Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zbiór historii nietypowych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2016
Ebook
28,00 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbiór historii nietypowych - ebook

Żyj tak, aby nie umierać.
Nietypowe historie wielkich indywidualności.

Przed Tobą zbiór historii kilku wielkich indywidualności. Wśród nich jest Nathan, którego czeka zadanie zabicia smoka; Morie, Idący na Śmierć, obarczony brzemieniem dokonywania słusznych wyroków oraz G. i M. – artysta i dziewczyna z Podziemia, chcący w końcu wyjść na Powierzchnię. Choć każda „przygoda” jest inna, a bohaterowie zupełnie różni, wszystkie ich działania oraz dalsze wydarzenia sprowadzają się do przywrócenia światu sprawiedliwości. Czy sprostają przewrotności losu?

Równie wciągające, co przerażające opowieści są szczegółowo dopracowane i pokazane w sposób filmowy. Michalina Łuczak z ogromnym kunsztem językowym zaprasza nas do swojego bardzo osobistego świata, aby rozgościć się w nim i pomalować go swoimi barwami. Bo to, co dziś jest wytworem wyobraźni, może jutro stać się rzeczywistością.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-261-9
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do czytelnika

Już na wstępie zrezygnuję z utartego schematu podziękowań, zamieszczanych na pierwszych lub ostatnich stronach książki (nie licząc dwóch małych wyjątków, które są właściwie gdzieś pośrodku). Ufam, że osoby, wobec których czuję zobowiązanie za pomoc przy spisywaniu opowieści, mają świadomość wdzięczności, okazywanej w dość charakterystyczny dla mnie sposób.

Kimkolwiek jesteś, drogi Czytelniku, chciałabym zachęcić Cię do chwili refleksji nad zasadniczo prostym tematem. Żywię nadzieję, że chociaż w niewielkim stopniu przyznasz rację moim osobistym przemyśleniom. Odizoluj się na moment od rzeczywistości, rozsiądź wygodnie z kubkiem gorącej herbaty czy kawy i zrelaksuj. Ze swojej strony życzę Ci miłej lektury. Zanim jednak przeczytasz dalsze wersy, mam do Ciebie niewielką prośbę. Pozwolisz? To nic osobistego. Chociaż… Może troszeczkę.

Uśmiechnij się.

Czym jest książka? Zastanawiałeś się kiedyś, na czym polega relacja pomiędzy losowym czytelnikiem a wybranym przez niego autorem? Wbrew pozorom nie jest to taka banalna sprawa.

Wyobraź sobie, że na krótko po opuszczeniu łona matki znajdujesz się w bardzo jasnym pokoju. Nie widzisz ścian, nie widzisz drzwi, nie widzisz niczego. Otacza Cię nieprzenikniona, śnieżnobiała aura. Chcąc nie chcąc brniesz do przodu, a z czasem zdajesz sobie sprawę, że następują nieznaczne zmiany. Zauważasz delikatne, nieśmiało przebijające się odcienie zieleni, błękitu oraz czerwieni. Wraz z przebytą drogą stają się coraz wyraźniejsze, aż w końcu mieszają się i tworzą przepiękne kompozycje. Pokój nabiera kolorów, jednak nie rozpoznajesz żadnych konkretnych kształtów – to tak, jakbyś zanurzył się w wielobarwnym oceanie, nie widząc niczego poza jego wodą.

Nadchodzi moment w życiu każdego człowieka, gdy jego świadomość rozwija się na tyle, by rozróżniać formy, kolory, słowa, osoby. Twój pokój robi się wyrazisty, lecz mimo zarysowujących się konturów ścian, nadal nie widzisz wyjścia. Pomieszczenie wydaje się nie mieć końca. Przed Tobą majaczy znana biała poświata – idziesz w jej stronę, mając nadzieję na szybkie odnalezienie drzwi.

Czytanie oraz pisanie to dwie najbardziej znamienne (obok mowy) umiejętności, które z wolna przyswajasz za młodu. Dopiero po jakimś czasie pojmujesz, że bez tego szybko zgubisz się albo zginiesz w rozwijającym się świecie. Wiesz, że rozpoczęcie przygody z pierwszą książką jest równoznaczne z otworzeniem wielkich drzwi na końcu pokoju, w którym znalazłeś się tuż po narodzinach? Złote litery tworzą przypadkiem zasłyszane przez Ciebie słowo: „Wyobraźnia”. Naciskasz klamkę i przechodzisz do wąskiego, acz bardzo długiego korytarza, którego końca również nie widać. Po obu stronach szarych ścian dostrzegasz mnóstwo różniących się od siebie drzwi. Małe lub duże, kolorowe lub czarno-białe, bogato zdobione lub zwyczajnie skromne… A każde podpisane czyimś imieniem i nazwiskiem.

Pukasz do pierwszych z brzegu. Mają przyjemnie żółtą barwę, a ich klamkę ktoś wysmarował miodem. Podejrzewasz, że napis „Alan Alexander Milne” został zaprojektowany przez parolatka – duże, czerwone kształty przywodzą na myśl dziecięcy charakter pisma.

Po chwili oczekiwania otwiera Ci wysoki, dystyngowany mężczyzna. W pierwszym momencie sprawia wrażenie nader poważnej persony, jednak szeroki uśmiech, który rozkwita na jego twarzy, rozwiewa Twoje początkowe odczucie. Wita Cię serdecznie, ściska dłoń i z błyskiem w oku opowiada o swoim świecie.

Podobnie dzieje się za innymi drzwiami. Autorzy pełnią rolę odźwiernych – wpuszczają osoby, które wyrażą ochotę poświęcenia trochę cennego czasu ich kreowanym przez długie lata wizjom. Każdego charakteryzuje jakaś konkretna cecha, styl czy słowa i choć niektórzy mogą wydawać się podobni, tak naprawdę nie ma drugiego takiego samego twórcy. To w Twojej gestii leży znalezienie różnic.

Wiesz, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? Jak ten korytarz długi, tak Twoja wyobraźnia staje się coraz to większa i jeszcze bardziej niepojęta. Możesz opuścić czyjś pokój w dowolnym momencie, przechodząc do zupełnie innego pomieszczenia. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, byś wrócił we wcześniej odwiedzone miejsca, aby na nowo, razem z twórcą, zachwycić się fantastycznym światem.

Tak przedstawia się relacja pomiędzy czytelnikiem a autorem. Tym jest książka.

Tymczasem… Zapukasz do mnie?

Dano ci życie, które jest tylko opowieścią;

ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni.

Marek Hłasko

Dla tych, którzy śmiało zapukają do moich drzwi.

Dla tych, którzy chcieliby zapukać, ale Śmierć zaprosiła ich do tańca.

Dla tych, którzy od dawna żyją w moim świecie.

Dla wszystkich.

Dla Ciebie.Wprowadzenie

O naszym postępowaniu decyduje suma jaźni, które w nas żyją. Nie tylko „ja” tu i teraz.

Nie sposób przewidzieć, która z nich zdominuje pozostałe.

Jonathan Carroll

Prawdziwa przyjaźń istnieje tylko wtedy, gdy człowiek nie ma nic, bo wówczas przyjaźń jest jego największym skarbem.

Denis Diderot

Opowieść, którą za chwilę przeczytasz, drogi Czytelniku, była tworzona najdłużej ze wszystkich, bo około trzy lata. Wydaje się naprawdę długo, czyż nie? Wszak chyba właśnie tyle czasu potrzebowałam, żeby nadać temu ostateczny kształt, który zmieniał swoją formę średnio co trzy miesiące i niekiedy w ogóle nie przypominał tekstu godnego zaprezentowania szerszej publiczności.

Sentymentalne przywiązanie oraz drugie, a nawet trzecie dno tego opowiadania, którego sekret jeszcze do niedawna napawał mnie swego rodzaju wstydem, to tylko dwie spośród wielu przyczyn, dla których moja osobowość oraz dusza zagnieździły się między wersami. Będą czuwały nad zdecydowanymi je przeczytać. Świat przedstawiony może wydać Ci się ubogi pod względem opisów, jednak możliwość samodzielnego wyobrażenia sobie konkretnych miejsc fabularnych jest nieporównywalnie większa. Narzucanie dopracowanych w każdym detalu wizji nigdy nie zaliczało się do moich zamiarów. Zawsze chciałam napisać coś, co sama bym z chęcią przeczytała. W związku z tym, że nie lubię dyktowania mi sposobu myślenia albo postrzegania danej rzeczy, osoby lub sytuacji, daleka jestem od szerzenia hipokryzji i działania w taki sposób wobec Ciebie.

Ufam Twojej wyobraźni. Stwórz obraz dla przedstawionej przeze mnie opowieści wedle własnego uznania i zadomów się. Koniec końców, wszystkie nasze twory, nawet jeśli opierają się na jakimś znanym fundamencie, dają poczucie własności i bezpieczeństwa. Wzmagają również pewność siebie. Minął szmat czasu, zanim zdałam sobie sprawę z tego faktu. Ale teraz już się nie boję. Ani nie wstydzę. Życzę Ci tego samego.

Rozgość się zatem i… „Chodź, pomaluj mój świat”.

I

Pierwsze promienie powoli przebijały się przez korony dębów, otaczających Gród Smoka, jednak jakiekolwiek rozwodzenie się na temat zapierającego dech w piersiach krajobrazu okazałoby się znaczącą stratą czasu. Były bowiem kwestie ważniejsze od łechtania wyobraźni rozległymi opisami otoczenia. Co najwyżej warto dodać, że nawet pięknej pogodzie nie udało się poprawić Nathanowi humoru po zeszłej nocy. Prawie zdecydował się rzucić z Drewnianego Mostu bez żadnych wyrzutów sumienia, że zmarnował wolny czas na jakieś samobójstwo. W końcu – kto by za nim płakał? Na pewno nie Stary Bob.

Gdy mieszkańcy Wschodniego Muru powoli zdawali sobie sprawę, że trzeba wygrzebać się spod ciepłych posłań i wziąć do roboty, nasz bohater wytoczył się z oberży na brudną ulicę. Zmagając się z nieprzyjemnie silnymi zawrotami głowy, powiódł nieprzytomnym wzrokiem po okolicy. Wyprostował się na tyle, na ile pozwalała mu paradoksalnie niestabilna równowaga, by następnie zrobić kilka kroków do przodu, jeden w tył i piruet. Po wielu mniej lub bardziej beznadziejnych próbach, udało mu się wyjść z zaułka, jednak nie oznaczało to końca przeszkód na drodze. Zatrzymał się na skrzyżowaniu alejek i choć przechodził tędy co najmniej dwa razy dziennie, zawsze zapominał, która z nich jest właściwa. Mieszkał w tym miejscu od dobrych kilkunastu lat i wciąż miał problemy ze znalezieniem poprawnej drogi dokądkolwiek. O ile na trzeźwo pewne rzeczy były wykonalne, tak po pijaku wolał nie opuszczać teoretycznie bezpiecznych czterech ścian ulubionej gospody. Bił się po głowie, że poniewczasie poznał tę życiową prawdę; trzy miesiące temu upił się na tyle, że jakaś staruszka z Zachodniego Muru przyjęła go na służbę jako pomywacza. Uciekł przy pierwszej możliwej okazji i od tamtej pory starał się zważać na ilość spożywanego alkoholu.

Swoją drogą, śmieszna sprawa z tym podziałem Grodu Smoka na Zachód i Wschód. Lata temu, gdy ludzie mieli ograniczone słownictwo i byli bardziej skłonni do rękoczynu niż mowy, wynikł pewien konflikt pomiędzy ówczesną społecznością. Łudząco przypominający niedźwiedzia pan pokłócił się z drobniejszym, w dodatku głuchym jegomościem, znanym na targu jako Kret. Jaki był powód rabanu, echem docierającego do najdalszych zakątków Grodu? Nic głupszego. Niedźwiedź chciał sprzedać Kretowi kosę, a że ten nie słyszał, musieli porozumiewać się na migi. Ten pierwszy wziął do ręki narzędzie i zamachnął się, a potem wskazał na drugiego. Niesłyszący musiał odebrać to jako zniewagę, a nawet groźbę! Wnet przypadł do Niedźwiedzia i… I tu jest problem, ponieważ nie znalazł się rzetelny obserwator, który byłby w stanie opisać rozgrywającą się wtedy scenę. Nikt bowiem nie potrafił opanować śmiechu na widok tej nierównej walki. Tak czy siak, w efekcie waśni powstał mur, który odgradzał jedną grupę obrażonych od drugich. Po lewej Kret, po prawej Niedźwiedź. Do dziś ludzie z zachodniej części uważają się za lepszych i to głównie tam rezydują bogacze oraz majętni kupcy. Tutaj zaś, gdzie mieszkał Nathan, rozpowszechniła się rozpusta, epidemia wszy i moda na jaskrawe kolory.

Przy okazji warto wspomnieć o Rynku i otaczającym go Labiryncie. Oba te punkty powstały na przestrzeni lat, całkowicie niezamierzenie. Ot, ktoś sobie po prostu wymyślił, że okrągły plac będzie pełnił funkcję targowiska. Codziennie toczyły się zacięte walki o dobre miejsce na rozstawienie interesu, a dopiero od niedawna rozwinęła się tu także agencja towarzyska, której przedstawicielki miały w zwyczaju zabierać potencjalnych klientów uczciwym kupcom. Co bystrzejsi wybudowali domy na obrzeżach Rynku, jednak z czasem stało się to powszechną tendencją oraz wyznacznikiem szacunku dla drugiej osoby.

– Mieszkasz przy Rynku?

– Nie.

– Idiota.

Przez lata Labirynt rozrastał się. Budowano coraz więcej rodzinnych gniazd, często na gruzach tych starych, już niezamieszkiwanych. Wszyscy szukali miejsca jak najbliżej targowiska; podobno w głębi Labiryntu zaszywały się kanalie, szumowiny i plebs, a z nimi nikt nie chciał mieć do czynienia.

Nathan, który najwyraźniej zgubił się gdzieś pośród sieci ulic, przystanął na moment, by móc odsapnąć. Oparł się plecami o mur, oddychając głęboko.

– Myśl, mądralo. Co powtarzała mama za młodu? – spytał, stukając palcem w czoło.

„Jak się kiedykolwiek zgubisz, spytaj kogoś grzecznie o drogę. Tylko pamiętaj! Nie rozmawiaj z nieznajomymi.”

– Świetnie.

Z Nathanem to było tak, że miał swego rodzaju rozdwojenie jaźni. A raczej osobowości. Wiecie, w każdym z nas drzemie ta „lepsza” część i o tyle to głupie, bo te „lepsze” części zawsze wolą pozostać w ukryciu, zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach. Nathan starał się pogodzić obie natury, prowadząc z samym sobą rozmaite dyskusje, począwszy od sensu istnienia, idąc przez wybór ubrania, a kończąc na panicznych obawach związanych z zapadnięciem ciemności. Alter ego (dla ułatwienia nazwijmy je Mędrcem) Nathana można było przyrównać do mądrego, lecz szybko tracącego cierpliwość przez głupotę podopiecznego mistrza: zawsze trzeźwo oceni sytuację i znajdzie jakieś rozwiązanie, ale gdy przychodzi czas na konfrontację z uczniem, po prostu załamuje ręce i powstrzymuje się w duchu, by nie udusić go gołymi rękoma. Nietrudno się więc domyślić, jaki w rzeczywiści był Nathan. Cóż, nie oszukujmy się. Trudno zaliczyć go do osób, które grzeszą nadmierną inteligencją czy rozpowszechniają swoje nowe, niekiedy trafne filozofie. O nie, to nie nasz bohater. Jedyne, co można było uznać za zaletę Nathana, to młodość i idąca z nią w parze uroda. Mimo że niedawno świętował dwudziestą trzecią rocznicę urodzin, nadal zachowywał się niczym siedemnastoletni młodzieniec. Dorównywał takiemu nie tylko zręcznością lub piękną twarzą, ale niestety też lekkomyślnością; po głowie chodziła mu wyłącznie zabawa i kobiece krągłości. Ku gwoli doprecyzowania tej drugiej kwestii – chodzi o piersi oraz pośladki, nie brzuch czy trzeci podbródek.

– Ejże, ty tam!

Nathan, jako bardzo ułożony człowiek, posłuszny matczynym pouczeniom, udał, że nie słyszy i nie widzi wołającego go nieznajomego. Miał po prostu nadzieję, że przechodzień uzna go za opętanego, który w jednej chwili zamarł i nie reaguje na żadne zawołania. Jakkolwiek głupie, pasowało do jego samodzielnego myślenia.

– Co stoisz jak ten słup soli? Mówi się!

Obcy zaczął podnosić głos. Niedobrze. Nathan myślał gorączkowo, by nie stać się przyczyną powstania kolejnego muru. Zaraz po tym, jak go powieszą lub przy odrobinie szczęścia stłuką na kwaśne jabłko.

– Sły…

Urwał, słysząc ciche ponaglenie Mędrca.

– Sami idioci dookoła. I jacyś nierozumni. Nieważne. Tyś ten… Jak mu tam? Natan?

„Bezczelny kmiot. Nawet nie umie poprawnie wypowiedzieć czyjegoś imienia.”

– Zamknij się! – warknął Nathan pod nosem, ale zaraz po tym potrząsnął głową i skupił na nieznajomym. – Przepraszam, to nie do ciebie. Tak, jestem Nathan. Tyle że przez „h”.

– E… – Mężczyzna chwilowo zaniemówił, porażony odpowiedzią młodzieńca. – Ta… Słuchaj. Maggie kazała cię znaleźć. Miałem ją za mądrą kobietę, ale chyba zmienię zdanie…

Na odchodnym obrzucił go krytycznym spojrzeniem. Zrezygnowany, pozostawiony sam sobie młodzieniec, westchnął ciężko, by wyrazić podświadomy ból istnienia.

– Nie mam gdzie spać, nie mam pracy, a teraz jeszcze wezmą mnie za idiotę.

„I czemu jęczysz? Nic się nie zmieniło, zapewniam.”

– Po prostu uwielbiam, jak podnosisz mnie na duchu.

„Do usług, Natanie.”

– H!

„Ja też uważam to za zabawne. Hy-hy!”

– Lepiej mi powiedz, którą drogę powinienem teraz wybrać?

„Tak sobie myślę… Wiesz, to nic osobistego, ale proponuję wybrać tę właściwą.”

– A konkretnie? Może pójdę tą, co ten nieznajomy?

Tym razem Mędrzec nie znalazł odpowiedzi. Chyba sam się zgubił, z tą różnicą, że w sztucznie zapełnianej czaszce Nathana.

II

Na środku pustej uliczki siedział czarny kot, wylizujący poplamione krwią łapy po udanym śniadaniu. Po raz drugi zignorował przechodzącego obok Nathana, chociaż jego uwadze nie umknęła wyraźna dezorientacja młodzieńca.

– Zaraz. Czy nie byłem tu chwilę temu?

„Chyba nie myślałeś, że cofając się tą samą drogą, znajdziesz zupełnie inne miejsce?”

– Oczywiście, że nie! – odpowiedział bez przekonania Nathan.

Historie o tym, jak Nathan skręcał co rusz w tę i tamtą stronę, zaraz jednak wracając się w przeświadczeniu, że to jednak niewłaściwa droga, z pewnością można zaliczyć do ciekawych, niemniej przez sypiące się z jego ust przekleństwa oraz wulgarne gesty należałoby oszczędzić ich czytelnikom. By rozwiać ewentualne wątpliwości, trzeba wspomnieć, że Szanowny Pech dokładnie zadbał o to, by Nathan nie spotkał nikogo znajomego, kto wskazałby mu poprawny kierunek.

A propos Szanownego Pecha – niesamowity typ. Nikt nie widział go nigdy na własne oczy, a wszyscy drżeli na sam dźwięk jego imienia. Nawet rodzina królewska bała się o nim wspominać. Uprzykrzał każdemu życie na różne sposoby, choć Mędrzec wychodził z założenia, że najstraszniejszym aktem z jego strony było zesłanie Nathana na świat.

Biedaczek nie wiedział już co robić. Wszystkie zaułki wyglądały niemalże jednakowo, różniąc się najwyżej przyległymi domami lub ich ruinami. Wiadomo, Wschodni Mur nie był tak zadbany jak konkurencyjna część Grodu Smoka. Tutaj nietrudno o spotkanie żebraka czy złodziejaszka. Co uważano za przekleństwo wielu ludzi – jeden i drugi czyhał na nieuważnych, którzy daliby się oskubać z pieniędzy. Nathanowi udawało się tego uniknąć, często przez przypadek. Głupi ma zawsze szczęście, a w jego wypadku szczęście w nieszczęściu. Owszem, nie oddałby pieniędzy byle komu, ale z czystym sumieniem potrafiłby przetrwonić całą zarobioną sumę (a to mimo wszystko rzadko się zdarzało) na chociażby beczułkę wina, którą i tak ktoś ukradnie, kiedy będzie nieprzytomny. Mało przedsiębiorcze, ale nikt nie był w stanie temu zaradzić, łącznie z Nathanem.

Zmęczony przyspieszoną pracą mózgu, usiadł na twardej ziemi, obserwując z uwagą myjącego się kota. Czuł się samotny i nawet obecność Mędrca nie poprawiła mu humoru. Jego pouczanie utwierdzało go w przekonaniu, że przyjdzie mu zginąć za młodu, a w dodatku – co chyba najgorsze – przez własną głupotę. Niedawno ktoś zrobił mapę strategicznych miejsc w Labiryncie i próbował sprzedać kopię na targu. Jak wielkim idiotą trzeba być, by zamiast tego wydać pieniądze na nową, połyskującą pelerynę? Mało tego, za sprawą Ironii Losu (kochanicy Szanownego Pecha) zaledwie kilka godzin później nadawała się jedynie do spalenia, gdy młodzieńcowi przyszło uciekać przed ogarem Starego Boba. Rzecz jasna, o wszystko potem obwiniał Mędrca. Zakładał, że to jego sprawka, że ma jakieś znajomości i od dawna spiskuje przeciwko niemu. Mądry mistrz prędko go uświadomił, że nigdy nie dostał przepustki na wyjście z jego umysłu.

Słońce, które teraz było już w zenicie, zaczęło dawać się we znaki. Nathan otarł pot z czoła krańcem krwistoczerwonej peleryny, przewieszonej przez lewe ramię. Kot zniknął z jego pola widzenia. Został sam.

– Dobra, w porządku. Koniec zabawy. Pytam się, gdzie jest północ?

„W przeciwnym kierunku do południa.”

– Zabawne. Słuchaj, jakie jest prawdopodobieństwo, że idąc cały czas prosto, w końcu wyjdę z tych slumsów?

„Cóż, jeśli mam być z tobą całkowicie szczery, to niewielkie. Ale istnieje możliwość, że prędzej czy później, choć zapewne znacznie później, usłyszysz przekupki. Wiesz dobrze, jak umieją drzeć się w biały dzień.”

– Hej, to nie jest taki zły pomysł! Muszę szukać przekupek!

„Nie tak bym to ujął, ale to ty decydujesz, mistrzuniu.”

To chyba zmotywowało Nathana do działań. Chociaż nie darzył Mędrca sympatią, to musiał często i niechętnie przyznawać, że jego propozycje oraz uwagi bywały naprawdę sensowne. Ostatecznie jak powiedział, tak zrobił. Poszedł prosto.

…By po paru chwilach zatrzymać się przed zamurowaną ścianą.

Nathan podjął szybką decyzję zmiany taktyki, równie desperackiej co dotychczasowa. Postanowił iść na oślep, jak go nogi poniosą. Oswajał się z myślą, że takie błądzenie może potrwać do samego rana. O tyle to zabawne, że początkowo – po opuszczeniu oberży – zamierzał pójść jedynie po świeże pieczywo i wodę, których nie dostał od Starego Boba.

– JAAGODZIANKI Z JAGODAAAMI!

„Po prostu nie wierzę.”

To było to! Głos jednej z najgłośniejszych handlarek. Przyciągały trafnymi hasłami oraz jakością towarów, niemniej ich wygląd i zapach nie zachęcał już tak bardzo. Szpetna czy śmierdząca – nieważne! Była jego jedyną nadzieją na lepsze jutro. O ile z żałości nie popełniłby jednak samobójstwa. Ostatnio często miewał takie myśli. Zwłaszcza wtedy, gdy budził się rano przy jakiejś spelunie, bez ubrania, pieniędzy i nadziei. Wtedy jednak Mędrzec podbudowywał go podobnymi słowami: „Dobre sobie. Myślisz, że Szanowny Pech pozwoli ci tak łatwo zejść z tego świata? Nathanie, bądź poważny. Ty nawet nie wiesz, jak się robi supeł. A w płytkiej rzece trudno się utopić.”

Nie marnując czasu, ruszył pospiesznie, zamiatając piach połami trochę przydługiej peleryny. W tych tumanach kurzu, które zaczęły utrudniać mu widoczność, wyglądał niczym heros wyłaniający się z obłoków dymu w chwale i zwycięstwie. Niemniej gdyby zestawić osobę herosa i osobę Nathana… Każdy bez problemu znalazłby dziesięć elementów różniących oba obrazki.

Mędrzec miał odrobinę racji, gdy wyraził wątpliwość wobec pewności młodzieńca co do kierunku krzyków. Rozeznanie w terenie Nathana było znikome; z trudem określał kierunki, a tym bardziej wskazywał, która ręka jest prawa, a która lewa. Zawsze zbywał takie pytania krótką odpowiedzią: Jestem prawym człowiekiem. Prawy człowiek nie ma lewych kończyn! Znalezienie dobrej drogi zajęło mu około dwóch godzin, nie licząc kilkuminutowych przerw na przepełnione frustracją rozmowy z Mędrcem. Co śmieszniejsze, inni ludzie nie mieli aż takich problemów z przejściem Labiryntu. Dlaczego? Po prostu starali się nie chodzić zbyt daleko, a jeśli już musieli, to zawsze zaopatrywali się w mapę lub nietanią informację, jak dojść do celu. Taka sytuacja.

„Jestem pod wrażeniem. Zakładałem, że uda ci się wyjść dopiero jutro, a tu takie zaskoczenie!”

– Mówiąc szczerze, ja też jestem zdumiony. Nieważne. Czas iść do Ciotki Maggie.

Była to dobra i bardzo hojna kobiecina. Rzadko zdarzało się, że w jej karczmie panowała cicha, niezakłócająca niczyjego spokoju atmosfera. Codziennie zbierał się tam tłum stałych bywalców, głośno rozprawiających o trudach dzisiejszej pracy lub piersiach barmanki. Dziewczyna odziedziczyła kształty po matce, która – chociaż mało urodziwa – nie należała do osób o patykowatej sylwetce. Nathan nieraz próbował umówić się z nią na wspólny spacer, jednak Ciotka Maggie pilnowała, by jej pociecha nie zadawała się z byle kim. Tolerowała młodzieńca i nawet czasami dawała mu resztki strawy, ale zdarzało się, że przepędzała go z barbarzyńskim okrzykiem tylko dlatego, że zezował oczami w stronę jej córki.

Mimo wszystko bardzo lubił Ciotkę Maggie. Zawsze mógł liczyć na jej pomoc, jeśli nie dotyczyła wsparcia finansowego. Od czasu do czasu znajdowała mu jakąś prostą robotę w nadziei, że ureguluje długi. Praca była mu potrzebna, zwłaszcza teraz.

Przeczesał palcami złocistą czuprynę, otrzepał ubranie z kurzu i z dumnie wypiętą piersią oraz wysoko uniesioną głową przemierzył Rynek zamaszystym krokiem. Mędrzec został przytłoczony ogromem „ofert dnia”, których Nathan nie był w stanie zignorować. Zatrzymywał się przy atrakcyjniejszych kramach, żeby rzucić okiem na towary, jednak co chwilę przypominano mu o wyznaczonym celu. Rynek musiał poczekać. Ostatecznie „jagodzianki z jagodami” pojawią się też jutro, niejadalne jak zwykle.

Od południowej strony targu, tej której nie otaczał Labirynt, prowadziła długa ulica, ponad sto lat temu nazwana na cześć Archaniołów. Po jej obu stronach znajdowały się dwa niewielkie, w dodatku znacznie mniej zatłoczone place. Jeden z nich, na lewo, służył do wymierzania sprawiedliwości. Plac Kata, jak zwykli nazywać go tutejsi, był najmniej obleganym miejscem w całym Grodzie Smoka. Wszyscy omijali go szerokim łukiem, z kijem w ręku. Na prawo zaś – na Placu Pogromcy – zbierała się śmietanka towarzyska Wschodniego Muru. Wszyscy nazywali ich kółkiem wzajemnej adoracji, mając ku temu niejeden powód. Dalej, aż do rozstaju dróg, ulokowano przede wszystkim sklepy, mniej lub bardziej zadbane karczmy, śmierdzące speluny, niewielkie, lecz schludne banki, warsztaty rzemieślnicze, stajnie i pomieszczenia dla wozów. Tam, gdzie ulica Archaniołów przecinała się z czterema pobocznymi – Michała, Rafała, Uriela oraz Gabriela – wzniesiono pomnik Jerzego Zwycięzcy, triumfującego na grzbiecie ogromnego gada. Historycy zgodnie uznawali go za pierwszego Smoczego Jeźdźca. Każda osoba w Grodzie Smoka dobrze znała opowieść o Wyzwoleniu oraz postać Pogromcy, który szczerzył się do przechodzących obok monumentu. Dalsza droga, wytyczana przez ulicę główną i kończąca się przy Południowej Bramie, nazywanej też Bramą do Nieba, była właściwie niezamieszkiwana. Taki stan rzeczy wynikał z niekorzyści, jakie niosły ze sobą ewentualne najazdy. Labirynt zapewniał więcej bezpieczeństwa.

„Masz świadomość, że Maggie się wścieknie? Jak zwykle się spóźnisz.”

– Co daje nam pewność, że nie umrze na zawał.

„Co masz na myśli? Chyba nie planujesz zabójstwa?”

– Nie planuję… To znaczy na pewno nie w afekcie. Jestem pewien, że gdyby zobaczyła mnie punktualnie o umówionej godzinie, nie zareagowałaby jak zwykle: „Nareszcie jesteś, ile można czekać?!”

„Ach, wybacz mi moje niezrozumienie. Całkowicie zapomniałem, że jesteś panem życia i śmierci. Nikt by nie pomyślał – nawet ja! – że istnienie Ciotki Maggie zależy od twojego przychodzenia na czas.”

Gospoda Ciotki Maggie znajdowała się nieopodal Placu Pogromcy, co zwiększało jej popularność zwłaszcza wśród zamożniejszych mieszkańców Grodu Smoka. Chyba wszystkim znana była sytuacja, kiedy to pewien bogaty jegomość pod pretekstem relaksującego spaceru, zostawił swoją żonę w towarzystwie przyjaciółek i czmychnął, by wychylić kilka kufli piwa. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby następnego dnia nie wrócił bez ubrań i pieniędzy. Z powieką prawego oka, zmieniającą kolory średnio co trzy godziny, zmagał się jeszcze jakiś czas. Opowieści o tym, jakie było zdumienie żony i co zrobiła z mężem, stanowiły doskonały powód do śmiechu.

Nathan należał do tych osób, które mogły pochwalić się szeregiem znajomości w obrębie gospody. Większość stałych bywalców znała już jego imię – krążyła o nim opinia głupca na darmo ryzykującego życie. Gdyby wziął sobie do serca ostrzeżenia… Gdyby słuchał się Mędrca… Cóż. Z pewnością miałby teraz dom i kobietę u boku, a już na pewno pieniądze.

Przechodząc obok Placu Pogromcy, zwrócił uwagę na majaczącą w oddali Południową Bramę. Nieraz wyobrażał sobie życie poza granicami Grodu; codziennie marzył, by z niego uciec, jednak za każdym razem coś go powstrzymywało i nie pozwalało na dalszą drogę. Mędrzec tłumaczył, że to tylko Szanowny Pech. Nathan przeklinał go za swoje niepowodzenia, a widząc, że i to nie pomaga, postanowił po prostu milczeć.

– Kiedyś wyniosę się z tego miejsca.

Brak komentarza ze strony Mędrca poważnie go zaniepokoił, ale nie chciał prowokować go do dyskusji. Nie, nie teraz. To będzie musiało zaczekać. Zwłaszcza że doznał nagłego olśnienia i z błyskiem w oku ruszył w stronę bramy, miast skręcić w lewo.

Wyniosę się stąd i przemierzę cały świat w poszukiwaniu sławy, kobiet i fortuny – obiecał sobie w duchu, przyspieszając kroku. Był coraz bardziej pewny swego, a pomysł wydał się mu doskonały. Nie miał jednak czasu do stracenia. Mogłoby go to za wiele kosztować.

„Gdzie ty idziesz? Przecież do Ciotki Maggie w tam…”

– Zamknij się – przerwał chłodno Mędrcowi, który zamilkł zdumiony.

Zatrzymał się przy Kamiennej Strażnicy, a Południowa Brama była niemal na wyciągnięcie ręki. Szeroki, niezbadany świat przyciągał go do siebie, lecz Nathan wiedział, że jeszcze nie pora. Musiał zrobić kilka rzeczy, nim wyruszy w podróż swego życia. Zasalutował udeptanemu traktowi za bramą, by w jednej chwili odwrócić się i pokonać niewielką odległość dzielącą go od Starego Garnizonu. Tam czekało go pierwsze zadanie.

Wszedł do środka, słysząc w głowie ciche prychnięcie Mędrca. Co chwila mijał go jakiś żołnierz, lecz żaden nie zwrócił na niego uwagi czy nawet nie spytał, co tu robi. Szkoda, bo nie był pewien, kogo tak naprawdę szuka.

Obrazując sytuację: kilka dni temu, wychylając kolejną butelkę wina, zasłyszał – oczywiście przypadkowo – że jakiś emerytowany gwardzista chce pozbyć się swojego konia. Podobno niezwykle wytrzymała szkapa, umie wystrzelić z kopyta. Akurat tak się składało, że Nathan bardzo potrzebował wierzchowca. Dobrego, oddanego wierzchowca, z którym mógłby przemierzyć świat.

– Czego tu szukasz, chłopcze?

Czyjś głos przywrócił go do rzeczywistości. Zamrugał, zdając sobie sprawę z położenia. Stał na środku izby, zamyślony, a i słowem się nie odzywał. Czuł na sobie spojrzenie wielu przenikliwych par oczu, choć najbardziej przeraziły go te, wpatrzone prosto w niego: szarawe ślepia rosłego żołnierza, który nie dość, że przewyższał go wzrostem, to jeszcze mógł pochwalić się znacznie lepszą muskulaturą. Nie był nadto stary, ale z pewnością jego lata młodości minęły bezpowrotnie, na co wskazywały pojedyncze pasma siwych włosów.

– Ja… Eee…

Zabrakło mu słów. Liczył na wsparcie Mędrca.

„Szybko. Skłam, że jesteś lunatykiem i byłeś pewien, że to burdel.”

– Chyba sobie żartujesz. Wyjdę na idiotę!

– Słucham?

Poniewczasie zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Nikt nie słyszał Mędrca, lecz wszyscy słyszeli Nathana.

– Przepraszam. Mówiłem do siebie. Ja… Doszły mnie słuchy, że któryś z panów miał w zamiarze sprzedać konia. Chciałem spytać, czy…

– Źle trafiłeś, chłopcze. Trey zaszył się w swoim domu, rzadko tu przychodzi.

– Em… A gdzie mieszka, jeśli mogę spytać?

– Zachodni Mur, niedaleko Fontanny Zwycięstwa. Rozpoznasz po cegłach.

Nathan skinął głową, udając zrozumienie. Udawał, bo nie umiał pojąć, że niby jak ma po cegłach rozpoznać? „Nic to, będę kombinował!” – pomyślał. Najwyżej spędzi kolejną noc na chodzeniu od drzwi do drzwi.

Na odchodnym rzekł krótkie słowo pożegnania, uśmiechając się potulnie. Nim zamknął za sobą drzwi, miał wrażenie, że usłyszał „pajac” z ust jakiegoś żołnierza.

III

Jego entuzjazm znacznie przygasł. Miał nadzieję rozwiązać sprawę wierzchowca raz dwa, a tu nic z tego. Wędrówka do Zachodniego Muru wydawała mu się mało zachęcająca, zwłaszcza że tacy jak on nie byli tam mile widziani i tym bardziej ciężko było odpędzić się od niechcianych spojrzeń wścibskich bogaczy. Odłożył to na później, na powrót obierając sobie za cel Ciotkę Maggie. Jego szanse przeżycia morderczego ciosu patelnią malały z każdą chwilą, o czym Mędrzec starał się mu przypomnieć.

Kap, kap, kap.

Deszcz? W południe? Spojrzał na niebo, na którym tłoczyły się ciemne chmury. Ciężkie krople spadły mu prosto do oczu.

Kap, kap, kap.

To nienormalne. Sezon deszczowy minął dwa miesiące temu, dlaczego zatem…?

Kap, kap, kap.

Przyspieszył. Ba! Puścił się biegiem w stronę gospody. Nie chciał narażać swoich dobrze ułożonych włosów na bezpośrednią konfrontację z płaczącym niebem, a tym bardziej żal było mu ukochanej peleryny, która teraz powiewała za nim, jak u prawdziwego bohatera.

Kap, kap, kap.

Był już blisko! Tak! Widział przed sobą charakterystyczny szyld i wejście do gospody. Widział siebie z dumą przekraczającego próg dobytku Maggie.

Kap, kap, kap.

Jebut!

Pozdrowienia dla Szanownego Pecha. Naprawdę nie spodziewałem się kamienia na środku drogi. I to błoto! Po prostu doskonały kamuflaż. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, stary druhu.

Kap, kap, kap.

Cały przemoczony i brudny wpadł do gospody Ciotki Maggie, gdzie ściany aż pękały w szwach od zgromadzonych klientów. Już na wejściu został wytknięty palcami i wykpiony, jaka to z niego niedojda. A przecież to nie on zawinił!

– Gdzieżeś ty był?! – Pulchna kobiecina zbeształa go publicznie, wychodząc naprzeciw.

– Tu i tam. Przepraszam, Maggie. Byłem po prostu nieco zajęty.

– Właśnie widzę. Nie sądziłam jednak, że tarzanie się w błocie to twoja nowa zabawa.

Zacisnął zęby, znosząc pobłażliwe spojrzenie właścicielki gospody. Pomagała mu w wielu sprawach – fakt, ale bywało, że naprawdę miał jej dość. Szkoda tylko, że to właśnie od niej zależało, czy będzie tego dnia najedzony.

– Chodź no. Dam ci jakieś czyste ubranie i coś do żarcia. Pewnie żeś się zmęczył tymi obiecującymi wyczynami – rzekła z wyraźnym politowaniem w głosie, prowadząc go na zaplecze.

Tymczasową władzę sprawowała tam Cayt, wspomniana wcześniej barmanka i córka Maggie. Posłała Nathanowi przelotny uśmiech, krojąc jakieś dziwnie wyglądające danie. Jakby pasztet.

IV

– To jak? Opowiesz mi, co żeś dziś robił?

Maggie zadała to pytanie nieco ponad godzinę później, gdy Nathan był już wykąpany i przebrany w czystą koszulę oraz proste spodnie. Jadł właśnie resztki pieczeni, gdy Ciotka i jej córka skończyły rozlewać piwo nowo przybyłym klientom, a pojawiło się ich naprawdę sporo przez pogarszającą się pogodę na zewnątrz.

Cieszył się w duchu, że nie poszedł jednak do Zachodniego Muru. Z pewnością nie zostałby dobrze przyjęty, umazany w błocie od stóp do głów. Ostatecznie nie był nawet pewien czym zapłaci za konia. W tej kwestii powoływał się na Maggie i jej szeroką sieć zleceniodawców.

Rozejrzał się. Zawsze odnosił wrażenie, że to zaplecze było mniejsze. W kształcie odwróconej litery „L”, połączone z niewielką kuchnią, bardzo dobrze tłumiło dźwięki dobiegające z głównej izby. Dało się tu w spokoju posiedzieć, bez obaw, że ktoś podsłucha lub zagłuszy rozmowę. Z białych ścian powoli schodziła farba, lecz nic nie zapowiadało, że zostaną na nowo pomalowane. Drewniana podłoga skrzypiała nawet przy najlżejszych krokach. Dobry patent na złodzieja. Dłuższy bok prowadził w głąb budynku, który zajmowała Maggie wraz z córką. Poustawiano tam mahoniowe meble, z przewagą szaf na ubrania. Ciotka oszczędzała na gospodzie, ale nie mogła powstrzymać się od zamawiania nowych ubrań, zarówno dla siebie, jak i Cayt. Ich garderobę zdominowały suknie z głębokim dekoltem – ku oczywistej uciesze klientów.

– Nie ma co opowiadać, to było naprawdę długie popołudnie. Chcę, by ten dzień dobiegł końca.

– Masz gdzie spać? – Maggie uniosła brew, patrząc na niego znad glinianego kubka.

Sączyła powoli herbatę, którą podała również Nathanowi.

– Ta… Nie, to znaczy nie. Stary Bob wyrzucił mnie na zbity pysk. „Same ladacznice sprowadzasz do mojej oberży, ty miernoto! Nie będę tego dłużej tolerował!”, tak właśnie powiedział. A przecież to kłamstwo. To były bardzo piękne, młode damy!

– Ach, Nathanie. Dobrze wiesz, że dla Boba wszystko, co ma cycki i się rusza to ladacznice. Jest wrzodem na tyłku jak mało kto, ale przynajmniej zgodził się wziąć cię pod swój dach. Zazdrości ci powodzenia i dlatego zrobił to, co zrobił.

– To niesprawiedliwe. Nie moja wina, że jestem taki przystojny, a panie nie mogą się temu…

– Przede wszystkim jesteś skromny, jak widzę! – przerwała mu parsknięciem śmiechu. – Nieważne. Dziś możesz przenocować tutaj, znajdę jakiś koc i poduszkę. Byle z dala od Cayt! – ostatnie słowa wypowiedziała jakby nieco głośniej.

– Dobrze, ciociu. Jak zwykle ratujesz mi życie!

Nathan obdarzył ją najszczerszym uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć. Wnet przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł. Podrapał się po głowie i spytał:

– A tak swoją drogą… Dlaczego chciałaś się ze mną zobaczyć?

– Cóż. Dostałam informację o nowym zleceniu. Płacą za jego wykonanie aż tysiąc sztuk złota! Nie jestem jednak pewna, czy…

– Przyjmuję. Co miałbym zrobić? – wypalił natychmiast, a w jego oczach rozbłysła szaleńcza iskra.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: