Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zielony Las Nadziei - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,90

Zielony Las Nadziei - ebook


„Zielony Las Nadziei” Marka Pietrachowicza to cykl krótkich opowiadań – horrorów, opartych na Mitach Cthulhu według H.P. Lovecrafta.

USA, koniec XX wieku. Młoda celtycka okultystka, Hope Greenwood – która pasjonuje się również antropologią kultury, psychologią, lingwistyką i naukami ścisłymi – wykorzystuje swoje wciąż skromne i rozwijane dopiero talenty magiczne w nierównej walce z mroczną i tajemną sektą, oddającą cześć Wielkim Przedwiecznym. W przeszłości, kultyści doprowadzili do tragedii w jej rodzinie, a teraz, po latach, znów zaczynają zagrażać jej przyjaciołom. W swoich zmaganiach Hope znajduje sojuszniczkę w osobie zbuntowanej punkówy i heroicznej uciekinierki zza Żelaznej Kurtyny – Olgi Leśniewskiej.

„Zielony Las Nadziei” był eksperymentem, polegającym na – udanej zdaniem autora, choć ostateczną ocenę pozostawia Czytelnikom – próbie przeniesienia protagonistki swego średniowiecznego cyklu książek „Mądrość Wiedźmy” do czasów współczesnych i obdarzenia jej zdobyczami techniki i myśli późnego XX wieku - czasów jego dzieciństwa. Jako wielbiciel prozy H.P. Lovecrafta, Marek Pietrachowicz nie wahał się zapożyczyć z kanonu Mistrza i postawił sobie za punkt honoru wierne i rzetelne odtworzenie atmosfery i folkloru Mitów Cthulhu.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-714-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zakazana geometria

Opowiadanie zainspirowane „Pokojem na poddaszu”

i „Duchem ciemności” H.P. Lovecrafta

Nie jest martwym ten, kto w śnie wiecznym leży,

Wraz z dziwnymi eonami, nawet śmierć uśmierzy.

1

Starożytni astrologowie i magowie arabscy, a niezależnie od nich – egipscy, wierzyli, że słowo przybierać może realne kształty – nie tylko wybrzmiewać, rzucone na wiatr, ale i sprawiać to, co oznacza. Egipcjanie nazywali czarowników po prostu „tymi, którzy są biegli w piśmie” i utożsamiali mistrzowskie opanowanie kaligrafii swych hieroglifów z arkanami sztuki czarnoksięskiej. Hebrajczycy przejęli to wierzenie, pokładając ufność w dosłowną, sprawczą moc zestawionych ze sobą znaków pisma. Ich młodsi bracia w wierze podjęli wiarę w Słowo, przez które wszystko się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.

Od antyku po średniowiecze, rozwijała się wiara w sprawczą moc słowa, zamkniętego w mistycznych formułach i figurach, w które je wpisywano. Wzajemne obroty sfer niebieskich, którymi zarządzali aniołowie, ukazywały los i wolę Bożą wobec nowo narodzonego człowieka. Tworzono więc horoskopy i diagramy alchemiczne; uważnie przypatrywano się wartościom i znaczeniom słów w imieniu, jakie nadawano noworodkom, wyszukując dla nich świętych patronów. Pentagram, uznany przez mędrców starogreckich za niebiańską figurę o doskonałych proporcjach, stał się symbolicznym odwołaniem do potęgi żywiołów i pierwiastka życia – tych nieokiełzanych sił witalnych świata, z którymi później zaczęły identyfikować się wiedźmy.

W Indiach wierzy się, że cały Wszechświat powstał za sprawą pierwszego słowa sylaby: Aum ॐ, które jest pierwotną, niebiańską i stwórczą wibracją – swoistym niezerowym poziomem energii próżni, który wiele wieków później odkryli fizycy kwantowi.

Współczesna psychologia zna siłę wpływu słowa na umysł ludzki i zabiega o ich właściwą higienę. Od doboru słów, jakimi opisujemy siebie samych i rzeczywistość wokół, zależy nasza cała perspektywa i percepcja rzeczywistości.

Dlatego nie należy się dziwić temu, że Hope Greenwood – młoda, ruda okultystka, a zarazem fascynatka psychologii, antropologii kultury oraz fizyki współczesnej (co prawda w cokolwiek newage'owym wydaniu), a oficjalnie stypendystka uczelni Miskatonic w Arkham, Massachusetts – darzyła ogromnym zainteresowaniem oraz podziwem magiczne figury, tak podobne w jej mniemaniu do fizycznych diagramów przestrzeni izospinowych, grup cechowania oraz sieci superstrun w wielowymiarowych przestrzeniach.

Wiedziała, że kształtne kreski pentagramów i rozet alchemicznych oddzielają świat śmiertelników od ulotnego świata ezoteryki, są jak żywe pieczęcie na pakcie o nieagresji świata demonów do świata żywych. O, tak. Wierzyła święcie w ich moc sprawczą oraz w konieczność ich istnienia, niczym słupów granicznych pomiędzy wrogimi lądami. Utrzymywania Wielkich Przedwiecznych w ich wiekuistym uśpieniu, poza murami rzeczywistości.

„Ludzie nie zdają sobie sprawy” – zwykła powtarzać Hope – „że w wywoływaniu duchów największym ryzykiem jest to, że... naprawdę można je przywołać. A one mają bardzo niską motywację, żeby powrócić poza tę granicę, zza której zostały ściągnięte”.

Była bardzo dumna, że dostała ten grant, podobnie jak z wynajętej kawalerki w domku pomiędzy Peabody a Church Street, opodal wiaduktu ruchliwej Garrison Street na rzece Miskatonic, nieopodal Uniwersytetu, na którą było ją stać. Naprzeciwko była przytulna kafejka, coś na kształt dinera – symbolu minionej Ameryki lat 50. – a zatem czasów, w których jako nastolatka w 1956, postawiła po raz pierwszy swą stopę na ziemi Nowego Świata, trzymając się kurczowo dłoni stryja (obecnie świętej pamięci). Świata, który nie zaznał ognia i chaosu wojny światowej.

Teraz był rok 1977, światem rządziły komputery, giełdy i zimna wojna – a w południowym Arkham życie nadal biegło powoli, jak gdyby czas zwalniał dla przesądnych i prostych mieszkańców, dostosowując się do ich percepcji świata. Sąsiednie osiedle drewnianych domków nawet nie miało bodaj doprowadzonego gazu miejskiego! A może to była tylko złośliwa plotka.

Niesamowite, jak niektóre okolice nie zmieniają się od niemal stu lat. Jej domostwo było jednym z takich miejsc. Owszem, zdawało się, że rozwój bogatszych i nowszych dzielnic pociąga za sobą wysysanie życia i dalsze karłowacenie tych ubogich, których jednak nikt nie miał tupetu zrównać z ziemią i wybetonować, a ich wyjętych żywcem z zeszłego wieku mieszkańców – wyrzucić na bruk. I tak to szło dalej, mocą inercji i nieopłacalności inwestycji, zwłaszcza na falistym i nierównym wzgórzu Arkham.

Ten zapomniany przez Boga i deweloperów zakątek na malowniczym French Hill, z widokiem na opadające w dół, ku rzece, ściśnięte magazyny portowe oraz widoczną dobrze zza wiaduktu mostu rozległą wyspę i jej (ukryty wśród drzew) tajemniczy krąg kamieni, wymykający się próbom datowania, odpowiadał zarówno miłości Hope do małomiasteczkowej atmosfery, jak i do złowróżbnej gracji okultystycznych figur. Wyspa na Miskatonic w Arkham była niczym te, wynurzające się z mgieł Morza Irlandzkiego w ojczyźnie Hope, tajemne krainy Zaświatów z celtyckich mitów.

Dziewczyna rozpytywała w okolicy o ten krąg kamieni i prastary ołtarz, zapewne indiański lub przywieziony tu jako pamiątka pradawnych praktyk z Europy – tylko kiedy i przez kogo? Choć odpowiadano przyjezdnej nader niechętnie, czegoś jednak się dowiedziała – na wyspie podobno nadal odbywały się sabaty wiedźm!

Musi postarać się o dobrą lornetkę przed świętem zmarłych, Samhain. Sama hołdowała białej magii i jasnowidzeniu, ale nie mogła być pewna co do intencji tych, które się tu gromadziły pod osłoną nocy i ku wyraźnej grozie tubylców. Podobno wówczas ginęło w okolicach zawsze kilkoro małych dzieci. Ohydztwo. Albo barwna plotka, przecież policja z góry wiedziałaby, co robić i gdzie szukać podejrzanych.

Hope osobiście nie lubiła bachorów i sama się o nie jak dotąd nie postarała. Ale to było chyba w porządku, jako, że skłaniała się raczej ku kobietom. Zresztą, przy jej niebezpiecznej, ukrytej profesji dzieci mogły nagle i w niewyobrażalny sposób zostać sierotami, napiętnowanymi traumatyczną pamięcią. Są takie powołania, w których celibat jest wyrazem odpowiedzialności za innych.

Sąsiadujący z wyspą od północy ogromny teren zardzewiałych bocznic kolejowych, dziki i zarośnięty chaszczami, był niedostępny i starannie ogrodzony.

Pomyślała, że się tu łatwo zadomowi, mimo że pokój był chłodny, nie miał własnej łazienki i pachniał grzybem. Niczym wędrowne zwierzę, obywała się bez wielu wygód. Wypakowała z plecaka tonę książek, potem zaś hinduistyczny obrazek ślicznej, czterorękiej bogini Laxmi siedzącej zgrabnie na lotosie, który zawiesiła w miejsce ikony Matki Boskiej na ścianie (tych akurat w tym domu było pod dostatkiem, jedna nie zrobi różnicy). Zapaliła pod nim zieloną świecę i poczuła się jak w domu. Dostawiła również figurkę bogini Bastet – Hope kochała koty i pomagała im gdy mogła – czuła, że sama ma kocie cechy – i ucałowała ją z nabożną czcią, stawiając na ołtarzyku. Nawet jeśli za swoje pogańskie, bałwochwalcze praktyki, które odprawiała z dumą, nie trafi do Edenu, zawsze znajdzie ciepły kąt u staroegipskiej bogini. Figurka była autentyczna i pochodziła z polskich wykopalisk z 1908 roku pod el-Gamhud.

Potem dziewczyna przystawiła sobie rozklekotane krzesło i balansując zgrabnie na palcach, czerwoną kredą narysowała we wszystkich kątach swego pokoju znaki ochronne przed wtargnięciem tu istot z innych wymiarów. Wzmocniła je, wypowiadając od tyłu – a więc na przekór i ku przeszkodzie – pradawną formułę czarnoksięską ku ich czci:

„mulligis Eauqodas simrofinofub te murargin murallets angis, Mudnanimonni mungam, Ibit”.

Ostrożnie strzepnęła czerwony pył ze swych rudych loków, a potem ze swetra i skórzanej spódniczki. Uwielbiała obcisłą skórę – ale tylko sztuczną, bo kochała zwierzęta.

Następnie zaplotła różaniec na przegubie dłoni, wsuwając go pod rękaw swetra i poszła na mszę do tutejszego kościoła św. Stanisława. Lokalną większość stanowiła tu Polonia – ubodzy robotnicy, emigranci z Europy. Nawet trochę mówiła w ich języku – ojczystej mowie jej stryja, a najtrudniejszym języku świata – bowiem kochała się w szyfrach i sekretach magii słowa. Polacy mieli piękną poezję i hymny.

Egipska i hinduska bogini, magiczne pentagramy i eucharystia – ktoś mógłby zarzucić Hope rozszczepienie jaźni, hipokryzję, groźny synkretyzm lub nawet świętokradztwo, że ośmiela się uczestniczyć w nabożeństwie i kontemplować symbol krzyża, skoro sama na piersiach nosi egipski ankh zrobiony z bursztynu oraz srebrny, księżycowy symbol czarownic. A przy tym wyśmiewa zorganizowane religie. Ale dziewczyna dobrze wiedziała, że byłaby głupia, gdyby odmówiła sobie tak ważnej ochrony i wsparcia, jak msza. Przy wyborze profesji okultystki, zwłaszcza domorosłej i niezbyt jeszcze potężnej, nie przebiera się w sojusznikach.

To prawda, Hope miała otwarty umysł i wierzyła we wszystko „jak leci”. Starała się dostrzec uniwersalne Bóstwo we wszelkich Jego przejawach i niczego zeń nie uronić. Niektórzy mieliby pretensję, że umysł Hope był właśnie zbyt otwarty. Umysł, do którego coś wyważyło sobie niegdyś wejście i wpełzło do środka.

Ci pobożniejsi szczególną pretensję mieliby do niej o pewien sygnet, który nosiła na palcu, a który otrzymała już w Stanach od zabujanego weń czarnoksiężnika narodowości żydowskiej. Młodzieniec ów, pochodzący ze starej rodziny o kabalistycznych tradycjach, nie potrafił docenić wagi tej pamiątki, z którą tak łatwo przyszło mu się rozstać na rzecz ślicznotki o długich nogach i błyszczących oczach. Myślał, ze uda mu się oswoić nastolatkę, ale ona, niczym kotka, na natarczywe zachęty odpowiedziała podrapaniem i zniknięciem. Przeprowadziła się wtedy do Massachusetts, unosząc ze sobą łup w postaci okultystycznej Pieczęci Salomona – ochronnego amuletu króla tajemnej mądrości, władcy dżinów i zjaw pustyni. Kopia wykonana była niemal idealnie i z wielką troską o szczegóły podczas trwania jubilerskiego rytu, dlatego powinna działać, chroniąc przed niewidzialnym złem. Jak dotąd – Bogu dzięki – nie było okazji do sprawdzenia.

Oryginał, na dłoni samego Króla Mądrości, dawał mu władzę rozkazywania demonom. A starodawna kopia sygnetu, z identycznie wygrawerowanym nań Najświętszym Imieniem Boga i tak samo składająca się z dwóch metalicznych połówek – brązowej i żelaznej, nadal zapewniała znaczącą ochronę zarówno przeciw dobrym jinni, jak i złym efreeti. Prawdziwy skarb.

Tak, Hope była interesowna i podstępna – i lubiła to w sobie. Nawiedzona? Z pewnością. Opętana? Chyba nie, jeszcze nie.

Całe swe 33 lata życia poświęciła poszukiwaniu ścieżek w świecie nadnaturalnym – świecie prawdziwie wzniosłej wiedzy i rozległych horyzontów – takich dróg na dodatek, na których nie przesądzano by za nią, dokąd ma zmierzać i co trzeba osiągnąć. Okultystyczne sekty domagały się ślepego posłuszeństwa, zaś wielkie i ustabilizowane religie były według Hope beznadziejnie pewne siebie, że wiedzą o Bóstwie już wszystko i nie dawały swobody własnego, wewnętrznego doświadczenia. Co więcej, koso patrzyły na tych, którzy samodzielnie dociekają i zadają pytania. Dlatego żadnej z nich nie zaszczyciła zbyt długo swoją obecnością.

2

Atmosfera jak z ponurego filmu grozy klasy B, które tak namiętnie lubiła oglądać Hope, podsycana przez niesamowite doniesienia prasowe, od dawna ugruntowała się i przylepiła do Arkham. Należy oddać sprawiedliwość tej bagnistej, mrocznej okolicy, wtulonej w dolinę rzeki Miskatonic spieszącej do pradawnego oceanu, że nie szczędziła ludziom powodów do zaniepokojenia oraz snucia ponurych domysłów. Zdarzały się tu rzeczy niesamowite i tajemnicze. Niektóre odkrycia archeologów i badaczy niezwykłości po prostu szokowały, wytrącając ludzi z upragnionej spokojnej gnuśności, zdarzały się nawet sporadycznie niewyjaśnione i budzące grozę, osobliwe przestępstwa – a jeszcze więcej z nich nigdy nie ujrzało światła dziennego i nie przeniknęło do świadomości społecznej, drążąc i dręcząc jej podświadome id. Zaś przeczuleni na tym punkcie łowcy sensacji, korespondenci gazet oraz amatorzy zjawisk paranormalnych ochoczo ściągali do miasta i podchwytywali temat – nagłaśniając i sztucznie potęgując poczucie niesamowitości na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Hope, która między innymi studiowała psychologię, nie pozwalała sobie ulegać takim błędom percepcji społecznej i skrupulatnie oddzielała fakty od plotek, a mroczne mity od szarlatanerii.

Jednak nawet ona, wyczulona na aurę tajemnicy i magii, stwierdzała, że ewidentnie coś ciężkiego i nieopisanego – jakieś dziwne napięcie – istotnie wisi tu w powietrzu. Jak się dyskretnie dopytała przy bilardzie i piwku studentów jej nowego uniwersytetu (oczywiście, to oni stawiali), poczucie to potęgowało się wśród miejscowych oraz przyjezdnych i spiętrzało przed dniami Beltaine i Samhain.

O ile studenci mieli raczej mgliste pojęcie o iryjskim folklorze i jego mitologii, był to żywioł i element narodowej tradycji dla Hope. Oba dni były spinającymi celtyckim węzłem i potężnym, zaklętym finale, kulminacjami i kontrapunktami wobec świąt równonocy – następując równo miesiąc i tydzień po wiosennym oraz jesiennym equinox – a związane z symboliką solarną i nadzieją na triumf światła nad mocami Śmierci.

No, a potem powtórzyło się to całe piekielne gadanie o zniknięciach noworodków, najbardziej niewinnych i bezbronnych istot pod słońcem, w czasie dni zmarłych. Zgodnie z niepisaną zasadą, uczelnia Miskatonic University unikała sesji egzaminacyjnych w tym trudnym, podwójnym okresie pomiędzy równonocą a celtyckim świętem, bowiem populacja uczniowska była wówczas zbyt rozproszona i przeżywała masowo sezonowe depresje.

Hope uważała jednak – jak każda nadmiernie pewna siebie młoda wiedźma – że da sobie radę z niewyjaśnionym, a może nawet na nim skorzysta. Skorzystać można niemal na wszystkim. Była obrotna, nieokiełzana i nie uznawała cudzych reguł.

Zarobiła ponad piętnaście dolarów, prezentując spiętym i szukającym w przyuczelnianym barze rozrywki studentom, żywiołowy taniec na podium wraz z miss ostatniego roku. Tak naprawdę, jej numerem był rytualny i namiętny trans, opisany w mrocznej i zakazanej XIII-wiecznej księdze Ludwiga Prinna, pojmanego przez krzyżowców IX Krucjaty. Studenci nie mogli oderwać wzroku od jej hipnotyzująco kołyszącej się kibici, podkreślanej skórzaną spódniczką, a Hope umiała i lubiła się pokazywać. Zwłaszcza, gdy alkohol uderzył jej do głowy. Lubiła udowadniać, że pomimo swojego wieku i staropanieństwa, nadal ma w sobie to coś. Szczęśliwie, nikt z władz uczelni się nie dowiedział, a ona nie miała żadnych zajęć dydaktycznych ze studentami w grafiku, więc nie było szansy na skandal.

Hope przyjechała do Arkham – dość osobliwie – na zaproszenie Wydziału Przyrodniczego i tamtejszego instytutu maszyn cyfrowych, a miała się zająć jakimś dziwnym szyfrem, anomalnym sztucznym językiem, kodem maszynowym, czy czymś w podobnym stylu. Nazajutrz miała spotkanie z szefem i oczekiwała, że dowie się wszystkiego.

Oczywiście, w swoim dossier i aplikacji rozsądnie zataiła swe zamiłowania do okultyzmu i zjawisk paranormalnych – głównego celu przyjazdu w te strony. Oficjalnie była antropologiem kultury i psychologiem, a także językoznawcą. A nawet miała zrobiony fakultet z kryminologii i fizyki współczesnej. Jej mistrzostwo w kaligrafii i kreśleniu figur, do pary ze znajomością wszelkich znaków wodnych, barwników i pieczęci, pozwoliło jej precyzyjnie podrobić dokumenty ukończenia odpowiednich kursów. Magiczne rytuały były o wiele bardziej wymagające pod kątem kreślarstwa i wzornictwa, niż normy dokumentów rządu Stanów Zjednoczonych.

Co prawda Hope przeczytała ze zrozumieniem chyba wszystkie uczelniane podręczniki z tych dziedzin (z pomocą fałszywej karty bibliotecznej) i naprawdę miała ponadprzeciętną wiedzę – nie przymierzając, niczym jakiś zły duch. Coś kiedyś zainicjowało jej umysł, otworzyło go i sprawiło, że chłonęła tajemnice i mądrość ludzką jak gąbka. Nigdy nie miała dość. Dopóki nie zaczną sprawdzać w federalnych rejestrach, jest nieźle kryta. Autentycznie liczyła, że sobie poradzi także i z szyframi współczesnej nauki. Od czego jest w końcu jasnowidzenie?

*

Ażeby przeciwdziałać ponurej legendzie, która przylgnęła do ich miasta, a która przyciągała różnych groźnych ekscentryków i zdawała się urągać wszelkiej racjonalności, władze uczelni Miskatonic University postanowiły rozpalić tym mocniej kaganek oświaty i zdobyły się dla tutejszego Wydziału Nauk Naturalnych – z katedrami fizyki, matematyki, biochemii, antropologii, socjologii i psychologii – na znaczniejszy wydatek i inwestycję w przyszłość. Przedsięwzięcie dofinansował w dużym stopniu rząd federalny. Trzy miesiące temu stanęła tu bowiem potężna, wieloprocesorowa sztuczna inteligencja: macierz komputerów do zaawansowanego modelowania zjawisk fizycznych i społecznych. Otrzymali ją z demobilu z NASA, rektor naprawdę się nastarał i naskakał. Ów superkomputer miał być nowym, nowoczesnym godłem hrabstwa i ważnym węzłem na mapie wymiany wiedzy, a także fundamentem gwałtownego rozwoju miasta, które mentalnie i strukturalnie wciąż zdawało się tkwić w mrokach poprzedniego stulecia.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: