Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żona winiarza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Żona winiarza - ebook

Bestseller The Globe and Mail oraz The Toronto Star

“Miłość i zdrada, przebaczenie i odkupienie, połączone w mocnej opowieści o przeszłości, która powraca… Fantastyczna powieść!” - Pam Jenoff

Autorka angażującego międzynarodowego bestsellera (People) Dom przy ulicy Amelie powraca w poruszającej historii rozgrywającej się w Szampanii, wśród winnic północnej Francji, w najmroczniejszym okresie II wojny światowej. Doskonała propozycja dla czytelniczek książek Kristin Hannah.

Szampania, 1940: Ines właśnie poślubiła Michela, właściciela składu win Maison Chauveau, gdy niemiecka inwazja staje się faktem. Niebezpieczeństwo rośnie, więc Michel zaniedbuje małżeństwo, za to ukrywa amunicję dla ruchu oporu. Ines obawia się zdemaskowania, lecz przecież znacznie większe ryzyko ponosi Céline, pół-żydowskiego pochodzenia żona chef de cave. Pogłoski o Żydach, odesłanych na wschód, gdzie słuch po nich zaginął, są coraz częstsze.

Gdy Céline lekkomyślnie podąża za głosem serca w desperackiej pogoni za szczęściem, Ines popełnia groźny błąd podczas rozmowy z kolaborantem. W efekcie obie ryzykują życia tych, których kochają – zagrożona jest też firma.

Nowy Jork, 2019: Liv Kent właśnie straciła wszystko, a tu jeszcze bez zapowiedzi przybywa do niej jej ekscentryczna babcia francuskiego pochodzenia. Babcia nalega, aby wspólnie wybrały się do Francji. Kobiecie przyświeca ukryty cel – chce podzielić się z Liv tragiczną historią sprzed dekad. Przeszłość i teraźniejszość ścierają się, gdy Liv podróżuje do Maison Chauveau.

W jaki sposób łączą się ich losy?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-597-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY Maj 1940

INČS

Inčs Chauveau pędziła na południowy zachód od Reims krętą drogą biegnącą ponad bujnymi winnicami Szampanii, lśniący czarny citroën wzbijał chmury kurzu, a wiatr targał zawzięcie jej kasztanowymi włosami. Był maj, winorośl budziła się do życia, jej maleńkie pączki przypominały piąstki wyciągnięte ku słońcu. Za kilka tygodni zakwitną, a we wrześniu winogrona – jasnozielone chardonnay, atramentowe pinot meunier, ciemnofioletowe pinot noir – okrągłe i pękate, będą gotowe do zbioru.

Ale czy Inčs nadal tu będzie? Ktokolwiek z nich? Przeszył ją dreszcz. Zahamowała przed zakrętem, silnik zazgrzytał w proteście, gdy skręciła w drogę prowadzącą do domu. Michel na pewno ją zruga, że jeździ zbyt szybko, zbyt brawurowo. Ale co tam, on we wszystkim jest nadmiernie ostrożny.

W czerwcu minie rok od ich ślubu i Inčs nie mogła sobie przypomnieć ani jednego dnia, by jej za coś delikatnie nie upomniał. „Po prostu uważam na ciebie, Inčs – powtarzał. – To powinność męża”. Ostatnio prawie wszystkie jego przestrogi dotyczyły Niemców, którzy czaili się po drugiej stronie niezdobytej linii Maginota, ufortyfikowanej granicy, która chroniła Francję od chaosu dręczącego resztę Europy. „Ci z nas, którzy byli na Wielkiej Wojnie, wiedzą, że trzeba traktować ich poważnie” – mówił co najmniej raz dziennie, choć miał zaledwie cztery lata, gdy toczyły się rozstrzygające bitwy.

Oczywiście Inčs, sześć lat młodszej od Michela, jeszcze nie było na świecie, gdy w 1918 roku Niemcy w końcu wycofali się znad Marny, prawie zrównując Reims z ziemią. Ale ojciec nader często opowiadał jej o wojnie – zazwyczaj popijając brandy i waląc pięścią w stół – wiedziała więc dobrze, że trzeba być czujnym.

„Nigdy nie można ufać Hunom!”. Słyszała głęboki, grzmiący głos w uszach, chociaż jej ojciec nie żył od wielu lat. „Mogą udawać przyjaciela Francji, ale tylko głupiec im uwierzy”.

Cóż, Inčs nie była głupia. A dziś to ona przyniesie tę straszną wiadomość, która wszystko zmieniała. Czuła z tego powodu przekorną satysfakcję, ale gdy pędziła do Ville-Dommange, cichy, siedemsetletni surowy kościółek Saint-Lié, górujący nad miasteczkiem, wydawał się szydzić z jej małostkowości. Nieważne, kto miał rację. Chodziło o wojnę. Śmierć. Krew młodych mężczyzn już wsiąkała w ziemię w lasach na północy. Wszystko to przewidział jej mąż.

Wjechała przez bramę, zahamowała ostro przed wielkim dwupiętrowym kamiennym château, wyskoczyła z samochodu i pobiegła do drzwi prowadzących do rozległej sieci podziemnych piwnic.

– Michel! – zawołała, zbiegając co dwa stopnie, a chłodne, wilgotne powietrze podziemi uderzyło ją w twarz jak kubeł wody. – Michel!

Jej głos odbijał się echem w zawiłym labiryncie korytarzy wydrążonych w ziemi trzy ćwierci wieku temu przez ekscentrycznego pradziadka jej męża. Leżakowało tu tysiące butelek szampana, mała fortuna bąbelków, czekających na następny etap produkcji.

– Inčs? – Zaniepokojony głos Michela dochodził gdzieś z głębi; potem usłyszała zbliżające się kroki i w końcu on sam wyłonił się zza rogu na wprost niej, a za nim Theo Laurent, chef de cave Maison Chauveau, naczelny winiarz. – Moja droga, co się stało? – spytał Michel; pospieszył ku niej, położył jej ręce na ramionach i przyglądał się w skupieniu jej twarzy. – Dobrze się czujesz, Inčs?

– Nie. – Nie zdawała sobie sprawy, jak ciężko oddycha po usłyszeniu tej wiadomości, brawurowej jeździe oraz gwałtownym zejściu do chłodnych piwnic. – Nie, Michel, wcale dobrze się nie czuję.

– Co się stało? – spytał, podczas gdy Theo przyglądał się jej w milczeniu, jak zwykle z beznamiętnym wyrazem twarzy.

– Zaczęło się – wykrztusiła. – Inwazja! Niemcy nadchodzą!

Ciężka cisza zawisła w wilgotnym powietrzu. Ile czasu minie, zanim spokój piwnic zakłóci dudnienie marszowych kroków na górze? Wszystko, co stworzyli, może zostać zagrożone, być może nawet zniszczone.

– Ach, tak – rzekł w końcu Michel. – Przypuszczam, że nadszedł czas, by dokończyć obracanie butelek z szampanem.ROZDZIAŁ DRUGI Czerwiec 2019

LIV

Lewa ręka Liv Kent była naga. Albo raczej Liv miała takie wrażenie za każdym razem, gdy spojrzała na puste miejsce po obrączce, którą nosiła przez ostatnie dwanaście lat. I chociaż zdjęła ją trzy miesiące temu, pięć tygodni po tym, jak Eric oświadczył, że odchodzi i chce jak najszybciej załatwić wszelkie formalności, brak czegoś, co, jak myślała, będzie na tym miejscu zawsze, ciągle ją zaskakiwał. Ale kiedyś sądziła, że na wiele rzeczy może liczyć.

– Dzięki, że tak spokojnie to przyjęłaś – powiedział Eric, wnosząc ostatni karton z jej rzeczami do małego mieszkania z jedną sypialnią, do którego przeprowadziła się po rozwodzie. Czuła się dziwnie, że on tu jest, wypełniając przestrzeń, której nigdy nie będzie z nią dzielić. Z jednej strony miała ochotę krzyknąć, żeby się wynosił, ale jakaś cząstka niej, ta, której najbardziej się wstydziła, chciała błagać go, by został. Ich małżeństwo rozpadło się w oszałamiającym tempie; Liv miała wrażenie, że ziemia się pod nią rozstąpiła.

– Spokojnie? – powtórzyła, rozglądając się po mieszkaniu zastawionym meblami, które przypadły jej w wyniku podziału majątku. Jej wzrok spoczął na kanapie ze sztucznie postarzanej skóry zawalającej pokój i zastanawiała się, czy Eric też myśli w tej chwili o dniu, gdy ją kupili, o tym, jak kłócili się o ten wydatek, jak później, żeby się pogodzić, padli na twarde poduchy, spoceni i splątani ze sobą. Ale może cieszył się z nowego początku bez żadnych przedmiotów, które kiedyś razem kupowali, a które byłyby zawadą w jego nowym życiu?

Znów przesunął na nią wzrok.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie było łatwe. – Twarz mu złagodniała, przybrał maskę posępnego współczucia i Liv poczuła ukłucie irytacji, co było lepsze niż smutek, który kłębił się w niej jak burza od chwili, gdy dziś rano podpisali dokumenty rozwodowe. – Naprawdę mi przykro z powodu takiego obrotu spraw, Liv, ale pragnęliśmy w życiu czego innego.

– Hmm – Liv udało się wykrztusić niezobowiązujące mruknięcie.

– Chciałem dla ciebie jak najlepiej. Wiesz o tym, prawda? Zawsze będę się o ciebie troszczył.

– Nie tak bardzo jak o siebie – Liv nie mogła się powstrzymać. – Albo o swoją nową dziewczynę.

Eric westchnął.

– Nie bądź zła, Liv. – Odstawił kartonowe pudło na podłogę i otrzepał ręce. – Chciałbym mieć nadzieję, że pewnego dnia zostaniemy przyjaciółmi.

Liv parsknęła i w mgnieniu oka współczucie zniknęło z twarzy Erica, a na jego czole pojawiła się zmarszczka świadcząca o zdenerwowaniu. Przez krótką chwilę Liv znów zobaczyła mężczyznę, który czaił się pod starannie nałożoną maską, mężczyznę, który obwiniał ją za wszystko, co między nimi poszło źle. Liv chciała mieć dziecko, założyć rodzinę; wydawało się, że Eric podziela jej pragnienia. Ale potem, po ponad roku rozczarowań, zdiagnozowano u niej przedwczesne wygasanie czynności jajników. Trzykrotnie poddawali się procedurze in vitro, korzystając z jajeczek dawczyni, zanim Eric nagle oznajmił, że ma wszystkiego dość – dość starań o dziecko, dość frustracji Liv, dość ich małżeństwa. Oczywiście, co Liv odkryła nieco później, spotykał się już z dwudziestoczteroletnią Anemone, jedną z asystentek w administracji Bergman Restaurant Group, firmie, którą zarządzał.

– Przyjaciółmi, powiadasz? – odpowiedziała po namyśle. – No pewnie! Może we trójkę będziemy co tydzień chodzić na kolację? Doprawdy zachęcająca perspektywa.

– Liv, wiem, że jesteś zła. Ale to nie wina Anemone. My po prostu z siebie wyrośliśmy. Nie było nam pisane dalej być razem.

– A tobie było pisane związać się z weganką z pokolenia milennialsów, której hipisowscy rodzice nadali imię po jakimś gatunku meduzy.

– Anemon to polip morski – poprawił ją Eric, unikając jej wzroku. Z afektowaną bezradnością wzruszył ramionami. – Cóż, ona po prostu mnie rozumie.

– Co dokładnie rozumie? Że jesteś banalnym facetem przeżywającym typowy kryzys wieku średniego? Że pewnego dnia, gdy Anemone stanie się dla ciebie niewygodna, też ją zostawisz?

Eric westchnął. Liv na widok współczucia w jego oczach poczuła się jeszcze gorzej.

– Liv, bądźże uczciwa. Czy naprawdę jeszcze mnie kochałaś, gdy się rozstawaliśmy?

Nie odpowiedziała. Jak mogła go przekonać, że kochałaby go aż do śmierci, gdyby tylko dał jej szansę? Że tak powinno być pomiędzy ludźmi, którzy ślubowali sobie wspólne życie. Prawdę mówiąc, na koniec nieszczególnie go lubiła. Ale była gotowa nad tym popracować, podjąć próbę odnalezienia drogi do tego, co ich kiedyś łączyło. Jej rodzice nigdy nie mieli takiej szansy; ojciec zmarł, gdy Liv była małym dzieckiem, a potem jej matka szukała szczęścia w wielu związkach. Liv przysięgła sobie, że inaczej pokieruje swoim życiem. Ale może ludzie są skazani na powielanie błędów przodków?

W gruncie rzeczy Eric miał rację. Nie pasowali do siebie. Może od początku? Może pójście własnymi drogami to najlepsze, co mogą zrobić? Jednak ciągle miała wrażenie, że ją zawiódł, gdy najbardziej go potrzebowała.

Gdy cisza się przeciągała, Eric znów przemówił.

– Co teraz zamierzasz? Spróbujesz wrócić do firmy? Wiesz, że wystawię ci rekomendację, jeśli byłaby potrzebna.

Liv zagryzła wargę; nie cierpiała, gdy na nią patrzył tak, jakby była godna politowania. To on zasugerował, zaledwie rok temu, żeby zrezygnowała ze stanowiska wicedyrektorki działu marketingu w Bergmanie, firmie, w której się poznali piętnaście lat temu i w której pracowali ramię w ramię przez półtorej dekady; on piął się w hierarchii działu finansowego, podczas gdy ona awansowała na szczyt działu marketingu. Byli idealną parą ludzi sukcesu – do czasu.

„Jeśli chcesz po raz trzeci poddać się in vitro, może powinnaś zostać w domu i skupić się na tym – zasugerował w czerwcu ubiegłego roku. – Gdy doczekamy się dziecka, i tak weźmiesz urlop, prawda?”.

Niechętnie się zgodziła, a teraz widziała, że posłuchanie jego rady było błędem; zrobiła pierwszy krok, by sama wypchnąć się za drzwi własnego życia. W rezultacie, gdy wszystko się posypało, pozostała z niczym – bez dziecka, męża, pracy i oszczędności. Była całkowicie zagubiona.

– Zastanowię się – wymamrotała.

– Dobrze, że przynajmniej masz babcię. – Eric wykrzywił usta. – Nie wątpię, że ci pomaga, prawda?

– Jest bardzo szczodra – odpowiedziała sztywno Liv. – Na pewno zdaje sobie sprawę, że udzieliła mi złej rady.

Zanim Liv poślubiła Erica, babcia Edith – bogata, ekscentryczna matka jej ojca, która mieszkała w Paryżu – nalegała na intercyzę przedmałżeńską zapewniającą w razie rozwodu rozdzielność majątkową. W zamierzeniu miało to pozbawić Erica praw do majątku, który kiedyś będzie dziedzictwem Liv. Ale ponieważ babcia nadal żyła, a Eric zarabiał sześciocyfrową kwotę rocznie, podczas gdy Liv była bezrobotna, podpisanie tego dokumentu z dzisiejszej perspektywy wydawało się szalonym błędem. Dobrze, że babcia zaoferowała się płacić za jej mieszkanie, dopóki Liv nie ułoży sobie życia na nowo. Eric nie musiał jej tego przypominać. Liv i tak czuła się winna.

– A jednak wtedy się przy tym upierała. – Zaśmiał się cicho. – No, Liv, lecę już do biura. Ale daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dobrze? A więc, jak sądzę, do zobaczenia.

Nie czekał na jej odpowiedź. Wyszedł, nie oglądając się za siebie. Liv zamknęła za nim drzwi z poczuciem, że ostatecznie zamyka za sobą przeszłość i wkracza w niepewną przyszłość.

Godzinę później Liv zebrała się na odwagę, żeby otworzyć ostatni karton przyniesiony przez Erica. Poczuła się tak, jakby dostała cios w żołądek, gdy przecięła taśmę, rozchyliła klapy i znalazła w środku ślubny album oraz dwa pudełka po butach pełne zdjęć z ich wspólnego życia, zdjęć, które wyraźnie nic już dla niego nie znaczyły. Przejrzała leżące na wierzchu fotografie z miesiąca miodowego: ona i Eric stoją na plaży na Maui z drinkami kokosowymi w rękach i uśmiechają się do siebie promiennie – zanim wcisnęła je z powrotem do kartonu i cofnęła się przezornie, jakby sama ich bliskość mogła ją zranić.

Rozległo się mocne pukanie do drzwi. Liv podniosła wzrok. Nie spodziewała się nikogo, a zresztą podała swój nowy adres tylko garstce ludzi. W trakcie małżeństwa z Erikiem jej jedynymi przyjaciółmi byli współpracownicy z Bergmana, a gdy w zeszłym roku przestała pracować, nikt z nich nie podtrzymał z nią kontaktu, co wzmogło jej poczucie, że oto sama wykluczyła się ze swojego życia. Czyżby Eric wrócił, żeby pozbyć się jeszcze jednego pudła wspomnień? Zastanawiała się, czy w ogóle otworzyć, ponieważ nie miała ochoty znów go oglądać. Pukanie rozległo się ponownie, jeszcze głośniejsze, bardziej natarczywe.

Podniosła się i spojrzała przez wizjer; musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby w końcu do niej dotarło, kogo widzi. W słabo oświetlonym holu stała jej niezwykle żwawa dziewięćdziesięciodziewięcioletnia babcia – z białymi włosami upiętymi w staranny kok, w doskonale dopasowanym szarym żakiecie Chanel i nienagannie skrojonych czarnych spodniach.

– Babcia Edith? – spytała Liv z niedowierzaniem, otwierając drzwi.

Starsza kobieta zacisnęła usta i ściągnęła starannie pomalowane brwi.

– Doprawdy, Olivio, a więc to tak się ubierasz, gdy mnie nie ma, żeby cię przypilnować? – Przytyk złagodzony miękkim francuskim akcentem zabrzmiał prawie uprzejmie. – Czy nie uczyłam cię czegoś innego?

– Nie spodziewałam się ciebie... – Liv zerknęła na swoje podarte dżinsy i znoszony T-shirt, w które przebrała się po wyjściu Erica, idealne ciuchy do rozczulania się nad sobą. – A powinnam się ciebie spodziewać?

– Ale tu jestem, prawda?

– Co robisz w Nowym Jorku? – Liv rozmawiała z babcią zaledwie trzy dni temu, gdy Edith zadzwoniła, by spytać, kiedy zapadnie wyrok w sprawie rozwodu. Nie było wówczas mowy o podróży transatlantyckiej z Paryża. A przecież w tym wieku nie rusza się w taką podróż ot tak, z godziny na godzinę. Należałoby chociaż wspomnieć o przylocie do Nowego Jorku.

– Przyjechałam po ciebie, oczywiście. Nie zamierzasz mnie zaprosić? Marzę o martini. I nie chcę słyszeć, że nie masz dżinu. Musiałabym natychmiast się ciebie wyrzec.

– Oczywiście, że mam dżin. – Liv nie posiadała się ze zdumienia. Odsunęła się na bok, żeby wpuścić babcię. Przemknęło jej przez myśl, że nigdy nie ściskają się na powitanie, jak robią to na ogół ludzie.

– D’accord. A masz pod ręką trochę oliwek nadziewanych pleśniowym serem? – spytała przez ramię starsza pani, gdy Liv, zamknąwszy drzwi, podążała za nią. Liv zauważyła, że jej babcia nie ma ze sobą nic oprócz nieśmiertelnej torebki Kelly.

– Gdzie twój bagaż, babciu?

Edith zignorowała pytanie.

– W ostateczności mogą być oliwki nadziewane czosnkiem.

– Hmm, chyba mam tylko zwyczajne.

Edith chrząknęła głośno, ale wydawało się, że akceptuje ten wybór; usiadła na kanapie w salonie.

Liv w milczeniu przygotowała drinka; miała w tym niejaką wprawę, bo robiła to, odkąd skończyła dziewięć lat. Solidna dawka dżinu, kapka wytrawnego wermutu, kilka kropli oliwy, wstrząśnięte z lodem, a potem przecedzone.

– Powinnaś najpierw schłodzić szklankę, Olivio – pouczyła Edith z wyrzutem, gdy Liv podała jej drinka. – Ty się nie napijesz?

– Jest druga po południu. Nadal usiłuję rozgryźć, co tu robisz.

Starsza kobieta pokręciła głową.

– Naprawdę musisz być taka zasadnicza? – Upiła spory łyk. – No, dobrze. Jeśli musisz wiedzieć, jestem tu dlatego, że dziś wreszcie pozbyłaś się oficjalnie tego drania, tego bezużytecznego salaud. Przykro mi to mówić, ale...

– A więc przyjechałaś, żeby napawać się swoim triumfem.

Edith wypiła kolejny łyk martini, a Liv przelotnie zauważyła, że ręka babci drży.

– W żadnym razie – powiedziała. – Przyjechałam, żeby pomóc ci się spakować.

– Spakować?

Edith westchnęła z emfazą, wstała i wskazała ręką sypialnię.

– No, pospiesz się! Już jesteśmy spóźnione.

– Na co spóźnione?

– Na nasz lot.

Liv wpatrywała się w starszą kobietę jak zamurowana.

– Dość rozczulania się nad sobą, Olivio. Samolot odlatuje za cztery i pół godziny, a wiesz, jakie są procedury bezpieczeństwa na JFK.

– Babciu, o czym ty, na Boga, mówisz?

– Postaraj się nadążać, moja droga. – Edith przewróciła oczami i wysączyła resztę drinka. – Jedziemy do Paryża, rzecz jasna.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: