Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmysł wspólny. Teksty ‒ felietony ‒ listy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zmysł wspólny. Teksty ‒ felietony ‒ listy - ebook

Zbiór zgromadzonych tu tekstów jest efektem zdziwienia. Nie przestaje mnie bowiem zadziwiać, dlaczego w życiu prywatnym ludzie przeważnie posługują się zdrowym rozsądkiem, a w życiu społeczno-politycznym na ogół nie. Zupełnie jakby były to dwa światy – dwa odmienne porządki logiczne – a tak naprawdę, poza skalą, niczym się one nie różnią. Można też zaobserwować, że zdrowy rozsądek jest obecnie w defensywie. Ludzie chcą szczęścia i prostoty, a on tego nie oferuje.
Mimo wszystko jednak staram się w niego wierzyć. Staram się wierzyć, że ten zmysł wspólny stanie się dominującym wyznacznikiem życia publicznego – że będzie kompasem, według którego będziemy dokonywać wyborów i wskazywać rozwiązania. Temu właśnie poświęcona jest większość moich tekstów.
Miłej lektury!
Cezary Kaźmierczak

Autor w latach 80. XX wieku należał do grona podziemnych wydawców i konspiratorów, za co został odznaczony przez Prezydenta Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest autorem licznych artykułów dotyczących Polski, publikowanych w prasie podziemnej oraz na Zachodzie. Został laureatem Nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich im. „Po Prostu” za redagowanie pisma „Metrum”. W latach 1989−1996 przebywał w Stanach Zjednoczonych, gdzie był m.in. redaktorem naczelnym polonijnego „Dziennika Chicagowskiego” oraz „Kuriera”, a następnie pracował w agencji marketingowej. Po powrocie do Polski w 1995 roku objął stanowisko dyrektora sprzedaży Radia RMF FM, następnie założył firmę szkoleniową Midwest ITSE (1997), a w 2000 roku agencję MMT Management. Przez kilka lat osobiście prowadził setki szkoleń z zakresu sprzedaży, zarządzania sprzedażą oraz komunikacji. W latach 2005−2014 był członkiem Zarządu Centrum im. Adama Smitha, a od 2013 roku – członkiem Zarządu Warsaw Enterprise Institute.

Kategoria: Społeczeństwo
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-635820-6-7
Rozmiar pliku: 791 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Zbiór zgromadzonych tu tekstów jest efektem zdziwienia. Nie przestaje mnie bowiem zadziwiać, dlaczego w życiu prywatnym ludzie przeważnie posługują się zdrowym rozsądkiem, a w życiu społeczno-politycznym na ogół nie. Zupełnie jakby były to dwa światy – dwa odmienne porządki logiczne – a tak naprawdę, poza skalą, niczym się one nie różnią. Można też zaobserwować, że zdrowy rozsądek jest obecnie w defensywie. Ludzie chcą szczęścia i prostoty, a on tego nie oferuje.

Mimo wszystko jednak staram się w niego wierzyć. Staram się wierzyć, że ten zmysł wspólny stanie się dominującym wyznacznikiem życia publicznego – że będzie kompasem, według którego będziemy dokonywać wyborów i wskazywać rozwiązania. Temu właśnie poświęcona jest większość moich tekstów.

Miłej lektury!

Cezary Kaźmierczak1. STRATEGIA KONKURENCJI DLA POLSKI 2017+^()

Przez lata obowiązywał w Polsce pogląd, zgodnie z którym – skoro znajdujemy się już w wielkiej europejskiej rodzinie – to konkurencja między narodami ustała, kapitał nie ma narodowości, egoizmy narodowe pozostały w skansenach boisk piłkarskich itp. W gabinetach tych, którym było to na rękę, opinie te budziły uśmiech politowania, mimo to nadal byliśmy w tym przekonaniu jak najmocniej umacniani. Jednocześnie inne kraje – często dość brutalnie – realizowały swoje interesy ekonomiczne.

Ogólnie biorąc, rzeczywistość jest taka, że bogate kraje zastąpiły wojnę rywalizacją ekonomiczną, biedne dalej prowadzą wojny, a dla ludu są rozgrywki sportowe.

Jako miłośnik sportu oszczędzę ludzkości wypowiadania się na temat tego, jak mamy konkurować w grze w jakąś tam piłkę, zdobywania żadnych terytoriów nie planujemy, uważam jednak, że warto zastanowić się nad tym, czym, w czym i jak konkurować z innymi narodami w tych „gospodarczych mistrzostwach świata”.

Strategia konkurencji Portera zakłada, że wybór właściwej drogi zapewnia udana kombinacja takich czynników, jak: rodzaj zasobów posiadanych przez nas i przez konkurentów, wybór obszarów, gdzie możemy być lepsi, oraz poprawna identyfikacja czynników, które mogą zapewnić istotną przewagę. Zasadnicze pytanie nie brzmi zatem: „w czym jesteśmy dobrzy?”, lecz: „w czym możemy wygrać?” Tylko w ten sposób stworzymy odpowiednią strategię.

PUŁAPKA PRZECIĘTNOŚCI

Dotychczas Polska konkurowała główne tanią siłą roboczą oraz de facto brakiem polityki ekonomicznej, doktrynalnie uzasadnianym przekonaniem, że „brak polityki ekonomicznej jest najlepszą polityką ekonomiczną”. Powtarzam – po cichu, żeby się nie wydało – śmieli się z nas. I wpadliśmy w pułapkę przeciętności. Mateusz Morawiecki nazywa to „pułapką średniego dochodu”, ale to finansista i wszystko z pieniędzmi mu się kojarzy – tymczasem sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. My bowiem wszystko mamy przeciętne. Mamy przeciętne prawo gospodarcze (z wyjątkiem podatkowego i inwestycyjnego, które jest absolutnie beznadziejne). Lepsze niż w Rosji czy Uzbekistanie, ale gorsze niż w większości krajów Europy. Mamy przeciętne dochody – wyższe niż w Mołdawii, ale znacznie niższe niż w zachodniej Europie. Mamy przeciętne instytucje i przeciętny system polityczny – lepsze niż w Tadżykistanie czy Bułgarii, ale jednak znacznie gorsze niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Mogę napisać dalszych pięć stron o tym, co jeszcze jest u nas przeciętne. Wszystko mamy przeciętne, niestety.

Zasadnicze pytanie brzmi zatem – czy będąc krajem przeciętnym mamy szanse na sukces? Przyjmijmy, że sukcesem jest dogonienie Niemiec pod względem PKB per capita (teraz osiągamy zaledwie 55% niemieckiego wskaźnika). Otóż z całą pewnością nie mamy żadnych szans i nie będziemy ich mieli, jeśli trafnie nie określimy głównych obszarów konkurencji i nie podejmiemy działań adekwatnych do wyzwania związanego z wyrwaniem się z przeciętności. Nie określimy krótkiej listy priorytetów i nie będziemy umieli ich zaplanować i wdrożyć. Nie określimy konkretnie, w czym i czym możemy wygrać. Przeciętności nie pokonamy likwidacją REGON-u (choć to decyzja pozytywna). Trzeba wielkiego wyzwania narodowego, wielkiego zuchwałego celu, narodowej zgody i współpracy w tym zakresie.

Moim zdaniem możemy wygrać tę bitwę, jeśli postawimy na zuchwałe cele i ściśle określone czynniki, które będą decydowały o przewadze, oraz będziemy dysponować narzędziami i zasobami do ich realizacji. Uważam, że najważniejsze są trzy priorytety.

1. Konkurencja prawno-instytucjonalna. Nie możemy konkurować kapitałem, ponieważ go nie mamy – jak inni akumulowali kapitał, my zarabialiśmy 15 dolarów miesięcznie w PRL-u. Nie możemy też systemowo konkurować wynalazkami czy technologiami, zważywszy, że pierwsza polska uczelnia znajduje się w okolicach 500 miejsca na liście szanghajskiej. W biznesowym know-how mamy 50-letnią przerwę w ciągłości w stosunku do Zachodu. Pomysł, żebyśmy z nimi konkurowali na nowoczesne fabryki, jest zatem nie tylko wysoce zuchwały, lecz przede wszystkim głupi. Konkurujmy prawem i instytucjami. Do tego nie potrzeba technologii ani pieniędzy, a jedynie woli i mózgu. Tym bardziej, że świat ewidentnie zwariował. Reguluje się wszystko. Rocznie w każdym kraju tworzy się dziesiątki tysięcy stron nowych aktów prawnych. Nikt już się w tym do końca nie orientuje. Przedsiębiorcy się duszą i mają dość. Wszystko to wygląda na obłęd. Widziałem rozporządzenie ministra o tym, jak należy nalewać paliwo do służbowych samochodów. O przesunięciu mojego śmietnika – decyduje minister infrastruktury i jest na ten temat odpowiednio opasłe rozporządzenie. W innych krajach jest nie lepiej.

Wytoczmy Europie Zachodniej ekonomiczną wojnę na tym polu. Urządźmy pod „Pałacem Stalina” w Warszawie wielkie ognisko i spalmy w nim większość polskich ustaw. Ustawy zastąpmy sądami – szybkim rozstrzyganiem sporów. Udręką polskich obywateli (ale europejskich też) jest przewlekłość postępowań sądowych. Średnio na świecie potrzeba na to 609 dni. U nas aż 830. Polska przegrywa w Strasburgu 1,65 sprawy o przewlekłość sądów na 1 mln obywateli, podczas gdy średnia unijna wynosi 0,95. Przeto nikt przy zdrowych zmysłach nie liczy na to, że jakikolwiek spór da się w Polsce rozstrzygnąć w sądzie. Dlatego pisze się tyle tak szczegółowych ustaw, a umowa na budowę byle altanki ogrodowej liczy 30 stron. Po wprowadzeniu procedur szybkiego rozstrzygania sporów ustawa zamiast trzydziestu stron będzie mogła liczyć dwie, a umowa na roboty budowlane zamiast 30 – jedną stronę.

Zamiast wysyłać policję do szanowanego obywatela o 6.00 rano – wyślijmy mu wezwanie, a sami zajmijmy się naprawą sądów. Finansowo nas stać. W polskim wymiarze sprawiedliwości jest wystarczająco dużo pieniędzy. Polska na sądownictwo wydaje aż 0,4% PKB per capita, przy średniej europejskiej 0,24% PKB per capita (na sądy i prokuraturę odpowiednio 0,52% w Polsce i 0,3% w UE). Podobnie jest z liczbą sędziów – w Polsce jest ich 27 na 100 tys. obywateli, w Unii Europejskiej – 20. Przodujemy też w liczbie pracowników sądowych wspierających sędziów – 84 na 100 tys. obywateli, wobec 69 w UE.

Wprowadźmy najprostsze na świecie prawo gospodarcze – trzy paragrafy: (1) każdy może robić wszystko, co nie jest zakazane; (2) każdy produkt musi być podpisany; (3) nie wolno oszukiwać. Wprowadźmy najprostszy na świecie system podatkowy – wzorem niech będzie podatek rolny czy podatek Belki, a nie brednie prawników i doradców podatkowych, którzy na polskim systemie podatkowym urządzili sobie intratne żerowisko i z wielkim sukcesem dalej go komplikują, żeby jeszcze więcej zarabiać.

Tym sposobem osiągniemy dwa zasadnicze cele. Pierwszy – to wybuch przedsiębiorczości w skali podobnej do rewolucji Wilczka i wieloletni wzrost gospodarczy w granicach 7%, drugi – zaczną do nas uciekać przedsiębiorczy Niemcy, Anglicy czy Francuzi, mający dość biurokracji i przybyszów z Afryki Północnej, których muszą utrzymywać. Będą przyjeżdżać przede wszystkim przedsiębiorcy – przywiozą swoje majątki i otworzą firmy. „Luzerka” zostanie na miejscu. Powinniśmy postawić zuchwały cel – ściągnięcia do Polski w ciągu pięciu lat co najmniej miliona firm z sektora MSP z Europy Zachodniej. Dopiero wtedy zaczniemy realnie gonić Niemcy.

2. Konkurencja demograficzna. Wszyscy z przerażeniem czytamy dane demograficzne – 216 miejsce na świecie pod względem dzietności kobiet z wynikiem 1,3, w 2050 roku tylko 30 milionów Polaków. Na szczęście zaczynamy coś z tym próbować robić. Ale mamy niewłaściwe strategie – wszystkie mówią o „powstrzymaniu”. Nikt w biznesie na taką strategię by nie postawił, chyba że chodziłoby o produkt schyłkowy i na koniec chcielibyśmy jeszcze wycisnąć, ile się da. Ja jednak nie chcę, żeby Polska była „produktem schyłkowym”.

Spójrzmy zatem na to jak na szansę, a nie zagrożenie i postawmy sobie zuchwały, bezczelny i ambitny cel: w roku 2050 – 50 milionów obywateli polskich i rezydentów oczekujących na obywatelstwo. Jeśli temu celowi podporządkujemy 1/3 zasobów – mamy realną szansę go osiągnąć.

Po pierwsze: maksymalnie agresywna polityka prorodzinna, której celem jest standardowy model rodziny 2+2. Ostre promowanie finansowe drugiego dziecka i bardzo agresywne trzeciego. Dyskryminacja podatkowa osób bezdzietnych – obciążenie ich dodatkowymi podatkami. Do tego cały wielki system ubezpieczeń dla matek – żeby zyskały poczucie bezpieczeństwa w każdej sytuacji. Cała infrastruktura usługowa państwa musi zostać przestawiona na potrzeby matek – żłobki, przedszkola, szkoły, przychodnie zdrowia. To oczywiście żart, ale gdyby inne metody zawiodły, można też rozważyć rotacyjne wyłączania światła na dwa wieczory w tygodniu. Kryzys energetyczny mamy. Musimy zrobić „wszystko”.

Kolejne narzędzie to emigracja do Polski przedsiębiorczych ludzi z Europy Zachodniej (w tym powrót polskich emigrantów do kraju), którzy przyjadą do nas, ponieważ będziemy mieli najlepsze na świecie prawo gospodarcze i podatkowe oraz nie posiadamy przybyszów z Afryki Północnej, generalnie o północy można sobie spacerować gdzie się chce i nie obowiązuje u nas poprawność polityczna dla półgłówków – wolność słowa jest i każdy może mówić, co chce. Po rewolucji prawnej i sądowej (ponieważ muszą odbyć się jednocześnie, inaczej nic z tego nie będzie) powinniśmy zacząć prowadzić agresywne działania propagandowe i informacyjne w tym zakresie. Krótko. Tanio będzie, takie wieści rozchodzą się bowiem szybko. Z tego strumienia powinniśmy pozyskać do 2050 co najmniej 5 milionów ludzi (w tym około 1–1,5 mln Polaków, którzy wrócą). Wszystkich, którzy teraz się do siebie uśmiechają, proszę, żeby szczerze odpowiedzieli sobie na pytanie – dlaczego to niby Polska nie może mieć najlepszego na świecie prawa gospodarczego i podatkowego?

Następny strumień – już mocno sprawdzony i bardzo pewny – który powinien zapewnić nam kolejne 5 milionów ludzi, to osiedlenie w Polsce do 2050 roku – Białorusinów, Wietnamczyków i Ukraińców. Nacje dobrze sprawdzone w Polsce – bardzo ciężko pracują, nie chodzą na zasiłki. Już w tej chwili w Polsce pracuje 600 tysięcy Ukraińców i nie ma z nimi żadnych problemów. Trzeba przyjąć politykę ich osiedlania. Z żelazną zasadą – żadnej pomocy i ulg. Chcemy tylko samodzielnych i zaradnych. Ich dzieci będą już Polakami ukraińskiego czy wietnamskiego pochodzenia. W pierwszym pokoleniu nie powinniśmy im dawać obywatelstwa, żeby nam nie czmychnęli do Niemiec czy Francji.

W XXI wieku będzie odwrotnie niż w XIX – to kapitał będzie szedł za pracą. Mamy szansę tę batalię wygrać, jak wystawimy 30 milionową armię ludzi gotowych do pracy. Przyjdzie do nas mnóstwo firm. Cel – to 1 milion MSP.

Z powodu błędów Zachodu – obarczeniem się ludźmi pochodzącymi z innej kultury, którzy nie tylko nie zamierzają dostosować się do obowiązujących reguł, o asymilacji nie wspominając, lecz nawet nie zamierzają pracować (np. w Szwajcarii 90% z nich jest na zasiłkach!) – mamy szanse wygrać tę wojnę o ludzi

3. Polityka ekonomiczna. Nawet jeśli Plan odpowiedzialnego rozwoju słabo się uda – Morawieckiemu należy się chwała: za zwrócenie wszystkim uwagi na to, że musimy mieć politykę ekonomiczną, oraz przekonanie znacznej części Polaków, że „Dość frajerstwa!” i pozwalania wszystkim na „robienie się w konia”. Dzięki niemu już zawsze Polska będzie musiała mieć jakąś politykę ekonomiczną. Mam też nadzieję, że kolejny idiota mówiący polskiemu przedsiębiorcy (który przez 50 lat okupacji zastanawiał się jak zdobyć papier toaletowy, podczas gdy zachodni konkurent odkładał kapitał), że „ma konkurować, bo ma równe szanse” – zostanie zmieciony ze sceny politycznej przez wyborców.

Byłem ostatnio w Japonii. Niewiele wiedziałem o gospodarce tego kraju. Wprawdzie wiedziałem, że twórcą ich powojennego modelu gospodarczego był Amerykanin – Edward Demming, słyszałem o systemie ugrupowań przemysłowych (keiretsu), ale ogólnie myślałem, że to kraj wielkich korporacji. Bardzo się zdziwiłem, jak zobaczyłem, że w Tokio czy Kioto 80% ulic zajmują maleńkie biznesiki – małe rzemiosło, małe sklepiki, małe usługi. Wielokrotnie jadałem w restauracjach, gdzie oprócz kucharza – właściciela mieściły się jeszcze 3–4 krzesła. Były one tak małe, że w Polsce nie zmieściłyby się nawet wszystkie zlewy, których wymaga Sanepid. Zlikwidujmy te wszystkie sanepidy i inspekcje i zastąpmy je ubezpieczeniami od odpowiedzialności cywilnej, jak to jest w większości rozwiniętych krajów.

Rząd japoński, przy gigantycznym wsparciu dla wielkich ugrupowań przemysłowych (ale zawsze w warunkach konkurencji między keiretsu i wewnątrz nich), zapewnił zatem jednocześnie znaczną wolność drobnemu biznesowi, który w Japonii kwitnie. Niech zakwitnie też w Polsce.

Powtórzymy ten manewr – sektorowi MSP dajmy wolność i swobodę – ograniczaną jedynie przez Urzędy Skarbowe i 36 milionów obywateli, którzy skontrolują je, robiąc zakupy, a jak będzie trzeba – przez sprawnie i szybko działające sądy. Będzie to dużo skuteczniejsze we wszystkich wymiarach niż działania „Powiatowego Rzecznika Konsumenta”.

Dla dużych zajmijmy się stworzeniem i wdrożeniem (w warunkach konkurencji) polityki wsparcia czy też polityki ekonomicznej państwa. Trzeba zdecydować, w jakich dziedzinach chcemy uczestniczyć, pamiętając o tym, że dla małego – a wszak jesteśmy mali – im większa koncentracja, tym większa szansa na sukces.

Izraelczycy, jak zaczynali budować swoje państwo, skoncentrowali się na hydrologii i rolnictwie oraz przemyśle optycznym i obronnym – we wszystkim odnosząc gigantyczny sukces. Kilogram nasion pomidorów, które rosną na pustyni, kosztuje dzisiaj kilkanaście tysięcy dolarów.

My też powinniśmy wybrać kilka sektorów, w których chcemy być obecni. Zgadzam się z Morawieckim, że powinny to być nowe przemysły – typu samochody elektryczne. Mamy tu dużo większe szanse na sukces niż na przykład w próbie konkurowania z Niemcami w silnikach diesla, które oni robią od dziesiątek lat. Ale niezależnie od tego, jakie sektory wybierzemy, poniesiemy klęskę, jeśli nie przeprowadzimy rewolucji prawno-legislacyjnej i nie utniemy łba biurokracji. Gdybyśmy byli na przykład w stanie napisać pierwszą na świecie ustawę dopuszczającą samochody autonomiczne – to już samo to gwarantuje wielki sukces. Wszyscy innowatorzy świata zbiegliby się do nas, żeby testować tutaj swoje pomysły i wizje.

Działania powinny zatem iść dwutorowo – wspieranie wybranych i dokładnie zdefiniowanych, nowych sektorów strategicznych (kilku – rozdawanie grantów „od Sasa do Lasa” to zwyczajne palenie pieniędzy) oraz konkurencja prawna – tworzenie jako pierwsi na świecie ustaw w nowych dziedzinach, żeby prowadzić do Polski drenaż mózgów z całego świata. Wszyscy przyjadą, żeby przetestować swoje koncepty w realnym życiu. Nie my będziemy dzwonić do Elona Muska, tylko on do nas.

Napisałem tutaj wiele niezwykle bezczelnych wezwań, ale ciarki po plecach przeszły mi dopiero teraz, kiedy wyobraziłem sobie, jak polscy posłowe zaczynają z taksówkarzami pisać ustawę o samochodach autonomicznych... Jestem w zasadzie pewien, że po takiej ustawie o „najwyższych standardach ochrony pasażerów i pieszych, ekologii, miłości dla dobra ludzkości” – samochody autonomiczne w Polsce wyjechałby jako jedne z ostatnich w Europie... A taksówkarzy i tak to nie uratuje, tak jak protesty i strajki nie uratowały muzyków kinowych po wejściu kina dźwiękowego.

Jeśli nie uporamy się z tym problem w sposób radykalny, to „nie będzie niczego”. Elektromobilności też.

Czasu mamy niewiele. Nie należę do osób specjalnie kreatywnych i nadmiernie bystrych – ale uważam, że jak nie my, to jakaś Rumunia czy Chorwacja rozpocznie niebawem konkurencję prawno-legislacyjną i to ona zje wszystkie konfitury. Wtedy my będziemy musieli poszukać sobie innych obszarów konkurencji lub pozostać na zawsze w kręgu biedy i przeciętności.

Niniejszy tekst ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy”

------------------------------------------------------------------------

^() Analizę tę napisałem, korzystając z narzędzi standardowo używanych w biznesie – analizy konkurencji Michaela E. Portera i piątej dyscypliny (analizy systemowej) Petera M. Senge’a.2. MANIFEST DLA MORAWIECKIEGO

POTRZEBNY PRZEŁOM, NIE ŁATY

W Polsce niemal od dwóch dekad stale i systematycznie pogarszają się warunki prowadzenia działalności gospodarczej i dotyczy to prawie wszystkich. Polski żywioł gospodarczy (99,8% firm, 67% PKB, 3/4 zatrudnionych) jest systematycznie duszony przez kolejne rządy. Najmniejsze firmy, zatrudniające do dziewięciu pracowników (95% firm) – nadmiernymi i bardzo skomplikowanymi podatkami i prawami, natomiast duże polskie firmy (0,2% firm, czyli około 3 tysiące firm) – brakiem jakiegokolwiek wsparcia i ochrony ze strony rządu (podczas gdy ich zagraniczna konkurencja takowe wsparcie i ochronę posiada) oraz popieraniem zagranicznych firm za pośrednictwem przyznawanych dotacji i ulg.

W tych wszystkich działaniach trudno odnaleźć realizację jakiejkolwiek strategii rozwoju Polski w ostatnich piętnastu latach. O ile bowiem do roku 2000 rządy prowadziły politykę transformacyjną wyjścia z komunizmu przez sprzedaż sektorów skoncentrowanych – najbardziej bezpiecznemu z realnie istniejących – kapitałowi zachodniemu, a sektorów rozproszonych własnym obywatelom, co było słuszne (tak zresztą postąpiła cała Europa Środkowa), o tyle w następnych latach określenie, co „Artysta” rządowy miał na myśli, było już kompletnie niemożliwe.

Ostatnio zaczęto opowiadać o „końcu historii” (ciepła woda w kranie), bajki pt. „kapitał nie ma narodowości”, a nade wszystko pisano raporty i opracowania, z których nic nie wynikało. Nie chcę nikogo kopać, ale niektóre z tych produkcji miały charakter wręcz kabaretowy – całkowicie oderwane od jakichkolwiek realiów bajkopisarstwo, opisujące nie to, co realnie istnieje, tylko to, co autor chciałby, żeby istniało. Im bardziej poprzednia elita rządząca przekonywała społeczeństwo, że „historia się skończyła”, tym bardziej w różnych środowiskach narastało przekonanie, że dotychczasowy model rozwoju się wyczerpał i potrzebny jest nowy.

Na tę potrzebę odpowiedział PiS – najpierw w kampanii wyborczej, następnie Planem Morawieckiego, w przyszłości – mam nadzieję – konkretnymi i realnymi działaniami. Plan Morawieckiego składa się z pięciu filarów, które z pewnością będą setki razy omawiane, krytykowane i poprawiane – w tym moim zdaniem najważniejszego z nich: rozwoju innowacyjnych firm. Najważniejszy w zakresie dwóch pierwszych komponentów: nowej „Konstytucji biznesu” oraz przyjaznego otoczenia prawnego.

Kolejne wydają mi się drugorzędne i mające mało istotny wpływ na powodzenie planu. Reformę instytutów naukowo-badawczych uda się bowiem przeprowadzić albo się nie uda, podobnie jak z realizacją programu Start-up Poland. Innowacyjnych start-upów nie da się zadekretować, a geniusz – jak wiadomo – nie jest zjawiskiem powszechnie występującym. W zasadzie wszyscy, którzy „robią w start-upach”, mówią wciąż jedno: dobrych projektów jest za mało. Nie wiem, może rząd ma lepszy wzrok.

Osobiście jestem przekonany, że o powodzeniu bądź niepowodzeniu Planu Morawieckiego i realizacji wyznaczonych i opisanych liczbami celów zdecydują nie żadne start-upy czy czempiony (to może być atrakcyjny dodatek), tylko polski żywioł gospodarczy, polskie mrowisko biznesowe, polska przedsiębiorcza twórczość i twórcza destrukcja. Obecnie te 1,7 mln firm, które dają pracę 3/4 Polaków, czekają na „Konstytucję” i „przyjazne otoczenie prawne”. To jest gleba, na której mogą wyrosnąć polscy innowatorzy i bokserzy wagi ciężkiej. Wyrosnąć – nie da się ich bowiem tam posadzić, jak chcieliby politycy. Im można stworzyć tylko dobre warunki, żeby mogli rosnąć.

Nie chcę się znęcać nad naszą ojczyzną i jej rządami, które doprowadziły do takiej, a nie innej sytuacji, i przytaczać wyników różnych rankingów z zakresu otoczenia prawno-instytucjonalnego, biurokracji czy systemu podatkowego. Jest źle i jest to wiedza powszechna. Nie są to nasze opinie i uprzedzenia, tylko zgodna ocena instytucji międzynarodowych: OECD, Heritage Fundation czy Banku Światowego. Wiedza, z którą nikt od lat prawie nic nie robi. Miejmy nadzieję, że może Morawiecki zrobi.

Przedsiębiorcy oczekują zmiany jakościowej. Polubią zmiany drobne i cząstkowe, ale pokochają wyłącznie jakościowe. Innymi słowy – wicepremier Morawiecki ma do wyboru, albo przedsiębiorcy będą go lubili jak Balcerowicza, albo kochali jak Wilczka. Jeśli nie chce być jednym z kilkudziesięciu wicepremierów, tylko właśnie takim Wilczkiem, to musi postawić na realną gospodarkę, przełamać wielowymiarową dyskryminację i dokonać zmiany jakościowej. To jest wezwanie do wielkości.

DYSKRYMINACJA REALNEJ GOSPODARKI

Czy ktoś jest w stanie sobie wyobrazić, że jeszcze wcale nie tak dawno temu Narodowy Bank Polski urządzał akcje edukacyjne w zakresie przedsiębiorczości, które polegały na tym, żeby uczyć dzieciaki liczyć podatki bądź zajmować się spekulacją na giełdzie papierów wartościowych? To według włodarzy gospodarczych była przedsiębiorczość. Teraz, jak połowa tej „gospodarki” nagle wyparowała, a co gorsza, w związku z tym nic się nie stało – krowy dalej dają mleko, a kamienie nie wołają – przycichli trochę, ale mam wrażenie, że tylko na chwilę. Polakom od dwudziestu lat wmawia się, że ich zajęcia, które znaczna część kocha – jak np. prowadzenie kwiaciarni, restauracji, strzyżenie czy robienie pączków – to chamstwo, „białe skarpetki w kubotach”, nieinnowacyjne zawracanie głowy. Znaczna część ekonomistów każdego murarza najchętniej wysłałaby do banku po milion dolarów kredytu i na giełdę. Czasem mam wrażenie, że politycy nie mają elementarnej wiedzy o strukturze polskiej (i zachodniej zresztą też) gospodarki. Wszelkie fundusze w nowych perspektywach finansowych są na ogół przeznaczane na „innowacyjne” projekty, co trochę już przypomina szaleństwo scholaryzacyjne: sami magistrzy dookoła, a sprzątać nie ma komu. Wcześniej rzekomo gospodarką były rynki finansowe, a po ich kompromitacji kreowany jest nowy bożek – przemysł innowacyjny, który zresztą skończy tak samo. Nie mam rady dla Mateusza Morawieckiego, jak uniknąć pompowania pieniędzy podatnika w jakieś kolejne lotnisko w Radomiu czy „innowacyjny” projekt serwisu internetowego z horoskopem dla psów – choć jest to realne zagrożenie.

Nie jestem wrogiem innowacji – uważam tylko, że nie da się ich zadekretować. Mogę też sparafrazować Miltona Friedmana: „Stwórzcie dobre warunki dla wszystkich firm, to te innowacyjne same powstaną i z nich skorzystają”. I – na Boga – przestańcie wmawiać fryzjerom, że mają być innowacyjni, bo jak nie będą, to będą nikim, a wy będziecie chodzić z brzydkimi włosami. Jest nam potrzebna gospodarka zróżnicowana – ale przede wszystkim realna. Jaka to wartość, wskazuje los Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych, która po odłączeniu kroplówki z pieniędzmi podatnika (OFE) ledwo zipie. Tymczasem fryzjerzy mają się dobrze.

DYSKRYMINACJA POLSKICH FIRM

Dyskryminacja polskich firm w Polsce – brzmi jak absurd. A jednak! Jeszcze osiem lat temu 100% przydrożnej gastronomii znajdowało się w polskich rękach. Dzisiaj przy autostradach i drogach szybkiego ruchu nie ma chyba ani jednej polskiej restauracji. W Warszawie na ulicy odchodzącej od placu Trzech Krzyży (ścisłe centrum!) straszy ciąg opuszczonych sklepików – witryny widma. Na wielu ulicach królują banki i szmateksy. Ludzie przestają chodzić po ulicach. Warszawa zafundowała sobie po dwa centra handlowe w każdej dzielnicy i pracuje nad kolejnymi. Postęp i nowoczesność.

W średniej wielkości mieście, z poparciem i za przyzwoleniem miejscowych władz, otwiera się hipermarket. Proponuje on współpracę miejscowej piekarni. Warunki interesujące – gigantyczne zamówienie, bardzo złej jakości pieczywo po 99 groszy za bochenek. „Ale żebyśmy ze sobą nie konkurowali, w umowie musimy zapisać, że nie będziecie tego sprzedawać taniej niż za 1,49 zł” – mówi racjonalnie pan Hipermarket. Hipermarket rusza, a piekarz przeciera oczy ze zdumienia, bo całe miasto zalały billboardy, że hipermarket oferuje pieczywo po 99 gr. Jednocześnie zaczyna budowę własnej piekarni... Można zwijać interes...

Do Polski wchodzi firma Uber, której kierowcy jeżdżą sobie bez prowadzenia działalności gospodarczej, licencji, płacenia ZUS-u – w ogóle bez niczego sobie jeżdżą. Polski taksówkarz musi płacić ZUS, podatki i inne daniny. Kierowcy Ubera nie muszą. Państwo polskie nie reaguje! Teraz podobno Uber ma zacząć łaskawie przestrzegać polskiego prawa. Niebywała wprost bezczelność! Łaskawie postanowili przestrzegać prawa, jak zdobyli już znaczną część rynku i wyeliminowali z niego wielu konkurentów!!! A potężna Rzeczypospolita się przygląda.

Rząd Polski masowo dofinansowuje centra badań rozwojowych koncernom, które nie płacą w Polsce podatku CIT. Po kilkadziesiąt tysięcy euro na jedno miejsce pracy! Sektor MSP tworzy takie miejsca po kilka tysięcy euro. Nawet teraz – gdy podpisano umowy wynegocjowane przez poprzedni rząd – na 26 firm, które dostały pomoc publiczną, aż 21 pochodziło z zagranicy. Pieniądze przeznaczone są głównie na centra outsourcingowe. Razem 200 milionów złotych.

Polscy przedsiębiorcy, którzy weszli w spór z zachodnimi firmami, mówią, że w sądach już na starcie czują się na straconej pozycji, bo większość sędziów uważa, że na pewno chcieli oszukać. Koncern międzynarodowy przecież nie oszukuje, tylko polski prywaciarz to kombinator. Czy są gdzieś granice tego szaleństwa?

DYSKRYMINACJA MAŁYCH FIRM

Państwo jak oszalałe produkuje tysiące stron przepisów, jakby w kraju było 1,7 mln Orlenów – nikt już nad tym nie panuje. Jednakowe prawo obowiązuje firmy zatrudniające 20 tys. osób, 200 osób, 20 osób i dwie osoby. Firma zatrudniająca dwie osoby musi ściśle przestrzegać Kodeksu pracy i nie może stosować elastycznego czasu pracy, gdy zachoruje 50% jej załogi. Krawcowa z miasteczka nad Bugiem, która na poprawkach krawieckich zarabia 1000 zł, ma płacić 1150 zł na ZUS. Rolnik, który chciałby ze swojego rzepaku wytłoczyć paliwo do swojego ciągnika, żeby to zrobić legalnie, musi otworzyć skład celny i zatrudnić na etat celnika. Od serowara pasjonata, który w swoim gospodarstwie agroturystycznym sprzedaje rocznie ser własnego wyrobu za 1500 zł – Sanepid żąda 2500 zł rocznie za jego przebadanie. I tak dalej, i tak dalej. Czy jest gdzieś granica tego szaleństwa? Ja nie wiem, czy to tak trudno zrozumieć, że producent mioteł, który zatrudnia sześć osób, nie ma czasu na czytanie przez cztery godziny dziennie nowych przepisów, a przez kolejne cztery godziny wypisywać papierów. Małe firmy (raz jeszcze powtórzę: 95% firm w Polsce) nie mogą podlegać tym samym przepisom, co średnie i duże. Zresztą nie podlegają – jeszcze dziesięć lat temu drobne usługi pozostawały w szarej strefie głównie na wsiach i w małych miastach. Dzisiaj są wszędzie – z relatywnie bogatą Warszawą na czele. Gdy ostatnio poprosiłem o fakturę za drobną usługę, to miałem wrażenie, że człowiek nie wie, o czym mówię, a potem skomentował: „Oj tam, panie, na naszym terenie VAT się nie przyjął!”.

OCZEKIWANIA BIZNESU

Sukces planu Morawieckiego zależy od ogólnej kondycji gospodarki. Dla dobrej kondycji tej gospodarki nie wystarczą start-upy i czempiony. To wisienki na torcie. Bez nich się obejdzie – bez tortu nie. Same wisienki nie wystarczą. Dobrą kondycję polskiej gospodarce jest w stanie zapewnić polski żywioł gospodarczy – on i tylko on. Z tej gleby mogą również wyrosnąć światowi innowatorzy czy wielkie firmy. Mogą one być ozdobą – ale fundamentem nie będą z oczywistych względów: wszyscy nie mogą być bogaci, piękni i młodzi. A oczekiwania polskich przedsiębiorców są takie same od lat: proste i stałe prawo, proste podatki, sprawne i przyjazne państwo. Mam nadzieję, że ekipa premiera Morawieckiego to rozumie.

O nową konstytucję prowadzenia działalności się nie martwię – jest dobra, przygotowana jeszcze w poprzedniej kadencji, której Platforma – czego jej nie daruję – nie była w stanie przegłosować, ponieważ miała „ważniejsze” sprawy na głowie. Martwi mnie, że w ramach „Polski resortowej” ludzie Morawieckiego nie mają dostępu do podatków, bo bagno jest to niesłychane i najwyższy czas je osuszyć. Sądy, prawo gospodarcze i prawo podatkowe – to fundamenty, od których zależy bogactwo narodów. Mam nadzieję, że Mateusz Morawiecki jest człowiekiem ambitnym i zechce po sobie zostawić zmianę jakościową – a nie tylko wiele drobnych zmian, wprawdzie potrzebnych, ale nietworzących istotnej różnicy. Polscy przedsiębiorcy oczekują nowych szat, a nie kolejnych łat (muszę jednak na poważnie rozważyć karierę poety).

Niniejszy tekst ukazał się w tygodniku „Wprost”3. PAKT DLA PRZEDSIĘBIORCZOŚCI

PRAWU I SPRAWIEDLIWOŚCI TE TRAGICZNE STROFY DEDYKUJE AUTOR

Redaktor Wróblewski poprosił mnie o napisanie, co należałoby zrobić, żeby uwolnić polską gospodarkę. Mogę napisać – po raz 1234. Ogólnie to w diagnozach chyba jesteśmy w pierwszej piątce świata, w „co należy zrobić?” – w drugiej piątce świata. Za to w robieniu – mam wrażenie – jesteśmy w trzeciej pięćdziesiątce świata. Niewiele jesteśmy w stanie zrobić: buksowanie, zapasy w kisielu – to mi się ciśnie na myśl, gdy myślę o naszym działaniu. Stworzyliśmy niefunkcjonalny organizm państwowy i sami siebie trzymamy za gardło, nie wiadomo w imię czego.

Mogę powtórzyć tylko to, co – odkąd pamiętamy – mówimy w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

1. Uproszczenie prawa gospodarczego. Jednym z fundamentów polskiego cudu gospodarczego po upadku komunizmu była „ustawa Wilczka”. Po serii nieudanych eksperymentów politycznych z prawem gospodarczym, pora do niej powrócić. Z wyjątkiem nieistotnych drobiazgów, jest ona całkowicie zgodna z obowiązującym prawem Unii Europejskiej. Tutaj akurat obecnie są raczej dobre wieści – Ministerstwo Rozwoju, które pod rządami Morawieckiego zaczyna powoli pracować jak dobra firma, przygotowuje szereg ustaw oraz rozwiązań, które już lada chwila zostaną zaprezentowane ludzkości jako pierwsza i druga transza deregulacji. Obok tego trzeba powołać dwie komisje – pierwszą sejmową, która zajmie się usuwaniem szkodliwych przepisów, drugą „In dubio pro tributario” – która będzie zbierała sygnały od przedsiębiorców, obywateli i urzędników na temat niejasnych przepisów i przeistaczała te przepisy w bezsporne i jasne. Dobrze, że w tej komisji nie trzeba będzie przyjmować zgłoszeń od kryminalistów – oni nie muszą: ich prawa – takie jak prawo do rozstrzygania wątpliwości na ich korzyść czy domniemanie niewinności – są przestrzegane. Przedsiębiorcy dalej muszą o te prawa walczyć.

2. Szybsze rozstrzyganie sporów sądowych. Udręką są ciągnące się latami spory gospodarcze. Domagamy się takiego samego prawa, jakie zagwarantowali sobie politycy – prawa do szybkiego procesu. Sędzia jest od wymierzania sprawiedliwości i rozstrzygania sporów. Proces sądowy nie musi być tak sformalizowany, jak obecnie. Powinien trwać dzień po dniu – jak to się dzieje w Stanach Zjednoczonych – aż do wydania wyroku. Prawo ma służyć ludziom, a nie być wygodne dla sędziów, adwokatów czy prokuratorów. Ponoć w Ministerstwie Sprawiedliwości trwają prace, które mają usprawnić sądownictwo gospodarcze. Ponoć sądownictwo gospodarcze to domena wiceministra Patryka Jakiego. To dobrze, bo to człowiek zdroworozsądkowy. Jak zobaczymy jakieś projekty – będzie można powiedzieć coś więcej.

3. Uproszczenie systemu podatkowego. Polski system podatkowy jest jednym z najgorszych na świecie. Z naszego punktu widzenia podatek jest „kosztem”, który potrafimy wkalkulować w działalność gospodarczą. Pod warunkiem jednak, że łatwo go policzyć i że prawo oraz jego interpretacje nie są nieustannie zmieniane. Opowiadamy się za podatkami prostymi, których koszty poboru są mniejsze zarówno dla rządu, jak i dla przedsiębiorców. Najlepszy dla wszystkich jest system podatkowy zaproponowany niegdyś przez Krzysztofa Dzierżawskiego. Prosty podatek przychodowy, który uwolni przedsiębiorców od mitręgi liczenia „kosztów uzyskania przychodów”, w miejsce dzisiejszego CIT-u. Prosty podatek od Funduszu Płac, który zastąpi podatki PIT i składki płacone do ZUS-u. Podatek VAT o jednej stawce na wszystko, z możliwością wyboru opłacania go ryczałtem przez małe firmy (ale wówczas bez możliwości odliczeń). Stawki tych podatków mogą być takie, by zmiana systemu była całkowicie neutralna dla budżetu.

System podatkowy mamy absolutnie beznadziejny: 114 miejsce, jeśli chodzi o wrogość i skomplikowanie systemu według Banku Światowego.

Podobno jakieś prace w tym kierunku trwają, ale niestety nie spodziewam się niczego dobrego w tym względzie. Powody są dwa: przecieki prasowe o pomysłach podatku progresywnego od działalności gospodarczej, co doprowadzi do bardzo poważnych konsekwencji w postaci gwałtownego rozszerzenia szarej strefy, spadku wpływów do budżetu i wzrostu emigracji. Proponowanie tego typu rozwiązań to nieodpowiedzialne działanie na szkodę kraju.

Drugi powód to dotychczasowe wyczyny Ministra Finansów – kabaretowe trzy czy nawet już cztery projekty ustawy o podatku od handlu wielkopowierzchniowego, które po prostu ośmieszają rząd. Nadal zresztą nie ma tej ustawy. W każdym razie, jeśli inne projekty Ministerstwa Finansów mają mieć zbliżoną jakość, to świat przedsiębiorców na kolanach błaga rząd: „Nic nie zmieniajcie! Trudno, niech już będzie jak jest!”

4. Obniżenie kosztów pracy. W Polsce praca jest opodatkowana jak alkohol i papierosy. Wysokie, sięgające nawet 60% opodatkowanie pracy, jest podatkiem najgorszym z możliwych. Zawdzięczamy mu emigrację, bezrobocie, niską konkurencyjność naszych firm, szeroko rozwiniętą gospodarkę nierejestrowaną. Zmniejszenie wpływów do budżetu, na skutek radykalnego obniżenia podatków obciążających pracę, można zrównoważyć konsumpcyjnymi podatkami pośrednimi.

5. Ograniczenie obowiązków biurokratycznych. Każdy przedsiębiorca wypełnia gigantyczną liczbę różnego rodzaju dokumentów, które musi wysyłać rządowi i jego agendom. Tracimy setki godzin na zbędne czynności biurokratyczne. Zamiast rozwijać przedsiębiorstwa, toniemy w papierach. Tracą na tym wszyscy, łącznie z rządem. Zmiana tego stanu rzeczy jest łatwa i prosta, nie wymaga wielkich nakładów, a jedynie zmiany procedur na mniej czasochłonne i dostosowane do obecnych możliwości technologicznych.

W tym obszarze w dużej mierze też działa Ministerstwo Rozwoju i mam nadzieję, że coś zdziała. Choć doświadczenia są dramatyczne. W poprzedniej kadencji Ministerstwo Gospodarki, które w wyniku ofensywy deregulacyjnej zidentyfikowało 3712 obowiązków informacyjnych obowiązujących przedsiębiorców i zlikwidowało... cztery z nich. Wielce Szanowni Politycy! Zrozumcie – my osiem tygodni w roku (według Banku Światowego), zamiast pracować, wypełniamy papiery!

6. Poddanie rzeczywistej kontroli sądowej decyzji urzędników skarbowych. Każda decyzja urzędnika skarbowego, której konsekwencją może być utrata choćby jednego miejsca pracy, powinna uzyskiwać klauzulę wykonalności dopiero po jej uprawomocnieniu się. Obecny stan prawny, który pozwala urzędnikom na arbitralne wykonywanie często nieuzasadnionych decyzji, które są potem uchylane przez sądy, jest łamaniem podstawowych praw człowieka. Tutaj po prostu trzeba powiedzieć jasno: domagamy się takich samych praw, jakie mają kryminaliści!

7. Stabilność prawa i reguł gry. Chcemy skupić się na rozwoju swoich przedsiębiorstw, a nie na śledzeniu dzienników ustaw. Prawo musi być stabilne, a reguły gry jasne. Lepsze jest nawet złe prawo, ale stałe, niż coraz bardziej „doskonalone”, ale zmieniające się co kilkanaście miesięcy. Według Grant Thornton, żeby za tym nadążać trzeba by było czytać to... cztery godziny dziennie! Litości! Trzeba wprowadzić narzędzia, które ograniczą „biegunkę” legislacyjną Sejmu. Można skorzystać z gotowych rozwiązań brytyjskich, kanadyjskich czy australijskich, takich jak np. „jedna ustawa uchwalona – dwie uchylone”, czy „przepis uchwalony za przepis uchylony”, ustawy obowiązujące na czas określony i inne. Należy też wrócić do systemu legislacji II Rzeczpospolitej – Sejm może tylko przyjąć lub odrzucić ustawę. Poprawki do niej może zaś wnosić tylko składający ustawę.

8. Likwidacja barier inwestycyjnych. Biurokraci nie mogą decydować o tym, co mamy robić. Nie możemy zależeć od ich „widzi mi się”. Każdy ma prawo do szybkiego procesu inwestycyjnego – nie tylko znajomi polityków! Prawo inwestycyjne mamy... – 161 miejsce na świecie według Banku Światowego!

* * *

To rzeczy najważniejsze – warto je przemyśleć. Tylko dzięki nim możliwy jest wzrost gospodarczy. Wzrost gospodarczy bierze się z pracy, a nie z „ozusowania wszystkiego”, jak niektórzy sądzą. Pięcioprocentowy wzrost PKB – to 40 miliardów ekstra dla budżetu. Nawet jak „ozusujecie” bilety do kina, to tyle nie dostaniecie.

Niestety, w PiS-ie zaczyna się podobny proces, jaki wcześniej wystąpił w PO. Część ministrów – na szczęście tylko część – jest sobą zachwycona. Patrząc na mizerię opozycji, niczym niegdyś Donald Tusk, zaczynają wierzyć, że „nie mają z kim przegrać”. Zakochują się w sobie. Zaczynają sądzić, że ludzie będą ich popierać tylko dlatego, że Kowalskich zastąpili Jankowscy.

Otóż z tego powodu popierać nikt ich już nie będzie. Ludzie coraz głośniej będą pytać o konkrety. Czy szkoła jest lepsza? Czy kolejka do lekarza jest krótsza? Czy prościej prowadzić firmę? Czy mogę zająć się rozwojem firmy, a nie obsługą urzędników?

Wątrobę tracę na jeżdżeniu po kraju. Przedsiębiorcy przypatrują się rządowi PiS-u z nadzieją i życzliwością. Ale niedługo i coraz głośniej będą pytać o konkrety, i na pewno nie zadowoli ich sam fakt, że Szałamacha zastąpił Szczurka, jeśli nic innego się nie zmieni.

Niniejszy tekst ukazał się w tygodniku „Wprost”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: