę.
– Świetnie – stwierdził Adam i włożył jasnobłękitny T-shirt.
Dokładnie taki sam odcień miały jego czyste, błyszczące oczy.
– Zaczekaj! – Usiadła i złapała go za nadgarstek.
Przyciągnęła go do siebie, z powrotem do łóżka. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, żeby przywołać wrażenie bliskości, które znikało za każdym razem, gdy zaczynali rozmawiać. Kiedyś było im ze sobą tak dobrze, tak przyjemnie. Teraz ich związek przypominał spacer po tłuczonym szkle. Kiedy jedno z nich powiedziało coś nie tak, odezwało się zbyt głośno lub mówiło zbyt długo, pojawiały się kwasy. Właśnie dlatego byli tacy ostrożni. Tacy mili i uprzejmi.
Byli dla siebie obcy.
Czy to jej wina? Może nie powinna być zazdrosna o Kaię, tę nową dziewczynę, która wyglądała jak modelka i mówiła – przynajmniej w jej towarzystwie – jak pracownica sekstelefonu? A jeśli chodziło o brak zaufania? Nie potrafiła mu zaufać i to niezależnie od tego, jak często zapewniał ją, że nic złego się nie dzieje. A jeśli problemem było to, co wydarzyło się między nią a panem Powellem, przystojnym nauczycielem francuskiego, który tak bardzo interesował się prowadzoną przez nią gazetką, a przy okazji nią samą? Przyczyną wszystkiego mógł być też nieoczekiwany pocałunek, którym Powell ją zaskoczył. Nigdy go o to nie prosiła. Mało tego, uciekła wówczas i nikomu nic nie powiedziała… Ale kto wie, może w głębi serca chciała tego pocałunku?
Cokolwiek powodowało zgrzyty, dawno już powinno zniknąć. Beth chciała, żeby znów zaczęło jej się układać z Adamem. Jednak nie wiedziała, jak to zrobić.
– O czym myślisz, błękitnooka? – zapytał, gramoląc się z łóżka, częściowo ubrany.
Mogła mu się przyznać. Pewnie porozmawialiby o tym, właściwie to o wszystkim. Wreszcie doszłoby do szczerej rozmowy. Otwartej, uczciwej, bolesnej. Takiej prawdziwej. Może wreszcie udałoby im się wszystko naprawić.
A może nie.
– Myślę o tym, że pracę zaczynam dopiero za godzinę – odpowiedziała, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. – Myślę też, że powinieneś zdjąć tę koszulkę.
Posłusznie ściągnął ją i rzucił na podłogę, potem nachylił się i objął Beth. Nie odważyła się na szczerość, ale pewnie niczego by nie osiągnęła. Tak było łatwiej. Potrzebowała tego „łatwiej”.
W większości miasteczek knajpka taka jak Nifty Fifties, ze swoimi zjełczałymi hamburgerami, nędzną szafą grającą, tandetnym wystrojem i nieprzyjemnymi kelnerkami, szybko zaczęłaby świecić pustkami, nie licząc może tych kilku klientów, których kubki smakowe dawno obumarły. Pusta w weekendy i pogardzana przez amatorów śniadań przetrwałaby najwyżej sześć miesięcy. Potem właściciele zamknęliby ją na cztery spusty i błyskawicznie się ulotnili. Ale to miasto nie przypominało większości innych miasteczek. W Grace w stanie Kalifornia za wykwintne dania uważano te zamawiane przy stolikach, a nie za ladą. Tu nawet McDonald’s bał się inwestować. W Grace brało się to, co dawali. W przypadku Nifty Fifties oznaczało to danie dnia z wyschniętymi frytkami i gburowatą obsługą.
Pewnie dlatego każdego dnia po szkole tłum znudzonych nastolatków zajmował stojące tam rdzawo-pomarańczowe stoliki. Nie byli to jednak desperaci. Harper Grace (z Grace’ów, właścicieli kopalni i biblioteki w stanie Kalifornia, a obecnie Pralni Grace przy ulicy North Hampton) czasami zaszczycała to miejsce swoją obecnością. A jeśli Harper Grace wybrała je na obiad, to musiało gwarantować odpowiednio wysoką jakość jedzenia – tak przynajmniej tłumaczyli to sobie inni.
Dla Harper knajpa miała jedną i tylko jedną zaletę: była blisko.
„No dobra, niech będą dwie zalety”, pomyślała, chwytając frytkę z talerza Mirandy. Jak zwykle jej najlepsza przyjaciółka zjadła jedną dziesiątą porcji i przez kolejną godzinę bawiła się jedzeniem leżącym na talerzu.
Pierwsza zaleta: knajpa była blisko.
Druga zaleta: wszyscy klienci byli bardziej zainteresowani obserwowaniem jej niż jedzeniem. Czuła się tu jak w szkole… Szkole bez nudnych lekcji. Mogła się cieszyć popularnością i nie myśleć o pracach domowych.
Uwielbiała być w centrum zainteresowania.
– Czy Beth jest dziś w pracy? – zapytała Miranda i rozejrzała się za blondynką, której obie nienawidziły.
– Kto ją tam wie! – odpowiedziała Harper i wywróciła oczami. – Zresztą kogo to obchodzi?
Jej przyjaciółka się zaśmiała.
– Bądź grzeczna – ostrzegła ją, choć z całą pewnością nie mówiła serio.
Harper swojej pozycji nie zdobyła przecież grzecznością. Łącząca ich przyjaźń też była wynikiem tego, że Harper mówiła wszystkie te świństwa, których Miranda nie miała odwagi wypowiedzieć na głos. Po co to zmieniać?
– Wolałabyś, żeby tu latała z tym swoim głupim uśmieszkiem? – zapytała Harper i uśmiechnęła się tak, jak robiła to Beth Manning. Potem zaczęła szczebiotać tak jak ona. – Cześć, chłopcy. Czy mogę wam coś podać? Wody? Kawy? Mój tyłeczek? Nie martwcie się, nie będzie mi już potrzebny.
– Racja! – Kiwnęła głową Miranda i uśmiechnęła się chytrze. – Dobrze, że szlaja się gdzieś z Adamem. Przynajmniej jej nie widzimy.
W tym samym momencie z twarzy Harper zniknęły wszystkie oznaki radości.
– Jem, Rand – poskarżyła się. – Czy możemy ograniczyć takie komentarze do minimum? Rzygać mi się chce!
Miranda przepraszająco skłoniła głowę.
– Sorry, wymsknęło mi się. Nie jestem dziś w formie.
– O co ci właściwie chodzi, Rand? Ja przynajmniej wiem, co mnie męczy – jęknęła Harper, kiedy wbrew swojej woli wyobraziła sobie rozanieloną parę.
Gdzieś na początku roku szkolnego miała nadzieję, że odniesie sukces. Zwłaszcza że Adam w momencie słabości odsunął się od ukochanej i zaczął sypiać z kimś innym. Jednak po pierwsze tym „kimś innym” nie była Harper, a po drugie Beth nawet nie wiedziała, że gość ją zdradził. A teraz zakochana para znów cieszyła się sobą, a ona wciąż nie miała nikogo.
Obserwowała ich. Widziała każde spojrzenie, każdy dotyk łączący Adama z rzekomo ukochaną dziewczyną. Codziennie w szkole dręczyli ją niekończącą się serią pozbawionych smaku gestów. Każdego dnia przypominali jej, że nie zdobyła jeszcze tego, co chciałaby mieć. A ponieważ byli sąsiadami, a okna jego sypialni wychodziły na jej pokój, noce wcale nie były lepsze. Cóż, w ostatnich dniach Harper też była nie w formie.
– Ja wiem, dlaczego moje życie jest do bani – stwierdziła gorzkim tonem. – A ty?
– Wciąż o nim myślę – przyznała Miranda.
– O Kanie? – Jej przyjaciółka od dawna nie wspominała o lokalnym uwodzicielu.
Harper miała nadzieję, że to już zamknięty rozdział. Najwyraźniej myliła się.
– Wiem, wiem, on jest z innej ligi.
– To nieprawda – zapewniła ją niezbyt przekonującym tonem.
Kane Geary był nieziemsko przystojnym, wręcz idealnym dupkiem. I wyznał kiedyś Harper w tajemnicy, że Miranda nie ma u niego szans. Podobno pociągał go ktoś inny. Cóż… trudno nazwać to niespodzianką. Miranda miała wiele zalet. Była inteligentna, zabawna, miała cięty język. W skali od jeden do dziesięciu zasługiwała na siedem czy nawet osiem punktów. Jednak nie była seksowną laską, która na skinienie Kane’a rozebrałaby się do pończoszek. A to eliminowało ją z kręgu zainteresowań gościa.
– Ależ prawda. On jest z innej ligi – upierała się Miranda. – Ale zastanawiałam się nad tym… – dodała i uśmiechnęła się. W jej głosie słychać było tę samą szaleńczą brawurę, którą miała już w piątej klasie, gdy przekonała ją do założenia klubu babysitterek. Harper jęknęła bezgłośnie. Również i tamten plan spalił na panewce. – Pora na nową Mirandę Stevens – dodała.
(Harper była pewna, że zaakcentowała literkę N).
– Uch… czy mam prawo głosu? – zapytała i uniosła rękę. – Lubię starą Mirandę.
– Czy masz sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ciemnobrązowe oczy, kaloryfer na brzuchu i zabójczy uśmiech?
Harper wywróciła oczami.
– A zatem nie masz prawa – oświadczyła przyjaciółka. – Nie możesz głosować. A zastanawiałam się nad tym, czy…
Harper westchnęła. Miranda opowiadała tymczasem o swojej strategii, która obejmowała zmianę fryzury, makijażu, ciuchów, kształtów i charakteru. Plany miała tak bogate, że aż dziwne, że nie przygotowała prezentacji w PowerPoincie. Czy powinna powiedzieć przyjaciółce, że u Kane’a nie ma szans? Przecież tym kimś, kto pociągał Kane’a, mogła być Beth! W końcu obiecała pomóc mu ją zdobyć, o ile on pomoże jej zdobyć Adama. Co zrobiłaby jej najlepsza przyjaciółka, gdyby dowiedziała się, że Harper ją wystawiła i zawarła pakt z diabłem? Że w miłości jest jak na wojnie i trzeba sobie jakoś radzić?
No cóż, pewnie nieźle by jej poszło.
– To co, pomożesz mi? – zapytała Miranda.
– Co? – zapytała zaskoczona Harper.
Po satysfakcji malującej się na twarzy przyjaciółki domyśliła się, że gdy rozprawiała się z poczuciem winy, prezentacja dobiegła wreszcie końca.
– Pomożesz mi? Z nową Mirandą?
– Powiedziałam już, że wolę starą – zawahała się.
– Harper! Czy ty w ogóle mnie słuchałaś? Muszę się zmienić, bo inaczej Kane mnie nawet nie zauważy. Obiecałaś kiedyś, że pomożesz mi go zdobyć!
– Tak, pamiętam! – stwierdziła Harper.
Rzeczywiście tak było. Przypominała sobie o obietnicy za każdym razem, gdy widziała Mirandę, i zapominała o niej, gdy dostrzegała Beth oplątującą Adama swoimi mackami. Potrzebowała pomocy Kane’a i to bardziej niż zaufania Mirandy. Być może uda jej się rozegrać sprawę tak, aby nie stracić żadnego z nich.
– Poza tym jesteś moją najlepszą przyjaciółką – dodała Miranda, próbując wziąć ją na pochlebstwa. – Po to tu jesteś. Jeśli nie mogę na ciebie liczyć, to na kogo mogę?
Dobre pytanie!
– Dokąd idziemy? – zachichotała Heather.
– Ciii! Mówiłem, że to niespodzianka! – odpowiedział Kane.
Wędrowali pustymi, szkolnymi korytarzami. Ostatnie zajęcia pozalekcyjne już dawno się zakończyły. Nauczyciele zapakowali się do swoich żałosnych samochodów i popędzili do domów, żeby dalej wieść swoje żałosne życia. Kane domyślał się, że większość ludzi nie widziałaby sensu w zakradaniu się do szkoły. Cóż, ci ludzie nie mieli o niczym pojęcia.
– A jeśli nas złapią? – szepnęła Heather.
Kane uśmiechnął się i dał jej buziaka. Szeptała w całkiem seksowny sposób, zupełnie nieprzypominający tego jęczącego pisku, który wydawała z siebie podczas normalnej rozmowy. Miała niesamowite ciało, całkiem niezłą twarz i głos, który niszczył uszy. Kane podejrzewał, że po dzisiejszej małej przygodzie po prostu z nią się pożegna. Pokaże jej drzwi. Chciał jednak, żeby włamywanie się do budynków zostało jej w pamięci. Bo, jego zdaniem, otwierało pewne możliwości…
– Nie złapią nas – obiecał. – A jeśli już, to wezmę winę na siebie.
– Mój ty bohaterze! – zachichotała po raz drugi.
Zatrzymali się przed nieoznaczonymi drzwiami i Kane wyciągnął z kieszeni klucz podobny do tego, dzięki któremu dostali się do budynku.
– Skąd ty to…?
Przyłożył palec do jej ust, po czym uciszył ją kolejnym pocałunkiem.
– Mistrz nigdy nie zdradza swoich sekretów – wyjaśnił. – Nie pytaj. Delektuj się chwilą.
Potem otworzył drzwi i poprowadził ją w dół, do ciemnej, pustej kotłowni. Nieco przestraszona Heather kurczowo się go trzymała. Podziwiała, jak pewnie przechodzi przez pokój, zapala świece i rozkłada moherowy koc, który przyniósł ze sobą.
– Voilà! – powiedział triumfalnym głosem.
Łagodny blask świec rozświetlał pomieszczenie. Nadawał romantyzmu temu miejscu. Przynajmniej w oczach Heather.
„W oczach wszystkich Heather na świecie”, pomyślał Kane. Tak już z nimi jest. Powoli miał tego dość. Zawsze patrzył z pogardą na gości ze szkoły, którzy mieli stałe dziewczyny. Związki. „Debile”, myślał. Przywiązują do siebie jakąś dziewczynę, starają się być odpowiedzialni, tymczasem wpadają w pułapkę. Po co to wszystko? Żeby mieć z kim wyjść w walentynki? Codziennie się dowartościowywać? Cieszyć się z gwarantowanego oralu?
Kane i tak to wszystko miał. Nie musiał jednak wysłuchiwać płaczu, skarg i żądań, które wiązały się z posiadaniem dziewczyny.
A jednak, kiedy ostatnio przyglądał się Adamowi i Beth, temu, jak ona na niego patrzy, jak się do niego przytula, naszły go wątpliwości. A może coś przeoczył? Czy to możliwe, że Adamowi trafiło się coś wyjątkowego?
Kane nie wierzył w to, żeby istniało coś lepszego niż życie, które sam sobie wymyślił. Ale chciał mieć pewność. Jeśli istniało coś takiego, był gotów zrobić wszystko, żeby to zdobyć.
W tym samym czasie bez najmniejszych kłopotów sięgnął po coś czy może raczej kogoś, kto dostarczyłby mu jakiejkolwiek rozrywki…
Heather przytuliła się do niego i palcami zmierzwiła mu włosy.
– Jesteś niesamowity – szepnęła, po czym pocałowała jego ucho, kark i piersi.
Kane pozwolił, żeby ściągnęła mu koszulkę, po czym patrzył z zadowoleniem na jej jędrne piersi schowane pod czerwonym, satynowym stanikiem, opalony, płaski brzuch i smukłe, perfekcyjne nogi. Dziewczyna po raz kolejny przytuliła się do niego. Rękami przesunęła po jego plecach. Po chwili mógł już podziwiać inne części jej ciała.
– Jesteś niesamowity – szepnęła.
– Tak, wiem.
Kaia łyknęła wódki z tonikiem i wyciągnęła się na długiej ławce w jacuzzi. Na jej marmurowym oparciu rozłożyła swoje długie, ciemne włosy.
Przymknęła oczy i zamruczała z zadowolenia, czując, jak strumienie wody masują jej mięśnie i powoli rozpuszczają zgromadzony w nich stres.
Nie to, żeby się jakoś bardzo stresowała. Stresowali się ludzie, którzy przejmowali się tym, co dzieje się dookoła, pragnęli czegoś konkretnego, martwili się lub robili coś konkretnego – w jej bezsensownym życiu w nudnym, małym miasteczku nic takiego się nie działo. Cały stres zostawiła w Nowym Jorku, razem z przyjaciółmi, chłopakami, tą nieczułą dziwką, jej matką oraz kartą kredytową Saks Fifth Avenue. Apatia miała zapewne cudowny wpływ na jej cerę – szkoda, że nie było tu nikogo, kto mógłby to docenić.
– Dolewkę, panno Sellers? – zapytała nieśmiało pokojówka.
– Nie, dziękuję, Alicjo – odpowiedziała uprzejmie Kaia.
Warto było być – czasami – miłym dla służby. Przecież jej ojciec nie byłby zadowolony, gdyby po powrocie z kolejnej podróży służbowej dowiedział się, że opróżniła pół jego barku. Na razie był to sekret, który dzieliły z Alicją. I chciała, żeby tak pozostało.
Poza tym gdyby nie jacuzzi, alkohol i telewizja satelitarna, już dawno by oszalała.
Odkąd matka wysłała ją na to odludzie, twierdząc, że rok spędzony u ojca, w domu gdzieś pośrodku pustyni, dobrze wpłynie na jej charakter, jej życie zamieniło się w niekończące się pasmo nudy. Matka korzystała pewnie z tego, że się jej pozbyła, i puszczała się w nowojorskich spa, na wyprzedażach i w knajpach dla singli, jakby była Kardashianką (tyle że w średnim wieku). Tymczasem ona utknęła w opustoszałym, upalnym miasteczku i musiała się odzywać do tych ubogich Luberów, którzy tworzyli miejscową społeczność nastolatków. Ojca widywała jedynie od czasu do czasu. Podobno cieszył się z jej przyjazdu, ale szybko zwinął się z miasta. W swojej posiadłości, u boku niepokornej córeczki, spędzał jedynie kilka godzin tygodniowo. Potem znów się ulatniał.
Kaia go nie winiła. Gdyby miała kasę, sama ruszyłaby w długą podróż (najlepiej do LA, to tylko sześć godzin jazdy stąd) i się nie oglądała.
Najukochańszy tata zniszczył jednak jej karty kredytowe i tak znalazła się w potrzasku. Zdążyła już sobie udowodnić, że potrafi zaciągnąć do łóżka dwóch największych przystojniaków w całej szkole – a jak na taką wioskę, byli naprawdę gorący – i teraz brakowało jej pomysłów. Adam Morgan z całą tą swoją lojalnością i wiernością nie stanowił zresztą specjalnego wyzwania. Wyrwanie go było przyjemne, ale nie tak przyjemne, jak chwila, w której go spławiła, patrząc prosto w tę jego twarz szczeniaczka. Kane uległ wyjątkowo łatwo, choć miał pewne zalety.
Był dopiero październik, a ona już się nudziła. Jak zwykle. Co może jeszcze osiągnąć? Dołączyć do „popularnych” i zostać królową balu? Wrócić do planu z ubiegłego miesiąca i znów zacząć się pieprzyć? Może dorwać tego nauczyciela francuskiego, któremu się wydaje, że jest dla niej zbyt dobry? Albo ukraść jedną z kart ojca i wrócić do Nowego Jorku?
Kaia zanurkowała, po czym nagle się wynurzyła, pozwalając, żeby chłodne, pustynne powietrze omiotło jej wilgotną twarz. Żyło się jej zbyt dobrze, zbyt wygodnie, żeby martwić się jutrem czy w ogóle przyszłością. Czuła, że prędzej czy później wpakuje się w jakiejś ciekawe kłopoty.
Zawsze jej się to udawało.
Adam odgarnął jasne włosy z twarzy Beth i delikatnie pocałował ją w czoło. Wstał z łóżka i zaczął szukać swoich ubrań. Tym razem go nie zatrzymywała. Szkoda; całowanie się szło im znacznie lepiej niż rozmowa.
Nie musiał się wtedy martwić o słowa, których nie powinien wypowiadać, a które same pchały mu się na usta. „Spałem z Kaią” na przykład. Za każdym razem, gdy zaczynał mówić, bał się, że nie zdoła się powstrzymać. Jakaś jego część chciała wyznać prawdę. Pozbyć się ciążącego poczucia winy.
Kiedy byli razem, nie musieli rozmawiać o tym, dlaczego ciągle się mijali. Nie musieli też poruszać ich największego problemu: seksu. I jego braku.
Minione lato było nieudane. Można było odnieść wrażenie, że Beth nie podobało się każde słowo wypowiedziane przez Adama. Dziewczyna założyła, że zależy mu tylko na seksie, i po cichu go za to znienawidziła. On sam też siebie nienawidził… Czasami miał wrażenie, że zależy mu tylko na seksie. Jednak kiedy zatańczyli razem na rozpoczęciu roku szkolnego, sytuacja uległa zmianie. Przynajmniej na wierzchu. Gdzieś tam, w głębi, wciąż było źle.
Niezbyt dobrze pamiętał tę chwilę. Ze strzępków wspomnień zasnutych alkoholem wywnioskował, że Beth zgodziła się wreszcie z nim przespać – a jemu urwał się film. Obudził się dopiero następnego ranka.
Ukochana patrzyła na niego z pogardą, jednak nie powiedziała ani słowa.
Nie rozmawiali wtedy o tym. Nie rozmawiali również kolejnego dnia ani żadnego innego. Ona nigdy nie poruszyła tego tematu, a on nie przeprosił.
Teraz seks, kiedyś tak ważny dla nich temat, był nie do ruszenia. Tabu. On nigdy nie pytał, dlaczego wtedy była „gotowa” i kiedy znów będzie. Nie wspomniał też, że poznał już smak seksu i że teraz pożąda go jeszcze bardziej. Czasami zazdrościł Kane’owi, że może mieć każdą dziewczynę i przekonać ją do wszystkiego. Co prawda nie chciał rozstawać się z Beth, ale czasami marzył o jakiejś przerwie. O prześlizgnięciu się do równoległego świata, w którym byłby singlem.
Byłby wolny.
– Wydaje się, że nasza drużyna pływacka zdobędzie w tym roku mistrzostwo – odezwał się, próbując odegnać niepotrzebne myśli. Wybrał neutralny temat. Skoro chciał być z Beth, nie powinien roztrząsać tego, co było nieosiągalne. Nawet nie powinien o tym marzyć. – Mamy naprawdę dobry sezon.
– Wiem – odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno. – Szkoda, że nie możemy się jutro zobaczyć.
– Nie przejmuj się – próbował ją uspokoić. – Rozumiem. Jesteś zajęta.
W zeszłym roku Beth przychodziła na wszystkie jego treningi pływackie i mecze koszykówki. Wspierała go zza linii. W tym roku była zbyt zajęta, żeby się pojawiać. Adam udawał, że mu to nie przeszkadza.
– Jeśli dotrzemy do finałów… – zaczął niezobowiązująco. – Sporo dzieciaków z naszej szkoły przyjdzie nam kibicować. Być może…
– Z przyjemnością! – zawołała Beth. Wyskoczyła z łóżka, przytuliła go, po czym założyła dżinsową spódniczkę i jasnoróżowy top. – Oczywiście, jeśli chcesz, żebym przyszła…
– Jasne, że chcę – odpowiedział szybko i ją pocałował. – Stęskniłem się za moją maskotką przynoszącą szczęście. Fajnie będzie znów cię tam zobaczyć. I dobrze… dla nas.
– A skoro wspomniałeś o nas, Adamie… Myślę, że powinniśmy… Jak dotąd wcale… – Głos zaczął się jej łamać.
– Co? – przerwał jej łagodnie, choć nie był pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź.
– Ups, chyba muszę już pędzić – odpowiedziała pogodnym, radosnym głosem. – Powinnam się jeszcze pouczyć przed pracą.
– Masz jutro test? – zapytał.
Było to mało prawdopodobne. Z reguły doskonale wiedział, kiedy przygotowywała się do sprawdzianu. Trudno było tego nie zauważyć – wszędzie leżały karteczki z notatkami i kserokopie. Do tego dochodziła litania obaw dotyczących zawalenia szkoły. Wszystko kończyło się z reguły oceną bardzo dobrą.
– Nie, uczę się do SAT-ów. Wiesz, to te egzaminy, które za parę tygodni zmienią całe moje życie – przypomniała mu.
– Będziesz miała jeszcze na to czas – zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie.
Odepchnęła go. Czasami ich związek przypominał przeciąganie liny. On ciągnął ją w jedną stronę, a coś ukrytego w niej ciągnęło ją w drugą.
– Chodzi o moją przyszłość. Naszą przyszłość – powiedziała z pasją w głosie. – To ważny egzamin.
– Wiem, wiem. – Pokiwał głową, próbując ją uspokoić.
– Przyjdziesz w sobotę, prawda? – Nagle zrobiła się podejrzliwa. – Wiesz, że to obowiązkowe?
– Wiem. Nie musisz setny raz mi przypominać – poskarżył się i odwrócił w przeciwną stronę. – Nie jestem kretynem.
– Chciałabym, żebyś zaczął traktować życie nieco bardziej poważnie – jęknęła. – Zawsze…
– Co? – zdenerwował się.
Oprócz seksu starali się nie rozmawiać o przyszłości. Żadne z nich nie chciało przyznać, że zmierzają w przeciwnych kierunkach.
– Nic – odpowiedziała zza jego pleców i go objęła. Przez chwilę masowała mu klatkę piersiową i całowała jego kark. – Zapomnij o tym – mruknęła i po raz kolejny dotknęła ustami jego ciała.
Odpowiadało mu to.
Wybrali najgorszy moment.
Harper zatrzymała się na podjeździe i od razu ich namierzyła. Stali kilka metrów od niej i się obejmowali. Jak gdyby nie mogli dać światu odpocząć od siebie.
– Hej, Harper! – zawołał Adam. Południowy akcent był jedyną rzeczą, którą zawdzięczał dzieciństwu spędzonemu w Karolinie Południowej. Osobiście nienawidził go, podobnie jak i przypominania mu przeszłości. Według niej jednak miał melodyjny, słodki, kuszący głos. – Chodź się przywitać!
– Nie mam czasu! Zajęta jestem. Sami wiecie! – odpowiedziała, pomachała im i podbiegła do drzwi.
Dziwna rozmowa zaraz po stosunku z miłością jej życia i miłością jego? Nie, dzięki.
Poza tym pewnie zapomnieli już o jej istnieniu i zajęli się czymś dużo poważniejszym: obmacywaniem się.
Zniesmaczona pokręciła głową i weszła do domu. Kiedy Adam wyznał jej – swojej najlepszej przyjaciółce, że zdradził Beth, wydało jej się oczywiste, że w ciągu tygodnia się rozstaną. Okazało się jednak, że ta wpadka stanowi jedynie niewielką bruzdę na ich cuchnącym, pełnym miłości związku. Ba, gdyby przeanalizować ich zachowanie, można by pokusić się o stwierdzenie, że są teraz sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Najbardziej bolała Harper świadomość, że mogłaby zniszczyć ich szczęście kilkoma starannie dobranymi słowami. Mogłaby pozbyć się Beth… Tyle że Adam by jej tego nie wybaczył.
Niewiedza to błogosławieństwo, co, Beth?
Adam już nigdy nie wspomniał o Kai. Znów mówił wyłącznie o swojej idealnej, ukochanej dziewczynie.
Pieprzyć to! Harper miała już dość czekania na dzień, w którym gość obudzi się i stwierdzi, że śpi z niewłaściwą dziewczyną. Miła, cierpliwa Harper przestała właśnie istnieć (o ile kiedykolwiek istniała). Narodziła się bezwzględna intrygantka Harper. I znów wkracza do akcji!
Zdaje się, że ma pewien pomysł…
Beth uwielbiała czuć pod palcami łagodną krzywiznę pleców Adama. To był właśnie ten moment. Jej ulubiona, przepełniona spokojem chwila następująca zaraz po zakończeniu zabawy wśród prześcieradeł (uważali jednak, żeby nie posunąć się zbyt daleko. Jak zwykle zwolnili w odpowiednim momencie). Potem nadchodziło nieuniknione. To napięcie. Te gorzkie spojrzenia. Walka.
Dla tej chwili warto było kłamać. Dzięki niej mogła podziwiać, jak plecy unoszą mu się i opadają, gdy zmęczony leżał na brzuchu. Mogła podnieść się i podziwiać jego muskularne ciało, po raz tysięczny cieszyć się, że znów należy do niej. Była u niego w łóżku. Mogła się nachylić i delikatnie musnąć wargami nagie plecy ukochanego. Jej rozgrzane ciało błyszczało, wciąż czuła łagodne łaskotanie w miejscu, którego przed chwilą dotykał. Jak przyjemnie jest leżeć bez ruchu, głęboko oddychać, cieszyć się światłem wpadającym przez okna i ogrzewającym nagą skórę. Jak miło czuć jego bliskość, mieć wrażenie, że ich ciała stanowią jedność.
To zawsze był jej ulubiony moment. Ale nigdy nie trwał długo.
– Więc pracujesz dziś w knajpie? – zapytał starannie dobranym, spokojnym tonem.
Potem przeciągnął się i przewrócił na plecy.
– Niestety – westchnęła i znów go pocałowała. – Wiesz, że wolałabym zostać z tobą, ale..
– Wiem – odpowiedział z goryczą. – Obowiązki wzywają.
– Ale może zdołam wpaść jutro po szkole? – stwierdziła z nadzieją w głosie.
Jej słowa zabrzmiały jednak podejrzanie radośnie, zbyt beztrosko nawet jak na nią. A może jej się tylko wydawało? Pewnie nawet nie zauważył.
– Nie da rady. Pływam – wyjaśnił. – Ale możemy umówić się na sobotę – dodał, po czym usiadł na łóżku.
Wzrokiem poszukał ubrań, które kilka godzin wcześniej ściągnęli z siebie w pośpiechu.
– No jasne. Zaraz po kursie przygotowującym do SAT – powiedziała Beth i poczuła ciężar spoczywający na jej barkach.
Ten egzamin miał zadecydować o jej przyszłości. Dzieliło ją od niego zaledwie kilka tygodni nauki, więc nie miała ochoty marnować czasu na głupie, sponsorowane przez szkołę testy próbne oraz wykłady, podczas których pewnie nie dowie się niczego, czego już by nie wiedziała. Problem w tym, że spotkania były obowiązkowe, podobnie jak inne głupoty sponsorowane przez szkołę.
– Świetnie – stwierdził Adam i włożył jasnobłękitny T-shirt.
Dokładnie taki sam odcień miały jego czyste, błyszczące oczy.
– Zaczekaj! – Usiadła i złapała go za nadgarstek.
Przyciągnęła go do siebie, z powrotem do łóżka. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, żeby przywołać wrażenie bliskości, które znikało za każdym razem, gdy zaczynali rozmawiać. Kiedyś było im ze sobą tak dobrze, tak przyjemnie. Teraz ich związek przypominał spacer po tłuczonym szkle. Kiedy jedno z nich powiedziało coś nie tak, odezwało się zbyt głośno lub mówiło zbyt długo, pojawiały się kwasy. Właśnie dlatego byli tacy ostrożni. Tacy mili i uprzejmi.
Byli dla siebie obcy.
Czy to jej wina? Może nie powinna być zazdrosna o Kaię, tę nową dziewczynę, która wyglądała jak modelka i mówiła – przynajmniej w jej towarzystwie – jak pracownica sekstelefonu? A jeśli chodziło o brak zaufania? Nie potrafiła mu zaufać i to niezależnie od tego, jak często zapewniał ją, że nic złego się nie dzieje. A jeśli problemem było to, co wydarzyło się między nią a panem Powellem, przystojnym nauczycielem francuskiego, który tak bardzo interesował się prowadzoną przez nią gazetką, a przy okazji nią samą? Przyczyną wszystkiego mógł być też nieoczekiwany pocałunek, którym Powell ją zaskoczył. Nigdy go o to nie prosiła. Mało tego, uciekła wówczas i nikomu nic nie powiedziała… Ale kto wie, może w głębi serca chciała tego pocałunku?
Cokolwiek powodowało zgrzyty, dawno już powinno zniknąć. Beth chciała, żeby znów zaczęło jej się układać z Adamem. Jednak nie wiedziała, jak to zrobić.
– O czym myślisz, błękitnooka? – zapytał, gramoląc się z łóżka, częściowo ubrany.
Mogła mu się przyznać. Pewnie porozmawialiby o tym, właściwie to o wszystkim. Wreszcie doszłoby do szczerej rozmowy. Otwartej, uczciwej, bolesnej. Takiej prawdziwej. Może wreszcie udałoby im się wszystko naprawić.
A może nie.
– Myślę o tym, że pracę zaczynam dopiero za godzinę – odpowiedziała, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. – Myślę też, że powinieneś zdjąć tę koszulkę.
Posłusznie ściągnął ją i rzucił na podłogę, potem nachylił się i objął Beth. Nie odważyła się na szczerość, ale pewnie niczego by nie osiągnęła. Tak było łatwiej. Potrzebowała tego „łatwiej”.
W większości miasteczek knajpka taka jak Nifty Fifties, ze swoimi zjełczałymi hamburgerami, nędzną szafą grającą, tandetnym wystrojem i nieprzyjemnymi kelnerkami, szybko zaczęłaby świecić pustkami, nie licząc może tych kilku klientów, których kubki smakowe dawno obumarły. Pusta w weekendy i pogardzana przez amatorów śniadań przetrwałaby najwyżej sześć miesięcy. Potem właściciele zamknęliby ją na cztery spusty i błyskawicznie się ulotnili. Ale to miasto nie przypominało większości innych miasteczek. W Grace w stanie Kalifornia za wykwintne dania uważano te zamawiane przy stolikach, a nie za ladą. Tu nawet McDonald’s bał się inwestować. W Grace brało się to, co dawali. W przypadku Nifty Fifties oznaczało to danie dnia z wyschniętymi frytkami i gburowatą obsługą.
Pewnie dlatego każdego dnia po szkole tłum znudzonych nastolatków zajmował stojące tam rdzawo-pomarańczowe stoliki. Nie byli to jednak desperaci. Harper Grace (z Grace’ów, właścicieli kopalni i biblioteki w stanie Kalifornia, a obecnie Pralni Grace przy ulicy North Hampton) czasami zaszczycała to miejsce swoją obecnością. A jeśli Harper Grace wybrała je na obiad, to musiało gwarantować odpowiednio wysoką jakość jedzenia – tak przynajmniej tłumaczyli to sobie inni.
Dla Harper knajpa miała jedną i tylko jedną zaletę: była blisko.
„No dobra, niech będą dwie zalety”, pomyślała, chwytając frytkę z talerza Mirandy. Jak zwykle jej najlepsza przyjaciółka zjadła jedną dziesiątą porcji i przez kolejną godzinę bawiła się jedzeniem leżącym na talerzu.
Pierwsza zaleta: knajpa była blisko.
Druga zaleta: wszyscy klienci byli bardziej zainteresowani obserwowaniem jej niż jedzeniem. Czuła się tu jak w szkole… Szkole bez nudnych lekcji. Mogła się cieszyć popularnością i nie myśleć o pracach domowych.
Uwielbiała być w centrum zainteresowania.
– Czy Beth jest dziś w pracy? – zapytała Miranda i rozejrzała się za blondynką, której obie nienawidziły.
– Kto ją tam wie! – odpowiedziała Harper i wywróciła oczami. – Zresztą kogo to obchodzi?
Jej przyjaciółka się zaśmiała.
– Bądź grzeczna – ostrzegła ją, choć z całą pewnością nie mówiła serio.
Harper swojej pozycji nie zdobyła przecież grzecznością. Łącząca ich przyjaźń też była wynikiem tego, że Harper mówiła wszystkie te świństwa, których Miranda nie miała odwagi wypowiedzieć na głos. Po co to zmieniać?
– Wolałabyś, żeby tu latała z tym swoim głupim uśmieszkiem? – zapytała Harper i uśmiechnęła się tak, jak robiła to Beth Manning. Potem zaczęła szczebiotać tak jak ona. – Cześć, chłopcy. Czy mogę wam coś podać? Wody? Kawy? Mój tyłeczek? Nie martwcie się, nie będzie mi już potrzebny.
– Racja! – Kiwnęła głową Miranda i uśmiechnęła się chytrze. – Dobrze, że szlaja się gdzieś z Adamem. Przynajmniej jej nie widzimy.
W tym samym momencie z twarzy Harper zniknęły wszystkie oznaki radości.
– Jem, Rand – poskarżyła się. – Czy możemy ograniczyć takie komentarze do minimum? Rzygać mi się chce!
Miranda przepraszająco skłoniła głowę.
– Sorry, wymsknęło mi się. Nie jestem dziś w formie.
– O co ci właściwie chodzi, Rand? Ja przynajmniej wiem, co mnie męczy – jęknęła Harper, kiedy wbrew swojej woli wyobraziła sobie rozanieloną parę.
Gdzieś na początku roku szkolnego miała nadzieję, że odniesie sukces. Zwłaszcza że Adam w momencie słabości odsunął się od ukochanej i zaczął sypiać z kimś innym. Jednak po pierwsze tym „kimś innym” nie była Harper, a po drugie Beth nawet nie wiedziała, że gość ją zdradził. A teraz zakochana para znów cieszyła się sobą, a ona wciąż nie miała nikogo.
Obserwowała ich. Widziała każde spojrzenie, każdy dotyk łączący Adama z rzekomo ukochaną dziewczyną. Codziennie w szkole dręczyli ją niekończącą się serią pozbawionych smaku gestów. Każdego dnia przypominali jej, że nie zdobyła jeszcze tego, co chciałaby mieć. A ponieważ byli sąsiadami, a okna jego sypialni wychodziły na jej pokój, noce wcale nie były lepsze. Cóż, w ostatnich dniach Harper też była nie w formie.
– Ja wiem, dlaczego moje życie jest do bani – stwierdziła gorzkim tonem. – A ty?
– Wciąż o nim myślę – przyznała Miranda.
– O Kanie? – Jej przyjaciółka od dawna nie wspominała o lokalnym uwodzicielu.
Harper miała nadzieję, że to już zamknięty rozdział. Najwyraźniej myliła się.
– Wiem, wiem, on jest z innej ligi.
– To nieprawda – zapewniła ją niezbyt przekonującym tonem.
Kane Geary był nieziemsko przystojnym, wręcz idealnym dupkiem. I wyznał kiedyś Harper w tajemnicy, że Miranda nie ma u niego szans. Podobno pociągał go ktoś inny. Cóż… trudno nazwać to niespodzianką. Miranda miała wiele zalet. Była inteligentna, zabawna, miała cięty język. W skali od jeden do dziesięciu zasługiwała na siedem czy nawet osiem punktów. Jednak nie była seksowną laską, która na skinienie Kane’a rozebrałaby się do pończoszek. A to eliminowało ją z kręgu zainteresowań gościa.
– Ależ prawda. On jest z innej ligi – upierała się Miranda. – Ale zastanawiałam się nad tym… – dodała i uśmiechnęła się. W jej głosie słychać było tę samą szaleńczą brawurę, którą miała już w piątej klasie, gdy przekonała ją do założenia klubu babysitterek. Harper jęknęła bezgłośnie. Również i tamten plan spalił na panewce. – Pora na nową Mirandę Stevens – dodała.
(Harper była pewna, że zaakcentowała literkę N).
– Uch… czy mam prawo głosu? – zapytała i uniosła rękę. – Lubię starą Mirandę.
– Czy masz sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, ciemnobrązowe oczy, kaloryfer na brzuchu i zabójczy uśmiech?
Harper wywróciła oczami.
– A zatem nie masz prawa – oświadczyła przyjaciółka. – Nie możesz głosować. A zastanawiałam się nad tym, czy…
Harper westchnęła. Miranda opowiadała tymczasem o swojej strategii, która obejmowała zmianę fryzury, makijażu, ciuchów, kształtów i charakteru. Plany miała tak bogate, że aż dziwne, że nie przygotowała prezentacji w PowerPoincie. Czy powinna powiedzieć przyjaciółce, że u Kane’a nie ma szans? Przecież tym kimś, kto pociągał Kane’a, mogła być Beth! W końcu obiecała pomóc mu ją zdobyć, o ile on pomoże jej zdobyć Adama. Co zrobiłaby jej najlepsza przyjaciółka, gdyby dowiedziała się, że Harper ją wystawiła i zawarła pakt z diabłem? Że w miłości jest jak na wojnie i trzeba sobie jakoś radzić?
No cóż, pewnie nieźle by jej poszło.
– To co, pomożesz mi? – zapytała Miranda.
– Co? – zapytała zaskoczona Harper.
Po satysfakcji malującej się na twarzy przyjaciółki domyśliła się, że gdy rozprawiała się z poczuciem winy, prezentacja dobiegła wreszcie końca.
– Pomożesz mi? Z nową Mirandą?
– Powiedziałam już, że wolę starą – zawahała się.
– Harper! Czy ty w ogóle mnie słuchałaś? Muszę się zmienić, bo inaczej Kane mnie nawet nie zauważy. Obiecałaś kiedyś, że pomożesz mi go zdobyć!
– Tak, pamiętam! – stwierdziła Harper.
Rzeczywiście tak było. Przypominała sobie o obietnicy za każdym razem, gdy widziała Mirandę, i zapominała o niej, gdy dostrzegała Beth oplątującą Adama swoimi mackami. Potrzebowała pomocy Kane’a i to bardziej niż zaufania Mirandy. Być może uda jej się rozegrać sprawę tak, aby nie stracić żadnego z nich.
– Poza tym jesteś moją najlepszą przyjaciółką – dodała Miranda, próbując wziąć ją na pochlebstwa. – Po to tu jesteś. Jeśli nie mogę na ciebie liczyć, to na kogo mogę?
Dobre pytanie!
– Dokąd idziemy? – zachichotała Heather.
– Ciii! Mówiłem, że to niespodzianka! – odpowiedział Kane.
Wędrowali pustymi, szkolnymi korytarzami. Ostatnie zajęcia pozalekcyjne już dawno się zakończyły. Nauczyciele zapakowali się do swoich żałosnych samochodów i popędzili do domów, żeby dalej wieść swoje żałosne życia. Kane domyślał się, że większość ludzi nie widziałaby sensu w zakradaniu się do szkoły. Cóż, ci ludzie nie mieli o niczym pojęcia.
– A jeśli nas złapią? – szepnęła Heather.
Kane uśmiechnął się i dał jej buziaka. Szeptała w całkiem seksowny sposób, zupełnie nieprzypominający tego jęczącego pisku, który wydawała z siebie podczas normalnej rozmowy. Miała niesamowite ciało, całkiem niezłą twarz i głos, który niszczył uszy. Kane podejrzewał, że po dzisiejszej małej przygodzie po prostu z nią się pożegna. Pokaże jej drzwi. Chciał jednak, żeby włamywanie się do budynków zostało jej w pamięci. Bo, jego zdaniem, otwierało pewne możliwości…
– Nie złapią nas – obiecał. – A jeśli już, to wezmę winę na siebie.
– Mój ty bohaterze! – zachichotała po raz drugi.
Zatrzymali się przed nieoznaczonymi drzwiami i Kane wyciągnął z kieszeni klucz podobny do tego, dzięki któremu dostali się do budynku.
– Skąd ty to…?
Przyłożył palec do jej ust, po czym uciszył ją kolejnym pocałunkiem.
– Mistrz nigdy nie zdradza swoich sekretów – wyjaśnił. – Nie pytaj. Delektuj się chwilą.
Potem otworzył drzwi i poprowadził ją w dół, do ciemnej, pustej kotłowni. Nieco przestraszona Heather kurczowo się go trzymała. Podziwiała, jak pewnie przechodzi przez pokój, zapala świece i rozkłada moherowy koc, który przyniósł ze sobą.
– Voilà! – powiedział triumfalnym głosem.
Łagodny blask świec rozświetlał pomieszczenie. Nadawał romantyzmu temu miejscu. Przynajmniej w oczach Heather.
„W oczach wszystkich Heather na świecie”, pomyślał Kane. Tak już z nimi jest. Powoli miał tego dość. Zawsze patrzył z pogardą na gości ze szkoły, którzy mieli stałe dziewczyny. Związki. „Debile”, myślał. Przywiązują do siebie jakąś dziewczynę, starają się być odpowiedzialni, tymczasem wpadają w pułapkę. Po co to wszystko? Żeby mieć z kim wyjść w walentynki? Codziennie się dowartościowywać? Cieszyć się z gwarantowanego oralu?
Kane i tak to wszystko miał. Nie musiał jednak wysłuchiwać płaczu, skarg i żądań, które wiązały się z posiadaniem dziewczyny.
A jednak, kiedy ostatnio przyglądał się Adamowi i Beth, temu, jak ona na niego patrzy, jak się do niego przytula, naszły go wątpliwości. A może coś przeoczył? Czy to możliwe, że Adamowi trafiło się coś wyjątkowego?
Kane nie wierzył w to, żeby istniało coś lepszego niż życie, które sam sobie wymyślił. Ale chciał mieć pewność. Jeśli istniało coś takiego, był gotów zrobić wszystko, żeby to zdobyć.
W tym samym czasie bez najmniejszych kłopotów sięgnął po coś czy może raczej kogoś, kto dostarczyłby mu jakiejkolwiek rozrywki…
Heather przytuliła się do niego i palcami zmierzwiła mu włosy.
– Jesteś niesamowity – szepnęła, po czym pocałowała jego ucho, kark i piersi.
Kane pozwolił, żeby ściągnęła mu koszulkę, po czym patrzył z zadowoleniem na jej jędrne piersi schowane pod czerwonym, satynowym stanikiem, opalony, płaski brzuch i smukłe, perfekcyjne nogi. Dziewczyna po raz kolejny przytuliła się do niego. Rękami przesunęła po jego plecach. Po chwili mógł już podziwiać inne części jej ciała.
– Jesteś niesamowity – szepnęła.
– Tak, wiem.
Kaia łyknęła wódki z tonikiem i wyciągnęła się na długiej ławce w jacuzzi. Na jej marmurowym oparciu rozłożyła swoje długie, ciemne włosy.
Przymknęła oczy i zamruczała z zadowolenia, czując, jak strumienie wody masują jej mięśnie i powoli rozpuszczają zgromadzony w nich stres.
Nie to, żeby się jakoś bardzo stresowała. Stresowali się ludzie, którzy przejmowali się tym, co dzieje się dookoła, pragnęli czegoś konkretnego, martwili się lub robili coś konkretnego – w jej bezsensownym życiu w nudnym, małym miasteczku nic takiego się nie działo. Cały stres zostawiła w Nowym Jorku, razem z przyjaciółmi, chłopakami, tą nieczułą dziwką, jej matką oraz kartą kredytową Saks Fifth Avenue. Apatia miała zapewne cudowny wpływ na jej cerę – szkoda, że nie było tu nikogo, kto mógłby to docenić.
– Dolewkę, panno Sellers? – zapytała nieśmiało pokojówka.
– Nie, dziękuję, Alicjo – odpowiedziała uprzejmie Kaia.
Warto było być – czasami – miłym dla służby. Przecież jej ojciec nie byłby zadowolony, gdyby po powrocie z kolejnej podróży służbowej dowiedział się, że opróżniła pół jego barku. Na razie był to sekret, który dzieliły z Alicją. I chciała, żeby tak pozostało.
Poza tym gdyby nie jacuzzi, alkohol i telewizja satelitarna, już dawno by oszalała.
Odkąd matka wysłała ją na to odludzie, twierdząc, że rok spędzony u ojca, w domu gdzieś pośrodku pustyni, dobrze wpłynie na jej charakter, jej życie zamieniło się w niekończące się pasmo nudy. Matka korzystała pewnie z tego, że się jej pozbyła, i puszczała się w nowojorskich spa, na wyprzedażach i w knajpach dla singli, jakby była Kardashianką (tyle że w średnim wieku). Tymczasem ona utknęła w opustoszałym, upalnym miasteczku i musiała się odzywać do tych ubogich Luberów, którzy tworzyli miejscową społeczność nastolatków. Ojca widywała jedynie od czasu do czasu. Podobno cieszył się z jej przyjazdu, ale szybko zwinął się z miasta. W swojej posiadłości, u boku niepokornej córeczki, spędzał jedynie kilka godzin tygodniowo. Potem znów się ulatniał.
Kaia go nie winiła. Gdyby miała kasę, sama ruszyłaby w długą podróż (najlepiej do LA, to tylko sześć godzin jazdy stąd) i się nie oglądała.
Najukochańszy tata zniszczył jednak jej karty kredytowe i tak znalazła się w potrzasku. Zdążyła już sobie udowodnić, że potrafi zaciągnąć do łóżka dwóch największych przystojniaków w całej szkole – a jak na taką wioskę, byli naprawdę gorący – i teraz brakowało jej pomysłów. Adam Morgan z całą tą swoją lojalnością i wiernością nie stanowił zresztą specjalnego wyzwania. Wyrwanie go było przyjemne, ale nie tak przyjemne, jak chwila, w której go spławiła, patrząc prosto w tę jego twarz szczeniaczka. Kane uległ wyjątkowo łatwo, choć miał pewne zalety.
Był dopiero październik, a ona już się nudziła. Jak zwykle. Co może jeszcze osiągnąć? Dołączyć do „popularnych” i zostać królową balu? Wrócić do planu z ubiegłego miesiąca i znów zacząć się pieprzyć? Może dorwać tego nauczyciela francuskiego, któremu się wydaje, że jest dla niej zbyt dobry? Albo ukraść jedną z kart ojca i wrócić do Nowego Jorku?
Kaia zanurkowała, po czym nagle się wynurzyła, pozwalając, żeby chłodne, pustynne powietrze omiotło jej wilgotną twarz. Żyło się jej zbyt dobrze, zbyt wygodnie, żeby martwić się jutrem czy w ogóle przyszłością. Czuła, że prędzej czy później wpakuje się w jakiejś ciekawe kłopoty.
Zawsze jej się to udawało.
Adam odgarnął jasne włosy z twarzy Beth i delikatnie pocałował ją w czoło. Wstał z łóżka i zaczął szukać swoich ubrań. Tym razem go nie zatrzymywała. Szkoda; całowanie się szło im znacznie lepiej niż rozmowa.
Nie musiał się wtedy martwić o słowa, których nie powinien wypowiadać, a które same pchały mu się na usta. „Spałem z Kaią” na przykład. Za każdym razem, gdy zaczynał mówić, bał się, że nie zdoła się powstrzymać. Jakaś jego część chciała wyznać prawdę. Pozbyć się ciążącego poczucia winy.
Kiedy byli razem, nie musieli rozmawiać o tym, dlaczego ciągle się mijali. Nie musieli też poruszać ich największego problemu: seksu. I jego braku.
Minione lato było nieudane. Można było odnieść wrażenie, że Beth nie podobało się każde słowo wypowiedziane przez Adama. Dziewczyna założyła, że zależy mu tylko na seksie, i po cichu go za to znienawidziła. On sam też siebie nienawidził… Czasami miał wrażenie, że zależy mu tylko na seksie. Jednak kiedy zatańczyli razem na rozpoczęciu roku szkolnego, sytuacja uległa zmianie. Przynajmniej na wierzchu. Gdzieś tam, w głębi, wciąż było źle.
Niezbyt dobrze pamiętał tę chwilę. Ze strzępków wspomnień zasnutych alkoholem wywnioskował, że Beth zgodziła się wreszcie z nim przespać – a jemu urwał się film. Obudził się dopiero następnego ranka.
Ukochana patrzyła na niego z pogardą, jednak nie powiedziała ani słowa.
Nie rozmawiali wtedy o tym. Nie rozmawiali również kolejnego dnia ani żadnego innego. Ona nigdy nie poruszyła tego tematu, a on nie przeprosił.
Teraz seks, kiedyś tak ważny dla nich temat, był nie do ruszenia. Tabu. On nigdy nie pytał, dlaczego wtedy była „gotowa” i kiedy znów będzie. Nie wspomniał też, że poznał już smak seksu i że teraz pożąda go jeszcze bardziej. Czasami zazdrościł Kane’owi, że może mieć każdą dziewczynę i przekonać ją do wszystkiego. Co prawda nie chciał rozstawać się z Beth, ale czasami marzył o jakiejś przerwie. O prześlizgnięciu się do równoległego świata, w którym byłby singlem.
Byłby wolny.
– Wydaje się, że nasza drużyna pływacka zdobędzie w tym roku mistrzostwo – odezwał się, próbując odegnać niepotrzebne myśli. Wybrał neutralny temat. Skoro chciał być z Beth, nie powinien roztrząsać tego, co było nieosiągalne. Nawet nie powinien o tym marzyć. – Mamy naprawdę dobry sezon.
– Wiem – odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno. – Szkoda, że nie możemy się jutro zobaczyć.
– Nie przejmuj się – próbował ją uspokoić. – Rozumiem. Jesteś zajęta.
W zeszłym roku Beth przychodziła na wszystkie jego treningi pływackie i mecze koszykówki. Wspierała go zza linii. W tym roku była zbyt zajęta, żeby się pojawiać. Adam udawał, że mu to nie przeszkadza.
– Jeśli dotrzemy do finałów… – zaczął niezobowiązująco. – Sporo dzieciaków z naszej szkoły przyjdzie nam kibicować. Być może…
– Z przyjemnością! – zawołała Beth. Wyskoczyła z łóżka, przytuliła go, po czym założyła dżinsową spódniczkę i jasnoróżowy top. – Oczywiście, jeśli chcesz, żebym przyszła…
– Jasne, że chcę – odpowiedział szybko i ją pocałował. – Stęskniłem się za moją maskotką przynoszącą szczęście. Fajnie będzie znów cię tam zobaczyć. I dobrze… dla nas.
– A skoro wspomniałeś o nas, Adamie… Myślę, że powinniśmy… Jak dotąd wcale… – Głos zaczął się jej łamać.
– Co? – przerwał jej łagodnie, choć nie był pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź.
– Ups, chyba muszę już pędzić – odpowiedziała pogodnym, radosnym głosem. – Powinnam się jeszcze pouczyć przed pracą.
– Masz jutro test? – zapytał.
Było to mało prawdopodobne. Z reguły doskonale wiedział, kiedy przygotowywała się do sprawdzianu. Trudno było tego nie zauważyć – wszędzie leżały karteczki z notatkami i kserokopie. Do tego dochodziła litania obaw dotyczących zawalenia szkoły. Wszystko kończyło się z reguły oceną bardzo dobrą.
– Nie, uczę się do SAT-ów. Wiesz, to te egzaminy, które za parę tygodni zmienią całe moje życie – przypomniała mu.
– Będziesz miała jeszcze na to czas – zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie.
Odepchnęła go. Czasami ich związek przypominał przeciąganie liny. On ciągnął ją w jedną stronę, a coś ukrytego w niej ciągnęło ją w drugą.
– Chodzi o moją przyszłość. Naszą przyszłość – powiedziała z pasją w głosie. – To ważny egzamin.
– Wiem, wiem. – Pokiwał głową, próbując ją uspokoić.
– Przyjdziesz w sobotę, prawda? – Nagle zrobiła się podejrzliwa. – Wiesz, że to obowiązkowe?
– Wiem. Nie musisz setny raz mi przypominać – poskarżył się i odwrócił w przeciwną stronę. – Nie jestem kretynem.
– Chciałabym, żebyś zaczął traktować życie nieco bardziej poważnie – jęknęła. – Zawsze…
– Co? – zdenerwował się.
Oprócz seksu starali się nie rozmawiać o przyszłości. Żadne z nich nie chciało przyznać, że zmierzają w przeciwnych kierunkach.
– Nic – odpowiedziała zza jego pleców i go objęła. Przez chwilę masowała mu klatkę piersiową i całowała jego kark. – Zapomnij o tym – mruknęła i po raz kolejny dotknęła ustami jego ciała.
Odpowiadało mu to.
Wybrali najgorszy moment.
Harper zatrzymała się na podjeździe i od razu ich namierzyła. Stali kilka metrów od niej i się obejmowali. Jak gdyby nie mogli dać światu odpocząć od siebie.
– Hej, Harper! – zawołał Adam. Południowy akcent był jedyną rzeczą, którą zawdzięczał dzieciństwu spędzonemu w Karolinie Południowej. Osobiście nienawidził go, podobnie jak i przypominania mu przeszłości. Według niej jednak miał melodyjny, słodki, kuszący głos. – Chodź się przywitać!
– Nie mam czasu! Zajęta jestem. Sami wiecie! – odpowiedziała, pomachała im i podbiegła do drzwi.
Dziwna rozmowa zaraz po stosunku z miłością jej życia i miłością jego? Nie, dzięki.
Poza tym pewnie zapomnieli już o jej istnieniu i zajęli się czymś dużo poważniejszym: obmacywaniem się.
Zniesmaczona pokręciła głową i weszła do domu. Kiedy Adam wyznał jej – swojej najlepszej przyjaciółce, że zdradził Beth, wydało jej się oczywiste, że w ciągu tygodnia się rozstaną. Okazało się jednak, że ta wpadka stanowi jedynie niewielką bruzdę na ich cuchnącym, pełnym miłości związku. Ba, gdyby przeanalizować ich zachowanie, można by pokusić się o stwierdzenie, że są teraz sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. Najbardziej bolała Harper świadomość, że mogłaby zniszczyć ich szczęście kilkoma starannie dobranymi słowami. Mogłaby pozbyć się Beth… Tyle że Adam by jej tego nie wybaczył.
Niewiedza to błogosławieństwo, co, Beth?
Adam już nigdy nie wspomniał o Kai. Znów mówił wyłącznie o swojej idealnej, ukochanej dziewczynie.
Pieprzyć to! Harper miała już dość czekania na dzień, w którym gość obudzi się i stwierdzi, że śpi z niewłaściwą dziewczyną. Miła, cierpliwa Harper przestała właśnie istnieć (o ile kiedykolwiek istniała). Narodziła się bezwzględna intrygantka Harper. I znów wkracza do akcji!
Zdaje się, że ma pewien pomysł…
więcej..