Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zostaw troski-żyj w harmonii - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zostaw troski-żyj w harmonii - ebook

Zostaw troski! Nie staraj się wszystkiego udźwignąć. Nie zamartwiaj się na zapas, tylko uśmiech warto magazynować...

Zostaw troski! Pewnie nie wszystkie odejdą, ale niektóre się Tobą znudzą.

Skup się na pięknie i radości życia, tylko one warte są Twojej uwagi...

Zamiast mówić: „Mam problem!”, powiedz mi, co pięknego Cię dzisiaj spotkało...

Anselm Grün ur. w 1945 r., doktor teologii, benedyktyn, zarządza opactwem w Münsterschwarzach. Jako znany doradca duchowy prowadzi kursy medytacji uwzględniające psychoterapie, kontemplacje i post. Autor licznych publikacji.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7660-529-6
Rozmiar pliku: 518 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed­mo­wa

Cze­go po­trze­bu­je­my, żeby stać się na­praw­dę szczę­śli­wy­mi? Nie­wie­le, stwier­dza ży­dow­ski fi­lo­zof re­li­gii, Abra­ham J. He­schel (1907-1972). Wła­ści­wie ni­cze­go, co od daw­na by już nie ist­nia­ło. „Li­czy się tyl­ko Bóg, du­sza i chwi­la. Te trzy są za­wsze obec­ne. Ży­cie chwi­lą obec­ną jest bło­go­sła­wień­stwem, ży­cie w pro­sto­cie jest świę­te”. Abra­ham He­schel był nie tyl­ko wiel­kim uczo­nym. Był rów­nież mą­drym na­uczy­cie­lem ży­cia, któ­ry zro­zu­mia­łym i pra­wie po­etyc­kim ję­zy­kiem po­tra­fił wy­ra­zić traf­nie to, co naj­waż­niej­sze. Był prze­ko­na­ny, że tyl­ko te trzy „rze­czy” de­cy­du­ją o sen­sow­nym ży­ciu. Ni­cze­go wię­cej nie po­trze­ba.

W tej ksią­żecz­ce chciał­bym za­jąć się je­dy­nie trze­ma spra­wa­mi. Wie­rzę, że będą one po­moc­ne w ży­ciu i spra­wią, iż moż­na je bę­dzie na­zwać bar­dziej uda­nym. A cho­dzi o uwol­nie­nie się od trosk, ży­cie w har­mo­nii z sa­mym sobą oraz ży­cie w pro­sto­cie. Łą­czą się one ze sobą i moc­no wza­jem­nie się wa­run­ku­ją.

Abym mógł żyć w har­mo­nii z sa­mym sobą, mu­szę po­zo­sta­wić tro­ski, po­nie­waż mają one to do sie­bie, że wy­wie­ra­ją na czło­wie­ka zły wpływ, mę­czą mnie. Roz­dzie­ra­ją we­wnętrz­nie, prze­szka­dza­ją mi w we­wnętrz­nej in­te­gra­cji. Mu­szę się od nich uwol­nić, od­rzu­cić je od sie­bie, osią­gnąć har­mo­nię i pro­sto­tę. Cho­dzi tu o sztu­kę po­łą­cze­nia wie­lu to­nów w jed­no­li­ty dźwięk, o zhar­mo­ni­zo­wa­nie ich. Kto po­łą­czy w so­bie te tak róż­ne tony, ten sta­nie się pro­sty i skrom­ny, i to w taki spo­sób, w jaki ro­zu­mie­li tę skrom­ność oj­co­wie Ko­ścio­ła. Bę­dzie osta­tecz­nie jed­no­ścią z „pra­dź­wię­kiem”, osią­gnie jed­ność z Bo­giem – po­cząt­kiem i źró­dłem wszel­kie­go ist­nie­nia. I z głę­bi tej jed­no­ści bę­dzie czer­pał ży­cie, jako czło­wiek cał­ko­wi­cie zin­te­gro­wa­ny i pe­łen pro­sto­ty, gdyż stał się czy­sty i przej­rzy­sty tak, iż uka­zu­je sobą Je­dy­ne­go.

Abra­ham He­schel mówi, że „by­cie w chwi­li obec­nej” jest bło­go­sła­wień­stwem. Co on przez to ro­zu­mie? Praw­do­po­dob­nie rzecz na­stę­pu­ją­cą: Kto żyje chwi­lą obec­ną i jest na niej w peł­ni skon­cen­tro­wa­ny, ten sta­je się bło­go­sła­wień­stwem dla tych lu­dzi, z któ­ry­mi się spo­ty­ka. W trud­nych sy­tu­acjach nie musi wca­le ro­bić dla lu­dzi ni­cze­go szcze­gól­ne­go. On po pro­stu jest obec­ny przy tym, kto po­trze­bu­je tej obec­no­ści, przy cho­rym, któ­ry jest zda­ny na dru­gie­go. Jest kimś, obok któ­re­go się wy­trzy­mu­je bez wy­po­wia­da­nia po­boż­nych słów i pra­gnie­nia, aby wy­tłu­ma­czyć swo­ją cho­ro­bę ja­ki­miś sen­ten­cja­mi czy afo­ry­zma­mi. Bę­dzie trwał przy czło­wie­ku bę­dą­cym w ża­ło­bie, któ­re­go nie moż­na po­cie­szyć i któ­ry nie zniósł­by ja­kich­kol­wiek po­cie­sza­ją­cych słów. Kto jest zroz­pa­czo­ny, chciał­by mieć u swo­je­go boku ko­goś, kto by mu po pro­stu to­wa­rzy­szył, nic nie mó­wiąc, nie wy­ja­śnia­jąc, bez pre­sji ocze­ki­wa­nia, że smu­tek musi ustą­pić.

Kto po pro­stu jest, bez in­te­re­sów skie­ro­wa­nych na kon­kret­ny cel, ten sta­no­wi rów­nież bło­go­sła­wień­stwo dla stwo­rzeń, gdyż żyje z nimi w har­mo­nii. Nie bę­dzie ich wy­zy­ski­wał czy wy­ko­rzy­sty­wał dla sie­bie. Bę­dzie po pro­stu trwał ze stwo­rze­niem i w jed­no­ści z nim. Bę­dąc cząst­ką na­tu­ry, roz­kwit­nie rów­nież jako czło­wiek nie­po­wta­rzal­ny. Sta­nie się bło­go­sła­wień­stwem dla swo­je­go oto­cze­nia. Abra­ham He­schel przy­pi­su­je ży­ciu w pro­sto­cie jesz­cze inną ja­kość, któ­ra z po­cząt­ku brzmi może dla nas obco: świę­tość. Ży­cie ci­che, pro­ste i skrom­ne jest czymś świę­tym. Je­śli przyj­rzy­my się bli­żej temu sło­wu i jego zna­cze­niu, le­piej zro­zu­mie­my, co kry­je się w jego głę­bi. Nie­miec­kie sło­wo „he­ilig” – świę­ty – po­cho­dzi od „heil” – cały, nie­usz­ko­dzo­ny, bez szwan­ku. Kto żyje pro­sto i zwy­czaj­nie, nie jest roz­dar­ty, ale zin­te­gro­wa­ny. Po­go­dził się z tym, kim jest. Żyje ja­kąś peł­nią. Ła­ciń­skie sło­wo „sanc­tus” to świę­ty. Po­cho­dzi ono od „sanc­ti­re” – od­dzie­lać, od­su­nąć od świa­ta. Świę­te jest tym, co zo­sta­ło od­su­nię­te od świa­ta, nad czym świat nie ma wła­dzy. Kto żyje w pro­sto­cie, jest cał­kiem u sie­bie. Świat nim nie kie­ru­je. Na­le­ży do sa­me­go sie­bie i do Boga. Grec­kie sło­wo „ha­gios” ma po­dob­ne zna­cze­nie. Od nie­go po­cho­dzi nie­miec­kie sło­wo „Ge­he­ge” – za­gro­da, re­wir i „be­ha­glich” – bło­go, przy­jem­nie, przy­tul­nie. W świę­tym miej­scu czu­ję się przy­jem­nie i wiem, że je­stem bez­piecz­ny. Zwy­czaj­ne i skrom­ne ży­cie jest świę­te. To zda­nie ozna­cza dla mnie ży­cie chwi­lą obec­ną, peł­ne skon­cen­tro­wa­nie na niej, za­nu­rze­nie w Bogu. To czy­ni mnie świę­tym, uwal­nia od wła­dzy świa­ta, od wła­dzy na­mięt­no­ści i in­stynk­tów, od wła­dzy nie­po­ha­mo­wa­nej żą­dzy uzna­nia i suk­ce­su. To skrom­ne i pro­ste ży­cie speł­nia się w od­dzie­le­niu, w Bo­żym schro­nie­niu, gdzie jest przy­jem­nie i przy­tul­nie. Tam czu­ję się u sie­bie.

He­in­rich Spa­emann zwra­ca uwa­gę na to, że w Bi­blii sło­wo świę­ty po­ja­wia się po raz pierw­szy w związ­ku z siód­mym dniem stwo­rze­nia. Bóg uświę­ca dzień siód­my. „Wte­dy Bóg po­bło­go­sła­wił ów siód­my dzień i uczy­nił go świę­tym; w tym bo­wiem dniu od­po­czął po ca­łej swej pra­cy, któ­rą wy­ko­nał, stwa­rza­jąc” (Rdz 2,3). Świę­tość siód­me­go dnia ma swój naj­głęb­szy sens w od­po­czyn­ku Boga. Jest to od­po­czy­nek od wy­ko­na­nych dzieł. Ten spo­kój jest świę­ty. W nim je­stem wol­ny od pre­sji zdo­by­wa­nia osią­gnięć. Mogę cie­szyć się sa­mym ist­nie­niem. Po pro­stu żyję. To jest świę­te. Je­śli po pro­stu tyl­ko ży­je­my, mamy udział w ci­szy sza­ba­tu Boga. Je­ste­śmy wte­dy wol­ni od wszel­kich trosk. Two­rzy­my har­mo­nię ze sobą sa­mym, z Bo­giem i z chwi­lą obec­ną. Po­rzu­ce­nie trosk wpro­wa­dza nas w ci­szę sza­ba­tu Boga, w ży­cie w har­mo­nii z na­szym naj­głęb­szym ja, w peł­nię obec­no­ści w chwi­li obec­nej, co wła­śnie jest świę­to­ścią. Ser­ce szu­ka tej ci­szy i we­wnętrz­ne­go za­do­wo­le­nia. A czym­że in­nym jest szczę­ście, jak nie tym po­ko­jem ser­ca?Nie martw się – żyj w pro­sto­cie

Język jest skon­den­so­wa­nym do­świad­cze­niem. Każ­dy na­ród ujął i wy­ra­ził w ję­zy­ku swo­je do­świad­cze­nia. Je­śli wsłu­cha­my się w ję­zyk, usły­szy­my tak­że, ja­kie stru­ny drga­ją jesz­cze w sło­wie „tro­ska”. Grec­kim od­po­wied­ni­kiem tego sło­wa jest „me­rim­na”, co ozna­cza za­tro­ska­ne ob­cho­dze­nie się z czymś, trwoż­li­we ocze­ki­wa­nie na coś, strach o coś. Tro­ska od­no­si się więc do przy­szło­ści i jest zwią­za­na z oba­wą przed tym, co może na­stą­pić. Czło­wiek ze stra­chu sta­je się pe­łen trosk. Nie­miec­kie sło­wo tro­ska „Sor­ge” wzię­ło swo­je pod­sta­wo­we zna­cze­nie od zmar­twie­nia, zgry­zo­ty („Kum­mer” lub „Gram”). Jest spo­krew­nio­ne z rdze­niem „serg”, któ­ry ozna­cza rów­nież cho­ro­bę. Je­śli ja­kaś mat­ka mówi, że mar­twi się o syna, jest wte­dy peł­na tro­ski, zgry­zo­ty. Cza­sa­mi mogą stać się one po­wo­dem cho­ro­by.

Jak mo­że­my ustrzec się od trosk mo­gą­cych wy­wo­łać cho­ro­bę? Ist­nie­je zda­nie, któ­re w na­szym spo­łe­czeń­stwie, gdzie tak bar­dzo li­czą się wszel­kie ubez­pie­cze­nia i za­bez­pie­cze­nia, może od­dzia­ły­wać pro­wo­ku­ją­co: (…) „Nie mar­tw­cie się o swo­je ży­cie, o to, co ma­cie jeść i pić, ani o swo­je cia­ło, czym się ma­cie przy­odziać” (Mt 6,25). Je­zus wy­po­wia­da to zda­nie w Ka­za­niu na Gó­rze. Wska­zu­je na pta­ki na nie­bie i na li­lie na polu, o któ­re trosz­czy się sam Bóg. Co to ozna­cza w spo­łe­czeń­stwie, któ­re samo sie­bie na­zy­wa „spo­łe­czeń­stwem ry­zy­ka” i w któ­rym bran­ża ubez­pie­cze­nio­wa prze­ży­wa nie­by­wa­ły roz­kwit. Czy wszyst­ko nie jest kwe­stią od­po­wie­dzial­no­ści? Oj­ciec ro­dzi­ny musi trosz­czyć się o swo­ją ro­dzi­nę, żeby dzie­ci mo­gły stu­dio­wać i otrzy­mać wy­kształ­ce­nie. Każ­dy musi za­dbać o swo­ją sta­rość. Czy we­zwa­nie Je­zu­sa jest więc czymś nie­re­al­nym? Je­zus z pew­no­ścią nie chce, aby­śmy żyli tyl­ko dniem dzi­siej­szym i nie bra­li od­po­wie­dzial­no­ści za na­sze ży­cie. On za­chę­ca nas do in­ne­go spo­so­bu pa­trze­nia, kie­dy mówi, że­by­śmy byli peł­ni wdzięcz­no­ści i za­ufa­nia, że Bóg się o nas trosz­czy. Jako po­wód po­da­je: „Kto z was, mar­twiąc się, może choć­by jed­ną chwi­lę do­ło­żyć do wie­ku swe­go ży­cia?” (Mt 6,27). Żyj w har­mo­nii ze sobą i z Bo­giem, a wte­dy two­je ży­cie bę­dzie uda­ne.Gdzie leży pro­blem?

W ew­nętrz­ny nie­po­kój jest naj­głęb­szym po­wo­dem tro­ski, a nie tyl­ko jej zja­wi­skiem to­wa­rzy­szą­cym. Dla­te­go fi­lo­zo­fia sto­ic­ka dą­ży­ła ku temu, aby pro­wa­dzić lu­dzi do we­wnętrz­ne­go po­ko­ju. Chcia­ła uwol­nić czło­wie­ka od nie­po­trzeb­nych zmar­twień. Epik­tet, przed­sta­wi­ciel fi­lo­zo­fii sto­ic­kiej, któ­re­go chęt­nie cy­to­wa­li daw­ni mni­si, twier­dził: „To, co nas, lu­dzi, nie­po­koi, to nie spra­wy, ale na­sze sądy o nich”. Mar­twi­my się na przy­kład tym, czy aby nie bę­dzie pa­da­ło ju­tro w cza­sie wy­ciecz­ki. Deszcz nie musi nas jed­nak nie­po­ko­ić. Cho­dzi tu­taj o na­sze zda­nie na te­mat desz­czu. Je­śli spoj­rzy­my na nie­go po­zy­tyw­nie, wte­dy rów­nież w cza­sie desz­czu wy­ciecz­ka bę­dzie uda­na. Nie­po­ko­imy się też cza­sa­mi, czy pod­ję­ta przez nas de­cy­zja była słusz­na. Jed­nak nie sama de­cy­zja sta­no­wi pro­blem, ale na­sza in­ter­pre­ta­cja jej. Je­śli de­fi­niu­je­my się z po­zy­cji ja­kie­goś ide­ału, a mia­no­wi­cie, że na­sze de­cy­zje mu­szą za­wsze być ab­so­lut­nie pra­wi­dło­we, to wte­dy cią­gle je­ste­śmy peł­ni trosk i obaw. Je­śli jed­nak z do­brą in­ten­cją zro­bi­my wszyst­ko, co w na­szej mocy i po­zo­sta­wi­my to Bogu, zmar­twie­nia i tro­ski znik­ną.Przez dziur­kę od klu­cza

Tłu­mie­nie z re­gu­ły w ni­czym nie po­ma­ga. Moż­na wpraw­dzie spró­bo­wać za­mknąć drzwi za pro­ble­ma­mi, ale to na nic się przy­da. Jo­hann Wol­fgang von Go­ethe (1749-1832), nie­miec­ki po­eta i pi­sarz, wi­dział to bar­dzo wy­raź­nie: „Tro­ska wkra­da się przez dziur­kę od klu­cza”. Nie jest tak ła­two strzec się przed zmar­twie­nia­mi. Mogę spró­bo­wać za po­mo­cą ro­zu­mu po­zbyć się tro­ski o przy­ja­cie­la bę­dą­ce­go w po­dró­ży. Mogę po­zwo­lić dzie­ciom na ja­kieś przed­się­wzię­cie i pró­bo­wać się nie mar­twić. Jed­nak zmar­twie­nia nie daje się tak ła­two wy­ma­zać. Je­śli uwa­żam, że drzwi mo­je­go domu ży­cia do­brze za­mkną­łem przed zmar­twie­nia­mi, wśli­zną się one przez dziur­kę od klu­cza. Wie­czo­rem po­wie­rzam tro­ski Bogu. Kie­dy bu­dzę się rano, tro­ska zja­wia się z po­wro­tem. Być może za­kra­dła się w cza­sie, gdy spa­łem. Ist­nie­ją ta­kie miej­sca, ta­kie „dziur­ki od klu­cza”, któ­re sta­no­wią do­stęp i jak­by drzwi do na­szej du­szy. Nie je­stem w sta­nie raz na za­wsze za­mknąć się przed zmar­twie­niem. Mu­szę je cią­gle od nowa pro­sić, aby opu­ści­ło mój dom. Jed­nak wiem, że nig­dy się go cał­ko­wi­cie nie po­zbę­dę. Być może ja­kąś po­mo­cą bę­dzie zmia­na per­spek­ty­wy?

Go­ethe uka­zu­je w na­stę­pu­ją­cym dwu­wer­sie inny spo­sób pa­trze­nia na tro­skę:

„Je­śli nie chcesz mnie opu­ścić,

tro­sko, uczyń mnie więc mą­drym”.

Za tymi sło­wa­mi kry­je się do­świad­cze­nie, że tro­ska nie po­zwa­la mi cie­szyć się szczę­ściem. Po­nie­waż nie je­stem w sta­nie cał­kiem po­zbyć się jej z domu mo­jej du­szy, po­win­na przy­najm­niej wy­ko­nać po­zy­tyw­ne za­da­nie w moim wnę­trzu, czy­li ob­da­rzyć mnie mą­dro­ścią. Zmar­twie­nie może mnie na­uczyć ostroż­no­ści, aby nie zo­sta­ło znisz­czo­ne szczę­ście w moim ży­ciu. Je­śli tro­ska do­pro­wa­dzi­ła mnie do mą­dro­ści, wów­czas wy­peł­ni­ła swo­je za­da­nie. Przy­po­mi­na mi o ko­niecz­no­ści bu­do­wa­nia domu mo­je­go ży­cia na moc­nym i twar­dym grun­cie, a nie na pia­sku ilu­zji. Taki jest we­dług Je­zu­sa sens mą­dro­ści. Czło­wiek mą­dry bu­du­je swój dom na ska­le, a nie na pia­sku. Tro­ska była dla Go­ethe­go naj­wy­raź­niej mi­strzy­nią i na­uczy­ciel­ką mą­dro­ści. Mo­że­my uczyć się od nie­go, je­śli zmar­twie­nie po­ja­wi się przed na­szy­mi drzwia­mi lub sta­nie po­środ­ku na­sze­go domu.Do­mo­fon

Strach jest bra­tem zmar­twie­nia. Mar­twi­my się i nie­po­ko­imy, po­nie­waż się bo­imy, że może się stać coś, co prze­kro­czy na­sze moż­li­wo­ści. Chiń­skie przy­sło­wie mówi, że „Strach puka do drzwi na­szej du­szy. Za­ufa­nie otwie­ra. Nikt nie stoi na ze­wnątrz”. Więk­szość wy­śle tro­skę do drzwi, aby otwo­rzy­ła. Pu­ka­nie stra­chu tłu­mi w nas zbyt czę­sto za­ufa­nie. Ono nie od­wa­ża się po­dejść do drzwi. Przy­sło­wie ma nas za­chę­cić, aby­śmy się otwo­rzy­li na za­ufa­nie, któ­re po­mi­mo stra­chu jest w nas ukry­te. Nikt z nas nie ma w so­bie tyl­ko stra­chu i nikt też je­dy­nie za­ufa­nia. Mamy jed­no i dru­gie. Od na­szej de­cy­zji za­le­ży, co bę­dzie otwie­ra­ło drzwi na­szej du­szy. Je­śli za­ufa­nie, to do­świad­czy­my, że na ze­wnątrz nikt nie stoi. To był tyl­ko strach na­szej du­szy i nikt z re­al­ne­go świa­ta nie pu­kał do na­szych drzwi.Obrzy­dłe ży­cie

„Istnie­ją trzy ro­dza­je lu­dzi: tacy, któ­rzy się za­mar­twia­ją na śmierć; tacy, któ­rzy się za­pra­co­wu­ją na śmierć; i tacy, któ­rzy się za­nu­dza­ją na śmierć”. Iro­nia tego stwier­dze­nia, au­tor­stwa Win­sto­na Chur­chil­la (1874-1965), bry­tyj­skie­go męża sta­nu, pi­sa­rza, po­le­ga na tym, co oczy­wi­ście każ­dy wie: cho­ciaż tak bar­dzo się sta­ra­my i za­ha­ro­wu­je­my się, i ja­kie­kol­wiek by­ło­by na­sze na­sta­wie­nie do ży­cia – i tak wszy­scy bez wy­jąt­ku mu­si­my umrzeć. Po­zo­sta­je tyl­ko py­ta­nie, jak za­go­spo­da­ru­je­my ten czas, któ­ry po­zo­stał nam do śmier­ci. Mo­że­my za­peł­nić go zmar­twie­nia­mi, pra­cą lub nudą. Chur­chill nie był ani my­śli­cie­lem, ani też nie roz­dzie­ra­ła go nuda. „Je­stem za bar­dzo za­ję­ty i nie mam cza­su na zmar­twie­nia”, za­zna­czył pew­ne­go razu. To, co po­wie­dział, jest jed­nak praw­dą. Moż­na na­praw­dę za­mar­twić się na śmierć, po­nie­waż utra­pie­nia, pra­ca i nuda są w sta­nie, w zna­cze­niu prze­no­śnym, pro­wa­dzić bez­po­śred­nio do śmier­ci. Mo­że­my po­przez za­mar­twia­nie się obrzy­dzić so­bie ży­cie i w pew­nym sen­sie je zdła­wić. Mo­że­my rów­nież tyle pra­co­wać i tak bar­dzo się mar­twić, że przy­śpie­szy­my przez to na­szą śmierć. Nie są po­żą­da­ne ani prze­sad­ne tro­ski, ani nad­miar pra­cy i na pew­no nie pust­ka spo­wo­do­wa­na prze nudę, ale ko­niecz­ne jest umiar­ko­wa­ne ży­cie i pra­ca, któ­re od­po­wia­da­ją na­szym moż­li­wo­ściom.Obłęd na punk­cie zdro­wia

W iele osób dziś bar­dzo trosz­czy się o swo­je zdro­wie. Boją się, żeby nie za­cho­ro­wa­li na raka lub nie do­sta­li za­wa­łu. Tak więc ob­ra­ca­ją się wo­kół swo­je­go zdro­wia i żyją jak­by obok ży­cia, mi­ja­ją się z nim. Za­bie­ga­nie o swo­je zdro­wie jest z pew­no­ścią czymś do­brym, jed­nak kie­dy sta­je się ono ja­kąś re­li­gią za­stęp­czą, to wów­czas tro­ska o nie przy­bie­ra nie­ogra­ni­czo­ne roz­mia­ry, któ­re nie przy­no­szą ni­cze­go do­bre­go i osta­tecz­nie szko­dzą na­sze­mu zdro­wiu. Lu­dzie, u któ­rych wszyst­ko ob­ra­ca się wo­kół pro­ble­mu zdro­wia, za­czy­na­ją na­praw­dę być cho­rzy. Uwol­nie­nie się od trosk jest naj­lep­szym elik­si­rem ży­cia. Słu­ży le­piej na­sze­mu zdro­wiu niż trwoż­li­we spraw­dza­nie, czy na­praw­dę jesz­cze je­ste­śmy zdro­wi. „Nie­któ­rzy lu­dzie tak bar­dzo boją się śmier­ci, że całą swo­ją siłę skie­ro­wu­ją na to, by jej unik­nąć i przy tym nig­dy tak na­praw­dę nie żyją”, jak stwier­dził An­tho­ny de Mel­lo. Strach przed śmier­cią może nam prze­szka­dzać żyć. Nie mo­że­my przy tym za­po­mi­nać o tym, co po­wie­dział wiel­ki le­karz: „W koń­cu wszy­scy umrze­my i to nie z po­wo­du, że je­ste­śmy cho­rzy, ale że ży­je­my”.Fał­szy­we ofia­ry

I stnie­je wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo dla na­sze­go zdro­wia: Je­ste­śmy tak opa­no­wa­ni przez am­bi­cję, że nie zwa­ża­my już ani na na­szą du­szę, ani na cia­ło. Taka sy­tu­acja do­ty­czy nie tyl­ko spor­tow­ców wy­czy­no­wych, któ­rzy po­przez środ­ki do­pin­gu­ją­ce ruj­nu­ją swo­je cia­ło, po­nie­waż chcą być za­wsze na pierw­szym miej­scu. Gdy na­sze cia­ło się bun­tu­je, zmu­sza­my je za po­mo­cą le­ków do więk­szej wy­daj­no­ści. Kła­dzie­my na­sze zdro­wie na sza­li am­bi­cji. Nie­miec­ki fi­lo­zof, Ar­tur Scho­pen­hau­er (1788-1860), ostrze­gał przed tym już po­nad 150 lat temu: „Naj­więk­szą nie­do­rzecz­no­ścią jest po­świę­ce­nie swo­je­go zdro­wia; obo­jęt­nie, czy to był­by za­ro­bek, awans, na­uka, czy też sła­wa”. Zo­sta­ły wy­mie­nio­ne tu­taj ta­kie same cele, do ja­kich dążą lu­dzie rów­nież w dzi­siej­szych cza­sach kosz­tem swo­je­go zdro­wia. Po­nie­waż ka­rie­ra jest dla nich waż­niej­sza niż sto­sow­ny dla nich umiar, nie zwa­ża­ją na to, iż zbyt­nie ob­cią­że­nie wpę­dzi ich w cho­ro­bę. Wła­śnie w sy­tu­acjach prze­cią­że­nia po­trze­ba tym bar­dziej mą­dre­go umiar­ko­wa­nia, któ­re­go św. Be­ne­dykt wy­ma­ga od swo­ich mni­chów. Upo­rząd­ko­wa­nie wszyst­kie­go we­dług od­po­wied­niej mia­ry ozna­cza uni­ka­nie skraj­ne­go zde­ner­wo­wa­nia czy tchórz­li­wo­ści, nie­uf­no­ści, po­dejrz­li­wo­ści i za­zdro­ści. Tyl­ko ten, kto zna mia­rę i moż­li­wo­ści – swo­je i in­nych – bę­dzie po­tra­fił pra­wi­dło­wo roz­ło­żyć siły. Tyl­ko wte­dy, gdy nie będę prze­kra­czał swo­ich gra­nic, osią­gnę we­wnętrz­ną rów­no­wa­gę i har­mo­nię.Pu­łap­ka

Mar­twi­my się o sie­bie sa­mych: o na­sze zdro­wie, po­wa­ża­nie w oczach in­nych, o przy­szłość w trud­nych cza­sach. Za­mar­twia­my się rów­nież o lu­dzi wo­kół nas. Zro­zu­mia­łe jest, że ro­dzi­ce mar­twią się o swo­je dzie­ci, gdy te nie idą dro­gą, któ­rą oni so­bie wy­ma­rzy­li. Ist­nie­ją jed­nak lu­dzie, któ­rzy obo­jęt­nie, gdzie się znaj­du­ją, na­tych­miast za­mar­twia­ją się z po­wo­du in­nych. Nie­kie­dy wy­glą­da to na mi­łość bliź­nie­go, lecz może być nie­ste­ty pu­łap­ką. Św. Te­re­sa z Ávi­la (1515-1582), była świa­do­ma ist­nie­nia ta­kiej pu­łap­ki. Jest au­tor­ką na­stę­pu­ją­cej mo­dli­twy: „Wy­baw mnie Pa­nie, od wiel­kie­go prag-nie­nia, aby po­rząd­ko­wać spra­wy in­nych”. Te­re­sa mia­ła wi­docz­nie ten­den­cję do po­rząd­ko­wa­nia ży­cia in­nych. Je­zus sta­ra się skie­ro­wać jej uwa­gę na sie­bie sa­me­go. Po­win­na za­ufać, że Bóg trosz­czy się rów­nież o in­nych, a ona nie musi wszyst­kie­go sama za­ła­twiać. Przede wszyst­kim nie wie prze­cież, czy inni w ogó­le chcą, aby przej­mo­wa­ła za nich od­po­wie­dzial­ność.

Każ­dy musi sam trosz­czyć się o sie­bie. Mo­że­my lu­dziom to­wa­rzy­szyć, ale oni sami mu­szą upo­rząd­ko­wać swo­je ży­cie. Po­sta­wa Te­re­sy za­chę­ca nas, aby­śmy przy ca­łym współ­czu­ciu dla in­nych za­cho­wa­li spo­kój. Rów­nież pod tym wzglę­dem świę­ci mogą sta­no­wić dla nas przy­kład.Śmie­ci du­szy

Z amar­twia­my się o wie­le rze­czy. Czę­sto zmar­twie­nie prze­ra­dza się w zgry­zo­tę, któ­ra jest dla nas wiel­kim ob­cią­że­niem. Pi­sarz ame­ry­kań­ski Mark Twa­in (1835-1910),wspo­mniał o swo­im do­świad­cze­niu: „Je­stem sta­rym czło­wie­kiem, wi­dzia­łem wie­le zmar­twień i trosk, ale więk­szość z nich się nie speł­ni­ła”. Mark Twa­in spo­tkał wie­lu lu­dzi, któ­rzy za­przą­ta­li so­bie gło­wę roz­my­śla­niem o tym, co mo­gło­by znisz­czyć ich ży­cie lub stać się ja­kimś prze­cią­że­niem. Jed­nak naj­czę­ściej zmar­twie­nie, gnież­dżą­ce się w ser­cach lu­dzi, nie znaj­do­wa­ło swo­je­go od­po­wied­ni­ka w rze­czy­wi­sto­ści. Nie­miec­kie sło­wo „Kum­mer” – zmar­twie­nie, tro­ska, po­cho­dzi od śre­dnio­wiecz­ne­go wy­ra­zu „kum­ber”, któ­ry ozna­cza gru­zy, śmie­ci, mo­zół, trud. Kie­dy je­ste­śmy po­grą­że­ni w zmar­twie­niach, ob­cią­ża nas wie­le du­cho­wych śmie­ci. Tej du­cho­wej ster­cie śmie­ci nie od­po­wia­da jed­nak żad­na obiek­tyw­na ster­ta gru­zu. Czę­sto sami wy­my­śla­my so­bie prze­szko­dy, któ­re mo­gły­by sta­nąć nam na dro­dze. Śmiech uwal­nia rów­nież od skon­cen­tro­wa­nia na wła­snych oba­wach. Być może są one tyl­ko fan­to­mem. Do­świad­cze­nie Mar­ka Twa­ina może nam otwo­rzyć oczy na tę spra­wę. Być może nie­po­trzeb­nie ob­cią­ża­my ser­ce tro­ska­mi. Zbęd­ne nie­po­ko­je i zmar­twie­nia zo­staw­my tam, gdzie ich miej­sce, czy­li na wy­sy­pi­sku śmie­ci.Zmar­twie­nia po­tra­fią pły­wać

„Zmar­twie­nia to źli go­ście,

przy­wie­ra­ją moc­no i trwa­le”.

Powyż­sze zda­nie wy­po­wie­dział kie­dyś nie­miec­ki pi­sarz, po­eta Otto Ju­liusz Bier­baum (1901-1993).Ist­nie­ją róż­ne spo­so­by po­stę­po­wa­nia z ta­ki­mi nie­chcia­ny­mi go­ść­mi. Wie­lu lu­dzi nie po­tra­fi wy­trzy­mać swo­ich pro­ble­mów i po­go­dzić się z obec­no­ścią ta­kie­go cię­ża­ru. Nie sta­ra­ją się ich roz­wią­zać, ale chcą je za­sło­nić lub za­to­pić w al­ko­ho­lu. Nie­miec­ki ak­tor fil­mo­wy, He­inz Rüh­mann (1902-1994), ostrze­gał przed taką me­to­dą. Ona jest nie­sku­tecz­na: „Nie moż­na to­pić zmar­twień w al­ko­ho­lu – one po­tra­fią pły­wać”. Trze­ba zna­leźć inne dro­gi. Kto chce je usu­nąć za po­mo­cą al­ko­ho­lu, ten przy­spo­rzy so­bie no­wych zmar­twień. Bę­dzie drę­czył go strach przed uza­leż­nie­niem, utra­tą pra­cy oraz prze­gra­niem ca­łe­go swo­je­go ży­cia. Czło­wiek taki za­cznie te lęki zno­wu to­pić w al­ko­ho­lu. W taki spo­sób po­wsta­nie błęd­ne koło, wcią­ga­ją­ce uza­leż­nio­ne­go w więk­sze ta­ra­pa­ty i zmar­twie­nia.

Naj­sku­tecz­niej­szym spo­so­bem na po­ra­dze­nie so­bie z tym pro­ble­mem jest od­waż­ne spoj­rze­nie mu w oczy, sta­wie­nie czo­ła i od­da­nie wszyst­kie­go Bogu. W taki spo­sób znaj­dzie­my me­to­dę, któ­ra po­mo­że nam od­po­wied­nio ob­cho­dzić się ze zmar­twie­nia­mi i tro­ska­mi i nie po­zwo­li, aby nami rzą­dzi­ły. In­nym spo­so­bem jest ak­tyw­ne i od­waż­ne prze­ciw­dzia­ła­nie pro­ble­mom.

Otto Ju­liusz Bier­baum ra­dzi la­ko­nicz­nie:

„Mu­sisz zwró­cić się do nich ple­ca­mi;

je­śli uj­rzą cię za­ję­te­go pra­cą,

nie po­zo­sta­nie im nic in­ne­go,

jak zo­sta­wić cię w spo­ko­ju”.Wiel­ki rzut

Żadne ży­cie nie prze­bie­ga za­wsze tak, jak­by­śmy so­bie tego ży­czy­li, czy też we­dług pla­nów, któ­re so­bie usta­li­li­śmy. Cią­gle do­świad­cza­my, że nie wszyst­ko mo­że­my trzy­mać w ręce, na­wet je­śli się bar­dzo po­sta­ra­my. Są w ży­ciu okre­sy, kie­dy pro­ble­my zda­ją się nas cał­kiem przy­gnia­tać i po­mi­mo na­szych wy­sił­ków, nie wi­dać żad­nych roz­wią­zań. Tak było w każ­dych cza­sach. Ta­kie jest rów­nież na­sze ży­cie. Rów­nież w Bi­blii jest mowa o tym i pew­na rada, gdzie na­le­ży szu­kać po­mo­cy: „Prze­rzuć swą tro­skę na Pana, a On cię pod­trzy­ma”, mówi psal­mi­sta (Ps 55,23). Psal­mi­sta li­czy się z tym, że mo­że­my być peł­ni trosk, ale nie pod­da­je się zwąt­pie­niu. Jego rada jest taka, aby­śmy nie ob­ra­ca­li się wo­kół swo­ich zmar­twień. Po­win­ni­śmy prze­rzu­cić je na Pana. Jest to pięk­ny ob­raz. Nie mamy ich zbyć czy wy­rzu­cić, ale ce­lo­wo prze­rzu­cić je na Boga. Mamy do­słow­nie za­rzu­cać Boga na­szy­mi tro­ska­mi. W rzu­ca­niu kry­je się agre­sja, ale jed­no­cze­śnie wy­zwo­le­nie. Kie­dy od­rzu­cę z ca­łej siły wiel­ki ka­mień, od­czu­ję ulgę. Tak wła­śnie pro­po­nu­je psal­mi­sta, po­wi­nie­nem zrzu­cić tro­ski na Boga. Na­gro­dą za taki rzut bę­dzie moja wy­pro­sto­wa­na po­sta­wa, gdyż sam Bóg mnie pod­trzy­ma. Moja wy­trwa­łość zo­sta­nie wzmoc­nio­na. Kto się za­drę­cza, ten nie po­tra­fi zwol­nić. Jest nie­ustan­nie w dro­dze i drę­czy go nie­po­kój. Kie­dy wresz­cie się za­trzy­ma, bę­dzie drep­tał w miej­scu. Uwol­nie­nie się od trosk i zmar­twień jest wa­run­kiem przy­ję­cia spo­koj­nej po­sta­wy sto­ją­cej, jak i prze­trwa­nia wie­lu nie­po­wo­dzeń.Cóż nam po­mo­że na­rze­ka­nie?

W 1657 roku Georg Neu­mark na­pi­sał sło­wa i mu­zy­kę do jed­nej zna­nej pie­śni. Jest ona śpie­wa­na jesz­cze dzi­siaj, po­nie­waż lu­dzie po­mi­mo upły­wu cza­su ja­koś się od­naj­du­ją w tym tek­ście i me­lo­dii: „Kto tyl­ko po­zwo­li do­bre­mu Bogu pa­no­wać”. („Wer nun den lie­ben Gott lässt wal­ten”). Dru­ga zwrot­ka pie­śni za­czy­na się sło­wa­mi: „Cóż nam po­mo­gą cięż­kie zmar­twie­nia, co nam po­mo­że jęk i wzdy­cha­nie? Cóż da nam skar­ga na na­szą nie­do­lę?” Po­eta wska­zu­je nam na śro­dek uzdra­wia­ją­cy, gdy drę­czą nas tro­ski i zmar­twie­nia: „Śpie­waj, módl się, idź Bo­ży­mi dro­ga­mi i wy­peł­niaj wier­nie to, co do cie­bie na­le­ży”. Za­miast tra­pić się zmar­twie­nia­mi, po­wi­nie­nem po pro­stu wy­ko­ny­wać to, co mam dzi­siaj do zro­bie­nia. Każ­de­go dnia mam rów­nież mo­dlić się i wiel­bić Boga swo­im śpie­wem. Wte­dy tro­ski nie będą mia­ły nade mną wła­dzy. Taka jest rada Geo­r­ga Neu­mar­ka, któ­re­go pieśń sta­ła się zna­na pew­nie z tego po­wo­du, iż wie­lu od­naj­dy­wa­ło w niej od­bi­cie swo­ich wła­snych do­świad­czeń. Moż­na by wska­zać na jesz­cze jed­ną sta­rą, chrze­ści­jań­ską wska­zów­kę, któ­ra za­wie­ra w so­bie po­dob­ny sens; a jest nią mot­to be­ne­dyk­tyń­skie: „Módl się i pra­cuj”. Rów­nież to jest środ­kiem za­rad­czym na wie­le cięż­kich zmar­twień. Spo­koj­na i jed­no­cześ-nie ener­gicz­na ak­tyw­ność oraz peł­ne uf­no­ści za­wie­rze­nie są do­brą me­to­dą, aby iść pew­niej przez ży­cie i szyb­ciej uwal­niać się od trosk.Kie­dy robi się ciem­no i zim­no

Poet­ka au­striac­ka, In­ge­borg Bach­mann, któ­ra żyła w la­tach 1926-1973, pro­po­nu­je w jed­nym wier­szu („Re­kla­ma”, 1956):

„Do­kąd by­śmy nie szli,

idź bez trosk bez zmar­twień,

kie­dy ciem­no i kie­dy zim­no

nie martw się, lecz

zaj­mij się mu­zy­ką”.

Po­et­ka przy­wo­łu­je w tych wer­sach wie­lo­krot­nie sło­wa Je­zu­sa o tym, by­śmy się za­nad­to nie mar­twi­li i nie tro­ska­li. Wkła­da je w ciem­ność na­sze­go ży­cia. Czy te sło­wa Je­zu­sa będą zdol­ne nas nieść, gdy w na­szym wnę­trzu za­pa­nu­ją ciem­no­ści, a w na­sze ser­ce wkrad­nie się chłód? In­ge­borg Bach­mann wska­zu­je na mu­zy­kę. Jest ona dla niej miej­scem, w któ­rym po­środ­ku na­szych ciem­no­ści i chło­du, mo­że­my od­czuć coś z bez­tro­ski, o któ­rej mówi Je­zus. Tę bez­tro­skę bar­dzo do­brze wy­ra­ził w swo­jej mu­zy­ce Mo­zart. Nie po­ka­zał nam jed­nak nie­praw­dzi­we­go i świę­te­go świa­ta. Spra­wił, że ta bez­tro­ska roz­brzmie­wa po­środ­ku nie­po­ko­ju, obaw i ciem­nych ot­chła­ni ludz­kiej du­szy. Bez­tro­ska jest miej­scem, do któ­re­go mo­że­my do­trzeć mimo ciem­no­ści i zim­na, i gdzie ogar­ną nas cie­pło, świa­tło oraz po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.Szcze­gól­ny przy­pa­dek ży­cia

W ro­zu­mie­niu ję­zy­ka po­tocz­ne­go sło­wo „tro­ska” ozna­cza też zmar­twie­nie, utra­pie­nie, kło­pot. Je­śli się bli­żej przyj­rzy­my temu sło­wu, oka­zu­je się, że ma ono jesz­cze zna­cze­nie po­zy­tyw­ne: Trosz­czy­my się o ja­kie­goś czło­wie­ka i oka­zu­je­my mu przez to na­szą sym­pa­tię. Albo ktoś się o nas trosz­czy i dba. Ob­cho­dzi­my się tro­skli­wie z przed­mio­ta­mi wo­kół nas. Im bar­dziej ja­kąś rzecz, czy spra­wę ce­ni­my lub ko­cha­my, tym wię­cej wkła­da­my w nią tro­ski, sta­ran­no­ści. Spraw­dza­my do­kład­nie i z tro­ską fak­tycz­ny stan rze­czy, aby móc zna­leźć na­praw­dę do­bre roz­wią­za­nie. Wszy­scy zgo­dzi­li­by się co do tego, że bez tro­ski na­sze spo­łe­czeń­stwo nic by nie zdzia­ła­ło, ni­cze­go by nie do­ko­na­ło. „Moż­li­wość tro­ski o ko­goś jest rów­nież zwią­za­na z do­świad­cze­niem szczę­ścia”. Sło­wa te wy­po­wie­dzia­ła Re­gi­na Am­micht-Qu­inn, któ­ra na­zy­wa szczę­ście szcze­gól­nym przy­pad­kiem ży­cia i dla­te­go jest na­sta­wio­na kry­tycz­nie wo­bec zbyt płyt­kie­go ro­zu­mie­nia szczę­ścia. We­dług niej tro­ska może być de­cy­du­ją­cym spo­so­bem doj­ścia do szczę­ścia: Tro­ska o ko­goś jest czymś in­nym niż tro­ska z po­wo­du ko­goś. Ona stwa­rza prze­strzeń dla sen­sow­ne­go ży­cia. Wska­zu­je na to, do cze­go przy­wią­za­ne jest na­sze ser­ce. Nie cho­dzi tu­taj o tro­skę spo­wo­do­wa­ną stra­chem, ale o tro­skę z mi­ło­ści. Po­nie­waż ko­goś ko­cham, trosz­czę się o nie­go. Sta­ram się o to, cze­go mu po­trze­ba do ży­cia. Za­opa­tru­ję go w to, co ko­niecz­ne i jed­no­cze­śnie sam czu­ję się na­peł­nio­ny tym, co ro­bię. Mat­ka trosz­czy się chęt­nie o swo­je dzie­ci. A dzie­ci do­świad­cza­ją przez tę tro­skę jej mi­ło­ści. Czy nie jest czymś cu­dow­nym, a na­wet szczę­ściem wie­dzieć, że ist­nie­je­my w re­la­cji do in­nych, do lu­dzi, któ­rzy nam po­ma­ga­ją, i dla któ­rych rów­nież my je­ste­śmy po­mo­cą?Trosz­czyć się i opie­ko­wać

C zę­sto mar­twi­my się tym, czy po­zy­tyw­nie wy­pa­dli­śmy w oczach in­nych, czy to, co ro­bi­my, nie zo­sta­nie źle osą­dzo­ne. Ewan­ge­li­sta Łu­kasz opo­wia­da nam w związ­ku z tym kla­sycz­ną hi­sto­rię. Opo­wia­da­nie o Mar­cie i Ma­rii od­no­si się rów­nież do nas. Każ­dy z nas ma w so­bie obie ce­chy: Mar­ty, któ­ra opie­ku­je się go­ść­mi i jest za­tro­ska­na o to, czy aby jest do­brą pa­nią domu, oraz Ma­rii, któ­ra po pro­stu jest przy go­ściach i sta­ra się słu­chać, co mają do po­wie­dze­nia. Mar­ta jest czę­sto na­szą moc­niej­szą stro­ną. Może wresz­cie po­ka­zać, co po­tra­fi, jaka jest za­rad­na, jak umie go­spo­da­rzyć. Czę­sto nie mamy od­wa­gi iść za gło­sem Ma­rii, któ­ry się w nas od­zy­wa, i po pro­stu zo­sta­wić na boku wszyst­kie spra­wun­ki oraz tro­ski, i tyl­ko usiąść i przy­słu­chi­wać się. „To jest prze­cież czy­sta stra­ta cza­su!”. Je­zus re­agu­je na ta­kie na­sze wąt­pli­wo­ści i za­rzu­ty wy­su­wa­ne pod ad­re­sem sa­mych sie­bie. Przy­zna­je ra­cję Ma­rii, a do Mar­ty mówi: „Mar­to, Mar­to, mar­twisz się i nie­po­ko­isz o wie­le” (Łk 10,41). Wska­zu­je On rów­nież na to, że Mar­ta pra­wi­dło­wo po­stę­pu­je, trosz­cząc się o go­ści, ale nie po­win­na się mar­twić, czy czy­ni to wy­star­cza­ją­co do­brze. Mu­si­my mieć w so­bie rów­nież Ma­rię, któ­ra po pro­stu słu­cha, co gość ma do po­wie­dze­nia. Wte­dy wy­czu­je, cze­go on tak na­praw­dę po­trze­bu­je. A to jest naj­czę­ściej, tak czy in­a­czej, przed­mio­tem na­szej nie­po­dziel­nej uwa­gi i sym­pa­tii.Pra­wi­dło­wa tro­ska

Wielu skar­ży się obec­nie na za­nik i upa­dek war­to­ści. Lu­dzie my­ślą ego­istycz­nie tyl­ko o swo­im wła­snym do­bru, i nie do­pusz­cza­ją do sie­bie bie­dy i tro­ski in­nych. Ta­kie skar­gi sły­szy­my z jed­nej stro­ny, a z dru­giej do­cho­dzą do nas nie­przy­chyl­ne uwa­gi o pań­stwie opie­kuń­czym. Są oso­by, któ­re wi­dzą nie­bez­pie­czeń­stwo wy­pły­wa­ją­ce stąd, że lu­dzie zda­ją się tyl­ko na pań­stwo i już nie dba­ją sami o sie­bie oraz swo­ją przy­szłość. Obie kry­ty­ku­ją­ce stro­ny wi­dzą coś pra­wi­dło­we­go. Po­je­dyn­czy lu­dzie są dzi­siaj czę­sto zda­ni na sa­mych sie­bie. Mu­szą sami się o sie­bie trosz­czyć i być od­po­wie­dzial­ny­mi. Taka sy­tu­acja może pro­wa­dzić do tego, że bie­da i po­trze­by in­nych nie będą przez nich za­uwa­ża­ne. Nie za­wsze ła­two moż­na okre­ślić gra­ni­ce mię­dzy za­po­bie­gli­wo­ścią a opie­ką i tro­ską wo­bec sie­bie sa­me­go oraz tym, co je­ste­śmy win­ni in­nym, wła­snym dzie­ciom i ro­dzi­com, wspól­no­cie. Na­praw­dę ist­nie­ją lu­dzie, któ­rzy spo­dzie­wa­ją się, że ich pro­ble­my roz­wią­żą inni lub pań­stwo. Sami po­zo­sta­ją w kon­dy­cji dziec­ka i dają się pro­wa­dzić ma­mie, któ­rą jest pań­stwo. Mamy być wdzięcz­ni, je­śli mama trosz­czy się i za­bie­ga o nas. Lecz kie­dy sta­je­my się do­ro­śli, mu­si­my sami trosz­czyć się o sie­bie. Tro­ska o sie­bie jest ozna­ką we­wnętrz­nej wol­no­ści. Trosz­czę się o sie­bie, prze­zna­cza­jąc czas po­trzeb­ny na zro­bie­nie za­ku­pów czy po­sprzą­ta­nie miesz­ka­nia. Znam lu­dzi, któ­rzy z po­wo­du pra­cy za­nie­dbu­ją tro­skę o swo­ją wła­sną oso­bę. To za­nie­dba­nie wi­dać po pu­stej lo­dów­ce, przed któ­rą sta­ją w week­end. Cho­dzi o to, aby wie­dzieć, co jest do­bre i waż­ne. Pra­wi­dło­we dba­nie o sie­bie jest wy­ra­zem mi­ło­ści. Istot­ne jest rów­nież, żeby nie stra­cić z oczu tego, co jest do­bre dla in­nych i słu­ży do­bru wspól­ne­mu.Je­stem pod opie­ką

„Ja zaś je­stem ubo­gi i nędz­ny, ale Pan trosz­czy się o mnie” (Ps 40,18). To nie jest okle­pa­na i od­le­gła od rze­czy­wi­sto­ści ta­nia fra­za. Nie ma ona nic wspól­ne­go z na­szą współ­cze­sną men­tal­no­ścią po­le­ga­ją­cą na ubez­pie­cza­niu się i nie od­bie­ra nic rze­czy­wi­stej sy­tu­acji. Psal­mi­sta jest prze­ko­na­ny: To nie ja mu­szę się o sie­bie trosz­czyć. Sam Bóg trosz­czy się o mnie. To za­ufa­nie po­twier­dza rów­nież Nowy Te­sta­ment. Kie­ru­jąc się tym za­ufa­niem, św. Pa­weł wzy­wa Fi­li­pian: „O nic się już nie mar­tw­cie, ale w każ­dej spra­wie wa­sze proś­by przed­sta­wiaj­cie Bogu w mo­dli­twie i bła­ga­niu z dzięk­czy­nie­niem” (Flp 4,6). Pa­weł pi­sze te sło­wa z wię­zie­nia. Nie wie, czy kie­dy­kol­wiek wyj­dzie na wol­ność, lecz zna po­sta­wę psal­mi­sty. Czło­wiek, któ­ry jest pe­łen zmar­twień, po­wi­nien swo­ją trud­ną sy­tu­ację przed­sta­wić pod­czas mo­dli­twy do Boga. Wte­dy jego cię­żar, jego kło­po­ty i trud­no­ści sta­ną się mniej­sze. Bę­dzie się czuł nie­sio­ny przez Boga, na­wet je­śli bę­dzie mu­siał sie­dzieć w wię­zie­niu i bać się o swo­je ży­cie. Ten list św. Paw­ła prze­ma­wia do nas bez­po­śred­nio po­przez całe wie­ki: Nie po­win­ni­śmy przy­my­kać oczu na na­szą sy­tu­ację, ani też prze­sad­nie kon­cen­tro­wać się na niej i tyl­ko o niej my­śleć. Od­da­jąc ją Bogu, prze­sta­je­my się z jej po­wo­du za­mar­twiać.Nie złość się

Zmar­twie­nia po­wo­du­ją stres. Za nie­po­ko­jem o in­nych lu­dzi, któ­ry ob­ja­wia się jako zde­ner­wo­wa­nie, kry­je się jesz­cze coś in­ne­go. Kie­dy spy­ta­no De­re­ka Ro­ge­ra, któ­ry zaj­mu­je się ba­da­nia­mi do­ty­czą­cy­mi stre­su, jak moż­na unik­nąć iry­ta­cji lub uwol­nić się od niej, od­po­wie­dział: „Po­zna­nie, że wła­ści­wie nic nie jest wy­star­cza­ją­co waż­ne, aby się z tego po­wo­du de­ner­wo­wać”. Znam lu­dzi, któ­rzy cią­gle de­ner­wu­ją się z po­wo­du in­nych. Pew­na ko­bie­ta zło­ści się na swo­ją ko­le­żan­kę, bo ma ona dziś taką su­kien­kę a nie inną, lub na ko­lej­ną oso­bę, że ma okre­ślo­ną fry­zu­rę. Taka iry­ta­cja jest nie­uza­sad­nio­na. Ko­le­żan­ka może mieć su­kien­kę czy fry­zu­rę, jaką chce. Kie­dy się iry­tu­ję, ma to zwią­zek wy­łącz­nie z moim ser­cem. Nie je­stem wte­dy za­ko­twi­czo­ny w so­bie, ale uza­leż­nio­ny od in­nych. Nie­daw­no na­pi­sał do mnie ktoś list pe­łen wy­rzu­tów, po­nie­waż nie obu­rzy­łem się na jed­no zda­nie pew­ne­go psy­cho­lo­ga. Za­pew­ne uwa­żał on, że mu­szę iry­to­wać się z po­wo­du wszyst­kie­go, co nie jest zgod­ne z mo­imi po­glą­da­mi. Prze­ciw temu zwy­cza­jo­wi cią­głe­go obu­rza­nia się wy­po­wia­da­ją się mę­dr­cy ca­łe­go świa­ta, że mamy być sobą i po­zwo­lić na to samo in­nym.Cmen­tarz błę­dów

C zę­sto krą­ży­my w my­ślach wo­kół błę­dów in­nych osób. De­ner­wu­je­my się, kie­dy przy­ja­ciel za­po­mni o na­szych uro­dzi­nach, lub gdy pod­czas roz­mo­wy nie przy­słu­chu­je się nam z do­sta­tecz­ną uwa­gą. Mo­że­my póź­niej jesz­cze przez wie­le dni opo­wia­dać o na­szej wraż­li­wo­ści i co­raz bar­dziej utwier­dzać się w zło­ści z po­wo­du tak nie­de­li­kat­ne­go przy­ja­cie­la lub nie­wier­nej przy­ja­ciół­ki. Waż­nym aspek­tem uwol­nie­nia się od tego jest prze­ba­cze­nie. Za­miast ży­wić ura­zę do ko­goś z po­wo­du jego błę­dów, prze­ba­cza­my mu, od­wra­ca­my się od tych uchy­bień, nie my­śli­my o nich. Hen­ry Ward Be­echer, du­chow­ny ame­ry­kań­ski, któ­ry bar­dzo za­an­ga­żo­wał się w spra­wę znie­sie­nia kary śmier­ci w swo­im kra­ju, przed­sta­wił uzdra­wia­ją­ce dzia­ła­nie prze­ba­cze­nia po­przez na­stę­pu­ją­ce po­rów­na­nie: „Każ­dy po­wi­nien po­sia­dać cmen­tarz, tyl­ko nie­zbyt mały, na któ­rym bę­dzie grze­bał błę­dy swo­ich przy­ja­ciół”. To, co jest po­grze­ba­ne, po­win­ni­śmy już zo­sta­wić w gro­bie, a nie cią­gle to roz­trzą­sać. Cza­sa­mi śni nam się grób. Może być to na­po­mnie­niem, żeby uwol­nić się od prze­szło­ści.Za­pro­sze­nie

Kiedy się na ko­goś zło­ści­my, uwa­ża­my z re­gu­ły, że to jego wina. Ży­dow­ski rab­bi, Char­les Kle­in, od­wra­ca tę per­spek­ty­wę na nas sa­mych: „Każ­dy, kto cię de­ner­wu­je, ma nad tobą wła­dzę”. Zde­ner­wo­wa­nia na in­nych pra­wie nie po­tra­fi­my unik­nąć, lecz gdy ro­bi­my w nas zbyt dużo miej­sca dla tej zło­ści, po­zwa­la­my, aby dany czło­wiek pa­no­wał nad nami. Wte­dy on ma wpływ na nasz na­strój. Po­zwa­la­my, aby od­niósł nad nami zwy­cię­stwo. Nie ma sen­su rów­nież tłu­mić zło­ści. Nie­któ­rzy chcą na­tych­miast uwol­nić się od niej. Ale to, co chciał­bym zli­kwi­do­wać, bę­dzie mnie upo­rczy­wie prze­śla­do­wać. Od tego rów­nież trze­ba się uwol­nić. Mo­że­my to uczy­nić tyl­ko wte­dy, kie­dy przyj­rzy­my się da­nej spra­wie i przyj­mie­my ją. Je­śli świa­do­mie do­strze­że­my złość, bę­dzie­my po­tra­fi­li się wo­bec niej zdy­stan­so­wać. Nie bę­dzie­my na­rze­kać na złość, ale przyj­rzy­my się jej i po­wie­my: „Więc zno­wu je­steś. Znam cię. Gnie­wasz się na in­nych. Zo­staw ich w spo­ko­ju. Oni mają pra­wo być tacy, jacy są. Zaj­mij się chwi­lą obec­ną”. Wte­dy złość sta­nie się za­pro­sze­niem do od­czu­cia sa­me­go sie­bie i ży­cia w har­mo­nii.Jak śpie­wa ptak

Wielu mło­dych lu­dzi cier­pi obec­nie na brak per­spek­tyw. Ma to rów­nież du­cho­we kon­se­kwen­cje. De­pre­sje sta­ją się zja­wi­skiem co­raz częst­szym wła­śnie wśród mło­dzie­ży. Św. Jan Bo­sko (1815-1888), był cha­ry­zma­tycz­nym dusz­pa­ste­rzem, przy­ja­cie­lem „trud­nej” mło­dzie­ży w Tu­ry­nie. Pro­ble­my mło­dych lu­dzi jego cza­sów były z pew­no­ścią inne od pro­ble­mów dzi­siej­szej mło­dzie­ży. Mimo to jest on trwa­łym przy­kła­dem, jak na­le­ży się z nimi ob­cho­dzić. Jego zmysł so­cjal­ny, zdol­ność em­pa­tii, a przede wszyst­kim jego opty­mi­stycz­ne na­sta­wie­nie do ży­cia przy­cią­ga­ły mło­dych lu­dzi. Ten dusz­pa­sterz peł­nią­cy rów­nież funk­cję wy­cho­waw­cy, nie po­słu­gi­wał się na­wet wo­bec trud­nej mło­dzie­ży żad­ny­mi ka­ra­mi czy in­ny­mi środ­ka­mi przy­mu­su. Po­sta­wił na mi­łość i za­ufa­nie. Zro­zu­miał sło­wa Je­zu­sa do­ty­czą­ce uwol­nie­nia się od trosk. Je­zus wska­zu­je na za­ufa­nie pta­ków, któ­re je­dy­nie śpie­wa­ją i ufa­ją w to, że Bóg je wy­ży­wi. Na tej pod­sta­wie Jan Bo­sko sfor­mu­ło­wał swo­ją radę: „Po­stę­puj jak ptak, któ­ry nie prze­sta­je śpie­wać na­wet wte­dy, kie­dy ga­łąź się ła­mie. On wie, że ma skrzy­dła”. Re­alizm i moc­ne sta­nie na zie­mi są waż­ne, ale cza­sa­mi po­trze­bu­je­my owej lek­ko­ści pta­ka, któ­ry śpie­wa, cho­ciaż ga­łąź się ła­mie. Na­sza du­sza, po­dob­nie jak ptak, rów­nież ma skrzy­dła. Może po­móc nam wznieść się po­nad pro­ble­my dnia co­dzien­ne­go. Uskrzy­dla nas i po­ma­ga spoj­rzeć na wszyst­ko z in­nej per­spek­ty­wy. Wte­dy na­sze tro­ski i oba­wy re­la­ty­wi­zu­ją się. Po­śród na­szych obaw, że zie­mia, na któ­rej sto­imy, usu­wa się nam spod nóg, wzno­si­my się dzię­ki na­szej du­szy ku nie­bu. Tam już strach i nie­po­kój nie mają do nas do­stę­pu. Rada Jana Bo­sko, aby za­cho­wać spo­kój i opa­no­wa­nie, sta­ła się dość zna­na: „Być ra­do­snym i po­zwo­lić pta­kom śpie­wać!”.To się uda

Johann Wol­fgang Go­ethe, w jed­nym swo­im krót­kim wier­szu, mówi o do­świad­cze­niu, któ­re ła­two przy­cho­dzi i nie wy­klu­cza trosk:

„Po­zwól tro­skom być,

to się uda!

Cho­ciaż­by nie­bo zda­wa­ło się wa­lić,

uj­rzysz na nim skow­ron­ka”.

Go­ethe ro­zu­miał bez­tro­skę pta­ków jako ob­raz, któ­ry moż­na od­nieść do na­sze­go ży­cia. One sym­bo­li­zu­ją wol­ność wznie­sie­nia się po­nad co­dzien­ne spra­wy, któ­re nam za­gra­ża­ją i na­pa­wa­ją nas lę­kiem. Dla Jana Bo­sko była to ga­łąź, mo­gą­ca się zła­mać, dla Go­ethe­go jest to nie­bo, któ­re może się za­wa­lić. Ptak nie po­trze­bu­je ani ga­łę­zi, któ­ra może się zła­mać, ani nie­ba, któ­re może się za­wa­lić. On jest wol­ny. Leci tam, gdzie ma prze­strzeń. Na­wet je­śli ru­nie dom na­sze­go ży­cia, któ­ry z ta­kim tru­dem bu­do­wa­li­śmy, du­sza nie jest prze­cież przy­wią­za­na do tych rze­czy ze­wnętrz­nych. Jest jak ptak, któ­ry może wy­mknąć się temu wszyst­kie­mu.Nie­ła­twa sztu­ka

Cza­sa­mi spo­ty­kam lu­dzi, któ­rzy są przy­wią­za­ni do sa­mych sie­bie. Uwa­ża­ją, że po­tra­fią od wszyst­kie­go uwol­nić się. Jed­nak ich zwi­sa­ją­ce ra­mio­na po­ka­zu­ją, że to nie­praw­da. Oni są we­wnętrz­nie znie­wo­le­ni. Nie­kie­dy po­trze­ba dłu­gie­go cza­su, aby mo­gli się z tego wy­zwo­lić. Uwal­nia­nie się jest zba­wien­ną sztu­ką. Trzy­ma­nie się cze­goś zwią­zu­je i blo­ku­je nas.

„Mu­szę uwol­nić się od tego, cze­go się ucze­pi­łem. Do­pó­ki trak­to­wa­łem tę spra­wę jako stra­tę, nie by­łem szczę­śli­wy. Jak tyl­ko za­czą­łem pa­trzeć na nią pod ką­tem tego, że ży­cie sta­je się wol­ne dzię­ki stop­nio­we­mu opusz­cza­niu wszyst­kie­go i dzię­ki śmier­ci, mój duch na­peł­nił się głę­bo­kim po­ko­jem”. Ra­bin­dra­nath Ta­go­re (1861-1941), in­dyj­ski po­eta i pro­za­ik, któ­ry sfor­mu­ło­wał tę tezę, twier­dzi, że je­śli zbyt moc­no trzy­ma­my się cze­goś, sta­je­my się nie­zdol­ni do dzia­ła­nia. Je­że­li je­ste­śmy chci­wi i pra­gnie­my coś ko­niecz­nie mieć, sta­je­my się nie­wol­ni­ka­mi tego. Mamy zwią­za­ne ręce. Opusz­cze­nie tego jest ak­tem we­wnętrz­ne­go uwol­nie­nia się.

Oswo­bo­dze­nie może być cza­sa­mi rze­czy­wi­ście bar­dzo trud­ne, a opa­no­wa­nie i spo­kój jest sztu­ką, któ­ra ni­ko­mu nie spa­da z nie­ba. Praw­dzi­wej sztu­ki trze­ba się na­uczyć. Nie jest to ła­twe dla ni­ko­go, a by­najm­niej dla lu­dzi mło­dych. Brzmi to dziw­nie, iż dla spo­ko­ju i opa­no­wa­nia trze­ba coś uczy­nić. Nie jest to prze­cież czyn, ale zo­sta­wie­nie cze­goś. Jed­nak przede wszyst­kim prak­tycz­ne ćwi­cze­nie oswo­ba­dza­nia się jest praw­dzi­wą sztu­ką. Ży­czę tej umie­jęt­no­ści szcze­gól­nie lu­dziom, któ­rzy mają dużo do zro­bie­nia. Po­le­ga ona na tym, aby po­zwo­lić na swo­bod­ny bieg rze­czy. Je­śli upo­rczy­wie i za­cie­kle chce­my cze­goś do­ko­nać, nie bę­dzie w tym bło­go­sła­wień­stwa. Je­śli coś do­ko­nu­je się w spo­ko­ju, wte­dy ten, dla kogo to czy­ni­my, chęt­niej to przyj­mie. Nie bę­dzie wte­dy trzy­mał się tego z ca­łych sił, ale za­cznie się tym roz­ko­szo­wać i cie­szyć.Pro­gram prze­ciw­dzia­ła­ją­cy

Do peł­ni wol­no­ści na­le­ży uwol­nie­nie się od swo­ich ma­rzeń o wiel­ko­ści. Wie­lu lu­dzi jest bar­dzo nie­szczę­śli­wych, po­nie­waż trzy­ma­ją się ilu­zji o so­bie sa­mych. Trwa­ją upo­rczy­wie przy pra­gnie­niu, aby być kimś waż­nym, naj­lep­szym, naj­bar­dziej udu­cho­wio­nym, naj­in­te­li­gent­niej­szym. An­ge­lo Giu­sep­pe Ron­cal­li (1881-1963), póź­niej­szy pa­pież Jan XXIII, znał oczy­wi­ście tę po­ku­sę za­trzy­my­wa­nia się przy ilu­zji. Stwo­rzył jed­nak so­bie pe­wien pro­gram prze­ciw­dzia­ła­ją­cy: „Świa­do­mość mo­ich nie­do­cią­gnięć pod­trzy­mu­je mnie w pro­sto­cie i nie po­zwa­la mi stać się śmiesz­nym”. A in­nym ra­zem prze­ma­wia do sie­bie sa­me­go: „Ja­nie, nie trak­tuj sie­bie tak po­waż­nie!”. W ta­kich zda­niach wy­czu­wa­my wy­zwa­la­ją­cą hu­ma­ni­tar­ność. Pa­trząc z ze­wnątrz, Jan XXIII był czło­wie­kiem peł­nym god­no­ści i do­sto­jeń­stwa. Lecz nie mu­siał się wy­si­lać, aby re­ali­zo­wać ide­ał spo­ko­ju, opa­no­wa­nia i pro­sto­ty. Wie­dza o swo­ich wła­snych nie­do­cią­gnię­ciach sama do­pro­wa­dzi­ła go do pro­sto­ty i ja­sno­ści. Kto zna sie­bie sa­me­go i uwol­nił się od ilu­zji, nie jest na­ra­żo­ny na nie­bez­pie­czeń­stwo sta­nia się śmiesz­nym, w przy­pad­ku, gdy­by te ilu­zje zo­sta­ły od­kry­te przez in­nych.Po pro­stu po­wiedz, co my­ślisz

Kto się mar­twi, ten jest na­pię­ty. To, co nam cią­ży na bar­kach, nie musi być od razu wiel­kim pro­ble­mem. Znam lu­dzi, któ­rzy nie po­tra­fią z od­prę­że­niem i ra­do­ścią iść na roz­mo­wę. Sta­le wy­wie­ra­ją na so­bie ja­kąś pre­sję. Uwa­ża­ją, iż roz­mo­wa musi się udać. Mu­szą do­wieść swo­je­mu roz­mów­cy, że są wy­kształ­ce­ni i mają do po­wie­dze­nia coś de­cy­du­ją­ce­go i to na wszyst­kie waż­ne te­ma­ty. W cza­sie każ­dej roz­mo­wy czu­ją się po­sta­wie­ni przed we­wnętrz­nym sę­dzią, któ­ry ich osą­dza i kon­tro­lu­je, czy wszyst­ko ro­bią do­brze. Jest to sy­tu­acja, o któ­rej wspo­mi­na Je­zus (…) „Nie mar­tw­cie się, w jaki spo­sób albo czym ma­cie się bro­nić lub co mó­wić” (Łk 12,11). Po­wiedz po pro­stu to, co my­ślisz, co po­cho­dzi z two­je­go wnę­trza. Nie mu­sisz się ani bro­nić, ani uspra­wie­dli­wiać. Masz pra­wo być ta­kim, jaki je­steś. Za­ufaj swo­je­mu wy­czu­ciu. Kie­dy nie chcesz nic mó­wić, to słu­chaj. A kie­dy przyj­dą sło­wa, któ­re byś chęt­nie wy­po­wie­dział, uczyń to. Ale uwol­nij się od swo­je­go we­wnętrz­ne­go sę­dzie­go. On za­bie­ra ci zbyt dużo ener­gii. Żyj po pro­stu swo­im ży­ciem.W do­brej dło­ni

„Zmar­twie­nia za­bi­ja­ją na­wet naj­moc­niej­szych lu­dzi”. Ta­kie zda­nie moż­na zna­leźć w Tal­mu­dzie Ba­bi­loń­skim, sław­nym zbio­rze ży­dow­skich mą­dro­ści. Tro­ski i nie­po­ko­je wy­nisz­cza­ją nas. Po­zba­wia­ją sił. Kto się zbyt­nio mar­twi, nie ma ape­ty­tu. Sta­je się co­raz chud­szy. Na­tych­miast za­uwa­ża­my, je­śli ktoś jest gnę­bio­ny przez ja­kiś pro­blem. Na ta­kie zmar­twie­nia, któ­re mają na nas nisz­czą­cy wpływ, ist­nie­je jed­nak le­kar­stwo. W tra­dy­cji bi­blij­nej jest nim za­ufa­nie w Bożą opatrz­ność. Sam Bóg trosz­czy się o mnie, dla­te­go nie po­wi­nie­nem po­zwa­lać, aby wy­nisz­cza­ły mnie nie­po­ko­je i zmar­twie­nia. Kon­kret­ną po­moc mo­że­my zna­leźć, przed­sta­wia­jąc Bogu na­sze zmar­twie­nia. Dużą szan­sę daje mo­dli­twa. Wte­dy kło­po­ty się roz­wią­zu­ją, albo przy­najm­niej re­la­ty­wi­zu­ją. Po­przez mo­dli­twę wzra­sta za­ufa­nie, że wraz z mo­imi zmar­twie­nia­mi spo­czy­wam w do­brej dło­ni Boga.Obej­mij swo­ją złość

Gniew, strach i złość są tym, co po­wo­du­je naj­więk­szy nie­po­kój w na­szym ser­cu. „Obej­mij swo­ją złość” ra­dzi mistrz zen (nurt ja­poń­skie­go bud­dy­zmu) Thich Nhat Hanh. Oczy­wi­ście ła­twiej po­wie­dzieć, niż wy­ko­nać. Kie­dy spró­bu­ję ob­jąć swo­ją złość, nie bę­dzie mo­gła się roz­sze­rzać i wziąć w po­sia­da­nie całe ser­ce. Obej­mu­ję ja­kie­goś czło­wie­ka wte­dy, kie­dy go ko­cham. Nie jest tak ła­two po­lu­bić swo­ją złość. Pierw­szy krok bę­dzie po­le­gał na tym, że prze­sta­nę ją po­tę­piać i oce­niać. We­zmę ją za rękę, spoj­rzę na nią z mi­ło­ścią i roz­pocz­nę roz­mo­wę: „Co chcesz mi po­wie­dzieć? Dla­cze­go tak się wście­kasz? Co cię zra­ni­ło? Jaka tę­sk­no­ta tkwi w to­bie?” Przez taką roz­mo­wę, któ­rą prze­pro­wa­dzę bez wy­rzu­tów, ale z mi­ło­ścią, złość ob­ja­wi mi coś o mnie sa­mym. Je­śli bę­dzie mo­gła się wy­po­wie­dzieć, nie bę­dzie tak bez po­wo­du wście­kać się. Zwró­ci mi uwa­gę na waż­ne ob­sza­ry mo­jej du­szy, któ­re prze­oczy­łem. Je­śli obej­mę złość, po­zwo­lę jej na ist­nie­nie. A kie­dy bę­dzie mo­gła po pro­stu być, nie bę­dzie po­trze­bo­wa­ła z ta­kim hu­kiem da­wać o so­bie znać. Sta­nie się to­wa­rzy­szem mo­jej dro­gi.Kie­dy przy­cho­dzi zwąt­pie­nie

Świę­ta Te­re­sa z Li­sieux (1873-1897), zwa­na Małą Te­re­ską, na­le­ży do wiel­kich mę­dr­ców wśród świę­tych. Zmar­ła jako bar­dzo mło­da kar­me­li­tan­ka. W pa­nu­ją­cym wów­czas kli­ma­cie cia­snej i na­pa­wa­ją­cej po­czu­ciem stra­chu du­cho­wo­ści zna­la­zła od­wa­gę do od­kry­cia dla sie­bie ma­łej dro­gi co­dzien­nej mi­ło­ści. Oba­li­ła cały skom­pli­ko­wa­ny du­cho­wy sys­tem, któ­ry jej wpa­ja­no, i za­ufa­ła mi­ło­ści. Mimo swo­je­go mło­de­go wie­ku mia­ła głę­bo­kie wy­czu­cie ta­jem­ni­cy czło­wie­ka. Ta wiel­ka znaw­czy­ni du­szy pi­sze: „Kie­dy opa­no­wu­je nas zwąt­pie­nie, jest to spo­wo­do­wa­ne tym, że zbyt dużo my­śli­my o prze­szło­ści i o przy­szło­ści”. Je­ste­śmy zroz­pa­cze­ni, je­śli w prze­szło­ści nie by­li­śmy tak per­fek­cyj­ni, jak­by­śmy tego chcie­li, nie po­tra­fi­my uwol­nić się od prze­szło­ści i pa­trzy­my z oba­wą i stra­chem w przy­szłość. Je­dy­nym spo­so­bem, aby uwol­nić się od zwąt­pie­nia, jest być skon­cen­tro­wa­nym i w peł­ni obec­nym w da­nej chwi­li. Te­raz, w tym mo­men­cie, żyję przed Bo­giem. I te­raz je­stem oto­czo­ny Jego mi­ło­ścią. To wy­star­czy. Co­kol­wiek by nie przy­szło, nie mar­twi mnie i nie przy­spa­rza trosk.Czy śmiech, czy płacz?

Twier­dze­nie, że czas, okres na­sze­go ży­cia, zo­stał nam dany jako za­da­nie, znaj­dzie­my za­rów­no we wschod­nich jak i za­chod­nich tra­dy­cjach. W bud­dy­zmie zen ist­nie­je wie­dza zbli­żo­na do fi­lo­zo­fii sto­ic­kiej. Mo­że­my prze­czy­tać: „Czy prze­ży­je­my ży­cie w śmie­chu czy w pła­czu, bę­dzie to i tak taki sam okres”. Wiel­cy du­cho­wi na­uczy­cie­le zga­dza­ją się co do jed­ne­go: Je­ste­śmy od­po­wie­dzial­ni za to, w ja­kim na­stro­ju spę­dzi­my czas, w stra­chu czy za­ufa­niu, w ra­do­ści czy smut­ku, z tro­ską czy wia­rą. Rów­nież tu­taj wie­le za­le­ży od na­szej in­ter­pre­ta­cji ży­cia. Je­śli wi­dzi­my wszyst­ko ne­ga­tyw­nie, spę­dzi­my nasz czas na pła­czu. Je­śli zbyt­nio się za­mar­twia­my, że na­sze wy­obra­że­nia o ży­ciu się zisz­czą, sta­nie się ono mę­czą­ce. Nig­dy nie mamy pew­no­ści, czy na­sze pra­gnie­nia się speł­nią. Je­śli jed­nak od­da­my się temu ży­ciu w za­ufa­niu, że jest do­bre, że może być ta­kie, ja­kie jest, wte­dy bę­dzie­my mo­gli cie­szyć się każ­dą chwi­lą.Pu­deł­ko ze zmar­twie­nia­mi

Posta­wa wy­cze­ku­ją­ca może być wy­ra­zem nie­zde­cy­do­wa­nia, cza­sa­mi na­wet le­ni­stwa. Ale może być rów­nież cno­tą i za­osz­czę­dzić zbęd­nych ner­wów. Na biur­ku za­ło­ży­cie­la fir­my sa­mo­cho­do­wej „Chry­sler”, Wal­te­ra Chry­sle­ra (1875-1940), sta­ło pu­deł­ko, w któ­rym prze­cho­wy­wał wszyst­ko to, co mu przy­spa­rza­ło zmar­twień. Po ty­go­dniu spraw­dzał, któ­re z trosk jesz­cze zo­sta­ły. Więk­szość spraw sama się roz­wią­za­ła, a o in­nych w mię­dzy­cza­sie za­po­mniał. Zro­zu­miał, że więk­szość zmar­twień moż­na by po­rów­nać z ka­ta­rem: Czy trwa sie­dem dni, czy ty­dzień, to tyl­ko kwe­stia na­sze­go na­sta­wie­nia. Je­śli cho­dzi o fak­ty, to nic się nie zmie­nia. Czy czło­wiek się mar­twi, czy nie, wszyst­ko zo­sta­je ta­kie samo. Wal­ter Chry­sler zro­zu­miał praw­dę za­war­tą w zda­niu: „Wie­le pro­ble­mów za­ła­twi się sa­mych, je­śli się im da na to czas” (Kri­sh­na Me­non).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: