Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żeby miłość miała twoje oczy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Żeby miłość miała twoje oczy - ebook

Romantyczna historia zagubiona wśród toskańskich wzgórz.

Wspierający się o stary zamkowy mur dom państwa Ferrettich jest przedmiotem zazdrości wszystkich mieszkańców Cetony. Rodzina Sofii mieszka tu od zawsze. Pewnego wiosennego dnia zjawia się ich wyczekiwany sławny gość – australijski malarz Tyrone Lane. Jedni uważają stroniącego od ludzi artystę za fascynującego człowieka, który skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Inni mają go za dziwaka. Sofia i Tyrone wydają się należeć do dwóch różnych światów. Jednak wymuszone przez los spotkanie obdarzy każde z nich tym, czego od dawna gorąco pragnęli i czego zarazem najbardziej się obawiali: spojrzeniem prosto w oczy miłości, jeszcze jeden raz…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-730-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

od: Vittoria Mirri

do: Tyron Lane

temat: Toskania

data: 20 marca 2014

Drogi Tyronie,

wszystko potwierdzone. Państwo Ferretti z Cetony są gotowi udzielić Ci gościny, począwszy od maja. Nie martw się, już ich poprosiłam, by wynieśli wszystkie meble z pokoju dziennego. Dom jest idealny: dużo pomieszczeń, wszystkie przestronne. Poprosiłam panią Marcellę Ferretti, żeby zatelefonowała do mnie, kiedy przyjedziesz (tak, tak, nie ufam przesadnie Twojej pamięci), wtedy od razu wyślę Ci wszystko, czego potrzebujesz do pracy.

A zanim tam dojedziesz, postaraj się popracować choć trochę nad Twoim okropnym charakterem. Sam rozumiesz, chciałabym uniknąć przykrych sytuacji…

Serdeczności,

Twoja bezgranicznie oddana i doprowadzona na skraj rozpaczy agentka

Vittoria MirriAutobus podobny do wielkiego morskiego zwierzęcia przystanął na skąpanym w słońcu placyku i wypluł ze swego wnętrza mizerną grupkę postaci, która bez słowa rozproszyła się w upale. Ludzie znikali między budynkami jak kraby wśród skał. Tylko jeden mężczyzna mitrężył czas na chodniku, rozglądając się wokół w poszukiwaniu punktów odniesienia. Był majowy dzień, jeden z tych, które zapowiadają bliskość lata, i wczesnym popołudniem trudno było napotkać żywą duszę na ulicy. Załatwiwszy w mieście wszystko, co konieczne, ludzie skryli się w swoich mieszkaniach za przymkniętymi okiennicami i opuszczonymi żaluzjami. Mężczyzna także schronił się w cieniu, zdjął z ramienia ogromną torbę i postawił ją na ziemi, chusteczką otarł pot z czoła i wyciągnął z kieszeni karteczkę, na której zapisał adres państwa Ferrettich. Prawdę powiedziawszy, nie było mu to potrzebne, adres znał na pamięć. Doskonale też zdawał sobie sprawę, że to nie pomoże mu ani trochę w odnalezieniu właściwego domu. Będzie musiał zdać się na innych i zapytać o drogę, choć tak bardzo nie cierpiał rozmawiać z nieznajomymi.

Popatrzył w stronę pobliskiego sklepu spożywczego. Zdążył dostrzec, że kurtyna ze wstążek w drzwiach sklepiku zakołysała się, jakby ktoś, kto stał zaraz za nią, raptownie zrobił krok do tyłu.

Gdy wszedł do środka, potrzebował dobrej chwili, by jego wzrok przyzwyczaił się do panującego tam półmroku i wyodrębnił z ciemności łysego człowieczka z kudłatą siwą brodą, siedzącego na wysokim stołku obok kasy i niezmiernie zajętego udawaniem, że czyta gazetę.

– Dzień dobry! Przepraszam, nie zauważyłem pana. Czym mogę służyć? – zapytał po chwili milczenia sklepikarz z silnym toskańskim akcentem.

– Dzień dobry. Ja właśnie… I’m looking for dom państwa Ferrettich.

– Że jak?

– Państwo Ferretti. Zna ich pan? O, tu mam adres. – Mężczyzna podał sklepikarzowi karteczkę. Człowieczek nagle się rozpromienił.

– A zatem wybierasz się do Ferrettich? – Przybysz zupełnie nie rozumiał powodu, dla którego człowieczek mówi tak głośno. Po chwili jednak go olśniło: przypomniał sobie, co jego agentka mówiła o Włochach: „Kiedy rozmawiamy z obcokrajowcami, odruchowo podnosimy głos, bo wydaje się nam, że dzięki temu lepiej nas zrozumieją”. – Oczywiście, że ich znamy! Znamy ich doskonale! – kontynuował człowieczek. – To proste: widzisz tę uliczkę w głębi placu, co prowadzi w górę? Tę obok wieżyczki. Idź nią prosto aż do kolegiaty, potem przejdź pod „łukiem karła”, za nim droga się rozchodzi, skręć w lewo, będzie cały czas pod górę… Wtedy uważaj i trzymaj się poręczy, bo tam łatwo się poślizgnąć. Jak już będziesz na górze, zobaczysz szeroką i prostą drogę. I już. Pierwszy po prawej będzie dom Ferrettich. Nie można zabłądzić.

Człowieczek mówił tak szybko, że obcokrajowiec wyłowił z tego słowotoku jedynie „uliczkę, co prowadzi w górę” i „idź prosto”, ale żeby nie urazić sympatycznego jegomościa oraz nie przedłużać rozmowy, która, jak na jego gust, i tak już trwała zbyt długo, postanowił udawać, że wszystko zrozumiał, i jak najszybciej wyzwolić się z kłopotliwej sytuacji. Zapyta o drogę kogoś innego. Musiał go jednak zdradzić wyraz twarzy, bo sklepikarz, szeroko rozkładając ręce, powiedział:

– Posłuchaj. To mniej skomplikowane, niż się wydaje, ale możliwe, że obcokrajowiec może mieć z tym kłopot... Wiesz, co zrobimy? Carlaaa! Carlaaa! No, Carla, gdzie ty jesteś? Musisz wybaczyć mojej żonie, zawsze gdzieś znika, kiedy jest najbardziej potrzebna.

– Ale ja… za nic nie chciałbym sprawiać państwu kłopotu – odpowiedział mężczyzna, odwołując się do formalnego języka, który obcokrajowcy często opanowują lepiej niż sami Włosi. W istocie, zaskarbił sobie pełne podziwu spojrzenie człowieczka, który drapał się po brodzie w oczekiwaniu na pojawienie się małżonki.

– Ależ niech się nie przejmuje. Nie na darmo słyniemy w całym świecie z gościnności.

– Dziękuję w takim razie – odparł mężczyzna z niepocieszoną miną człowieka, który właśnie obudził śpiącego psa i teraz nie wie, dokąd uciec.

– Jestem już, jestem. Czemu wrzeszczysz jak szalony? – Z zaplecza wyszła niewielka, wyglądająca jakby dopasowano ją mężowi na miarę, gniewliwa kobietka i wzięła się pod boki.

– No już dobrze, nie krzycz. Nie widzisz, że mamy klientów?

Kobieta opuściła ręce i natychmiast jej gniewliwe spojrzenie zmieniło się w promienny uśmiech.

– Dzień dobry! Nowa twarz, prawda?

– Zdaje się, że tak. Chce trafić do Ferrettich, zaprowadzisz go?

Spiorunowała męża, po czym popatrzyła na gościa wzrokiem słodkim jak miód.

– Ależ oczywiście. Proszę ze mną.

Nie pozostało mu nic innego, jak podążyć za Carlą, która po drodze zalewała go kaskadami niezrozumiałych słów. Niby solidnie uczył się włoskiego, ale wiadomo, jak to jest z teorią i praktyką…

Niemniej wyłowił z tego potoku dwa zdania i wcale nie sprawiły mu one przyjemności.

– A zatem to pan jest tym sławnym australijskim malarzem? Jeśli mam być szczera, to myślałam, że jest pan starszy.

Zaskoczony pytaniem Tyron Lane znieruchomiał na chwilę, czując wzbierającą irytację. Jak to? Czy nie prosił o maksymalną dyskrecję? Wydawało mu się, że wyraził się w tej kwestii kategorycznie: nie godzi się na żadną formę nachodzenia go. Chciał być sam, tak jak zawsze. Ale najwyraźniej już całe miasteczko wiedziało o jego przyjeździe i nie zdziwiłby się, gdyby przed domem państwa Ferrettich czekał na niego burmistrz z orkiestrą dętą. Miał ochotę zrobić natychmiastowy w tył zwrot, ale kiedy dostrzegł zakłopotanie na twarzy przemiłej natrętki, zmusił się do grzecznej odpowiedzi:

– Tak, to ja. Dziękuję, że zechciała mnie pani zaprowadzić. Dalej… dalej już sam trafię.

Niezdecydowana, czy ma się obrazić, czy też ucieszyć, że oszczędzono jej wspinaczki pod samą górę, kobieta wskazała na budynek w głębi ulicy i powiedziała:

– Ależ nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. Niech pan zobaczy, dom Ferrettich jest dokładnie tam, u stóp zamku, nie można się pomylić.

Mężczyzna pożegnał kobietę pospiesznym gestem i odprowadzany jej marsowym spojrzeniem zdecydowanym krokiem ruszył w górę uliczką tak stromą, że mogliby się na niej wykazać bohaterowie kolarstwa górskiego. Złość dodawała mu skrzydeł. Ponieważ nie wiedział dokładnie, do kogo mieć pretensje, większość zapalczywych myśli skierował ku biednej Vittorii, swojej agentce, której przypadło niewdzięczne zadanie ogarniania skomplikowanych relacji Tyrona ze światem, a oprócz bezdyskusyjnych zdolności organizacyjnych i dyplomatycznych posiadała tylko jedną niewielką wadę: wszystko, z definicji i zawsze, było jej winą.

Musiał jednak zatrzymać wewnętrzny monolog pełen inwektyw, kiedy niedostatek tlenu zwyciężył nad resentymentem. Podniósł oczy na ogromną wieżę z blankami, która górowała nad miasteczkiem w otoczeniu strzelistych cyprysów. Powiódł wzrokiem dookoła, po uprawnych pagórkach falujących aż po horyzont i mieniących się różnymi odcieniami zieleni i żółcią pól słonecznika. Potem rozpostarł ręce i wziął głęboki wdech, jak gdyby chciał wchłonąć w siebie cały ten wspaniały krajobraz. Jakby w odpowiedzi na jego pragnienie podniósł się lekki wietrzyk. Wiele razy, w najmroczniejszych momentach, kiedy nieszczęście wyciągało szpony po jego duszę, niemal odbierając mu oddech, powtarzał sobie: piękno jest jedynym ratunkiem, piękno jest kluczem do wszystkiego.

Nim jeszcze chwilowa poprawa nastroju zdążyła ustąpić towarzyszącemu mu stale poczuciu udręki, otrząsnął się i wolno, z najwyższym trudem przeszedł ostatnie kilka metrów dzielących go od drzwi, które mu wskazano.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: