Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zimne ognie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zimne ognie - ebook

Kate to spełniona zawodowo londyńska singielka. Jest jednak bardzo samotna – niedawno rozstała się z partnerem, a jej jedynymi przyjaciółmi są Lucy i jej mąż. Marzy też o dziecku. Wkrótce poznaje przystojnego mężczyznę, z którym jest jej coraz lepiej. Gdy zachodzi w ciążę i pragnie wyznać mu tę nowinę, on nagle znika bez śladu… Okazuje się, że jej kochankiem był psychopata, podający się za psychologa Alexa Turnera, który na dodatek porywa jej najlepszą przyjaciółkę…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-389-9
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Pierwsze wydanie Zimnych ogni przypada na rok 1997. Na pomysł wpadłem, przeczytawszy w gazecie artykuł o matce zastępczej, która nie chciała oddać niemowlęcia prawowitym rodzicom. Zacząłem się zastanawiać, co by się stało, gdyby to kobieta zapłaciła mężczyźnie za pomoc w spłodzeniu dziecka. Odniosłem wrażenie, że krył się tu spory potencjał dramatyczny.

Zimne ognie były moją trzecią powieścią, ale pierwszą, która wymagała ode mnie szeroko zakrojonych badań nad poruszonym w niej tematem. Nigdy wcześniej nie napisałem też książki, której główną postacią była kobieta. Moim celem było napisanie porywającego thrillera o zwyczajnym życiu zamieniającym się stopniowo w koszmar. Chciałem, żeby ta książka była równie interesująca dla mężczyzn, jak i kobiet.

W 2009 roku dokonałem małej redakcji na potrzeby wydania niemieckiego, ale wtedy postanowiłem, że nie będę uwspółcześniał treści. Jednym z powodów był fakt, że od pierwszego wydania zmieniło się prawo w kwestii anonimowości dawców. Poza tym, kiedy pisałem tę książkę, internet, poczta elektroniczna i telefony komórkowe były wciąż nowymi wynalazkami, a media społecznościowe nie istniały w ogóle. Dodanie tych elementów do fabuły gruntownie by ją zmieniło, a wplecenie ich bez ingerencji w strukturę powieści byłoby zbyt trudne.

Kiedy mój wydawca w Transworld, Simon Taylor, zapytał mnie, czy nie zechciałbym zredagować swojej powieści, miałem wątpliwości. Gdy tylko zabrałem się do pracy, zmieniłem zdanie. Zdałem sobie sprawę, że jest to nie tylko sposób na uwspółcześnienie jednej z moich wczesnych książek, ale i okazja do tego, żeby ją ulepszyć.

Sądzę, że się opłacało. Mam nadzieję, że efekt wam też się spodoba.

Simon Beckett, lipiec 2015Prolog

Niektóre chwile wrzynają się w pamięć na zawsze.

Jest ciemno. Światło wpada przez okno na drugim końcu podestu i starcza go akurat, żeby się nie potknąć. Oddech przychodzi z trudem. Od schodów dobiegają ciężkie kroki. Kobieta stoi pod ostatnimi drzwiami na piętrze. Nie ma już dokąd biec, myśli tylko o tym, żeby się ukryć.

W pokoju jest jeszcze ciemniej, jakby się szło przez atrament. Wyczuwa dłońmi słabo znane elementy wystroju: krawędź łóżka, półki z książkami. W końcu dochodzi do ściany. Przyciska się do niej i próbuje stłumić charczący oddech. Serce wali jej jak młotem. Z rany wypływa lepka krew, a kiedy się tam dotyka, przeszywa ją ból tak ostry, że robi jej się jasno przed oczami.

Wreszcie słychać kroki, są coraz bliżej. Ktoś otwiera kolejno wszystkie drzwi, aż zostają już tylko jedne. Słodki zapach benzyny wisi w powietrzu jak ciężka groźba. Kobieta obejmuje swój brzuch i czuje delikatne tętno rodzącego się życia, zwiniętego w kłębek, bezbronnego. Kroki milkną. Szept uchylanych drzwi. Jej imię.

– Kate.

Światło.

Niektóre chwile wrzynają się w pamięć na zawsze.2

Dziewczynka przegrywała walkę ze snem. Powieki jej ciążyły, próbowała je otworzyć, ale znów opadły. Tym razem już ich nie podniosła. Kate odczekała chwilę, upewniając się, że Emily śpi, po czym zamknęła książkę i wstała. Mała wyczuła ruch materaca, przekręciła się na bok i zanurkowała pod kołdrę tak, że widać było tylko kępkę jej jasnych włosów.

Kate po cichu odłożyła książkę na półkę. Na łóżku obok młodszy o dwa lata brat Emily leżał na plecach w beztroskiej pozie, rozkopawszy pościel. Kate go przykryła i zgasiła światło. W sypialni został już tylko słabiutki blask nocnej lampki z Myszką Miki.

Dzieci posapywały cichutko w półmroku. Kate była wniebowzięta, kiedy oboje zażądali, żeby to ona położyła ich do łóżek. Najpierw Angus, pół godziny później jego siostrzyczka. Patrząc teraz, jak oboje śpią, poczuła przypływ miłości. Delikatnie zamknęła drzwi ich pokoju i zeszła na dół.

Ich dom był rozlatującą się, wolnostojącą willą w Finchley, z wysokimi sufitami, poręczami z mahoniu i małym ogrodem, który Lucy nazywała dżunglą. Farba na sufitach odpadała, a poręcze trzeszczały, ale i tak było tu lepiej niż w ciasnej, zimnej norze, w której Lucy i Jack mieszkali wcześniej. Dom dostali kilka lat temu w spadku po ciotce i do dzisiaj nie rozpakowali wszystkich rzeczy. Zabawki, papiery i ubrania leżały na krzesłach, podłodze i na kaloryferach. Kate zawsze żałowała, że nie wychowywała się w takim domu. Zrobiła krok nad rowerkiem leżącym na boku na dole schodów i przecisnęła się obok sterty pudeł, które stały pod ścianą. Jack prowadził swoją małą firmę wydawniczo-drukarską w przerobionym garażu, ale jego rzeczy walały się po całym parterze.

Lucy dokładała drewno do kominka. Zamknęła drzwiczki nogą i wytarła dłonie w szmatę. Słysząc Kate, podniosła wzrok. Miała niezwykle żywe oczy. Niebieskie, prawie fioletowe.

– Zasnęła?

– Jak kamień.

– Powinnaś częściej przychodzić. Przy tobie są takie grzeczne.

Kate się uśmiechnęła i usiadła na podłodze. Polana przygniotły ogień, ale płomienie zaczęły już migotać za szybą. Salon był duży i przewiewny, więc Lucy i Jack palili w kominku codziennie, z wyjątkiem najgorętszych nocy. Kate podwinęła nogi i oparła się o kanapę. Na stoliku przed nią leżały resztki chińszczyzny z dostawy, smażony ryż i makaron zastygały w plastikowych pojemnikach. Między nimi stała opróżniona do połowy butelka białego wina.

Lucy odgarnęła z czoła kosmyk włosów i usiadła obok Kate. Wzięła do ręki zimną krewetkę.

– Wiedziałam, że powinnam była to posprzątać – powiedziała. – Do jutra utyję ze trzy kilo.

– Możesz ze mną chodzić na siłownię.

– Nie, dziękuję. Gdyby Bóg chciał, żeby kobiety były szczupłe, nie stworzyłby czekolady. – Włożyła sobie do ust kolejną krewetkę. – Zresztą pamiętaj, co się stało, jak ostatni raz odwiedziłam siłownię. Poznałam Jacka.

Kate nalała im obu więcej wina. Zrobiła się śpiąca i było jej dobrze. Znała Lucy od siedmiu lat, ale wydawało się jej, że ich przyjaźń trwa znacznie dłużej. Lucy pracowała jako recepcjonistka w agencji PR, w której Kate dostała swoją pierwszą pracę, a w której dyrektorem marketingu był Paul Sutherland. Jej szczupła sylwetka i upodobanie do ciasnych strojów przykuwały uwagę mężczyzn. Dwójka dzieci i słabość do słodyczy wszystko zmieniły, ale jeśli Lucy tego żałowała, to nie dawała tego po sobie poznać. Czasem Kate jej zazdrościła. A właściwie często.

Lucy oblizała palce.

– Czyli co, nie pójdziesz na policję?

– Chyba nie ma po co. Mieliby tylko moje słowo przeciwko jego. – Kate sięgnęła po kieliszek. – Poza tym nic się w końcu nie stało.

– Bo go powstrzymałaś. Skąd wiesz, że nie spróbuje jeszcze raz?

– Będę ostrożniejsza. Ale wątpię, żeby próbował. Był pijany i wkurzony, że nie wygrał przetargu. Chyba nawet on nie zrobi z tego wielkiej afery. Nie wyobrażam sobie, żeby był aż tak głupi.

Lucy zachichotała.

– A ja owszem.

Kate tego nie skomentowała. Lucy od samego początku ostrzegała ją przed Paulem, ale ona nie słuchała.

– To co teraz, jak już wygrałaś ten przetarg? Zajmiesz się sobą i będziesz trochę mniej pracowała?

– Fajnie by było. Ale właśnie teraz zacznie się harówa.

Lucy złowiła jeszcze jedną krewetkę.

– W takim razie deleguj. Zawsze chwalisz Clive’a za jego pracę.

– Bo jest świetny, ale nie mogę zwalić wszystkiego na jego barki.

– Więc będziesz wszystko robić sama, aż dostaniesz… – przerwała. – Aż padniesz z wycieńczenia.

Płomienie obejmowały zwęglone drewno, ogień zaczął płonąć na dobre. Kate patrzyła w kominek.

– Lubię pracować – powiedziała.

– To nie znaczy, że nie możesz mieć też życia towarzyskiego.

– A nie mam?

Lucy parsknęła.

– Chodzisz na siłownię. Ja mam na myśli wychodzenie do ludzi.

Kate potarła dłonią kark. Kolejny ból głowy zapowiadał swoje rychłe nadejście.

– Już daj spokój.

– Wybacz, Kate, ale nie mogę stać i patrzeć, jak zapracowujesz się na śmierć. – Ogień z kominka nadawał jej włosom czerwonawego blasku. – Wiem, że niełatwo jest prowadzić firmę. Jack też haruje jak wół. Ale musisz mieć jakieś życie poza biurem.

Zupełnie niespodziewanie oczy Kate zaszły łzami. Zamrugała i odwróciła głowę.

– Kate? Co się dzieje?

– Nic, nic.

Lucy oderwała i podała jej kawałek bułki.

– Nieprawda, że nic. Cały wieczór masz jakiś dziwny nastrój. – Poczekała, aż Kate wydmucha nos. – Chodzi o to, co zrobił Paul?

– Nie. Po prostu jestem głupia i tyle.

Lucy spojrzała na nią zdziwiona.

– Naprawdę nie wiem, co mi jest – ciągnęła Kate. – Powinnam się cieszyć, ale czuję się… Nie wiem, jak się czuję.

Patrzyła w milczeniu na płomienie. Znad jednego z polan unosiła się cienka strużka dymu. Kate odwróciła wzrok i nieświadomie potarła dłonią o rękaw.

– Potrzebujesz wakacji – powiedziała Lucy i wzięła łyk wina.

– Nie mam czasu.

– To go znajdź. Wiem, że otworzenie własnej agencji było najlepszą decyzją po tym, co przeszłaś z Paulem, ale praca nie może być całym twoim życiem. Gdybyś była zadowolona, to jeszcze pół biedy, ale najwyraźniej nie jesteś.

– Mam małego doła, to wszystko.

– Błagam, Kate. Dobrze wiesz, że to nieprawda. – Lucy westchnęła i postawiła swój kieliszek na stoliku. – Słuchaj, nie chcę cię zanudzać, ale nie możesz pozwolić, żeby jedno przykre doświadczenie odebrało ci chęć do życia. Pora zostawić to za sobą i iść do przodu.

– Przecież zostawiłam.

– Nieprawda. Zanim poznałaś Paula, ciągle gdzieś wychodziłaś, ale od tamtej pory kompletnie się odcięłaś od świata.

Kate wzruszyła ramionami.

– Ludzie czasem tracą kontakt ze znajomymi.

– Jeśli sobie na to pozwalają. Ilu osobom powiedziałaś o swoim nowym mieszkaniu? Założę się, że większość nie ma pojęcia, gdzie teraz mieszkasz. – Lucy czekała, aż Kate zaprzeczy, ale ona milczała. – Od rozstania z Paulem nie wyszłaś nawet na drinka z facetem. To już ponad trzy lata.

– Nie poznałam żadnego, z którym bym chciała.

– Bo nie próbowałaś. Widzę, jaka jesteś, kiedy razem wychodzimy. Wysyłasz sygnał „nie dotykaj”.

– To co mam robić? Rozkładać nogi dla każdego napotkanego faceta?

– Nie, ale zakonnicy też nie musisz odgrywać. Powiedz szczerze. Naprawdę nie brakuje ci seksu?

Kate unikała jej wzroku.

– Nie zastanawiam się nad tym.

– To nie jest szczera odpowiedź.

– No dobra: niespecjalnie, nie. Zadowolona?

– W takim razie coś jest z tobą nie tak. – Lucy podniosła kieliszek do ust, ale nagle przyszedł jej do głowy kolejny argument. – Wiem, że niektórym kobietom pasuje stawianie pracy na pierwszym miejscu, ale nie wierzę, że jesteś jedną z nich. Poza tym czas mija.

– Dzięki.

– A co, nie mam racji? Za rok kończysz trzydzieści cztery lata. Możesz się uważać za wyjątkową, ale twój zegar biologiczny tyka w takim samym tempie jak u wszystkich. Nie uważasz, że powinnaś zacząć myśleć o założeniu rodziny i…

– Błagam!

Kate wylała trochę wina, stawiając kieliszek na stoliku.

– Wysłuchaj mnie do…

– Nie muszę słuchać. Wiem dokładnie, co powiesz. Powinnam wyjść za mąż, ustatkować się i zamieszkać w kuchni. Wybacz, ale ja tak nie uważam. Może ty jesteś szczęśliwa w takiej roli, ale dla mnie życie to trochę więcej!

Zaskoczył ją jej własny gniew. Lucy patrzyła na nią przez chwilę, po czym podciągnęła kolana do piersi i wbiła wzrok w kominek.

– Może masz rację, ale to nie ja mam łzy w oczach.

Płomienie trzaskały w ciszy.

– Przepraszam – odezwała się Kate. – Nie to chciałam powiedzieć.

– Nic nie szkodzi – odparła Lucy. – Ja powiedziałam dokładnie to, co chciałam. Możesz tupać nogami i krzyczeć, że nie masz ochoty na związek i nie zamierzasz się ustatkować, ale ja widzę, jaka jesteś przy Angusie i Emily, więc nie próbuj mi wmówić, że nie chcesz mieć dzieci, bo i tak ci nie uwierzę.

Kate chciała zaprotestować, ale nie przychodziła jej do głowy żadna linia obrony. Lucy przytaknęła, jakby uznała to za dowód swojej racji, ale zanim mogła cokolwiek dodać, z holu dobiegł dźwięk otwieranego zamka w drzwiach.

– Najwyraźniej spotkanie skończyło się przed czasem – powiedziała Lucy. Pochyliła się i położyła dłoń na kolanie Kate. – Chodzi mi tylko o to, żebyś zadała sobie pytanie, czego naprawdę pragniesz. A potem coś z tym zrób.

Rzuciła przyjaciółce surowe spojrzenie i wstała, słysząc zbliżające się kroki. Kate wzięła do ręki kawałek bułki.

– Mam czerwone oczy?

Lucy się przeciągnęła, wykręcając ręce nad głową.

– Nie, zresztą nie przejmowałabym się – powiedziała i ziewnęła. – Po paru głębszych Jack nie zauważyłby nawet, gdybyś siedziała tu na golasa.

Drzwi do salonu się otworzyły i do pokoju wszedł zwalisty mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego czarne włosy były gęstsze na rękach niż na głowie. Nachylił się, żeby pocałować Lucy.

– Wszystko dobrze? Czołem, Kate.

Kate się do niego uśmiechnęła, a on zaglądał po kolei do pustych pojemników po jedzeniu, masując się po wydatnym brzuchu. Wreszcie usiadł na fotelu za plecami Lucy, która oparła się o jego nogi.

– Jak poszło spotkanie?

– Nieźle. Gavin ma nowy zbiór poezji i chce go wydać. Sally wymyśliła nowy system dystrybucji…

Kate przestała słuchać. Mimo że przebywanie w towarzystwie Jacka i Lucy było dla niej jak włożenie wygodnych kapci, wiedziała, że niedługo sobie pójdzie. Przygnębiała ją myśl o powrocie do pustego mieszkania, ale w takich sytuacjach jak ta czasem czuła się jak wyrzutek, dodatkowe nakrycie przy stole pełnym gości.

Gapiła się w ogień, a dookoła niosły się odgłosy rozmowy Lucy i Jacka. Jakiś węgielek głośno trzasnął, a płomienie tańczyły i drgały, przybierając kształty, których Kate nie potrafiła rozpoznać.3

Ilekroć później wracała myślami do tego dnia, zastanawiała się, co by było, gdyby nie natknęła się na to czasopismo. Redwood znów zadzwonił, żeby omówić zmiany w kampanii. Dwa tygodnie po rozstrzygnięciu przetargu wciąż przekazywał jej swoje uwagi. Kiedy wreszcie się rozłączył, Kate była wyczerpana. Otworzyła teczkę z materiałami na temat Parker Trust, patrzyła na nie przez chwilę, wreszcie rzuciła je na biurko i opadła na oparcie krzesła.

Chrzanić to.

Zeszła do kuchni w piwnicy i zamiast kawy tym razem postanowiła zaparzyć sobie herbatę. Czajnik był wypełniony do połowy. Kate go włączyła i wrzuciła torebkę herbaty do kubka. Na blacie leżał egzemplarz „Cosmopolitana”. Nie myśląc, wzięła go do ręki. Błyszcząca okładka reklamowała standardową mieszankę wywiadów z gwiazdami i porad seksualnych. Jedno z haseł pytało: „Komu są potrzebni mężczyźni?”, a pod spodem, mniejszymi literami: „Zapłodnienie przez dawcę: macierzyństwo przyszłości?”. Kate przewertowała numer.

I zaczęła czytać.

Po chwili czajnik buchnął parą i sam się wyłączył, ale ona nawet nie drgnęła. Stała z biodrem opartym o blat, nieruchomo, chyba że przewracała stronę. Poza tym ruszały się tylko jej oczy. W pewnym momencie cofnęła się, żeby przeczytać jeszcze raz akapit z poprzedniej strony. Zatrzymała się nad nim, ale w końcu wróciła do lektury w miejscu, w którym przerwała. Właśnie przewracała kartkę, kiedy ktoś otworzył drzwi.

Kate poderwała głowę, w progu stała Josefina. Hiszpanka trzymała w dłoni pusty kubek i uśmiechała się nerwowo.

– Nie chciałam cię przestraszyć.

– Nie przestraszyłaś. Robiłam sobie herbatę.

Speszona odwróciła się w stronę czajnika i zobaczyła, że był wyłączony. Jeszcze raz nacisnęła guzik, a Josefina podeszła do zlewu. Kate widziała kątem oka, że dziewczyna spogląda na czasopismo, więc pośpiesznie je zamknęła.

– Przepraszam. To twoje?

Josefina odgarnęła z twarzy gęste włosy.

– Tak, ale nie szkodzi. Możesz przeczytać.

– Już skończyłam, dzięki.

Kate położyła pismo na blacie, a Josefina nalała wody do dzbanka na kawę. W uśmiechu dziewczyny nie było złośliwości – powiedziała sobie. Niby czemu miałaby z niej drwić? W końcu nie było nic złego w czytaniu kolorowego czasopisma. Ale w takim razie dlaczego cała się rumieniła?

Woda zawrzała. Kate zajęła się zalewaniem torebki w kubku.

Po drodze do domu kupiła w kiosku egzemplarz „Cosmopolitana”.

Kiedy Kate dotarła do kawiarni, Lucy już na nią czekała. Była pora lunchu i knajpa pękała w szwach, ale Lucy udało się znaleźć stolik na chodniku, pod czerwoną markizą. Miała włosy odgarnięte okularami słonecznymi i akurat flirtowała z kelnerem. Chłopak odszedł z szerokim uśmiechem na twarzy.

Kate odsunęła krzesło i usiadła. Plastik był nagrzany słońcem.

– Nie przeszkadzam?

Lucy wzruszyła ramionami.

– Drobne przyjemności. Za godzinę muszę odebrać dzieciaki z szopki.

Otworzyły karty dań. Kate zamówiła sałatkę grecką, nawet nie patrząc, co ma do wyboru. Lucy wzięła musakę i dziękując kelnerowi, rzuciła mu jeszcze jeden uśmiech. Zabrał karty zręcznym gestem. Lucy odprowadziła go wzrokiem.

– Zauważyłaś, że Grecy mają cudowne tyłki? – Spojrzała na Kate i westchnęła. – Zaskoczyłaś mnie. Nie sądziłam, że się jeszcze zobaczymy po tym, jak dostałaś to zlecenie. Jak ci idzie?

– Nie pytaj.

Lucy posłuchała. Zresztą bardziej ją interesowało zdanie relacji ze swojej kłótni z Jackiem na temat kupna nowego sprzętu do jego firmy. Kate nakręcała jej monolog, potakując i uśmiechając się od czasu do czasu, ale większość wylatywała jej drugim uchem. Trochę dalej grupa robotników rozkopywała jezdnię. Policjant zatrzymał samochód i spisywał jego numery rejestracyjne. Parę metrów za jego plecami mężczyzna w łachmanach grzebał w koszu na śmieci. Kate patrzyła, ale nie widziała. Spojrzała z powrotem na Lucy i spróbowała się skupić. Chwilę później zorientowała się, że owija palec serwetką, rozkłada ją i znowu zawiązuje na palcu. Zmusiła się, żeby przestać.

Tymczasem kelner postawił ich dania na stole. Kate dłubała bez apetytu w ociekającej oliwą sałatce z białymi kostkami fety. Nagle zdała sobie sprawę, że Lucy patrzy na nią z wyczekującym wyrazem twarzy.

– Słucham?

– Pytam, jak sałatka. Te bakłażany są przepiękne! Ostatnio wypróbowałam przepis na musakę z jakiegoś czasopisma i nie wyszła mi tak dobra jak ta.

Kate wyczuła swoją szansę i momentalnie się przebudziła.

– Parę dni temu czytałam artykuł – powiedziała z wystudiowanym luzem – o sztucznym zapłodnieniu.

– Tak? I co? – Lucy nawet nie podniosła wzroku.

– Zdziwiłam się, ile kobiet się na to decyduje.

Lucy miała usta pełne jedzenia.

– Kuzynka Jacka to zrobiła. Jej mąż był impotentem. Jakiś okropny wypadek czy coś. Tylko tak mogli mieć dzieci.

Kate trochę się uspokoiła.

– Ale z jego spermą czy od dawcy?

– Jezu, Kate! Nie przy jedzeniu. – Lucy wykrzywiła twarz. – Nie znam szczegółów. Wyemigrowali.

Pochyliła się znów nad talerzem, ale nagle przerwała jedzenie i spojrzała na Kate.

– Czemu tak cię to zainteresowało?

Kate zaatakowała sałatkę widelcem.

– Nie aż tak. Jakoś nie wiem… Ciekawy temat.

Doskonale wiedziała, że Lucy nadal nie je. Zapadła cisza, w której Kate skupiała całą uwagę na swoim talerzu. W końcu Lucy się odezwała.

– Nie!

– Co „nie”?

– Nie myślisz o tym.

Kate spróbowała parsknąć śmiechem.

– Ja? Nie żartuj.

– Tak, tak! Chcesz to zrobić!

– Absolutnie nie! – Chciała spojrzeć Lucy w oczy, ale nie potrafiła. – W każdym razie nie jakoś na serio. Po prostu wiesz… Ej, przestań się tak na mnie gapić.

– Wybacz, ale trochę mnie zszokowałaś. – Lucy odłożyła sztućce i zapomniała o musace. – Skąd ten pomysł? Chyba nie przez to, co ci ostatnio nagadałam?

Kate czuła ulgę, że wreszcie temat został otwarty.

– Częściowo tak. Zastanawiałam się nad tym i w sumie miałaś rację. Powinnam coś w końcu postanowić.

– Tak, ale nie chodziło mi o to, żebyś podejmowała decyzję od razu. – Patrzyła na nią z troską w oczach. – A już na pewno nie taką.

– Wiem. Ale jak zobaczyłam ten artykuł, jakoś to do mnie dotarło. – Pochyliła się lekko do przodu, coraz bardziej przekonana do swojej racji. – Bo ja faktycznie chcę mieć dzieci. Nawet myślałam o tym, jak byłam z Paulem, Boże uchowaj. Od tamtej pory za bardzo się nad tym nie zastanawiałam, bo… No nie wiem, jakoś uznałam, że to nierealne. Ale niby czemu?

– O cholera, ty to mówisz na serio!

Entuzjazm Kate trochę osłabł.

– Jeszcze niczego nie postanowiłam. Chciałam tylko zobaczyć, co powiesz.

Lucy opadła na oparcie.

– Chryste, Kate, nie wiem, co ci powiedzieć. Nie zrozum mnie źle, nie mam nic przeciwko sztucznemu zapłodnieniu. Dla par, które nie mogą mieć dzieci, to dar od Boga. Ale nie dla ciebie.

– Dlaczego?

– Naprawdę muszę ci tłumaczyć? Wychowanie dziecka jest dostatecznie trudne dla dwojga ludzi, co dopiero dla jednego.

– Wiele kobiet daje sobie radę. Do tego jeszcze pracują. Ja przynajmniej nie mam nad sobą szefa.

– I myślisz, że to odpowiedni moment? Od lat gonisz za tym jednym, dużym zleceniem. Co powiedzą ci z Parker Trust, jak im teraz powiesz, że idziesz na urlop macierzyński?

Kate zauważyła, że kobieta przy sąsiednim stoliku siedzi bez ruchu, z głową przechyloną lekko w ich stronę. Nachyliła się bliżej Lucy i powiedziała:

– Mogę pracować w domu. Poza tym takie rzeczy trwają, na pewno nie zrobiłabym tego za miesiąc. Jeszcze niedawno mówiłaś, że powinnam zadbać o życie poza firmą. Zastanowić się, czego pragnę, i coś z tym zrobić.

– Owszem, ale w granicach rozsądku! Okej, mogę zrozumieć, że chcesz mieć dziecko. Ale nie sądzisz, że to trochę pochopne? Dlaczego nie chcesz spróbować tradycyjnej metody: najpierw mąż, potem dziecko?

– Nie chcę męża. Ani partnera. Nie zamierzam się zamykać w poważnym związku tylko po to, żeby urodzić komuś dziecko. Na świecie jest dostatecznie dużo patologicznych rodzin. – Kate spojrzała na kobietę obok, która przysunęła krzesło bliżej ich stolika. – Nie jestem jakąś naiwną nastolatką, umiem o siebie zadbać. Lubię być niezależna. Jeśli mnie na to stać, to dlaczego miałabym nie spróbować?

Lucy kręciła głową, zrezygnowana.

– Nawet nie wiem, od czego zacząć. W tych klinikach nie mówią, kto jest ojcem, prawda?

– Nie, ale są ostrożni. Dokładnie sprawdzają wszystkich dawców.

– Mam nadzieję, ale to nie zmienia faktu, że nie będziesz wiedziała, kto jest ojcem.

– Zgadza się. Jeśli skorzystam ze standardowej procedury, to nie. Ale są też strony internetowe, przez które można poznać potencjalnego dawcę.

Lucy zrobiła wielkie oczy.

– Czyli portale randkowe ze spermą zamiast randki, tak? Serio rozważasz zajście w ciążę z obcym facetem, który reklamuje swój towar w internecie? Chryste, Kate! Czyś ty oszalała?

– Nie powiedziałam, że to rozważam – powiedziała Kate, wiedząc, że to nie do końca prawda.

Zajrzała na kilka tego typu portali. Okazało się, że nie są w żaden sposób nadzorowane przez państwo i mają różne standardy dotyczące sprawdzania dawców. Niektóre z nich były podejrzanie otwarte na „naturalne zapłodnienie”, co kazało jej wątpić w ich altruizm.

– Chciałam ci tylko pokazać, że jest dużo różnych opcji.

– Wiem. Na przykład taka, że poznajesz miłego mężczyznę, budujecie razem dom i zakładacie rodzinę tak jak wszyscy. – Bez najmniejszego ostrzeżenia Lucy odwróciła się w stronę kobiety przy sąsiednim stoliku. – Może powie nam pani, co o tym sądzi, skoro najwyraźniej tak panią ta sprawa interesuje. Woli pani spermę na ciepło czy na zimno?

Kobieta oblała się rumieńcem i szybko odwróciła głowę. Lucy spojrzała na Kate ze słodkim uśmieszkiem na ustach.

– O czym to ja mówiłam?

Kate zakryła oczy dłonią, powstrzymując się od śmiechu.

– O tym, że to bardzo zły pomysł.

Lucy wzruszyła ramionami.

– Co innego mogę powiedzieć? Nie wierzę, że w ogóle bierzesz to pod uwagę. Przepraszam, ale pytałaś, co myślę, więc ci mówię.

– Okej.

Kate nabijała sałatkę na widelec i próbowała ukryć swoje rozczarowanie. Lucy westchnęła.

– Najwyraźniej nie to chciałaś usłyszeć.

– Chciałam tylko poznać twoje zdanie.

Lucy spojrzała na przyjaciółkę swoimi ciemnoniebieskimi oczyma.

– Nie wiem, po co, skoro i tak zrobisz, co chcesz. – Przez chwilę patrzyła na swój talerz, rozdarta między dalszym przekonywaniem Kate a stygnącą musaką. – Jeśli naprawdę chcesz to zrobić, to przynajmniej z kimś porozmawiaj. Pewnie usłyszysz to samo co ode mnie, ale przynajmniej pozbędziesz się wątpliwości. – Rozłożyła ręce. – Proszę. Tego chciałaś?

Kate się uśmiechnęła, ale Lucy jeszcze nie skończyła.

– Mam tylko nadzieję, że nie zrobisz czegoś, czego potem będziesz żałowała.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się w kierunku kelnera, który sprzątał sąsiedni stolik. Uśmiechnęła się do niego szeroko i podała mu talerz.

– Będziesz tak miły i wrzucisz to do mikrofalówki na dwie minuty?

Poszły pieszo do metra. Kawiarnia była przy bocznej uliczce niedaleko Oxford Circus, czyli w miejscu, które im obu pasowało. Lucy o czymś mówiła, ale Kate słuchała jednym uchem. Była tak podekscytowana, że czuła mrowienie nawet w opuszkach palców. Dzięki rozmowie z przyjaciółką zrzuciła wielki ciężar z barków.

Kiedy zaczęły schodzić pod ziemię, Lucy wciąż mówiła, ale nagle chwyciła Kate za rękę.

– O cholera.

Kate podniosła wzrok. Całe jej podniecenie w jednej chwili zgasło.

W ich stronę szedł Paul Sutherland.

Zauważył je i przez ułamek sekundy Kate miała wrażenie, że widzi w jego oczach niepokój. Szybko jednak zamaskował go typowym dla siebie bezczelnym wyrazem twarzy. Kate chciała się zatrzymać, ale Lucy popchnęła ją do przodu.

– Chodź, na to już za późno.

Paul stanął tuż przed nimi, blokując przejście.

Kate ignorowała wściekłe spojrzenia ludzi, którzy szli za nią i musieli ją omijać. Miała wysuszone usta.

– Cześć, Paul – rzuciła wesoło Lucy. – Napastowałeś kogoś ostatnio?

Spojrzał na nią bez emocji.

– Przytyłaś.

– Tak to jest, jak się ma dwoje dzieci. Jaką ty masz wymówkę? Nadal karmisz się butelką?

Mięśnie jego twarzy mocno pracowały, ale Paul nic nie odpowiedział. Spojrzał na Kate.

– Zniszczyłaś mi koszulę i o mały włos nie rozbiłaś głowy. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolona.

Odruch, by go przeprosić, prawie wziął górę. Kate czuła, że balansuje na krawędzi i jest o krok od wejścia w swoją dawną rolę. W ostatniej chwili obudził się w niej gniew.

– A czego się spodziewałeś?

– Na pewno nie ataku histerii. – Aż za dobrze znała ten jego oskarżycielski ton. – Powinnaś iść do psychiatry.

Kate nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale Lucy ją wyręczyła.

– Któreś z was na pewno, ale nie ona. Zresztą próba gwałtu to bardziej sprawa dla policji.

Mijający ich przechodnie odwracali głowy. Paul rzucił Lucy zabójcze spojrzenie.

– Nie wtrącaj się.

Kate odzyskała panowanie nad sobą.

– Tym bardziej że nie ma w co się wtrącać. Szkoda na ciebie czasu.

Zeszła o jeden stopień w dół i teraz prawie się dotykali.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Odsuń się.

Przez chwilę żadne z nich się nie ruszało. W końcu Paul zrobił krok w lewo. Kate przeszła obok, nawet na niego nie patrząc. Szła w napięciu i czuła na sobie jego wzrok. Lucy była tuż za nią. W końcu weszły do cienia chłodnego tunelu metra, po którym poniósł się podniesiony głos Paula.

– Pieprzona suka!

Kate szła dalej ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Krzyk odbijał się od ścian dookoła niej.

– Myślisz, że jesteś taka mądra? To zapytaj swoją przyjaciółkę, kogo bzykała. Śmiało, nadęta suko! Zapytaj ją!

Im bardziej się oddalały, tym jego wołanie stawało się mniej wyraźne. Kate nie patrzyła na Lucy. Obie milczały. Przecisnęły się przez tłum i zatrzymały przy niedziałającym automacie z biletami. Parę metrów dalej pasażerowie wchodzący na peron trzaskali metalowymi bramkami. Lucy odchrząknęła.

– Kate…

– To prawda?

Lucy przytaknęła. Kate jak dotąd trzymała się prosto, ale teraz zeszło z niej powietrze.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bo to było na długo, zanim zaczęłaś się z nim spotykać. Nawet cię wtedy nie znałam. Jacka też. To nie było nic poważnego.

– Skoro tak, to czemu milczałaś?

– A co miałam zrobić? – zapytała Lucy zbolałym tonem. – Jak już zaczęliście ze sobą chodzić, było za późno. Pomyślałabyś, że mówię ci to na złość.

– A później?

– Kiedy? Jak byłaś wrakiem po rozstaniu?

– Lucy, to było trzy lata temu! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

Lucy kręciła bezradnie głową.

– Wiele razy chciałam, serio. Ale im dłużej czekałam, tym to się robiło trudniejsze. Jakoś nigdy się nie zebrałam. Naprawdę mi przykro.

Kate odwróciła wzrok. W połączeniu z wcześniejszą ekscytacją rewelacja o Lucy i Paulu kompletnie ją wyczerpała. Kiedy pierwszy wstrząs minął, zdała sobie sprawę, że gdyby Lucy jej o wszystkim powiedziała, zniszczyłoby to ich przyjaźń. Kate nie umiałaby się z tym pogodzić. Lucy postąpiła słusznie, nic jej nie mówiąc. Skoro romans z Paulem Lucy miała, zanim się poznały, to ona w ogóle nie powinna się nim interesować. Nagle wszystko wydało jej się jakąś prehistorią. Większości osób z tamtego okresu nawet nie pamiętała.

Lucy przyglądała się jej z niepokojem w oczach. Kate wreszcie się uśmiechnęła.

– Nie bój się. Nie rzucę na ciebie klątwy.

Nie do końca ją to przekonało.

– Nie jesteś zła?

– Nie.

Twarz Lucy momentalnie rozjaśniała.

– Uff, co za ulga! Gdyby ten sukinsyn wbił klin w naszą przyjaźń, chybabym go ukatrupiła. – Nagle jakby straciła pewność. – Bo nie wbił, prawda? Szczerze?

– Oczywiście, że tak.

Mówiąc to, Kate zastanawiała się, czy to prawda. Faktycznie nie czuła zazdrości ani żalu, ale pogarda Lucy dla Paula była zawsze mocnym fundamentem w jej życiu. Teraz ten fundament zadrżał. Kate zapragnęła być sama.

– Słuchaj, lepiej już idź – powiedziała. – Spóźnisz się do dzieciaków.

Lucy ją przytuliła.

– Zadzwonię do ciebie.

Kate odprowadziła ją wzrokiem i przeszła przez bramkę swojej linii metra. Stanęła na ruchomych schodach i poczekała, aż zaniosą ją na peron, choć zwykle schodziła sama. Lucy i Paul. Nawet ich imiona do siebie nie pasowały.

Kątem oka zauważyła jakiś ruch. Schodami obok jechał na górę brodaty mężczyzna z dzieckiem w nosidełku na plecach. Maleństwo gapiło się na ludzi po drugiej stronie i Kate się do niego uśmiechnęła. Odwróciła za nim głowę, ale nagle spoważniała, bo do głowy przyszła jej niespodziewana wizja.

Mogła zajść w ciążę z Paulem.

Na samą myśl przebiegł ją dreszcz. Dotarła na peron i zeszła ze schodów. Dookoła niej ludzie śpieszyli się do pociągu, który właśnie wjechał na stację, ale Kate nie zwracała na niego uwagi. Szła wolnym krokiem pochłonięta myślami o katastrofie, której cudem uniknęła. Jeżeli postanowi urodzić dziecko, mówiła sobie w duchu, to na pewno z lepszym ojcem, nawet jeśli będzie nieobecny. Może i dawcy nasienia są anonimowi, ale zamierzała dopilnować, żeby nie trafić na kolejnego Paula. Jeden taki błąd wystarczy.

Tym razem będzie ostrożniejsza.5

Furkot elektrycznej bieżni zareagował podwyższonym tonem, kiedy Kate nacisnęła guzik zwiększający prędkość. Gumowy pas szarpnął mocniej i prawie zwalił ją z nóg. Przyśpieszyła kroku i z wypiętą piersią, wymachując rękami, zaczęła ostatni sprint.

Ze wszystkich urządzeń na siłowni najbardziej lubiła bieżnię. Było coś absurdalnego w pełnym biegu bez ruszania się z miejsca. Ćwiczenie przypominało trochę chomika w kołowrotku, było zredukowane do absolutnego, bezsensownego minimum, a mimo to Kate czerpała z niego satysfakcję. Powtarzalność ruchów ją uspokajała, usuwała z głowy myślowe zatory.

W pierwszych dniach po rozstaniu z Paulem próbowała różnych technik medytacyjnych, od prostych oddechów po jogę. Ze wszystkich w końcu rezygnowała, bo nie potrafiła wysiedzieć w miejscu. Za to tłukąc kilometr za kilometrem, była w stanie spędzić na bieżni całe kwadranse albo nie myśląc absolutnie o niczym, albo skupiając się na jednym problemie, podczas gdy jej ciało ćwiczyło formę.

Teraz jednak jej to nie pomagało. Za dużo wątków ciągnęło ją jednocześnie w różne strony. Minionej nocy źle spała po znalezieniu sąsiadki w jej mieszkaniu. Nad ranem dowiedziała się w szpitalu, że pani Willoughby nie tyko przeżyła psychiczny wstrząs, ale w dodatku ma złamane biodro, pęknięty nadgarstek i wstrząśnienie mózgu. Policja ustaliła, że do drzwi staruszki zapukało dwóch młodych mężczyzn, biały i czarnoskóry – jeden z nich rzekomo źle się poczuł. Kiedy byli w środku, jeden z nich uderzył ją w twarz, a następnie obaj przeszukali wszystkie szuflady w mieszkaniu. Prawdopodobnie szukali pieniędzy na narkotyki.

Kate biegła zapamiętale i próbowała wypocić przynajmniej część zjadającej ją złości. Już sama wizyta w klinice dostatecznie zaciemniła jej emocjonalny krajobraz. Wciąż nie mogła się pogodzić z myślą, że miałaby zajść w ciążę z kimś, o kim nie wiedziałaby praktycznie nic. Próbowała sobie wytłumaczyć, że nie ma wyboru, że jeśli myśli poważnie o urodzeniu dziecka, to powinna z chęcią przystać na warunki stawiane przez klinikę.

Ale tego też nie chciała przyjąć do wiadomości.

Maszyna piknęła na znak, że trening dobiegł końca. Kate zmniejszyła prędkość do lekkiego truchtu. Biegła tak jeszcze parę minut i stopniowo zatrzymała urządzenie. Oddychała głęboko, ale bez trudu. Napiła się wody ze zbiornika i poszła do szatni, gdzie zdjęła z siebie przepocony kostium. Stała pod prysznicem aż do momentu, kiedy woda zaczęła ją parzyć, a wtedy wyłączyła strumień, przebrała się w strój kąpielowy i weszła do sauny.

Gorąco otuliło ją jak nagrzany ręcznik. Przepełnione ostrym zapachem sosny, rozpalone powietrze gryzło wnętrze jej nozdrzy przy każdym wdechu. Na najniższej z trzech ławek siedziała inna kobieta. Uśmiechnęła się do Kate, kiedy ta zamknęła za sobą drzwi i weszła na najwyższy poziom. Kate odwzajemniła uśmiech i rozłożyła swój ręcznik na nagrzanych deskach.

Para wnikała w jej skórę. Kate usiadła wygodnie, z ramionami opartymi o gorące drewno. Niemal od razu woda z prysznica zaczęła schnąć na jej skórze. Na jej miejsce pojawił się pot. Zza ściany słychać było szum agregatu, ale poza nim sauna była ciemna i cicha, kompletnie odcięta od zewnętrznego świata. Kate zamknęła oczy i pozwoliła swoim myślom odpłynąć.

– Najlepsza część treningu, co?

Kate otworzyła oczy i uśmiechnęła się do kobiety w kabinie, ale nic nie powiedziała. Nie miała ochoty na rozmowę. Jej towarzyszka najwyraźniej tak.

– Mogę polać kamienie wodą?

Kate znów otworzyła oczy.

– Tak, tak. Proszę.

Kobieta wstała z ławki i podeszła do drewnianego wiadra, które stało obok pieca. Wyjęła z niego chochlę i polała wodą rozgrzane, szare kamienie. Para wystrzeliła z głośnym sykiem i Kate poczuła na skórze nową falę ciepła. Kobieta usiadła na najniższej ławce. Była mniej więcej w wieku Kate, ale większa, z ciężkimi piersiami i luźno zwisającym brzuchem, który rozciągał materiał jej kostiumu.

– Jeszcze dwie minuty i będę miała dość – powiedziała z przyjazną zaczepką w głosie. Nadęła policzki i odgarnęła z czoła kosmyk mokrych włosów. – Można by pomyśleć, że od samego siedzenia tutaj człowiek zrzuca parę kilogramów.

– Fajnie by było – odparła Kate, na co jej rozmówczyni uniosła brwi.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto musi schudnąć. – Poklepała się po brzuchu, który zafalował. – Dopiero z takim bagażem trzeba o tym myśleć. A myślałam, że po urodzeniu odzyskam dawną figurę. – Uśmiechnęła się szeroko. – Bez szans.

– Chłopiec czy dziewczynka? – zapytała Kate.

Niechęć do kontaktu momentalnie ją opuściła. Próbowała patrzeć nowej znajomej w oczy, ale nie mogła oderwać wzroku od jej zwiotczałego brzucha.

– I to, i to. Bliźnięta, sześć miesięcy. Wszystko sobie zaplanowaliśmy. Chcieliśmy poczekać do trzydziestki i wtedy zrobić sobie jedno. – Zachichotała. – My swoje, rzeczywistość swoje. Na domiar złego dostałam tę oto pamiątkę.

Skinęła na fałdy skóry.

– Nazywają to „fartuchem”. Niezła kpina, co? Lekarze mi powiedzieli, że mogę sobie zrobić operację plastyczną, ale uznałam, że najpierw spróbuję siłowni. Czasem mam ochotę stanąć na ulicy i krzyczeć: „Nie jestem gruba! To nie moja wina!”. – Znów się zaśmiała. – Chociaż nie wiem, czy to prawda. Pokarało mnie, zachciało mi się dzieci. Żałuję, że nikt mnie nie ostrzegł, czym to się może skończyć. Byłabym ostrożniejsza.

– Jesteś pewna?

Kate poczuła ukłucie lęku, ale bardziej niż myśl o zmienionej figurze przestraszyła ją wizja poporodowego żalu do samej siebie.

Kobieta wytarła pot z czoła.

– Nie, raczej nie. W końcu wiedziałam, na co się decyduję. Ale na twoim miejscu korzystałabym z płaskiego brzucha, ile tylko się da. Potem już nigdy nie wraca, choćby nie wiem co ci mówili. – Zamilkła i nagle baczniej się jej przyjrzała. – Błagam, nie mów mi tylko, że masz dzieci.

Kate cieszyła się, że w saunie może się swobodnie rumienić.

– Nie, jeszcze nie.

– Dzięki Bogu. To by było naprawdę nie fair.

Po chwili wstała, a jej brzuch zwisał przed nią jak sflaczała piłka.

– Mnie wystarczy. Na razie.

Kate uśmiechnęła się do niej na pożegnanie. Przez otwarte drzwi do środka dostało się zimne powietrze, ale zaraz potem znów zrobiło się gorąco. Spojrzała na swój płaski, gładki brzuch i spróbowała sobie wyobrazić, jak by wyglądał rozciągnięty po ciąży.

Zamknęła oczy i chciała się odprężyć, ale spokój po treningu z niej uleciał. Kiedy do sauny weszła kolejna kobieta, Kate wzięła prysznic i poszła się ubrać.

Szpital był tylko dwie stacje metra od siłowni. W środku przywitała Kate mieszanka nagrzanego powietrza i środków do dezynfekcji. Do tego towarzyszyła jej dobrze znana nerwowość. Oboje jej rodzice umarli w szpitalu – najpierw ojciec, po nim matka. Ojciec długimi tygodniami leżał w śpiączce po urazie głowy. Kiedy wreszcie odszedł, jego żona powoli gasła, aż jej serce w końcu dało za wygraną. Umarła niecały rok później, na tym samym oddziale intensywnej opieki. Od tamtej pory długie korytarze i mocno naświetlone poczekalnie we wszystkich szpitalach wydawały się Kate odrębnymi światami. Myślała o nich jak o ślepych zaułkach życia, w których czaiły się złe wieści i śmierć. Wchodząc do windy, zdała sobie sprawę, że jedynym wyjątkiem były oddziały położnicze. Ta myśl na chwilę ją pocieszyła.

Oddział, na którym leżała pani Willoughby, składał się z jednej, długiej sali. Środkiem biegło przejście, a po jego obu stronach stały długie rzędy łóżek jak w wojskowym baraku. Kate o mały włos przeszłaby obok sąsiadki. Ledwo ją rozpoznała. Połowa jej twarzy była sina, a przez czoło i policzek biegły szwy. Oko, które minionej nocy spuchło, dzisiaj przybrało rozmiary śliwki i wyglądało makabrycznie na tle bladej skóry i siwych włosów. Peruka została w domu, bez niej pani Willoughby była jakaś skurczona i ograbiona z godności.

Kate patrzyła na nią, stojąc w nogach łóżka. Widok staruszki nią wstrząsnął, mimo że wiedziała, czego się spodziewać. Kobieta spała i przez ułamek sekundy Kate zastanawiała się, czy nie pójść, ale zanim zdążyła zdecydować, pani Willoughby drgnęła i otworzyła zdrowe oko.

– Dzień dobry! – zawołała Kate z wymuszonym entuzjazmem.

Sąsiadka wyraźnie jej nie poznawała, ale po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech.

– Niepotrzebnie się fatygowałaś.

Mówiła głosem zmiękczonym środkami przeciwbólowymi. Spróbowała usiąść, ale bez skutku.

Kate wyciągnęła w jej stronę bukiet kwiatów, który kupiła po drodze.

– Mam nadzieję, że lubi pani chryzantemy. – Zobaczyła, że staruszka nie może ich wziąć w zabandażowane dłonie. – Włożę je do wody.

Na końcu sali znalazła przy zlewie kilka pustych wazonów. Ułożyła w jednym z nich bukiet i zaniosła go z powrotem pani Willoughby. Przy łóżku po drugiej stronie przejścia grupka gości zebranych wokół starszej pacjentki nagle wybuchnęła salwą śmiechu. Staruszka siedziała wsparta na poduszkach, otoczona kartkami i kwiatami. Kate postawiła wazon na szafce przy łóżku pani Willoughby. Oprócz niego stały na nim tylko szklanka i dzbanek z wodą.

– Jak się pani czuje?

Wiedziała, że w tej sytuacji pytanie jest niedorzeczne, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.

– Całkiem znośnie. – Z trudem trzymała otwartą powiekę i poruszała wargami, jakby była spragniona. – Nastawili mi biodro, to mnie cieszy. Oko trochę boli.

Kate spojrzała na jej opuchniętą twarz. Wyglądała makabrycznie.

– Pamięta pani, co się stało?

Staruszka się zasępiła.

– Pamiętam dwóch młodych chłopców w drzwiach. Byli bardzo uprzejmi. Jeden z nich źle się poczuł. Chciał się napić wody, więc ich wpuściłam. Zapytałam, czy coś zjedzą, i któryś z nich musiał mnie popchnąć.

Kate nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Pani Willoughby kiwała głową na boki.

– Nie rozumiem. Kiedyś byłam nauczycielką, ale wtedy nie było aż tak źle. U mnie nie ma czego ukraść. Zrobić coś takiego dla kilku funtów…

– Nie wiedziałam, że pani uczyła – powiedziała szybko Kate, czując, że wzbiera w niej złość.

Twarz staruszki wypogodniała pod wpływem przyjemniejszych wspomnień.

– Prawie czterdzieści lat. W jednej szkole. Dla dziewcząt.

Jej zdrowa powieka w końcu się osunęła i Kate myślała, że pani Willoughby zasnęła, ale za chwilę kobieta znów się odezwała.

– Gdzie się podziały te wszystkie lata?

Po tych słowach przysnęła. Sąsiednia grupka znów się z czegoś śmiała. Kate patrzyła przez chwilę na przekrój pokoleń: od starszej pani w łóżku po niemowlę, któremu dziewczynka pomagała stać na materacu. Kobieta w średnim wieku uśmiechnęła się do Kate, która odwzajemniła uśmiech i odwróciła głowę.

Po cichu odsunęła krzesło i wstała, ale pani Willoughby znów się obudziła.

– Muszę uciekać – powiedziała Kate, czując się, jakby ją przyłapano.

Staruszka przytaknęła.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała jeszcze bardziej sennym głosem niż wcześniej. – Miło było cię zobaczyć.

Kate miała wyrzuty sumienia.

– Jeszcze przyjdę. Coś pani przynieść? A może chce pani, żebym do kogoś zadzwoniła?

– Nie, nie. Dziękuję. – Nagle coś ją zmartwiło. – Moje rośliny. Trzeba je podlać.

– Zajmę się tym, proszę się nie przejmować.

Pani Willoughby wyraźnie ulżyło.

– Tam jest klucz.

Skinęła dłonią na szafkę. Kate ją otworzyła i znalazła breloczek na stercie ubrań.

– Niedługo wrócę – powiedziała, ale nie była pewna, czy sąsiadka ją słyszy.

Przy drzwiach na oddział Kate spojrzała za siebie. Goście stojący przy drugim łóżku też szykowali się do wyjścia. Wkładali kurtki i po kolei się żegnali. Starsza pani wszystkich wycałowała. Parę metrów dalej pani Willoughby leżała całkiem sama. Wazon chryzantem na gołej szafce wyglądał jak wykrzyknik.

Kate poszła do windy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: