Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złotko - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
10 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Złotko - ebook

„To jak Bridget Jones z morderczymi skłonnościami Dextera. Śmiertelnie zabawna. Kusząco makabryczna”.

Ostatnią osobę, która zwróciła się do mnie per „Złotko”, spotkał smutny koniec... Jestem seryjną morderczynią, do cholery.

Można pomyśleć, że Rhiannon to dziewczyna, jakich wiele – zbliża się do trzydziestki, ma nudną biurową pracę, w czasie wolnym spotyka się ze znajomymi, mieszka z chłopakiem.

Pozory mylą.

Rhiannon jest wiecznie sfrustrowana: życiem zawodowym, relacjami z mężczyznami, całym światem, który nie działa tak, jak powinien (czyli na jej korzyść). Praca, przyjaciele, związek... wszystko to jest jedynie fasadą, za którą stara się ukryć swoją prawdziwą naturę. Wieczorami układa pewną listę. Spis osób, które chciałaby zabić. Jest gotowa wymierzyć sprawiedliwość wszystkim – od kasjera z Lidla, który zawsze obija jej jabłka, i kierowcy, który parę razy zajechał jej drogę, po ludzi, którym wyraźnie się należy. No cóż, któż z nas czasem tego nie robi? Ale to wcale nie jest jedyna tajemnica Rhiannon…

Dziewczynie, na którą nikt nie zwraca uwagi, być może nawet zbrodnia ujdzie na sucho.

 

Złotko to mroczny thriller napisany z ogromnym poczuciem humoru, zgodnie nazywany przez recenzentów „dzieckiem Bridget Jones i Dextera Morgana”. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że wplątaliśmy się w jedną z tych niezręcznych sytuacji, w których kibicujemy morderczyni, zamiast ją potępiać, i jesteśmy pod wrażeniem jej sprytu i przenikliwości.

Ostatni raz zabiłam trzy lata temu. Myślałam, że po takiej przerwie przy następnej okazji dopadnie mnie poczucie winy niczym byłego alkoholika, który dał się skusić na łyk whiskey. A tu nic. Spałam spokojnie jak dziecko. Całą noc, bez przewracania się z boku na bok. I, dla odmiany, nie śniły mi się koszmary. Wstałam zrelaksowana i spokojna. Wręcz zrównoważona psychicznie. No, prawie.

fragment książki

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-280-9
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niedziela, 31 grudnia

1. Pani Whittaker – sąsiadka, podstarzała kleptomanka.

2. Niejaki Dillon, kasjer z Lidla (znaki rozpoznawcze: pryszcze i portfel na łańcuchu), który obija mi jabłka i NIGDY nie stara się pomóc.

3. Koleś w niebieskim qashqaiu, który co rano wytacza się z Sowerberry Road (znaki rozpoznawcze: szary garniak, policyjne okulary, opalenizna à la Donald Trump).

4. Wszyscy pracownicy „Gazette” oprócz Jeffa.

5. Craig.

Nie ma jak idealny początek nowego roku. Jeszcze rano miałam doła, częściowo w związku ze zwyczajowym napadem myśli z cyklu no-i-po-świętach-zaraz-trzeba-będzie-wracać-do-roboty, a częściowo z powodu esemesa, którego znalazłam w telefonie Craiga, kiedy brał prysznic. Oto treść: „Mam nadzieję, że kiedy mydlisz ptaszka, myślisz o mnie – L.”. A pod tym dwa całuski i uśmiechnięty emotek z wystawionym językiem.

Czyli jednak. Naprawdę się z nią bzyka. Ta L. to Lana Rowntree, dwudziestoczteroletnia kokietka z działu handlowego gazety, w której pracuję. Nosi obcisłe spódniczki i ciężkie koturny i non stop potrząsa włosami, jakby grała w reklamie L’Oréal. Craig poznał ją na naszej firmowej popijawie świątecznej 19 grudnia, czyli dwanaście dni temu. Esemes jedynie potwierdził podejrzenia, których nabrałam, gdy tylko zobaczyłam ich razem przy bufecie: gadka szmatka, śmichy-chichy, ona poskubała brzeg serwetki, on nałożył im po pulpeciku, tu rzut włosem, tam skrobanie się po zaroście. Wodziła za nim wzrokiem cały wieczór, a on pławił się w jej uwielbieniu.

Potem nagle wzrosła liczba „drobnych zleceń”, które musiał wykonać na mieście – a to malowanie, a to parkiet, innym razem ścianka działowa, która „okazała się bardziej problematyczna”, niż się spodziewał. Kto w ogóle organizuje remont na tydzień przed świętami? Do tego zaczął spędzać znacznie więcej czasu w łazience i aż dwa razy pojechał (beze mnie) na świąteczne zakupy. Musiał na nich wiele zdziałać, bo wykorzystał cały limit na karcie kredytowej. Widziałam wyciąg z konta – wszystkie prezenty dla mnie kupił przez internet.

Reasumując: cała ta sprawa zwarzyła mi humor. Ostatnie, na co miałam ochotę, to sylwestrowa „zabawa” w towarzystwie wyfiokowanych pijaczek. Niestety to właśnie było w planie. Moje tak zwane przyjaciółki, albo raczej Osoby, Które Uparcie Nie Dają Mi Spokoju (dalej: OKUNDaMiSie), zarezerwowały stolik w restauracji Côte de Sirène, tuż przy nabrzeżu. Noworoczną kolację, albo popijawę, planowały od miesięcy – początkowo w planach tych figurowali także mężowie, partnerzy i partnerki, ale ekipa wykruszyła się bardzo szybko, kiedy wyszło na jaw, że chodzi o kolację plus popijawę, plus baby shower dla Anni. Restauracja ma opinię dość eleganckiej, ale znajduje się w centrum miasta, więc mur od ulicy zawsze zdobią żółte plamy, a w niedzielne poranki wycieraczka przy wejściu bywa obrzygana. Wnętrze jest utrzymane w czerni i srebrze, z dodatkami w stylu francuskim: girlandy czosnku, freski z paryskimi ulicami, i kelnerzy, którzy łypią na człowieka złym wzrokiem, jakby im matkę zamordował.

Sęk w tym, że przyjaciele są mi potrzebni. Nie w sensie emocjonalnym – nie jestem jak wychudzony, bezzębny Tom Hanks, który na bezludnej wyspie gadał do upapranej piłki. Ale bez przyjaciół trudno utrzymać pozory normalności. Żeby prawidłowo funkcjonować w społeczeństwie, trzeba się otaczać ludźmi. Jest to równie uciążliwe jak okres, ale służy konkretnym celom. Człowiek bez znajomych dostaje łatkę odludka. A co poniektórzy zaczynają się interesować historią w jego wyszukiwarce i węszyć mu w garażu w poszukiwaniu niebezpiecznych chemikaliów.

Z moimi OKUNDaMiSiami jednak niewiele mnie łączy. Pracuję jako asystentka redaktora w miejscowej gazecie, Imelda jest agentką nieruchomości, Anaïs pielęgniarką (obecnie na urlopie macierzyńskim), Lucille pracuje w banku, jej siostra Cleo uczy wuefu na uniwersytecie i dorabia jako trenerka osobista, a Pidge też uczy, tyle że w szkole średniej. Zainteresowania także mamy różne. No dobra, ja i Anni dzielimy się wrażeniami po obejrzeniu najnowszego odcinka Peaky Blinders, ale psiapsiółkami od serca nazwać nas nie sposób. Być może sprawiam wrażenie kukułki w gnieździe wron, ale też mam w tej grupie swoją rolę.

Kiedy zaczęłyśmy się przyjaźnić – a było to w liceum – znajomość ze mną wydawała się pewnym atutem. Jako dziecko byłam w miarę sławna, więc kręciłam się w środowisku celebrytów: spotkałam paru prezenterów telewizyjnych (Jeremy Kyle podarował mi domek dla lalek), raz zaproszono mnie do programu dokumentalno-­kryminalnego. Teraz służę głównie za głos rozsądku oraz za dyżurnego kierowcę, a ostatnio zaczęłam specjalizować się także w wysłuchiwaniu zwierzeń. Znam każdy ich sekret. Ludzie opowiedzą o wszystkim, jeśli wystarczająco długo się ich słucha i udaje zainteresowanie.

Anni, nasza drużynowa ciężarówka, ma termin gdzieś w okolicach marca. Cztery wiedźmy, czyli Lucille, Cleo, Imelda i Pidge, wykosztowały się na ciasto w kształcie pieluchy, kartki, wstążeczki, baloniki i dziecięce buciki do dekoracji stołu. Ja kupiłam kosz z egzotycznymi owocami: liczi, mango, karambolami i śliwkami – taki ukłon w stronę maurytyjskich korzeni Anni. Rzuciły się na to jak stado sępów na zdechłą antylopę. Tym razem przynajmniej nie musiałam prowadzić, więc postanowiłam wlać w siebie tyle prosecco, ile wątroba wytrzyma, i zmusić mózg do myślenia, że dobrze się bawię, słuchając ich zwyczajowej gadki.

Rozmowy OKUNDaMiSiów oscylują najczęściej wokół pięciu tematów. Są to:

1. Ich partnerzy (zazwyczaj jako cel werbalnych ataków).

2. Ich dzieci (tu akurat niewiele mam do powiedzenia, bo sama takowych nie posiadam, więc mój wkład w dyskusję nie jest wymagany, chyba że trzeba się pozachwycać zdjęciami ze szkolnej szopki albo pośmiać z vine’ów uroczych pociech obsmarowujących ściany kupą).

3. IKEA (zwykle dlatego, że właśnie tam były albo zamierzają być).

4. Odchudzanie – co działa / co nie działa, co jest / nie jest sycące, ile kilo przytyły / schudły.

5. Wesele Imeldy – ogłosiła tę wiadomość dopiero we wrześniu, ale jakoś nie pamiętam czasów, kiedy się o nim nie gadało.

Moje myśli są skupione na następujących tematach:

1. Zabawki z serii Leśna Rodzina.

2. Moja (jeszcze) nieopublikowana książka pt. Zegar Alibi.

3. Mój piesek Tink.

4. Kiedy będę mogła iść do toalety i zajrzeć na portale społecznościowe.

5. Jak zabić ludzi, którzy mnie wkurzają, i nie dać się złapać.

Po jakimś czasie na nasz stolik wjechały butelka prosecco i zestaw lekko niedomytych kieliszków.

– A co to? – zapytała Imelda.

– Z pozdrowieniami od panów przy barze – wyjaśnił kelner, wskazując dwóch typów wyraźnie zainteresowanych kontaktem z najbliższą przyjaźnie nastawioną waginą.

Pierwszy miał złote koła w uszach, mocno nażelowany fryz i rękę na temblaku – w tej nieuszkodzonej trzymał duże piwo, które teraz uniósł w niemym toaście. Jego kolegę zdobiły koszulka walijskiej reprezentacji rugby, tatuaże na przedramionach, sznyt przez lewą brew oraz pokaźnych rozmiarów brzuszek piwny. Zupełnie bezczelnie gapił się na monstrualne cycki Lucille.

I ona śmie twierdzić, że nie wystawia ich celowo. Jasne, a ja co miesiąc nie plamię majtek.

– Jak miło z ich strony. – Wyszczerzyła zęby, sięgając do koszyka z chlebem.

Wzięłyśmy po kieliszku i przepiłyśmy do darczyńców. Chwilę później dziewczyny na powrót wpadły w konwersacyjny kołowrotek dzieci-faceci-IKEA i ogólne problemy związane z posiadaniem biustu.

Anni otworzyła prezenty i uznała je za „rewelacyjne” lub „słodziutkie”. Ze wszystkich OKUNDaMiSiów akurat ona działała mi na nerwy najmniej. Zawsze przynosiła z pracy historie o tym, jak to na pogotowie przywieźli kogoś z lalką Barbie w dupie albo motocyklistę z prawie zupełnie oderżniętą głową. Z tego przynajmniej można było się pośmiać. Ale skoro spodziewa się dziecka, niebawem będziemy dyskutować jedynie o bobasach – jakie to są fajniusie i jak cudownie byłoby takiego mieć. Wiem ze smutnego doświadczenia.

Zamówiłyśmy sobie po steku, chociaż wszystkie jesteśmy na jakiejś diecie. Mel wybrała doktora Dukana, czy tam dietę IG, sama już nie pamiętam. Lucille jest na 5 : 2, ale dziś akurat wypadł jeden z tych pięciu dni niepostnych, więc czekając na danie główne, pochłonęła trzy bułki i ze dwadzieścia paluchów. Cleo „jada zdrowo”, ale w święta i sylwestra robi wyjątek. Ja z kolei jestem na diecie pod tytułem Żryj, Co Popadnie, Do 1 Stycznia, a Potem Się Głódź – dlatego zamówiłam trzydzieści deko polędwicy wołowej z sosem bearneńskim i potrójnie smażone frytki. Mięso zażyczyłam sobie tak krwiste, żeby posoka prawie tryskała na obrus. Smakowało nieziemsko. Wszystko mi jedno, czy byczek cierpiał, umierając – jego zadek był pyszny.

– Myślałam, że teraz jesteś wege – odezwała się Lucille, odrywając kolejny kawał chleba.

– Już mi przeszło.

Że też pamiętała coś, co raportowałam jakieś pół wieku temu. W zasadzie to moja lekarka radziła mi zrezygnować z czerwonego mięsa, żeby zniwelować wahania nastrojów. Ale skoro suplementy diety spisywały się nieźle, uznałam, że jeden czy drugi atak histerii to nie powód, żeby od razu zamieniać się w hipisa. Zresztą to nie jest jedzenie dla ludzi. W brokułach siedzą robale, a kiełki to hemoroidy szatana.

– Dostałaś coś fajnego pod choinkę? – zapytała Cleo, kiedy kelner przyniósł nam zestaw morderczych noży do mięsa.

Podziękowałam obsłudze – zawsze to robię. Lepiej być miłym dla osób, które mogą ci napluć do sosu.

– Parę książek, perfumy, kupon do Netflixa, kupon do Water­stones, bilety na koncert Beyoncé w Birmingham… – O nowych gadżetach Leśnej Rodziny postanowiłam nie wspominać. Mój entuzjazm w tej kwestii rozumiały jedynie pięcioletnie bliźniaczki Imeldy.

– A my jedziemy na Beyoncé do Londynu, w kwietniu – wtrąciła się Pidge. – O, już pamiętam, co wam chciałam opowiedzieć…

Zaczęła rozwlekłą historię o tym, jak to zwiedziła sześć sklepów zoologicznych w poszukiwaniu odpowiedniego czegoś tam dla swoich królików, Beyoncé i Solange. Anegdotki Pidge znajdują się zawsze gdzieś między „męczące” a „zaraz się powieszę”; są równie nudne, jak opowieści o wizytach kontrolnych Anni oraz „Saga o Strasznym Kredycie” autorstwa Lucille. Przestałam słuchać, w myślach przestawiając meble w salonie mojej Leśnej Rodziny. Chyba przyda im się więcej przestrzeni dla gości.

Chociaż nadal skręcało mnie ze złości na lubego, jedzenie smakowało i nie wyrywało się na wolność. Oprócz tego, że kwiaty na stolikach były sztuczne (pięciu gwiazdek na TripAdvisorze u mnie nie zarobią), w zasadzie nic mi nie przeszkadzało. Uznałam, że dla takiej kolacji warto było spędzić dwie godziny na wyjmowaniu się z piżamki, w której wegetowałam od Wigilii, oraz ekshumacji twarzy.

A potem wrócił temat wesela Imeldy. Wszystko przez Lucille.

– Wiesz już, w jakiej fryzurze wystąpisz przed ołtarzem?

Imelda mało kiedy słyszy, co mówi Lucille – w zasadzie tylko jeśli rozmawia się o Imeldzie albo weselach, albo o weselu Imeldy.

– Nie… – jęknęła. – Chciałam coś wysokiego, ale bez pazurków. A dla druhen warkocze dobierane, prosto i klasycznie. A o fotografie wam mówiłam? Będzie dwóch. Jack znalazł takiego faceta z Londynu, ma przyjechać w maju ze swoim partnerem, znaczy partnerem w interesach – tu salwa śmiechu, nie wiem czemu – żeby zobaczyć kościół. Ma stać w drzwiach i robić wszystkim zdjęcia portretowe, gdy będę szła do ołtarza. A jego partner będzie tam czekał.

– Uwiecznicie wszystkich i wszystko – stwierdziłam.

– Właśnie. – Imelda uśmiechnęła się szeroko. Wydawała się zadowolona, że nawet ja wykazałam zainteresowanie.

– A co włożysz na wieczorne party? Zdecydowałaś już? – zapytała Anni, wróciwszy z trzeciej wyprawy do toalety.

– Suknię ślubną, bez dwóch zdań.

– Chcesz ją nosić cały dzień? – zdziwiła się Cleo.

– No tak. Muszę wyglądać spektakularnie. To mój dzień i oczy wszystkich będą zwrócone na mnie, no i… wiecie, tym sposobem ci, którzy nie będą zaproszeni na ten uroczysty obiad, też będą mogli zobaczyć mnie w sukience.

– Żeby na pewno nic ich nie ominęło – wymamrotałam, wyciągając telefon.

Znów posłała mi uśmiech, jakbyśmy nadawały na tych samych falach.

Anni pokiwała głową.

– Będziesz wyglądać rewelacyjnie, Mel. A impreza stanie się legendarna. I nawet będę już mogła się napić!

Przetarłam ściereczką nóż do mięsa, ukradkiem przyglądając się arteriom na lewym nadgarstku. Mogłabym skończyć wszystko tu i teraz, gdybym miała dość odwagi.

– E tam, rewelacyjnie – jęczała tymczasem Imelda. – Po pierwszym zdjęciu rozwalą się oba aparaty!

Teraz to Lucille rzuciła się ją pocieszać.

– Co ty w ogóle mówisz?! Jesteś śliczna! Będziesz wyglądać jak księżniczka w tych wszystkich kwiatach i w tym pięknym kościele. Wszystko będzie jak z bajki.

– Aha, nawet wiem z jakiej. Jeśli przez pół roku nie zrzucę tej opony, to będzie to bajka pod tytułem Shrek!

Tu nastąpiły piski.

– Pogodę na pewno będziesz miała idealną, w czerwcu nigdy nie pada – dodała Pidge, głaszcząc Imeldę po ręce. – Nie martw się, wszystko pójdzie świetnie.

– Pewnie macie rację…

(Pragnę zaznaczyć, że przytoczyłam tylko niewielki wycinek tego grupowego masażu ego. Dziewięćdziesiąt procent każdego spotkania schodzi na gadaniu o weselu Imeldy).

Jakiś czas później Imelda wytoczyła temat, którego od dawna się obawiałam. Weekend Grozy.

– Będziecie na moim wyjazdowym wieczorze panieńskim, prawda? Odmów nie przyjmuję. W końcu ustalamy termin z półrocznym wyprzedzeniem.

Ożeż kurwa w różne otwory jebana mać.

– No jasne! A co będziemy robić? – Anni podniosła głowę znad szklanki z sokiem.

– Jeszcze nie wiem… może pojedziemy do spa w Bath albo do Legolandu w Windsorze. Ale na stówę imprezujemy od piątku do niedzieli.

– No ja myślę! – ucieszyła się Lucille. To ona miała świadkować.

Następnie przyszedł czas na program pod tytułem „A mój głupi facet to…” (w przypadku Cleo: „A moja głupia dziewczyna to…”), w którym uczestniczki opowiadają, jak to Rashan / Alex / Jack / Tom / Amy (niepotrzebne skreślić) spędził(a) całą noc w robocie / organizując wyprawę do Francji po tani alkohol / w autobusie do Belgii / w pracy / na wycieczce od baru do baru / na manifestacji przeciwko cięciom budżetowym. W kolejnych rundach omawiano: (a) fakt, że Rashan / Alex / Jack / Tom / Amy zrobili się strasznie przewidywalni w łóżku; (b) rozmiar penisa Rashana / Alexa / Jacka (Cleo i Pidge zawsze unikają tego tematu) oraz (c) rolexa / kwiaty / czekoladki ze słonym karmelem / wczasy / przeprosiny otrzymane(go) przez Anni / Lucille / Imeldę / Pidge / Cleo od Rashana / Alexa / Jacka / Toma / Amy jako zadośćuczynienie za kłótnię, którą sama wywołała. Jeśli chodzi o rzeczy istotne, Craig sprezentował mi jedynie bakteryjne zapalenie pochwy, ale to akurat wolałam zachować dla siebie.

– A co tam u Craiga, Rhiannon? – zapytała Anni. Zawsze stara się włączać mnie do rozmowy.

Imeldzie też się to zdarza, ale głównie kiedy próbuje zdobyć mistrzostwo świata we wbijaniu szpili. Pyta na przykład: „Dostałaś już tę posadę reportera, Rhee?” albo „Nie jesteś przypadkiem w ciąży, Rhee?”, chociaż wie doskonale, że powiedziałabym im o awansie (Boże daj!), a tym bardziej o pasożycie macicy (Boże broń!).

– Nic nowego – stwierdziłam, nalewając sobie piąty kieliszek prosecco. – Robi wykończeniówkę w lokalu przy High Street, tam, gdzie kiedyś był fryzjer. Otwierają tam sklep charytatywny.

– Myślałam, że w tym roku to już na pewno pod choinkę dostaniesz pierścionek – odezwała się Imelda tak, żeby słyszeli ją w całej restauracji. – Ile to już trwa, trzy lata?

– Cztery – sprostowałam. – Ale nie, Craig nie jest na tyle przewidujący.

– A wyszłabyś za niego, gdyby się oświadczył? – Pidge spojrzała na mnie roziskrzonym wzrokiem, jak gdyby myślała o Hogwarcie. (Planują z Tomem pobrać się w tym parku rozrywki w Orlando, Krainie Harry’ego Pottera czy jak on się tam zwie. Mówię serio).

Rozważyłam pytanie w kontekście kipiącej we mnie od rana złości, po czym postanowiłam skłamać:

– Tak, pewnie… – Zamierzałam zrobić z tego zdanie warunkowe, na przykład: „… jeśli tylko byłby skłonny na pięć minut wyjść spomiędzy ud Lany Rowntree i pójść ze mną do urzędu”, ale Lucille nie dała mi szansy.

– À propos sklepów charytatywnych: upolowałam ostatnio rewelacyjny wazon w tym naprzeciwko Debenhams. I to za półdarmo… – Zaczęła kierować rozmowę na inne wody, zostawiając mnie na Wyspie Zdań Niedokończonych.

Nie to, że miałam szczególną ochotę gadać o Craigu albo jego nudnej pracy. No bo nad czym tu się rozwodzić…? Facet buduje domy, wcina placki, czasem zapali jointa albo pogra na konsoli i nie jest w stanie minąć pubu, żeby nie wstąpić i nie zeżreć kawałka świniny w zjełczałym oleju. Cały Craig. W zasadzie jestem na nie.

Dziewczyny znów zajęły się dyskusją o Weekendzie Grozy, kiedy do naszego stolika podszedł jakiś koleś z pryszczami na szyi i piwem w łapsku.

– Jak tam, dziewczyny? – zagadał. – Wszystko gra?

Wyciągnął dwie butelki czerwonego wina, wspierany zza baru przez sześciu kolegów o równie pryszczatych szyjach. Co ciekawe, obie butelki były szczelnie zakorkowane – nie musiałyśmy się więc obawiać, że panowie czegoś tam dosypali i że resztę wieczoru spędzimy jako na wpół przytomne obiekty rozrywki w jakimś podrzędnym motelu. Tak, myślę o takich rzeczach. Między innymi dlatego warto się ze mną kolegować.

Nie byli to ci sami kolesie, którzy wcześniej zafundowali nam prosecco. Ci byli młodsi, bardziej hałaśliwi i bardziej pryszczaci.

– Możemy się dosiąść? – zapytał jeden z nich.

Tu nastąpiły ukradkowe mrugnięcia i chichoty.

Rozważałam deser w postaci ciasta czekoladowego z bitą śmietaną, ale z racji niespodziewanego towarzystwa dziewczyny przestały się garbić i wciągnęły brzuchy, więc i ja oparłam się pokusie. Uznałam, że przy odrobinie szczęścia dotrę do domu i pochłonę resztki tiramisu, zanim fajerwerki ogłoszą koniec dietetycznej rozwiązłości.

Imelda, Lucille i Cleo jak zwykle zaczęły flirtować, zadowolone z poświęcanej im uwagi. Po odpowiedniej dawce środków rozweselających dołączyła do nich Pidge. Chrześcijańskie wychowanie zabrania jej kusić słowem czy biustem zupełnie na trzeźwo. Ja niestety wypiłam zdecydowanie za mało.

Wieczór wlókł się zatem jak smród za wojskiem. Siedmiu Wstawionych wcisnęło się między nas, psując atmosferę piwnym oddechem i miętosząc nasze sukienki tłustymi paluchami. Roboczo nadałam im pseudonimy: Mruk, Pryszczatek, Knypek, Obleszek, Tłuścioszek, Obmacek i Milczek. Zgadnij, Drogi Pamiętniczku, którego z nich mi przydzieliły. Podpowiedź: rozmowa się nie kleiła.

OKUNDaMiSie grawitowały ku facetom, aż w końcu zostałam sama. Wszystkie rzuciły tekstem w stylu „raz się żyje” i odgalopowały ze Wstawionymi w kierunku klubu nocnego, w którym organizowano piana party – nie pamiętam, o jaki klub chodziło, bo nie miałam najmniejszego zamiaru zabierać się z nimi.

– Idziesz, Rhee? – zapytała Anni, zgarniając spod stołu torby z prezentami dla dziecka. – Weźmiemy to z Pidge do samochodu i spotkamy się z nimi już na miejscu.

Nie wiem, co ją tak podniecało w perspektywie wyjścia do klubu. Ma brzuch jak namiot cyrkowy, może pić tylko soczki i sika równo co pół godziny. Mało który klub nocny zapewni jej po temu odpowiednie warunki.

– Aha, tylko skoczę do klopa – odpowiedziałam i dopiłam resztkę wina.

Chciałam sprawdzić, co zrobią. Zobaczyć, która zwróci uwagę, że jeszcze mnie nie ma. Która okaże się prawdziwą przyjaciółką. Tak jak podejrzewałam – nie zaczekał nikt. Zapłaciłam za siebie i z niszy przy wejściu do Côte de Sirène obserwowałam, jak rozchichotana grupka, zataczając się, znika za rogiem, pędzona przez Wstawionych niczym owce na rzeź.

Nie poświęciły mi ani jednej myśli.

Zostałam sama w centrum miasta, bez transportu, w sylwestrowy wieczór. Do domu jakieś trzy kilometry. Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć piechotą.

Okazało się, że spacer poprawił mi humor.

Po drodze nie wydarzyło się nic ciekawego.

Minęłam menela w tekturowej aureoli na głowie, który opierał się o ścianę banku i lał prosto w spodnie, a także parę kopulującą rozgłośnie na parkingu za apteką. W jakiejś pizzerii pobiła się cała klientela, a jeden łysol w pasiastej koszuli darł się: „Urwę ci łeb i go wyrucham!”.

Jak już wspominałam, nic ciekawego.

Incydent przy kanale natomiast nieciekawy nie był.

Około 23.30 doszłam do boisk i skręciłam w ścieżkę rowerową przy kanale, żeby pójść na skróty. Do domu miałam najwyżej sto metrów. Wtedy usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Serce podeszło mi do gardła, oddech przyspieszył. Wcisnęłam ręce głęboko w kieszenie płaszcza i się odwróciłam. Na ścieżce stał wytatuowany koleś w koszulce reprezentacji Walii. Jeden z tych, którzy zafundowali nam w restauracji pierwszą butelkę prosecco.

– Dokąd to, maleńka?

– Do domu.

– O, mogę się zabrać z tobą?

– Nie.

– Nawet jak ładnie poproszę? Umilimy sobie czas, ty i ja. Do północy jeszcze daleko, co nie? Masz taką smutną buzię…

Jednym susem przyskoczył do mnie. Odsunęłam się o krok i on też się cofnął, szczerząc zęby.

– Szedłeś za mną? – zapytałam.

Zachichotał obleśnie, obrzucając mnie spojrzeniem od stóp do głów. Szczególną uwagę poświęcił okolicom mojego krocza; przyznaję, że w obcisłej spódnicy prezentowało się nieźle.

– Chciałem tylko sprawdzić, gdzie idziesz. No, nie bądź taka… Postawiłem ci drinka, nie?

– A ja podziękowałam.

Najwyraźniej nie na takie dowody wdzięczności liczył. Owinął wokół mnie łapska.

– Byłbyś uprzejmy mnie nie dotykać?

– Oj, weź… Mrugałaś do mnie.

– Nie przypominam sobie. Odsuń się. – Nie podniosłam głosu; nie było potrzeby.

Próbował mnie napastować w sposób iście żałosny. Złapał mnie za biust, wskazał na rozporek swoich spodni.

– Chodź, zapoznasz swoją dziuplę z moim ptaszkiem. Z okazji Nowego Roku.

Wyglądał na silnego; koszulka miała rozmiar XXL. Rozciętą brew zauważyłam już wcześniej, teraz zwróciłam uwagę także na charakterystyczne uszy zapaśnika. Obślinił mi całą twarz, a ja nie protestowałam. W pobliżu nie było żywej duszy. Nawet gdybym zaczęła krzyczeć, mieszkańcy najbliższych domków potrzebowaliby pięciu minut, żeby tu dotrzeć. I to zakładając, że mieliby ochotę pomóc. Tymczasem facet by doszedł i poszedł, a ja wylądowałabym na komisariacie, gdzie daliby mi kubek ciepłej herbaty i skierowanie na wymaz z pochwy. O nie. Coś takiego mogłoby się przytrafić mojej siostrze, ale nie mnie.

– Chodź no tu… – wydyszał mi prosto do ucha, złapał za rękę i pociągnął w kierunku kępy krzaków.

Leżał tam wywrócony do góry dnem wózek z supermarketu. Ani drgnęłam.

– Tam nie ma miejsca.

– Jest, jest. – Teraz szarpnął nieco mocniej.

– Ściągaj spodnie – powiedziałam.

Wyszczerzył się radośnie, jakby wygrał weekend w burdelu. All inclusive.

– No widzisz, maleńka, wiedziałem, że dasz się namówić.

Zaczął majstrować przy pasku, potem przy rozporku, lekko chwiejąc się na nogach. Sprane dżinsy wylądowały w okolicy jego kostek. Bokserki – z Homerem Simpsonem, dodam – podążyły ich śladem. Jego członek wyprężył się dumnie jak mały samuraj gotowy do akcji. Był krzywy. Trudno powiedzieć, czy cieszył się na mój widok, czy starał się wskazać mi drogę na przystanek.

Przejechał po nim dłonią od dołu do góry, a raczej od dołu w stronę przystanku.

– Cały twój – stwierdził.

– Szczęściara ze mnie.

Strasznie chciało mi się śmiać, ale zdusiłam ten odruch, sięgnęłam pod spódnicę i udałam, że ściągam majtki. Modelowy przykład entuzjazmu.

– Stań na czworakach – wysapał.

– Jak pies?

– Ta.

– Czemu?

– Bo chcę cię posuwać jak psa.

Oddech zaczął mi się rwać.

– Tu jest twardo.

– Mój fiut też jest twardy. Na ziemię. No już, nie drocz się ze mną.

– Zrobię ci loda, ale to tyle – powiedziałam.

– Na początek może być – odparł. Oczy mu się rozjaśniły.

Uklęknęłam przed nim i objęłam palcami koślawego samuraja.

– Mam sobie zrobić palcówkę, jak będę go ssała? – zapytałam przez zaciśnięte gardło.

– Zajebiście! Perwersyjna jesteś. – Zaśmiał się, a członek w mojej dłoni stwardniał i zrobił się bardziej żylasty. – Od razu wiedziałem, że jesteś perwersyjna.

Czekał, aż moje usta zamkną się wokół jego dumy i chwały. Ujęłam ją mocniej, jak krowę za wymię.

Spojrzałam na niego, wyobrażając sobie twarz Craiga, po czym sięgnęłam do kieszeni i wymacałam rączkę noża do mięsa. Wyciągnęłam go powoli, cały czas głaszcząc kolesia po przyrodzeniu, aż zamknął oczy i odchylił głowę w błogiej nieświadomości. Poderwałam dłoń z nożem i zaczęłam piłować; ząbki szybko wgryzły się w różowe mięso. Wrzasnął, przeklął i jął okładać mnie pięściami po głowie, ale nie zwolniłam uścisku, tnąc bezlitośnie, kiedy palce zalała mi ciepła, lepka krew. Gwałtownym szarpnięciem ostatecznie oderwałam członek od nasady, jednocześnie wpychając faceta w zielonkawe, smrodliwe wody kanału. Oderżnięty penis wylądował na ziemi z komicznym plaśnięciem. Chociaż jego były właściciel szamotał się w wodzie i wył jak potępieniec, nikt jakoś nie rzucał się pomóc ani jemu, ani mnie. Jego wrzaski i nieskoordynowane ruchy skojarzyły mi się z dzieckiem, które pierwszy raz zabrano na pływalnię.

Z leżącego na ścieżce penisa uniósł się ledwo dostrzegalny kłąb pary. Wygrzebałam z kieszeni płaszcza torebkę na psie kupy i zgarnęłam w nią urwany członek, po czym biegiem rzuciłam się do mostu. Serce cały czas tłukło się jak skazaniec po celi. Kiedy dopadłam do barierki na szczycie, ledwo mogłam złapać oddech.

– Ty… pojebana… suko… – charczał tymczasem on, bezradnie machając rękami.

Jeszcze chwilę pochlapał się w mętnej wodzie, coraz częściej zapadając się pod taflę. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył na tym świecie, była zapewne moja uśmiechnięta twarz w blasku księżyca.

Cała ta okrutna, improwizowana scena przyniosła uczucie, o którym już prawie zapomniałam. To samo czuje dziecko, gdy odkrywa nowy plac zabaw albo kiedy budzi się i widzi przy łóżku prezent od świętego mikołaja. Ciepła ekscytacja, która powoli ogarnia całe ciało, aż po czubki palców. Najlepsze uczucie na świecie. To nie lada przywilej patrzeć, jak ktoś umiera, i wiedzieć, że to przez ciebie. Żeby przeżyć coś takiego, warto się czasem umalować.Poniedziałek, 1 stycznia

1. Para nastolatków, którzy kopali swojego labradora na spacerze w parku.

2. Derek Scudd.

3. Wesley Parsons.

4. Koleś z zespołem Tourette’a, który zawsze siedzi w drzwiach Paddy Power i wrzeszczy coś o statkach kosmicznych i swoich smutnych doświadczeniach seksualnych z księżmi.

5. Craig i Lana. Zaoszczędzę na nabojach i załatwię ich oboje naraz – jedna kula, dwie czaszki.

6. Facet w niebieskim qashqaiu, który wyjechał na mnie, kiedy przechodziłam przez Marsh Road, i zaczął trąbić, że niby za wolno idę. Nazwał mnie powolną krową. Przez całą drogę wyobrażałam sobie, jak wisi powieszony za ten ohydny krawat, rzuca się i wierzga, a ja się przyglądam.

Zrobiłam sobie rano psychotest w internecie: „Czy masz skłonności psychopatyczne?”. Wychodzi na to, że mam – dostałam osiemdziesiąt dwa procent. Mój wynik opatrzyli zdjęciem Ralpha Fiennesa z Listy Schindlera.

Nie wiem, co o tym myśleć.

Co do jednego test zupełnie się nie pomylił.

„Czy próbujesz unikać odpowiedzialności?”

Przyznaję, że owszem. Incydent nad kanałem nie wywołał wyrzutów sumienia. Ostatni raz zabiłam trzy lata temu. Myślałam, że po takiej przerwie przy następnej okazji dopadnie mnie poczucie winy niczym byłego alkoholika, który dał się skusić na łyk whiskey. A tu nic. Spałam spokojnie jak dziecko. Całą noc, bez przewracania się z boku na bok. I, dla odmiany, nie śniły mi się koszmary. Wstałam zrelaksowana i spokojna. Wręcz zrównoważona psychicznie. No, prawie.

.

Nowy Rok spędziliśmy z Craigiem przed telewizorem, jedząc pizzę i cukierki i oglądając filmy z lat osiemdziesiątych: Dziewczynę w różowej sukience, Outsiderów i ten, w którym Demi Moore ma mieszkanie całe wymalowane na różowo, a na końcu kompletnie jej odbija. Trzeba Craigowi przyznać, że kłamie znakomicie. Wiem, że widział się dzisiaj z Laną pod pretekstem „wyjścia do pubu z Garym i Nigelem”. Niewprawnemu oku wydałby się bardzo przekonujący. Na jego nieszczęście moje oko jest wytrenowane jak sprinter przed olimpiadą.

Zamierzaliśmy przez ten tydzień zrobić wszystko, na co nie ma czasu, bo jesteśmy w pracy, na przykład wyczyścić balkon myjką ciśnieniową i posortować pudła przed mityczną wyprzedażą-garażową-do-której-nigdy-nie-dojdzie. Craig miał wyczyścić pakę swojego vana z rupieci i wiórów oraz pomalować łazienkę. Tymczasem został nam tylko jeden dzień wolnego, a nie zrobiliśmy prawie nic. W Wigilię Craig zabrał się do ściany nad kibelkiem – chciał mi zrobić małą niespodziankę, żebym nie miała mu za złe, że zaprosił kolegów na oglądanie meczu w drugi dzień świąt.

Tylko że kolor mi się nie spodobał.

– Mówiłam ci, że ma być „powiewna mgiełka”!

– No i kupiłem, co chciałaś, widzisz? – Pokazał mi puszkę. Było tam napisane: „poranna mgiełka”.

Po obiedzie zabrałam Tink na spacer, bo Craig grał w Street Fightera i robił sobie kanapki z bekonem, od którego zapachu pociekła mi ślinka (staram się nie jeść chleba, bo dupa mi rośnie).

Lubię zaglądać ludziom do ogródków, kiedy spaceruję z psem. Tęsknię za posiadaniem własnego kawałka trawnika. Dziś po ulicy walają się rozmaitego sortu poświąteczne śmieci: rozbite bombki, łańcuchy choinkowe, resztki po słodyczach… Z niedomkniętego kosza po drugiej stronie szosy wyleciała torebka foliowa, a Tink dostała szału i postawiła całą dzielnicę na nogi. Ten pies nie cierpi wielu rzeczy, ale kichanie, spaniele i fruwające torby foliowe pojawiające się znikąd zdecydowanie figurują na szczycie tej listy.

Znów próbowałam nauczyć ją, jak podawać łapę – bezskutecznie. Po prostu odmawia wykonania tej sztuczki.

Craig odłożył do pudła wszystkie płyty Blu-ray, których chce się pozbyć podczas wyprzedaży-garażowej-do-której-nigdy-nie-dojdzie i zmył ptasie kupy z balkonu za pomocą nowej myjki (dostaliśmy ją w prezencie świątecznym od jego taty). Ja wydepilowałam nogi, a późnym popołudniem pojechałam do domu rodziców. Na Zachodzie bez zmian. Plamy na dywanie w sypialni nadal nie dają się sprać. Craig nadal wierzy, że „umawiam się na aerobik z Cleo” albo „pracuję do późna”, więc mogę tam chodzić, ile chcę. Zero problemu.

Wykąpałam Tink w zlewie. Nie lubi tego, ale nie protestuje, bo zawsze po fakcie dostaje kawałek kurczaka. Kiedy próbowałam ją wytrzeć, wyrwała mi się i przebiegła po całym domu, jakby się wściekła. Patrzyliśmy za nią z Craigiem, skręcając się ze śmiechu; to trochę przełamało lody. A potem powiedział, że wybiera się do Homebase po farbę we właściwym kolorze i po nowe nożyczki do cię­cia tapet.

– A może chcesz nożyczki z zestawu mojego ojca? – zapytałam. – Zamierzałam jutro iść przejrzeć szafkę z dokumentami mamy, mogę je wziąć dla ciebie.

Powiedział wtedy, że to sporo dla niego znaczy – jakby mój ojciec dawał mu swoje błogosławieństwo zza grobu. Legendarny Tommy Lewis nigdy nie rozstawał się ze swoim zestawem narzędzi, a Craigowi nie wolno było nawet ich dotykać. Pomyślałam, że jeszcze chwila, a biedak się rozpłacze.

– Craig, to tylko nożyczki do tapet, nie pierścionek zaręczynowy.

Pokiwał głową i wyniósł się z pokoju, głośno przełykając ślinę. Kompletnie nie wiem, co robić, kiedy ktoś płacze. Co się mówi, żeby przestał? Kiedyś z rozmysłem wsiadłam do niewłaściwego autobusu, bo na przystanku chlipała jakaś baba. Nic poza ucieczką nie przyszło mi do głowy.

Czy ja go kocham? Od bardzo dawna nie wiem, co to jest miłość. On twierdzi, że mnie kocha, ale ludzie mówią sobie takie rzeczy z obowiązku, prawda? W Wigilię stwierdził, że z moim talentem do robienia laski i deserów biszkoptowych jestem prawie idealną dziewczyną. Do tego nie truję mu jak żony jego kolegów. Zapytałam więc, co muszę zrobić, żeby być w pełni idealna.

– Zgodzić się na seks analny – odpowiedział bez wahania. – A co ja miałbym zrobić?

Na początek może przestań gzić się z Laną Rowntree, pomyślałam. Postanowiłam jednak dać bezpieczniejszą odpowiedź:

– Ty już jesteś ideałem, kochanie.

Roześmiał się, a ja pokazałam mu środkowy palec, kiedy się odwrócił.Środa, 3 stycznia

Hej ho, hej ho, do marnej pracy by się szło. W naszej księgowości pracuje nawet jeden koleś rozmiarów krasnoludka. Przez niego wszystkie włączniki światła są na wysokości metra. Obłęd.

W „Gazette” dzień jak co dzień: nuda, kawa, nuda, kawa, nuda. Do południa opowiadałam wszystkim, jak miło minęły mi święta, przepisywałam na komputerze listy z podziękowaniami dla świętego mikołaja napisane przez dzieci z miejscowej podstawówki (fascynujące zajęcie!), aktualizowałam naszą witrynę i robiłam kawę w naszym nowiutkim ekspresie za pięć tysięcy funtów (naprawdę pięć tysięcy, nie żartuję). W firmowej kuchni zauważyłam cztery nowe kubki – zapewne prezenty świąteczne, które nikomu nie przydadzą się w domu, za to w pracy i owszem, bo są czyste. Zgarnęłam ten z dinozaurami i napisem „Herbatozaur”. Każdemu według zasług.

W całym biurze jak zwykle pojawiły się noworoczne komunikaty, czyściutkie i zalaminowane. Zawierają one niezwykle cenne porady życiowe, na przykład: „Jeśli wychodzisz ostatni(a), wyłącz wszystkie światła” albo „Zmyj po sobie naczynia”. Najwięcej wisi tego w toalecie: „Prosimy wrzucać do muszli jedynie papier toaletowy”, „Jeśli zużyjesz rolkę papieru do końca, wymień ją na nową”. Znaleźć je można nawet na drzwiach wejściowych – jeden głosi: „Zostaw ten przybytek w takim samym stanie, w jakim go zastałeś / zastałaś. Dziękuję!”.

Chętnie pozawieszałabym w biurze własne komunikaty, w celach informacyjnych albo rozrywkowych. Na przykład:

„Pamiętaj, żeby podetrzeć tyłek, a poprawisz stan swoich majtek”.

„Prosimy nie trzaskać drzwiami i nie przychodzić do pracy z przeziębieniem, a przynajmniej kichać nieco ciszej – głośne dźwięki denerwują pracującą tu psychopatkę”.

„Prosimy nie przychodzić do pracy w crocsach, są one bowiem obrazą dla świata (Mike, to o ciebie chodzi)”.

„Prosimy nie wyżłopywać całego mleka (Mike, ty złodzieju, to o ciebie chodzi. Kto inny pije dziennie sześć cappuccino, a na lunch robi sobie płatki?)”.

„Prosimy nie jeść przy biurku nachosów serowych ani smażeniny – od tego zapachu wszystkim chce się rzygać”.

„Prosimy nie opowiadać Rhiannon Lewis szczegółów swojego weekendu. Pytała tylko z grzeczności”.

Na razie autorką wszystkich komunikatów jest Gulpia Idiotka, czyli Claudia Gulper, szef naszego działu. Wiem, bo tym samym markerem podpisuje swoje pudełka w firmowej lodówce. Zostałam dziś po godzinach, żeby pomóc jej z artykułem o defraudacji pieniędzy na budowę elektrociepłowni, za który spodziewa się dostać jakąś wielką nagrodę (nic z tego nie będzie). Poprosiłam, żeby spojrzała na mój autorski tekst o fali przestępstw związanych ze sprzedażą narkotyków; przedyskutowałyśmy moją teorię, że sklep z odzieżą damską o nazwie Wyskokowa pełnił funkcję miejscowego centrum dystrybucyjnego. Pomyślałam, że trochę tym zaplusuję.

Głupia ja.

Lubiłam Claudię przez jakieś pięć minut, kiedy zatrudnili mnie w „Gazette” jako recepcjonistkę. Teraz jednak traktuje mnie jak pracownika przymusowego. Kazała mi przepisać na stronę setki śmiertelnie nudnych artykulików z cyklu „W skrócie”, zrobić wywiad z półgłuchymi małżonkami świętującymi pięćdziesięciolecie wspólnego pożycia, a raz nawrzeszczała na mnie przy wszystkich za to, że opuściłam trzy średniki, podając wyniki biegu przełajowego. Innymi słowy, milion razy miałam przez nią ochotę wyskoczyć przez okno. Już dawno stwierdziłam, że Claudia jest wszą łonową na dupie szatana. Cieszę się, że trzecia seria in vitro nie zadziałała i mąż ją zostawił. Żadne dziecko nie zasługuje na taką matkę.

Kiedy wróciłam do domu, Craig stał przy kuchni (zapędziły go tam wyrzuty sumienia z powodu romansu, bez dwóch zdań). Przyrządził domowej roboty kluski i pesto. Na śniadanie zjadłam tylko jabłko popijane kawą, a na lunch sałatkę, więc wgryzłam się w to z apetytem.

Lepiej mieć niż nie mieć, prawda? Nawet jeśli ma się byle co. A kiedy się zostanie bez drugiej połówki, natychmiast zaczynają się pytania. Ludzie męczą cię non stop. Znajdziesz chłopaka – i jak ręką odjął. Stały związek daje poczucie bezpieczeństwa, a inni ludzie też są zadowoleni, bo nie muszą już organizować ci randek w ciemno i martwić się o twoje samopoczucie.

Pewnie powinnam go zostawić. Zaserwować mu kanapkę z psią kupą albo wyciąć dziurę w kroku we wszystkich jego spodniach i zabrać się stąd.

Ale życie nie jest takie proste. Craig pracował dla taty, a po jego śmierci przejął całą firmę budowlaną. Łączy nas wspólna historia. Do tego to on płaci większość rachunków i bez protestów toleruje wszystkie moje dziwactwa: to, że źle znoszę gwałtowne hałasy i powtarzające się dźwięki, że czasem potrzebuję posiedzieć sama i że nie pozwalam nikomu dotykać swojego domku dla lalek. Który facet by ze mną wytrzymał?

W łóżku Craig zbiera różne recenzje. Kiedy ma lepszy dzień, jest nieźle. Żadnych orgazmów jak z filmu, ale narzekać też nie ma na co. A kiedy jest gorzej, przynajmniej nie trwa to długo. Dochodzi i idzie spać. Próbowaliśmy nawet trochę eksperymentować (Craig nosił moje majtki i robił mi minetę w nocnym autobusie; ja trzymam w komórce jego rozbierane foty), a kiedy jesteśmy z wizytą u jego rodziców i oni zasną przed telewizorem, czasami zakradamy się na górę i kopulujemy w ich sypialni. Całkiem to lubię, bo do seksu dochodzi wtedy element ryzyka. Ale ogólnie rzecz biorąc, nasze pożycie zrobiło się przewidywalne jak serial po sześciu sezonach. Wiem, gdzie powędruje jego język, kiedy życzy sobie, żebym była na górze, albo ile czasu wszystko zabierze. Nudzę się, nawet o tym pisząc. Próbowałam namówić go na nowe pozycje, ale trudno jest dołączyć coś do repertuaru, jeśli program trwa średnio cztery minuty i trzydzieści siedem sekund.

Raz zaproponowałam dogging. Myślał, że żartuję.

– Co z ciebie za perwers?! – powiedział.

Czemu wszystko musi być takie skomplikowane? Przyznam, że czasami pragnę normalności, spokoju, rodziny – mieć koło siebie drugiego człowieka, wygodną kanapę i wesołe kwiatki rosnące cicho w doniczkach na balkonie. A czasami chce mi się tylko zabijać. Patrzeć, jak coś ginie. Wyniki psychotestu w sumie to potwierdziły.

„Czy trudno ci nawiązywać z ludźmi więzi na poziomie emocjonalnym?”

Jasne, że tak. Nie spotkałam jeszcze człowieka na moim poziomie emocjonalnym. Jakaś część mnie chce przypomnieć sobie, co to znaczy miłość. Wiem, że kiedyś to uczucie nie było mi obce. Ciekawe, czy jest podobne do tego, co czuję, odbierając komuś życie; mam wtedy wrażenie, jakby restartowały się wszystkie receptory nerwowe w moim ciele. Czy także myśli się o tym cały czas? Czy czuje się ten sam głód, tę samą potrzebę, do której pokonania trzeba całej siły woli? Raz po raz odtwarzam z pamięci incydent przy kanale – odgłos pękającej skóry, kiedy nóż oparł się o jego penisa. To, jak się bronił. Kolor jego krwi. Uderzenia, które spadły na moją głowę. Różnicę w konsystencji poszczególnych warstw: skóry, ciała, mięśni. To, jak stałam na moście, czekając, aż woda się wygładzi, a jego ciało wypłynie plecami do góry. Ucisk, który czułam w piersi, odkąd dowiedziałam się o romansie Craiga, jakby zelżał.

Czy to właśnie jest miłość? Czy „kocham” zabijać? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że chcę to powtórzyć. I żeby następnym razem wszystko trwało dłużej.

Pani Whittaker, nasza sąsiadka kleptomanka, zapukała do nas o 21.30, kiedy wracała od siostry, która mieszka w Maidstone. Pytała, czy nie potrzebujemy na jutro opiekunki dla Tink. Craig powiedział, że będzie pracował tylko do południa i że może zabrać psa ze sobą. Ja leżałam na kanapie, udając, że śpię, i obserwując ją spod koca. Cały czas zerkała do naszego salonu, zapewne licząc na to, że uda jej się wejść i zwinąć więcej kamieni z doniczek albo chociaż zszywacz. Jest w pierwszym stadium alzheimera, więc nawet nie możemy się awanturować.

Około ósmej pojechałam do domu rodziców. Craigowi powiedziałam, że idę na drinka z OKUNDaMiSiami. Julia nie ucieszyła się na mój widok. Zostawiłam jej tylko dwa z trzech batonów, które ze sobą przyniosłam – marsa i snickersa. Pokój był w takim stanie, że na bounty nie zasłużyła.

Nie mogę się doczekać, kiedy ją zabiję.

Zważyłam się przed snem. Przez święta przybyło mi dwa kilo, a wczorajsza głodówka nic nie dała.

Pierdolę, jutro na śniadanie robię sobie bajgle.Niedziela, 7 stycznia

1. Derek Scudd.

2. Prawnik Dereka Scudda.

3. Wesley Parsons.

4. Miejscowy czubek znany jako Szurnięty Ed Sheeran, który snuje się po parkingu przy Lidlu, odrywa liście z krzaków, wącha je i głupio się śmieje.

5. Wszyscy producenci, sprzedawcy i odbiorcy gadżetów z Gwiezdnych wojen. Nie da się teraz nawet kupić snickersa, żeby nie trafić na kupon na jakiś jebany miecz świetlny.

Znowu śnił mi się tata. Pytałam go, które ze swoich dzieci lubi najbardziej. Uśmiechnął się i odpowiedział: „Oczywiście, że ciebie”.

Z ojcem mogłam porozmawiać o wszystkim. Teraz nie mam nikogo.

Craig kompletnie się do tego nie nadaje. Wiecznie zerka na tele­wizor; nawet kiedy pudło jest wyłączone, pewnie w myślach odtwarza sobie ostatni odcinek Gry o tron. Z Seren pogadać się nie da. Od pogrzebu ojca nie postawiła stopy na angielskiej ziemi, a kiedy rozmawiamy przez telefon, cały czas mam wrażenie, że tylko czeka na dogodny moment, żeby się rozłączyć. Ze strony OKUNDaMiSiów mogę zaś liczyć najwyżej na obraźliwe uwagi na temat mego bezdzietnego stanu oraz braku sukcesów literackich.

Nie wiem, co poradziliby mi rodzice, gdyby żyli.

Kiedy odeszli, nie zachowywałam się jak przeciętna córka w żałobie. Seren uznała mój stan po śmierci taty za „bardzo niepokojący”. Powiedziała, że przypominałam wtedy okno w deszczu – mokre i zimne jak lód. Ja sama nie wiedziałam, co powinnam czuć. Byłam jak odrętwiała. Wygooglowałam to sobie – doktor internet zawyrokował, że „po stracie kogoś bliskiego apatia często utrzymuje się przez kilka dni, kiedy mózg próbuje pogodzić się z tym, co się stało”. O apatii utrzymującej się latami nie znalazłam nic. Widocznie jestem odosobnionym przypadkiem.

Claudia i Linus, którzy robią u nas za głównych reporterów, wrócili z sądu około południa i poinformowali, że niejaki Derek Scudd, pedofil, dostał trzy lata więzienia w zawieszeniu, dwa miesiące przymusowej resocjalizacji i wpis do rejestru sprawców przestępstw seksualnych. Śledzimy przebieg tej sprawy już od ponad roku. Aż mi się wierzyć nie chce. Powinni faceta obedrzeć ze skóry i usmażyć żywcem, żeby jeszcze chwilę wrzeszczał.Czwartek, 11 stycznia

1. Pani Whittaker – sąsiadka, podstarzała kleptomanka.

2. Dillon z kasy w Lidlu – policzył mi za dużo za gazetę Craiga.

3. Koleś w niebieskim qashqaiu, który co rano wytacza się z Sowerberry Road.

4. Derek Scudd.

5. Wesley Parsons.

W ogródku przed domem rodziców zakwitły kamelie. Posadziła je jeszcze moja mama. Wyglądają cudownie. Zauważyłam je, kiedy zajrzałam tam rano przed pójściem do pracy. Julia znów bawi się w żebraka. Po raz kolejny próbowała wybić okno.

– ANI SIĘ WAŻ ROZBIJAĆ SZYB! – wrzasnęłam na nią i szarpnęłam ją za włosy, aż zwinęła się w kłębek na dywanie. – Zachowuj się tak dalej, a utnę ci drugi kciuk.

Przypomniałam jej też o „znajomym, który ma oko na jej dzieci”. Na tę wzmiankę wreszcie się zamknęła.

Miałam ochotę zabić ją dzisiaj – trochę już mi się nudzi jeździć tam, karmić ją i powtarzać w kółko te same groźby. A plamy z dywanu jak nie chciały zejść, tak nie chcą. Tyle że to nie jest dobry moment. Kiedy przyjdzie pora, chcę mieć pewność, że wszystko będzie jak trzeba.

Policja ujawniła więcej informacji na temat Daniela Wellsa, elektryka, którego życie (i przyrodzenie) skróciła pisząca te słowa. Nareszcie napisali, że zwłoki były niekompletne. W związku z tym cała redakcja dowcipkowała dziś o Danielu Niestanielu. Na razie wykluczyli hipotezę o udziale terrorystów. Geniusze. Okazało się też, że pan Dan wdał się w jakąś bójkę w sylwestrowy wieczór (tłumaczyłoby to rozciętą brew), więc policja podąża tym fałszywym tropem.

Dziś na lunch znów sałatka. Rzygać mi się chce na samą myśl o ogórkach.

AJ chyba podrywa Lanę. Od drzwi pyta: „Hej, L, jak tam?”, a rano dzieli się z nią masłem orzechowym i smażonymi bananami. Zauważyłam też, że przynosi jej chai latte, zanim doniesie moje cappuccino, i gada z nią dłużej niż ze mną. Oboje lubią pływać, mają podobne doświadczenia rodzinne (ojciec zmył się, kiedy byli mali) i oboje trzymali kiedyś kakadu. Claudia już zwietrzyła sprawę i chyba pilnuje, żeby młodemu się w pracy nie nudziło. Po południu zagoniła go do pomocy przy katalogowaniu (magazyn jest piętro wyżej).

Zastanawiam się, jak brzmiałyby krzyki Lany. Czy przed śmiercią wrzeszczałaby tym samym głosem co w sypialni?

W przerwie na herbatę przeprowadziłam kolejną debatę z Jeffem. Tym razem spieraliśmy się o pomysł przerobienia jednego z zabytkowych przytułków dla ubogich na noclegownię. Ja jestem za – w końcu w mieście żyje tylu bezdomnych. Jeff natomiast jest zdania, że szkoda dla nich budynku z tak długą historią. Nie doszliśmy do porozumienia, ale pożegnaliśmy się w przyjacielskiej atmosferze.

Planowany na dzisiejszy wieczór marsz przeciwko podwyżce podatku od nieruchomości przerodził się w prawdziwe zamieszki. Część z tych wesołych zabaw – szabrowanie sklepów, rzucanie koktajlami Mołotowa (z benzyny bezołowiowej) i tak dalej – odbyła się przed centrum handlowym na naszej ulicy. Dopiero co stamtąd wróciłam. Zrobiłam parę niezłych zdjęć i jedno takie, że jutro w redakcji wszystkim opadną szczęki. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym tygodniu wyląduje na stronie tytułowej. Może uda mi się zrobić wrażenie na Claudii i Linusie i wreszcie dostać od życia to, co należy mi się jak psu zupa. Widok mojego nazwiska na pierwszej stronie „Gazette” powetuje mi część strat moralnych, jakie tam ponoszę.

Po drodze do domu nie trafiłam na żadnych miłośników okazjonalnego gwałtu. Kiedy człowiek na nich czeka, nigdy się nie pojawiają. Całkiem jak autobusy.

Przed spaniem postanowiłam trochę popisać. Nie szło mi. Mój żołądek wydawał z siebie żałosne dźwięki, bo zapomniałam wypić herbatę na trawienie (Craig zrobił nam na kolację tłuste lasagne i chlebek czosnkowy). Kiedy porównujesz zęby głównego bohatera do „cmentarzyska białych desek surfingowych”, orientujesz się, że dziś nie jest twój dzień.

Przyszedł kolejny list odmowny z wydawnictwa – tym razem jednego z dużych (konkretnie Garside Agency). Napisali, że moja twórczość „nie ma emocjonalnej głębi”. Cóż, jaki pan, taki kram. To już trzydziesta siódma oficyna, która odsyła mnie z kwitkiem. Z oceną tylu redaktorów trudno dyskutować. Chyba pora zapomnieć o projekcie Zegar Alibi. Zresztą po co komu beletrystyka, kiedy życie oferuje takie same rozrywki?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: