Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zofia Kossak-Szczucka. Opowieść biograficzna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zofia Kossak-Szczucka. Opowieść biograficzna - ebook

Zofia Kossak, „primo voto” Szczucka, „secundo voto” Szatkowska, wywodziła się z niezwykłego rodu i właśnie to dziedzictwo zaważyło na  jej życiowych wyborach. Wnuczka Juliusza, bratanica Wojciecha, blisko spokrewniona z Magdaleną Samozwaniec i Marią Pawlikowską-Jasnorzewską. Od początku żyła w świecie artystów, malarzy, literatów.

Zgodnie z rodzinną tradycją studiowała malarstwo, w końcu jednak została pisarką, której proza historyczna, w tym „Błogosławiona wina” i Krzyżowcy, czytana jest do dziś. Wspaniałe wychowanie, empatia i głęboka wiara pisarki zaznaczyły się szczególnie podczas okupacji. Zofia Kossak z wielkim oddaniem zaangażowała się w niesienie pomocy Żydom i działalność „Żegoty”. Trafiła na Pawiak, a później do Auschwitz, skąd – jak napisała – „wyszła w najgorszej formie fizycznej, ale najlepszej duchowej”. Widziała wokół siebie kobiety załamane, zdesperowane i takie, które przy życiu podtrzymywała tylko myśl o zemście. Pokazała im sposoby przetrwania obozu.

Nie tolerowała nieuprzejmego traktowania ludzi, braku szacunku dla przyrody i zwierząt. Wszyscy, którzy się z nią zetknęli, podkreślali jej prawość, zrozumienie dla drugiego człowieka, odwagę zarówno w wyrażanych poglądach, jak i w postępowaniu. „Wielu z nas kazała nazywać się po prostu Ciotką i faktycznie przyjmowaliśmy i odczuwali ją jako członka bliskiej rodziny” – wspominał Władysław Bartoszewski.

 

„Była kobietą niezwykłą, „bożym szaleńcem”, mówili o niej: świetlana postać, najszlachetniejszy płomień, natchnienie Polski podziemnej, najdzielniejsza z dzielnych, bohaterska „Weronika”, nieustraszona „Ciotka”, osoba życzliwa, pełna wdzięku i uśmiechu, o żywych, rozświetlonych oczach, wspaniała kobieta o miłym sposobie bycia, przyciągająca ludzi młodych dzięki swej promieniującej naturze, prostocie, niezachwianej wierze i pogodzie ducha.”

Spis treści

Lubelszczyzna: Kośmin

Wołyń: Skowródki, Nowosielica

Śląsk Cieszyński: Górki Wielkie

Warszawa

Anglia: Londyn, Trossell

Śląsk Cieszyński: Górki Wielkie

 

Podziękowania

Ważniejsze opracowania i dokumenty

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7705-570-0
Rozmiar pliku: 586 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mag­da­le­na z Kos­saków wspo­mi­na, że po re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej Ta­de­usz i Anna za­miesz­ka­li w za­ko­piańskiej pra­cow­ni Woj­cie­cha. Po­dob­no nie chcąc być dla słabo wówczas za­ra­biającego bra­ta ciężarem, Ta­de­usz wraz z żoną po­sta­no­wi­li popełnić sa­mobójstwo i tego sa­me­go dnia, kie­dy de­cy­zja miała zo­stać zre­ali­zo­wa­na, do­wie­dział się od spo­tka­ne­go na uli­cy właści­cie­la ziem­skie­go, że może się sta­rać o dzierżawę majątku na Śląsku Cie­szyńskim. Nie wia­do­mo, ile w tej dra­ma­tycz­nej opo­wieści jest praw­dy, ale wia­do­mo na pew­no, że Ta­de­usz Kos­sak prze­niósł się z ro­dziną do Górek Wiel­kich. Jego los znów się od­mie­nił.

***

Sta­ry górec­ki dwór po­wi­tał Ta­de­usza i Annę w roku 1922. Wte­dy także od­wie­dziła ten dom ich córka Zo­fia. Osta­tecz­nie i ona zde­cy­do­wała, że wy­bie­ra to miej­sce dla sie­bie i swo­ich dzie­ci.

Fa­scy­nację Śląskiem Cie­szyńskim wyrażała na różne spo­so­by. Wspo­mi­nała o mu­ro­wa­nych schlud­nych dom­kach, piętro­wych szkołach, o bo­ga­tych go­spo­da­rzach jadących do kościoła własną ko­lasą. Za­uważyła też, że „dzie­ci sąsia­da nie zry­wają jabłek zwie­szających się przez płot”. Za­py­ta­na przez Jana Sztau­dyn­ge­ra o to, jak się czu­je na Śląsku, chwa­liła piękno kra­jo­bra­zu i miesz­kających na tej zie­mi lu­dzi, a rozmówca za­uważył, że mówiąc o swo­jej no­wej oj­czyźnie, była wyraźnie po­ru­szo­na, „za­pa­lała się jak lamp­ka”.

***

Prze­by­wający w Paryżu Woj­ciech Kos­sak zo­stał po­in­for­mo­wa­ny o ra­do­snych per­spek­ty­wach roz­ta­czających się przed bliźnia­czym bra­tem i jego ro­dziną. 5 maja 1924 roku pisał w liście do żony: „W tej chwi­li dają mi list Ta­de­usza, pi­sze mi o świet­nej par­tii Zosi, o wszyst­kich do­brach Górek. Mu­si­my się tam wy­brać ko­niecz­nie”.

Wy­bra­li się, oczy­wiście, dołączając tym sa­mym do gości licz­nie od­wie­dzających górec­ki dwór, świet­na zaś par­tia Zosi, o której in­for­mo­wa­no, to zna­ny już do­sko­na­le ro­dzi­nie Zyg­munt Szat­kow­ski, który od­na­lazł owdo­wiałą od nie­daw­na Zofię i po­no­wił oświad­czy­ny, których kie­dyś nikt nie po­trak­to­wał poważnie. Te­raz stało się in­a­czej.

Zyg­munt, uro­dzo­ny jako pro­te­stant, zmie­nił wy­zna­nie, aby móc wziąć ślub ka­to­lic­ki z Zofią, a po­bra­li się w pełnej na­dziei i obiet­nic po­rze roku. Był wio­sen­ny dzień, 14 kwiet­nia 1925 roku, wto­rek po świętach wiel­ka­noc­nych. Stanęli przed ołta­rzem górec­kie­go kościółka, a świad­ka­mi byli oj­ciec pan­ny młodej i brat jej pierw­sze­go męża, po­rucz­nik ułanów Sta­nisław Szczuc­ki: ten, którego przy­go­dy Ta­de­usz Kos­sak porównał do wy­da­rzeń z Ogniem i mie­czem. Pan młody był wte­dy w ran­dze po­rucz­ni­ka, więc do ślub­nej fo­to­gra­fii po­zo­wał, oczy­wiście, w mun­du­rze.

***

Dru­gie­go męża Zo­fii Kos­sak Wańko­wicz za­pa­miętał jako człowie­ka po­staw­ne­go, wy­so­kie­go i przy­stoj­ne­go. Sztau­dyn­ger z ko­lei opi­sał go jako wy­smukłego i piękne­go ofi­ce­ra.

Taki właśnie był Zyg­munt Szat­kow­ski, ce­nio­ny przez zwierzch­ników i chwa­lo­ny w prze­cho­wy­wa­nych do dziś do­ku­men­tach z czasów, gdy w la­tach 1926–1928 był słucha­czem Wyższej Szkoły Wo­jen­nej. Za­no­to­wa­no w nich, że wyróżniał się in­te­li­gencją, by­strym i trzeźwym umysłem, spo­koj­nym ro­zu­mo­wa­niem, że w życiu co­dzien­nym jest „równy i spo­koj­ny w uspo­so­bie­niu, w miarę wy­ma­gający i bez za­strzeżeń spra­wie­dli­wy”. Do tej cha­rak­te­ry­sty­ki do­daj­my jesz­cze i inne określe­nia, uzu­pełnio­ne przez ro­dzinę i zna­jo­mych, a na­wet służących górec­kie­go dwo­ru: wy­ma­gający, uczci­wy, ho­no­ro­wy, dość su­ro­wy i za­sad­ni­czy, prze­sad­nie wy­ma­gający od sie­bie i in­nych.

Wciąż pamięta się re­pry­mendę, którą otrzy­mał kie­row­ca jego służbo­we­go auta, gdy nie­co dłużej, niż należało, za­sie­dział się na po­ga­dusz­kach w dwor­skiej kuch­ni.

***

W ro­dzi­nie nad­szedł czas na ko­lej­ne szczęśliwe zda­rze­nia. Na świat przy­szedł syn. Nosił imię Wi­told, tak jak brat Zo­fii, którego przed laty pochłonęła rze­ka Wieprz. Uro­dził się w stycz­niu 1926 roku. O ósmej rano 15 mar­ca 1928 roku przyszła na świat Anna. Za­nim się uro­dziła w cie­szyńskim szpi­ta­lu, mat­ka pra­co­wała nad po­wieścią Złota wol­ność, a po po­wro­cie do domu za­zdro­sny Wi­told po­dob­no wołał: „od­wieź ją do Cie­szy­na, wy­rzuć ją przez okno!”.

W nie­licz­nych za­cho­wa­nych li­stach z tego okre­su znaj­dzie­my opi­sy ra­do­sne­go ocze­ki­wa­nia. Za­pra­co­wa­na, a na­wet prze­pra­co­wa­na Zo­fia Szat­kow­ska zre­zy­gno­wała na jakiś czas z pi­sa­nia, ale za to „pogrążała się w otchłani zajęć bar­dziej przy­ro­dzo­nych ko­bie­tom”, szy­kując ra­zem ze swoją matką wy­prawkę dla lada dzień spo­dzie­wa­ne­go „bączka”, na którego cze­kał też wózek stojący na ho­no­ro­wym miej­scu. W li­stach zna­lazły się również traf­ne prze­czu­cia i za­pew­nie­nie o tym, że ko­lej­nym dziec­kiem, po uro­dze­niu trzech synów, będzie córka, która „de­ner­wu­je się wewnętrznie bez opa­mięta­nia”. O dzi­wo, przed uro­dze­niem Wi­tol­da doświad­czo­na mat­ka też swo­je nie­na­ro­dzo­ne maleństwo już traf­nie na­zy­wała sy­nem, w cza­sach kie­dy ni­ko­mu nie śniło się na­wet o ba­da­niach USG.

Wy­cho­wa­niem najmłod­szych dzie­ci, które szczęśli­wie przyszły na świat i stały się ko­lej­ny­mi do­mow­ni­ka­mi sta­re­go dwo­ru, zaj­mo­wały się He­le­na Bar­ska i sio­stra Ma­ria Ada­ma­szek z Dzięgie­lo­wa, pro­te­stanc­ka za­kon­ni­ca, z którą ro­dzi­na bar­dzo się za­przy­jaźniła.

***

Sy­no­wie z pierw­sze­go małżeństwa Ju­lek i Ta­dzio, byli jed­ny­mi z bo­ha­terów baśni Kłopo­ty Kac­per­ka górec­kie­go skrza­ta, której akcję ich mat­ka umieściła w dwo­rze i naj­bliższej oko­li­cy. Kac­pe­rek, zro­dzo­ny w jej wy­obraźni i wkrótce trak­to­wa­ny jak do­mow­nik, był do­brym du­chem opie­kującym się wszyst­ki­mi stwo­rze­nia­mi. Dzie­ci były bez­piecz­ne nie tyl­ko dzięki nie­mu. Za­wsze w po­bliżu czu­wał Anioł, ma­je­sta­tycz­ny i nie­za­wod­ny. Oto jak opi­su­je „nie­bie­skich stróżów” Zo­fia Kos­sak: „Anioł Stróż Jul­ka na­zy­wał się Ma­ja­la, był moc­ny, mądry i czuj­ny; Ta­dzio­wy zaś był ma­rzy­ciel­ski i zamyślony, a na­zy­wał się Ta­ne­ma”.

Anioł Jul­ka po­zo­stał w Górkach Wiel­kich do dziś. Zo­stał wy­obrażony na na­grob­nej płasko­rzeźbie.

Ju­liusz Szczuc­ki, ten sam, którego na Wołyniu chciał kupić sta­ry Ko­zak, był chłopcem „pro­mien­nym” i lu­bia­nym. Dzie­dzi­czył imię pra­dziad­ka, zna­ko­mi­te­go ma­la­rza, może miał też i odzie­dzi­czyć jego ta­lent? Mat­ka twier­dziła, że był nie­zwy­kle uzdol­nio­ny, ale czy i ja­kim byłby ar­tystą, nie do­wie­my się nig­dy.

Na fo­to­gra­fiach wi­dzi­my chłopa­ka o płowych włosach, do­sia­dającego ko­nia, spędzającego czas na za­ba­wach z bra­tem i for­nal­ski­mi dziećmi ze wsi. Jed­na ze służących za­pa­miętała, że pod­czas ostat­niej w jego życiu wi­gi­lij­nej wie­cze­rzy Ju­lek zo­ba­czył swój cień na ścia­nie. Lu­dzie mówili, że to zła wróżba, za­po­wia­da śmierć w ciągu nad­chodzącego roku. Wróżba miała się spełnić. Nie­prze­czu­wająca ni­cze­go Zo­fia Kos­sak z hu­mo­rem opi­sy­wała świątecz­ne przeżycia w liście do ro­dzi­ny. „Mo­ro­we są chłopy, zwłasz­cza star­szy, tęgi, trzeźwy pra­cow­nik, pierw­szy za­bi­ja­ka w kla­sie (jako uczeń – dru­gi), ale już nie dzie­ci”.

Po­dob­no Ju­lek już raz był bli­ski śmier­ci. Zo­fia pro­siła o zdro­wie dla nie­go i leżąc krzyżem, błagała, aby Bóg po­zwo­lił się na­cie­szyć nim jesz­cze trzy lata. Nie wie­działa, dla­cze­go tak właśnie sfor­mułowała swoją prośbę, ale wówczas Ju­lek wy­zdro­wiał. Trzy lata później hi­sto­ria się powtórzyła. Znów ból głowy, wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra i trzy­dnio­wa, gwałtow­na cho­ro­ba. Tym ra­zem chłopca nie udało się ura­to­wać.

Zroz­pa­czo­na mat­ka in­for­mo­wała wy­dawców cze­kających na ko­lejną książkę, że spo­tkało ją wiel­kie nieszczęście, stra­ciła syna będącego „uoso­bie­niem zdro­wia, ener­gii i radości życia”. Naj­star­szy syn Zo­fii Kos­sak-Szat­kow­skiej zo­stał po­cho­wa­ny na cmen­ta­rzu w Górkach Wiel­kich. W cie­niu drze­wa stoi wy­so­ki na­gro­bek, a na nim płasko­rzeźba przed­sta­wiająca anioła tulącego do sie­bie dziec­ko ge­stem mat­czy­nym, opie­kuńczym. U dołu łaciński na­pis: Ad ma­io­ra na­tus sum, a pod spodem daty uro­dzin i śmier­ci. W tym miej­scu trze­ba wyjaśnić, że w maju 1926 roku Zo­fia Kos­sak pra­co­wała nad pi­saną na zamówie­nie po­wieścią o św. Sta­nisławie Ko­st­ce. Mówiła, że „święty nie będzie na ołtarz”, a prze­czy­tać książkę po­win­ni na­wet ci, którzy świętych nie uznają. Ad ma­io­ra na­tus sum (Do wyższych rze­czy je­stem stwo­rzo­ny) to zawołanie świętego, który umarł młodo.

Życie mu­siało to­czyć się da­lej, ale o synu Zo­fii Kos­sak nie za­po­mnia­no. Przy­po­mi­na o nim nie tyl­ko na­gro­bek. Do nie­daw­na w par­ku obok dwo­ru rosło drze­wo, które po­sa­dził niedługo przed śmier­cią. Wiosną 1926 roku Ju­lek Szczuc­ki za­sko­czył ogrod­ni­ka Wąsow­skie­go nie­co­dzienną prośbą. Bawił się jak zwy­kle z wiej­ski­mi chłopa­ka­mi, bie­gał z nimi na bo­sa­ka i pew­ne­go dnia przy­szedł z małym drzew­kiem – dziką wiśnią. Do­ma­gał się, żeby ją po­sa­dzić. Ogrod­nik nie miał cza­su, chciał zba­ga­te­li­zo­wać tę dziwną prośbę, ale chłopak był sta­now­czy. Mówił, że drzew­ko będzie żyło, kie­dy on umrze. Wąsow­ski za­pa­miętał te słowa, bo dziw­nie za­brzmiały w ustach bez­tro­skie­go, w do­dat­ku zupełnie zdro­we­go dzie­sięcio­lat­ka. Drzew­ko po­sa­dził, a niedługo po­tem zroz­pa­czo­na Anna Kos­sakowa, bab­cia Jul­ka, przyszła za­py­tać o wiśnię. Ju­lek umie­rał. Może mówił o po­sa­dzo­nym drzew­ku, sko­ro dzie­dzicz­ka o nim słyszała. Nie wie­my. Wie­my na­to­miast, że wiśnia przez wie­le lat rosła w górec­kim par­ku. Przeżyła małego Jul­ka – dzie­dzi­ca imie­nia, a może i ta­len­tu ma­la­rza Ju­liu­sza Kos­saka.

Ju­lek po­zo­stał też do dziś w ga­bi­ne­cie mat­ki, gdzie zwie­dzający mogą zo­ba­czyć ob­raz wy­ko­na­ny tech­niką akwa­re­li (ulu­bioną tech­niką Ju­liu­sza). Jest to por­tret Jul­ka trzy­mającego sowę. Au­torką jest Zo­fia Kos­sak, która chciała prze­cież w młodości zo­stać ma­larką. Ob­raz po­wstał w 1926 roku, w roku śmier­ci syna. Nie wie­my, czy por­tretowała go ty­go­dnie, a może mie­siące przed jego nagłą śmier­cią, czy też ob­raz po­wstał później. Może taki właśnie Ju­lek po­zo­stał na za­wsze w jej pamięci.

***

Ta­de­usz, młod­szy brat Jul­ka, był jego prze­ci­wieństwem. Sa­mot­nik i od­lu­dek, znacz­nie trud­niej nawiązywał kon­tak­ty. Ma­rzył o tym, żeby zo­stać in­struk­to­rem nar­ciar­skim. Jeździł też na mo­to­rze, sza­leńczo i ry­zy­kow­nie. Mat­ka i oj­czym nie byli tym za­chwy­ce­ni. Nie tyl­ko tym. Syn Zo­fii Kos­sak, Ta­de­usz Szczuc­ki, w żad­nej szko­le długo nie za­grzał miej­sca, źle się uczył, niewłaści­wie za­cho­wy­wał, więc wy­rzu­ca­no go i w końcu trze­ba było za­trud­nić Flo­ria­na Ber­ka – do­mo­we­go na­uczy­cie­la, dzięki któremu Ta­dzio na­resz­cie zdał ma­turę. Zyg­munt Szat­kow­ski był wo­bec nie­go su­ro­wy, na­wet może zbyt su­ro­wy. Tak po la­tach mówiła Anna, jego sio­stra, która słyszała nie­raz burz­li­we dys­ku­sje, kie­dy roz­mo­wa do­ty­czyła nie­sfor­ne­go młodzieńca. Wresz­cie oka­zało się, że Ta­dzio zna­lazł swo­je miej­sce w życiu, bo zro­zu­miał, że chce zo­stać ar­tystą. Spośród nie­wie­lu pamiątek, które po nim pozo­stały, naj­cen­niej­sze są rzeźby. Pozo­stał mo­del po­sta­ci dziew­czy­ny, a także fo­to­gra­fie przed­sta­wiające inne jego pra­ce. Dzięki nim wie­my, że wy­rzeźbił głowę swo­jej przy­rod­niej sio­stry Anny (po­dob­no na­wet ko­niecz­nie chciał ją wy­rzeźbić nagą, ale się nie zgo­dziła) i do­mo­we­go na­uczy­cie­la. Na od­wro­cie na­pi­sał, że jest to jego pierw­sza poważna pra­ca, która mu się „za­sad­ni­czo nie udała”. Na­rze­kał, jak każdy pra­wie ar­tysta, że nie udało mu się uniknąć błędów, na przykład „złapać na glinę światła”.

***

Dzie­ci były w górec­kim dwo­rze niewątpli­wie szczęśliwe, oto­czo­ne miłością i opieką zarówno ro­dziców, jak i wszyst­kich po­zo­stałych do­mow­ników. Ma­ria Ada­ma­szek czy­tała w liście z 20 czerw­ca 1929 roku: „Anul­ka jeździ wózkiem, (...) opa­lo­na już jak mała cy­ga­necz­ka, dzi­wi się ciągle i po­wta­rza: o o o. Naj­więcej in­te­re­sują ją ko­nie i psy. Na­zy­wa je jed­na­ko: hau hau. Wi­told ga­nia jak sza­lo­ny, wy­ja­da rzod­kiew­ki z in­spekt, pod­le­wa wszyst­ko, co się da, swo­je nogi zwłasz­cza, ko­pie za­wzięcie i jest bar­dzo wio­sen­ny­mi ro­bo­ta­mi przejęty”. Kil­ka mie­sięcy później Zo­fia Kos­sak do­no­siła, że dzie­ci są „strasz­nie miłe i ko­cha­ne”, a Anul­ka jest „wyjątko­wo ro­zum­na na swój wiek”. Ma świetną pamięć i śpie­wa mnóstwo pio­se­nek i kolęd. Z ko­lei Wi­told sam się na­uczył czy­tać.

Cza­sem mat­ka, jak wie­le ma­tek, chciała to­wa­rzy­stwu za­pre­zen­to­wać roz­licz­ne umiejętności i ta­len­ty swo­ich dzie­ci, a były to, zda­niem najmłod­szej Anny, nie­znośne mo­men­ty. Wan­da Kos­sec­ka, przy­ja­ciółka Zo­fii, zo­stała też, zgod­nie z tra­dycją, ura­czo­na występem dzie­ci i za­py­ta­na o to, czy Anna po­win­na kształcić głos i in­ten­syw­nie zacząć ćwi­czyć. Mu­siała chy­ba po­wie­dzieć, że jest jesz­cze na to za mała, i mat­ka, ku radości najmłod­szej la­to­rośli, nie wra­cała już do tego te­ma­tu. Nadal jed­nak dzie­ci mu­siały „występować”. Re­cy­to­wały długie wier­sze, zwłasz­cza utwo­ry Mic­kie­wi­cza i Słowac­kie­go, które pozo­stały w ich pamięci na za­wsze.

***

Dziw­nym tra­fem za­cho­wał się list przed­wo­jen­ny, skreślony nie­wprawną jesz­cze ręką praw­do­po­dob­nie czte­ro­let­niej Anny. Pi­sze do ojca, który prze­by­wa z Wi­tol­dem w Ka­to­wi­cach. Do ojca zwra­ca się piesz­czo­tli­wie „ta­tu­siu”. Dziec­ko roz­po­czy­na swoją epi­stołę od roz­bra­jającego i ar­cy­ważnego stwier­dze­nia: „Nie wiem, czy na­piszę pro­sto bo nie ma li­ni­jusz­ka”. Da­lej następują ko­lej­ne istot­ne in­for­ma­cje, jak ta na przykład, że nie było lek­cji, bo Hesi za­bi­li po cze­skiej stro­nie szwa­gra i po­je­chała na po­grzeb, i że Ma­mu­sia przy­wiozła z Ka­to­wic ka­na­ra i pan­to­fle. „Ka­nar się czu­bi z ka­na­rzycą, a pan­to­fle są za małe” – ko­mu­ni­ku­je mała Anna. Da­lej jed­nak ręką mat­ki zo­stało za­pi­sa­ne pro­po­no­wa­ne roz­wiąza­nie („Pan­to­fle się wyśle pocztą i wy­mie­ni”). Anna chce jesz­cze wie­dzieć ko­niecz­nie, co po­ra­bia Wi­told i czy tęskni za pa­te­fo­nem.

Nie tyl­ko ka­nar­ki, o których na­pi­sała mała Anna, ale także złote ryb­ki, cza­sem małe zajączki ura­to­wa­ne spod ko­siar­ki i, oczy­wiście, psy miesz­kały w domu ra­zem z ludźmi. Zaj­mo­wały się nimi dzie­ci. Były przy­zwy­cza­ja­ne do obo­wiązków, bo ich opie­kun­ka Hela wy­ma­gała od nich punk­tu­al­ności oraz porządku i pil­no­wała usta­lo­ne­go ryt­mu dnia. Tak więc rano i wieczór mówili pa­cie­rze i śpie­wa­li Kie­dy ran­ne i Wszyst­kie na­sze dzien­ne spra­wy, sami ście­li­li łóżka, ście­ra­li ku­rze i oczy­wiście mu­sie­li się uczyć. Nie cho­dzi­li do szkoły, przy­go­to­wy­wa­ni przez do­mo­we­go na­uczy­cie­la zda­wa­li w niej tyl­ko eg­za­mi­ny, za to ra­zem z wiej­ski­mi dziećmi uczest­ni­czy­li w lek­cjach re­li­gii po­prze­dzających uro­czy­stość Pierw­szej Ko­mu­nii Świętej.

***

Najmłod­sze dzie­ci ra­czej nie miały wie­lu wspólnych spraw z do­rosłymi. Spo­ty­ka­no się przy sto­le, gdzie trze­ba się było, jak przy­stało na do­bry dom, za­cho­wy­wać grzecz­nie. Nie tyl­ko przy sto­le ob­ser­wo­wał dzie­ci państwa Szat­kow­skich Alek­san­der Kamiński. Był wy­cho­wawcą, prak­ty­kiem, więc można dać wiarę jego słowom i spo­strzeżeniom. Do­ce­nił za­cho­wa­nie Wi­tol­da i Anny, na­zy­wając ro­dzeństwo uroczą parą i chwaląc „opa­no­waną swo­bodę, nie­po­pi­sującą się by­strość, życz­li­wość dla lu­dzi, zwierząt, roślin, na­wet dla me­bli!”. Za­uważył ważne szczegóły, po­zy­tyw­nie oce­niając po­stawę ich ro­dziców, którzy, jak to określił, nie „spiesz­cza­li” ich imion, a przy sto­le dzie­ci występowały „w roli współto­wa­rzy­szy ro­dziców”.

Oczy­wiście, uczo­no ich do­brych ma­nier i różnych za­sad. „Myśmy byli dość nie­za­leżni” – opo­wia­dała po la­tach córka Zo­fii Kos­sak i jako przykład po­da­wała zda­rze­nie do­tyczące Heli, ich opie­kun­ki, która zmu­szała dzie­ci do wcze­sne­go kończe­nia dnia, kie­dy one nadal miały ochotę na łażenie po drze­wach, kon­stru­owa­nie no­wych łuków i za­ba­wy w In­dian. Pod­czas ta­kiej za­ba­wy zo­stała przy­wiązana do drze­wa i omalże nie oskal­po­wa­na. Obyło się wpraw­dzie bez kos­sa­kow­skie­go „cro­pi­du­pum punc­ta­tum”, ale za to była so­lid­na re­pry­men­da, udzie­lo­na przez bab­cię.

Dzie­ci wzra­stały w dość swo­bod­nej at­mos­fe­rze, bywało, że bawiły się z dziećmi pasącymi kro­wy, od nich uczyły się, jak pusz­czać la­taw­ce i robić faj­ki z dzi­kie­go bzu. Nie­raz znaj­do­wały so­bie dość ory­gi­nal­ne zajęcia. Dwa razy w roku od­by­wała się fa­scy­nująca wy­pra­wa nad Bren­nicę, po­bliską rzekę. Na wo­zie wie­zio­no ogrom­ne ba­lie z przeście­radłami, ob­ru­sa­mi, ścier­ka­mi i ręczni­ka­mi. Wszyst­ko to zo­stało wcześniej na­mo­czo­ne, wy­pra­ne na tar­kach, a po­tem płuka­ne w rze­ce. Drew­nia­ne ce­brzy­ki świet­nie pływały, nic więc dziw­ne­go, że dzie­ci, ku roz­pa­czy opie­kun­ki Heli, do­sko­na­le tę właściwość po­tra­fiły wy­ko­rzy­stać. Wcho­dziły do nich i już nie było ba­lii ani ce­brzyków, były okręty na wzbu­rzo­nym mo­rzu.

Najmłodsi miesz­kańcy zam­ku w Grodźcu, leżącego nie­opo­dal Górek, byli wy­cho­wy­wa­ni dużo su­ro­wiej niż dzie­ci Zo­fii Kos­sak. Ha­bich­to­wie, właści­cie­le zam­ku, za­trud­ni­li su­rową gu­wer­nantkę Melę, która między in­ny­mi kon­tro­lo­wała lek­tu­ry pod­opiecz­nych. Gdy bez niej przy­jeżdżali do Górek, mie­li upra­gnioną swo­bodę, jeździ­li na ro­we­rze i wdra­py­wa­li się na drze­wa, a kie­dyś na­wet zna­leźli w książkach Anny i Wi­tol­da zda­nia, które im wycięto.

***

Ce­nio­ny przez zwierzch­ników i pra­co­wi­ty Zyg­munt Szat­kow­ski uczył się i zdo­by­wał ko­lej­ne stop­nie woj­sko­we. Ma­low­ni­czo i im­po­nująco pre­zen­to­wał się w pe­le­ry­nie i ka­pe­lu­szu z piórem, kie­dy służył w Pułku Strzelców Pod­ha­lańskich w Biel­sku-Białej. W 1930 roku otrzy­mał sto­pień ka­pi­ta­na, ale wkrótce kil­ka mie­sięcy po­zo­sta­wał „w sta­nie nie­czyn­nym” z bar­dzo pro­za­icz­ne­go po­wo­du: pośliznął się w górec­kiej obo­rze, i to tak nieszczęśli­wie, że złamał nogę. W 1932 roku pra­co­wał już w szta­bie dy­wi­zji w Ka­to­wi­cach, więc Zo­fia Kos­sak za­miesz­kała ra­zem z nim w tym mieście, nie bar­dzo jesz­cze od­ległym od Górek. Ko­lej­na prze­pro­wadz­ka małżonków spo­wo­duje już jed­nak znacz­ne od­da­le­nie ro­dzi­ny. Na kil­ka lat przed wy­bu­chem woj­ny Szat­kow­ski zo­sta­je we­zwa­ny do Szta­bu Główne­go w War­sza­wie. Zo­fia też prze­pro­wa­dzi się do sto­li­cy.

Trzy lata przed wy­bu­chem dru­giej woj­ny świa­to­wej do Zyg­mun­ta Szat­kow­skie­go należało się już zwra­cać „pa­nie ma­jo­rze”, a jego żonę tytułowa­no „panią ma­jo­rową”. Awan­so­wał i re­ali­zo­wał swo­je życio­we i za­wo­do­we pla­ny, mając obok nie­zwykłą ko­bietę. Mówio­no o niej, że jest pełna wdzięku, a wie­lu urze­kały jej pro­sto­ta, do­broć, umiejętność uważnego i życz­li­we­go słucha­nia. Jak na­pi­sał Jan Sztau­dyn­ger, ce­cho­wały ją „kunszt nie­myśle­nia o so­bie i kunszt od­da­nia się całko­wi­cie roz­mo­wie”, poza tym takt i po­czu­cie hu­mo­ru.

***

Trosz­czyła się o zdro­wie męża i pisała w liście do ro­dzi­ny: „ostat­nie kil­ka dni spędziłam w śmier­tel­nych trans­ach o Zyg­mu­sia”. Nie­spo­koj­na była, czy aby się nie prze­ziębił, nie za­bie­rając z domu fu­tra, a prze­cież na­stały sy­be­ryj­skie mro­zy. Niewątpli­wie dum­na była z jego woj­sko­wej ka­rie­ry. W ar­ty­ku­le z 1938 roku za­miesz­czo­nym w „Pol­sce Zbroj­nej” przy­po­mniała, że po­cho­dzi z żołnie­rskiej ro­dzi­ny. Za­pew­niła przy tym z mocą: „Gdy­bym się uro­dziła mężczyzną, na pew­no byłabym żołnie­rzem”. Ku­zyn­ka Zo­fii, sub­tel­na i wrażliwa Ma­ria Paw­li­kow­ska-Ja­sno­rzew­ska, nie mogła jej za­po­mnieć i tych słów, i wy­po­wia­da­nych często opi­nii, ja­ko­by woj­na była piękna, bu­dująca cha­rak­te­ry i ko­niecz­na.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: