Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zniewolona. Po drugiej stronie wolności - ebook

Tłumacz:
Rok wydania:
2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zniewolona. Po drugiej stronie wolności - ebook

Książkowa wersja bijącego rekordy popularności serialu telewizyjnego zniewolona, który zawładnął sercami milionów polskich widzów. Kontynuacja powieści Zniewolona. Bez prawa do miłości. Przez całe swoje życie Katierina była bezwolną lalką, zabawką w cudzych rękach. Chłopką pańszczyźnianą - niewolnicą i służącą. I oto ponownie zostaje sprzedana jak żywy towar. Jej nową panią będzie odtąd okrutna i nieobliczalna Lidia Szefer, która jest święcie przekonana, że Katierina powinna zapłacić za śmierć jej ukochanego Aleksieja. Lidia pragnie zamienić życie Katii w prawdziwe piekło… Lecz w wyniku buntu chłopów w majątku , dziewczynie udaje się uciec do Kijowa. Trafia do bezlitosnego świata burdeli kijowskich. Co tak naprawdę czeka Katierinę po drugiej stronie upragnionej wolności?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8091-856-6
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

Skuta lękiem Katie­rina nawet nie drgnęła, kiedy Lidia rzu­ciła jej pod nogi odcięty war­kocz, nie wydała żad­nego dźwięku. W mil­cze­niu patrzyła tylko na zacho­dzące słońce, a łzy same pły­nęły jej z oczu.

Lidia przy­glą­dała się Katii z satys­fak­cją – wresz­cie dokona się zemsta na jej żało­snej kon­ku­rentce, dziewce pańsz­czyź­nia­nej, która zawład­nęła ser­cem jej uko­cha­nego, o któ­rym marzyła od małego, a który teraz odszedł już na zawsze.

– Dokąd z nią? – zapy­tał rze­czowo Zachar.

– Niech posprząta po sobie. A potem przy­pro­wadź ją do mnie.

Lidia oddała mu nóż, z obrzy­dze­niem odrzu­ciła czub­kiem pan­to­felka war­kocz Katii i nie­śpiesz­nie ruszyła do domu.

– Sły­sza­łaś, co pani roz­ka­zała? – Zachar kop­nął Katie­rinę. – Posprzą­taj!

Pochli­pu­jąc cichutko, Katia pochy­liła się i unio­sła z ziemi swój zaku­rzony war­kocz. Ści­ska­jąc go w ręce, przy­mknęła oczy, z tru­dem powstrzy­mu­jąc szloch i nie wie­dząc, skąd ma czer­pać siłę na spo­tka­nie z tym, co ją czeka.

– Czego sto­isz! – huk­nął Zachar. – Wyrzuć tam i migiem do gospo­dyni!

Na oczach całej służby Katie­rina rzu­ciła swój war­kocz, swoją dumę panień­ską, na stertę śmieci i udała się w stronę domu. Wymę­czona dłu­gim truch­tem za wozem, ledwo powłó­czyła nogami, a Zachar popy­chał ją jesz­cze z tyłu. Mija­jąc na kory­ta­rzu duże lustro, zamarła prze­ra­żona, widząc w nim odbi­cie bla­dego, zaku­rzo­nego obcego obli­cza w aure­oli ster­czą­cych w różne strony nie­rów­nych wło­sów.

– Czego sto­isz?! – Zachar ponow­nie szturch­nął ją w plecy.

Zosta­wił dziew­czynę w salo­nie, gdzie Lidia zasia­dła już w fotelu, niczym kró­lowa na tro­nie. Obrzu­ciła Katie­rinę lodo­wa­tym spoj­rze­niem.

– Do mnie! Podejdź bli­żej! – roz­ka­zała.

Katie­rina zro­biła jesz­cze kilka nie­pew­nych kro­ków. Lidia wstała i obe­szła dziew­czynę, na­dal bacz­nie się jej przy­glą­da­jąc.

– No, no, popa­trzmy… Twarz zie­mi­sta, figura wątła… – Sze­fer skrzy­wiła się z pogardą. – Czy to warto było pła­cić za cie­bie takie pie­nią­dze?

Katie­rina mil­czała. Zaschło jej w ustach tak, że język ranił pod­nie­bie­nie.

– No, odpo­wia­daj! – zażą­dała Lidia. – Jaki z cie­bie poży­tek w gospo­dar­stwie? Czyś ty tylko przy­uczona do wyle­gi­wa­nia się w pań­skiej pościeli? – Mocno chwy­ciła Katię za pod­bró­dek.

Ta męż­nie znio­sła pełne nie­na­wi­ści spoj­rze­nie swej nowej pani i Lidia wró­ciła na fotel.

– No? – pona­gliła. – Odpo­wia­daj. Co potra­fisz? Co robi­łaś u Czer­win­skich?

– Ja… zmar­łej Annie Lwow­nie czy­ta­łam z rana – zaczęła wyli­czać potul­nie Katie­rina. – Różne powie­ści. Roz­mowy pro­wa­dzi­ły­śmy po fran­cu­sku, cza­sem po nie­miecku.

– Mnie to do niczego nie jest potrzebne. Co jesz­cze?

– Śpie­wać mogę, grać na róż­nych instru­men­tach.

– Zobaczmy. Śpie­waj.

– Co śpie­wać?

– Cokol­wiek!

Katia zain­to­no­wała Wspo­mnie­nie Ala­bjewa i Żukow­skiego¹, pio­senkę sen­ty­men­talną, która naj­czę­ściej roz­brzmie­wała w jej sercu po śmierci Alo­szy. Głos dziew­czyny niósł się po salo­nie, bar­dzo osła­biony po wyczer­pu­ją­cych wyda­rze­niach tego dnia, ale wciąż nad wyraz mocny i nad podziw piękny.

Minęły bez­pow­rot­nie dni wspa­niałe!

Nie zaznasz, serce, takich dni już wię­cej!

W tęsk­no­cie i w pamięci pozo­stały!

Już lepiej by was okryć nie­pa­mię­cią!

Już lepiej by was okryć nie­pa­mię­cią!

Powraca do was myśl z przy­zwy­cza­je­nia,

Miło­sne łzy są nie do powścią­gnię­cia!

Nie­szczę­ściem jest o takich dniach wspo­mnie­nie!

Lecz zapo­mnie­nie więk­szym jest nie­szczę­ściem!

Lecz zapo­mnie­nie więk­szym jest nie­szczę­ściem!

Do oczu Katie­riny mimo­wol­nie napły­nęły łzy. Lidia usi­ło­wała nie ulec cza­rowi jej głosu i pod­sy­cała swoją nie­na­wiść, myśląc o tym, o kim w rze­czy­wi­sto­ści śpiewa jej ofiara – o Alo­szy, któ­rego pańsz­czyź­niana jej ode­brała.

W miej­scu nadziei smu­tek się roz­go­ści!

Jedyną ulgę nie­sie szczera łza!

Tęsk­nota wspo­mnień wkrótce mnie wykoń­czy!

Czy żyć się da – nie­stety – bez pamięci?

Czy żyć się da…

– Dosyć! – prze­rwała Lidia, a w jej oczach bły­snęła nie­kła­mana złość. – A teraz tańcz! – roz­ka­zała.

Oszo­ło­miona Katie­rina nawet nie drgnęła.

– Tańcz! – Lidia wbiła paznok­cie w opar­cie fotela i pochy­liła się do przodu.

Katia nie mogła usłu­chać roz­kazu – upo­ko­rze­nie byłoby zbyt wiel­kie. Lidia rzu­ciła się na nią, jakby ucie­szona, że ma pre­tekst, by dać ujście swej wście­kło­ści, i na odlew ude­rzyła Katie­rinę w twarz. Ciszę prze­szył gło­śny dźwięk wymie­rzo­nego policzka.

– Tańcz! – wrza­snęła Sze­fer, pocie­ra­jąc dłoń i krzy­wiąc się przy tym z bólu. – No dobrze – wyce­dziła przez zęby. – Zacha­rze!

Zna­jąc uspo­so­bie­nie swo­jej pani, ten przy­szedł już z nahajką w ręce.

– Zacha­rze, roz­be­stwili ją Czer­win­scy. Czas, by nauczyć ją rozumu.

– Tak zro­bię. – Rządca ski­nął z goto­wo­ścią.

– Będziesz mnie bła­gać o śmierć… – Sze­fer wysy­czała pro­sto w twarz Katie­riny, która sku­liła się na myśl o cze­ka­ją­cym ją bólu. – Do piw­nicy z nią! – roz­ka­zała Zacha­rowi.

Chwy­ciw­szy Katie­rinę za łokieć, rządca wywlókł ją z salonu, następ­nie cią­gnął przez nie­zli­czone kory­ta­rze aż na podwó­rze. Dziew­czyna nie roz­po­zna­wała drogi z powodu bólu i lęku. Wresz­cie popchnął ją do jakiejś komórki i to tak mocno, że upa­dła na pod­łogę.

Roz­glą­da­jąc się ze zgrozą, Katie­rina zoba­czyła mnó­stwo pają­ków na ścia­nach, kara­lu­chów ucie­ka­ją­cych przed świa­tłem i jesz­cze jakie­goś ośli­zgłego robaka na pod­ło­dze. Do prze­ciw­le­głej ściany przy­mo­co­wano łań­cu­chy z kaj­da­nami.

Weszła Lidia. Zachar zwró­cił się do niej, wycią­ga­jąc nahajkę:

– Jak pani chce bato­żyć? Na ławie czy przy słu­pie?

Katia zer­k­nęła na ławę i aż się wzdry­gnęła – peł­zało po niej mnó­stwo robac­twa. Zauwa­żyw­szy to, Lidia uśmiech­nęła się krzywo, poj­mu­jąc w mig, jak prze­dłu­żyć męczar­nię ofiary i naj­peł­niej roz­ko­szo­wać się jej cier­pie­niem.

– A coś ty taki okrutny, Zacha­rze? – zapy­tała z drwiną. – Tylko byś bato­żył. Niech posie­dzi, pomy­śli do jutra. Kto wie, może zmą­drzeje. – I poka­zała na łań­cuch. – Przy­kuj ją. Ma w zwy­czaju ucie­kać od pań­stwa.

Pchnąw­szy Katie­rinę w stronę ściany, Zachar wziął do ręki kaj­dany i wska­zał na suk­nię.

– Pod­nieś kiecę.

Zer­k­nąw­szy na okropne, pordze­wiałe żelazo, Katie­rina drżą­cymi rękoma unio­sła suk­nię.

– Nogę dawaj! – krzyk­nął poiry­to­wany Zachar.

Katie­rina wysu­nęła nogę. Zachar spoj­rzał i już chciał nało­żyć jej na łydkę żela­zną obręcz, kiedy wtrą­ciła się Lidia.

– Gdzie?! Za szyję! Żeby się nawet poru­szyć nie mogła!

Zachar wypro­sto­wał się i popa­trzył nie­pew­nie na Katie­rinę.

– E… boję się, pani, za szyję przy­ku­wać. Tak to się i udu­sić może nie­chcący.

– To nic. Nie udusi się.

– Jak tam pani chce. – Ale potem pod­szedł do Lidii i wyszep­tał jej do ucha: – Tylko że przy­się­gam, że jak ją za szyję się przy­kuje, do jutra nie docią­gnie. Jeśli pani o to wła­śnie cho­dzi, wtedy, oczy­wi­ście…

Lidia zmru­żyw­szy oczy, popa­trzyła na Katie­rinę.

– Za szyję! – padł roz­kaz. Nie chciała tak szybko roz­sta­wać się ze swoją zdo­by­czą, ale nie zamie­rzała się też wyco­fy­wać.

Wzru­szyw­szy ramio­nami, Zachar odna­lazł dru­gie kaj­dany, które pozwa­lały na sku­cie rąk i nóg jed­no­cze­śnie. Lidia z przy­jem­no­ścią przy­glą­dała się, jak Katie­rina krzywi się z zimna i bólu, w cza­sie kiedy Zachar zakła­dał jej żela­zny naszyj­nik.

Dopiero gdy rządca koń­czył zapi­nać łań­cu­chy, gospo­dyni majątku odwró­ciła się i zmie­rza­jąc do wyj­ścia, rzu­ciła przez ramię:

– Nie kar­mić i nie poić, dopóki nie powiem.

Po wyj­ściu Zachara w gło­wie Katii jesz­cze długo brzmiało ryt­miczne pobrzę­ki­wa­nie moco­wa­nych na jej ciele kaj­dan…

Kiedy po otwar­ciu testa­mentu stało się jasne, że dom należy teraz do Gri­go­rija, ten sko­rzy­stał z oka­zji, by wygnać z niego Larisę. Kobieta wyje­chała do sie­bie do Nie­żyna i od tej pory nie chciała ani widzieć Pio­tra Iwa­no­wi­cza, ani przyj­mo­wać od niego pre­zen­tów. Czer­win­ski star­szy mio­tał się, sza­le­jąc z tęsk­noty i zazdro­ści, ale to nie pocie­szyło jego syna.

Nata­lie nie tak wyobra­żała sobie życie rodzinne. Jej mąż był cią­gle ponury bądź zde­ner­wo­wany i nawet kiedy prze­by­wał tuż obok, myślami naj­wy­raź­niej znaj­do­wał się gdzieś bar­dzo daleko. Coraz czę­ściej zosta­wiał ją w pustym salo­nie samą. Dziś jed­nak Nata­lie posta­no­wiła wresz­cie się z nim roz­mó­wić, dla­tego zaczęła go szu­kać w opu­sto­sza­łym domu.

Po wej­ściu do palarni rozej­rzała się. Tam rów­nież pano­wała mar­twa cisza, jakby w pomiesz­cze­niu nikogo nie było. Oświe­tlał je jedy­nie ogień z kominka. Nagle zza opar­cia fotela, usta­wio­nego fron­tem do pale­ni­ska, dobiegł szmer.

– Gri­sza, jesteś tu? – zawo­łała cicho.

– Jestem – nie od razu i nie­chęt­nie ode­zwał się Gri­go­rij. – Gdzie jesz­cze mógł­bym być?

Nata­lie pode­szła do Gri­go­rija i usia­dła przy nim. Spoj­rzała na męża z tro­ską, gdyż zauwa­żyła, że ponow­nie jest pogrą­żony w smutku. Cie­nie pod­kre­ślały zmarszczki na jego twa­rzy, przez co wyglą­dał na znacz­nie star­szego, niż był.

– Co się stało? – zapy­tała. – Znowu pokłó­ci­łeś się z ojcem?

– Nawet się nie godzi­li­śmy – odburk­nął Gri­go­rij. – Naj­wy­raź­niej posta­no­wił uprząt­nąć z naszego życia wszystko, co przy­po­mina o mateczce. WSZYSTKO!

– Jak to?

– No, na przy­kład sprze­dał for­te­pian mateczki. A prze­cież tak go lubiła…

– Pocze­kaj… – nie zro­zu­miała Nata­lie. – Jak mógł go sprze­dać? Prze­cież Anna Lwowna zapi­sała go w testa­men­cie Katii. Teraz należy do niej.

– Katię rów­nież sprze­dał – rzu­cił ponuro Gri­go­rij, patrząc pod nogi. – Wraz z for­te­pia­nem.

Nata­lie wes­tchnęła, usły­szaw­szy tę wia­do­mość, zaś Gri­go­rij wstał i zaczął mio­tać się po pokoju jak tygrys w klatce. Zatrzy­mał się przy ścia­nie i ude­rzył w nią pię­ścią z całej siły.

– Nie­na­wi­dzę go! Nie-na-wi-dzę!

Nata­lie, która już przy­zwy­cza­iła się do jego zmian nastroju, zbli­żyła się do niego i poło­żyła mu rękę na ramie­niu:

– No, dosyć już, dosyć… Kto ją kupił?

– Lidia Sze­fer. – Strą­cił z iry­ta­cją rękę żony.

Nata­lie ulżyło.

– Ach, to prze­cież nawet nie tak znowu źle! – zawo­łała. – Liddi nie zrobi Kitti nic strasz­nego. A gdyby tak ją kupił jakiś sta­ruch… dla roz­rywki… A tak, można powie­dzieć, że Kitti miała szczę­ście.

– Tak sądzisz? – Gri­go­rij odwró­cił się do niej. – Miała szczę­ście, że wypę­dzili ją z domu, który uwa­żała za swój? Ufała nam… A my? – I ponow­nie ude­rzył pię­ścią w ścianę.

Nata­lie chwilę pomy­ślała, patrząc na męża ze współ­czu­ciem i lito­ścią, a potem wpa­dła na pomysł:

– Jesz­cze jutro pojadę do niej i poroz­ma­wiam! Jeste­śmy przy­ja­ciół­kami i jestem pewna, że Liddi chęt­nie spre­zen­tuje mi Katię.

Gri­go­rij spoj­rzał na żonę, a na jego twa­rzy powoli zaczął poja­wiać się uśmiech, zni­kały zmarszczki, powra­cał blask oczu. Czule przy­tu­lił Nata­lie, poca­ło­wał ją w usta, ona zaś, jak zwy­kle, omdlała w jego obję­ciach.

Nagle odsu­nęła się, wcią­ga­jąc moc­niej powie­trze.

– Znowu pali­łeś? – zapy­tała roz­cza­ro­wana.

– Prze­cież wiesz, do czego jest mi to potrzebne! – Gri­go­rij miał już dość takich pytań.

– Rozu­miem, że bar­dzo cię boli. – Nata­lie ponow­nie przy­lgnęła do niego z czu­ło­ścią. – Ale jest lep­szy spo­sób na łago­dze­nie bólu. Pro­szę. – Nata­lie wyjęła ze swo­jej torebki pude­łeczko z fla­ko­nem i podała Gri­go­ri­jowi.

– Co to jest? – Czer­win­ski zer­k­nął nie­uf­nie na poda­ru­nek.

– Mor­fina. A to – wska­zała na pudełko – naj­now­szy wyna­la­zek pary­ski: maszynka do robie­nia zastrzy­ków.

Gri­go­rij wziął do ręki pudełko, otwo­rzył, wyjął kon­struk­cję ze szkła i metalu i zaczął podejrz­li­wie się jej przy­glą­dać, obra­ca­jąc w dłoni.

– Powie­dzieli mi, że to naj­now­szy i cał­ko­wi­cie bez­pieczny śro­dek! – zapew­niła go entu­zja­stycz­nie Nata­lie. – Obie­caj, że spró­bu­jesz. – Spoj­rzała mężowi w oczy.

Ten scho­wał pudełko ze strzy­kawką do kie­szeni i cału­jąc żonę, przy­tu­lił ją do sie­bie.

Katie­rinę obu­dził zgrzyt otwie­ra­nych drzwi. Zaczęła spa­zma­tycz­nie szar­pać się w oko­wach, łapiąc powie­trze ustami. Cudem tylko nie skrę­ciła sobie karku. Mru­żąc oczy od jaskra­wego świa­tła, doj­rzała w progu syl­wetki Zachara i Lidii.

Sze­fer zatrzy­mała się przy wej­ściu, przy­glą­da­jąc się udrę­czo­nej więź­niarce, aż wresz­cie mruk­nęła z satys­fak­cją:

– I jak, zmą­drza­łaś?

Katie­rina nic nie odpo­wie­działa, jedy­nie spoj­rzała posęp­nie na Lidię, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, czego ta od niej ocze­kuje.

– Wycią­gaj – rzu­ciła Sze­fer do Zachara. – Przy­szedł czas na nią.

Ten w mil­cze­niu zdjął z Katie­riny kaj­dany i dziew­czyna przez chwilę pomy­ślała, że może Bóg zmięk­czył serce jej drę­czy­cielki…

Tym­cza­sem Zachar wypro­wa­dził chwie­jącą się Katię na tylne podwó­rze. Lidia podą­żała za nimi krok w krok.

– Ruszaj się szyb­ciej! – popę­dzała.

Przy studni Sze­fer kazała im się zatrzy­mać i wska­zała Zacha­rowi wia­dro:

– Chlu­śnij na nią, może się obu­dzi.

Ten nie­długo myśląc, wylał całą wodę z wia­dra na Katie­rinę, pra­wie ści­na­jąc ją z nóg. Katia omal nie zachły­snęła się zimną wodą i aby nie upaść, chwy­ciła za słup, przy któ­rym wymie­rzano baty. Zamy­ka­jąc oczy, otwo­rzyła zaschnięte usta, żeby choć kilka kro­pel tra­fiło do środka.

– Pi-ić… – wydu­siła z sie­bie z tru­dem.

– Mało ci wody? – zdzi­wiła się Lidia i zapro­po­no­wała szy­der­czo: – Cóż, pij… – i wska­zała na wia­dro.

Katie­rina naiw­nie opa­dła na kolana i już zdą­żyła pochy­lić się nad cebrem, w któ­rym mie­niła się w słońcu woda, kiedy Lidia nagle kop­nęła go nogą i całość wylała się na zie­mię.

– Ale naj­pierw sama sobie nabierz – wytłu­ma­czyła jej nowa pani. – Tutaj nikt ci nie będzie usłu­gi­wał. – To rze­kł­szy, Lidia wzięła wia­dro i wrzu­ciła je do studni. Łań­cuch szybko się roz­wi­nął, skrzyp­nął drew­niany walec, roz­le­gło się chlu­śnię­cie – wia­dro wpa­dło do wody.

Katie­rina z tru­dem sta­nęła na nogach, oby­dwoma rękoma chwy­ciła za korbę i reszt­kami sił zaczęła nią krę­cić. Wresz­cie wia­dro z wodą uka­zało się na powierzchni. Dziew­czyna wyjęła je i czer­piąc wodę dło­nią, łap­czy­wie piła.

Ale Lidia nie pozwo­liła jej porząd­nie się napić.

– No, wystar­czy! – huk­nęła.

Katie­rina jakby jej nie sły­szała. Wymę­czona pra­gnie­niem nie była w sta­nie ode­rwać się od wody. Wów­czas pod­sko­czył do niej Zachar i tak gwał­tow­nie szarp­nął Katię za ramię, odcią­ga­jąc ją od studni, że wia­dro się prze­wró­ciło i kilka kro­pel spa­dło pod nogi Lidii.

– Ach, ty śmie­ciu! – zawo­łała pani. – Będziesz mnie wodą pole­wać?! Zacha­rze! Do słupa z nią!

Zachar bły­ska­wicz­nie zacią­gnął sku­loną Katie­rinę do słupa.

Szybko zwią­zaw­szy jej ręce, rządca wziął zamach i z hukiem ude­rzył ją batem po raz pierw­szy. Katia, która dotąd nie zaznała palą­cego bólu bato­że­nia, prze­szy­wa­jąco krzyk­nęła. Krzyk ten był dla Lidii roz­koszną muzyką.

Zer­k­nąw­szy na gospo­dy­nię, Zachar po raz kolejny sma­gnął Katię po ple­cach. Ta sku­liła się, wyda­jąc z sie­bie kolejny prze­ra­ża­jący krzyk.

Pańsz­czyź­niani, któ­rzy od rana krzą­tali się po podwó­rzu, raz po raz zer­kali w jej stronę, nie mając nawet odwagi popa­trzeć wprost. Całemu zaj­ściu przy­glą­dał się z ukry­cia jesz­cze jeden czło­wiek…

Od chwili, gdy Katie­rina tra­fiła do Sze­fer, jej ojciec Stie­pan krą­żył wokół dworku, usi­łu­jąc prze­do­stać się do środka, odna­leźć córkę i zabrać ją z tego strasz­nego miej­sca. Lecz psy oraz czujni rządcy dotąd nie pozwo­lili mu na to, więc męż­czy­zna przy­czaił się w krza­kach, cze­ka­jąc na odpo­wiedni moment.

Gdy zoba­czył, że jego córkę bez­li­to­śnie batożą, zary­czał głu­cho i rzu­cił się w stronę dworku. Nagle ktoś powa­lił go z nóg. Nie przy­glą­da­jąc się napast­ni­kowi, Stie­pan zaczął wście­kle się bro­nić, obaj tarzali się po tra­wie, usi­łu­jąc poko­nać prze­ciw­nika…

Nie­zna­jomy, ten sam, który kie­dyś tak bar­dzo wystra­szył Katię w mły­nie, oka­zał się sil­niej­szy do byłego katorż­nika. Obej­mu­jąc Stie­pana wpół sil­nymi ramio­nami, powścią­gał jego sza­mo­ta­nie.

– Ależ ciszej, ciszej, dur­niu! – wysy­czał Stie­pa­nowi do ucha.

– Ty zarazo dia­bel­ska, pusz­czaj mnie! – Ojciec Katii szar­pał się dalej.

– Uspo­kój się! Uspo­kój się, dobrze? – powie­dział wresz­cie życz­li­wie nie­zna­jomy, patrząc mu w oczy i nieco luzu­jąc uścisk. – I jej nie pomo­żesz, i sam sie­bie zaprze­pa­ścisz!

Stie­pan ryk­nął roz­pacz­li­wie, rozu­mie­jąc, że ten ma rację i dła­wiąc się żalem oraz bez­sil­no­ścią, zaczął walić pię­ścią o zie­mię.

– A żeby te bydlęta do końca życia krwią splu­wały!

Nie­zna­jomy przy­cup­nął obok niego.

– To twoja córa? – zapy­tał ze współ­czu­ciem.

– Tak…

W tym momen­cie dobiegł ich kolejny wrzask Katie­riny. Stie­pan ponow­nie rzu­cił się w stronę dworku, lecz nie­zna­jomy natych­miast doci­snął go łok­ciem do ziemi.

– Puść – zaję­czał ojciec Katii. – Jak ją zabiją, to ja też nie mam po co żyć!

– Pocze­kaj, wście­kłeś się czy co? Tu trzeba ina­czej. Po cichu. – Przy­ci­snął palec do ust.

I Stie­pan wresz­cie spoj­rzał na niego uważ­nie.

Nie wia­domo, ile jesz­cze roz­ko­szo­wa­łaby się Lidia drę­cze­niem Katii, gdyby nie pod­biegł do nich koza­czek z wia­domością:

– Pani, goście są!

– Kogo dia­bli niosą tak z samego rana? – zezło­ściła się Sze­fer.

– Pani Czer­win­ska przy­je­chała z wizytą – zamel­do­wał chło­piec.

Bat świ­snął raz jesz­cze i suk­nia pra­wie omdla­łej z bólu Katie­riny pękła w pasie.

– Każe pani kon­ty­nu­ować? – zapy­tał Zachar, ocie­ra­jąc pot z czoła.

Ta zawa­hała się przez chwilę, ale potem pomy­ślała, że Nata­lie mogłaby usły­szeć jęki Katie­riny.

– Nie… – powie­działa z żalem, ale natych­miast dodała: – Niech się bie­rze do roboty. W polu. U mnie nie ma dar­mo­zja­dów. – Chwy­ciła Katię za włosy i spoj­rzała jej w twarz.

Już na odchodne rzu­ciła jesz­cze jeden roz­kaz Zacha­rowi:

– I żebyś mi oczu z niej nie spusz­czał, gotowa jesz­cze uciec. I… wie­czo­rem przy­pro­wadź ją do mnie. Będziemy muzy­ko­wać – powie­działa ze zło­śli­wym śmie­chem. – Co to ja, na marne for­te­pian kupo­wa­łam?

Lidia powi­tała gościa z uda­waną ser­decz­no­ścią.

– Czemu nie uprze­dzi­łaś, że zamie­rzasz przy­je­chać? – zapy­tała, przyj­mu­jąc z opa­no­wa­niem tra­dy­cyjny poca­łu­nek w poli­czek, i zwró­ciła się do kozaczka: – Przy­nieś nam kawę.

Lidia usia­dła na kana­pie, zaś Nata­lie, zauwa­żyw­szy for­te­pian, pode­szła do niego i musnęła pal­cami klapę, nie wie­dząc, od czego zacząć.

– Jakie to dziwne, widzieć ten for­te­pian w twoim salo­nie…

Lidia zmru­żyła oczy, prze­czu­wa­jąc, co spro­wa­dziło Nata­lie.

– Widzisz, Liddi, zaszło pewne nie­po­ro­zu­mie­nie… Mam na myśli wczo­raj­szą aukcję.

– Nie rozu­miem. – Gospo­dyni unio­sła głowę.

– Widzisz… – powtó­rzyła zmie­szana Nata­lie. – Piotr Iwa­no­wicz bar­dzo się zmie­nił po śmierci Anny Lwowny… Myślę, że ta decy­zja o sprze­daży jej wycho­wanki była nieco pochopna. Wąt­pię, by Anna Lwowna zgo­dziła się na to…

– Masz na myśli to, że on nie miał prawa jej sprze­da­wać? – Sze­fer spró­bo­wała nadać roz­mo­wie ton han­dlowy. – Według doku­men­tów Katie­rina Wier­bicka jest jego pańsz­czyź­nianą.

– Tak, for­mal­nie tak. Ale… wszy­scy wie­dzą, jak Anna Lwowna była przy­wią­zana do tej dziew­czyny. Sama ją wycho­wy­wała, trak­to­wała nie­mal jak córkę. Kitti nie jest nam obca.

– Nie rozu­miem jed­nak, czego ocze­ku­jesz ode mnie? – Lidia prze­szła do rze­czy.

– Pro­szę cię o uprzej­mość. – Nata­lie odkaszl­nęła. – Miej­sce Kitti jest w Czer­wince. Ona jest czę­ścią naszego domu, czę­ścią pamięci o zmar­łej…

– Chcesz, żebym ją zwró­ciła? – zapy­tała domyśl­nie Lidia.

– To by było bar­dzo miłe z two­jej strony – rado­śnie uśmiech­nęła się Nata­lie. – Nato­miast w zamian… możesz wybrać któ­rą­kol­wiek spo­śród moich dziew­czyn.

Lidia uważ­nie popa­trzyła na Nata­lie, robiąc dra­ma­tyczną pauzę.

– „Któ­rych­kol­wiek” sama mam pełno w cze­lad­nej – powie­działa powoli, nie spusz­cza­jąc oczu z przy­ja­ciółki.

– Ow­szem, rozu­miem, że Kitti jest szcze­gólna. Ale, Liddi, ser­duszko, pro­szę cię! – bła­gal­nie wes­tchnęła Nata­lie. – My z Gri­szą tak bar­dzo chcie­li­by­śmy, żeby w Czer­wince choć coś przy­po­mi­nało o Annie Lwow­nie. Ona zaś…

– No to zabierz­cie swój for­te­pian rodzinny – powie­działa oschle Sze­fer. – Oddam za darmo. Sama wiesz, że nie jest mi do niczego potrzebny, nie­spe­cjal­nie lubuję się w muzyce.

– Ale… – zmie­szała się Czer­win­ska – on należy do Katii. Anna Lwowna zapi­sała go jej w testa­men­cie. Liddi, duszyczko! No nie bądź nie­do­bra! Okaż mi uprzej­mość.

– Ach tak, uprzej­mość, mówisz… – zim­nym tonem ode­zwała się Lidia. – Kupi­łam tę panienkę jaw­nie, za nie­małe pie­nią­dze. Nikt was nie zmu­szał do sprze­daży. A teraz to się już nie wróci. Nie­stety. – Pani domu wstała, dając do zro­zu­mie­nia, że wizyta Nata­lie dobie­gła końca.

Nata­lie, która nie spo­dzie­wała się takiego przy­ję­cia, pośpiesz­nie i oschle poże­gnała gospo­dy­nię. Szybko wyszła na ganek i ruszyła w stronę zaprzęgu.

W swym roz­cza­ro­wa­niu nie zwró­ciła nawet uwagi na to, że Ory­sia, która tam na nią cze­kała, roz­pra­wia o czymś z kozacz­kiem Ilkiem i robi coraz więk­sze oczy z prze­ra­że­nia. Nie dosły­szała rów­nież imie­nia Katii, które padło w tej roz­mo­wie…

Katie­rina, wciąż jesz­cze obo­lała po ostat­nich udrę­kach, szła w pole wraz z innymi żni­wiar­kami. Chłopki po dro­dze co rusz szep­tały i zer­kały na Katię, na jej nie­gdyś piękną, a teraz podartą suk­nię, na nie­osło­niętą, ostrzy­żoną głowę. Gdy zbli­żyły się do pola z nie­uprząt­nię­tym plo­nem, parami lub trój­kami pousta­wiały się w rząd­kach. Katia przy­sta­nęła, nie wie­dząc, co ma dalej robić.

– To twoje poletko. – Zachar wetknął jej sierp do ręki i poka­zał pole. – Do wie­czora masz wyżąć tam i z powro­tem.

Nic wię­cej nie tłu­ma­cząc, poje­chał na koniu wzdłuż rzę­dów, pohu­ku­jąc na robot­ni­ków. Katie­rina popa­trzyła z zakło­po­ta­niem na falu­jące kłosy przed sobą, na chłopki spraw­nie ope­ru­jące sier­pami i nie­po­rad­nie zabrała się do pracy.

Żni­wiarki widziały, że dziew­czyna sobie nie radzi, ale robiły swoje, z rzadka wymie­nia­jąc się uwa­gami i cicho chi­cho­cząc. Jedy­nie Jaro­sława Gorie­myka, wysoka, mocno zbu­do­wana, cię­żarna chłopka spoj­rzała na Katię z lito­ścią i zer­ka­jąc lękli­wie na Zachara, pode­szła do niej, by pomóc.

– Chodź, pokażę ci. Bie­rzesz, skrę­casz, zbli­żasz sierp… I r-r-raz. No, spró­buj.

Dło­nie Katie­riny, malut­kie i deli­katne, były już zdarte do krwi. Nie mogła nawet chwy­cić porząd­nie za kłosy, a co dopiero je skrę­cić.

– Tak – powie­działa powoli Jaro­sława – z takimi rącz­kami wiele nie wyżniesz. Bierz może mniej i tego…

– Gorie­myka! – roz­legł się opo­dal krzyk Zachara i natych­miast nad jej głową strze­lił bat. – Mało ci swo­jej pracy? To ci dorzucę!

Drgnąw­szy i sku­liw­szy się z prze­ra­że­nia, Jaro­sława śpiesz­nie wró­ciła do swego rzędu.

– Ostrze­gam! – oświad­czył Zachar gło­śno, aby wszy­scy sły­szeli. – Kto podej­dzie do tej – wska­zał nahajką na Katie­rinę – dosta­nie pięć batów. A jak podej­dzie drugi raz – dzie­sięć! Lito­ściwi się zna­leźli…

Wszy­scy ciężko pra­co­wali w mil­cze­niu, a jed­nak Zachar cią­gle znaj­do­wał dla sie­bie zaję­cie.

– Lubka! Śpie­waj! – roz­ka­zał. – Bo umrzeć można z nudów…

Dziew­czyna zaczęła śpie­wać pio­senkę, którą pod­chwy­ciły inne kobiety – smutną, wolną, ale za to ryt­miczną, by choć troszkę ulżyć sobie w pracy.

Tym­cza­sem Katia, licząc na to, że Zachar jej nie usły­szy, wyszep­tała w stronę Jaro­sławy:

– Dzię­kuję pani. – Dzięki lek­cji zaczęła sobie jako tako radzić, choć daleko jej jesz­cze było do innych żni­wia­rek.

W tym cza­sie wzdłuż pola prze­mknął zaprzęg Czer­win­skich. Zasmu­cona Nata­lie pra­gnęła czym prę­dzej opu­ścić wło­ści Sze­fer.

– Ależ ład­nie dziew­czyny śpie­wają – powie­działa marzy­ciel­sko.

– Śpie­wają, by nie pła­kać – cicho odrze­kła sie­dząca obok Ory­sia i odwró­ciła się w stronę okna.

Posta­no­wiła nie opo­wia­dać swej pani tego, czego dowie­działa się o Katie­ri­nie, ponie­waż uznała, że i tak nie dadzą jej wiary. Nato­miast tuż po powro­cie pobie­gła do kuchni i podzie­liła się z Paw­liną wszyst­kim, co usły­szała od kozaczka – i o obcię­tym war­ko­czu, i o nocy spę­dzo­nej w kaj­da­nach, i o bato­że­niu…

Kucharka chwy­ciła się za serce jesz­cze w poło­wie jej opo­wie­ści i bez sił opa­dła na ławę. Wzdy­cha­jąc, ryt­micz­nie kiwała się do przodu i do tyłu, nie mając siły nawet zapła­kać. Stra­ciła już całą nadzieję. I tylko krzą­ta­jąca się tam Galina słu­chała Orysi z nie­kła­maną rado­ścią.

Po sta­now­czej odmo­wie, z jaką spo­tkała się u Sze­fer, Nata­lie posta­no­wiła się nie pod­da­wać. Teraz jesz­cze bar­dziej chciała zabrać Katie­rinę z powro­tem do Czer­winki. Kiedy przy­je­chał do niej w odwie­dziny ojciec, zaczęła go pro­sić, by odku­pił Kitti i spre­zen­to­wał Nata­lie dziew­czynę. Alek­san­der Wasil­je­wicz ni­gdy nie był w sta­nie odmó­wić uko­cha­nej córce i tym razem rów­nież jej uległ, cho­ciaż gdy usły­szał cenę wyno­szącą dzie­sięć tysięcy, odchrząk­nął. Nie było jed­nak wyj­ścia, skoro obiet­nica była już zło­żona. Kiedy tylko Piotr Iwa­no­wicz wró­cił do dworku, Doro­szenko star­szy udał się do jego gabi­netu na przy­ja­ciel­ską poga­wędkę.

Jed­nak roz­mowa sta­rych przy­ja­ciół nie kle­iła się już od samego początku. Gdy tylko Doro­szenko napo­mknął o życze­niu córki, Piotr Iwa­no­wicz kate­go­rycz­nie się sprze­ci­wił.

– Nie! Nie i nie! Nie zga­dzam się i już!

– Ależ dobrze już, dobrze – spe­szył się Alek­san­der Wasil­je­wicz, nie spo­dzie­wa­jąc się tak gwał­tow­nej reak­cji. – Chcia­łem tylko zro­bić córce pre­zent. I tyle.

– Nie­zły to byłby pre­zent! Prze­cież po to wła­śnie ją sprze­da­łem, żeby ani śladu po niej nie było w naszym domu!

– Ale co ona takiego zro­biła? – zapy­tał zdez­o­rien­to­wany Doro­szenko.

– Bóg ucho­wał, że jesz­cze nic – wykrę­cił się od odpo­wie­dzi Czer­win­ski.

– Co pan ma na myśli? – Alek­san­der Wasil­je­wicz był tak zasko­czony, że posta­no­wił jed­nak wyja­śnić sprawę do końca.

– Widzi pan, mój drogi Alek­san­drze Wasil­je­wi­czu… – zaczął robić alu­zję Piotr Iwa­no­wicz – nasze dzieci dopiero się pobrały…

– A co to ma do rze­czy? – wciąż nie domy­ślał się Doro­szenko.

Piotr Iwa­no­wicz wes­tchnął i zna­cząco popa­trzył na niego.

– Myślę, że w pierw­szym roku poży­cia rodzin­nego nie potrze­bują w domu żad­nych dam do towa­rzy­stwa. Tym bar­dziej mło­dziut­kich i ład­niut­kich… zwłasz­cza gdy młody panicz jest obi­bo­kiem. Mam nadzieję, że rozu­mie pan, co mam na myśli.

– A co tu nie rozu­mieć… – Doro­szenko stra­cił humor.

Kie­li­szek zna­ko­mi­tego koniaku pomógł mu jed­nak upo­rać się ze smut­kiem.

W szynku z niskim sufi­tem i zakop­co­nymi oknami było pełno ludzi. Młody stu­dent zaj­rzał do środka, postał chwilę w progu i pocze­kał, aż przy­wyk­nie do pół­mroku i hałasu. Gdy zauwa­żył, że szyn­karka poszła do dru­giej izby, prze­szedł wśród gości, chwie­jąc się na nogach, jakby był pijany, i wsu­wa­jąc im do kie­szeni papie­rowe ulotki.

Stie­pan i jego nowy przy­ja­ciel, któ­rego spo­tkał w pobliżu majątku Sze­fer, sie­dzieli w ciem­nym kącie. Przed nimi na stole stała butelka i skromna zaką­ska. Przy­ja­ciel Stie­pana zauwa­żył stu­denta i szybko wymie­nił z nim spoj­rze­nia.

– Czyli jesteś z Char­kowa? – kon­ty­nu­ował cichą roz­mowę Stie­pan.

– Tak, cze­lad­ni­kiem jestem – rów­nie cicho odpo­wie­dział kom­pan.

– A co robisz w mły­nie? Czemu się ukry­wasz?

– Ty też, widzę, czapkę na czoło mocno nasu­wasz. – Cze­lad­nik uśmiech­nął się chy­trze. – Ale nie bój się, nie wydam cię – zapew­nił śpiesz­nie, widząc, jak towa­rzysz zje­żył się na te słowa. – Wręcz prze­ciw­nie. Pomogę ci.

Stie­pan mil­czał zachmu­rzony, roz­my­śla­jąc o Katii.

– Siłą swej córki od Sze­ferki i tak byś nie zabrał.

– Nie zabrał­bym, to tę wiedźmę, Sze­fer­czy­chę, bym udu­sił. – Z całej siły ude­rzył ręką w stół. – Mam dwóch wro­gów – ją i tego heroda, Czer­win­skiego!

– Ciszej, ciszej… Nie ty jeden chciał­byś się dorwać do ich gar­dzieli – zapew­nił cze­lad­nik, z zacie­ka­wie­niem przy­glą­da­jąc się Stie­pa­nowi. Silny, oschły, sta­now­czy – widać, że jak coś posta­nowi, to się nie wycofa. – Takich jest wielu. A i na innych panów też się widły już ostrzą.

W tym momen­cie do ręki Stie­pana tra­fiła ulotka. Obej­rzał się – stu­dent był już przy innym stole.

Stie­pan rzu­cił okiem na kartkę, na górze któ­rej wid­niało hasło: „Zie­mia i wola”. Niżej, na obrazku, szczę­śliwy chłop orał pole. Obok w ramce umiesz­czono sen­ten­cję: „Na wła­snej niwie i pot słodki”. Potem kolejne hasło: „Precz z pańsz­czy­zną!”. Oszo­ło­miony, ponow­nie się rozej­rzał, szu­ka­jąc wzro­kiem czło­wieka, który mu to wetknął. Stu­dent poło­żył iden­tyczną pro­kla­ma­cję przed innym chło­pem, i wtedy wła­śnie wró­ciła z komórki szyn­karka z butelką i pętem kieł­basy.

– Precz mi stąd! – rzu­ciła się prędko do niego z prze­rzu­co­nym przez ramię ręcz­ni­kiem. – I swoje papiórki zabierz! To porządna karczma!

Stu­dent pośpiesz­nie opu­ścił szynk. Stie­pan wsa­dził ulotkę głę­boko do kie­szeni. Zapo­mi­na­jąc o swoim nowym zna­jomku i w ogóle o wszyst­kim, ruszył w stronę wyj­ścia. Cze­lad­nik sta­now­czo podą­żył za nim.

– Jesz­cze mi tylko tych haj­da­ma­ków tu trzeba! Zaraza jedna! – sar­kała szyn­karka, szybko manew­ru­jąc mię­dzy sto­li­kami, zbie­ra­jąc ulotki, żeby wrzu­cić je od razu do pieca.

Nato­miast Stie­pan z char­kow­skim rze­mieśl­ni­kiem już doga­niali na ulicy stu­denta. Ten obej­rzał się i gdy ich zauwa­żył, przy­sta­nął.

– Ile mam ci powta­rzać? – Zezło­ścił się cze­lad­nik, gdy zbli­żyli się do niego. – Trzeba dzia­łać po cichu, nie­zau­wa­żal­nie. Tyle dobrze, że ta szyn­karka stój­ko­wego nie wezwała, bo zała­twi­liby cię tu na miej­scu.

– Nie boję się ich! – oświad­czył but­nie stu­dent. – Mogę iść na Sybir za naszą sprawę! Choćby i na katorgę!

– Nie igraj z losem, chło­paku – ostrzegł ponuro Stie­pan. – Powiedz mi lepiej – wyjął z kie­szeni kar­teczkę – w tej two­jej pisa­ni­nie mowa jest o poważ­nej spra­wie? Czy to tylko takie gada­nie?

– To jest bar­dziej niż poważne! – oświad­czył stu­dent, pro­stu­jąc się. – Nie­wol­nic­two to bar­ba­rzyń­stwo, prze­ży­tek! Ni­gdzie w Euro­pie tego nie ma! Ludzie rodzą się równi! I powinni być równi! Swo­bod­nie żyć, swo­bod­nie oddy­chać! I na wła­snej ziemi pra­co­wać.

– Wielu macie takich? – Stie­pan zer­k­nął na niego spode łba.

– Wielu – oschle odpo­wie­dział cze­lad­nik. – A w całym impe­rium wręcz tysiące.

– U nas w Nie­ży­nie jest cała komórka – dum­nie dodał mło­dzie­niec. – Zosz­czenko jestem, stu­dent. – Wycią­gnął rękę, przed­sta­wia­jąc się.

Stie­pan uści­snął mu dłoń i uważ­nie przyj­rzał się towa­rzy­szom.

– Prawdę mówi­cie?

– Wiesz, gdzie jest stary młyn? – zamiast odpo­wie­dzi usły­szał od cze­lad­nika. – Przyjdź dziś wie­czo­rem. Posłu­chasz, a wtedy też pomó­wimy, jak two­jej córce można pomóc.

Stie­pan ski­nął głową i cała trójka roze­szła się, każdy w swoją stronę.

Po nie­zbyt przy­jem­nej roz­mo­wie z Czer­win­skim star­szym Doro­szenko wpadł na pewien pomysł, wybrał się więc do palarni, zakła­da­jąc, że znaj­dzie tam Gri­go­rija.

– Aaaa! Alek­san­der Wasil­je­wicz! – ser­decz­nie zawo­łał Czer­win­ski młod­szy. – Zawsze jestem rad, widząc pana. Pro­szę sia­dać. Zapali pan? Przy­wio­złem z Paryża zna­ko­mity tytoń.

– Może innym razem. – Doro­szenko zro­bił prze­czący gest ręką, sia­da­jąc naprze­ciw niego. – Przy­cho­dzę do pana, Gri­go­riju Pio­tro­wi­czu, z pro­po­zy­cją biz­ne­sową.

– To cie­kawe. – Gri­go­rij pochy­lił się do przodu i splótł palce.

– W ubie­głym roku – zaczął Alek­san­der Wasil­je­wicz, uważ­nie przy­glą­da­jąc się reak­cji zię­cia – naby­łem uro­czy dwo­rek pod Jeka­tie­ri­no­sła­wiem. Dosko­nałe oto­cze­nie! Pięć­set dusz.

– Zna­ko­mity naby­tek – odparł Gri­go­rij. – Szcze­rze gra­tu­luję!

– Tyle że te dobra doglą­dać trzeba – kon­ty­nu­ował Alek­san­der Wasil­je­wicz, patrząc w oczy Czer­win­skiemu – ina­czej roz­kradną wszystko, chłop­stwo się roz­pu­ści. Tam jest potrzebny pan.

– Racja – przy­tak­nął Gri­go­rij, zasta­na­wia­jąc się, do czego zmie­rza teść. – Czyli jak, zamie­rza nas pan porzu­cić z powodu tych nowych wło­ści?

– Stary już jestem – wes­tchnął Doro­szenko. – A sta­rych drzew się nie prze­sa­dza. No to pomy­śla­łem: a może pan z Nata­lie byście tam osie­dli?

Gri­go­rij spiął się. Jego podejrz­liwy umysł, wynisz­czony przez opium, we wszyst­kim węszył pod­stęp. Czemu miałby wyjeż­dżać?

– Pro­po­zy­cja jest bar­dzo kusząca – odpo­wie­dział. – Tylko wąt­pię, bym mógł ją przy­jąć. Przy­zwy­cza­iłem się do Czer­winki.

– Na ojcow­skim chle­bie to nie to samo, co na wła­snym, nie­prawda? – zaczął nama­wiać go Doro­szenko. – A tam będzie­cie na swoim! I wam będzie dobrze, i dobra zostaną dopil­no­wane. Mają­te­czek ten może przy­no­sić sowity dochód, który jeśli się mądrze pomnoży, pozwoli nawet na prze­pro­wadzkę do sto­licy.

– No, naprawdę nie wiem… – zamy­ślił się Gri­go­rij. Pro­po­zy­cja rze­czy­wi­ście była kusząca. Ale wyje­chać stąd, ozna­czało na zawsze opu­ścić Katie­rinę, porzu­cić nadzieję na posia­da­nie jej. Panicz sta­now­czo pokrę­cił głową. – Ale jak mam zosta­wić fabrykę tyto­niu? Ojciec na mnie liczy. Tyle spraw na jed­nej gło­wie, to nie do udźwi­gnię­cia… Pan wyba­czy. Tu są moje korze­nie, nie­stety.

Przy­po­mi­na­jąc sobie słowa Pio­tra Iwa­no­wi­cza o tym, że Gri­go­rij nie ma żad­nych zajęć, Doro­szenko popa­trzył na niego prze­ni­kli­wie, po czym wstał.

– Cóż, szkoda, bar­dzo szkoda.

Ukło­nił się, a następ­nie poszedł się ubrać i wtedy wła­śnie zna­la­zła go Nata­lie. Musiał zasmu­cić uko­chaną córkę:

– Miej­sce pańsz­czyź­nia­nego jest tam, gdzie pan mu każe. A twój mąż, zakła­dam, ma dość innych trosk niż zamar­twia­nie się o jakąś chłopkę pańsz­czyź­nianą. I sama, ser­duszko, lepiej byś zajęła się swoją rodziną, mężem. Kiedy nas wnu­kiem uszczę­śli­wi­cie?

Nata­lie spe­szyła się, zaru­mie­niła. Spu­ściła wzrok, natych­miast tra­cąc rezon.

– Rodzina bez dzieci to nie rodzina – kon­ty­nu­ował Alek­san­der Wasil­je­wicz, cału­jąc ją w poli­czek. – O to powin­naś się trosz­czyć, a nie bawić żywymi lal­kami.

Po pierw­szym dniu pańsz­czy­zny Katie­rina ledwo żyła. Nogi miała poobi­jane o kamie­nie, więc gdy szła, zosta­wiała za sobą krwawe ślady. I ponow­nie dwo­racy kie­ro­wali na nią spoj­rze­nia, gdy mijała ogro­dze­nie majątku.

– Prę­dzej mi tu, hero­dowe nasie­nie! Ledwo się pałęta… – popę­dzał Zachar, co rusz posztur­chu­jąc Katię nahajką w plecy. – Stój tu – zatrzy­mał ją przy słu­pie. – Kuźma! Chodź no tu, pomo­żesz przy tej.

Poj­mu­jąc, że zaraz będą ją znowu kato­wać, a naj­pew­niej zbiją na śmierć, Katie­rina odwró­ciła się do Zachara i padła przed nim na kolana.

– Bła­gam, na Boga, niech się pan zli­tuje! Pozwól­cie mi się wyspo­wia­dać. Jeśli taki już mój los, jeśli mam umrzeć, nie pozwól­cie mi opu­ścić tego świata bez wyzna­nia grze­chów! Żebym cho­ciaż modli­twę mogła zmó­wić, na litość boską!

Zachar zasę­pił się, ale ski­nął głową:

– Módl się. Byle szybko.

– Panie nasz, Jezu Chry­ste, Synu Boży – skła­da­jąc ręce, recy­to­wała gor­li­wie Katia z zamknię­tymi oczami. – Prze­bacz mi wszyst­kie grze­chy, świa­dome i nieświa­dome. Jeśli obra­zi­łam kogoś myślą, mową, uczyn­kiem i zanie­dba­niem – prze­bacz mi, jako i ja prze­baczam. Powie­rzam się Twej opatrz­no­ści i miło­sier­dziu! Panie, jeśli to są moje ostat­nie chwile, pro­szę cię! Niech śmierć moja będzie szybka i…

– Wystar­czy już! – prze­rwał jej Zachar i gwał­tow­nie szarp­nął ją za łokieć, pod­no­sząc z klę­czek i popy­cha­jąc przed sie­bie. – Kiecę do góry!

Katie­rina spoj­rzała nie niego zdez­o­rien­to­wana.

– Nie będziesz taka ufaj­dana lazła do pań­skiego domu! – Zadarł jej suk­nię, odsła­nia­jąc bose, poka­le­czone, brudne stopy. – Trzy­maj! – Po czym roz­ka­zał Kuź­mie: – Dawaj!

Zachar odsu­nął się nieco, zaś Kuźma chlu­snął na nogi Katii wodą z wia­dra.

– Obe­trzyj spód­nicą! – roz­ka­zał Zachar Katie­ri­nie. – I pośpiesz się, pani nie lubi cze­kać!

Stie­pan ostroż­nie skra­dał się przez zaro­śla do młyna, aż wresz­cie zatrzy­mał się pod oknem i zaczął nasłu­chi­wać.

– Czło­wiek to nie jest rzecz ani towar! – mówił z prze­ko­na­niem char­kow­ski cze­lad­nik. – Czło­wiek rodzi się wolny i powi­nien żyć na wol­no­ści.

Stie­pan ski­nął głową i ruszył do wej­ścia.

Zgro­ma­dzeni w środku sie­dzieli pół­ko­lem, uważ­nie słu­cha­jąc mówcy.

– Przy­szłość – kon­ty­nu­ował char­ko­wia­nin, obrzu­ca­jąc spoj­rze­niem wszyst­kich obec­nych – ma przed sobą silna spo­łecz­ność chłop­ska! Silny gospo­darz, który sam upra­wia wła­sną rolę! Chłopi powinni pra­co­wać na swo­jej, a nie na pań­skiej ziemi! Nie w nie­woli czy z przy­musu, tylko na swoim! I z wła­snej woli. Wła­śnie dla­tego tak się nazy­wamy – „Zie­mia i wola”!

– Dobrze pra­wisz!

– Dobrze by było… – sły­chać było szmer gło­sów.

Cichutko, sta­ra­jąc się nikomu nie prze­szka­dzać, Stie­pan pod­szedł bli­żej i usiadł obok dobrze zbu­do­wa­nego chło­paka. Sądząc po postu­rze, musiał być kowa­lem. Ten odwró­cił się w jego stronę, żeby się przy­wi­tać.

I tak wła­śnie Stie­pan po raz pierw­szy spo­tkał Nazara.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: