Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zemsta pachnie wilkiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zemsta pachnie wilkiem - ebook

Marta, szefowa firmy ochroniarskiej, nie boi się nikogo i niczego. Zawsze liczy tylko na siebie, a nowe wyzwania traktuje jako życiową przygodę. Jednak pewnego dnia los stawia na jej drodze wroga, z którym nie będzie w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Dzika wataha wilkołaków, potworów, jakie znała do tej pory jedynie z książek i filmów, w jednej chwili zamienia jej życie w koszmar.
Jej wrodzona wola walki nie pozwoli pogodzić się z porażką, a pragnienie zemsty doda jej siły do działania. Tym bardziej że u jej boku nagle pojawi się zabójczo przystojny, tajemniczy mężczyzna, który zabierze ją do nadprzyrodzonego świata pełnego istot obdarzonych zadziwiającymi mocami...

Wtedy zza drzew wyszedł ON. Gdy go ujrzała, zastygła. Nigdy wcześniej nie widziała takiego mężczyzny. Zbliżał się powoli, ubrany tylko w dżinsy. Jego tors wydawał się ciosany z twardego kamienia, widziała dosłownie każdy pracujący przy poruszaniu się mięsień. I choć gęsty las potęgował jeszcze czerń letniej nocy, mogła dostrzec jego twarz, a szczególnie oczy. Świeciły intensywnie w ciemności. Na biało. Nienaturalność tego spojrzenia wzmacniały hebanowe gęste włosy, przystrzyżone krótko, i równie ciemny zarost. Mężczyzna był nieziemski, cholernie przystojny i odpychająco niebezpieczny.

Intrygujący, zaskakujący, dziki – taki jest debiut J.G. Latte. Zemsta pachnie wilkiem to romans z paranormalną nutą, który spodoba się każdej fance gatunku. Autorka opowiada historię silnej, zdeterminowanej kobiety, która nagle musi zmierzyć się z wrogiem, o którym w najgorszych snach nie śniła, ale... Nie będzie z tym sama. Idealna lektura na gorące letnie wieczory! Polecam!
K.N. Haner

J.G. Latte - polska autorka pisząca pod pseudonimem artystycznym. Ukończyła dwuletnie studium detektywistyczno-ochroniarskie oraz dziennikarstwo na uczelni w Łodzi. Kocha kawę, makaron i dobre ciacho. Mieszka z mężem i synami na przedmieściach Zduńskiej Woli. Świat literacki jest dla niej jak oddychanie: wdech to czytanie, a wydech to pisanie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-518-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Od dwudziestu minut słuchała wynurzeń faceta, którego poznała dwa tygodnie temu. Z pozoru sympatyczny i konkretny, okazał się żebrzącym o litość kolesiem pełnym przekonania, że opowieści o jego ciężkiej przeszłości, niezrozumieniu przez innych czy „jaki-to-on-biedny-poszkodowany-przez-kobiety-jest” będą świetnym wabikiem na laskę.

O, jak mocno się mylił! Marta przekładała nogę na nogę, poprawiała nieustannie jasne włosy i przytakiwała grzecznie, nie chcąc wyjść na nieczułą sukę. Jednak w głębi serca chciała nią być. Korciło ją, by przerwać te biadolenia i wykrzyczeć mu w twarz, aby odnalazł swoje jaja. Co się dzieje z tymi facetami? Gdzie ich testosteron? Gdzie konkretność w działaniu, męskie, twarde podejście do życia i nieużalanie się nad sobą?

Męski świat oszalał. Panowie grupami chodzą do psychologa, kosmetyczki i stylisty. Odwiedzają fryzjera przynajmniej raz w tygodniu, buczą na wzruszających momentach filmowych i trzymają się swojej partnerki jak rzep psiego ogona podczas zakupów w galerii handlowej.

Marta miała serdecznie dość takich mężczyzn. Maminsynków i nieudaczników, którzy swoją porażkę mylą z wrażliwością i otwarciem na kobiecy świat. Jaka, do cholery, wrażliwość? Panowie, wara od damskiego terenu! Macie swój, więc to na nim się skupcie. Ogarnijcie swoje problemy i rozterki po męsku, szybko i bezboleśnie. Koniec bycia męską pizdą!

– Przynieść ci coś do picia? – Jego głos wyrwał ją z niechcianej stagnacji.

– Wodę gazowaną. Skorzystam przy okazji z toalety. – Wymusiła uśmiech na twarzy i już była w drodze do wyjścia. To była jej szansa, okazja nie do przepuszczenia, wyrwać się i zapomnieć. Przebijała się przez tłum i zastanawiała się, czy ma napisane na czole „ZWIERZ MI SIĘ”. Dlaczego zawsze trafia na typa z problemami filozoficznymi, który bez pardonu wylewa na nią swoje rozterki? Kurwa mać, sama ma problemy, jak zresztą każdy z nas, więc zostawia je za zamkniętymi drzwiami w sobotni wieczór, nie ma też najmniejszej ochoty babrać się w obcych zmartwieniach.

Podchmielone towarzystwo w zwolnionym tempie ustępowało jej z drogi. Zaduch i sztuczny dym tworzyły mroczną atmosferę, była zadowolona, że pod osłoną szarości wymknie się niezauważona przez dupka z baru. Stawiała ostrożnie kroki na wąskich schodkach prowadzących w górę do wyjścia, bluzka lepiła się do spoconych pleców, nogi uwierały w wysokich szpilkach. Marzyła tylko o ciepłym prysznicu i solidnej porcji zapiekanki z obiadu.

Rozkoszny chłód przywitał ją na górze, gdy pchnęła solidne metalowe drzwi. Była na zewnątrz, w końcu wolna i sama. Jednak by nie kusić losu i nie natknąć się na szukającego jej faceta, rozejrzała się nerwowo za taksówką. Żadna nie stała obok nocnego klubu, nikt też nie przejeżdżał z charakterystycznym znaczkiem na dachu. Zerknęła na zegarek, było już grubo po drugiej w nocy, postanowiła więc zadzwonić po kierowcę, który zabierze ją jak najdalej, a przede wszystkim jak najszybciej stąd.

Gdy szukała w spisie numeru, drzwi otworzyły się z hukiem, wypuszczając szumny gwar z nocnego klubu. Martą aż szarpnęło, była przekonana, że ujrzy Tomka „Przygłupa”, który zdążył zwierzyć się jej z niemal całego życia. Z ulgą zawiesiła wzrok na całkiem przystojnej dziewczynie, której długie, brązowe włosy opadały seksownie na ramiona. Wiedziała jednak, że to tylko kwestia czasu, za którymś otwarciem wrota ukażą jej gościa, którego nie chce już pamiętać.

Przewieszając sobie torebkę przez ramię, ruszyła przed siebie, nie przestając szukać numeru taksówkarza. Rozmowy ludzi palących papierosy przed lokalem powoli przycichły i jedynym dźwiękiem wypełniającym przestrzeń był stukot jej czarnych szpilek. Natrafiła w końcu na odpowiednie cyferki i natychmiast zainicjowała połączenie. Po trzydziestu sygnałach, wkurzona, schowała telefon do kieszeni obcisłych spodni i przyspieszyła kroku, postanawiając iść na piechotę.

Rozkoszując się uwolnieniem od natręta, nawet nie zorientowała się, jak weszła do parku położonego tuż przy lesie. Przystanęła na sekundę, rozważając inną opcję powrotu. Musiała przejść przez ten cholerny zalesiony park, żeby jak najszybciej dostać się do swojego wynajętego mieszkania. Inna trasa – omijająca go – była trzy razy dłuższa. Wybierając ją, dotarłaby do domu na czwartą rano, a nawet później, biorąc pod uwagę niewygodne buty. Była zmęczona i głodna, do tego nieziemsko wkurzona, więc podjudzona przez adrenalinę, poszła wąskim chodnikiem, wijącym się serpentyną wśród licznie rosnących drzew parkowych. Towarzyszyła jej ironiczna myśl, że tylko w małych miasteczkach dobry klub nocny jest cholernie oddalony od centrum, coby nie przeszkadzać krowom śpiącym na stojąco w dziurawych oborach.

Niewysokie latarnie oświetlały tylko alejkę. Patrząc dalej, Marta mogła zobaczyć przerośnięte, napęczniałe zielenią krzaki, gdy inne drzewa znikały w gęstej ciemności. Przyspieszyła kroku. Po piętnastu minutach doszła do wniosku, że może to nie był najlepszy pomysł. Nie żeby była przesadnie strachliwa, ale świadomość gęstego, szeroko rozciągającego się i pełnego dzikich zwierząt lasu tuż za granicą parku odbierała jej odwagę. Dosłownie czuła uchodzącą z niej pewność siebie, ulatniającą się nad nią niemalże jak ciepła para w kąpieli.

Szybki, mocny krok spotęgował stukot cienkich szpilek, wbijał się on w głowę, alarmując, że wszystko i wszyscy słyszą, którędy idzie. Nie zastanawiając się długo, schyliła się błyskawicznie, zdjęła obuwie i kontynuowała powrót boso, w towarzystwie głuchej nocnej ciszy.

Dopiero po kilku minutach dotarł do jej uszu niepokojący dźwięk. Odwróciła się spanikowana. Zaczęła szybciej oddychać. Słyszała czyjeś kroki, była tego pewna. Nie widząc żadnego ruchu, ruszyła dalej, bo wiedziała, że zatrzymywanie się w takich sytuacjach jest niebezpieczne. Prowadziła własną firmę ochroniarską w tym zapyziałym miasteczku. Szkoliła się co roku, dlatego nigdy nie wypadła z wprawy.

Gdy usłyszała po raz drugi odgłos kroków dobiegający za nią, pobiegła. Dzięki specjalnym ćwiczeniom na rozpoznawanie dźwięków, na które jeździła raz w roku do Warszawy, była pewna, że podążało za nią dwóch mężczyzn. Po sile ich kroków wiedziała, że są ciężcy i ciągle przyspieszają. Z jednym poradziłaby sobie bez problemu, z dwójką kolosów mógł być problem.

Nie ryzykując, puściła się sprintem po trawie, skracając sobie drogę do wyjścia. Znała ten park dobrze, to jedyne miejsce w mieście, gdzie wszyscy przychodzili na romantyczne schadzki. Sama była tu kilkakrotnie, zapraszana zazwyczaj na drugą randkę. I na tej randce się kończyło. To był jej test, przyprowadzający ją tu facet był z biegu spalony. Rzygała już tymi romantycznymi ławeczkami, brakiem prywatności i dokarmieniem grubych kaczek leniwie pływających po stawie. Czy w końcu któryś weźmie ją do kina na dobry horror albo na basen, strzelnicę lub na szybki, parny numerek w samochodzie? Nie! Zawsze trafiała na zniewieściałych dupków z kwiatami w ręku i chlebem dla kaczek. Gdyby była weterynarzem, to opierdoliłaby ich za spasienie zwierząt.

Mijając pędem okrągły staw, zorientowała się, że jest w połowie parku. Płuca głośno rzęziły, ale wiedziała, że da radę. Dziękując w duchu za wielogodzinne bieganie na bieżni, skupiła się na wyrównaniu oddechu. Musiała zdążyć, jeśli nie – nie podda się bez walki. Nie odda zegarka, który miał wartość sentymentalną, a przecież nic cennego nie miała już przy sobie.

Biegła wzdłuż lasu, wysokie drzewa odbijały się majestatycznie w niezmąconej wodzie, gdy znienacka poczuła bolesne uderzenie w tył głowy.

Upadła, tracąc w panice świadomość.2.

Otworzyła oczy. Pierwszy dotarł do niej ból. Miała spuchniętą twarz, całe ciało krzyczało z przeciążenia i gdy zorientowała się, co się z nią dzieje, dziki krzyk wydobył się z jej gardła, wypełniając zastygły w wyczekiwaniu las.

Wszystkie odczucia uderzyły w nią jednocześnie. Czuła wilgotną trawę pod plecami, kamienie wbijające się uparcie i boleśnie w jej tyłek i kręgosłup, ciężar przygniatający płuca, ale najbardziej świadomie czuła obcego penisa w sobie.

Ktoś ją gwałcił. Brutalnie wbijał się w nią, pozbawiając tchu i rozumu. Przerażająca świadomość tego, co się właśnie działo, uderzyła w nią silnie. Czując, że rozpada się jej świat, zapłakała.

Gdy chciała poruszyć nogami w desperackiej próbie zrzucenia z siebie sukinsyna, poczuła, że ktoś trzyma ją za kostki. Kurwa mać, był drugi! Nawet nie chciała myśleć, czy on jest już „po”. Była w potrzasku, unieruchomiona i niezdolna do jakiejkolwiek samoobrony.

Marta odpuściła. Trzęsąc się od rytmicznych ruchów napastnika, próbowała wyłączyć czucie. Walczyła sama ze sobą, by odciąć się od tego miejsca. Chaotyczne myśli krążyły w głowie jak sępy: „To nie ja, to nie ja, to się nie dzieje, to nie ja”. Jednak nie mogła, nie potrafiła, za cholerę nie umiała zamknąć oczu i przeczekać tego brutalnego gwałtu.

Zaraz, zaraz. Gwałt? Poczuła nagle gniew wzbierający w niej gwałtownie. Szarpnęła się z całej siły, używając każdego wyćwiczonego mięśnia swojego ciała. Nie była kruchą kobietą, o nie! Marta pozwoliła, by dzika złość przejęła kontrolę nad nią, wpuściła ją z rozkoszą do swojej głowy. Nie będzie leżeć jak kłoda, nie ułatwi mu tego, będzie się wyrywać tak długo, aż on ją zabije lub pozbawi przytomności. Musiała to zakończyć, w ten czy inny sposób.

To, że może jakimś cudem uda jej się wyrwać, porzuciła w sekundę, gdy uświadomiła sobie, że oprawca jest niewiarygodnie ciężki i silny. Gwałcąc ją raz po raz, zablokował jedną ręką jej obie, trzymając je boleśnie nad głową. Jego druga wielka dłoń zakneblowała jej usta zaraz po tym, gdy odzyskując świadomość, wrzasnęła z furią na swój los.

Nagle poczuła uderzenie w twarz. Kara za przeszkadzanie gwałcicielowi. Ciepła krew spłynęła jej po ustach. Zrozumiała, że właśnie straciła ząb.

– Nie trzep się, suko. – Niski głos mężczyzny był przerażający. Słychać było w nim zaskakujący spokój, a nie furię maniaka seksualnego. Gnój nie spieszył się, penetrował ją zadowolony, zachowując się, jakby robił to z ukochaną kobietą.

Marta odważyła się spojrzeć w jego twarz, wiedząc, że będzie śniła o niej do końca życia – oczywiście jeśli to przeżyje. Znieruchomiała, gdy zobaczyła jego oczy. Były zwierzęce, dzikie, nieludzkie. Ten szok pozwolił jej zapomnieć na sekundę, że członek tego stworzenia tkwił głęboko w niej.

Właściciel lekko świecących, żółtych oczu uśmiechnął się szeroko.

– Co, suczko, podoba ci się to, na co patrzysz? – Po czym doszedł, zalewając ciepłą spermą wnętrze jej kobiecości.

Marta ostatkiem sił wygięła się w łuk, czując przegrzanie mózgu. Ten akt, ten wyciśnięty w nią brutalnie płyn ustrojowy przelał czarę i poprzysięgła sobie, że jeśli wyjdzie z tego cało, zabije gnoja powoli i brutalnie.

Gwałciciel wyszedł z niej, stanął i zapinając spodnie, przyglądał się z satysfakcją swojemu dziełu.

Natychmiast chciała podkulić kończyny, brutalna prawda ponownie nią wstrząsnęła – drugi koleś nadal nie puszczał jej nóg. Zerknęła na niego. Miał dłuższe, brązowe włosy i równie dziwnie lśniące oczy, jednak jego były koloru zgaszonego bursztynu. Poruszyła się dziko, a on tylko wzmocnił uścisk i puścił jej oczko.

Było jej zimno, źle, a wymiociny pchały się same w górę.

Poczuła na swoich udach wylewającą się spermę. Obrzydzenie było tak wielkie, że musiała krzyknąć, by je zagłuszyć. Jej pełen rozpaczy i gniewu wrzask wypchnął świadomość daleko od miejsca, w którym życie zatrzymało się i zapomniało o niej.

Silny kopniak w udo uciszył ją. Teraz było jej już wszystko jedno. Zamknęła oczy i pozwoliła łzom spływać cicho po obolałej twarzy. Była w szoku, otępiała bólem i brakiem myśli.

I gdy usłyszała głos żółtookiego, nawet się nie przestraszyła.

– Zabij ją – powiedział.

Marta uchwyciła słuchem odgłos kroków odchodzących w głąb lasu. Oprawca odszedł zadowolony i zaspokojony, jakby szedł na spotkanie z przyjaciółmi.

Leżała cicho z zamkniętymi oczami. W końcu udało jej się oderwać od piekła przygotowanego specjalnie dla niej. Nie czuła już nic: ani mokrej i lepkiej plamy pomiędzy nogami, ani przejmującego chłodu nocy owiewającego jej narządy płciowe wystawione na ten lekki wiatr. Nie czuła obcych rąk przytrzymujących jej nogi. Wydawało jej się, że leży na wodzie, unosi się poruszana falami. Jedynym dźwiękiem, jaki do niej dochodził, był aksamitny odgłos ocierających się o siebie fal. Uspokajający szum, równy rytm zapomnienia.

Nie krzyczała. Jej ręce spokojnie leżały rozłożone na trawie. Nawet nie ruszyła nogą, gdy mężczyzna, który miał ją zabić, zwolnił uścisk. Jego kroki docierały do niej przytłumione, błysk noża wydawał się odległy. Coś do niej mówił, lecz słowa pochłaniała letnia noc.

Nie chciała go słyszeć. Wyparła chęć ucieczki. Tkwiła nieruchomo, czekając na śmierć.

I w tym momencie usłyszała groźny warkot dochodzący gdzieś z lewej strony. Pomyślała, że to omamy wywołane szokiem, ale reakcja pochylonego nad nią kata wykluczyła pomyłkę.

To, co stało się potem, wyrwało ją brutalnie z błogiej obojętności. Marta zerwała się na równe nogi i błyskawicznie schowała się za najbliższym drzewem, obserwując z szalejącym ze strachu sercem walkę, która nie powinna się wydarzyć.

Dwa ogromne wilki, które pojawiły się znienacka, otoczyły mężczyznę. W jego oczach widziała strach pomieszany z niezrozumiałą dla niej satysfakcją. Bulgoczący warkot nieustannie wydobywał się z paszczy zwierząt. Ostre, białe zęby błyszczały w świetle księżyca, ślina ściekała z zaciśniętych szczęk, ich ciała były nienaturalnie umięśnione, a lśniąca sierść stała sztywno.

Głos gwałciciela oderwał ją od podziwiania niezwykłych bestii w kolorze nocy.

– W końcu udało wam się dopaść jednego z nas, co?! Ale za późno, kundle, tej suce już odechciało się żyć. Jeśli ja nie odbiorę jej życia, sama to zrobi.

Wilki zawarczały gardłowo, kłapiąc kilkakrotnie ostrymi kłami. Jeden z nich zbliżył się raptownie do swej ofiary, zmniejszając niebezpiecznie dystans. Wyglądał, jakby szykował się do skoku. Marta zacisnęła usta dłonią, bojąc się wydobyć choćby oddech. Gdy była pewna, że walka zacznie się za sekundę, czarny wilk odskoczył do tyłu i podwinął niespodziewanie ogon. Drugi zrobił to samo, choć oba zachowały czujność, nie spuszczając swej ofiary z oczu.

Wtedy zza drzew wyszedł ON. Gdy go ujrzała, zastygła. Nigdy wcześniej nie widziała takiego mężczyzny. Zbliżał się powoli, ubrany tylko w dżinsy. Jego tors wydawał się ciosany z twardego kamienia, widziała dosłownie każdy pracujący przy poruszaniu się mięsień. I choć gęsty las potęgował czerń letniej nocy, mogła dostrzec jego twarz, a szczególnie oczy.

Świeciły intensywnie w ciemności.

Na biało.

Nienaturalność tego spojrzenia wzmacniały hebanowe, gęste włosy, przystrzyżone krótko, i równie ciemny zarost. Mężczyzna był nieziemski, cholernie przystojny i odpychająco niebezpieczny.

Podszedł bezszelestnie, stając pomiędzy wilkami. Marta zastanawiała się, jak to było możliwe, ponieważ jego postura wskazywała na wagę ciężką, a jednak gdy szedł, ani jedna gałązka czy listek nie wydały dźwięku, jakby sprzyjały tej postaci, łącząc się z nią w jedną całość. To na niego czekały dwie bestie nocy. Gdy stał, sięgały mu one do pasa, choć mężczyzna był naprawdę wysoki.

Marta zadrżała. Czuła, że nie powinna być świadkiem tego zajścia. Podświadomie wiedziała, że rzeczy, które zobaczyła i za chwilę ujrzy, nie są przeznaczone dla postronnych oczu. Stała jednak ukryta za drzewem i w wysokiej trawie, nie mając tak naprawdę żadnego wyboru.

– Gdzie jest Kaleb? – Jego głos zdawał się wibrować.

Gwałciciel zaśmiał się krótko, potrząsając długimi, kręconymi włosami.

– Daleko, przywódco. Nigdy go nie dorwiesz, on dorwie cię pierwszy.

Białe oczy w skupieniu obserwowały postać stojącą przed nimi. Ich właściciel nie poruszył się, nie mrugnął. Odezwał się po długiej, pełnej napięcia chwili:

– Ten teren należy do mnie. Złamałeś moje prawo, wiesz, co za to grozi?

– Wiem i mam to gdzieś, bo zdążyłem sobie nieźle poszaleć.

Gdy wypowiedział ostatnie słowo, Marta kątem oka zarejestrowała prawie niezauważalne kiwnięcie głowy Białookiego. Sekundę po tym wilki rzuciły się na mężczyznę, który był jej gwałcicielem i miał też zostać jej katem.

Facet nawet się nie bronił, nie wykonał żadnego ruchu, gdy potężne szczęki zaciskały się na całym jego ciele. Nie krzyczał, jak rozszarpane kawałki ciała upadały z plasknięciem na trawę. Krew tryskała tak mocno, że po kilku minutach ciała zwierząt i człowieka tarzały się w czerwonym błocku. Odgłosy gryzienia, wyrywania, mlaskania i skupionych pomruków wypełniły głośno przestrzeń wokół. Były to odgłosy zemsty. Dźwięki śmierci, sprawiedliwości i bólu.

Po czasie, który zdawał się trwać wieczność, akcja w końcu się zakończyła. Zadowolone bestie, mokre od krwi ofiary, stanęły obok swego pana i czekały na jego reakcję. Gdy one zajadle wymierzały karę, Białooki stał i patrzył beznamiętnie i rzeczowo, czekając, aż wilki wykonają zadanie. Teraz pogłaskał je leniwie za uchem, dając wyraz swojemu zadowoleniu. Zwierzęta przechyliły na bok wielkie łby, odsłaniając umięśnione szyje. To był znak poddaństwa i jednocześnie zaufania.

Bestie ufały swojemu przywódcy.3.

Przerażona Marta, widząc to, uzmysłowiła sobie trzy sprawy. Po pierwsze: była bez majtek i spodni, świecąc gołą dupą w krzakach. Po drugie: gdy przez cały czas patrzyła na niewyobrażalną przemoc, łzy płynęły wartko i teraz jej brudna, podarta bluzka była dodatkowo mokra. I po trzecie: czy ona również zostanie zeżarta za to, że była świadkiem tej egzekucji? Przykucnęła cicho, opierając plecy o chropowatą korę drzewa. Teraz, gdy cała trójka nie była już zajęta wyrównywaniem rachunków, bała się zerkać w ich stronę. Jednak po minucie ciekawość zwyciężyła i walcząc z dygoczącym ciałem, podniosła się, by wychylić głowę ze swego schronienia.

Zamarła, widząc utkwiony w nią wzrok niezwykłego mężczyzny. Patrzył prosto w jej oczy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, była jak maska: nieruchoma i nieprzewidywalna. Dwa ogromne wilki o czarnym umaszczeniu stały po obu jego stronach i Marta wiedziała, że wywęszyły jej strach. Ona sama go czuła, cierpki pot spływający po plecach, gnieżdżący się w jej dłoniach i przylepiający potargane włosy do czoła. Chciała wytrzeć ręce o spodnie, ale brak materiału na nogach upokarzająco przypomniał jej, że czarne dżinsy leżą niedaleko zwłok gwałciciela.

Nie wiedziała, co robić. Gdzieś w głębi cieszyła się, że te dziwne istoty rozszarpały tego zboczeńca, nawet jeśli drugi uciekł. Nie miała jednak żadnej pewności, czy są nastawieni pokojowo w stosunku do niej. A jeśli też będą chcieli ją posiąść bez jej zgody, odgryzając głowę po skończonej kopulacji? Ta myśl sprowokowała żołądek, poczuła nagle kwaśny posmak w ustach. Przytulona do drzewa, obecnie jej jedynego sprzymierzeńca, łapała nerwowo powietrze. Za nic na świecie nie chciała teraz zwymiotować i pokazać im, że jest słaba. A była słaba: nogi jak z waty, tępy ból na całym ciele od brutalnego pobicia, otarta i piekąca macica, jej stan był tragiczny, a o psychice nie chciała teraz myśleć. Koszmar jeszcze się nie skończył.

Podskoczyła jak oparzona, gdy usłyszała głos przywódcy stada.

– Załóż spodnie.

I zaraz potem jej odzienie wylądowało obok niej, na krzakach. Nie zastanawiając się nawet przez sekundę, złapała je szybko, równie błyskawicznie zakładając je na nogi. Jak niewiele trzeba, by odzyskać pewność siebie! Od razu poczuła się na tyle lepiej, że spojrzała odważnie w jego oczy i podziękowała.

– Nie dziękuj, dotarliśmy za późno. To ścierwo zdążyło cię skrzywdzić. – Jego rzeczowym słowom, w których usłyszała złość i przeprosiny, towarzyszył cichy warkot bestii.

I wtedy do niej dotarło: oni nie chcą zrobić jej krzywdy. Przybyli tu, by ją uratować, by nie dopuścić do gwałtu, który wywrócił jej świat do góry nogami. Wiedziona tą myślą wyszła zza drzewa i jak w transie podeszła do rozszarpanych zwłok.

Patrzyła na zakrwawione ciało, które jeszcze przed chwilą panowało nad nią, trzymało jej nogi, by kolega mógł się zabawić, a potem mrugnęło do niej, jakby całe to zajście było schadzką namiętnych kochanków.

Stała i widziała powyrywane ręce, rozdartą chaotycznie skórę nóg, twarz zaoraną tak mocno, że nie poznawała już rysów ani kręconych włosów.

Jej oczy zatrzymały się na sercu, które leżało nieruchome wśród połamanych kości żeber, zerwanych mięśni i brunatnego mięsa. Pokąsana klatka piersiowa była jedną wielką raną, krwawiącą i śmierdzącą. Dopiero w tej chwili zarejestrowała odór drażniący jej nozdrza, wydobywający się ze zwłok, które leżały nierówno pod jej stopami.

Nie wiedziała, kiedy to zrobiła, ale nagle stała z jego martwym sercem w dłoni. Naprawdę je trzymała. Ściskając mocno, patrzyła na organ, który wcześniej bił tylko po to, by krzywdzić innych. Było dziwnie wielkie, ale po wszystkim, co przeżyła i zobaczyła tej nocy, przestała się zupełnie nad tym zastanawiać.

Poczuła furię pełzającą szybko po plecach. Przywitała ją z ulgą i pozwoliła się porwać do tańca. Podniosła dłoń wyżej, opluła martwe serce ociekające krwią i w dzikim szale rzuciła je na ziemię, skacząc po nim tak długo, aż pozostała tylko plama oblepiająca trawę i jej bose stopy.

Potem przyszedł niespodziewanie atak paniki i gorąco rozlało się po ciele, mrocząc jej umysł. Ostatnie, co zapamiętała, to silne męskie ramiona niepozwalające jej upaść.

I ogarnęła ją długo wyczekiwana ciemność.4.

Nazar niósł kobietę o złocistych włosach tak swobodnie, jakby nie ważyła zupełnie nic. Mięśnie ramion rytmicznie falowały, gdy stawiał uważnie każdy kolejny krok. Nie chciał narazić jej na dodatkowe wstrząsy.

Był wściekły. Tak cholernie wściekły, że wiedział już, iż po powrocie do domu będzie musiał poćwiczyć kilka godzin, by pozbyć się tej morderczej energii krążącej wokół niego.

Złotowłosa była pierwszą ofiarą Kaleba, która przeżyła. Pierwszą, którą zdążyli uratować. Choć ta kobieta miała silne ciało – wyraźnie widział twarde linie jej mięśni nóg i rąk – w starciu z dwoma zmiennokształtnymi nie miała szans, szczególnie z odszczepieńcami. Gdy miesiąc temu znaleźli rozszarpaną Nataszę, od razu przegrupował swoich ludzi. Patrząc na jej drobne, zmęczone krzywdą ciało, zrozumiał wtedy, że ma do czynienia z obłędem, z czystym szaleństwem, złem, które będzie musiał za wszelką cenę powstrzymać.

Udało mu się dopiero teraz, po pięciu niewinnych ofiarach, w tym dwóch z jego własnej watahy. I gdy pierwsza z nich – Natasza – była zaskoczeniem dla wszystkich, tak ostatnia kładła się cieniem na jego honorze. Nazar nie mógł znieść, że w sytuacji zagrożenia, gdzie wszyscy byli postawieni w najwyższy stan gotowości, zginęła znów jedna z jego kobiet. Determinacja po ostatniej zbrodni zaprowadziła go dziś tu, do miejsca, gdzie kobieta z miasta została zaatakowana, zgwałcona i miała zginąć jak pozostałe – z rozpostartymi nogami, rozciętym brzuchem pełnym wylewających się wnętrzności i z pustymi oczodołami, bestialsko wyrwanymi ostrymi szponami.

Przycisnął nieprzytomne ciało do piersi, była ona jego nadzieją i pierwszym zwycięstwem. Po wielu wyczerpujących dniach i nocach polowania w końcu udało im się tak bardzo zbliżyć. Wystarczająco, by dorwać jednego z pomagierów i wymierzyć mu karę zimnej, zasłużonej śmierci. Nie mógł nazwać tego sukcesem, ale krew zabuzowała w nim z wilczą satysfakcją.

Choć sam chciał posmakować krwi gwałciciela, pozwolił zastąpić się bliźniakom, jego najbliższym i najbardziej zaufanym. Czuł determinację dwóch czarnych wilków i ich niezaspokojony gniew. Pomógł im wyładować emocje, które targały całą grupą.

Wiedział, że dobrze postąpił, zaspokojone towarzyszyły mu teraz w drodze do miejskiego szpitala. Szły dostojnie po jego bokach, rozglądając się czujnie, ale Nazar wyczuwał i widział, że część nabrzmiałego napięcia z nich zeszła. Szkoda, że nie mógł powiedzieć tego samego o sobie.

Kobieta w jego ramionach zaczęła się poruszać. Otworzyła spuchnięte oczy, rozglądając się otępiale. Po chwili napotkała jego wzrok i zadała pytanie:

– Dokąd mnie niesiesz?

– Do szpitala.

– Zanieś mnie do domu.

– Potrzebujesz pomocy.

– ZANIEŚ.MNIE.DO.DOMU! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Nazar przystanął. Znajdowali się na skraju lasu, zaraz przy wyjściu z parku. Spojrzał na nią i podjął już decyzję. Nie miał zamiaru kłócić się czy odradzać powrotu do domu w jej stanie. Nie znał jej i choć było mu żal, a nawet czuł wyrzuty sumienia, że nie przybył wcześniej, wiedział, że ta kobieta była silna i z pewnością sobie poradzi. Był niezwykle zaskoczony, gdy bez lęku w oczach przyglądała się kupie mięsa, jaką pozostawili po sobie Awdiej i Awram. Sięgając po serce, zadziwiła go jeszcze mocniej. Ten niezwykły widok powiedział mu wiele na jej temat i musiał przyznać, że jak na człowieka była silna, zdeterminowana, a do tego piękna. Wszystkie kobiety należące do jego watahy nosiły włosy ciemne, lśniąco czarne czy rude przeplatane czernią, jak Tamara. Patrząc na jej jasne pasma okraszone złocistymi refleksami, pomyślał, że są tak delikatne, iż gryzą się z waleczną duszą tej kobiety.

– Dasz radę stanąć? – zapytał.

Już wyrywała się z jego ramion, więc postawił ją powoli na trawie. Sięgała mu do brody, ale w tej niewysokiej istocie żarzył się wielki ogień.

– Mogę iść sama, dziękuję.

– Daleko stąd mieszkasz?

Popatrzyła na niego badawczo.

– Po co ci ta informacja?

Nazar uśmiechnął się lekko. Rozumiał jej ostrożność, był nieznajomym, a przed chwilą dwóch innych obcych zraniło ją najbardziej, jak można zranić kobietę.

– Nie chcę, żebyś wracała sama, możesz być ciągle w niebezpieczeństwie. Odprowadzę cię.

Jasnowłosa wzdrygnęła się, rozejrzała nerwowo dookoła i jej oczy spoczęły na jego wilkach. Pytanie, które zadała, zaskoczyło go. Była rzeczowa, konkretna i dodał to do jej kolejnych atutów.

– To nie są normalne wilki. Dlaczego nie zabiłeś mnie za to, że wszystko widziałam? Wiem, że nie powinnam być świadkiem. To nie było przeznaczone dla ludzkich oczu.

Ponieważ stała tak blisko niego, poczuł, że skupia się na jej włosach. Były takie piękne, błyszczące, wijące się wokół jej głowy niczym ciepłe promienie słoneczne liżące skórę. Nazar wyciągnął rękę, nie do końca świadomie, i zanim się zorientował, dotknął miękkich blond pasm.

Jej reakcja dosłownie wstrząsnęła nim, odsunął się szybko do tyłu. Kobieta skuliła się w sobie, oczy zaszły łzami, objęła się ramionami i na chwilę jej odwaga zgasła. Grymas strachu, jaki zobaczył na jej twarzy, wbił ostrą szpilę w serce Nazara. Cholera, za nic na świecie nie chciał przysporzyć jej dodatkowego cierpienia!

– Przepraszam za to, zachowałem się nieprofesjonalnie. Lepiej będzie, jak bracia odprowadzą cię do domu. – Nie spuszczał z niej wzroku, choć dziwił się sobie, że ma trudności, by go utrzymać. Co się z nim dzieje tej nocy? Nigdy wcześniej nie miał takich problemów. Wszyscy czuli respekt przed spojrzeniem jego jasnych oczu, szczególnie wtedy, gdy mieniły się wilczym blaskiem.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Jej głos przywrócił go do porządku. Nie miał jednak zamiaru odpowiadać jej na jakiekolwiek pytanie dzisiaj. Musiał jak najszybciej wrócić do siebie. Obok gniewu i triumfu pojawiło się zaskakujące pożądanie. Nie chciał go, nie potrzebował, nie pozwoli sobie na najmniejszą słabość w czasach, gdy jego ludzie polegają na nim i wierzą, że obroni ich przed złem, które rozpruwa ich kobiety.

– Nie dzisiaj, jasnowłosa. Awdiej, Awram, przemieńcie się.5.

Nie mogła wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Patrząc na potężne wilki, które na jej oczach przemieniły się w dwóch niesamowicie przystojnych mężczyzn, pomyślała, że z jej psychiką jest chyba coś nie tak. Podświadomie czuła już wcześniej, że to nie są zwyczajne zwierzęta, a ON nie jest pospolitym facetem. Jednak to, co stało się tu przed momentem, wstrząsnęło jej rozumowaniem diametralnie.

Na komendę swojego pana bestie rozpoczęły przemianę. Każdego z osobna spowiła tajemnicza, czarna mgła, zakrywająca praktycznie cały proces. Nie przytłumiła w żaden sposób dźwięków. Trzaski łamanych kości, bolesne postękiwania i śliski odgłos rozciąganej skóry dochodziły groźnie z ciemnych obłoków. Trwało to jednak tak szybko, że po około sześćdziesięciu sekundach właściciele nagich, umięśnionych ciał stali przed nią z szelmowskimi uśmiechami na twarzach. Obaj mieli czarne włosy, sięgające im do pasa, potargane od nagłej przemiany. Duże szmaragdowe oczy powalały zapewne każdą kobietę, która wpatrywała się w nie zbyt długo, uwiedziona nonszalancką firanką czarnych rzęs. Były to dwa zabójczo przystojne samce, z pewnością świadome swojego magnetyzmu.

Patrzyli na nią, chcąc zawstydzić swymi imponującymi klejnotami, jednak nie wywarło to na Marcie większego wrażenia. Cztery razy w tygodniu trenowała z chłopakami z pracy i widok dyndających penisów w przebieralni był tak normalny jak jej własna nagość. Musiała przyznać, że panowie wilki zaskoczyli ją wielkością. Pomyślała, że jej koledzy po fachu zapewne byliby zazdrośni.

W tej sytuacji zadała jedyne sensowne pytanie:

– Odprowadzicie mnie nago?

Jeden z nich zaśmiał się gardłowo, przypominając Marcie, że kilka minut wcześniej rozszarpał na jej oczach człowieka. No, może nie nazwałaby tego skurwiela człowiekiem, a raczej robakiem, który domagał się zgniecenia.

W tym samym czasie drugi czarnowłosy wszedł do lasu, by po minucie wyjść z niego z plecakiem w ręku. Wyjął z niego dwie pary dżinsów i czarnych podkoszulków. Ubrali się błyskawicznie i stali, czekając na rozkazy.

Lider o jasnych oczach zwrócił się jednak do niej:

– Bracia odprowadzą cię, nie zrobią ci krzywdy. I… uważaj na siebie – dodał, po czym zniknął za drzewami lasu rosnącego dziko na terenach Polski i Ukrainy. Lasu na granicy dwóch państw, którego bała się od dzieciństwa, straszona przez babcię wielkimi wilkołakami jedzącymi niegrzeczne dzieci na kolację. I okazało się, że chyba babcia mówiła prawdę.

Została sama z dwoma ochroniarzami. Co za ironia: sama przecież była jednym! Przez moment chciała zaprotestować, doszła jednak do wniosku, że nie chce samotnie wracać. Ta noc nadszarpnęła jej siłę – mur ochronny, który wydawał się nie do przebicia. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda się go odbudować, ale postanowiła już, że będzie próbować. Taką miała naturę: padnij i powstań, do skutku.

Marta odwróciła się i weszła na chodnik prowadzący do miasta. Siedlisko było niewielkim miasteczkiem leżącym koło Przemyśla, z jednym kościołem, ryneczkiem ze sklepami i pięknym parkiem graniczącym z lasem. Parkiem, który stał się jej zgubą, rysą na losie zmieniającą całe życie. Gdyby nie inwencja kilku bogatszych ludzi ceniących sobie bliskość natury, mieścina byłaby nijaka, jak tysiące podobnych, a tak mieli własne niewielkie kino, siłownię z basenem, dwie stylowe restauracje i coroczne pikniki w parku, na które zjeżdżały się rodziny z okolic. Jej firma zazwyczaj nudziła się jak cholera, rozszerzyła więc swoją działalność i brała dużo zleceń w Przemyślu. Był oddalony o niecałe dwanaście kilometrów, jeździli więc codziennie, a ostatnio wynajęli tam domek na swoje potrzeby.

Natomiast tu wynajmowała dwa pokoje w starym domu u miejscowej rodziny. Jej rodzice zginęli w wypadku, babcia umarła, a dom po niej spalił się trzy lata temu. Brak ubezpieczenia spowodował, że musiała wylądować u obcych osób, gdyż pensja nie pozwalała jej na odbudowę.

Idąc szybkim krokiem, dotrą do jej mieszkania za dziesięć minut.

Szła boso. Szpilki zostały gdzieś w lesie, nawet nie pomyślała, by ich poszukać. Nie żałowała, bo i tak były niewygodne. Bracia bliźniacy podążali równo dwa kroki za nią. Domyślała się, że przeczesują czujnie okolicę. Przyznała w duchu, iż rzeczywiście czuje się bezpieczniej, mając po bokach te niezwykłe istoty. Widziała je już w każdej postaci i wiedziała, co potrafią ci dwaj zabójcy niewahający się nigdy przed niczym. No, może tylko przed swoim panem.

Skręcając w boczną ulicę, pomyślała o tych zabunkrowanych ubraniach.

– Zawsze macie pochowane ciuchy w lesie? – zapytała z ciekawości.

Odpowiedziała jej tylko cisza. Bracia szli w skupieniu, bezszelestnie, miękko stawiając każdy krok, jak dzikie zwierzę skradające się do swojej ofiary. Bo przecież byli dzikimi zwierzętami zaklętymi w ludzkie ciała. Postanowiła nie drążyć – albo nie chcą mówić, albo nie mogą.

Gdy dotarli pod jej mieszkanie, Marta podziękowała za pomoc i za odprowadzenie jej do domu. Patrzyli tylko na nią, uśmiechając się tajemniczo. Poczekali, aż wejdzie i zamknie drzwi na klucz. Odeszli dopiero po pół godzinie, pewni, że nic niepokojącego nie dzieje się w okolicy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: