Zjeżona - ebook
Zjeżona - ebook
W każdej kobiecie drzemie wielka siła, trzeba ją tylko obudzić. Ale jak obudzić coś, czego istnienia się nawet nie podejrzewa, a w dodatku bliscy w imię źle pojmowanej miłości robią wszystko, żeby tę siłę stłamsić…? Henia ma trzydzieści pięć lat, wyższe wykształcenie, lekką nadwagę, grube i kręcone włosy, garbaty nos, głupie imię, chłopaka, z którym chodzi od trzynastu lat, pracę w dziale marketingu, ukochaną babcię, przebojowe przyjaciółki, dulską matkę i ojca organistę kościelnego. Nie ma pierścionka zaręczynowego, pewności, że kiedyś ten pierścionek zobaczy, wiary w siebie, ambicji zawodowych, kobiecych ciuchów, asertywności i planu na najbliższe lata. Będąc przekonana, że nie może zmienić rzeczywistości, jak plastelina stara się dopasować do najbardziej nawet niewygodnych sytuacji. Dopóki nie decyduje o sobie, inni robią to za nią. Daje się wessać w wir absurdalnych zdarzeń i w efekcie jest szczerze zaskoczona swoim położeniem, lecz wciąż płynie z prądem, wierząc, że to dobry prąd i dokądś ją doprowadzi. I prowadzi na Jeżyce, gdzie wszystko może się zdarzyć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-690-5 |
Rozmiar pliku: | 660 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy sytuacje, w których odnajduje się Henia, interesują kogoś poza samą Henią? Tylko jeśli są groteskowe, absurdalne lub śmieszne, co oznacza, że dla Heni są zazwyczaj przygnębiające, a nawet tragiczne.
Wydaje się, że z punktu widzenia kosmosu absurdalne sytuacje, w których znajduje się Henia, są zupełnie bez znaczenia. Tak samo, jak wszelkie sytuacje, w których znajdują się pozostałe osoby na ziemi.
Jednak wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że kosmosowi wcale nie jest wszystko jedno. Daje sygnały, a w życiu chodzi tylko o to, żeby nauczyć się je odczytywać. Jakie to proste.Co było, a czego było mi brak
Miałam trzydzieści pięć lat, wyższe wykształcenie, lekką nadwagę, grube i kręcone włosy, garbaty nos, głupie imię, chłopaka, z którym chodziłam od trzynastu lat, pracę w dziale marketingu, ukochaną babcię, przebojowe przyjaciółki, dulską matkę i ojca organistę kościelnego. Nie miałam pierścionka zaręczynowego, pewności, że kiedyś ten pierścionek zobaczę, wiary w siebie, ambicji zawodowych, kobiecych ciuchów, asertywności i planu na najbliższe lata. Płynęłam z prądem, wierząc, że to dobry prąd i dokądś mnie doprowadzi. I prowadził, ale niekoniecznie tam, gdzie chciałabym się znaleźć.Czerwiec 2015, Polanka. Żałoba po Waldku
Chciałam wyglądać stosownie do okoliczności, tylko że nie znałam okoliczności. Wiedziałam, że restauracja, wiedziałam, że „musimy porozmawiać”, ale co to miało oznaczać – tego jeszcze nie wiedziałam.
– Będzie ci się oświadczał, czuję to w kościach! – ściskając mnie, stwierdziła moja przyjaciółka Ewa. – Cieszysz się?
– Ja?
– Nie, ja! No ty! Przymierz moją czarną sukienkę bez pleców, jest bardzo szykowna i pasuje do powagi sytuacji.
Otworzyła szafę, zdjęła sukienkę z wieszaka i podała mi ją. Niemrawo zaczęłam ją na siebie zakładać. Nie było łatwo, bo po pierwsze, Ewa jest ode mnie szczuplejsza, a po drugie, nie chcąc się obnażać, bez zastanowienia próbowałam wcisnąć ją na luźny biały T-shirt.
– Tak, Heniu, świetnie, szkoda, że nie masz pod spodem jeszcze swetra – kpiła ze mnie. – Ściągaj tę koszulę nocną i przymierz kieckę jak należy.
Zrobiłam, jak kazała. Z przodu nawet, nawet, ale z tyłu – koszmar. Sukienka nie miała pleców, za to ja je miałam i to zbyt obfite, przez co prezentowałam się w niej niewyjściowo. Do tego sprany stanik, który kiedyś pewnie był biały, a teraz bliżej mu było do beżowego. Muszę zainwestować w bieliznę – postanowiłam.
– Musisz zainwestować w bieliznę. – Ewa przyglądała mi się krytycznie. – Ale to przy innej okazji, bo do tej sukienki nie zakłada się stanika. Zdejmuj.
O matko! Noszę stanik od trzynastego roku życia, odkąd mój biust się o niego upomniał. Z pewnością miałam braki w urodzie, ale na brak biustu narzekać nie mogłam. Jak więc miałabym pójść między ludzi bez stanika?!
– Przecież wszystko będzie widać!
– No i o to chodzi, masz fajne cycki, nie ma się czego wstydzić.
Jak poradziła, tak zrobiłam. Poczułam się jakbym była naga. Obłe plecy i sutki były widoczne pod materiałem, ale Ewie bardzo się spodobało.
– Bosko – zachwycała się – wreszcie wyglądasz kobieco, musisz się właśnie tak ubierać. Ale nie możesz iść cała na czarno, żebyś nie wyglądała jak na pogrzebie dawnego kochanka. Musisz czymś ożywić tę kieckę. Może przypnij do niej jakiś kwiat, najlepszy byłby czerwony. Wiesz, romantyzm, miłość… – Rozmarzyła się.
To jej rozmarzenie już zaczęło mi się udzielać, ale zaraz przywołałam się do porządku.
– Ale ja nie mam czerwonego kwiatu! Żadnego nie mam! – Zaczęłam panikować.
– No to sobie kup! Czas najwyższy, żebyś zaczęła kupować takie rzeczy, nie możesz całe życie nosić koralików i rzemyków, nie masz już piętnastu lat, a do tego za chwilę będziesz żoną.
Żona… Czy to słowo w ogóle do mnie pasowało? Zresztą, skąd Ewa może wiedzieć, że on będzie mi się oświadczał?! Miałam wrażenie, że będzie raczej odwrotnie.
– A ja myślę, że on chce ze mną zerwać – powiedziałam złowieszczo.
– Zwariowałaś? – Popukała się w czoło. – Po dziesięciu latach chodzenia, czy raczej wspólnego siedzenia na kanapie? – Zaśmiała się.
– Trzynastu – poprawiłam ją ponuro.
– To jeszcze gorzej – kpiła – jeszcze więcej zmarnowanego czasu na jednego faceta.
– Niektórzy dobrze się czują w monogamii. – Przekonywałam ją i samą siebie przy okazji.
– Trudno mi w to uwierzyć, ale skoro tak twierdzisz, to dlaczego nagle się boisz, że Waldi będzie chciał nagle zerwać z tobą i tym wieloletnim przyzwyczajeniem?
– No, a dlaczego nie? Może właśnie dlatego, znudziłam mu się i już. – Posmutniałam.
Zaczynałam nabierać pewności, że właśnie o zerwanie mu chodzi. Jak się człowiek chce oświadczać, to jest raczej radosny, zadowolony, pewny siebie, a Waldek taki nie był, kiedy mi proponował wyjście do restauracji. No i to „musimy porozmawiać” nie brzmiało dobrze. Czy oświadczyny są rozmową? Są propozycją, niespodzianką. Gdyby chciał się oświadczać, to powiedziałby raczej „mam dla ciebie niespodziankę”. Chybaby tak powiedział, bo nigdy wcześniej nie miał dla mnie żadnej niespodzianki. Ale nigdy też wcześniej mi się nie oświadczał ani ze mną nie zrywał, więc skąd miałam wiedzieć, co zamierza? Standardowo założyłam najgorsze, tak na wszelki wypadek, żeby się nie rozczarować. Lepiej być przygotowanym, można uniknąć szoku. Po cichu liczyłam jednak na to, że to Ewa ma rację. Znów się rozmarzyłam.
W tym momencie do mieszkania weszła Kate, nasza współlokatorka. Oficjalnie była Katarzyną, ale zabijała każdego, kto próbował się do niej zwrócić tym imieniem lub używając zdrobnienia „Kasia”. Zabijała wzrokiem i bardzo ciętą czy wręcz wulgarną ripostą. Od „Kejt” było już bardzo blisko do „hejt” i coś w tym było, bo dla niej nie było półśrodków – albo kochała, albo nienawidziła. Młodsza ode mnie o kilka lat, pewna siebie, bezczelna, zawadiacka. Kiedy zapalała się do jakiegoś pomysłu, to natychmiast wcielała go w życie, bez gdybania i szukania ewentualnych zagrożeń. Jeśli pomysł nie wypalał, to z tym samym entuzjazmem realizowała kolejny. Chodząca energia. Śliczna i zgrabna, szczupła blondynka, ubierająca się dość ekstrawagancko. Podziwiałam ją i jej zazdrościłam. Mnie też daleko było do elegancji, co zresztą wypominała mi Ewa, ale miałam wszystko raczej stonowane, nierzucające się w oczy: jak dżinsy, to zwykłe, jak T-shirt, to przeważnie w granatowym kolorze, bez wyzywających napisów. Od czasu do czasu dopadało mnie jednak mocne postanowienie poprawy swojego wizerunku i łudziłam się, że tym sposobem zmienię swoje życie. Niestety, za postanowieniem nie szło żadne działanie, bo dalej byłam uwięziona w nieśmiertelnych dżinsach i ciemnych kolorach. Forma odpowiadała treści: ubierałam się przeciętnie i moje życie było całkiem zwyczajne. Za to Kate, w kontraście do mnie, była postacią barwną. Tego dnia miała na sobie poszarpane dżinsy, w których było chyba więcej dziur niż materiału (już widzę minę Waldka albo mojego ojca, gdybym odważyła się takie założyć!) i pomarańczową koszulkę. Zawiązane byle jak i byle czym włosy z niesfornymi kosmykami dodawały jej dziewczęcego uroku. Przez ramię miała przewieszoną kolorową patchworkową torbę – zapewne rękodzieło.
– Siema, Hen – rzuciła na powitanie.
Okropnie irytowała mnie ta ksywa. Moje imię było samo w sobie wystarczająco beznadziejne. Nie znałam oprócz mnie żadnej Henryki, a jedyne, o których słyszałam, to Bochniarz i Krzywonos, z których każda, z racji wieku, mogłaby być moją matką. Mój ojciec był staroświecki, zaczytywał się w Sienkiewiczu i chyba liczył na to, że urodzi mu się syn, więc, choć nigdy się do tego nie przyznał, bo byłam jego ukochaną jedynaczką, to… Mało kto zwracał się do mnie pełnym imieniem, Henia też brzmiało „słabo”, ale hen to przecież kura po angielsku! Oczywiście ja, bezkonfliktowa, grzeczna i cicha myszka, nie odważyłam się nigdy powiedzieć Kate, żeby tak mnie nie nazywała.
– Co się odstrzeliłaś jak stróż w Boże Ciało? – zapytała bez ogródek. – Ktoś umarł?
– Nie, no, przymierzam… eee… od Ewy, bo akurat… chciałam wiedzieć… taka kiecka na specjalne okazje… a taka okazja właśnie jest, nie tam znowu, że na pewno, ale na wszelki wypadek… nie mam niczego w tym stylu. Ja zawsze spodnie, spodnie, a byłam ciekawa… – Plątałam się głupio w zeznaniach.
– To żałoba po Waldku – powiedziała śmiertelnie poważnie Ewa.
– O kurwa… przepraszam. – Kate się zawstydziła, co należało u niej do rzadkości. – Co się stało?!
– Waldek zrywa z Henią – kontynuowała Ewa grobowym głosem.
– Ale ty jesteś pojebana! – Zaśmiała się. – Naprawdę się wystraszyłam.
– No i słusznie, takie zerwanie po dziesięciu latach to nic śmiesznego.
– Po trzynastu – wtrąciłam za cicho, bo nie zwróciły na mnie uwagi.
– E, tam, jego strata. Bardzo dobrze, nigdy go nie lubiłam. To beznamiętny ćwok. Zero pasji, zero chęci życia, zero polotu. To roślina i pasożyt. Już dawno powinnaś go w dupę kopnąć, a nie czekać aż on to zrobi.
– Ewa sobie żartuje – wyjaśniałam zawstydzona. – Waldek mnie zaprosił do restauracji i właściwie nie wiadomo z jakiego powodu. Nic nie mówił i był raczej tajemniczy.
– Ja od razu pomyślałam, że chce jej się oświadczyć – kontynuowała Ewa.
– O, nie! Najgorzej! – skwitowała po swojemu Kate.
– Więc Ewa wymyśliła, żebym się jakoś ładnie ubrała na tę okazję i stąd ta przymiarka – wyjaśniałam dalej – ale mam obawy, czy to nie o zerwanie jednak chodzi, a Ewa przekonuje mnie, że to na bank oświadczyny. Sama nie wiem, nie chcę się nastawiać, żeby później się nie rozczarować.
Mimo wszystkich wątpliwości uśmiechnęłam się bezwiednie na myśl o klęczącym z pierścionkiem Waldku – to byłoby spełnienie moich marzeń.
– Możesz mieć rację. – Ewa sprowadziła mnie na ziemię. – Może on rzeczywiście chce z tobą zerwać?
– Co?! – wystraszyłam się.
– Wtedy czerwony kwiat faktycznie byłby nie na miejscu i ty taka wystrojona, rozanielona, a on wyskoczy z czymś takim. Jeśli chodzi o facetów, nic już mnie nie zdziwi – mówiła z przekonaniem.
– Mnie też nie – krakała Kate.
– Jak to? – Robiło mi się słabo. – To co ja mam zrobić?
– Musisz stawić czoło tej sytuacji, musisz być na nią przygotowana. Nie ma co zakładać najgorszego, ale z drugiej strony – lepiej, żebyś była świadoma. No i ciuchy są ważne. Wiem! Już wiem jak się ubierzesz! – wykrzyknęła triumfalnie.
Zaczynałam się właśnie pogrążać w czarnej rozpaczy w obliczu rozpadu mojego związku, który do dziś wydawał mi się w miarę stabilny, bez specjalnych uniesień, ale i bez upadków. Nie do końca byłam przekonana, że kwestia wyboru stroju na okazję zerwania ma jakiekolwiek znaczenie.
Jednak Ewa była w swoim żywiole. Zanurkowała w przepastnej szafie i wyjęła z niej coś z cekinami.
– Założysz obcisłe dżinsy i tę seksowną bluzkę, a do tego zwykłą, klasyczną marynarkę. Na początek będziesz wyglądała poważnie, ale musisz mieć koniecznie obcasy, bo dodają pewności siebie. Jeśli się okaże, że on ci się jednak oświadczy, możesz w każdej chwili zrzucić marynarkę, rozpuścić włosy i z profesjonalnej pani menedżer przemienić się w dziunię.
Dobry plan. Sama bym go lepiej nie wymyśliła. Chociaż nie byłam ani panią menedżer, ani dziunią. Nie byłam nawet do końca pewna, co oznacza bycie dziunią i czy Waldkowi się to spodoba. Bardzo zależało mi na jego opinii. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, jak wiele w moim życiu zależy od jego decyzji. Albo mi się oświadczy i już wkrótce będę jego żoną (od zawsze tego chciałam, wciąż tego chciałam… czy na pewno wciąż tego chciałam?), albo on ze mną zerwie i będę samotna (za nic w świecie bym tego nie chciała, nikt nie lubi być sam… no może troszeczkę byłam ciekawa, jak moje życie ułożyłoby się bez niego). Ktoś, decydując się na skok na bandżi ma świadomość, że lina może być za długa albo za cienka i skończy się to tragicznie. Mimo to w obliczu przygody i emocji wielu decyduje się na ten krok. Ja jednak nie należałam do ryzykantek, wolałam, żeby ktoś za mnie podejmował decyzje. Dlatego zgodziłam się na politykę ubraniową Ewy, pożyczyłam od niej tę seksi bluzkę i wybrałam się na kolację z moim obecnym, a za chwilę byłym chłopakiem. W tę albo we w tę, niezależnie od tego, czy mi się oświadczy, czy ze mną zerwie, chłopakiem już nie będzie. Narzeczony, albo eks. Wybór należał do niego.