Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbuntowana królowa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zbuntowana królowa - ebook

Fascynująca historia legendarnej królowej, gotowej żyć i umrzeć dla swojego kraju.

Kiedy w połowie XIX wieku Wielka Brytania bierze na cel Indie, spodziewa się łatwego i szybkiego podboju. W końcu kraj, rozdrobniony i podzielony na wiele niezależnych, rywalizujących ze sobą królestw, nie może się równać z potężnym Imperium. Jednak gdy brytyjscy żołnierze przybywają do królestwa Dźhansi, spotykają się z zaskakującym oporem.

Zamiast spokojnie się poddać, rządząca Dźhansi królowa Lakszmi formuje dwie armie – jedną złożoną z mężczyzn i drugą złożoną z kobiet – i na ich czele rusza do boju, zdecydowana bronić swojego królestwa i ludu. Choć początkowo jej żołnierze wydają się nie mieć szans w starciu z lepiej uzbrojonymi i wyszkolonymi wojskami brytyjskimi, Lakszmi jest zdeterminowana, by walczyć do końca i chronić ukochany kraj.

Zbuntowana królowa, opowiadana z perspektywy Sity, najbliższej powiernicy i najbardziej zaufanej wojowniczki z kobiecej armii królowej Dźhansi, oświetla miejsce i czasy rzadko ukazywane w powieściach historycznych.

„Przepełniona fascynującymi szczegółami historycznymi i podejmująca pomijany często temat, powieść zupełnie bezstronnie porusza kwestie praw kobiet i konfliktu pomiędzy Imperium brytyjskim i Indiami. Sita i Rani Lakshmibai, choć żyją w epoce, gdy kobiety nie miały wielkiej władzy, są silne i niezależne”. Library Journal

„Ta głęboko poruszająca książka skupia się wokół swoich bohaterów, pozwalając rozgrywającej się historii być tłem dla prywatnej opowieści o młodej kobiecie, która zaryzykuje wszystko, także własne życie, dla swojego ludu. Fani wcześniejszych książek autorki z pewnością z entuzjazmem powitają jej nową powieść, a ponieważ nie ma ona związku z poprzednimi tytułami Moran, będzie idealną propozycją także dla nowych czytelników”. Booklist

„Nie mogłam się oderwać od tej książki! Sugestywny ton opowieści Moran przenosi czytelnika z małych odludnych wiosek, w których kobiety spędzają swoje życie, ukrywając się przed spojrzeniami mężczyzn, do egzotycznego królestwa Dźhansi, gdzie swobodnie przechadzają się ulicami, a ostatecznie w sam środek huraganu rozpętanego w Dźhansi przez brytyjskie władze…. Pasjonująca i wciągająca”. Historical Novel Review

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-633-9
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Aby uczynić dziewiętnastowieczne Indie przystępniejszymi dla czytelnika z XXI wieku, poczyniłam kilka zmian w historii Sity. Po pierwsze, w całej książce używam nazwy Indie, choć państwo indyjskie, jakie znamy dzisiaj, powstało dopiero w 1947 roku. Termin hindi jest także anachronizmem, zaś końcówka „izm” została dodana przez mieszkańców Zachodu w błędnym przekonaniu, że hinduizm jest religią. Tymczasem jest czymś więcej: to sposób życia. Określenie hindi pochodzi od nazwy rzeki Sindh i ma zupełnie świecki charakter: nawet ateista może być hinduistą.

Wprowadziłam także kilka zmian do danych historycznych. Zgodnie ze współczesnymi zasadami zapisu zmianie uległo kilka nazw miast, i tak Bebares został przemianowany na Waranasi, a Cawnporte na Kanpur.

I w końcu niektóre tytuły, godności oraz zwroty grzecznościowe albo skróciłam, albo pominęłam. Radża Gungadhur Rao na przykład stał się po prostu radżą Gungadhurem, zaś rani Lakszmi Bai została skrócona do rani Lakszmi.

Każdy Anglik rodzi się z pewną cudowną zdolnością, która czyni go panem świata. Kiedy Anglik pragnie czegoś, nigdy sobie nie powie, że tego pragnie. Czeka cierpliwie, dopóki w myśli jego nie zrodzi się – nie wiadomo jak – głębokie przekonanie, że jego obowiązkiem moralnym i religijną powinnością jest pokonać tych, którzy posiadają to, czego on pragnie¹.

GEORGE BERNARD SHAWPROLOG

1919

Siedemdziesiąt pięć lat zamkniętych w pamiętnikach leży na moim łóżku, niemal zaścielając kołdrę, którą zeszłej zimy uszyła mi Raaśi. Otwarte, z porozdzieranymi grzbietami, wyglądają jak stare ćmy, zbyt znużone, by odlecieć. W osiemdziesiątej piątej wiośnie życia niełatwo jest mi odcyfrować własne pismo. Ale czytałam te słowa już tyle razy, że wryły mi się w pamięć: są niczym wzory na pomarańczowo-czarnych skrzydłach motyla.

Biorę kopertę z biurka i idę z nią do łóżka. Teraz głównie tam piszę. Adresuję ją starannie do „panny Pennywell” i fakt, że pamiętałam, by nazwać ją „panną”, nie „panią”, napełnia mnie dumą. To właśnie tego typu drobiazgi uratowały mi życie, gdy jej rodacy przybyli z zamiarem zamienienia mojej ojczyzny w małą Anglię – tyle że z dodatkiem egzotycznych piękności i ćaju. Ale jeśli panna Pennywell się nie myli i Anglicy przeczytają te zapiski starej kobiety, być może to się zmieni.

Kiedy byłam dzieckiem, mieszkałam w małym królestwie Dźhansi, pod panowaniem maharadźi Gungadhura i jego żony, rani Lakszmi. Teraz żyję w ogromnym kraju zwanym Indiami, którego granice rozciągają się od Birmy po Kaszmir. Zamiast maharadźi rządzi nami cudzoziemski cesarz, syn królowej Wiktorii, król Edward VII. A tam, gdzie ongiś wznosiły się do nieba rzeźbione stupy skrywające święte wizerunki naszego hinduskiego księcia Siddharty (który ostatecznie został Buddą), mamy wysokie angielskie krzyże umieszczone na kościelnych iglicach. Owszem, jestem stara, a nikt nie osiąga takiego wieku, nie oglądając wielkich zmian. Ale przeżyłam także potworną wojnę między Indiami a Anglią i przez blisko wiek patrzyłam, jak nasze starodawne tradycje powoli odchodzą w niepamięć.

Jest takie hinduskie powiedzenie, którego kiedyś nauczył mnie ojciec. Bandar kya jaane adark ka swaad. Oznacza: „Co małpa wie o smaku imbiru?”. Moim zdaniem jak ulał pasuje do Anglików. Nie wiedzą nic o ludziach, którymi postanowili rządzić. Dlaczegóż więc mielibyśmy oczekiwać, że zachowają nasze świątynie i uszanują naszych bogów? W najlepszym wypadku widzą w nich tylko egzotyczne ozdoby. W najgorszym gorzkie memento i ostrzeżenie przed „pogańskim barbarzyństwem” szerzącym się w kraju, który dał światu szachy i cyfrę zero.

Patrzę na adres, który panna Pennywell podała mi dwa miesiące temu. Stałam z Raaśi na dworcu w Bombaju, gdy podbiegła do nas jakaś kobieta, stukając wysokimi obcasami o kamienną posadzkę. W kraju czerwonych sari i szafranowych dupatt miała na sobie szarą koszulę i dobrany pod jej kolor kapelusz. Czarna spódnica sięgała jej tylko do łydek. Była Angielką.

– Ogromnie przepraszam, że panią niepokoję, pani Rathod. Bo mam przyjemność z panią Rathod, prawda?

Zawahałam się przez moment. Ale brytyjski rząd już nie zawraca sobie głowy tropieniem rebeliantów, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

– Tak.

Wyciągnęła rękę, którą jak wiedziałam z lekcji angielskich manier, powinnam uścisnąć.

– Emma Pennywell – przedstawiła się.

Przypuszczałam, że to kolejna dziennikarka, która chce mnie wypytać o to, co się stało z bogactwami rani po jej śmierci. Tymczasem ona oznajmiła:

– Sześćdziesiąt pięć lat temu mój dziadek eskortował panią do Londynu. Nazywał się Wilkes. Chciałby z panią jeszcze raz porozmawiać.

Minęło kilka chwil, zanim dotarł do mnie sens jej słów. Gdy to już się stało, pokręciłam głową.

– Przykro mi. To było w innym życiu. – Wzięłam Raaśi pod ramię i ruszyłyśmy w stronę pociągu. – W innych Indiach.

– Dlatego właśnie przyjechałam. – Kiedy zobaczyła, że nie jestem zainteresowana, zaczęła mówić szybciej. – Mój dziadek jest wydawcą, interesują go pamiętniki z czasów kolonialnych. Chce opowiedzieć pani historię. Wiem, że śpieszy się pani na pociąg…

Przystanęłam, by jej wyjaśnić, że moja przeszłość skrywa zdarzenia, do których nie mam ochoty wracać, ale nie miała nawet tyle przyzwoitości, by udawać zszokowaną.

– Wszyscy dopuściliśmy się czynów, których wolelibyśmy nie ujawniać. Ale dopiero wypuszczone na światło dzienne, nasze demony mogą zniknąć.

Nawet się wtedy roześmiałam. Panna Pennywell liczyła sobie góra dwadzieścia dwa lata. Cóż mogła wiedzieć o ciemności i demonach?

– Panno Pennywell, nie widzę sensu publikowania takiej książki.

– Nie żałuje pani zmian zaprowadzonych w pani kraju przez Brytyjczyków?

– Niektóre z nich wyszły mu na dobre – powiedziałam w nadziei, że zakończę rozmowę. – Choćby ten dworzec. Nie zostałby zbudowany, gdyby nie oni.

– Ale proszę pomyśleć o zniszczonych świątyniach.

Zachowałam obojętny wyraz twarzy. Nie chciałam, by się zorientowała, jak często nad tym boleję.

– Proszę, niech się pani zastanowi. – Wcisnęła mi do ręki wizytówkę. – A jeśli pani historia przekona Brytyjczyków, że hinduskie tradycje są ważne? A jeśli przeczyta ją sam angielski król i uzna, że wasza rani miała rację? Że nie była zbuntowaną królową, jak nazywano ją w Anglii, ale władczynią z krwi i kości, gotową chwycić za miecz w obronie swojego ludu przed kolonialistami? Tak jak pani to uczyniła, pani Rathod.

Teraz brała mnie pod włos. Wiedziałam. Ale przyjęłam wizytówkę i po dwóch miesiącach natarczywych listów dałam się przekonać.

Raaśi twierdzi, że jestem odważna, pisząc o swojej przeszłości. Jednak domyślam się, że tak naprawdę ma na myśli „głupia”. W końcu wspomnienia i pamiętniki nie są otwartymi drzwiami do czyjegoś domu. Przypominają bardziej okna z powybijanymi szybami, których właściciel usiłuje tłumaczyć się ze zniszczeń. I nie jestem ślepa na prawdę. Piszę to w takim samym stopniu dla siebie, co dla Indii.

Słodka woń garam masali i kolendry wypełnia dom i wiem, że Raaśi gotuje. Powinnam pewnie zacząć, zanim ten chłodny ranek zamieni się w skwarne popołudnie, kiedy człowiek może jedynie spać. Mimo to dalej patrzę bezczynnie na swoich przyjaciół, ich zniszczone skórzane okładki są pomarszczone i znajome niczym grzbiety moich dłoni. Kiedy skończę pisać dziennik, nie zachowam tych pamiętników. Wezmę je nad Ganges podczas Durgapudźi, kiedy wszyscy wrzucają stare kalendarze do wody, i pozwolę, by bogini rzek zdecydowała, czy to, co uczyniłam, było słuszne, czy los mojej siostry i najdzielniejszej indyjskiej królowej nadal powinien ciążyć kamieniem na sercu starej kobiety.ROZDZIAŁ 1

1840

Wyobraźcie sobie, że prowadzę was długą gruntową drogą na skraj pola i wchodzimy do krytego strzechą chłopskiego domu zbudowanego z suszonych na słońcu cegieł. Wyobraźcie sobie, że mówię: „To tutaj stałam z królową Dźhansi podczas naszej ucieczki przed Brytyjczykami. A tu, w tym kąciku, o tutaj, przebrałyśmy się w chłopskie ubrania, by mogła dotrzeć do twierdzy Kalpi”. Podejrzewam, że przenieślibyście wzrok ze mnie, odzianej we wzbudzające szacunek sari i piękną złotą biżuterię, na gliniane klepisko jednoizbowego domu i wybuchli śmiechem. Jednak moje oczy pozostałyby poważne i powoli zaświtałoby wam w głowie, że wszystko, co usłyszeliście, musi być prawdą. Rani Dźhansi – czy królowa Lakszmi, jak uparcie nazywali ją Brytyjczycy – naprawdę wymykała się potężnej brytyjskiej armii przebrana za zwykłą chłopkę.

Sama nie wiem, dlaczego to tak ludzi dziwi. Czyż Odyseusz nie postąpił tak samo, gdy przywdział szaty żebraka? Lub książę Wiednia z Miarki za miarkę? Może zatem trudno uwierzyć, że to akurat ja zaproponowałam, by tak zrobiła, czerpiąc inspirację z postaci, które żyły tylko na papierze. W końcu nie urodziłam się po to, by czytać takie dzieła. Po prawdzie, w ogóle nie urodziłam się po to, by czytać. To ojciec się upierał, by mnie kształcić. Gdyby to zależało od babki, nigdy nie wytknęłabym nosa poza cztery ściany naszego domu. Bo jak na pewno wiecie, niemal wszystkie kobiety w Indiach objęte są nakazem pardy.

Kiedy miałam siedem lat, spytałam ojca, skąd się wziął ten pomysł izolowania kobiet przed światem zewnętrznym. Zaprowadził mnie do chłodnego miejsca w cieniu. Nasz ogród był wystarczająco duży, by mógł w nim rosnąć pipal², i dopiero gdy byłam znacznie starsza, dowiedziałam się, że nie każda posesja w Barwa Sagar jest równie okazała. Ale my należeliśmy do kszatrijów, co znaczy, że nasi przodkowie byli spokrewnieni z królami, tak jak ich przodkowie byli spokrewnieni z królami i tak dalej, pewnie od początku świata. Ludzie często mnie pytają o znaczenie tych wszystkich warn i kast, wyjaśniam to wtedy w ten sposób: Wyobraźcie sobie ul z pszczołami, w którym są robotnice, trutnie i wreszcie królowa. Nasze kasty są czymś bardzo podobnym. Są bramini, którzy pełnią rolę kapłanów. Mamy kszatrijów, którzy są wojownikami i królami. Mamy wajśjów, którzy są kupcami, handlarzami i rolnikami. I są wreszcie śudrowie, którzy służą i czyszczą. Tak samo jak pszczoła robotnica rodzi się robotnicą i umrze jako robotnica, tak samo człowiek nigdy nie może zmienić swojej kasty.

Ale tego wieczoru, gdy zachodzące słońce rozświetlało chmury nad nami, zamieniając niebo w bezkresne pomarańczowe morze, ojciec wyjaśnił mi zasady pardy. Poklepał się po kolanie i gdy się na nie wspięłam, zobaczyłam twarde postronki mięśni jego ramion. Sterczały mu pod skórą niczym skały. Wyciągnęłam dłoń, a on palcem szkicował słowa w jej wnętrzu.

– Pamiętasz historię pierwszego mogolskiego władcy Indii? – napisał.

– Był muzułmaninem, a my jesteśmy hindusami.

– Tak. To on sprowadził do naszego kraju pardę.

– Czyli to wina cesarza Bahadura Szacha, że nie mogę wyjść z domu?

Ramiona ojca zesztywniały i zrozumiałam, że napisałam coś nie tak.

– Parda nie jest niczyją winą – napisał szybko. – Ma chronić kobiety.

– Przed czym?

– Przed mężczyznami, którzy inaczej mogliby je skrzywdzić.

Zamarłam. Chciał powiedzieć, że do końca życia nie dowiem się, co znajduje się za murami naszego ogrodu? Poczułam, jak narasta we mnie wielkie wzburzenie.

– No, słucham? – ciągnął ojciec. – Co cię teraz trapi?

Naturalnie nie używał takich słów jak „No, słucham”. To mój dodatek: wyobrażałam sobie, że tak by się wyrażał, gdyby nie stracił słuchu, walcząc u boku Brytyjczyków z Birmańczykami. Choć może zastanawiacie się, co Brytyjczycy robili w Indiach i dlaczego w ogóle ktokolwiek z nas walczył z Birmańczykami. Wszystko zaczęło się w 1600 roku, kiedy angielscy żeglarze po raz pierwszy przybyli do mojego kraju. Jeśli słyszeliście kiedyś przypowieść o wielbłądzim nosie, o tym, jak pewnej zimnej nocy wielbłąd błagał swojego pana, by pozwolił mu choć na chwilę wsunąć nos do namiotu, to szybko zrozumiecie przypadek Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Początkowo była to tylko zwykła kompania handlowa, która skupowała wszystkie nasze bogate przyprawy i jedwabie, a potem wywoziła je do Anglii, gdzie łatwo było na nich zbić fortunę. Ale w miarę jak odnosiła coraz większe sukcesy, musiała zacząć chronić swoje cenne magazyny przy pomocy kilkuset zbrojnych strażników. Później potrzebowała już kilku tysięcy żołnierzy pod bronią. I władcy Indii ani się spostrzegli, gdy któregoś dnia odkryli, że Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska dysponuje silną armią. Była kropka w kropkę jak ów wielbłąd, który najpierw obiecał, że wsunie do namiotu tylko nos, potem nogi, później grzbiet, aż w końcu cały zamieszkał w środku, podczas gdy jego pan trząsł się z zimna na dworze.

Wkrótce, gdy któryś z naszych władców potrzebował pomocy zbrojnej, nie zwracał się o nią do innych maharadźów, takich jak on sam, tylko do Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. A im częściej o takie przysługi prosili królowie, tym bardziej Kompania rosła w siłę. Potem, w 1894 roku, grupa władców z północy kraju uznała, że dosyć tego dobrego. Od lat patrzyli bezczynnie, jak rok po roku Birmańczycy zajmują kolejno sąsiednie królestwa, i wiedzieli, że, tak samo jak w wypadku owego przebiegłego wielbłąda, skończy to się dopiero wtedy, gdy zdobędą także ich trony. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego nie przyszło im do głowy, że to samo dotyczy Brytyjczyków. Można by pomyśleć, że najbezpieczniej byłoby zewrzeć szyki i zwrócić się do siebie nawzajem o pomoc. Ale żaden z tych możnych ludzi nie chciał mieć długu wdzięczności u innego maharadźi. Zatem wszyscy zaciągnęli taki dług u obcego. Pozyskali pomoc Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, która nader ochoczo przystąpiła do wojny z Birmą z własnych, głównie ekonomicznych, pobudek.

Ojciec walczył w tej wojnie. Z powodu przynależności kastowej został mianowany dowódcą i Kompania płaciła mu sto rupii miesięcznie za sprawowanie tego stanowiska. Miałam ledwie kilka miesięcy, gdy wyjechał do Birmy, i wydawało się niemal pewne, że Nihala Bhosalego czeka świetlana przyszłość. Wysyłał mojej szesnastoletniej matce listy z frontu, informując, że choć trudno pojąć zwyczaje Brytyjczyków, walka u ich boku ma swoje plusy. Uczył się angielskiego, zaś inny oficer zapoznał go z twórczością genialnego, niezrównanego dramatopisarza – Williama Szekspira.

„Zdaniem pułkownika, jeśli chcę zrozumieć Brytyjczyków, muszę najpierw zrozumieć tego Szekspira”. Ojciec wziął sobie tę radę do serca. Przeczytał wszystko, co wyszło spod pióra dramatopisarza, od Otella po Kupca weneckiego, a kiedy dwa lata potem wojna zabrała mu słuch, to właśnie Szekspir dotrzymywał mu towarzystwa w szpitalnym łóżku.

Wiele lat później spytałam ojca, która ze sztuk była mu największą pociechą w okresie, gdy oswajał się i godził ze światem, w którym nigdy nie usłyszy głosu swojego dziecka ani żony śpiewającej ragi do pana Śiwy. Byłam już wtedy sama gwardzistką królewskiej Durga Dal – elitarnej grupy najbardziej zaufanych strażniczek królowej. I przeczytałam wszystkie dzieła Szekspira.

Ojciec zastanowił się chwilę, a potem udzielił odpowiedzi, której się domyślałam.

– Henryk V. Bo nigdy nie było bardziej klarownego, przekonującego argumentu, po co idziemy na wojnę.

Ale to nie wojna zaprzątała moje myśli tamtego wieczoru, gdy ojciec objaśniał mi znaczenie pardy. Byłam za mała, by orientować się w polityce. Wiedziałam tylko, że nie mogę bawić się na zewnątrz, tak jak chłopcy, którzy pili sok z włochatych łupin kokosa i toczyli udawane bitwy na bambusowe kije. Popatrzyłam na ojca, którego łysa głowa połyskiwała w słońcu jak wypolerowana misa, i napisałam:

– Czy zawsze będę objęta pardą, nawet gdy już dorosnę?

– Mhm. Tak jak twoja matka.

Ale podobnie jak w przypadku wrony, która buduje gniazdo na drzewie, tylko po to, by zniszczył je wróbel, życie, jakie zaplanował dla mnie ojciec, zostało obrócone wniwecz przez małego ptaszka.ROZDZIAŁ 2

1843

Narodziny dziecka przypadły na sam szczyt letniej pory monsunowej. Gorący deszcz szalał nad naszą wioską, zalewając pola i zatapiając ulice, tak że nawet chłopskie dzieci – od dawna nawykłe do takich warunków – zrywały gigantyczne liście taro i używały ich zamiast parasoli. Składały je nad głowami, a ja myślałam, jak zabawnie musi być używać liścia w charakterze żywej zbroi. Barwa Sagar znalazło się w stanie oblężenia: gdy wyglądałam przez okno, wyobrażałam sobie, że każda kropla jest malutkim żołnierzem maszerującym z nieba na nasze pola.

– Co ty wyprawiasz? – spytała babka, gdy ujrzała mnie przy oknie.

Miałam być w kuchni i doglądać ognia.

– Woda się jeszcze grzeje, dadidźi. Ja właśnie…

Uderzyła mnie w twarz.

– Nie wiesz, co się tu dzieje?

– Wiem. Madźi rodzi. – Przygryzłam wargę, by przestała drżeć. „Dźi” to wyraz szacunku, dodajemy go zawsze, gdy zwracamy się do osoby starszej

– Pozwól, że powiem ci coś o porodzie, baćći³, czego być może nie dowiedziałaś się z książek, które mój syn z tobą czyta.

Nigdy nie mogła pojąć, po co ojciec marnuje czas na moją naukę. Niektóre rzeczy zmieniły się później na lepsze pod brytyjskim panowaniem, na przykład zakazano zabijania noworodków płci żeńskiej. W owym czasie jednak była to powszechna praktyka, co pokazuje, jaką wartość przypisywano dziewczynkom. Nawet dziś jeszcze narodzinom syna towarzyszą zwykle muzyka, tańce i słodki poczęstunek dla biednych. Ale gdy rodzi się córka, dom spowija ciężka jak kołdra cisza, bo nie ma o czym mówić, nie wspominając już o świętowaniu. W końcu kto chciałby celebrować narodziny dziecka, które trzeba będzie karmić, ubierać i uczyć, tylko po to, by patrzeć, jak cała ta ciężka praca i włożone w nią pieniądze idą na marne, gdy potomkini wychodzi za mąż?

Oczywiście to nie znaczy, że dziewczynki nigdy nie są kochane. Ale dla ojca narodziny córki oznaczają konieczność oszczędzania pieniędzy od chwili jej pierwszego oddechu, ponieważ za dziewięć lub dziesięć lat mała będzie potrzebowała posagu. Dla matki zaś oznaczają pokochanie dziecka, którego pewnie już nigdy nie zobaczy, gdy córka zamieszka z mężem w jego wiosce.

Podejrzewam jednak, że gdy ja przyszłam na świat, babcia zasugerowała użycie opium – najpopularniejszy sposób na pozbycie się niechcianych córek. Gdy potem sąsiedzi pytają, co się stało z noworodkiem, którego płacz słyszeli poprzedniej nocy, odpowiedź brzmi zawsze, że uprowadziły go wilki. Gdy byłam mała, te bestie porywały tak wiele dziewczynek w Barwa Sagar, że musiały pokotem zdychać z przejedzenia.

Zatem gdy babcia powiedziała: „Pozwól, że powiem ci coś o porodzie, baćći”, możecie być spokojni, że nie chciała mnie oświecić, a jedynie upewnić się, że wiem, ile wycierpiała matka, by wydać mnie na świat: mnie, bezużyteczną dziewczynkę. Nagle światło sączące się przez okno padło na jej wydatne kości policzkowe i długą chudą szyję i przypomniał mi się ptak, którego widziałam kiedyś na jeziorze za fortem Barwa Sagar. Ojciec nazwał go łabędziem i powiedział, że umiejętność poruszania się w wodzie bez zamoczenia piór czyni go wyjątkowym. Pomyślałam, że dokładnie tak samo postępuje w życiu babcia. Krąży lekkim krokiem po domu, ale nic jej nie wzrusza: ani moje łzy, ani krzyki matki dochodzące z głębi domu.

– Wydanie dziecka na świat to najniebezpieczniejsza podróż, jaką odbywa kobieta – zaczęła. – Twoja matka jest tam z akuszerką, ale równie dobrze mógłby to być kapłan. Ja rodziłam przez bite dwa dni. Wiesz, co to oznacza?

Nie było to pytanie, tylko sygnał, bym pokręciła głową, co uczyniłam.

– To znaczy, że przez bite dwa dni nie jadłam i nie piłam. Zamknięto drzwi i zasłonięto w pokoju okna, a ja zwijałam się w nim z bólu jak zwierzę, aż byłam pewna, że nawet bogini Szaszthi mnie opuściła.

Wiedziałam, że to musi być prawda, bo widziałam, jak przybyła położna, i słyszałam, jak instruowała babcię, by dopilnowała, żeby ani świeże powietrze, ani światło nie przedostały się do komnaty rodzącej. Pomyślałam o matce uwięzionej w środku i łzy przysłoniły mi wzrok.

– Słuchasz mnie? – Babka podniosła głos.

– Tak, dadidźi. Ale woda…

Powiodła wzrokiem za moim spojrzeniem do garnka.

– To czemu tak stoisz? Weź go!

Dźwignęłam naczynie z rozgrzanych cegieł i ruszyłam za babką przez korytarz. Nasze bielone wapnem ściany i podłoga z palonych na słońcu cegieł nie były może najpiękniejsze, ale mieliśmy więcej niż dwa pokoje i zawsze pod dostatkiem jedzenia.

Zastukała ostro do drzwi i gdy pojawiła się w nich położna, mignęła mi przelotnie matka: cała zlana potem, jakby ulewny deszcz zmoczył ją do suchej nitki, ale wszystko inne w pokoju zostawił suche.

– Woda – powiedziała położna.

Uniosłam garnek w nadziei, że powie coś o stanie matki, ale stara zabrała tylko naczynie i zamknęła drzwi. Może to podłe nazywać ją starą, bo była w tym samym wieku co babcia. Ale w rzeczywistości różniły się od siebie niczym kot od lwa. Twarz położnej była okrągła i miękka, poznaczona głębokimi zmarszczkami w okolicach ust i oczu, babci zaś ostra i kanciasta. Ciotka powiedziała mi kiedyś, że odziedziczyłam tę kanciastość. Potem dodała:

– To komplement, Sita! Nie rób takiej miny. To właśnie wyrazistość rysów dadidźi czyni ją piękną, nawet w sześćdziesiątej trzeciej wiośnie życia. Ty masz takie samo uderzająco piękne oblicze.

Stałyśmy przez moment, słuchając krzyków dochodzących zza drzwi, potem babka poleciła:

– Idź i powiedz ojcu, żeby sprowadził twoją ciotkę.

Warsztat ojca był moim ulubionym pokojem w domu. Miał cztery okna wychodzące na gwarne ulice i sufit wysoki niczym nasz figowiec. Gdy zbliżałam się do drzwi, słyszałam sabdźwallaha⁴, pchającego mimo deszczu swój wózek przez pola naszego sąsiada i wykrzykującego nazwy warzyw, które sprzedawał: cebuli, pomidorów, ogórków, okry. Gdyby matka dobrze się czuła, targowałaby się z nim przez okno, skryta za kratownicą, by zachować pardę.

Ojciec siedział plecami do drzwi. Podłogę dokoła zaścielały strużyny nasuwające mi na myśl obierki z pomarańczy, a pokój przepełniał leśny zapach teczyny. Gdy ojciec rzeźbił wizerunek jakiegoś boga, powietrze było zawsze ciężkie od woni kadzidła: zapalał laskę drzewa sandałowego na naszym ołtarzu, potem rozkładał na podłodze długą matę z juty jako miejsce do pracy. Jednak w dni, kiedy jakiś miejscowy składał zamówienie na broń, warsztat pachniał tylko lasem i ziemią.

Zbliżyłam się wolno, bo ojciec nie lubił, gdy się go zaskakiwało. Myślę, że podobnie jak inne osoby, które straciły słuch.

– Pitadźi – powiedziałam, gdy stanęłam przed nim.

Przyglądał mi się, szukając na mojej twarzy oznak rozpaczy, potem rozluźnił ramiona. Odłożył na bok łuk, który strugał, i podał mi dłoń.

– Babcia mówi, żeby sprowadzić Eśa-mausi – napisałam palcem na odciskach na jego dłoni.

– Teraz?

Skinęłam głową.

Wstał i wióry sfrunęły z jego dhoti niczym małe brązowe ćmy. Słyszałam, że Anglicy nazywają nasze dhoti kiltami, i podejrzewam, że są trochę podobne. Ale w przeciwieństwie do kiltu dhoti jest białe i nosi się je bez koszuli. Ojciec wyszedł, żeby przebrać się w spodnie i długą bawełnianą koszulę, którą zwiemy kurtą. Kiedy wrócił, nadal stałam ze wzrokiem wbitym w na wpół skończony łuk, który strugał.

– Bartha – powiedział na głos, informując, że broń jest dla naszego sąsiada, Parthy. Zdarzało się, że odzywał się na głos, kiedy bardzo mu się spieszyło, ale razem ze słuchem stracił zdolność rozróżniania głosek „p” i „b”.

Mimo to zrozumiałam. Patrzyłam na łuk – który mógłby strugać dla mnie, gdybym była chłopcem – i łzy napłynęły mi do oczu.

– Boisz się? – napisał ojciec.

– A jeśli to będzie kolejna dziewczynka?

– To uznam się za dwa razy szczęśliwszego.

Dwadzieścia minut zajęło mu dotarcie do domu ciotki na drugim krańcu Barwa Sagar – gdzie mieszkała z mężem i dwoma młodymi synami – i powrót. Patrzyłam przez okratowane okna na deszcz zacinający teraz skosem. Wydawało się, że nawet bawoły na polu sąsiada litują się nad sobą: skryły się pod drzewami, a ogony zwisały im między nogami niczym mokre postronki.

Gdy przybyła ciotka, tragarze opuścili palankin na naszym prywatnym podwórzu, potem rozsunęli jego zasłonę. Wysiadając, zakryła się przed ich wzrokiem owiniętą dokoła głowy dupattą, czyli szalem. Ojciec zaprowadził ją do naszych drzwi.

– Gdzie jest dadidźi? – spytała, gdy ją powitałam. Uderzyło mnie jej podobieństwo do matki: takie same drobne kości, takie same małe usta. Każdy, kto ujrzałby je razem w pokoju, nie miałby wątpliwości, że są siostrami.

– Akuszerka potrzebowała jej pomocy. Kazała mi tu stać i czekać na ciebie.

– Ale nic złego się nie wydarzyło? – wyszeptała. Niepotrzebnie: ojciec i tak nie mógł jej usłyszeć. Ludzie często o tym zapominali.

– Nie.

Ruszyła pospiesznie korytarzem. Zastukała dwa razy, drzwi otworzyły się i zamknęły.

Przy takiej liczbie gości w domu atmosfera powinna być pogodna. Ja jednak czułam niepokój, narastał we mnie powoli niczym gorączka. Ojciec musiał czuć się podobnie, ponieważ zaszył się z powrotem w warsztacie, choć podejrzewałam, że nie jest w nastroju do pracy.

Pozostałam w korytarzu i patrzyłam, jak nasza służąca, Awani, wlewa olej gorczyczny do mosiężnych lamp. Potem zapaliła je i ustawiła w małych kamiennych niszach wzdłuż ściany. Może się wydawać dziwne, że w domu prostym jak nasz, w którym się nie przelewało, pracowała służąca, ale w owych czasach nie było to rzadkością, i nadal nie jest. Ludzie chętnie zatrudniają kogoś do pomocy w sprzątaniu i gotowaniu, jeśli tylko nie należy do najniższej kasty. Im bogatszy dom, tym więcej w nim służących. Nas było stać tylko na jedną.

Jak większość dziewcząt, Awani wyszła za mąż, gdy tylko skończyła dziesięć lat, i była jeszcze dość młoda, by dać się łatwo uformować przyszłej teściowej. Jej mąż, o piętnaście lat starszy, był poczciwcem, który pozwolił jej zostać w rodzinnym domu, aż dojrzeje do poczęcia dziecka. Jednak trzy lata później, gdy przeprowadziła się do teściów, niespodziewanie rozchorował się i umarł. Jeszcze teraz w Indiach, pomimo zakazu brytyjskiego rządu, panuje potworny zwyczaj zwany sati. Wprawdzie mogłabym wam wyjaśnić, skąd się wziął, wytłumaczyć, że nasza bogini Sati zbudowała sama swój stos pogrzebowy i weszła w płomienie dla swojego męża, pana Śiwy, by odrodzić się jako jego druga żona, Parwati, ale pewnie nie wyjaśniłoby to samej praktyki, która ma mniej wspólnego z wiarą, a więcej z problemem zbędnych kobiet. I tak zatem każdego dnia w każdym indyjskim mieście jakaś kobieta wstępuje po schodach na stos pogrzebowy swego męża. Odmowa popełnienia sati poprzez spłonięcie żywcem na stosie współmałżonka okrywa hańbą rodzinę takiej żony. I, co gorsza, oznacza też ogromną niesławę dla domu teścia.

To, że i teść Awani, i jej ojciec sprzeciwili się sati, było czymś bardzo nietypowym, zwłaszcza podówczas. Oczywiście rozumiało się samo przez się, że biedaczka już nigdy nie wyjdzie ponownie za mąż i nigdy więcej nie zasmakuje radości przynależnych żonom, ale przynajmniej zachowała życie.

Co niestety wcale nie znaczy, że los był dla niej łaskawy.

Wiele lat później dowiedziałam się od ojca, że spośród wszystkich rodzin w Barwa Sagar żadna nie chciała zatrudnić Awani – poza naszą. To był jedyny znany mi zbożny uczynek, jaki zrobiła babka – być może dlatego, że ona także została uratowana z płomieni, gdy owdowiała. Gdzie ma się podziać niechciana kobieta, którą rodzina wzbrania się ponownie przygarnąć? Gdzie ma pracować, jeśli żaden dom jej nie zatrudni?

Wtedy jednak nie byłam tego wszystkiego świadoma. Wiedziałam po prostu, że lubię oglądać Awani przy pracy – patrzeć, jak jej czarny warkocz kołysze się z boku na bok, gdy zapalała światło, jak jej skóra nabiera głębokiego, bursztynowego blasku w migotliwych płomieniach. Była kobieca na sposób dla mnie, jak sobie podówczas wyobrażałam, nieosiągalny i miała wiedzę osoby starszej, która mnie jako dziecku również wydawała się nieosiągalna.

– Myślisz, że to jeszcze długo potrwa? – spytałam.

Opuściła słoik z olejem. Jej twarz nabrała wyrazu zadumy.

– Nie wiem. Nigdy nie rodziłam.

Powinnam była skinąć w milczeniu głową i wrócić do swego pokoju, ale miałam dziewięć lat i bywałam niewiarygodnie bezmyślna.

– Dlaczego nie? Dadidźi powiedziała mi, że każda kobieta chce mieć dzieci.

Opadły jej kąciki ust.

– Ponieważ mój mąż umarł sześć lat temu.

Wiedziałam, że nosi wdowie białe sari, takie samo jak babka, ale naprawdę nigdy nie przyszło mi do głowy, że żeby mieć dzieci, kobieta musi najpierw mieć męża.

Awani wyczuła moje zażenowanie, bo przeszła przez korytarz i ujęła moje dłonie.

– Nie martw się. – W złotym świetle lamp przypominała mi Lakszmi – boginię piękna. – Niedługo będzie po wszystkim.

Ale krzyki matki ciągnęły się jeszcze przez dwa dni. Drugiego wieczoru mąż ciotki wezwał ją z powrotem do domu: uznał, że była z nami wystarczająco długo.

– Sita – zwróciła się do mnie na odjezdnym głosem niskim jak deszczowe chmury za jej plecami. – Musisz dobrze opiekować się matką. Rób, co ci każe akuszerka. Bez żadnych pytań.

– Nie możesz zostać dłużej, Eśa-mausi, chociaż na jedną noc?

– Przykro mi, Sita. – Oczy wezbrały jej łzami. Nie chciała odjeżdżać. – Jeśli będę mogła, przyjadę w następnym tygodniu.

Ojciec kroczył przy jej palankinie. Miał tak iść aż na drugi koniec Barwa Sagar. Patrzyłam, jak się oddalają, a gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku, wyczułam za plecami obecność babki, tak jak się wyczuwa bliskość groźnego zwierza. Chwyciła mnie za ramię.

– Idź do pokoju matki i nie wychodź stamtąd, dopóki nie urodzi.

Gdyby poprosiła mnie o coś innego – cokolwiek – ochoczo bym posłuchała. Ale na myśl, że miałabym znaleźć się w tej ciemnej zamkniętej przestrzeni, oddech uwiązł mi w piersiach, jakby ktoś na nich usiadł.

– A jeśli coś się stanie, dadidźi? Ty nie idziesz?

Jej twarz sprawiała wrażenie wyrzeźbionej z teczyny. Powiedziałam to kiedyś ojcu, ale zamiast mnie zganić, roześmiał się. Potem dodałam, że twarz mamy przypomina drzewo cedrowe, bo cedr jest bardziej miękki i łatwiej w nim rzeźbić. On sam jednak był cyprysem. Na to zrobił skonsternowaną minę, wiedział, że nigdy nie widziałam drzewa cyprysowego. Przypomniałam mu Poskromienie złośnicy Szekspira i powiedziałam:

– Gremio mówi, że przechowuje swoje najcenniejsze skarby w skrzyniach z cyprysu. No a ty jesteś moim najcenniejszym skarbem.

Ojciec wyglądał na zaskoczonego, jakbym powiedziała coś bardzo oryginalnego.

Następnego dnia po tej rozmowie znalazłam na swoim łóżku książkę. Musiała kosztować okrągłą sumę, bo skórzaną oprawę zdobił wizerunek Saraswati, bogini sztuki, a wszystkie strony były bardzo starannie wykończone. I puste.

– Oczywiście, że są puste, Sita. – W kącikach oczu ojca pojawiły się zmarszczki. Starał się nie roześmiać. – Czekają na ciebie.

Nie zrozumiałam.

– Masz na nich zapisywać swoje myśli. W Anglii nazywają to pamiętnikiem. – Przebiegł szybko palcem po wnętrzu mojej dłoni. – Jesteś bardzo inteligentną dziewczynką.

Byłabym mniej zszokowana, gdyby podarował mi słonia i oznajmił, że spodziewa się, iż zostanę jego treserką.

– Być może poza twoimi dziećmi nikt tych zapisków nie przeczyta – ciągnął ojciec. – Ale jesteś kalakaar, Sita.

W hindi oznacza to twórcę. To był najpiękniejszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam.

Myślałam o tych słowach, gdy szłam korytarzem do pokoju matki. Cóż mi po tym, że jestem kalakaar? Nie mogłam się pochwalić żadną prawdziwą umiejętnością, tak jak położna czy ojciec. Zapukałam do drzwi i zanim jeszcze weszłam do środka, poczułam odór potu.

– Gdzie twoja babka? – spytała akuszerka, gdy tylko stanęłam w progu.

– Kazała mi się stąd nie ruszać, dopóki dziecko się nie urodzi.

Bruzdy między brwiami kobiety się pogłębiły, ale nic nie powiedziała. Zamknęłam drzwi i podeszłam do ćarpai matki, drewnianego łoża, w którym miejsce materaca zastępuje plecionka. Wyciągnęła do mnie dłoń, ale gdy podałam jej swoją, nie miała siły jej uścisnąć.

– Sita – powiedziała cicho. Jej piękną twarz wykrzywiał grymas bólu, leżała przykryta białym prześcieradłem, które lepiło się do jej wilgotnej skóry. – Dziecko nie chce wyjść. Gdzie twoja babcia?

Akuszerka popatrzyła na mnie i zrozumiałam, że mam milczeć.

– Poszła do świątyni – odpowiedziała za mnie. – Skoncentruj się na parciu.

Warkocz matki opadł na poduszkę. Wyglądał jak długi czarny wąż wijący się po łóżku, by ją zadusić. Stałam u wezgłowia i wykonywałam polecenia akuszerki. Gdy potrzebowała gorącej wody, podawałam ją. Gdy potrzebowała pomocy przy wcieraniu olejku z pierwiosnka w brzuch mamy, to także robiłam. Ale kiedy oddech matki stał się ciężki i kobieta zwróciła się do mnie z poleceniem: „Idź i sprowadź tu babkę”, zawahałam się.

– No już! – powtórzyła stanowczo. – Dziecko nie wyjdzie bez pomocy lekarza.

Odwróciłam się i pobiegłam do pudźi, pokoju modlitw, gdzie stał nasz ołtarz i posążki bogów, przekonana, że znajdę tam modlącą się babkę. Jak się jednak okazało, siedziała w kuchni i pałaszowała ćapati.

– Dadidźi, akuszerka prosi, żebyś przyszła.

Odłożyła placek na stół.

– Co ci przykazałam?

– Że mam przyjść po ciebie, dopiero gdy dziecko się urodzi, Ale, dadidźi, ona mówi, że dziecko nie przyjdzie na świat bez lekarza.

Oczy babki się rozszerzyły i zerwała się z miejsca. Umyła dłonie w misce wody, potem ruszyła korytarzem i otworzyła drzwi do pokoju matki. Natychmiast zakryła nos skrajem sari. Odór był przytłaczający.

– Śrimati. – Położna zwróciła się do niej pełnym szacunku odpowiednikiem zachodniego „pani”. – Pani synowa rozpaczliwie potrzebuje lekarza. Ja tu już nic nie poradzę.

Matka miała zamknięte oczy. Ciszę, jaka zapanowała w pokoju, zakłócał tylko odgłos jej ciężkiego oddechu.

– Żaden mężczyzna nie będzie u nas odbierał porodu – oznajmiła w końcu babka.

– Ale pani synowa u m r z e bez lekarza, a dziecko umrze razem z nią. Sprowadzę go, zanim będzie za późno.

Babka stała spokojna i nieporuszona jak drzewo.

– Mój syn nigdy nie skala godności tego domu, pozwalając, by inny mężczyzna dotykał jego żony.

– Dadidźi! – Czułam, że wpadam w histerię. – Mylisz się. Wiem, że pitadźi chciałby…

– Wynocha!

– Proszę! Pitadźi niedługo wróci i przekonasz się…

– Nie każ mi sięgać po kij!

Jednak, zapewniam was, w tamtej chwili ta groźba nie zrobiła na mnie wrażenia. Jakie znaczenie mogło mieć lanie w obliczu śmierci mamy? Odwróciłam się do akuszerki, ale stała z pochyloną głową, zażenowana, że jest świadkiem takiej sceny. Wybiegłam z pokoju i – po raz pierwszy w życiu – dalej przez frontowe drzwi na ulicę. Nie miałam pojęcia, którędy ojciec mógł odprowadzać ciotkę do jej domu i męża na drugi kraniec Barwa Sagar, ale biegłam, jakby gonił mnie demon Rawana. Dopiero gdy dotarłam do rozwidlenia drogi, uświadomiłam sobie, jaki straszny to pomysł. Po pierwsze, ojciec ostrzegał mnie, że dzieci wałęsające się po ulicach często znikają. A po drugie, pewnie nie muszę wam tłumaczyć, jakie okropności mogą spotkać dziewczynkę w środku nocy.

Przystanęłam i rozejrzałam się dokoła. Księżyc w pełni rzucał srebrną poświatę na pola naszego sąsiada. Patrzyłam, jak wysokie łodygi ryżu kołyszą się na wietrze. Nawet gdybym krzyczała, jego dom stał tak daleko, że nikt by mnie nie usłyszał. Gdzie ja miałam głowę, wybiegając bezmyślnie z domu? Serce zaczęło mi walić tak głośno, że gdy usłyszałam dolatujący z bliska odgłos czyichś kroków na żwirze, zastanawiałam się, czy aby nie dochodzi z wnętrza mojej czaszki. Sparaliżowała mnie zgroza.

– Sita!

– Pitadźi! – Podbiegłam do niego. W podnieceniu zaczęłam najpierw mówić, dopiero po chwili wzięłam jego dłoń i napisałam na niej: – Dadidźi nie chce sprowadzić lekarza. Madźi umiera!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: